5

— Żargon? — Max był wyraźnie zmieszany — Sądzę, że wiem tyle, ile wie każdy inny człowiek.

— W takim razie powiedz mi, gdzie jest „skrzynka, w której człowiek się poci”?

— Przecież to kabina dowódcy.

— A jeśli „żałobnik” potrzebuje „zwłok”, to gdzie je może znaleźć?

— Na pokładzie tak się nie mówi. Kucharz to kucharz i jeśli potrzeba mu mięsa, to po prostu bierze je z lodówki.

— Czym się różni „bydlę” od „zwierzęcia”?

— „Bydlę” to pasażer, a zwierzę to zwierzę.

— Załóżmy, że lecisz na Marsa i nagle informują cię, że popsuł się napęd, a statek po spiralnej trajektorii dryfuje na Słońce. Co wtedy byś pomyślał?

— Że mam przed sobą idiotę. Nie istnieją żadne spiralne trajektorie, a poza tym, gdybym leciał na Marsa, w jakikolwiek sposób nie mógłbym trafić na Słońce. To nie po drodze.

Max wyprostował się i spojrzał w oczy przyjaciela.

— Sam … Ty już byłeś w Kosmosie, prawda?

— Jak na to wpadłeś?

— Do której gildii należysz?

— Przestań, Max. Nie zadawaj głupich pytań. Być może Kosmos to moje hobby …

— Nie wierzę.

Sam spojrzał z zakłopotaniem, zaś Max ciągnął dalej.

— Co to wszystko ma znaczyć? Zasypujesz mnie stertą dziwnych pytań … Oczywiście, wiem mnóstwo o warunkach, panujących na statkach, gdyż zajmowałem się tym jeszcze razem z wujkiem Chetem, ale po co te pytania? Czemu to służy?

Sam obrzucił go niepewnym spojrzeniem, po czym odezwał się … mówił tak cicho, że w końcu zaczął szeptać.

— W następny wtorek odlatuje „Asgard”. Chciałbyś być przy tym?

Max rozmarzył się.

Być pośród załogi legendarnego „Asgarda” to chyba największe szczęście, na jakie mógł kiedykolwiek liczyć … Przetarł powieki.

— Nie mów do mnie w ten sposób, Sam. Wiesz dobrze, że dałbym sobie odciąć prawą rękę, byleby tylko się tam dostać. Czemu mnie denerwujesz?

— Ile masz pieniędzy?

— Jak to? …

— Ile?

— Nawet nie miałem czasu, żeby je przeliczyć.

Już chciał wyciągnąć z kieszeni zwitek, gdy Sam powstrzymał go gwałtownym ruchem ręki.

— Pst! Tutaj nie powinieneś pokazywać nawet złamanego centa. A może chcesz udławić się pineską? … Schowaj to szybko pod stół.

Przerażony schował szybko pieniądze. Przeraził się jeszcze bardziej, gdy przeliczył banknoty — dostał więcej, niż mógłby przypuszczać nawet w najśmielszych marzeniach.

— Ile? — nie ustępował Sam.

Kiedy Max mu powiedział, pogwizdał cicho przez zęby.

— Tyle nam właśnie potrzeba.

— Na co?

— Zobaczysz. Schowaj je dobrze.

Włożywszy je znowu do kieszeni, odezwał się szczerze zdumiony.

— Nigdy nie przypuszczałem, że te książki są aż tyle warte.

— Bo i nie są …

— Jak to?!

— To tylko blef. Prawie wszyscy członkowie gildii pracują w ten sam sposób. Najpierw więc rozgłaszają, że posiedli jakieś niesłychane tajemnice, a później biorą łapówki od kandydatów do zawodu. Im bardziej niesamowite tajemnice skrywają, tym większe jest wpisowe. Gdyby ujawniono ten proceder i umożliwiono naukę każdemu, kto tylko miałby szczere chęci, natychmiast ceny by spadły.

— Ale to zupełnie sprawiedliwe. Jak powiedział Najwyższy Sekretarz nie jest wcale konieczne, aby każdy posiadł całą wiedzę.

— No i co z tego … — Sam westchnął i uczynił ruch, jakby chciał splunąć — … Co z tego, że posiadłbyś jakąś wiedzę, skoro i tak nie miałbyś statku, którym mógłbyś polecieć ku gwiazdom?

— Ale … — Max przerwał, śmiejąc się pod nosem — W takim razie nie rozumiem, czemu zabrali mi te książki. Skoro samą wiedzą nie mogę im zaszkodzić, równie dobrze mogliby mi je podarować. Przecież i tak pamiętam wszystko, o czym tam pisano.

— Nie wątpię — odparł Sam — Z pewnością znasz ogólne teorie, może kilka z metod … Lecz brakuje ci całych kolumn liczb, wyliczeń, równań i tabel, które są niezbędne w czasie lotu. O to im głównie chodzi.

— Skądże znowu! — zaperzył się Max — Znam te rachunki … znam na pamięć całą książkę. Zmarszczył czoło i zaczął recytować.

— „Strona 272. Rozwiązania równań według metody Ricardo … Wyrzucił jednym tchem całą serię siedmiocyfrowych liczb i symboli. San przyglądał się mu z rosnącym osłupieniem, aż wreszcie przerwał.

— Skoro masz taki talent, może powinniśmy posłać do diabła pierwotne plany i spróbować innych możliwości …

— O czym myślisz?

— Hm … pierwszy pomysł nie był wcale aż taki zły … w dodatku była to pierwsza rozsądna myśl, jaka mi wpadła do głowy od chwili, gdy się tu znalazłem. Dzięki twojej niezwykłej pamięci nasze szansę wzrastają. Choć orientowałeś się w żargonie pokładowym, miałem jeszcze pewne wątpliwości. Teraz mogę powiedzieć, że już się ich pozbyłem.

— Przestań wreszcie z tymi zagadkami! Mów po ludzku!

— W porządku. Karty na stół.

Rozejrzał się wokół, pochylił się w stronę Maxa i zaczął mówić jeszcze ciszej, niż dotychczas.

— Weźmiemy twoje pieniądze, po czym roztrwonimy pewną część … oczywiście z zachowaniem wszelkich ostrożności. Za to, gdy „Asgard” wystartuje, będziemy należeli do załogi.

— W jakim charakterze? … Praktykantów? Przecież nie mamy nawet najbardziej elementarnych wiadomości, którymi dysponuje każdy uczniak pierwszej klasy. Gdzie się podziejemy do przyszłego wtorku? Poza tym jesteś za stary na czeladnika.

— Poruszaj trochę główką, chłoptasiu. Mamy wystarczająco dużo pieniędzy, aby zapłacić za wykształcenie jednego z nas … o drugim można zamilczeć. Poza tym na „Asgardzie” nikt nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. A zatem … co innego pozostaje? … Jesteśmy przecież wykształconymi astronautami… członkami gildii i mamy w rękach odpowiednie papiery … Mucha nie siada!

Max pomyślał, że właśnie przed paroma godzinami pańskim gestem odrzucił szansę darmowego wykształcenia, a teraz miesza się w niesłychaną aferę. Czy warto? …

— A jak zamierzasz zabrać się do tego?

Na początku Sam wynajął skromny pokoik nad lokalem Percye’a. Wychodził stamtąd po wielokroć, nie mówiąc, dokąd i po co, a wraz z nim ubywały pieniądze Maxa. Gdy zaniepokojony właściciel nieśmiało zaprotestował, Sam odparł zmęczonym głosem.

— Czego ty właściwie chcesz, chłopcze? Czy mam ci dać w zastaw serduszko? A może chcesz włóczyć się razem ze mną i jeszcze bardziej powikłać sprawy, które już w tej chwili są wystarczająco skomplikowane! A może wyobrażasz sobie, że sam zdołasz przepchnąć ten biznes? Owszem, to ty dajesz pieniądze, prawda. Ale ja nakręcam interes. W ten sposób wygląda nasze partnerstwo, zapamiętaj!

Gdy Sam wyszedł po raz pierwszy, Max odliczał każdą sekundę, lecz dziwny przyjaciel wrócił.

Pewnego razu przyprowadził jakąś starą, grubą kobietę, która zmierzyła Maxa takim wzrokiem, jakby miała przed sobą barana na sprzedaż. Nie przedstawiono jej, tylko Sam rzucił dziwne pytanie.

— I jak? … Sądzę, że broda mogłaby mu nieco pomóc. Obejrzała Maxa wpierw z jednej, później z drugiej strony.

— Nie … to byłby najgorszy numer.

Po czym dotknęła głowy chłopaka wilgotnymi, zimnymi palcami. Kiedy Max rzucił się pod ścianę, napomniała go łagodnie.

— Ej że, słodziutki ty mój … Ciocia Becky musi trochę popracować nad twą buźką. Nie … najlepiej będzie ująć mu nieco włosów ze skroni, przerzedzić na górze i zrobić lekką łysinkę … oprócz tego przydałoby się kilka zmarszczek nad oczami … Hm … To chyba wszystko. Lepiej nie przesadzać.

Gdy wiedźma skończyła swą robotę, Max wyglądał dziesięć lat starzej. Becky zapytała tylko, czy powinna zlikwidować cebulki, czy raczej wolałby zachować swój zwykły skalp.

Ponieważ Sam spieszył się i nie chciał wszczynać dyskusji, baba wręczyła mu jakąś buteleczkę.

— Tutaj masz kochanie „Cudowny eliksir na porost włosów”. Koszty wkalkulowane w honorarium … nie ma tu nic, poza spirytusem. Kiedy zechcesz mieć bujną szopę, natrzyj sobie łysinę, a pobudzone cebulki zaczną pracować w wariackim tempie. Jesteś jeszcze za młody, aby całe życie świecić łysiną.

Max oddał jej buteleczkę — albo da mu gwarancję całości fryzury, albo nici z honorarium. W końcu doszli do zgody.

Sam zabrał mu także dowód osobisty, a gdy wrócił z kolejnej wyprawy, ściskał w dłoni zupełnie inny.

Max nosił swe zwykłe nazwisko, lecz był starszy, numer ewidencyjny był ten sam, ale zawód fałszywy, odciski palców były oczywiście jego własne, jednak adres zupełnie inny. Właściciel obejrzał dokument z żywym zainteresowaniem.

— Wygląda jak oryginalny.

— Oczywiście. Człowiek, który się tym zajmuje, robi same „prawdziwe” dokumenty, ale żąda także prawdziwych pieniędzy.


Wieczorem wrócił Sam z książką pt. „Ekonomia statku kosmicznego”, opatrzoną pieczęciami Gildii Stewardów, Kucharzy i Rachmistrzów.

— Radziłbym ci posiedzieć dziś w nocy nad tym dziełem. Właściciel tej książki na razie śpi, ale wątpię, czy potrwa to dłużej, niż dziesięć godzin, choć Percy dobrze się spisał, waląc go w podbródek. Chcesz środek orzeźwiający?

— Chyba nie będzie mi potrzebny.

Max obejrzał książkę.

Była świetnie wydana i w dodatku nie należała do cienkich. Mimo to zdążył ją przeczytać, zanim wybiła piąta rano.

Obudził Sama, zaś sam z głową wypełnioną „nadwagą” i „niedowagą”, obliczeniami masy, problemami hydrauliki statku, wzorami pisania listów, wypełniania formularzy, sporządzania kosztorysów, przepisami, dotyczącymi sprawozdań dobowych, tygodniowych i kwartalnych poszedł spać.

— Śmieszne … — mruknął, zanim zasnął, dziwiąc się, jak można coś podobnego uważać za zbyt trudne dla laików.

Czwartego dnia Sam dostarczył mu ubranie pokładowe, składające się z samej starzyzny oraz wręczył prześmieszną książkę, w której zapisano jego — rzekomo odbyte już — rejsy.

Pierwsza strona głosiła, że jest członkiem zwyczajnym Gildii Stewardów, Kucharzy i Rachmistrzów, zaś przywilej ten uzyskał, zdając określony przepisami egzamin, na którym otrzymał ocenę bardzo dobrą. Po czym następowała długa lista jego zdolności i umiejętności oraz składek, wpłacanych regularnie od siedmiu lat. Zygzak, markujący jego własny podpis widniał nieco poniżej podpisu Naczelnego Stewarda, a oba były ostemplowane pieczęcią gildii.

Następne strony zawierały wykaz jego lotów, zasług oraz bieżących zadań, pod którymi widniały podpisy oficerów oraz rachmistrzów. Z zainteresowaniem odnotował fakt, że pewnego razu, gdy stacjonowali na Cygnusie, został skazany na karę pieniężną w wysokości trzydniowego żołdu, gdyż palił papierosy w sposób zabroniony …

— Coś nie tak? — zaniepokoił się Sam.

— To wszystko jest takie śmieszne …

— Możesz wyczytać, że byłeś na Księżycu … kto nie był dzisiaj na Księżycu? … Prawie cały świat tam lata. Statki, gdzie pełniłeś służbę, są już wycofane z obiegu i żaden z pracujących tam rachmistrzów nie przebywa obecnie w mieście. Jedyny gwiazdolot, gdzie przez Pewien czas pracowałeś, zaginął podczas ostatniej podróży. Ty już nie brałeś w niej udziału. Rozumiesz wszystko?

— Chyba tak.

— Jeśli zdarzy ci się rozmawiać z kimkolwiek o którymkolwiek ze statków … nieważne, czy według tej księgi służyłeś na nim, czy nie … masz mówić, że go nie znasz, nie widziałeś ani razu w życiu i tak dalej … Poza tym nikomu nie pokazuj swoich dokumentów … oczywiście poza zwierzchnikami.

— A jeśli spotkam tych, z którymi oficjalnie miałbym odbyć już kiedyś jakiś lot?

— To niemożliwe … przynajmniej na „Asgardzie”. Zaufaj mi. Aha Z powodu wrzodu żołądka pijesz tylko ciepłe mleko, a gdy go nie dostaniesz, masz kląć, jak szewc. Ulubionym i jedynym tematem do rozmów są kolejne symptomy postępującej choroby. Jeśli będziesz milczał, to dobrze, przynajmniej nie grozi ci wpadka. I nie zapominaj, że wszędzie kręcą się astronauci. Gdy obsunie ci się noga, nie licz na moją pomoc. Zostawię, cię w gównie, masz to jak w banku … A teraz zrób kilka kroków … muszę widzieć, jak chodzisz. Wstał i przeszedł parę metrów.

— Do diabła … — rzucił niezadowolony Sam — Stawiasz nogi tak ciężko, jakbyś przed chwilą odszedł od pługa.

— A teraz jest dobrze?

— Nic innego nie wykombinujemy. Bierz czapkę i kujmy żelazo, póki gorące. Niech się dzieje, co chce.

Загрузка...