– Przesiądź się!
– Guy! Moja ręka! Boli mnie…
– Powiedziałem, żebyś się przesiadła!
W panice zaczęła się rozglądać. Łudziła się, że ktoś będzie przechodził i usłyszy jej krzyk. Parking był prawie pusty. I tylko deszcz bębnił o dach samochodu.
Ucieczka nie wchodzi w grę. Zanim zdążyłaby otworzyć drzwi po stronie pasażera, Guy by ją złapał. Co robić? – myślała rozgorączkowana. Zabrakło jej czasu na odpowiedź, bo Guy brutalnie przepchnął ją na siedzenie pasażera i zajął miejsce za kierownicą.
– Kluczyki! – warknął. Nawet nie drgnęła.
– Mówię, dawaj kluczyki! Ogłuchłaś?! – Ponieważ nadal nie reagowała, sam je wziął i zaczął szukać stacyjki. Właśnie na ten moment czekała. Gdy pochylił głowę, rzuciła się na niego, usiłując dosięgnąć paznokciami jego twarzy. On jednak dostrzegł kątem oka jej ruch i zdążył złapać ją za łokieć. – Uprzedzam, że jeśli będę musiał, złamię ci rękę – zagroził, odepchnąwszy ją z całej siły.
– Dokąd jedziemy? – zapytała drżącym głosem, gdy z piskiem opon wyjechał na ulicę.
– Gdzieś. Sam jeszcze nie wiem. W każdym razie tam, gdzie spokojnie mnie wysłuchasz.
– Co chcesz mi powiedzieć?
– Ty już wiesz co, więc nie udawaj głupiej! Uniosła się lekko na siedzeniu, wyciągnęła szyję.
Zbliżali się do skrzyżowania. Gdyby wyskoczyła…
Guy przejrzał jej plany. Przycisnął ją ramieniem do fotela i nie zwalniając, przemknął na pomarańczowym świetle. To były ostatnie światła przed autostradą. I ostatnia szansa na ucieczkę. Zdruzgotana patrzyła na szybkościomierz, który pokazywał rosnącą prędkość. Gdyby teraz wyskoczyła, jak nic skręciłaby kark.
Guy znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie będzie ryzykowała. Cofnął rękę.
– To nie był twój interes, Kate! – rzekł z wyrzutem. – Nie miałaś prawa wtykać nosa w nie swoje sprawy!
– Jak to?! Przecież Ellen była moją pacjentką. Naszą pacjentką, Guy!
– I co z tego? Czy to ci daje prawo, żeby zrujnować mi życie?
– A co z jej życiem? Albo z życiem Ann? I pozostałych? Przecież oni wszyscy nie żyją!
– I bardzo dobrze. Razem z nimi umarła przeszłość. I niech już tak zostanie.
– Boże, a ja myślałam, że cię znam! Uważałam cię za przyjaciela!
– Muszę chronić syna. I Susan. Myślisz, że będę stał bezczynnie i patrzył, jak ktoś niszczy ich życie?
– Przecież po tylu latach nikt by wam nie zabrał Williama. Sąd na pewno przyznałby wam prawo do opieki.
– Nie martwię się o stronę prawną. Żaden sędzia przy zdrowych zmysłach nie oddałby dziecka takiemu świrowi jak Decker! Muszę chronić Susan.
Słuchała go, lecz ani na moment nie przestawała myśleć o ucieczce. Na razie mogła tylko czekać, bo gdyby zaatakowała teraz, na pewno wpadliby w poślizg i zginęli oboje. Wypatrywała więc innego samochodu, jakiegoś korka czy innej przeszkody, która zmusiłaby go, by zwolnił.
– Nic z tego nie rozumiem! Dlaczego tak martwisz się o Susan?
– Bo ona o niczym nie wie! Jest pewna, że urodziła Williama.
– Jak może nie wiedzieć?
– To proste. Od pięciu lat mam swoją słodką tajemnicę. Jej poród to był koszmar. Zamieszanie, panika, cesarskie cięcie. To było nasze trzecie dziecko, ostatnia szansa. Córeczka urodziła się martwa. – Umilkł, a kiedy znów się odezwał, w jego głosie pobrzmiewało echo tamtego cierpienia. – Straciłem głowę. Nie wiedziałem, co robić, co powiedzieć Susan. Była pod narkozą. Niczego nieświadoma, spała jak dziecko. A ja stałem nad nią z naszą martwą córeczką i…
– Postanowiłeś wziąć sobie synka Jenny Brook.
Nerwowo potarł ręką twarz.
– Uznałem, że to był znak od Boga. Rozumiesz? Bóg tak zdecydował. Tak to wtedy pojmowałem. Kobieta umarła w czasie porodu, a jej maleńki synek płakał żałośnie w sali obok. Wszyscy mówili, że ojciec jest nieznany. Kobieta przyszła do szpitala sama. Nie było żadnych dziadków, kuzynów, którzy mogliby się nim zaopiekować. Susan odzyskiwała przytomność. Zrozum! Gdybym jej powiedział, że nasze dziecko urodziło się martwe, chybaby tego nie przeżyła. Bóg zesłał nam tego chłopca! Widocznie taki był jego plan. To było wspólne odczucie nas wszystkich. Moje, Ann, Ellen. Tylko Tanaka…
– Nie chciał się zgodzić.
– Początkowo. Zacząłem go przekonywać. Krzyczeć na niego, wreszcie błagać. Poddał się dopiero, kiedy Susan poprosiła, żebyśmy jej przynieśli dziecko. Ellen poszła po tego chłopczyka. Położyła go na jej brzuchu. Susan popatrzyła na niego i zaczęła płakać. – Otarł oczy rękawem. – Wszyscy zrozumieliśmy, że podjęliśmy dobrą decyzję.
Tak, ona też dostrzegła niezwykłość tamtej chwili. Los podsunął rozwiązanie na miarę Salomona. Osierocony chłopczyk znalazł rodziców. Tyle że konsekwencją tej samej decyzji była śmierć czterech osób. Wkrótce do czarnej listy miała dołączyć piąta.
Nie zamierzała stać się owieczką potulnie idącą na rzeź. Coraz bardziej niecierpliwie wyczekiwała odpowiedniej chwili. Miała nadzieję, że gdy wjadą do tunelu, Guy będzie musiał zwolnić. On jednak wybrał inną drogę. Zjechał z autostrady i po chwili skręcił w gęsty las. Na poboczu mignęła tablica: Punkt widokowy Pali. Mój ostatni przystanek, przebiegło jej przez myśl. Miejsce to, położone malowniczo na szczycie stromego urwiska, od dawna przyciągało kochanków planujących samobójczy skok. Przed wiekami plemienni wojownicy strącali tu w przepaść pokonanych wrogów. Trudno o lepszą scenerię dla kolejnego morderstwa.
Wiedząc, że nie zostało jej wiele czasu, podjęła ostatnią desperacką próbę. Szarpnęła za klamkę, ale Guy znów ją złapał. Rzuciła się więc na niego z pięściami. Zaczęli się szarpać. Próbował ją powstrzymać, ale stracił panowanie nad kierownicą. Samochód wypadł z drogi i wjechał między drzewa. Kate czuła, że za chwilę się rozbiją, ale było jej wszystko jedno. Myślała tylko o tym, żeby się ratować.
Znowu przegrała. Nie miała szans w konfrontacji z potężnym mężczyzną. Guy zdołał ją obezwładnić i jednocześnie opanować samochód. Mocno odbił kierownicą w lewo i trąc zderzakiem o pień najbliższego drzewa, wyjechał z powrotem na drogę.
Przestała walczyć. Przyciśnięta do siedzenia, bezradnie patrzyła, jak dojeżdżają do punktu widokowego. Guy zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Długo nic nie mówił. Siedział nieruchomo, jakby zbierał siły, by dokończyć swe makabryczne dzieło.
– Niewiele brakowało, a byłabyś nas zabiła – powiedział cicho. – Dlaczego to zrobiłaś?
Opuściła głowę. Ogarnęło ją obezwładniające zmęczenie. I przeczucie, że stanęła twarzą w twarz ze swym przeznaczeniem.
– Po co mnie pytasz, skoro wiesz? Nie chciałam czekać, aż mnie zabijesz. Tak jak tamtych…
– Co ty wygadujesz?
Spojrzała mu w oczy, łudząc się, że zdoła obudzić w nim ostatni ludzki odruch.
– Powiedz, nie było ci ciężko? – zapytała łagodnie.
– Gdy poderżnąłeś Ann gardło, a potem patrzyłeś, jak się wykrwawia…
– Ty naprawdę myślisz, że ja… że mógłbym… O Boże! – Ukrył twarz w dłoniach. I nagle zaczął się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Aż wreszcie zaczął się trząść i wydawać z siebie histeryczne odgłosy, które bardziej przypominały szloch niż śmiech.
Był w takim stanie, że nawet nie zauważył świateł innego samochodu przecinających mgłę jak bliźniacze latarnie morskie. Za to Kate od razu je dostrzegła. Odwróciła się i ujrzała auto jadące pod górę. Właśnie na taką chwilę czekała. Powinna natychmiast rzucić się do ucieczki, lecz nawet nie drgnęła. Dotarło do niej, że Guy nigdy nie chciał jej zabić. Nie był zdolny do morderstwa.
Tymczasem on bez słowa otworzył drzwi i wysiadł. Poszła za nim przez wilgotną mgłę. Nic nie mówiła. Tylko delikatnie dotknęła jego ramienia.
– Więc to nie ty? – szepnęła po chwili.
– Dla Williama oddałbym diabłu duszę. Ale zabić?
– Potrząsnął głową. – Boże! Nie byłbym w stanie. Owszem, zastanawiałem się, czy nie zlikwidować Deckera. Kto by płakał po takim ludzkim… śmieciu? To byłoby najprostsze rozwiązanie. Kto wie, czy nie najlepsze. Ten cholerny świr nie odpuszczał. Nachodził ludzi, zadręczał pytaniami. Za wszelką cenę chciał odnaleźć dziecko.
– Jak się o nim dowiedział?
– W porodzie uczestniczył jeszcze jeden chirurg…
– Doktor Vaughn?
– Decker do niego dotarł. I pewnie usłyszał o parę słów za dużo…
– A potem Vaughn zginął w wypadku.
– Miałem nadzieję, że na tym się skończy. Ale Decker wyszedł ze szpitala. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś nie wytrzyma i wszystko się wyda. Tanaka nie chciał dłużej milczeć. Ann była przerażona. Dałem jej pieniądze, kazałem wyjechać na kontynent. Nie zdążyła. Decker ją dopadł i załatwił.
– Guy, przecież to nie ma sensu. Po co miałby zabijać ludzi, którzy byli dla niego bezcennym źródłem informacji?
– Przecież to psychopata!
– Nawet tacy kierują się jakąś logiką.
– To musiał być on. Nikt inny…
Gdzieś za nimi szczęknął metal. Znieruchomieli, w napięciu wsłuchując się w odgłos ciężkich kroków. Z mroku wyłoniła się ciemna postać. Zbliżała się bez pośpiechu, by wreszcie stanąć kilka kroków od nich. Nawet o wieczornym zmierzchu rude włosy Susan Santini przypominały języki ognia. Jednak to nie one przykuły wzrok Kate, lecz matowoszary pistolet.
– Odsuń się od niej, Guy. – Głos Susan zabrzmiał zaskakująco łagodnie.
Mąż jej nie posłuchał. Był jednak zbyt zszokowany, by wykonać najmniejszy ruch.
– To ty… – Kate miała wrażenie, że ogląda scenę wyjętą z horroru. – Nie Decker, ale ty!
– Nie zrozumiesz tego. – Mżawka zacierała kontury. Susan ze swą bladą twarzą wyglądała jak zjawa.
– Nie masz dzieci, dlatego nie masz pojęcia, co to znaczy drżeć o nie, lękać się, że ktoś je skrzywdzi. Albo ci je zabierze. Matki myślą o tym bezustannie. Zamartwiają się.
– O mój Boże, Susan! – Guy wydal z siebie głuchy jęk. – Masz pojęcie, co zrobiłaś?
– Przecież ty nie byłbyś do tego zdolny, więc nie miałam wyboru. Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Dlaczego musiałam się dowiedzieć o wszystkim od Tanaki?
– Susan, zabiłaś cztery osoby!
– Nie cztery, tylko trzy! Nie zabiłam Ellen. Ona to zrobiła! – Ruchem głowy wskazała Kate.
– Ty chyba żartujesz? – rzekła Kate.
– Wręcz przeciwnie. W fiolce zamiast scoliny był chlorek potasu. Wstrzyknęłaś Ellen śmiertelną dawkę.
– Przeniosła wzrok na męża. – Nie chciałam, żebyś miał kłopoty, skarbie, dlatego podmieniłam EKG. I sfałszowałam jej podpis. Guy, proszę, odsuń się! Ja naprawdę muszę to zrobić. Dla dobra Williama.
– Nie, Susan!
– Chcesz, żeby go nam zabrali? – zapytała z niedowierzaniem. – Chcesz im oddać moje dziecko?
– Nie pozwolę go zabrać! Przysięgam!
– Już za późno, Guy. Ona wie, więc musi zginąć.
– Ja też wiem! Mnie też zabijesz?! – zawołał histerycznie.
– Ty mnie nie zdradzisz. Jesteś moim mężem.
– Susan, oddaj mi broń! – Wyciągnął rękę i wolno ruszył w jej stronę. – Proszę cię, kochanie – odezwał się łagodnym głosem. – Obiecuję ci, że nic złego się nie stanie. Wszystkiego dopilnuję. Tylko oddaj mi broń.
Cofnęła się, ale na nierównym gruncie straciła równowagę. Guy zastygł w bezruchu, gdyż na ułamek sekundy znalazł się na linii strzału.
– Nie będziesz do mnie strzelała, prawda?
– Proszę cię, Guy… Zrobił krok w jej stronę.
– Nie strzelisz? – upewnił się. – Kocham cię.
– To mi oddaj pistolet. Spokojnie, skarbie. No…
Był tuż przy niej. Jego ciepły szept kusił ją obietnicą bezpieczeństwa. Jeszcze kilka centymetrów i odbierze jej broń. Nie protestowała, porażona nieuchronnością klęski.
Guy uznał, że się poddała. Podszedł do niej i chwyciwszy za lufę, próbował delikatnie odebrać jej pistolet. Ona jednak nie zamierzała składać broni.
– Zostaw mnie! – krzyknęła, cofając rękę.
– Oddaj to! Susan, opamiętaj się! Ogłuszający huk wystrzału unieruchomił ich jak w stop – klatce. Popatrzyli na siebie z niedowierzaniem, nie pojmując, co się właściwie stało. Dopiero po chwili Guy zachwiał się i chwycił za nogę.
– Nie! – Przeraźliwy krzyk Susan odbił się echem od skał i popłynął ku zamglonej dolinie. Jeszcze nie zdążył wybrzmieć do końca, gdy wolno odwróciła się w stronę Kate. W oczach miała obłęd.
Kate rzuciła się do ucieczki. Biegła na oślep, byle dalej, byle szybciej. Gdzieś z tyłu huknął kolejny strzał. Kula ze świstem przeleciała tuż obok niej i wbiła się w piach. Nie miała czasu obmyślać planu ucieczki ani zastanawiać się, którędy biec, by dostać się na drogę. W pewnej chwili poczuła, że teren zaczyna się wznosić. Po paru metrach poprzez woal mgły ujrzała grań porośniętą krzewami. Przed sobą miała przepaść. Zawrócić nie mogła, gdyż wpadłaby prosto na Susan. Nie pozostało jej nic innego jak skręcić w lewo i biec w dół starą i od dawna nieuczęszczaną drogą, która ponoć w kilku miejscach się zapadła.
Nagle zachrzęściły kamienie. Słysząc kroki, przeskoczyła przez niską betonową barierę i zaczęła zsuwać się w dół po błotnistym gruncie. Łapała się pnączy i gałęzi, by choć trochę wyhamować. Chwilę później, wystraszona i podrapana, zatrzymała się na równym, twardym podłożu. Odgadła, że jest to stara droga Pali.
Nad jej głową zaszeleściły krzaki.
– Tu nie ma dokąd uciec, Kate! – Zwielokrotniony głos Susan zdawał się dobiegać ze wszystkich stron. – Ta droga zaraz się kończy! Jeden fałszywy krok i runiesz w przepaść. Więc lepiej uważaj!
Uważaj, uważaj… podchwyciło echo. Na górze znów poruszyły się zarośla. Susan nie dawała za wygraną, ale nie spieszyła się. Schodziła w dół uważnie. Mogła sobie na to pozwolić, bo doskonale wiedziała, że jej ofiara znalazła się w śmiertelnej pułapce.
Jednak pułapka to nie to samo co bezradność. Kate poderwała się i zaczęła biec przed siebie. Co chwila potykała się na wyboistej drodze, pełnej dziur, kawałków skał i korzeni, które rozsadzały asfalt. Mrok gęstniał z każdą chwilą. Zapadała noc.
Gdzie się skryć? Po prawej stronie miała niemal pionową ścianę litej skały. Po lewej, tuż za krawędzią drogi, zaczynało się urwisko. Nie miała wyjścia, tylko biec, dopóki starczy sił.
Kilka razy upadła, ale natychmiast wstawała i mimo bólu startych do krwi kolan biegła dalej. Jej umysł pracował gorączkowo.
Silniejszy powiew wiatru rozgonił na moment mgłę i wtedy dostrzegła wejście do jaskini. Znajdowało się dość wysoko ponad drogą, ale uznała, że warto spróbować. Jeśli zdoła się tam wspiąć, zanim Susan ją dogoni, ukryje się i zaczeka, aż nadejdzie pomoc. O ile nadejdzie.
Zdeterminowana, by nie poddawać się bez walki, rozpoczęła mozolną wspinaczkę po mokrym, śliskim zboczu. Wczepiała palce w szczeliny, chwytała się gałęzi i korzeni i pięła coraz wyżej. Skóra cierpła jej na myśl, że w każdej chwili może zrzucić jakiś kamień, który narobi hałasu i zaalarmuje Susan. Na skale byłaby dla niej łatwym celem. Wystarczyłby jeden strzał.
Słysząc zbliżające się kroki, znieruchomiała i mocno przywarła do zbocza. Kroki zwolniły. Na moment zapadła cisza. A potem buty znów zgrzytnęły o asfalt. Kate odważyła się ruszyć dopiero, gdy przestała je słyszeć.
Kiedy wreszcie dobrnęła do dolnej krawędzi groty, miała tak zgrabiałe i obolałe dłonie, iż z trudem zdołała wczołgać się do środka. Tam padła w błotnistą maź i długo leżała, z trudem łapiąc oddech. Otoczył ją ostry zapach ziemi i butwiejących roślin. Gdzieś z góry woda kapała prosto na jej twarz. Nagle coś zaszeleściło i przebiegło po jej dłoni. Domyśliła się, że to jakiś robak, ale nie miała siły go strącić. Wyczerpana, drżąc z wysiłku, skuliła się jak zmordowany szczeniak.
Wiatr rozgonił chmury, mgła zrzedła. Jeszcze trochę i noc stanie się czarna jak smoła. Musi wytrwać, to jej jedyna szansa. Paradoksalnie mrok stał się jej jedynym sprzymierzeńcem. Przymknęła oczy i zaczęła myśleć o Davidzie. Wiedziała, że i tak jej nie pomoże, ale wspomnienie o nim dodawało jej otuchy. Ciekawe, jak zareaguje, kiedy dowie się o jej śmierci? Czy poczuje żal? Czy raczej przejdzie nad tym do porządku dziennego? Jego obojętność zabolałaby ją najbardziej.
Ukryła twarz w ramionach. Krople lodowatej górskiej wody zmieszały się na jej policzkach z zimnymi łzami. Nigdy dotąd nie czuła się bardziej samotna i opuszczona. Nagle przestało ją obchodzić, czy przeżyje, czy zginie. Pragnęła tylko jednego: żeby komuś na niej zależało.
Jak to? Przecież mnie zależy!
Niespodziewanie poczuła napływ świeżej energii. Podczołgała się do otworu w skale i ostrożnie wyjrzała. Rozsadzał ją gniew, że w każdej chwili może stracić życie i że w chwili najcięższej próby mężczyzna, którego pokochała, nie stoi u jej boku.
Tylko ja sama mogę siebie ocalić.
Kroki, które usłyszała, uświadomiły jej, że może nie doczekać zapadnięcia zmroku. W oddali widziała falistą linię gór, znak, że mgła całkiem się rozwiała. Wraz z nią znikła jej jedyna osłona.
– Jesteś tam, prawda? – zawołała Susan. – Wiesz, dlaczego jaskinie są kiepskim schronieniem? Bo mają tylko jedno wyjście.
Z dołu dobiegł charakterystyczny odgłos osuwających się kamieni. Wspina się. Idzie po mnie…
Nie ma wyboru. Musi wydostać się z jaskini, zanim Susan zagrodzi jej drogę. Nie chciała ginąć jak szczur w pułapce. Zaczęła macać grunt, aż znalazła kamień wielkości pięści. Nie jest to żadna broń przeciw kuli, ale jedyna dostępna. Znów podpełzła do otworu i ostrożnie spojrzała w dół. Susan pokonała już połowę drogi.
Spojrzały sobie w oczy. I zrozumiały, że żadna się nie podda. Jedna walczyła o życie, druga o dziecko. Przy takiej stawce kompromis nie wchodzi w grę. Tu nie będzie kapitulacji. Chyba że uznać za nią śmierć.
Susan wycelowała, starając się mierzyć w głowę. Kate cisnęła w nią kamieniem. Trafiła ją w ramię. Mocno, bo jej przeciwniczka z głośnym krzykiem zsunęła się po skale parę metrów w dół. W ostatniej chwili złapała się gałęzi i zawisła nad ziemią.
Kate wykorzystała moment przewagi, by wydostać się z jaskini. Niewiele myśląc, zaczęła piąć się w górę. Rozsądek podpowiadał jej, że nie da rady, gdyż zbocze jest zbyt strome, lecz instynkt wygrał z rozumem. Centymetr po centymetrze wciągała się coraz wyżej. Ręce miała poranione do żywego, lecz zwierzęcy strach okazał się bardzo skutecznym środkiem znieczulającym.
Kula odbiła się od skały, zasypując jej twarz piaskiem i odłamkami kamienia. Na szczęście Susan nie była w stanie porządnie złożyć się do strzału. Kate spojrzała w górę. Nad sobą miała skalny nawis, z którego zwisały liany. Nie była pewna, czy ma dość sil, by wciągnąć się na górę, i czy liany utrzymają jej ciężar.
Huknął kolejny strzał. Tym razem kula przeszła tuż przy jej policzku. Przerażona złapała najgrubszą z lian i dźwignęła się do góry. Bezskutecznie próbowała znaleźć jakieś oparcie dla stóp, lecz te wciąż ześlizgiwały się z nagiej skały. Wreszcie natrafiła na szczelinę. I tak centymetr po centymetrze pięła się po czarnym i ostrym wulkanicznym głazie. Ponad jej głową przepływały chmury, mamiąc ją obietnicą wolności. Ile kul zostało w magazynku?
Wystarczy, by została jedna…
Każdy kolejny centymetr był prawdziwą agonią. Napięte mięśnie pękały z bólu. Gdyby w tej chwili przeszyła ją kula, pewnie nawet by tego nie poczuła.
Kiedy wreszcie wdrapała się na szczyt nawisu, była zbyt wyczerpana, by się cieszyć. Podciągnęła się resztką sił, a potem sturlała do płytkiego wgłębienia. Było wąskie i porośnięte wilgotnym mchem, ale ona poczuła się w nim jak w królewskim łożu. Marzyła o chwili odpoczynku. O tym, by zamknąć oczy i zasnąć. Musi poprzestać na marzeniach. Susan depcze jej po piętach.
Poderwała się i ruszyła przed siebie. Zmęczone mięśnie nóg drżały, w bosą stopę wbijały się ciernie; nawet nie pamiętała, gdzie i kiedy zgubiła but. Na szczęście zbocze nie było już tak piekielnie strome. Do grani brakowało jeszcze kilku metrów.
Nie zdążyła tam dotrzeć.
Ostatni strzał obudził uśpione echo. Zaskoczona stwierdziła, że ból rozrywanych tkanek wcale nie jest taki ostry, jak myślała. Poczuła, jakby ktoś mocno uszczypnął ją w łopatkę. Niebo zawirowało nad jej głową. Zakołysała się jak trzcina na wietrze, a potem upadła i zaczęła staczać się w dół urwiska, na które z takim mozołem się wspinała. Prosto w otchłań.
Życie uratowało jej drzewo – jedna z tych mocnych żywotnych roślin, która wczepia się potężnymi korzeniami w żyzną glebę. To o jego pień zaczepiła nogami. Dość długo leżała bez ruchu, usiłując zrozumieć, gdzie jest i co się stało. Nagle wydało jej się, że słyszy jakieś wycie. W pierwszej chwili pomyślała, że to płacz maleńkiego dziecka, które musi być gdzieś niedaleko.
Dziwny odgłos pomógł jej oprzytomnieć. Z trudem uniosła powieki. Na sobą miała zachmurzone niebo, a płacz niemowlęcia zmienił się w rytmiczne zawodzenie policyjnych syren. Nadciąga pomoc. Wybawienie.
Nagle jakiś czarny kształt przesłonił niebo. Zrozumiała, że ktoś nad nią stoi. Na jednolicie szarym tle chmur twarz Susan wyglądała jak czarna maska z ognistymi włosami targanymi przez wiatr.
Nie odzywała się. Po prostu wycelowała lufę w jej skroń. Porywisty wiatr uderzył w nią z taką siłą, że na moment straciła równowagę.
Syreny umilkły. Ciszę sennej doliny zmąciły podniecone męskie głosy.
Kate z wysiłkiem dźwignęła się na kolana. A potem usiadła i spojrzała prosto w czarną czeluść lufy.
– Susan, przecież nie ma powodu, żebyś mnie zabiła.
– Jest powód! Wiesz o Williamie.
– Oni też wiedzą. – Z wysiłkiem skinęła głową w stronę, z której dobiegły głosy.
– Nie, oni jeszcze o niczym nie wiedzą.
– Skąd wiesz, że im nie powiedziałam? Lufa uniosła się do góry.
– Nieprawda! – W głosie Susan zabrzmiała nuta paniki. – Nie mogłaś im powiedzieć! Nie byłaś pewna!
– Susan, ty potrzebujesz pomocy. Ja ci ją mogę zapewnić. Przysięgam, że ci pomogę.
Lufa ponownie odnalazła cel. Wystarczy delikatny ruch wskazującego palca, metaliczne stuknięcie spustu, i świat się rozpłynie. Kate była zdumiona, że stojąc w obliczu śmierci, odczuwa niczym niezmącony spokój. Walczyła do ostatka. Przegrała. Teraz może już tylko z podniesionym czołem czekać na koniec.
Nagle z wiatrem przyleciało rozpaczliwe wołanie. Męski głos wykrzykiwał jej imię. Omamy słuchowe, oceniła. Mózg zaczyna umierać.
Wtedy znowu usłyszała swoje imię.
I rozpoznała glos Davida. Ogarnęła ją przemożna wola życia. Zrozumiała, że musi zapomnieć o dumie i powiedzieć mu to, co do tej pory nie przechodziło jej przez gardło. Życie było zbyt cenne, by marnować je, grzebiąc się w przeszłości. Gdyby tylko zachciał dać jej szansę, pomogłaby mu zapomnieć o cierpieniu, którego doświadczył.
– Susan, proszę… – szepnęła. – Odłóż broń.
Susan poruszyła się, ale nie spełniła prośby. W napięciu słuchała głosów dobiegających od strony starej drogi Pali.
– Czy ty nie rozumiesz, że jeśli mnie zastrzelisz, zaprzepaścisz jedyną szansę, żeby William z tobą został?
Susan przygarbiła się, jakby nagle uleciała z niej energia. Wolno opuściła broń. Dość długo stała z pochyloną głową, a potem podeszła do krawędzi skalnej półki i spojrzała na drogę.
– Już za późno – powiedziała ledwie słyszalnym głosem. – Ja go i tak już straciłam.
Głośne okrzyki świadczyły o tym, że ludzie przybywający z pomocą właśnie je dostrzegli. Susan spojrzała na nich znad krawędzi.
– Tak będzie lepiej – stwierdziła zagadkowo. – Wolę, żeby zostały mu po mnie jak najlepsze wspomnienia. Właśnie takie powinno być szczęśliwe dzieciństwo. Pełne cudownych wspomnień…
To, co nastąpiło, wyglądało tak, jakby wyjątkowo silny podmuch zmiótł ją ze skały. Kate nigdy nie zrozumiała, co się naprawdę stało. Pamiętała tylko, że Susan się zachwiała, a potem zniknęła jej z oczu.
Spadała w całkowitej ciszy, bez jednego krzyku.
Za to Kate zaczęła głośno szlochać. Padła na twardą skałę i patrząc w niebo, które obracało się nad nią coraz szybciej, opłakiwała kobietę, która właśnie umarła, odebrawszy przedtem życie czterem niewinnym ludzkim istotom. Tyle bólu i tyle cierpienia. A wszystko to w imię miłości.