V

1

Nazywał się Mały Xi'an. W wieku dwudziestu jeden lat, gdy pracował jako wykidajło w nocnym klubie na południu, został dźgnięty nożem, który miał ugodzić jego szefa. Rana ta odmieniła życie Xi'ana. Przeniesiono go do nielegalnej jaskini hazardu, gdzie został strażnikiem. Urodzony w nędzy, teraz mógł nosić najlepsze dżinsy, odwiedzać prostytutki i co dzień jeść czerwone jabłka. Stać go było na wysyłanie pieniędzy do domu. Uważał, że dopisało mu szczęście. Jego zadaniem było pilnowanie dzwonka do drzwi. Gdy dzwonek zadzwonił, on patrzył przez judasza i sprawdzał, kto stoi za drzwiami. Jeśli był to ktoś ze swoich, wpuszczał go do środka. Jeśli trafił się obcy, musiał go długo wypytywać, jednocześnie dając sygnał tym w środku. Co dzień przechodziły tu z rąk do rąk znaczne sumy pieniędzy, a z ludzkich twarzy można było wyczytać wiecznie zmieniającą się opowieść o wygranych i przegranych. Mały Xi'an zgarniał sporo napiwków; od czasu do czasu jakiś gość rzucał mu cały plik banknotów.

Pewnego dnia oglądał swoje noże. Trzymał je w szufladach w klubie; pięć noży w pięciu różnych szufladach. Nigdy jeszcze nie był zmuszony użyć żadnego z nich, lecz codziennie przed otwarciem klubu sprawdzał wszystkie. Tego dnia, otworzywszy jedną z szuflad, stwierdził, że jest pełna pieniędzy. Forsa była zawinięta w gazety. Wiedział, że to pieniądze, których używano na otwarcie klubu, lecz zawsze trzymano je w sejfie – co więc robiły w tym miejscu? Pobieżnie przeliczył pliki banknotów – było ich około czterdziestu, a każdy musiał zawierać z dziesięć tysięcy juanów.

Od momentu, gdy odkrył pieniądze, zapakował je do worka, wsiadł do windy, zjechał na dół, wyszedł na ulicę i wsiadł do taksówki, minęło około piętnastu minut. Jak później opowiadał Małej Shanghai, zrobił to wszystko bez chwili wahania – goście jaskini hazardu z upodobaniem mawiali, że pieniędzy się nie zarabia – pieniądze się zdobywa. Wszyscy znani Xi'anowi ludzie z kasą twierdzili to samo, więc Xi'an w to uwierzył.

Pojechał taksówką aż do Kantonu, a może to było Zhuhai – i wynajął pokój w najlepszym hotelu w mieście. Sądził, że powinien całkowicie pozbyć się swojej starej tożsamości i że potrzebuje towarzyszki – kobiety. Po chwili namysłu zaczął dzwonić. Dodzwonił się do co najmniej czterech dziewczyn, ale każda z nich miała jakąś wymówkę; wszystkie mu odmówiły.

Ostatnia wieść o nim, jaka do mnie dotarła, głosiła, że został złapany przez zbirów nasłanych przez szefa klubu hazardowego i zastrzelony. Kiedy go znaleźli, był już spłukany.

Wkrótce potem klub zamknięto, a wszyscy pracownicy zniknęli. Nigdy już nie spotkałam żadnego z nich.

2

Nazywała się Mała Shanghai. Podobnie jak Wielki Smok pochodziła z najbiedniejszej części Szanghaju i w niczym nie przypominała Qi, która mieszkała przy ulicy Huaihai na terenie dawnej koncesji francuskiej. Mała Shanghai była naiwna, nigdy nie chodziła do szkoły, przepadała za facetami, lubiła śpiewać i okazała się bardzo oddaną, pracowitą prostytutką.

Jej pierwszy chłopak namówił ją na dwie aborcje, po czym ją porzucił. Próbowała odebrać sobie życie – a był to ten typ samobójstwa, w którym samobójca rzeczywiście pragnie śmierci – lecz mimo to on wciąż jej nie chciał. Pragnęła tylko mężczyzny – prawdziwego własnego chłopaka. W jej życiu pojawił się następny – był starszy, miał na twarzy coś podobnego do blizn po cięciach nożem i na pierwszy rzut oka widać było, że choruje na żołądek. Nie miał rzęs. Powiedział, że zajmuje się handlem wełnianymi swetrami na południu i że pragnie jej, ponieważ ma tylko dziewiętnaście lat i jest taka ładna.

Poczuła się kochana, i to sprawiło, że straciła głowę. Kupował jej mnóstwo ładnych rzeczy, choć w gruncie rzeczy niczego jej nie brakowało. Rodzice Shanghai otworzyli rodzinny biznes, a ona była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, więc nie potrzebowała pieniędzy. Miała wszystko oprócz miłości, i to jej pragnęła najbardziej.

Pewnego dnia powiedział, że chce ją zabrać do Kantonu – ot tak, dla rozrywki. Mówił, że wybiera się tam na pokaz handlowy. Pożegnała się więc z rodzicami i pojechała z nim do hoteliku w Kantonie. Było tam pełno narkomanów, alfonsów zwanych przez szanghajczyków „kurzymi łbami”, producentów podrobionych zegarków i dilerów. Wszystkie pokoje wyglądały na połączone ze sobą, tłoczyło się w nich mnóstwo ludzi, wiele podłóg było całkowicie przykrytych posłaniami. Chłopak Małej Shanghai powiedział:

– Spędziłem piętnaście lat w kiciu, więc lepiej rób, co ci każę. Chcę, żebyś została „kurczakiem”. Wiem wszystko o twojej rodzinie, i jeśli mi odmówisz, zamienię wasze życie w piekło. Wszędzie rozpowiem, że jesteś dziwką. Lecz jeśli będziesz mi posłuszna, będę cię chronił. Znajdę ci dobre miejsce do pracy, a gdy zarobisz wystarczająco dużo, razem wrócimy do Szanghaju, założymy własny interes i weźmiemy ślub.

Wielu facetów z Szanghaju przywoziło tu swoje dziewczyny pod identycznym pretekstem. Wszyscy byli ubrani tak samo – nosili dwurzędowe marynarki w kolorze bladozielonym jak peklowane warzywa, z identycznymi złotymi guzikami. Każdy z nich spędził co najmniej dziesięć lat w więzieniu i miał cerę, która zdradzała chorobę żołądka. Co prawda, każda dziewczyna nadaje się do sprzedaży, lecz nie każda, którą uda się przekonać do kupczenia własnym ciałem, odnosi w tej branży sukces. Do sprzedawania się trzeba mieć wrodzony talent, powołanie. Niektóre dziewczyny rodzą się ze zdolnościami do sprzedawania swoich ciał, inne nie. Szanghajskie dziewczęta, wyławiane przez tych facetów, były spragnione prestiżu, stanowiły chodliwy towar oraz tęskniły za mężczyznami, od których mogłyby się uzależnić. Mała Shanghai nie okazała się pod tym względem wyjątkiem i nie mogła się już wycofać – tak właśnie rozpoczęła życie, w którym dzień staje się nocą, a noc – dniem.

Chodzili razem do hotelowej restauracji w naszym mieście i obserwowali kobiety, które podrywają klientów, zarabiają mnóstwo forsy i zwracają się do swoich alfonsów per laogong - „mój stary” [9]. To obudziło w niej ducha współzawodnictwa. Po trzech tygodniach rozpoczęła pracę.

Co wieczór patrzyliśmy, jak wjeżdża i zjeżdża hotelową windą, w górę i w dół, w górę i w dół. W podziemiach hotelu był nielegalny salon hazardowy, a wszędzie, gdzie jest hazard, są i prostytutki. W prowincji Guangdong panuje zwyczaj: gdy skończysz grę, wzywasz prostytutkę – nieważne, czy wygrałeś, czy przegrałeś. Inaczej spotka cię nieszczęście. Mała Shanghai, jadąc windą, z kondomem ukrytym w bieliźnie, miała w głowie rejestr: każdy klient równał się pięćset juanów. Miała dobre wyczucie liczb, lecz pieniądze nie budziły w niej emocji – po każdym numerku wracała do pokoju, który zajmowała ze swoim laogongiem, i oddawała mu cały utarg. Nigdy niczego nie odkładała.

Winda była światem Shanghai, a dla mnie – oknem na jej życie. Zawsze nosiła czerwony wełniany sweterek z krótkimi rękawkami; nazywała go swoim mundurem. Stawała w rogu windy, tuż obok tablicy z przyciskami, niczym windziarka. Miała uduchowione czarne oczy i mężczyznę, którego nazywała laogongiem, i sądziła, że go kocha. Oddała mu swoje serce. Jej największym pragnieniem zawsze był mężczyzna, a teraz tym mężczyzną był on. Zrobiłaby dla niego wszystko; poza tym, gdy już została prostytutką, nikt inny by jej nie zechciał. Jej miłość mieszkała w sercu, nie w ciele. Zawsze taka była. Facet, z którym była teraz, był żałosny, a poprzedni niewiele lepszy, lecz dla niej nie miało to żadnego znaczenia.

W mieście pracowały prostytutki wszelkiej maści. Były ulicznice, stojące przy drodze, były dziewczynki pracujące wyłącznie w pokojach hotelowych, dziwki z nocnych klubów oraz callgirls, które nigdzie nie wychodziły, dopóki nie umówiły się z klientem przez telefon. Były dziewczyny, które żyły na utrzymaniu kilku bogatych sponsorów i wcale nie uważały się za prostytutki, były też takie, które przekradały się przez granicę do Hongkongu albo Makau i pracowały tylko tam. Mała Shanghai należała do tańszych prostytutek, takich, które załatwiały wiele numerków dziennie. Była tylko odrobinę droższa niż dziwki z ulicy.

Przez windę przewijali się mężczyźni najróżniejszego autoramentu i garstka kobiet. Większość mężczyzn była klientami prostytutek, a większość kobiet, podobnie jak Qi, pracowała jako hostessy w nocnym klubie na górze. Patrzyły z pogardą na Małą Shanghai, gdyż one lwią część dochodów czerpały z napiwków od klientów, z którymi piły drinki. Za pójście z klientem do łóżka dostawały ponad tysiąc juanów. Uważały się za damy do towarzystwa, podczas gdy Mała Shanghai była zwykłym kurczakiem, tanią dziwką. Wiele szanghajskich hostess było przekonanych, że Mała Shanghai w rzeczywistości nie pochodzi z Szanghaju – bo jak inaczej wytłumaczyć jej marny gust co do strojów? Uważały, że jest dziewczyną z podszanghajskiej wsi albo przyjechała z jakiegoś innego miasta, w rodzaju Suzhou czy Hangzhou.

W holu ktoś grał na pianinie. Nie wiedziała, co to za muzyka, ale odprężała ją. W większości hoteli puszczano w tle ciągle tę samą muzykę: Kenny'ego G. Mała Shanghai nie przepadała za Kennym G. Lecz od ósmej do dziesiątej wieczorem zawsze grano na żywo muzykę fortepianową, dlatego Mała Shanghai bardzo lubiła przychodzić tu o tej porze w poszukiwaniu klientów. Spędzała mnóstwo czasu, stojąc w kącie windy i zatrzymując się na każdym piętrze. Kiedy drzwi się otwierały, zadawała przyciszonym głosem pytanie jednej z recepcjonistek, które siedziały na każdym piętrze: „Jest ktoś?”, a ona odpowiadała jej dyskretnym gestem. Shanghai czasem wysiadała z windy, czasem nie. Dla jadących windą mężczyzn było oczywiste, że jest na sprzedaż.

Jej oczy wyrażały niewinne pożądanie. Wpatrując się w mężczyznę swoimi czarnymi oczyma, pytała: „Masz ochotę?” Wielu nawet na nią nie spojrzało, niektórzy owszem – w gruncie rzeczy przyjmowała to obojętnie. Mała Shanghai była do tego przyzwyczajona. Zdarzało się, że mężczyzna od razu podchodził bliżej i zaczynał jej dotykać; ściskając dłońmi małe, jędrne piersi, sięgał do majtek, by sprawdzić, czy jest wilgotna, a potem podstawiał palce pod nos, by poczuć jej zapach. Wszyscy mężczyźni, którzy dotykali Małej Shanghai w windzie, byli rozgorączkowani i zdenerwowani, a każdy, kto jej się przyglądał, miał w oczach chciwy, drapieżny wyraz. Mała Shanghai zawsze się do nich uśmiechała; sądziła, że podoba się mężczyznom, gdy tak opiera się o ścianę z uśmiechem na twarzy.

Nigdy nie przeklinała, lecz nie protestowała, gdy jakiś mężczyzna przemawiał do niej w wulgarny sposób; może po prostu do tego przywykła. Była jak mała, głupiutka dziewczynka, która nie potrafi nic innego prócz uprawiania seksu. Mimo to promieniowała jakąś czystością – wyglądała niewinnie jak dziewiczy śnieg, dzięki czemu interes świetnie prosperował. Od czasu do czasu, wiedziona przeczuciem, szła za klientem prosto do pokoju, szybkim ruchem ściągała mu spodnie i wkładała sobie jego penisa do ust. Wiedziała, jak obchodzić się z penisami. Każdy penis był po prostu penisem, niczym samym w sobie dobrym ani złym. Niekiedy zdejmowała też własne ubranie, odsłaniając małe, twarde, karminowe sutki, albo wkładała palec w szczelinę między nogami, lecz cokolwiek robiła, nie wypuszczała penisa z ust. Jej ruchy były delikatne, lecz skuteczne. Robiła wszystko, by przekonać mężczyznę, by poszedł z nią do łóżka. Wiedziała, że nie wolno jej zbyt długo przebywać w pokoju. Jeśli zabawiła dłużej niż dziesięć minut, musiała dać recepcjonistce na piętrze napiwek, niezależnie od tego, czy coś zarobiła, czy nie. Kobiety te były jej wspólniczkami – posyłały jej klientów i pełniły funkcję czujek. Gdyby się zorientowały, że je oszukuje, już nigdy nie mogłaby pracować w tym hotelu. Dlatego musiała dbać o to, by ewentualny klient w ciągu dziesięciu minut zdecydował, czy ma ochotę się z nią pieprzyć.

Każdy facet miał ochotę robić z jej ciałem co innego. Czasem musiała robić „sandwicza” – numer, w którym brały udział dwie kobiety i mężczyzna, albo dwóch mężczyzn i kobieta. Była pojętną uczennicą i wiele się nauczyła, uprawiając seks z tak wieloma różnymi mężczyznami. Kiedy facet chwalił jej umiejętności, wydawała się szczęśliwa. Spoglądała na sufit pulsujący nad jej głową, a jej krzyki zawsze brzmiały radośnie – inaczej niż u niektórych kobiet, które krzyczały tak, jakby doświadczały bólu. Okrzyki Małej Shanghai odznaczały się niezwykłym pięknem. Nikt nie wiedział, czy odczuwa autentyczną przyjemność, czy może jest w środku całkiem zdrętwiała – nigdy o tym nie mówiła, ponieważ nikt nigdy o to nie pytał. Wiedziała, że mężczyźni lubią, kiedy krzyczy. Chciała, żeby jak najszybciej kończyli, by mogła pójść do łazienki, umyć zęby i wykąpać się. Kąpała się wiele razy dziennie, na każdy numerek przypadały dwie kąpiele. Po kąpieli dostawała zapłatę, potem mogła się napić coca – coli, a czasem heinekena z barku w pokoju klienta. Po wszystkim wracała do windy.

Zdarzali się mężczyźni cierpiący na impotencję. Mówiła im zawsze: „Wszystko z tobą w porządku, fajny z ciebie gość, po prostu nie przywykłeś do seksu z dziwką. Jesteś trochę nerwowy, ale podobasz mi się. Jesteś naprawdę fajny”. Jedynym sposobem na impotenta był ciągły seks oralny. W gruncie rzeczy Mała Shanghai nie znosiła impotencji. Denerwowała ją najbardziej ze wszystkiego. Smuciła ją, czasem nawet doprowadzała do płaczu. Sądziła, że impotencja musi być czymś bardzo deprymującym dla tych mężczyzn, i nie szczędziła wysiłków, by im pomóc. Jeśli mimo to wciąż nie mieli erekcji, żądała tylko połowy zapłaty, lecz większość i tak płaciła jej pełną cenę. Zdarzali się tacy, którzy wzięli za dużo narkotyków albo za dużo wypili, pieprzyli się z nią mnóstwo czasu i nie mogli skończyć, a jeśli taki klient nie miał wytrysku, dostawała tylko połowę pieniędzy albo gorzej – wychodziła z niczym. W takich sytuacjach Mała Shanghai mogła jedynie starać się dać z siebie wszystko. Czasem pieprzyli się z nią tak długo, że aż drętwiały jej stopy, a w końcu i tak nie płacili. To były najgorsze przypadki.

Jeżdżąc windą do północy, Mała Shanghai czasem zaczynała dzwonić do ludzi albo decydowała się pukać do drzwi pokoi hotelowych. Było to bardzo ryzykowne. Gdyby potencjalny klient na nią doniósł, mogłaby wpaść w tarapaty. Nawet jeśli jej laogong opłacił wszystkich pracujących w hotelu i w jego pobliżu, zawsze pozostawało kilku takich, którzy nie przyjmowali łapówek, i Mała Shanghai doskonale o tym wiedziała. Gdyby na nią doniesiono, laogong nie byłby z niej zadowolony. Mógł ją zbić albo przez wiele dni nie odzywać się do niej, ani tym bardziej nie chodzić z nią do łóżka. Zakochała się w nim całkiem autentycznie – po tym, jak wróciła do niego po pierwszej nocy w pracy, a on ją przytulił. W tym momencie obudziła się w niej miłość. Potrzebowała kogoś, kto by ją pocieszał. Do codziennego wysiłku motywowało ją właśnie to, co wtedy poczuła. Nieustannie tęskniła do tego uczucia.

Mimo wszystko musiała chodzić i pukać do drzwi, bo winda pustoszała, paru potencjalnych klientów zaprosiło do siebie jakieś dziewczyny z zewnątrz, albo faceci byli pijani – robienie tego z pijanymi zajmowało zbyt wiele czasu, a czas to pieniądz, zwłaszcza nocą. Gdy przynosiła dużo pieniędzy, laogong był dla niej dobry. Lubił hazard, a w tym hotelu mieszkały też inne szanghajskie kurczaki i kurze łby. Kiedy dziwki szły zarabiać pieniądze, kurze łby robiły zakłady. Laogong Małej Shanghai przegrywał wszystko, co mu przynosiła. Nawet jeśli coś wygrał, potem przegrywał tę wygraną, i czasem Mała Shanghai musiała to robić nawet w te dni, gdy nosiła tampon. Wierzyła jednak, że jej laogong pewnego dnia weźmie ją za żonę – bo po cóż innego nazywałaby go „swoim starym”, a on ją – „swoją kobietą”? Wierzyła w jego dobre serce. Pewnego razu ktoś przyprowadził mu jakąś dziewczynę. Chciał wziąć sobie drugą kobietę, lecz Mała Shanghai poszła do łazienki i próbowała odebrać sobie życie, i ten jeden raz wystarczył. Nie zrobił tego więcej.

Po roku takiego trybu życia Mała Shanghai nabawiła się poważnej nadżerki szyjki macicy. Dostawała krwawienia za każdym razem, kiedy próbowała uprawiać seks. Poszła do szpitala Liuhua. Lekarz orzekł, że potrzebna jej elektro terapia. Był to starszy mężczyzna, do którego codziennie ustawiała się kolejka dziewczyn. Sławny ginekolog miał miły głos i traktował swoje pacjentki bardzo delikatnie. Po każdym badaniu mył ręce kostką mydła, które wyglądało na bardzo stare i twarde. Miał niezwykle małe dłonie, niemal pozbawione ciała, pokryte ciemnobrązową skórą, poprzecinaną pulsującymi błękitnymi żyłkami. Orzekł, że Mała Shanghai potrzebuje długotrwałej terapii laserowej.

Mała Shanghai zaczęła chodzić do szpitala co dwa dni.

Pewnego dnia poszła z nią Mała Hong, zwana Siostrą Morfiną. Siostra Morfina oznajmiła, że straciła zainteresowanie seksem i że poczeka na nią na zewnątrz. Mała Shanghai uważała, że nigdy nie uda jej się zrozumieć takich dziewczyn jak Siostra Morfina. Co miała wspólnego oziębłość z chodzeniem do ginekologa? Jakim cudem ktoś tak młody mógł nie interesować się seksem? Co to w ogóle znaczy: stracić zainteresowanie seksem? I co jest takiego wspaniałego w zażywaniu heroiny? Równie dobrze można podpalić zapałką swoje pieniądze i przyglądać się, jak płoną. Lecz Mała Hong była jedyną znaną jej dziewczyną w mieście, która nie trudniła się prostytucją. Spotkały się przy hotelowym basenie. Mała Shanghai była z klientem. W tym mieście niełatwo spotkać szanghajkę, która nie jest prostytutką, więc Mała Shanghai bardzo polubiła Siostrę Morfinę.

Po zabiegu laserowym poszły na spacer w słońcu. Obie odwykły od światła dziennego. Po drodze Mała Shanghai zaczęła się uśmiechać. Siostra Morfina spojrzała na nią, a ona pokazywała jej palcem mężczyzn na ulicy, mówiąc: „Patrz! Patrz! Widzisz go? Byłam z nim, o, i z tamtym też byłam! Naprawdę. Poważnie mówię. Nie chcę już więcej wychodzić na ulicę, po prostu nie zniosę tego”.

W czasie zabiegów laserowych Mała Shanghai nic nie czuła. Było to bardzo odprężające, ale, niestety, nietanie. Po kilku zabiegach wróciła do pracy.

Parę numerków, i krwawienia wróciły. Pewnego razu krwotok nie chciał ustać. Mała Shanghai trafiła do szpitala i została tam kilka dni, lecz ledwie wyszła, znowu wróciła do pracy. Seks sprawiał jej ból i nie mogła już popisywać się swoją techniką. Jej łono było uszkodzone.

Mała Shanghai była kompletnie załatwiona, skończona! Wszyscy tak mówili, lecz ona nie chciała w to wierzyć. Nie zrezygnowała z pracy – zaczęła się posługiwać ustami. Chociaż oddawała wyłącznie swoje usta, od razu zyskała wielkie powodzenie i w swoim hotelu została „królową flecistek”. Lecz jej laogong miał złą passę i mimo że kradł na prawo i lewo, coraz bardziej pogrążał się w długach. Zwolnił swój pokój i pojechał do Kantonu, zapowiedziawszy, że ma zamiar zrobić tam parę skoków, a potem wrócić. Dał jej trochę pieniędzy, które dla niej pożyczył, i kazał dbać o zdrowie.

Laogong wrócił z inną kobietą. Postanowił przenieść się do Makau, bo tutaj coraz trudniej było wyjść na swoje. Mnóstwo ludzi przyjeżdżało do naszego miasta z północnego wschodu, a szanghajczycy zaczęli się przeprowadzać do Makau. Laogong nie mógł jednak zabrać Małej Shanghai ze sobą, ponieważ robiła to tylko ustami, a fałszywe papiery, konieczne do przedostania się do Makau, kosztowały mnóstwo forsy. Potrzebny mu był ktoś, kto potrafi zrobić wszystko. Mała Shanghai zrozumiała, że jej laogong już jej nie chce, ponieważ jest okaleczona, ale nic nie można było na to poradzić. Kto skazał ją na ten nieszczęśliwy los? Dlaczego tak wielu innym dziewczynom udawało się uniknąć uszczerbków na zdrowiu? Było ich tak wiele – niektóre nakłoniono do pracy podstępem, inne już od początku wiedziały, co jest grane. Żadna z nich nie miała własnych pieniędzy, ponieważ wszystko oddawały swoim facetom, ale przynajmniej miały jakieś marzenia. Czekały, aż facet się z nimi ożeni albo aż dostaną od niego jakąś część pieniędzy i będą mogły wrócić do Szanghaju. A Mała Shanghai? Za to, co dotąd zarobiła, można byłoby kupić całą fabrykę, ale teraz mogła się pochwalić tylko pięcioma setkami juanów. Odkąd zaczęła pracę, nie kupiła sobie ani jednego ubrania, nigdy nie wyszła na miasto, by coś zjeść. Codzienny posiłek Małej Shanghai stanowił smażony ryż z soloną rybą i kawałkami kurczaka albo odrobiną duszonego bakłażana. Jej ulubione danie nie było specjalnie wyszukane – jaja gotowane po szanghajsku – lecz odkąd przybyła na południe, nie skosztowała ich ani razu.

Mała Shanghai opuściła hotel i została hostessą w nocnym klubie. Doświadczenia z hotelu nauczyły ją szybkości i wytrzymałości, a ponieważ umiała śpiewać i tańczyć – śpiewała wyłącznie piosenki Teresy Teng [10] i opowiadała wszystkim, że wygrała konkurs śpiewaczy – zyskała sporą popularność. Codziennie zbierała niezłe napiwki, oprócz tego czasem spędzała noc z jakimś klientem. Stali klienci klubu byli dużo bardziej wyluzowani niż mężczyźni, których wyrywała w hotelu, lepiej też płacili. Bez laogonga musiała zarabiać tylko na siebie i nie była zmuszona do tak ciężkiej pracy jak przedtem. Od czasu do czasu mogła nawet wziąć tydzień wolnego. Czuła, że po trochu żyje jej się coraz lepiej, poprawił się także stan jej zdrowia. Zaczęła dochodzić do wniosku, że przyszedł czas na odwiedziny w domu, w Szanghaju.

Wtedy w życiu Małej Shanghai pojawił się nowy mężczyzna. Pochodził z północnego wschodu, był złodziejem i alfonsem. Kradł dla niej buty, a ona się w nim zakochała. Zdecydowała się na powrót do hotelowej windy na jakiś czas, bo tam w jedną noc można obsłużyć wielu klientów, a w nocnym klubie – tylko jednego. Mała Shanghai i jej nowy facet mieli odłożyć trochę pieniędzy, pojechać na północny wschód i wziąć ślub.

Mała Shanghai wróciła do windy, a my znów mogliśmy ją obserwować. Teraz była modnie ubrana, na jej twarzy zawsze gościł uśmiech, a laogong codziennie zabierał ją do restauracji.

Jej nowy „stary” był bardzo męski. Mówił niewiele i ciągle się z nią pieprzył. Zawsze i wszędzie gotów ściągnąć spodnie, doskonale pasował do Małej Shanghai. Mówiła, że pieprzył ją w bardzo metodyczny sposób – potrafił to robić mnóstwo czasu bez kończenia. Stanowił dla niej źródło niewyczerpanej przyjemności, dzięki niemu była wiecznie wilgotna. Ze wszystkich mężczyzn, z którymi spała, ten zaspokajał ją najlepiej, i kochała go za to. Czuła, że po raz pierwszy w życiu ma normalny romans z mężczyzną. Nareszcie doświadczała tej zwyczajnej serii szczęścia, bólu, zazdrości, ukrytych fantazji i słodkich słówek. Zawsze miała ochotę na seks z nim. Miała na to ochotę całymi dniami, codziennie i bez przerwy.

Hotel łączyły powiązania z organizacjami przestępczymi. Zarząd musiał zadrzeć z kimś ważnym, bo pewnego dnia hotel zamknięto, zabrano nawet dyrektora. W dzień nalotu wszystkie dziewczyny i pokojówki się rozbiegły, lecz Mała Shanghai była akurat w windzie i nie mogła uciec.

Spędziła wiele dni w areszcie, z nadzieją, że laogong odwiedzi ją i przyniesie czyste ubrania. Miał jej książeczkę bankową, na której odłożyła sporo pieniędzy, więc była pewna, że dowie się, komu trzeba zapłacić, i wyciągnie ją stąd. Wszystkie kobiety ktoś odwiedzał, niektóre zostały wypuszczone na wolność po tym, jak opłacono właściwych ludzi, lecz do Małej Shanghai wciąż nikt nie przychodził. Dzień w dzień opowiadała wszystkim, jak bardzo „jej stary” ją kocha, i że z całą pewnością właśnie próbuje coś dla niej wykombinować.

W końcu skazali ją na rok robót w kobiecym obozie pracy. W ośrodku „reedukacji przez pracę” dalej powtarzała tę samą historię. Wszyscy mieli serdecznie dość słuchania jej w kółko i zaczęli sobie z niej kpić. Wyśmiewali ją, lecz mimo to pomagali jej, oddawali ubrania i częstowali sucharkami. Mała Shanghai była w ciąży, więc nie musiała pracować. Zwolnili ją już po sześciu miesiącach.

Wędrowała od lokalu do lokalu, wypytując o swojego laogonga. Wreszcie, dźwigając swój duży brzuch, wsiadła w pociąg do Shenyangu. Jej facet powiedział: „Nie ma pieniędzy. Wszystko wydałem. A teraz wynoś się stąd”. Powiedział też: „Nie przyszło ci nigdy do głowy, że nie traktowałbym serio dziewczyny z Szanghaju? Szanghajki nadają się tylko do walenia”. Powtórzył to wiele razy. Mała Shanghai wróciła do miasta sama. Chciała pójść do szpitala i usunąć ciążę, już ośmiomiesięczną. Poszedł tam z nią mężczyzna, który był w niej zakochany. Chciał się z nią ożenić, ale też nie miał ani grosza.

Po operacji Mała Shanghai stwierdziła, że całkiem straciła figurę. Jej twarz i ciało obwisły, czarne oczy przestały być czarne. Tylko rzęsy wciąż sterczały, wywinięte do góry.

Wróciła do pracy w nocnym klubie, lecz nie potrafiła już odzyskać popytu. Nie miała pieniędzy na fajne ciuchy, a mężczyzna z północnego wschodu pozbył się wszystkich jej starych ubrań. Od czasu do czasu Mała Shanghai oszukiwała swojego laogonga, umawiała się z innymi facetami i szła z nimi do łóżka dla pieniędzy, ale źle się z tym czuła – laogong był temu zdecydowanie przeciwny; często się o to kłócili. Mimo to Mała Shanghai cieszyła się w duchu. Czuła, że miłość tego mężczyzny jest normalna.

Pewnego dnia jego matka przysłała list. Napisała w nim, że na wieść, że syn znalazł sobie narzeczoną, ogarnęła ją taka radość, że pożyczyła dwa tysiące juanów i zamierza dać im te pieniądze w prezencie ślubnym. Mała Shanghai nie mogła przestać płakać. Dwa tysiące juanów! Kiedyś w jedną noc potrafiła zarobić parę razy tyle! Mając to wszystko na uwadze, podjęła decyzję: pojedzie ze swoim mężczyzną do domu i wyjdzie za niego.

3

Nazywała się Ye Meili, czyli Nocna Piękność. Od dziecka była wiele razy kupowana i sprzedawana przez ludzi, którzy handlowali innymi istotami ludzkimi. Miała dziewiętnaście, może dwadzieścia lat – nigdy nie opowiedziała tej samej historii dwa razy. Była analfabetką i mówiła dziwacznym mandaryńskim. Jej chłopski akcent był równie grubo ciosany, jak jej uroda. Mówiła, że jest Ujgurką z Xinjiangu, lecz żadne z nas nie wiedziało, skąd rzeczywiście pochodziła. Tylko ona znała prawdę, a bardzo lubiła opowiadać różne historie – to była jej specjalność. Pojawiła się wśród nas po raz pierwszy, gdy Mała Shanghai przywiozła ją z Kantonu. Miała bladą, piegowatą twarz z dodatkiem w postaci wydatnego nosa; jej duże, podwójne powieki były produktem chirurgii plastycznej, a wielkie cycki przypominały silikonowe implanty. Była uczuciowa i porywcza. Po pożałowania godnym zejściu ze sceny Małej Shanghai postanowiła, że wykorzysta jej faceta. Zamierzała posłużyć się nim, by się przedostać do Makau. Zawsze chciała pojechać do Makau. Były tam kasyna, a ona marzyła o hazardzie.

Jej „etniczna” uroda sprawiała, że nie przypominała Chinki, dlatego facet nie mógł zdobyć dla niej fałszywych dokumentów, potrzebnych do przejścia przez granicę. Skombinował papiery dla siebie i pojechał sam, a ona miała przekraść się na terytorium Makau łodzią. Za pierwszym razem była gęsta mgła, a przewoźnik niechcący skierował łódź do Hongkongu. Zanim zeszli na ląd, nie mieli pojęcia, gdzie są. Postanowili zgłosić się na policję. Policja wysłała ich z powrotem i wypuściła po zapłaceniu niewielkiej grzywny.

Gdy za drugim razem próbowali przedostać się do Makau, za łodzią wysłano pościg. Ye Meili stała na pokładzie i krzyczała co sił w płucach: „Co tak wolno? Szybciej!” Przewoźnik bał się, że ten wrzask ich wyda, więc przyśpieszał. Łódź rzucała Ye Meili na wszystkie strony, aż posiniaczyła sobie cały tyłek, ale wreszcie udało im się dopłynąć do Makau. Po jej facecie nie było śladu. Czekała i czekała, w końcu nie mogła już dłużej czekać. Przewoźnik nie dostał zapłaty, więc zgwałcił Ye Meili – trzymając ją za wielkie cycki, spuścił się jak gdyby nigdy nic. Już podciągał spodnie, zbierając się do powrotu, gdy Ye Meili usiadła mu na twarzy swoim wielkim tyłkiem, zasłaniając jego brodę włosami łonowymi, ścisnęła go mocno udami, wpiła się rękami w ziemię, a jej wielkie cycki podskakiwały jak szalone. Ye Meili pokrzykiwała, coraz szybciej i szybciej, aż każdy zakamarek jej ciała wypełnił się radosnym drżeniem.

Przewoźnik, zanim odpłynął, ledwie trzymał się na nogach; z twarzy kapały mu soki, które wypłynęły z otworu Ye Meili wraz z jego własnym nasieniem.

Ye Meili poczołgała się przed siebie, przedarła się przez ogrodzenie z drutu kolczastego i wreszcie znalazła się na drodze. Wiedziała, że w Makau nikt nie zapyta jej o dokumenty, pod warunkiem że będzie podróżowała prywatnym samochodem, więc postarała się czym prędzej wsiąść do prywatnego samochodu. Niestety, nikt nie miał na nią ochoty, bo cała była podrapana drutem kolczastym. Znalazła więc automat telefoniczny i wymieniwszy trochę pieniędzy na portugalskie escudo, nie zważając na ryzyko, zadzwoniła do swojego faceta, który właśnie grał w chińskie domino.


Ye Meili wystroiła się i poszła do pracy. Nie kwapiła się do nocnych klubów, praca w nich była zbyt „unormowana”. Trzeba było pytać szefa, jak się robi „siódme niebo z ogniem i lodem”, co oznaczało fellatio z dodatkiem lodu. Trzeba było nosić wieczorowe suknie, suszyć włosy suszarką i codziennie przyklejać sobie sztuczne rzęsy. W dodatku każdy biust musiał być do połowy na wierzchu i wypchnięty do góry tak, że przypominał dwa balony. Dziewczyny, wszystkie z głębokiej prowincji, siedziały w klubie tu i tam, trzymając w dłoniach numerki. Gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie pyszniły się rzędy baloniastych cycków. Dawać się wybierać spośród tych szeregów – to byłoby dla niej zbyt upokarzające.

Postanowiła znaleźć sobie jakieś miejsce do stania. W Makau nie wolno się włóczyć po ulicach, więc stanęła przed głównym wejściem do hotelu przy Casino Lisboa.

Zadawała się z hazardzistami, podobnie jak Mała Shanghai, lecz różnica między nimi polegała na tym, że Ye Meili nie zamierzała oddawać swojemu facetowi wszystkich zarobków. Rozumiała jego sytuację – spędził ponad dziesięć lat w więzieniu, nie potrafił inaczej zarabiać na życie, lubił hazard, i nie zanosiło się na to, że to się kiedykolwiek zmieni. Nie była jednak aż tak głupia, żeby traktować go jak swojego prawdziwego faceta. Dlatego, rzecz jasna, zatrzymywała część pieniędzy dla siebie.

Oprócz tego uwielbiała dobrze się bawić i gdy jej mężczyzna nie zwracał na nią uwagi, szła na zakupy. Podobało jej się wszystko, co zobaczyła, a po przyniesieniu do domu od razu przestawało jej się podobać. Piła i spała, z kim popadło, pozwalając najróżniejszym fałszerzom i oszustom pieprzyć się z nią za darmo; czasem nawet sama płaciła facetom, którzy jej się podobali, by szli z nią do łóżka. Sama też uprawiała hazard, lecz ponieważ nie chciano jej wpuścić do żadnego kasyna, grała na automatach. Zawsze przegrywała. Gdy miała już dość przegranych, klęła głośno, a gdy znudziły się jej przekleństwa, szła na zakupy.

Któregoś dnia, po drodze do dyskoteki, zatrzymano ją i poproszono o dokumenty. Ponieważ żadnych nie miała, odesłano ją do władz imigracyjnych w Zhuhai. Chińczycy jednak nie chcieli jej przyjąć – stwierdzili, że jest Rosjanką, wysłali ją z powrotem do Makau i posadzili w areszcie. Wtedy przypomniała sobie pewnego klienta. Gość ten miał w domu wielką gablotę, wypełnioną po brzegi zapalniczkami najróżniejszego typu. Ye Meili zastanawiała się, jak to możliwe, że inni ludzie mają tyle zapalniczek, a ona ani jednej. Rozpłakała się.

Jej facet wyciągnął ją z więzienia, płacąc odpowiednią sumę, i żeby uchronić ją przed dalszymi kłopotami, zamknął ją w pokoju hotelowym i tam kazał obsługiwać klientów.

W końcu okradła go i przedostała się z powrotem do Chin. Chciała być wolna. Wróciła więc i stanęła na naszej ulicy.

4

Mówią na mnie Siostra Morfina. Miałam kiedyś kochanka w tym mieście i nie potrafiłam bez tego faceta żyć. Bez niego wszystko było nie tak. Myślałam, że na tym polega miłość. Kiedy mnie zostawił, zaczęłam ćpać heroinę. Pragnienie narkotyku było ogromne, moja odporność rosła, a ja uwielbiałam „ścigać smoka” tak długo, aż byłam totalnie nawalona, aż poczułam się bardziej martwa niż żywa. Kiedy żyłam, chciałam umrzeć, a gdy byłam bliska śmierci, chciałam żyć. Nie musiałam już myśleć o niczym innym i nareszcie czułam się wolna.

Czasami, kiedy się porządnie narąbałam, myślałam o facetach. Tęskniłam za ustami mężczyzny. Żaden z tutejszych facetów nie potrafił posługiwać się ustami, gdy był w łóżku z kobietą. Po prostu nie mieli tego w zwyczaju, a może nie lubili tego robić kobietom, których nie znali. Nie znam powodu. Zaczęłam spotykać się z różnymi mężczyznami. Wszyscy prawili mi identyczne, wyświechtane komplementy. Mówili mi różne miłe rzeczy, lecz były to wciąż te same stare banały, żaden nigdy nie powiedział nic nowego. I każdy spuszczał się jak dziecko. Byłam zawsze pod spodem, a oni nie czekali nawet, aż ściągnę ubranie. Ogarniała mnie tak wielka nuda, że prawie nie mogłam się ruszyć. Miałam z tego odrobinę prostej przyjemności; wszystko odbywało się bez słowa.

Uwielbiałam natomiast obserwować ich, gdy się przede mną rozbierali. Była to chwila szczególna, jedyny liryczny moment. Działo się to w pośpiechu i w mgnieniu oka było już po wszystkim.

Pewnego dnia ogarnęły mnie wątpliwości – poczułam, że nie kocham Saininga, bo nie wiem już, czym jest miłość. Może po prostu byłam uzależniona od nastroju, w który mnie wprawiał. Ten pomysł wzbudził we mnie odrazę. Kiedy sięgnęłam myślą w przeszłość i wyobraziłam sobie, jak kocham się z Sainingiem, ogarnął mnie taki wstręt, że myślałam, że umrę. Od tej pory wszystko wydawało się zbrukane. Seks już mnie nie pociągał. Miałam dwadzieścia trzy lata, a moje ciało było martwe.


Moja ostra astma sprawiła, że po samym ucisku w klatce piersiowej byłam w stanie poznać, jak dużą domieszkę obcej substancji – na przykład trutki na szczury czy środku owadobójczego w rodzaju proszku „66” – dodano do działki heroiny. Dilerów ciągle łapano i wsadzano do więzienia albo skazywano na śmierć przez rozstrzelanie, toteż nieustannie miotałam się w poszukiwaniu nowych. Lecz żaden nie potrafił oszukać moich oskrzeli. Kiepska heroina natychmiast wywoływała atak choroby.

Na kilku dilerów zwykle się natykałam na ulicy, ale z większością spotykałam się w małych, ciemnych hotelikach. Przeważnie prowadzone przez ludzi z Chaozhou, te zapuszczone przybytki wyrastały na obrzeżach naszej nieskazitelnie jasnej i lśniącej metropolii. Były jak podziemne kanały ściekowe tego niewielkiego, otwartego miasta, tego ucieleśnienia „reformy” gospodarczej, i roiło się w nich od szczurów. W Szanghaju nigdy nie spotkałam tak gigantycznych stworzeń. W tych hotelikach, gdzie wiele osób tłoczyło się w jednym pokoju, mieszkały prostytutki ćpunki. Poczułam, że kompletnie nie rozumiem facetów. Te dziewczyny wyglądały jak worki kości, miały ziemistą cerę, skórę pokrytą wrzodami i upstrzoną śladami igieł. Mimo to zawsze znajdowały faceta do łóżka – nawet te bezdomne, bezzębne ćpunki.


Heroina sprawiła, że zrobiłam się nadwrażliwa i nie mogłam już wytrzymać w mieszkaniu, które kiedyś dzieliliśmy z Sainingiem. Postanowiłam się wynieść. Zanim jednak znalazłam nowe lokum, wprowadziłam się do jednego z tych hotelików. Sanmao załatwił mi wolny pokój. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zdołał uzyskać dla mnie miejsce w tym przybytku. Jego żona wprawdzie wspominała swego czasu, że Sanmao należał kiedyś do „czarnego stowarzyszenia”, zajmującego się zorganizowaną przestępczością, i że przez pewien okres był nawet członkiem gangu. Tłumaczyła mi, że na początku stanowili zwykłą bandę dzieciaków, które razem kradły rowery. Z czasem przerzucili się na większe łupy i przekształcili się w prawdziwy gang.

Pewnego razu, w trakcie bójki, ktoś strzelił z pistoletu, a Sanmao zemdlał ze strachu. Kiedy oprzytomniał, poprzysiągł sobie, że się ustatkuje, i przerzucił się na śpiewanie piosenek Qi Qina. [11] To zaprowadziło go do rock and rolla.

Woń klimatyzacji, woń heroiny, prawdziwej i podrabianej, woń prezerwatyw, woń robienia laski, woń pojemników z jedzeniem na wynos, zapach mrożonych owoców, czarnobiałych kantonskich filmów, woń lamp stołowych, słodkiego kleiku ryżowego, papierowych pieniędzy, woń kierownika hotelu i odór wymiocin.

Pewnego dnia po hotelu kręciła się Mała Shanghai, pukając do losowo wybranych drzwi, aż zapukała do moich. Trzymała w dłoni lśniące czerwone jabłko; przypuszczalnie dostała je od jakiegoś klienta.

– Przepraszam – powiedziała. – Znowu pomyliłam drzwi.

– Wejdź. Może mi pomożesz?

W mojej łazience leżał nieprzytomny mężczyzna.

– Nieboszczycy są ciężcy – zauważyła Mała Shanghai. – We dwie nie damy rady go podnieść.

– On żyje, tylko zemdlał – zaprotestowałam.

– Martwy czy zemdlony, waży tyle samo. Powiem swojemu facetowi, żeby tu wpadł i pomógł ci. On sobie poradzi.

Facetem, który leżał w mojej łazience, był Mały Xi'an. Codziennie mi się narzucał, a teraz zemdlał w toalecie po tym, jak dał sobie w żyłę. Nigdy nie używałam strzykawki, bo zbyt wielu ludzi zginęło, wstrzykując sobie złą heroinę, a najbardziej ze wszystkiego nie znosiłam, jak ktoś wbija sobie igłę na moich oczach.

Byłam wstrząśnięta i zachowywałam się trochę nerwowo, więc żona Sanmao przyjechała do hotelu i zabrała mnie stamtąd. Przepraszała za to, że ulokowali mnie w takim miejscu. „Naprawdę nie miałam pojęcia, że to taka okropna nora” – powiedziała. Dodała też, że zamierza zabrać Sanmao do Kantonu na odwyk, i spytała, czy mam ochotę pojechać z nimi.

W dzień po tym, jak facet Małej Shanghai zabrał Małego Xi'ana do szpitala, zaprzyjaźniłyśmy się z Małą Shanghai. Mały Xi'an był jej stałym klientem, a mężczyzna, który później się z nią ożenił, był jego przyjacielem. Mały Xi'an najbardziej ze wszystkich nie cierpiał alfonsów, więc znalazł Małej Shanghai miłego faceta, tak samo młodego i przystojnego jak on sam. Po tym, jak jego matka podarowała Małej Shanghai dwa tysiące juanów, Mała Shanghai wyjechała i wyszła za mąż. Nigdy już nie wróciła do miasta.

Pewien czas po ślubie do Małej Shanghai ktoś zadzwonił.

– Mam paręset tysięcy, wyjedziesz ze mną?

– Raczej nie – odparła Mała Shanghai. – Mój mąż był twoim kumplem, na wypadek gdybyś zapomniał. Co ty sobie wyobrażasz? Czemu dzwonisz właśnie do mnie?

– Przypominałem sobie stare dzieje, a dobrze się razem bawiliśmy. Uważam, że jesteś fajną kobietą, a ludzie mówią, że kiedyś byłaś superseksowna.

Na dźwięk słów „kiedyś byłaś” Mała Shanghai szybko ucięła rozmowę i odłożyła słuchawkę.


To była tylko zwyczajna miejska ulica, ale od tamtej pory nie mogłam już przestać o niej myśleć. Męczyły mnie te wspomnienia, lecz w końcu to tam właśnie dorastałam.

Dawniej było tam pełno prostytutek, alfonsów, klientów, dilerów, dziewczynek sprzedających kwiaty, żebraków i handlarzy szaszłykami. Później nagle zjawiła się policja, pełno policji, i wszyscy ci ludzie zniknęli. Już nie było mojej ulicy; zamilkły wszystkie te ciepłe, choć niepokojące odgłosy. Znikły sklepy, po obu stronach szosy wyrosły nowe wieżowce. Ich ciemne oczodoły zajęły trwałe miejsce w moim życiu. Światła płonęły, światła gasły. Były wciąż obecne, towarzyszyły mi w szarej godzinie i w porze najjaskrawszego blasku, i nic nie mogło oddzielić mnie od tej tajemnicy. Czasem podejrzewałam ją o to, że odbiera mi siłę, siłę czekania, co przyniesie przyszłość.

Często szłam na bulwar i szukałam drugiej pary oczu swoim zatrutym, błękitnawo lśniącym spojrzeniem. Potrzebowałam kogoś, kto sprzeda mi narkotyk: to było najważniejsze na świecie. W moim życiu istniała już tylko heroina. Moje ćpuńskie życie było proste, lecz niełatwe.

Pewnego dnia poszłam na spotkanie z Ye Meili. Lubiła mnie, ponieważ Saining zostawił mi sporo pieniędzy, a także dlatego, że byłam „wykształcona”. Ye Meili mówiła, że lubi się zadawać z takimi jak ja.

Rozmowę z Małym Xi'anem odbyłyśmy niemal jednocześnie. Właśnie się kłóciłyśmy: Ye Meili miała do mnie pretensję, że zaprosiłam do siebie pewnego faceta. Powiedziała, że ten gość jej się spodobał, że nie zamierzała zaciągać go do łóżka, tylko wyjść na miasto się zabawić, i że chciała jedynie poznać go ze swoją przyjaciółką, czyli ze mną.

– Ale ty musiałaś się ulotnić i zabrać to, co do ciebie nie należało! I ty śmiesz nazywać się moją przyjaciółką! – krzyczała. – Czy ty w ogóle wiesz, co to jest przyjaźń?

W tym momencie zadzwoniła jej komórka. Był to Mały Xi'an, który złożył jej wiadomą propozycję.

– Nie mogę z tobą jechać – odpowiedziała Ye Meili. – Nie zawracaj mi głowy. Ale jest ze mną ktoś, kogo znasz. Lubi pieniądze, może ją namówisz?

Mały Xi'an powiedział mi to samo, co jej.

– Skoro masz taką masę forsy – odparłam – możesz znaleźć sobie dziewczynę, z którą będziesz się bawił dużo lepiej niż z którąkolwiek z nas. Dlaczego właśnie nam to proponujesz?

– Szukam kobiety, która znała mnie, zanim miałem tę forsę. Ye Meili jest osobą, która może porzucić człowieka nagle i bez uprzedzenia, ale chętnie byłbym z nią tak długo, jak się da, i nie rozpaczałbym po jej odejściu. Ty jesteś typem inteligentki, a poza tym jedyną babką, z którą jeszcze nie spałem. Więc skoro już mam te pieniądze, może pojedziesz ze mną? Mogę cię wysłać do najlepszej kliniki odwykowej.

Odmówiłam mu bez ceregieli.

– Nic z tego! – powiedziałam i rozłączyłam się.

– Dlaczego się nie zgodziłaś? – spytałam Ye Meili. – Jest uroczy, i do tego bogaty.

– Bo potrzebuję wolności. Póki żyję, nigdy nie będę zależna od żadnego mężczyzny, bez względu na to, czy pokocham go, czy nie. Nie obchodzi mnie, jaki on jest.

Gdy skończyła, odeszła i stanęła na ulicy. Była naprawdę zła, że wtedy zabrałam jej znajomego, bo nie odezwała się do mnie już nigdy.

Parę miesięcy później zadzwonił Mały Xi'an.

– Jestem totalnie spłukany. Może teraz pojedziesz ze mną?

Zaśmiałam się lodowato i rozłączyłam się.

5

Nazywała się Gołąbeczka. Była małą ślicznotką, niziutką, lecz ponętną. To ona przyniosła wieść o śmierci Małego Xi'ana. Była dzieckiem pól naftowych i przyjechała do miasta, uciekając przed nędzą. Została prostytutką, ale wciąż pamiętała o słowach Marksa, że pierwotna akumulacja kapitału jest zła.

Z głową nabitą tak wzniosłymi ideałami wkrótce porzuciła to zajęcie.

Mały Xi'an poznał ją tak samo, jak Małą Shanghai i Ye Meili – w łóżku.

Zbliżył się do niej, ponieważ wyglądała na bystrą dziewczynę, w dodatku miała tak samo skromne pochodzenie jak on. „Możesz być moją przywódczynią” – rzekł do Gołąbeczki. „Razem będziemy walczyć z wrogami rewolucji”.

Jego sytuacja była jednak rzeczywiście niepewna, a Gołąbeczka zdawała sobie z tego sprawę lepiej niż on.

To właśnie ona sprzedała Małemu Xi'anowi fałszywe papiery, którymi się posłużył, uciekając do Makau. Zażądała wysokiej ceny.

Spotkałam Gołąbeczkę na tej samej ulicy, gdy szukała nabywców na swoje podrabiane dokumenty.

– Jak sądzisz, o czym myślał Mały Xi'an, kiedy umierał? – spytała. – Nikt nigdy się nie dowie. Popełnił jeden błąd: zapomniał, że jest biedny. Kompletnie o tym zapomniał. Nie przyszło facetowi do głowy, jak łatwo może przeciec mu przez palce te czterysta tysięcy juanów, jak łatwo może zostać z niczym.

Загрузка...