ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W ciągu czterdziestu ośmiu lat pracy na cmentarzu dozorca Ben Hoomalu widział niejedno. Jego znajomi twierdzili, że to całkiem normalne, bo jak ktoś całe dnie włóczy się między nieboszczykami, to potem miewa omamy. On zaś był zdania, że to nie umarli robią głupoty, tylko żywi. Napatrzył się więc na napalonych nastoletnich kochanków obściskujących się po ciemku między grobami; na wdowy wyklinające mężów spoczywających w marmurowych grobach, widział też starszego pana, który próbował pogrzebać ukochanego pudla obok ukochanej małżonki. Naprawdę zdumiewające rzeczy może człowiek zobaczyć na cmentarzu. A teraz znowu ten samochód.

Widywał go przez cały zeszły tydzień. Szary ford z przyciemnionymi szybami przyjeżdżał o różnych porach dnia. Kierowca zatrzymywał się obok „Łuku wiecznego odpoczywania", ale nigdy nie wysiadał z auta. Dziwne. Ben nie pojmował, dlaczego ktoś, kto zadał sobie trud i przyjechał na cmentarz, nawet nie spojrzy na grób swych bliskich. Ludzie miewają naprawdę dziwne pomysły.

Kręcąc głową nad zawiłością ludzkiej psychiki, wziął się za strzyżenie krzewu hibiskusa. Na moment oderwał się od swego ulubionego zajęcia, bo usłyszał warkot silnika. Na parking wjechał poobijany Chevrolet. Młody chudy mężczyzna od razu wysiadł i pomachawszy Benowi bukietem margerytek, poszedł odwiedzić grób. Ben zabrał się na powrót do roboty, ale dyskretnie podpatrywał, jak mężczyzna spokojnie odprawia swój rytuał. Zaczął jak zwykle od wyrzucenia zwiędłych kwiatów, a potem pozbierał suche liście i gałązki. Dopiero wtedy położył na tablicy świeże kwiaty i przysiadł na trawie. Ben wiedział, że będzie tak siedział długie godziny. Widocznie było mu to potrzebne.

Zdążył przystrzyc hibiskus i wziął się za bugenwillę, gdy mężczyzna wstał i wrócił do samochodu. Ban patrzył na oddalające się auto i czuł dziwny smutek. Nie znał tego człowieka, nie miał pojęcia, jak się nazywa. Ale wiedział, że osoba, którą odwiedza, wciąż jest kochana. Położył na trawie nożyce i podszedł do grobu, na którym leżały margerytki przewiązane różową wstążką.

Nagle jego uwagę zwrócił warkot uruchamianego silnika. Odwrócił się i zobaczył, że szary ford powoli też odjeżdża. Dziwne. Naprawdę dziwne.

Zostawił auto w spokoju i spojrzał na brązową tablicę: Jennifer Brook, żyła lat dwadzieścia osiem. Suchy liść sfrunął z drzewa i lekko drżał na wietrze. Ben pokręcił głową. Taka młoda kobieta. Szkoda.

– Szefie, tu ma pan kanapkę z szynką, tu majonez, a rozmowę na czwartej linii – oznajmił sierżant Brophy, kładąc na biurku papierową torbę.

Pokie bez wahania ustalił priorytety. Najpierw jedzenie, potem praca.

– Kto dzwoni?

– Ransom.

– Znowu!

– Domaga się, żebyśmy wszczęli dochodzenie w sprawie śmierci Ellen O'Brien.

– Co go napadło, że tak się nam naprzykrza?

– Coś mi się zdaje, że uderza do tej… – Brophy urwał w pół słowa i głośno kichnął – tej lekarki. Wie pan, serce, kwiatki i te inne sprawy.

– Davy? – Pokie parsknął takim śmiechem, że aż mu wypadł z ust kęs kanapki. – Davy nie wie, co to serce, bo go nie ma! Tacy jak on się nie zakochują.

– Na to nie ma mocnych, poruczniku – zauważył Brophy refleksyjnie. – Co mam mu powiedzieć? – zapytał, wskazując głową migającą diodkę.

– Powiedz, że oddzwonię.

– Kiedy?

– Jak będę chciał i ochotę miał. Za rok.

David zaklął pod nosem i wsiadł do samochodu.

– Olali nas, gnoje! – warknął.

– Przecież widzieli kartę Jenny Brook, rozmawiali z Kahanu… – Kate nie potrafiła ukryć zawodu.

– I co z tego? Dalej twierdzą, że nie mają wystarczających dowodów, by wszcząć śledztwo. Z ich punktu widzenia śmierć Ellen była skutkiem błędu lekarzy. Koniec kropka.

– Więc musimy dalej działać na własną rękę.

– Wycofujemy się. Zrobiło się już zbyt niebezpiecznie.

– Przecież od początku było wiadomo, że to ryzykowna zabawa. Dlaczego akurat teraz się boisz?

– Dobra, będę z tobą szczery. Do tej pory sam nie wiedziałem, czy ci wierzę.

– Myślałeś, że kłamię?

– Po prostu miałem wątpliwości. Ale teraz wiem, że dzieje się coś dziwnego. Ze szpitala ginie karta, ktoś włamuje się do biura adwokata. To nie jest dzieło szaleńca, który szuka zemsty. Morderca działa w sposób uporządkowany. Według mnie kluczem do zagadki jest karta Jenny Brook. W tych zapiskach musi być jakiś mroczny sekret, który ktoś chce za wszelką cenę ukryć.

– Przecież przeglądaliśmy ją tysiące razy. I nic.

– Liczę na to, że Charlie Decker pomoże nam rozwiązać tę zagadkę. Dlatego uważam, że musimy się przyczaić i czekać, aż go złapią. Jutro spróbuję przycisnąć Pokiego – oznajmił, zmieniając pasy na zakorkowanej jezdni. – Postaram się go namówić, żeby wszczęli śledztwo.

– A jeśli powie, że brakuje mu dowodów?

– To mu powiem, żeby ruszył tyłek i je znalazł. My na pewno nie będziemy ich szukali za niego.

– Posłuchaj, ja nie mogę się wycofać. Tu stawką jest moja praca. Moje zawodowe być albo nie być.

– A co z twoim życiem?

– Bez pracy nie ma dla mnie życia.

– Chyba przesadzasz!

– Ty tego nie zrozumiesz. – Odwróciła się od niego. – W końcu nie walczysz o siebie.

A jednak rozumiał. I bardzo się martwił, bo znając jej upór, wiedział, że łatwo się nie podda. Jak samuraj, prędzej rzuci się na nagi miecz, niż pogodzi z porażką.

– Nie mów, że cię nie rozumiem, bo to nieprawda.

– Okej. Ale nie masz nic do stracenia.

– Czyżby? Nie zapominaj, że wycofałem się z prowadzenia sprawy, na której mogłem nieźle zarobić.

– Cóż, przykro mi, że poniosłeś przeze mnie straty.

– Myślisz, że chodzi o pieniądze? Jeśli tak, to mnie nie znasz. Naraziłem na szwank swoją opinię, czyli największy kapitał prawnika. Wszystko przez to, że uwierzyłem w twoją historię. Zabójstwo na stole operacyjnym! Jeśli nie zdołam tego dowieść, wyjdę na skończonego durnia! Więc nie mów mi, że nie mam nic do stracenia! – wykrzyczał. Emocje wymknęły mu się spod kontroli. Kate może zarzucać mu różne rzeczy, jakoś by to zniósł. Ale nie ma prawa twierdzić, że niczym się nie przejmuje. – Wiesz, co jest w tym najgorsze? – rzucił głucho, gdy trochę ochłonął. – To, że nie umiem kłamać. O'Brienowie pewnie się zorientowali, że kręcę.

– Nie powiedziałeś im prawdy?

– Że moim zdaniem ich córka została zamordowana? Do cholery, nie! Chciałem ułatwić sobie życie, więc poczęstowałem ich gładką formułką o konflikcie interesów. I dodałem, że przekazuję sprawę bardzo dobrej kancelarii, więc nie powinni czuć się pokrzywdzeni.

– Co takiego?

– Kate, do niedawna byłem ich adwokatem. Przecież nie mogłem zostawić ich na lodzie.

– Naturalnie.

– Uwierz mi, to nie była łatwa decyzja.

– Domyślam się.

– Nie lubię sprawiać klientom zawodu. Uważam, że po tragedii, którą przeżyli, należy im się sprawiedliwość. Dlatego czuję się bardzo nie w porządku, gdy nie mogę wywiązać się z obietnicy. Rozumiesz mnie?

– Oczywiście, że rozumiem.

Kłamie. Zdradził ją urażony ton. Zdenerwowała go tym, bo uważał, że powinna wykazać się zrozumieniem.

Dojechali do domu, ale żadne nie kwapiło się, by wysiąść z samochodu. Siedzieli w mrocznym garażu i nie odzywali się do siebie. Kate pierwsza przerwała nieprzyjazną ciszę:

– Naraziłam na szwank twoje dobre imię, tak? Kiwnął głową.

– Przykro mi.

– Posłuchaj, zapomnijmy o tym, dobrze? – Wysiadł i otworzył drzwi po jej stronie. Nawet nie drgnęła. – Nie wejdziesz do środka?

– Wejdę. Żeby się spakować.

Lęk chwycił go za serce, lecz to ukrył.

– Chcesz się wyprowadzić?

– Doceniam, co dla mnie zrobiłeś, i jestem ci za to wdzięczna. Naraziłeś się na przykre konsekwencje, choć wcale nie musiałeś mi pomagać. Początkowo rzeczywiście byliśmy sobie potrzebni, ale układ przestał być dla ciebie korzystny. I dla mnie też.

– Rozumiem. – Uważał, że Kate zachowuje się jak dziecko. – Dokąd zamierzasz się przenieść?

– Do znajomych.

– Świetnie. Uważasz, że to w porządku narazić Bogu ducha winnych ludzi na niebezpieczeństwo?

– Masz rację. Zatrzymam się w hotelu.

– Zapomniałaś już, że zgubiłaś torebkę? Nie masz dokumentów, pieniędzy, kart kredytowych. – Zrobił dramatyczną pauzę. – Nie masz nic.

– W tej chwili nie, ale…

– Zamierzasz poprosić mnie o pożyczkę?

– Nie żartuj! Nie potrzebuję twojej pomocy! – zirytowała się. – I nigdy nie potrzebowałam. Ani od ciebie, ani od żadnego innego faceta!

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie uciec się do starej sprawdzonej metody siłowej. Doszedł jednak do wniosku, że tylko pogorszyłby sprawę.

– Zrobisz, jak zechcesz – rzucił i wszedł do domu.

Kiedy pakowała walizkę, nerwowo krążył po kuchni, zastanawiając się, co robić. Gotów był zmusić ją do posłuszeństwa. Już nawet szedł do jej pokoju, by oznajmić, że ma zostać, ale w porę się opamiętał. Przystanął w drzwiach i patrzył, jak starannie składa ubrania. Jego wzrok padł na wciąż widoczny siniec na jej twarzy, i wzruszenie ścisnęło mu gardło. Uświadomił sobie, jak bardzo jest krucha i bezbronna. Kate pozuje na twardą i niezależną, lecz w rzeczywistości jest samotną kobietą na ostrym życiowym zakręcie.

– Prawie skończyłam – oznajmiła, rzucając na wierzch nocną koszulę. Mimo woli spojrzał na obłok brzoskwiniowego jedwabiu i poczuł, jak ciężar, który uciskał mu krtań, przesuwa się w dolne partie brzucha. – Zamówiłeś mi taksówkę?

– Nie.

– Za minutę będę gotowa. Możesz zamówić?

– Nie mam zamiaru.

– Słucham? – Spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie będę zamawiał żadnej taksówki.

– No to zamówię sama. – Chciała wyjść, ale złapał ją za rękę.

– Kate, daj już spokój! Powinnaś tu zostać.

– Niby dlaczego?

– Bo na zewnątrz grozi ci niebezpieczeństwo.

– Świat generalnie jest niebezpieczny. Ale, jak widzisz, jakoś sobie radzę.

– Jasne! Jesteś twarda! Zaimponowałaś mi! Można wiedzieć, co zrobisz, jak cię dopadnie Decker?

– Nie masz innych zmartwień? – Wyrwała mu się.

– Na przykład?

– Twoja etyka zawodowa. Już się nie boisz, że zrujnuję ci opinię?

– Ty się o moją opinię nie martw. Sam potrafię o nią zadbać.

– Chyba pora, żebym zaczęła lepiej dbać o swoją. Stali tak blisko siebie, że poczuli, jak narasta między nimi napięcie. Przypominało falę gorąca, która napłynęła nie wiadomo skąd. I nagle stało się coś, co było jak niekontrolowany samozapłon. Jedno spojrzenie w oczy.

– Do diabła z opinią. – Pożądanie zmieniło jego głos. – I tak już ją zszargaliśmy.

I do diabła z konsekwencjami. Postanowił o nich zapomnieć i ulec pokusie, która nie dawała mu spokoju przez cały dzień. Przytulił Kate i zaczął ją całować. Wyczuł jej opór, lecz nie trwało to długo. Wystarczyła sekunda, by rozluźniła się i zaczęła odwzajemniać pocałunki. On tylko na to czekał. Tak bardzo się spieszył, by rozpiąć jej sukienkę, że nie mógł sobie z tym poradzić. Zupełnie jak młody chłopak, który dopiero odkrywa tajemnice kobiecego ciała. W końcu jakoś uporał się z guzikami i sukienka z cichym szelestem zsunęła się z jej ramion. Oboje zrozumieli, że tym razem nie ma już odwrotu. Spełnienie jest naprawdę blisko.

Wspólnymi siłami zdjęli jego koszulę, a reszty garderoby pozbyli się w sypialni. Łóżko skrzypnęło ostrzegawczo, gdy padli na nie ciasno objęci, ani na chwilę nie przerywając pocałunków. Darowali sobie wyrafinowaną grę wstępną, gdyż oboje zbyt długo czekali na tę chwilę, by odkładać ją na potem. David wsunął dłonie we włosy Kate i całując ją z obłąkaną namiętnością, wszedł w nią tak głęboko, że krzyknęła.

– Przepraszam, zabolało cię? – Oprzytomniał.

– Nie, nie. Nie przestawaj! – Wbiła paznokcie w jego łopatki i próbowała poruszyć biodrami, ale ją przytrzymał. Spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. Walczył ze sobą. Robił wszystko, by wytrzymać jeszcze chwilę dłużej. Tylko że ona nie miała zamiaru czekać. Odkąd pierwszy raz go zobaczyła, wiedziała, że prędzej czy później będzie jej mężczyzną. A ona jego kobietą. Głos rozsądku podpowiadał, że to szaleństwo, ale ona i tak wiedziała swoje. I nie pomyliła się.

Z całej siły naparła na niego biodrami i zaczęła nimi kołysać. Tym razem nie próbował jej okiełznać. Pozwolił, by doprowadziła go do miejsca, z którego nie ma powrotu. Gdy poczuł, że oboje są już na krawędzi, rzucił się na oślep i zaczął spadać, pociągając ją za sobą. Żadne z nich nie przeżyło nigdy większego zawrotu głowy. Musiała minąć wieczność, nim wrócili do względnej równowagi. Ich oddechy zaczęły się w końcu wyrównywać, krople potu obeschły. Za oknami fale wściekle biły o falochron.

– Nareszcie wiem, co to znaczy zostać zżartym przez namiętność – szepnęła drżącym głosem.

– A ja myślę, że jeszcze mógłbym co nieco skubnąć – roześmiał się, delikatnie gryząc ją w ucho.

– Naprawdę nie myślałam, że może być tak cudownie. – Przymknęła oczy, z rozkoszą poddając się pieszczocie.

– A było?

– Było.

– I co? Czujesz się zaskoczona?

– Owszem.

– A można zapytać, czego się spodziewałaś?

– Że będę się kochała z kostką lodu. A tu taka niespodzianka!

– Zdaję sobie sprawę, że sprawiam wrażenie oziębłego – przyznał. – To spadek po ojcu, który nie był zbyt wylewny. Wyobrażam sobie, co czuli ci, którzy stawali z nim twarzą w twarz w sądzie.

– Też był prawnikiem?

– Sędzią w sądzie okręgowym. Zmarł cztery lata temu, podczas rozprawy. Czyli tak jak chciał.

– Aha. Nic tylko prawo i sprawiedliwość, tak? Znam ten typ. I nie przepadam.

– Właśnie. Żeby było zabawniej, moja matka jest zupełnie inna. To urodzona rebeliantka i anarchistka.

– Musieli tworzyć mieszkankę wybuchową.

– Zgadłaś. Zupełnie jak my dzisiaj. – Dotknął palcem jej ust. – Nie rozumiałem, jak ze sobą wytrzymują, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że jest między nimi chemia.

– Byli szczęśliwi?

– Tak. Bywali sobą zmęczeni, czasem sfrustrowani, ale na pewno szczęśliwi.

Przez okno sączyło się łagodne światło gasnącego dnia, ogrzewając ich ciała ostatnimi promieniami.

– Jesteś taka piękna – westchnął, gładząc ją z zachwytem. – Naprawdę nigdy bym się nie spodziewał, że pójdę do łóżka z lekarką, która nienawidzi prawników. To tak a propos niestandardowych kochanków.

– A ja czuję się jak mysz, która zabawia się z kotem.

– Boisz się mnie?

– Trochę. Bardzo!

– Ale dlaczego?

– Chyba dlatego, że wciąż mi się zdaje, że stoimy po przeciwnych stronach barykady.

– Skoro należymy do wrogich obozów, to rozumiem, że jedna ze stron właśnie skapitulowała.

– Nie potrafisz myśleć o niczym innym?

– Odkąd cię poznałem, nie.

– A przedtem?

– Moje życie było nudne i bezbarwne.

– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.

– Nie mówię, że żyłem jak mnich. Po prostu jestem z natury ostrożny. Trudno mi… zbliżyć się do kogoś.

– Dzisiaj całkiem nieźle ci poszło.

– Nie mówię o bliskości fizycznej, tylko emocjonalnej. Taki już jestem. Uczucia to niezwykle delikatna materia. I skomplikowana, więc po prostu sobie z nimi nie radzę. Za łatwo można wszystko zepsuć.

– A co się zepsuło w twoim małżeństwie? – zapytała.

– W moim małżeństwie? – Z westchnieniem przewrócił się na plecy. – Właściwie nic. W każdym razie ja nie czuję się niczemu winny, co raczej nie przemawia na moją korzyść, ale trudno. Linda miała mi za złe, że nie potrafię wyrażać uczuć. Zarzucała mi, że jestem zimny. Uważałem, że przesadza. Dziś myślę, że miała rację.

– Ja mam na ten temat własną teorię. – Ona również przewróciła się na bok, by spojrzeć mu w oczy. – Moim zdaniem to jest z twojej strony gra. Ty się chowasz za maską oziębłego i nieprzystępnego. Zresztą ludzie okazują uczucia na wiele różnych sposobów.

– Od kiedy zajmujesz się psychologią?

– Odkąd wplątałam się w znajomość z facetem o wyjątkowo złożonej psychice.

– Facet, o którym mówisz, jest piekielnie głodny – jęknął i przyciągnął ją do siebie. – Co ty na to, żebyśmy zrobili sobie spaghetti z sosem pani Feldman, napili się wina, a potem…

– A potem? – szepnęła.

– A potem… – zbliżył usta do jej ust – pokażę ci, jak prawnicy radzą sobie z lekarkami.

– No no!

– No co? Pożartować nie można? – wołał, zasłaniając się przed ciosem, który chciała mu wymierzyć. – Chodź! I przestań tak na mnie patrzeć, bo nigdy stąd nie wyjdziemy. Chcesz, żebyśmy tu umarli z głodu?

– Ech, cóż by to była za piękna śmierć…

Obudziło ją znajome mlaskanie fal. Balansując między jawą a snem, wyciągnęła rękę w stronę Davida, lecz trafiła na poduszkę nagrzaną przez poranne słońce. Otworzyła oczy, a gdy spostrzegła, że go nie ma, poczuła się straszliwie samotna.

– David?

Odpowiedziała jej cisza. Wstała z łóżka i zaczęła krążyć po sypialni, z wypiekami na twarzy wspominając minioną noc. Butelka wina. Słowa szeptane w chwili uniesienia. Łóżko jak po przejściu huraganu.

– David! – Ciekawe, gdzie może być?

Zajrzała do łazienki; tam go nie było. Ani w zalanym słońcem salonie, gdzie na stoliku wciąż stała pusta butelka. W kuchni również go nie znalazła. Dom bez niego straszył przygnębiającą pustką. Sprawiał wrażenie porzuconej skorupy lub opuszczonej jaskini, a nie radosnego miejsca, w którym żyją ludzie.

Stęskniona zaczęła szukać śladów jego obecności. Zajrzała do garderoby, w której rzędem wisiały eleganckie garnitury i unosił się znajomy zapach wody kolońskiej. Potem weszła do pełnego książek gabinetu, który ze swymi solidnymi dębowymi meblami i lampami z mosiądzu wydał jej się miejscem pozbawionym duszy.

W swej wędrówce dotarła wreszcie do ostatniego pokoju, na końcu korytarza. Chwilę stała przed drzwiami, zastanawiając się, czy dobrze robi, myszkując bez pozwolenia po domu.

Nie robiła tego z niezdrowej ciekawości; uznała za naturalne, że chce dowiedzieć się jak najwięcej o człowieku, z którym dopiero co spędziła miłosną noc. Stwierdziwszy, że ma do tego prawo, delikatnie nacisnęła klamkę.

Uderzył ją charakterystyczny zapach dawno niewietrzonego wnętrza. Zaciekawiona rozejrzała się dokoła. Stała w progu dziecięcego pokoju.

Na suficie i na ścianach pokrytych tapetą w niebieskie koniki tańczyły maleńkie tęcze z zawieszonych przy oknie pryzmatów. Skakały też po półkach pełnych zabawek i łóżku przykrytym kolorową narzutą. Najpierw długo wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. A potem, wbrew swej woli, ostrożnie weszła dalej. Zupełnie jakby wciągnęła ją tam niewidzialna mała dłoń. Nagle dłoń gdzieś się rozpłynęła, a ona została sama, boleśnie sama pośrodku opuszczonego pokoju. Ogarnął ją palący wstyd. Poczuła się jak profan, który zbezcześcił sanktuarium.

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, nim ocknęła się z bezruchu. Kiedy minął pierwszy szok, wolno podeszła do komody, na której leżały książki czekające na powrót właściciela. Sięgnęła po pierwszą z brzegu i otworzyła ją. Na karcie tytułowej widniał podpis. Noah Ransom.

– Przepraszam. Bardzo cię przepraszam! – szepnęła i wybiegła na korytarz.

W kuchni znalazła w końcu wiadomość, którą zostawił dla niej David. Siedząc nad kubkiem kawy, wielokrotnie odczytała lakoniczną treść:

„Zabrałem się z Glickmanem. Możesz wziąć mój samochód. Zobaczymy się wieczorem".

Miłosny list to raczej nie jest, pomyślała rozgoryczona. Ani jednego czułego słowa. I nawet się nie podpisał. Jedynie sucha informacja. A więc taki jest David. Chodząca bryła lodu, samotny pan bezdusznych wnętrz. Spędziła z nim cudowną noc, kompletnie straciła głowę, a on jej zostawia karteczkę na kuchennym stole.

Zdumiewało ją, jak rygorystycznie poszufladkował swoje życie. Wszystkie uczucia i emocje zepchnął w jeden kąt, od którego odgrodził się grubym murem. Tak jak odgrodził się drzwiami od pokoju syna. Ona tak nie potrafiła. Tęskniła za nim, może nawet go kochała, mimo że było to szalone i pozbawione sensu.

Zła na siebie, poderwała się z krzesła. Nie pojmowała, jak może tracić czas na analizowanie jego zawiłej psychiki, mając na głowie mnóstwo własnych problemów. Przecież już po południu ma stanąć przed sądem koleżeńskim. Jej kariera wisi na włosku. A ona się zamartwia, że kochanek okazał się nieczuły!

Na jednej z szafek leżała karta szpitalna Jennifer Brook. Sięgnęła po nią i zaczęła ją przeglądać. Nadal nie pojmowała, jaką tajemnicę kryją standardowe medyczne notatki. Coś strasznego musiało się wydarzyć tamtej nocy, gdy nieszczęsna Jenny rodziła swą córeczkę. Jakaś potężna niszczycielska siła dosięgła osoby wymienione w raporcie. Jedną po drugiej, wszystkie zabrała śmierć. Matka i dziecko. Lekarze i pielęgniarki. Jedynie Charlie Decker mógł wytłumaczyć, co oznacza ta czarna loteria. Charlie, sam w sobie stanowiący rozsypankę, której elementy nijak do siebie nie pasują.

Psychopata, jak mówili o nim prowadzący śledztwo. Potwór, który podrzyna ludziom gardła.

Zupełnie niegroźny, jak twierdził Kahanu. Zagubiona dusza, przegrany człowiek, który stracił wszystko, co kochał. Człowiek o dwóch obliczach.

Zamknęła kartę szpitalną i długo wpatrywała się w jej tylną okładkę. Awers i rewers.

Człowiek o dwóch obliczach.

Wyprostowała się. Przecież to oczywiste!

Doktor Jekyll i mister Hyde.


– Rozszczepienie osobowości to rzadkie zjawisko, ale jest dobrze opisane w literaturze psychiatrycznej.

Susan Santini obróciła się w fotelu i sięgnęła po książkę. Zdjęła ją z półki wiszącej w sąsiedztwie pokaźnej kolekcji dyplomów dokumentujących gruntowne wykształcenie medyczne oraz będących namacalnym dowodem na to, że Susan odnosi sukcesy nie tylko jako matka i żona, lecz także jako lekarka.

– Proszę, tu masz wszystko – powiedziała, otwierając odpowiedni rozdział. – Od Ewy po Sybillę, wszystkie znane i opisane przypadki.

– A ty spotkałaś się z czymś takim?

– Niestety nie. A bardzo bym chciała.

– Jednym słowem człowiek może mieć dwie osobowości?

– Może. Nasza psychika składa się z elementów pozostających ze sobą w ostrym konflikcie. Powiedzmy: ego kontra id, albo z jednej strony impuls, a z drugiej kontrola. Spójrz choćby na zjawisko przemocy. Większość z nas potrafi zapanować nad brutalną stroną swej natury. Ale nie wszyscy. A dlaczego? Któż to wie. Może ktoś się nad nimi znęcał w dzieciństwie? Może wystąpiły problemy z chemią mózgu? Bez względu na przyczynę, tacy ludzie to chodzące bomby z opóźnionym zapłonem. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego przestają nad sobą panować. Najgorsze, że żyją między nami, a my nie jesteśmy w stanie ich rozpoznać.

– Myślisz, że Charlie Decker jest taką bombą?

– Naprawdę trudno powiedzieć. – Susan odchyliła się w fotelu. – Szczerze mówiąc, wątpię. O ile wiem, użył broni tylko raz, przeciwko sobie. Z drugiej strony, gdyby przeżył jakiś silny stres…

– Przeżył.

– Masz na myśli to? – Susan wskazała kartę Jenny.

– Tak. Policja uważa, że Decker mści się za śmierć narzeczonej i dziecka.

– Cóż, nie można wykluczyć tej hipotezy. Zwłaszcza że, jakkolwiek brzmi to nieprawdopodobnie, do popełnienia zbrodni najczęściej pcha ludzi ślepa miłość. Pomysł o wszystkich zazdrosnych małżonkach czy porzuconych kochankach, którzy w akcie desperacji sięgają po broń.

– Miłość i przemoc – szepnęła Kate w zamyśleniu. – Dwie strony tej samej monety.

– Właśnie. – Susan oddała jej kartę. – Pamiętaj, że to co powiedziałam, nie jest wiążące. Żeby postawić jednoznaczną diagnozę, musiałabym porozmawiać z Deckerem. Czy policji udało się go namierzyć?

– Nie mam pojęcia. Nie chcą ze mną rozmawiać, więc muszę prowadzić prywatne śledztwo.

– Żartujesz? Można wiedzieć, za co im płacą?

– Cały problem w tym, że oni podchodzą do tego właśnie jak do pracy. Czyli rutynowo. Ot, jeszcze jedna sprawa, którą trzeba jak najszybciej zamknąć.

– Zerknęła na zegarek. – Ojej, już trzecia. Ja cię tu zatrzymuję, a twoi pacjenci czekają – zreflektowała się.

– Przecież wiesz, że zawsze chętnie ci pomogę.

– Susan wstała zza biurka i podeszła z nią do drzwi.

– Czy tam, gdzie teraz przebywasz, na pewno jesteś bezpieczna? – zapytała, kładąc rękę na jej ramieniu.

– Myślę, że tak. Dlaczego pytasz? – Kate dostrzegła w jej oczach niepokój.

Susan zawahała się.

– Nie chcę cię straszyć, ale jeśli Decker rzeczywiście ma rozszczepienie osobowości, jest wyjątkowo niestabilny emocjonalnie. I kompletnie nieprzewidywalny. W ułamku sekundy z normalnego człowieka może zmienić się w potwora. Dlatego proszę cię, bądź bardzo, bardzo ostrożna.

Kate poczuła, że zasycha jej w gardle.

– Uważasz, że jest aż tak groźny?

– Śmiertelnie! – odparła Susan z powagą.

Загрузка...