15

Tego wieczora i dnia następnego Max Jones nie opuszczał swej kabiny. Nie chciał słuchać pytań, ani być zobowiązanym do jakichkolwiek odpowiedzi. Ponieważ większość czasu spędził śpiąc, nie miał pojęcia o tym, co się stało na statku. Dopiero, gdy pomocnik stewarda wszedł do kajuty, aby posprzątać, zauważył, że Garcia ma podbite oko.

— Kto pana tak urządził?

— Nie wiem. Poturbowano mnie wczoraj wieczorem.

— Poturbowano?

— To pan nic jeszcze nie wie?

— Słyszę po raz pierwszy. Co się stało? Garcia Lopez popatrzył gdzieś przed siebie.

— Hm … nie mogę panu powiedzieć zbyt wiele. Nie wypada obgadywać szefa.

— Nie żądam tego. Mech pan nie wymienia żadnych nazwisk. Chciałbym po prostu wiedzieć, co się stało.

— Otóż kilku spośród braci straciło wczoraj rozsądek … Dopiero po chwili Max zorientował się, co Lopez chciał przez to powiedzieć. Najwidoczniej niepokój załogi był znacznie silniejszy, niż niepokój obawy pasażerów — nic dziwnego: doświadczeni ludzie zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Kilku z nich zaczęło szukać pocieszenia w „Wódce dla ubogich” produkcji Giordana, po czym ruszyli do kapitana, żądając bliższych wyjaśnień. Do zamieszek doszło dopiero wtedy, gdy szef policji aprobował siłą zepchnąć ich na pokład C.

— Ktoś jest ranny?

— Nie. Raczej niewinne zadrapania … coś w rodzaju tego … — ostrożnie dotknął śliwy pod okiem.

— Byłem zbyt ciekawski. Kovak złamał nogę …

— Kovak? A czego on tam szukał?

Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób etatowy pracownik sterowni dał się wciągnąć w podobną burdę.

— Przypadkiem znalazł się w samym oku cyklonu … Właśnie kończył wachtę i schodził na dół. Być może stawiał opór któremuś z policjantów, może nieopatrznie usiłował otworzyć zaryglowane drzwi … Pański przyjaciel Sam Anderson znajdował się w samym środku tłumu. Sam! Znowu Sam! Max poczuł, jak serce zaczyna łomotać, niczym gołąb w klatce.

— Czy jest pan tego pewny?

— Oczywiście. Widziałem na własne oczy.

— Ale chyba nie był przywódcą?

— Pan mnie źle zrozumiał, mr. Jones. Właśnie Anderson przywrócił znowu ład. Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka, który w podobny sposób umie używać rąk.

Po prostu chwytał dwóch facetów za głowy, uderzał jedną o drugą, aż szedł głuchy łomot i rozglądał się za następnymi.

Max doszedł do wniosku, że jednak powinien przerwać to dobrowolne wygnanie i wyjść z kabiny. Miał do załatwienia dwie sprawy: po pierwsze — odnaleźć Kovaka i zobaczyć, co się z nim stało, po drugie — porozmawiać z Samem.

Zanim jednak ruszył w stronę drzwi, ukazał się Smyth z rozkładem wacht. Jones miał je podpisać. Rzucił okiem na harmonogram: był przy dzielony do ekipy Simes’a. Dyżur rozpoczynał się za kilka minut. Idąc na górę zastanawiał się, co miał oznaczać ten kolejny wybieg szczwanego lisa. W sterowni znalazł Kelly’eya. Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegł astronauty.

— Jak zwykle przy pracy, szefie?

— Tak. Niech pan przejmie wachtę. To mój ostatni dyżur.

— Niemożliwe! Tym razem pan jest w niełasce?

— I tak można to ująć. Ale niezupełnie ma pan rację. Simes opracował rozkład zajęć, w którym on i ja mieliśmy na przemian sprawować funkcję szefa wachty. Ponieważ nie odpowiada to moim kwalifikacjom musiałem odmówić, zgodnie z przepisami gildii.

— I co on na to?

— A cóż mu pozostawało? Mógł wydać mi rozkaz na piśmie, a ja mogłem wyrazić pisemną zgodę, odnotowując oba fakty w książce pokładowej. Ponieważ nie chciał przyjąć tego rozwiązania, miał przed sobą tylko dwie ewentualności: albo samemu siedzieć non stop w sterowni, albo powołać do służby pana. Kovak nie może pracować . . . słyszał pan o tej historii?

— Tak. Ale chętnie usłyszałbym raz jeszcze od pana. O co tu właściwie poszło?

Spojrzał na Noguchi’ego , tkwiącego przy maszynie i zatopionego w jakichś obliczeniach. Zniżył głos prawie do szeptu.

— Rokosz? Kelly spojrzał nań zdumionym wzrokiem.

— Hm … O ile wiem, Kovak spadł ze schodów. Wypadek.

— Aaa … to tak? …

— Przynajmniej w ten sposób odnotowano ten fakt w książce pokładowej.

— Dziękuję. Chyba powinienem pana zmienić. Jak wygląda sytuacja? Poruszali się po torze, prowadzącym wprost ku owej nieznanej gwieździe typu G. Stosowne rozkazy wpisał kapitan do księgi. Co prawda Max rozpoznał charakter pisma Simes’a, lecz podpis położył Blaine ręką własną. Niepewnie stawiane litery, rozmazane, krzywe linie wyraźnie świadczyły o duchowych rozterkach starego człowieka. Kelly wypełnił wszystkie polecenia co do joty.

— A zatem zrezygnowaliśmy z jakichkolwiek prób wydostania się z tej matni? — spytał, przeglądając instrukcje.

— Oczywiście, że nie. Rozkazy zobowiązują nas do nieustannego rozważania wszelkich możliwości powrotu, o ile pozwoli na to przebieg wachty. Ale jestem gotów założyć się z panem o wszystko, że nic mądrego nie zdołacie wymyślić. Musisz zrozumieć, Max … Lecimy przez obszary absolutnie nieznane. Tu jest „wszędzie” i „nigdzie” zarazem.

— Nie przypuszczałem, że pan tak szybko skapituluje. Skąd ten pesymizm.

— Kwestia przeczucia i wieloletniej praktyki. Niemniej spędził całą wachtę, obmyślając możliwości wyjścia z pułapki. Bez szczęścia.

Dobrze wykonane spektrogramy są dla gwiazd tym, czym odciski palców są dla ludzi. Na ich podstawie można z całą pewnością zidentyfikować dane ciało niebieskie oraz ustalić najbliższe otoczenie. I chociaż Max znalazł w katalogu wiele gwiazd, których widma przypominały to, co widział na spektrogramach Noguchi’ego, zawsze dała się zauważyć jakaś niewielka różnica. Tak to już jest — bliźniak, choć podobny, jest jednak kimś zupełnie innym od swego brata. Kwadrans przed końcem wachty przerwał pracę i upewnił się, czy przygotował wszystko do zmiany. Czekając na zmienników uśmiechnął się, przypomniawszy sobie zagrywkę, jaką obmyślił rachmistrz, aby on — Max — mógł wrócić do sterowni. Stary, dobry Kelly.

Simes przybył z pięciominutowym opóźnieniem. Nic nie powiedział, tylko spojrzał w książkę pokładową oraz raporty z obserwacji, które przeprowadził Jones.

I znowu mijała minuta za minutą. Powoli sytuacja stawała się niepokojąca. W końcu Max miał już tego dosyć.

— Czy jest pan gotowy do przejęcia wachty, sir?

— Chwileczkę, wszystko w swoim czasie. Najpierw chciałbym zobaczyć, co tym razem pan zmajstrował. Max zacisnął szczęki. Simes wskazał wpis do książki pokładowej.

— To pierwszy błąd. Proszę dodać „pod kierownictwem”.

— Czyim kierownictwem, sir?

— Moim. Max zawahał się, lecz w końcu odpowiedział.

— Nie, sir. To nieprawda. Podczas tej wachty nie był pan obecny w sterowni.

— Chce pan się spierać?

— Nie, sir. Po prostu czekam na pisemny rozkaz, zarejestrowany w książce pokładowej. Simes zamknął z trzaskiem księgę i zmierzył go od stóp do głów.

— Gdyby nie sytuacja nadzwyczajna, z pewnością nie prosiłbym pana o pomoc. Jest pan zbyt smarkaty, by móc zostać szefem sterowni, sir … A moim skromnym zdaniem, nigdy pan nie będzie wystarczająco dorosły, aby objąć to stanowisko.

— Skoro tak, zatem proszę, aby powierzono mi funkcję kartografa, lub pomocnika stewarda …

— To wracaj tam, skąd przyszedłeś! — zaskrzeczał Simes.

Noguchi, który mimo, że zastąpił go już Lundy, przebywał jeszcze na górze, spojrzał na swego zmiennika, po czym obaj odwrócili się do ściany. Max nie widział żadnych powodów, dla których powinien zachować swą odpowiedź dla siebie.

— Bardzo dobrze, sir. Jeśli byłby pan łaskaw, proszę przejąć ode mnie wachtę, a ja tymczasem zgłoszę się do pierwszego oficera. Mam zamiar podziękować za honor aspiranta i wrócić na swe dawne miejsce. Jones oczekiwał siarczystego przekleństwa, jednak Simes usiłował się opanować.

— Pan nie ma racji, mr. Jones. To nie fair.

— I pan zamierza mnie pouczać o tym, co fair, a co nie fair? …

— Jak mam to rozumieć?

— Prosto. Już od chwili, gdy tylko wszedłem do sterowni, zaczął mnie pan prześladować i utrudniać mi życie na wszelkie możliwe sposoby. Nie pomógł mi pan nawet najmniejszym gestem, niczego mnie pan nie nauczył, natomiast do perfekcji opanował pan sztukę szukania dziury w całym, mr. Simes. Od chwili, gdy mianowano mnie aspirantem do stopnia oficerskiego, moja sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Przecież osobiście przyszedł pan do mojej kabiny i powiedział, że tylko dlatego zgodził się na tę nominację, gdyż …

— Nie może pan tego dowieść!

— Bo nie muszę. A teraz mówi pan, że nie jestem godny pracować na stanowisku, na które przed chwilą mnie pan powołał? … Niepotrzebnie tylko tracę czas. Idę do rachmistrza. Może u niego znajdę jakąś stałą pracę, bo tutaj nie mam na co liczyć. Czy zechce pan w końcu przejąć wachtę, sir?

— Pan jest niesubordynowany.

— Nie, sir. Ja tylko żądam poszanowania dla własnej osoby, a co do reszty … przecież zaledwie wymieniłem fakty, które wszyscy od dawna znają. Już od pół godziny nie mogę się doprosić o zmianę wachty … Pan mi uniemożliwia porozumienie się z pierwszym oficerem, którego chcę poprosić o zmianę stanowiska pracy … statuty gildii dopuszczają tę ewentualność, sir …

— Nie pozwolę panu odejść …

— Wybór należy do mnie, nie do pana. — Wyraz twarzy Simes’a wyraźnie zdradzał, że dobrze o tym wiedział.

Przez chwilę milczał, po czym odezwał się jeszcze bardziej opanowanym głosem, niż poprzednio.

— Proszę zapomnieć wszystko, co mówiłem. Przejmuję wachtę. Niech pan się stawi w sterowni jutro, o ósmej rano.

— Bez pośpiechu, sir. Niedawno oświadczył pan, że nie jestem w stanie sprawować tak odpowiedzialnej funkcji. Nie mam zamiaru postępować wbrew pana opinii.

— Do cholery, co mam jeszcze zrobić?! Pan mnie szantażuje. Max przyznał mu w duchu rację, lecz nie powiedział tego na głos.

— Skądże znowu … Po prostu stwierdzam, że nie można jednocześnie wypowiadać dwóch sprzecznych sądów.

— W porządku. Odwołuję to, co mówiłem i oświadczam, że jest pan w stanie sprawować obowiązki szefa sterowni. W końcu w tej chwili nie dzieje się nic takiego, co wymagałoby, kwalifikacji astronauty.

— Bardzo, dobrze. Zechciałby pan wpisać tę uwagę do książki pokładowej?

— Co?

— W związku z istniejącą sytuacją należy ściśle przestrzegać przepisów. Dlatego proszę o notatkę w księdze pokładowej. Simes wrzał ze wściekłości, jednak ujął pióro i wpisał kilka zdań do odpowiedniej rubryki.

— Proszę … — podniósł księgę tak, żeby Max mógł przeczytać.

„M.Jones może pełnić obowiązki odpowiedzialnego szefa wachty, pod warunkiem, że statek nie będzie przechodził przez anomalie.

/-/ R.Simes, astronauta”.

Max zorientował się, że ta klauzula praktycznie pozbawiała go możliwości współdecydowania o losach statku, lecz Simes trzymał się litery prawa. Poza tym nie mógł ani na moment opuścić swego stanowiska. Trudno. Pocieszała go jedynie myśl, że skoro i tak wszyscy znajdowali się na tych samych — straconych — pozycjach, rozkazy Simes’a niewiele tu znaczyły.

— Znakomicie, sir.

— Niech więc pan idzie i stawi się punktualnie o ósmej.

— Tak jest, sir.

A jednak, nie mógł sobie podarować sytuacji, w której ostatnie słowo nie należałoby do niego. W tej bitwie Simes musiał zostać rozłożony na łopatki.

— Pańska uwaga, sir, nasunęła mi pewną myśl: dobrze by było, gdyby także pan przychodził na swą wachtę punktualnie.

— Co?

— Przepisy nie dopuszczają możliwości spóźniania się na służbę. Poza tym w naszej sytuacji musimy dbać a dobrą kondycję załogi. Nie służą temu przedłużające się wachty.

— Niech pan zejdzie na dół!

Max poszedł do siebie. Po drodze chciało mu się jednocześnie wyć z żalu i krzyczeć z radości — wcale nie miał wrażenia, że został triumfatorem i pokonał bestię — wręcz przeciwnie: wiedział, iż dopiero teraz zacznie się cała rozgrywka. Wpadł do kabiny i wylądował wprost w ramionach Sama.

— To ty?!

— Dokładnie ja. Ten sam, co dawniej, z krwi i kości. Co cię tak gna, chłopcze? Wyglądasz, jakby cię ścigał legion diabłów.

— Znowu nosisz dystynkcje …

— Dopiero teraz zobaczyłeś? — Sam wsadził palec pod taśmę, oznaczającą godność szefa policji.

— Tak. Czy Walthers ci przebaczył i przywrócił do łask?

— Niecałkiem. Chyba wiesz, co się stało wczoraj wieczorem?

— Mniej więcej. Lecz zgodnie z oficjalną wersją nic nie powinienem wiedzieć, gdyż nic się nie działo.

— Właśnie. Kr. Walthers dobrze wie, co w trawie piszczy.

— Ale o co tu chodzi? Słyszałem, że zdruzgotałeś kilka czaszek …

— Aż tak źle nie było. Znam statki, na których coś podobnego potraktowano by jako gimnastykę poranną. Kilku kamratów złapało stracha i szukało pociechy w wodzie ognistej. Później paru krzykaczy wpadło na znakomity pomysł, aby pójść do kapitana i spróbować rokowań. Ponieważ zebrały się owieczki, musiał znaleźć się także pasterz. Gdyby to się stało w wojsku, każdy oficer zdołałby ich rozpędzić i posłać do łóżka. Niestety, mój poprzednik próbował pertraktacji, a dyplomacja nie była jego najmocniejszą stroną. Zaczął coś bełkotać, zaś wesoła brać ruszyła do ataku.

— A ty przyszedłeś mu z pomocą?

— Nie tak szybko. Stałem w bezpiecznej odległości i podziwiałem imponujący widok, gdy dostrzegłem, że na schodach pojawił się but mr. Walthersa. W tej samej chwili ruszyłem do walki. Po krótkiej szamotaninie zostałem sam na placu boju i dałem sobie włożyć wieniec laurowy na skronie … Bierz ze mnie przykład. Jeśli zechcesz się okryć glorią, spójrz tylko, czy generał śledzi przebieg bitwy. Później możesz wkroczyć do akcji.

Max musiał się roześmiać.

— Nigdy nie sądziłem, że jesteś w typie herosa.

— Niech niebo mnie przed tym raczy uchować! Ale tym razem masz rację. Mr. Walthera posłał po mnie, najpierw udzielił nagany, później pochwalił, a następnie zaproponował dawną posadę, pod warunkiem, że zatroszczę się o ład i porządek na dole. Patrzyłem mu prosto w oczy wzrokiem weterana walki i pracy, zapewniłem o swej wierności oraz przyrzekłem uczynić wszystko, co tylko będzie w mojej mocy.

— Jestem niesamowicie szczęśliwy, Sam.

— Dziękuję. Później spojrzał na mnie raz jeszcze … wprost nie mogłem się wyrwać spod tego magnetycznego wzroku … i z ubolewaniem podzielił się swymi obawami.

Otóż oświadczył, że ma wystarczające powody, aby móc przypuszczać, iż gdzieś na dole znajduje się bimbrownia. Polecił, bym niezwłocznie znalazł tę jaskinię rozpusty, po czym bezlitośnie zniszczył wszystkie narzędzia, przybory, surowiec i produkt końcowy.

— A co na to mr. „Gi”

— Cóż … Razem z grubasem ostrożnie zwinęliśmy interes, i zamknęliśmy sklepik. Oznajmiłem mu, że uprawianie tego procederu jest zabronione rozkazem władzy najwyższej, a jeśli odważy się puścić w ruch tę machinę wcześniej, niż statek zdoła wyjść z opałów, to połamię mu łapy. Max zachichotał.

— Naprawdę, niezmiernie się cieszę, że wróciłeś do łask. Miło mi, z powodu tych nieoczekiwanych odwiedzin … Ziewnął.

— Przepraszam, ale jestem diablo zmęczony.

— Zaraz znikam. Ale nie przyszedłem tutaj, by zdać raport ze swych czynów bohaterskich, lecz by się czegoś dowiedzieć.

— Czego?

— Kiedy ostatnio widziałeś kapitana? Max pomyślał.

— Chyba podczas tranzycji … Tak, wtedy widziałem go po raz ostatni. Czemu pytasz?

— Myślałem, że ciągle siedzi w „saunie”.

— Skądże znowu … Od tamtej feralnej przeprawy nie pokazuje aię ani w sterowni, ani w jadalni.

— W takim razie siedzi u siebie … Hm … — Sam powstał — To bardzo interesujące … Hm … Trudno. Lepiej o tym nie rozmawiajmy.

Już wszyscy znali tę ponurą wiadomość. Statek był zgubiony — nikt nie krył prawdy tak oczywistej, jak łatwej do sprawdzenia … wystarczyło spojrzeć za okno i obejrzeć gwiazdy. Pierwszy szok minął, ucichły histeryczne wrzaski. I pasażerowie i załoga zachowywali się spokojnie. Nieomal wszyscy podzielali pogląd, że wylądowanie na najbliższej gwieździe jest jedyną rozsądną decyzją, jaką można podjąć w tej sytuacji. Byli już dość blisko, aby móc stwierdzić, że gwiazda, do której lecieli, była otoczona kilkoma planetami — jak zresztą zdarza się to w przypadku każdej gwiazdy typu G. Była to pocieszająca wiadomość. Teraz należało się zdecydować, gdzie odbyć lądowanie: do wyboru mieli planety numer 3 i 4. Namiary bolometryczne wykazały, że powierzchnia gwiazdy była nagrzana do około 6000 K, co potwierdzało wcześniejsze wyniki, uzyskane dzięki spektrogramom. Jeśli chodzi o wielkość, to musieli przyznać, że niewiele się różniła od Słońca. Badania powierzchni trzeciej i czwartej planety prowadziły do wniosku, że ta pierwsza jest nieznośnie gorąca, a druga — niesamowicie zimna. Jednak obie miały atmosferę.

Z pomocą Kelly’eya Simes wprowadził „Azgarda” na orbitę, obiegającą numer trzeci i czwarty, aby w ten sposób zyskać możliwość dokładniejszych obserwacji.

Nawet i w czasie tego manewru kapitan nie pokazał się w sterowni. Max, oczywiście, nie mógł przegapić tak ważnego momentu. Wraz z innymi obecnymi w jadalni przywarł do okna. Ponieważ stał w ostatnim rzędzie, musiał wspiąć się na palce, by cokolwiek dojrzeć. Wtem ktoś ścisnął go za ramię.

— Gdzie się pan podziewał?

— Pracowałem.

Pogłaskał Chipsie. Dziwne zwierzę natychmiast wydało okrzyk radości i przeskoczyło na jego plecy.

— Chce mi pan więc wmówić, że ciągle jest czymś zajęty? … Nie wierzę. A czy chociaż dotarło do pana, że w ubiegłym tygodniu wysłałam doń dziewięć listów?

Max wiedział. Wszystkie listy pieczołowicie przechowywał, lecz do tej pory nie zdobył się na żadną odpowiedź.

— Przykro mi …

— Niesamowite … tak po prostu „przykro mi” … Trudno. W końcu nic się nie stało. W tej chwili ma pan świetną okazję, aby wszystko mi wyjaśnić. Spojrzała w bulaj.

— Jak nazwaliście tę planetę? Czy tam ktoś w ogóle żyje? Kiedy wylądujemy? Dlaczego jest pan taki spokojny … przecież to podniecające !

— Uff? … Tyle pytań w jednej chwili … Postaram się odpowiedzieć. Po pierwsze: nie nazwaliśmy jeszcze tej planety. Nazywamy ją po prostu „Numer 4”. Kelly chce jej nadać imię. „Hendrx”, Simes do tej pory się nie wypowiedział, choć osobiście przypuszczam, że najchętniej ochrzciłby ją swym własnym nazwiskiem. Także kapitan nie podjął żadnej decyzji.

— Powinniście nazwać ją „Nadzieja”, „Prawda” lub jakoś w tym stylu. A co z kapitanem? Już nie pamiętam, kiedy go ostatnio widziałam…

— Pracuje. Obecnie ma mnóstwo pracy …

W duchu musiał przyznać, że choć chciał skłamać, przypadkiem jednak udało mu się powiedzieć prawdę.

— Jeśli chodzi o pani drugie pytanie, to muszę przyznać, że dotychczas nie spoatrzegliśmy żadnych oznak życia. Jednym słowem: ani małych, ani dużych miast, niczego, co wskazywałoby na istnienie jakiejś cywilizacji.

— Co pan rozumie pod tym słowem, Max? ,… Mam nadzieję, że „cywilizacja” nie oznacza dla pana jedynie nagromadzenia starych, brudnych miast z kominami fabrycznymi … Jones roześmiał się.

— W tej chwili ma mnie pani w garści. Nie umiem bawić się w słówka, choć muszę wyznać, że nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek cywilizacji bez większych skupisk miejskich, niezależnie od tego, jak miałyby wyglądać i kto by w nich mieszkał.

— A dlaczego? Przecież pszczoły i mrówki nie budują żadnych miast. Jestem w stanie wyobrazić sobie cywilizację, której mieszkańcy obrali drzewa za swe siedziby, zaś głównym ich zajęciem jest śpiew i oddawanie się wzniosłym i pięknym rozmyślaniom.

— Czy właśnie do tego pani tęskni?

— Skądże znowu, zanudziłabym się na śmierć … Ale wyobrażać można sobie wszystko, prawda? … Jeszcze nie usłyszałam, kiedy mamy lądować.

— Tego nie wiem także i ja. W każdym razie nie wcześniej, aż ci ze sterowni dojdą do wniosku, że nie pociąga to za sobą żadnych groźnych następstw.

— Chciałabym, żeby gruntownie rozważyli tę decyzję. Lecz kiedy już w końcu postawimy pierwsze kroki na tej planecie, czyż to nie będzie wspaniałe, wzruszające przeżycie? Tak, jak w „Robinsonie Cruzoe” albo w przypadku pierwszych kolonistów Wenus …

— Oni umarli …

— To prawda. Ale my nie umrzemy …

Spojrzała na niebieskozieloną kulę, prześwitującą zza gęstych, mlecznobiałych obłoków.

— Nie umrzemy. To niemożliwe na … na „Caritas” … właśnie w ten sposób chciałabym nazwać tę planetę. Wydaje mi się, że to bardzo odpowiednie imię … Max po raz pierwszy podczas tej rozmowy spoważniał.

— Ellie … czy pani naprawdę nie zdaje sobie sprawy z całej powagi naszej sytuacji? … Mówił prawie szeptem, aby inni nie mogli go usłyszeć.

— To nie majówka. Jeśli ta planeta nie spełni naszych oczekiwań, nie wiem, dokąd będziemy mogli się udać. Nasze położenie i tak wystarczająco ciężkie, stanie się wręcz tragiczne.

— Dlaczego?

— Niech mnie pani uważnie wysłucha, ale zachowa dla siebie to, co w tej chwili usłyszy … Otóż … nie sądzę, aby ktokolwiek z nas zdołał powrócić do domu … ani w bliższej, ani w dalszej przyszłości …

Przez moment jej twarz także okryła się powagą, później-jednak wzruszyła ramionami i uśmiech powrócił.

— Proszę nie napędzać mi stracha. Oczywiście, z przyjemnością wróciłabym do domu, lecz skoro to niemożliwe, chętnie poznam uroki Caritas. Ta planeta będzie dla nas gościnna … Jestem przekonana. Co można było odpowiedzieć?

Загрузка...