3

Kiedy tego samego wieczoru Lyra schodziła ze strażniczkami morgoli do Caithnard, by poszukać dla nich kwater, Raederle podążyła za nimi. W stajni uniwersytetu, obok konia Rooda zostawiła kawałek splątanej złotej nitki, którą wypruła sobie z mankietu. W kłębuszku tym zawarła siłą umysłu swoje imię oraz wizję, w której Rood, albo jego koń, następuje na nitkę, potem zaś krąży bezmyślnie po ulicach Caithnard trasą wyznaczaną jej załamaniami i zapętleniami, a dotarłszy do końca, otrząsa się z czaru i stwierdza, że nie czeka na niego ani statek, ani przypływ. Wiedziała, że na nią pierwszą padnie jego podejrzenie, ale nie pozostanie mu nic innego, jak tylko wracać do Anuin konno, podczas gdy Bri Corbett pod presją strażniczek morgoli będzie już żeglował na północ.

Strażniczki nic jeszcze nie wiedziały. Zjeżdżając za nimi ze wzgórza, słyszała urywki rozmów i wybuchy śmiechu przebijające się przez głuchy, nieustający grzmot morza. Było już prawie ciemno; wiatr zagłuszał stukot kopyt jej konia, ale mimo to, idąc za radą Lyry, utrzymywała stosowną odległość. Przez całą drogę do Caithnard czuła na plecach wzrok morgoli.

Podjechała do strażniczek dopiero w cichej bocznej uliczce nieopodal portu. Rozglądały się, trochę zaniepokojone.

— Lyro — powiedziała jedna z dziewcząt — tu są same magazyny.

Lyra, puszczając jej słowa mimo uszu, obejrzała się i zobaczyła Raederle. Przez moment patrzyły sobie w oczy, potem Lyra odwróciła wzrok i spojrzała znowu na strażniczki. Ucichły, widząc wyraz jej twarzy. Lyra ścisnęła mocniej włócznię i uniosła głowę.

— Ruszam dzisiaj z Raederle z An do góry Erlenstar — powiedziała. — Robię to bez wiedzy i zezwolenia morgoli; dezerteruję ze straży. Nie dane mi było chronić księcia Hed, kiedy żył; teraz mogę przynajmniej dowiedzieć się od Najwyższego, kto go zabił i gdzie tego kogoś szukać. Płyniemy do Kraal statkiem ojca Raederle. Kapitan o niczym jeszcze nie wie. Nie mogę… Chwileczkę. Nie mogę od was wymagać, byście mi towarzyszyły. Nie przypuszczam, by stać was było na czyn tak haniebny i zdradziecki jak pozostawienie morgoli samej, bez ochrony, w obcym mieście. Nie wiem, jak mnie samej coś takiego mogło przyjść do głowy. Wiem jednak, że we dwie nie damy rady opanować tego statku.

Zapadła cisza. Słychać było tylko łomotanie jakichś nie domkniętych, szarpanych wiatrem drzwi. Twarze strażniczek nie wyrażały niczego. Milczenie przerwała w końcu dziewczyna z jedwabistym blond warkoczem i słodką, opaloną twarzą.

— Lyro, czyś ty rozum postradała? — Spojrzała na Raederle. — Czyście obie powariowały?

— Nie — odparła Raederle. — Nie zabierze nas żaden kupiec w królestwie, ale kapitan statku mojego ojca byłby chyba skłonny to uczynić. Z tym, że tylko pod przymusem. Ma przed wami respekt i przyparty do muru nie będzie stawiał większego oporu.

— A co powie na to morgola? Co powiedzą twoi krajanie?

— Nie wiem. I mało mnie to obchodzi. Dziewczyna pokręciła głową.

— Lyro…

— Masz do wyboru trzy wyjścia, Imer. Możesz zostawić nas tutaj, wrócić na uniwersytet i powiadomić morgolę. Możesz odprowadzić nas siłą na uniwersytet, co byłoby poważnym przekroczeniem twoich obowiązków służbowych i ubliżyłoby mieszkańcom An, nie mówiąc już o mnie. I możesz płynąć z nami. Morgoli zostaje dwadzieścia strażniczek, które czekają w Hlurle i mają ją eskortować w drodze powrotnej do Miasta Korony; wystarczy po nie posłać, a przybędą do Caithnard. Będzie bezpieczna. Wolałabym jednak nie słyszeć, co ci powie, kiedy się dowie, że puściłaś mnie samą w podróż do góry Erlenstar.

— Morgola uzna nas wszystkie za dezerterki — zauważyła rozsądnie inna dziewczyna o smagłej, prostej twarzy i akcencie zdradzającym, że pochodzi z heruńskich wzgórz.

— Całą odpowiedzialność biorę na siebie, Goh.

— Nie powiesz jej przecież, że przymusiłaś nas wszystkie — wyrzuciła z siebie Imer. — Lyro, przestań się wygłupiać i wracaj na uniwersytet.

— Nie. A jeśli mnie tkniesz, zrezygnuję natychmiast ze służby w straży. Nie będziesz miała prawa użyć siły wobec ziemdziedziczki Herun. — Lyra zamilkła i przesunęła wzrokiem po twarzach strażniczek. Któraś westchnęła.

— Myślisz, że jak daleko ujdziesz, mając przewagę zaledwie pół dnia nad statkiem morgoli?

— Czym wy się przejmujecie? Przecież wiadomo, że nie wolno wam puścić mnie do góry Erlenstar samej.

— Lyro. Stanowimy doborową straż morgoli. Nie jesteśmy złodziejkami. Ani porywaczkami.

— No to wracajcie na uniwersytet. — Pogarda w jej głosie sprawiła, że żadna ze strażniczek nie poruszyła się. — Nie zabronię wam tego. Wracajcie z morgolą do Herun. Dobrze wiecie, kim był Naznaczony Gwiazdkami. Wiecie, że zginął, kiedy świat zajmował się własnymi sprawami. Jeśli nikt nie zapyta Najwyższego o czarodzieja, który go zabił, o zmiennokształtnych, to niebawem i sto strażniczek z Miasta Korony nie wystarczy, by ochronić morgolę przed katastrofą. Dotrę do góry Erlenstar choćby pieszo. Pomożecie mi czy nie? Nie odzywały się. Stały przed Lyrą w szeregu, z mrocznymi, nieodgadnionymi twarzami, jak wojowniczki przed bitwą. W końcu niska, ciemnowłosa dziewczyna o delikatnie zarysowanych, skośnych brwiach odezwała się z rezygnacją:

— No dobrze, skoro my nie jesteśmy w stanie cię powstrzymać, to może kapitan statku potrafi przemówić ci do rozsądku. Jak zamierzasz uprowadzić ten statek?

Wyjawiła im swój plan. Zaczęły wybrzydzać i spierać się o metodę, ale robiły to bez entuzjazmu; w końcu znowu zaległo milczenie. Lyra zawróciła konia.

— No to w drogę.

Ruszyły za nią. Jadąca obok niej Raederle zauważyła w smudze światła, wylewającej się z jakiejś gospody, że ściskające cugle dłonie Lyry drżą. Spuściła na chwilę wzrok na swoje cugle, a potem wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Lyry. Dziewczyna uniosła głowę.

— Uprowadzenie statku — powiedziała — to jeszcze nic.

— Trudno to nazwać uprowadzeniem. To statek mojego ojca. Nie sądzę… nikt w An nie zarzuci mi przestępstwa, ale ty masz własne poczucie honoru.

— Wszystko w porządku. Chodzi tylko o to, że siedem lat już służę w straży morgoli i dowodzę w Herun trzydziestoosobowym oddziałem. Wszystko się we mnie buntuje na myśl, że mam opuścić w ten sposób morgolę, zabierając ze sobą jej strażniczki. To niesłychane.

— Wiem. Ale co ona pomyśli sobie o mnie? — Raederle ściągnęła cugle. Zbliżały się do wylotu uliczki i w blasku księżyca widać już było królewski statek, szarpiący się niespokojnie na kotwicy. W sterówce paliło się światło. Z pokładu doleciało stuknięcie.

— No — wysapał ktoś — to już ostatnia partia ksiąg Rooda. Jeśli nie wylądujemy razem z nimi na dnie morza, to zjem jedną razem z tymi żelaznymi klamrami. Idę wypić za pomyślną podróż.

Lyra obejrzała się; dwie strażniczki zsiadły z koni i bezszelestnie pobiegły za mężczyzną, który, pogwizdując, oddalał się nabrzeżem. Pozostałe ruszyły za Lyrą i Raederle ku trapowi statku. Raederle słyszała tylko plusk wody, brzęk łańcucha i własne ciche kroki. Zerknęła za siebie, żeby się upewnić, czy strażniczki wciąż tam są. Poruszały się cicho jak duchy. Jedna oddzieliła się od nich u szczytu trapu, by sprawdzić sytuację na pokładzie. Dwie inne zeszły z Lyrą do ładowni. Raederle odczekała kilka chwil, dając im czas na wykonanie zadania pod pokładem. Potem wkroczyła zdecydowanie do sterówki, w której Bri Corbett gawędził nad czarką wina z jakimś kupcem. Bri podniósł na nią zdumiony wzrok.

— Chyba nie przyjechałaś tu sama, pani? Czyżby Rood przyprowadził już konie?

— Nie. On z nami nie płynie.

— Nie płynie z nami? To po co ładowaliśmy jego rzeczy? — W oczach Bri pojawiła się podejrzliwość. — Chyba nie wybrał się gdzieś samopas jak jego ojciec?

— Nie. — Raederle przełknęła ślinę, żeby pozbyć się suchości w ustach. — Ale ja się wybieram. Do góry Erlenstar; ty zawieziesz mnie do Kraal. Jeśli odmówisz, to nakłonimy kapitana morgoli do objęcia dowództwa nad tym statkiem.

— Co takiego? — Bri Corbett wstał, unosząc swe siwe brwi. Kupiec uśmiechał się. — Ktoś obcy miałby dowodzić statkiem twojego ojca? Chyba po moim trupie. Widzę, że źle się poczułaś, dziewczyno; chodź tutaj, siadaj… — Urwał, bo w tym momencie do sterówki wsunęła się jak widmo Lyra z włócznią w ręku. Raederle słyszała jego ciężki oddech. Kupiec już się nie uśmiechał.

— Zastałyśmy pod pokładem większą część załogi — oznajmiła Lyra. — Pilnują ich Imer i Goh. Z początku nie brali nas na poważnie, spuścili z tonu dopiero, kiedy przyszpiliłyśmy jednego strzałami do drabiny za rękaw i za nogawkę spodni — nie jest ranny — i kiedy Goh odstrzeliła szpunt od baryłki z winem. Zaczęli nas błagać, żebyśmy szybko zaszpuntowały ją z powrotem.

— To ich racja wina. — Kupiec chciał wstać, ale spojrzenie Lyry odwiodło go od tego zamiaru.

— Dwie strażniczki pobiegły za mężczyzną, który zszedł ze statku — powiedziała Raederle. — Sprowadzą tu resztę twojej załogi. Posłuchaj, Bri, przecież i tak chciałeś dopłynąć do góry Erlenstar. Sam tak powiedziałeś.

— Pani… chyba nie wzięłaś moich słów na poważnie!

— Może i nie mówiłeś tego poważnie. Ale ja nie żartuję.

— Ale co powie twój ojciec?! Marny mój los, kiedy się dowie, że zabieram jego córkę i ziemdziedziczkę Herun na jakąś poronioną wyprawę. Morgola wezwie pod broń całe Herun.

— Jeśli nie chcesz dowodzić tym statkiem, znajdziemy na twoje miejsce kogoś innego. W portowych tawernach przesiaduje mnóstwo mężczyzn, którzy za pieniądze gotowi są na wszystko. Jeśli chcesz, zostawimy cię gdzieś razem z tym kupcem, związanych, żeby nikt nie wątpił w twoją niewinność.

— Zamierzasz sprowadzić mnie siłą z mojego statku?! — wychrypiał Bri.

— Posłuchaj mnie, Bri Corbetcie — powiedziała spokojnie Raederle. — Straciłam gdzieś między przełęczą Isig a górą Erlenstar przyjaciela, którego kochałam, i mężczyznę, którego miałam poślubić. Potrafisz mi powiedzieć, po co miałabym wracać do domu? Żeby dalej słuchać w Anuin nie kończącej się ciszy i biernie czekać? Przyjmować umizgi lordów z Trzech Prowincji, kiedy świat się rozpada jak umysł Morgona? Uśmiechać się do Raitha z Hel?

— Wiem. — Bri wyciągnął do niej ręce. — Rozumiem. Ale nie możesz, pani…

— Powiedziałeś, że gdyby mój ojciec cię o to poprosił, dopłynąłbyś tym statkiem pod sam próg Najwyższego. Czy pomyślałeś, że ojciec może się znaleźć w takim samym co Morgon niebezpieczeństwie? Chcesz spokojnie wrócić do Anuin i zostawić go samemu sobie? Nawet gdyby udało ci się jakimś fortelem pozbyć nas z pokładu, znajdziemy inny sposób, żeby dotrzeć do celu. Chcesz wrócić do Anuin i zanieść Duacowi jeszcze jedną złą wiadomość, jakby bez tego mało miał na głowie kłopotów. Muszę znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Wybieram się w tym celu do góry Erlenstar. Poprowadzisz ten statek z nami na pokładzie czy mamy szukać kogoś innego, kto to zrobi?

Bri Corbett walnął pięścią w stół. Czerwony jak burak wpatrywał się przez chwilę milcząco w blat. W końcu uniósł powoli głowę i spojrzał na Raederle tak, jakby ta dopiero przed chwilą weszła do sterówki, a on zapomniał, co ją tu sprowadziło.

— W Kraal będziesz się, pani, musiała przesiąść na inny statek. Mówiłem ci to już.

— Wiem. — Głos jej trochę drżał.

— Mogę ci tam wyszukać odpowiedni. Pozwolisz, że obejmę na nim dowództwo i popłynę z tobą w górę Rzeki Zimowej?

— Wolę… wolę ciebie niż kogokolwiek innego.

— Nie wystarczy nam do Kraal zapasów żywności. Będziemy może musieli zawinąć po drodze do Caerweddin albo do Hlurle.

— Nigdy nie byłam w Caerweddin.

— To piękne miasto. Kraal w Isig też. Nie widziałem ich od… Będziemy musieli zabrać więcej wina. Załoga jest dobra, najlepsza, z jaką zdarzyło mi się żeglować, ale lubią dobrze zjeść i wypić.

— Mam trochę pieniędzy, trochę klejnotów; pomyślałam sobie, że się przydadzą.

— I dobrze sobie pomyślałaś, pani. — Bri wziął głęboki wdech. — Przypominasz mi kogoś. Kogoś bardzo przebiegłego. — Kupiec wydał nieartykułowany okrzyk protestu i Bri spojrzał na Lyrę. — A co zamierzacie zrobić z nim? — zapytał. — Jeśli go puścicie, załomocze do wrót uniwersytetu, zanim zdążymy wyjść z portu.

Lyra zastanowiła się.

— Możemy go związać i zostawić na nabrzeżu. Znajdą go rano.

— Nie pisnę słówka — zaskamlał kupiec. Bri roześmiał się.

— Bri — powiedziała szybko Raederle — masz w nim jedynego świadka, że zostałeś do tego zmuszony; powinieneś dbać o swoją reputację.

— Pani, zgadzam się płynąć albo dlatego, że pół tuzina na wpół dorosłych kobiet zajęło mój statek, albo dlatego, że jestem na tyle szalony, że chcę dowieźć córkę Mathoma i ziemdziedziczkę morgoli na szczyt świata. Obojętne, z którego z tych powodów to czynię, na swojej reputacji mogę już położyć krzyżyk. Pozwól mi lepiej sprawdzić, czy cała moja załoga jest już na pokładzie; pora odbijać.

Kiedy wyszli na pokład, dwie strażniczki morgoli wprowadzały właśnie po trapie resztę załogi. Na widok Bri Corbetta żeglarze zaczęli się jeden przez drugiego domagać wyjaśnień.

— Porywają nas — powiedział spokojnie Bri. — Dostaniecie za ten przywilej dodatkową zapłatę. Płyniemy na północ. Sprawdźcie, kogo brakuje, i poproście tych obiboków z ładowni, żeby raczyli wyjść na pokład i wziąć się do roboty. Niech odszpuntują wino; dokupimy więcej w Ymris i niech nie liczą na moje pobłażanie, jeśli tkną palcem którąś ze strażniczek morgoli.

Dwie kobiety spojrzały pytająco na Lyrę i ta skinęła głową.

— Jedna z was zajmuje stanowisko przy luku, druga obserwuje port. Statek ma być pilnowany, dopóki nie wyjdziemy z portu. — I zwracając się do Bri Corbetta, dorzuciła: — Ufam ci. Ale cię nie znam, a uczono mnie ostrożności. Będę cię więc obserwowała. I pamiętaj: spędziliśmy pod gołym niebem więcej nocy, niż potrafię zliczyć, i wiem, która gwiazda wskazuje północ.

— A ja — odparł Bri — widziałem strażniczki morgoli w akcji. Możesz być pewna, że ani mi w głowie stawać wam okoniem.

Spod pokładu, popatrując ponuro, wyszli oszołomieni żeglarze i pod bacznym okiem strażniczki zabrali się do pracy. Po trapie wspiął się ze śpiewem na ustach ostatni członek załogi. Popatrzył zuchowato na strażniczki i puścił oko do Lyry. Obok klęczała Imer, krępując kupcowi ręce. Pochylił się, żeby ją pocałować.

Odepchnęła go i straciła równowagę. Kupiec ściągnął sobie postronek z nadgarstków i zrywając się na nogi, grzmotnął ją głową w podbródek. Imer klapnęła ciężko na pokład. Kupiec, przewracając stojącego mu na drodze żeglarza, rzucił się do trapu. Kiedy po nim zbiegał, w trap wbiła się strzała. Nie zwrócił na nią uwagi. Zaciekawieni żeglarze zebrali się przy relingu obok szyjących z łuków strażniczek. Bri Corbett stojący między Lyrą a Raederle zaklął.

— Nie radziłbym wam go trafić — powiedział. Lyra nie odezwała się, ale dała strażniczkom znak, by opuściły łuki. Rozległ się głośny krzyk i plusk; wychylili się przez reling.

— Co mu jest? Raniony?

Kupiec klął i miotał się w wodzie. W końcu udało mu się uchwycić łańcuch cumowniczy i wygramolił się po nim na brzeg. Usłyszeli jego szybkie kroki na deskach nabrzeża, a po chwili następny plusk.

— Na kości Madir — mruknął Bri. — On nawet iść prosto nie potrafi. Wraca do nas. Pijany czy co? W tym stanie mógłby ogłosić całemu światu, że mam na pokładzie morgolę, króla An i czternastu czarodziejów, i tyle by mu uwierzyli. Co, znowu się skąpie? — Dał się słyszeć głośny łomot. — Nie, wpadł do szalupy… — Bri zerknął na chichoczącą Raederle.

— Zapomniałam, że tu woda. Biedaczek. Lyra spojrzała na nią zaintrygowana.

— Czy… czy to twoja sprawka? Co zrobiłaś? Raederle pokazała im swój wystrzępiony mankiet.

— To taka mała sztuczka ze splątanym kawałkiem nitki, której nauczyła mnie świniopaska…

Statek odbił w końcu od nabrzeża i jak widmo wyślizgnął się z ciemnego portu, zostawiając za rufą mrowie miejskich światełek i latarnie morskie płonące na cyplach. Lyra, kiedy wzięli kurs na północ, a zachodni wiatr omył jej policzki, odprężyła się i podeszła do stojącej przy burcie Raederle. Przez chwilę nie odzywały się do siebie. Nad statkiem wznosiło się urwisko, przesłaniając gwiazdy. Na tle nieba rysowała się tylko jego postrzępiona krawędź. Raederle wzdrygnęła się z zimna i mocniej zacisnęła dłonie na relingu.

— Od dwóch lat nosiłam się z tym zamiarem — powiedziała cicho — bo on stracił tę koronę gdzieś tutaj, na morzu. Ale sama nie dałabym rady. Nigdy nie zapuściłam się dalej niż do Caithnard i królestwo wydaje mi się ogromne. — Urwała i zapatrzyła się w spienioną wodę. — Żałuję teraz, że nie zdobyłam się na to wcześniej — dodała z wyraźnym bólem.

Lyra przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę.

— A skąd byś wiedziała, dokąd się udać? On był Naznaczonym Gwiazdkami; miał misję do spełnienia. Ludzie obarczeni jakąś misją znajdują się pod specjalną ochroną. I on podróżował do Najwyższego pod opieką harfisty Najwyższego. Kto by przypuszczał, że nawet Najwyższy mu nie pomoże? Albo że Najwyższy nie pomoże nawet swojemu harfiście?

Raederle spojrzała na jej ciemny profil.

— Dethowi? A wiec morgola sądzi, że on też nie żyje?

— Nie wie tego. Dlatego właśnie tu przybyła. Zapytać Mistrzów, czy nie wiedzą czegoś o jego losie.

— Dlaczego nie udała się do góry Erlenstar?

— Też ją o to pytałam. Odpowiedziała mi, że po ostatnim ziemrządcy, który wybrał się w odwiedziny do Najwyższego, wszelki słuch zaginął.

Raederle przeszedł dreszcz, ale tym razem nie wywołał go zimny wiatr.

— Myślałam zawsze — powiedziała cicho — że góra Erlenstar to najbezpieczniejsze, najpiękniejsze miejsce na świecie.

— Ja również. — Lyra odwróciła się do wołającej ją po imieniu niskiej strażniczki. — O co chodzi, Kia?

— Kapitan daje nam kwatery w kabinie królewskiej; mówi, że tylko tam się wszystkie pomieścimy. Wystawiamy nocną wartę?

Lyra spojrzała na Raederle. Było za ciemno, by zobaczyć jej twarz, ale Raederle wyczuła malujące się na niej pytanie.

— Ja mu ufam — powiedziała powoli. — Ale po co kusić los?

— Czuwamy na zmianę — zadecydowała Lyra, zwracając się do strażniczki. — Jedna wartowniczka przy sterze, zmiany co dwie godziny, aż do świtu. Ja biorę pierwszą wartę.

— Dotrzymam ci towarzystwa — zaoferowała się Raederle.

Przez niemal całe dwie godziny próbowała nauczyć Lyrę prostego zaklęcia, które rzuciła na kupca. Korzystały z kawałka szpagatu, który dał im zaintrygowany sternik. Lyra przez kilka minut plątała w skupieniu sznurek, potem rzuciła go ukradkiem pod nogi przechodzącemu żeglarzowi. Mężczyzna nastąpił na niego i jak gdyby nic poszedł dalej.

— Wyprawisz nas wszystkich za burtę — zaprotestował sternik, ale Lyra pokręciła głową.

— Z mojej strony wam to nie grozi. Nie potrafię tego robić. Wpatruję się w niego i wpatruję, a on dalej pozostaje zwyczajnym kawałkiem starego szpagatu. Nie mam magii we krwi.

— Właśnie, że masz — zaoponowała Raederle. — Wyczuwam to. W morgoli.

Lyra spojrzała na nią z na nowo rozbudzonym zainteresowaniem.

— Ja nigdy niczego podobnego u niej nie wyczułam. Kiedyś, na jeden dzień, posiadłam jej dar widzenia. Ale to praktyczna umiejętność, zupełnie coś innego niż to. Tego nie pojmuję.

— Wpatruj się w niego umysłem dopóty, dopóki nie przestanie być sznurkiem, a stanie się drogą, drogą krętą, wijącą się, zapętloną, która tego, kto jej tknie, wciągnie w swoje meandry… Zobacz ją. A potem nadaj jej swoje imię.

— Jak?

— Wmawiając sobie, że ty jesteś sobą, sznurek jest sznurkiem, a między wami istnieje więź, porozumienie.

Lyra znowu pochyliła się nad szpagatem. Nie mówiła nic przez długi czas. Raederle i sternik przyglądali się jej z napięciem. Potem ze sterówki wyszedł Bri Corbett i Lyra zgarnęła sznurek pod podeszwę swojego buta.

— Na Hel! — wydarł się Bri. — Gdzie ty sterujesz? Chcesz nas wpakować na wybrzeże Ymris… ? — Podszedł do steru i skorygował kurs. Lyra podniosła się z westchnieniem z desek pokładu.

— Jestem sobą, a to tylko stary kawałek szpagatu. To zdołałam sobie wmówić, dalej ani rusz. Co jeszcze potrafisz?

— Niewiele. Pleść sieć z trawy, sprawiać, że łodyga jeżyny zaczyna wyglądać jak nieprzebyty ciernisty gąszcz, odnajdywać drogę w Lesie Madir, w którym drzewa zdają się przesuwać z miejsca na miejsce… Takie tam sztuczki. Odziedziczyłam moc po czarodziejce Madir i jeszcze kimś… kimś o imieniu Ylon. Z jakiegoś powodu moi bracia też nie potrafią robić takich rzeczy. Świniopaska powiedziała mi, że magia sama znajduje sobie ujście. Ale kiedy byliśmy dziećmi, bardzo ich frustrowało, że ja zawsze potrafiłam znaleźć wyjście z Lasu Madir, a im nigdy to się nie udawało.

— Dziwny ten wasz kraj. W Herun magii jest niewiele ponad tą, którą dawno temu przynieśli ze sobą czarodzieje.

— W An ziemia jest nią wprost przesycona. I dlatego właśnie tak się martwimy, że mój ojciec nie wiadomo na jak długo opuścił jego granice. Bez jego nadzoru magia wymyka się spod kontroli i powstają z martwych umarli ze swoimi wspomnieniami.

— I co robią? — zapytała ściszonym głosem Lyra.

— Pamiętają stare urazy, nienawiści, zatargi i próbują je odgrzewać. Wojna między Trzema Prowincjami we wczesnym okresie historii miała bardzo zacięty i burzliwy przebieg; wielu królów i lordów, umierając, zabierało ze sobą do grobu zawiść i złość, i tak rozwinął się u królów instynkt ziemi, który rozciąga się nawet na umarłych i na księgi zaklęć tych, którzy parali się czarami, na przykład Madir i Pevena…

— I Ylona? Kim on był?

Raederle schyliła się po leżący na pokładzie szpagat. Owinęła go sobie wokół palców i ściągnęła lekko brwi, czując, że sznurek staje się zwodniczo gładki.

— Zagadka.

Nadeszła Imer, by objąć wartę. Lyra i Raederle udały się na spoczynek. Morze było spokojne i łagodne kołysanie statku szybko uśpiło Raederle. Obudziła się przed wschodem słońca. Ubrała się i wyszła na pokład. Na tle jaśniejącego nieba rysowała się długa szara linia wybrzeża Ymris, przedświt zaczynał bielić mgły nad pustym horyzontem na wschodzie. Pełniąca ostatnią wartę strażniczka o podkrążonych z niewyspania oczach zerknęła na niebo i zeszła z posterunku. Raederle, zdezorientowana nieco tym bezbarwnym światem, stanęła przy relingu. Dostrzegła na brzegu maleńką wioskę rybacką — kilka chatek pod klifem koloru kości. Z przystani wypływała w morze nieliczna flota łodzi. Rozwrzeszczane stado szarobiałych mew zatoczyło w górze koło i odleciało na południe. Może lecą do An, pomyślała Raederle. Ogarnęło ją poczucie chłodu i zniechęcenia. Miała wrażenie, że wraz ze wszystkim, co posiadała, zostawiła w Anuin również swoje imię.

Odwróciła się, wyrwana z zadumy jakimś dziwnym odgłosem. Ktoś wymiotował wychylony przez reling. Nie znała tej twarzy. W pierwszej chwili zadygotała ze zgrozy na myśl, że uprowadziła z portu statek pełen zmiennokształtnych. Szybko jednak odrzuciła to podejrzenie. Żaden zmiennokształtny nie przybrałby z rozmysłem postaci tak cierpiącej młodej dziewczyny. Nieznajoma otarła w końcu usta i blada, wyczerpana osunęła się po nadburciu na pokład. Przymknęła powieki. Raederle, mając w pamięci męki, jakie podczas podróży morskich przeżywał Rood, poszła po słodką wodę. Właściwie to nie spodziewała się zastać zjawy po powrocie. Zdziwiła się, widząc dziewczynę skuloną wciąż na pokładzie.

Kiedy przy niej uklękła, nieznajoma uniosła głowę i otworzyła oczy. Tliło się w nich coś w rodzaju gniewu, jakby dziewczyna obwiniała o swój stan morze i statek. Trzęsącą się ręką wzięła od Raederle kubek. Dłoń miała smukłą, silną, opaloną, pokrytą odciskami i jakby nieproporcjonalnie dużą w stosunku do reszty drobnego ciała. Opróżniła kubek i ponownie oparła się plecami o nadburcie.

— Dziękuję — szepnęła, zamykając znowu oczy. — Jeszcze nigdy się tak strasznie nie czułam.

— To przejdzie. Kim jesteś? Skąd się wzięłaś na tym statku?

— Weszłam… weszłam wczoraj w nocy. Ukrywałam się w szalupie pod pokrowcem, ale… ale nie mogłam już dłużej wytrzymać. Statek przechylał się w jedną stronę, szalupa w drugą… Myślałam, że umrę… — Przełknęła spazmatycznie ślinę, otworzyła oczy i szybko zamknęła je z powrotem. Od pobladłej twarzy odcinało się ostro kilka piegów. Raederle przyjrzała się lepiej regularnym rysom twarzy nieznajomej i nagle krtań się jej ścisnęła. Dziewczyna odetchnęła głęboko i podjęła: — Szukałam wczoraj wieczorem noclegu i podsłuchałam niechcący waszą rozmowę przy magazynach. No i… weszłam za wami na statek, bo wybierałyście się tam gdzie ja.

— Kim ty jesteś? — wyszeptała Raederle.

— Jestem Tristan z Hed.

Raederle drgnęła. Oczyma wyobraźni ujrzała zarys twarzy Morgona nakładający się na rysy Tristan. Trwało to tylko moment, ale wystarczyło, by zaschło jej w gardle. Tristan spojrzała na nią dziwnie i szybko odwróciła głowę, owijając się szczelniej prostą, obszerną opończą. Zajęczała cicho, kiedy statek przechylił się gwałtownie na bok.

— Chyba umrę — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Słyszałam, co mówiła ziemdziedziczka morgoli. Uprowadziłyście ten statek. Podsłuchałam w nocy rozmowę marynarzy. Nie mogli darować strażniczkom, że zmusiły ich do podniesienia kotwicy i obrania kursu na północ. Uradzili jednak, że lepiej już udawać, że płyną tam z własnej, nieprzymuszonej woli, niż protestować i stać się pośmiewiskiem całego królestwa. Potem zaczęli rozmawiać o Najwyższym, ale już ciszej; nie słyszałam, co mówią.

— Tristan…

— Jeśli wysadzicie mnie na brzeg, pójdę dalej piechotą. Jestem tak samo zdeterminowana jak ty. Musiałam słuchać po nocach płaczu Eliarda, kiedy śnił mu się Morgon. Musiałam go budzić. Pewnego ranka powiedział, że widział we śnie twarz Morgona i nie mógł… nie mógł go poznać. Chciał od razu ruszać do góry Erlenstar, ale był środek zimy, najsroższej od siedemdziesięciu lat na Hed, jeśli wierzyć staremu Torowi Oaklandowi, i nakłonili go, żeby się wstrzymał.

— Nie przebrnąłby przez przełęcz.

— Tak mu właśnie powiedział Grim Oakland. Ale jego to nie przekonało. Ustąpił dopiero, kiedy Cannon Master obiecał, że wiosną on też pójdzie. Nadeszła wiosna… — Tristan urwała. Siedziała przez chwilę w całkowitym bezruchu, wpatrzona w swoje dłonie. — Nadeszła wiosna i Morgon umarł. I od tego czasu w oczach Eliarda, bez względu na to, co akurat robił, widziałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”. Podążam więc do góry Erlenstar, żeby znaleźć na nie odpowiedź.

Raederle westchnęła. Słońce przebiło się wreszcie przez mgłę i zalało pokład. W jego ciepłych promieniach Tristan jakby się ożywiła. Na jej policzki zaczął wracać z wolna rumieniec.

— Nikt mnie od tego nie odwiedzie — dorzuciła.

— Jeśli o mnie chodzi, to możesz płynąć z nami, ale nie wiem, co na to Bri Corbett.

— Ciebie i Lyrę zabrał…

— Mnie zna, a ze strażniczkami morgoli lepiej nie wdawać się w dyskusje. Może się jednak zbuntować, kiedy wyjdzie na jaw, że ma na pokładzie ziemdziedziczkę Hed, zwłaszcza że nikt nie ma pojęcia, co się z tobą stało. Kto wie, czy nie zawróci statku i nie skieruje go z powrotem do Caithnard.

— Zostawiłam Eliardowi wiadomość. Zresztą strażniczki mogą zmusić kapitana, żeby płynął dalej na północ.

— Nie na otwartym morzu. Skąd wzięłybyśmy tutaj kogoś na jego miejsce?

Tristan spojrzała z odrazą na wiszącą obok szalupę.

— To może znowu się tam schowam. Oprócz ciebie nikt mnie nie widział.

— Nie. Zaczekaj. — Raederle zamyśliła się. — Możesz ukryć się w mojej kabinie. Będę ci przynosiła posiłki.

Tristan skrzywiła się.

— Przez jakiś czas nie zamierzam brać czegokolwiek do ust.

— Możesz chodzić?

Tristan skinęła z wysiłkiem głową. Raederle rozejrzała się szybko po pokładzie, pomogła dziewczynie wstać i sprowadziła ją po schodkach do swojej małej kajuty. Poczęstowała ją winem, a kiedy statek zakołysał się gwałtownie i Tristan, tracąc równowagę, upadła na koję, przykryła ją jej opończą. Dziewczyna leżała z przymkniętymi oczami i oddychała z trudem, ale zamykając z sobą drzwi, Raederle usłyszała zduszone „Dzię… kuję…”.

Lyra, opatulona w obszerną opończę, stała przy sterniku i obserwowała wschód słońca. Na widok wynurzającej się spod pokładu Raederle uśmiechnęła się.

— Mamy kłopot — mruknęła cicho Raederle. — Z Bri?

— Nie. Z Tristan z Hed.

Lyra zrobiła wielkie oczy i ze ściągniętymi brwiami wysłuchała relacji Raederle.

— Nie możemy jej ze sobą zabrać — orzekła stanowczo.

— Wiem.

— Mieszkańcom Hed i tak dała się już dostatecznie we znaki nieobecność Morgona; ona jest ziemdziedziczką Hed i musi… Ile ma lat?

— Nie wiem, chyba około trzynastu. Zostawiła im wiadomość. — Raederle przetarła palcami oczy. — Jeśli zawrócimy teraz do Caithnard, to Bri nie da się już nakłonić do podróży na północ, choćbyśmy go przypiekały rozpalonym żelazem.

— Jeśli zawrócimy — podchwyciła Lyra — możemy natknąć się po drodze na statek morgoli. Ale Tristan musi wrócić na Hed. Powiedziałaś jej to?

— Nie. Zastanówmy się. Bri powiedział, że powinniśmy zawinąć do jakiegoś portu, by uzupełnić zapasy. Może tam znajdziemy jakiś statek kupiecki, który odwiezie ją na wyspę?

— A ona na niego wsiądzie?

— Nie będzie miała wyboru. Nigdy jeszcze nie opuszczała Hed; wątpię, czy w ogóle wie, gdzie szukać góry Erlenstar. Prawdopodobnie nie wie nawet, jak wygląda góra. Ale jest… jest tak samo uparta jak Morgon. Jeśli uda nam się przesadzić ją na inny statek, póki cierpi na chorobę morską, to może dopiero u wybrzeży Hed zorientuje się, że płynęła w przeciwną stronę. Może to bezduszne, ale gdyby… gdyby coś jej się stało w drodze do góry Erlenstar, nikt by nam tego nie wybaczył. Kupcy nam pomogą.

— Wtajemniczymy Bri Corbetta?

— Zawróci, jeśli się dowie.

— Powinnyśmy zawrócić — powiedziała z wahaniem Lyra zapatrzona w spieniony przybój u wybrzeży Ymris. Przeniosła wzrok na Raederle. — Nie potrafiłabym spojrzeć w oczy morgoli, gdyby Tristan coś się stało.

— Ja nie wracam do Anuin — powiedziała cicho Raederle. — Być może Tristan nigdy nam nie wybaczy, ale swoją odpowiedź będzie miała. Przysięgam na kości umarłych z An. Przysięgam na Naznaczonego Gwiazdkami.

Lyra potrząsnęła głową.

— Nie mów tak. Można by pomyśleć, że to cel twojego życia.

Tristan przespała niemal cały dzień. Wieczorem Raederle przyniosła jej miskę zupy; dziewczyna wmusiła w siebie parę łyżek, a potem schowała się znowu pod opończą, bo z zachodu nadleciały pachnące poruszoną ziemią wieczorne wiatry i ponownie rozkołysały statek. Tristan cierpiała, za to Bri Corbett zacierał w sterówce ręce z zadowolenia.

— Jeśli ten wiatr się utrzyma, jutro przed południem będziemy w Caerweddin — powiedział do Raederle, kiedy ta przyszła życzyć mu dobrej nocy. — To cudowny wiatr. Uzupełnienie zapasów zajmie nam ze dwie godziny, a i tak utrzymamy przewagę nad każdym, kto być może za nami płynie.

— Słuchając go, można by pomyśleć, że to on wpadł na pomysł tej wyprawy — powiedziała Raederle Lyrze, do której zaszła pożyczyć koc, bo swój dała Tristan.

Wymościła sobie niewygodne posłanie na podłodze i obudziła się rano po źle przespanej nocy Zesztywniała i z objawami choroby morskiej. Wytoczyła się na słońce i zaczęła głęboko oddychać rześkim powietrzem. Bri Corbett stał na dziobie i mówił sam do siebie.

— Z Kraal nie są, z Ymris też nie. Za niskie i za smukłe — mruczał, wychylając się przez reling. Raederle, przytrzymując rozwiewane wiatrem włosy, spojrzała spod przymrużonych powiek na pół tuzina kierujących się w ich stronę statków. Były to niskie, wąskie jednomasztowce o żaglach niebieskich ze srebrną obwódką. W pewnej chwili Bri rąbnął otwartą dłonią w reling.

— Na kości Madir! — krzyknął. — Ostatni raz widziałem takie przed dziesięciu laty, kiedy nie byłem jeszcze w służbie u twojego ojca, pani. Ale w Caithnard nic o tym nie słyszałem.

— O czym?

— O wojnie. To okręty wojenne z Ymris. Raederle momentalnie pozbyła się resztek senności i wlepiła wzrok w lekką chyżą flotę.

— Przecież niedawno zakończyli wojnę — mruknęła pod nosem. — Rok jeszcze nie minął.

— Mało brakowało, a popadlibyśmy w tarapaty. To pewnie kolejna wojna przybrzeżna; czatują tutaj na statki z bronią.

— Zatrzymają nas?

— Niby czemu mieliby to robić? Czy my wyglądamy na statek kupiecki? — Bri urwał; popatrzyli na siebie tknięci tą samą myślą.

— Nie — powiedziała Raederle. — Wyglądamy na osobisty statek króla An i jesteśmy tak samo podejrzani jak świnia, która wdrapała się na drzewo. Przypuśćmy, że zamierzają odprowadzić nas pod eskortą do Caerweddin. Jak im wyjaśnisz obecność strażniczek morgoli na…

— Jak im wyjaśnię? Ja? Nie słyszałem jakoś wybrzydzania na kolor mych żagli, kiedy wdarłyście się na mój statek i zażądałyście, bym płynął z wami na północ.

— Skąd mogłam wiedzieć, że Ymris rozpocznie wojnę? To ty gawędziłeś z kupcem; nie wspominał o tym? Nie musiałeś trzymać się tak blisko lądu; gdybyś trzymał się dalej od wybrzeża, nie nadzielibyśmy się na okręty króla Ymris. A może o to ci chodziło? Może chciałeś, żeby nas zatrzymali?

— Na brodę Hagisa! — oburzył się Bri. — Gdybym chciał zawrócić, nikt by mi w tym nie przeszkodził, a już na pewno nie te twoje kompanki. Płynę na północ, bo tak mi się podoba… Na Hel, a to kto znowu?

Bri gapił się ze spurpurowiałą twarzą na Tristan, która wytoczyła się przed chwilą na pokład i wymiotowała za burtę. Odjęło mu całkiem mowę. Odzyskał głos dopiero, kiedy blada, zlana potem Tristan wyprostowała się.

— Co to za jedna?

— To… pasażerka na gapę — wybąkała Raederle. — Nie unoś się tak, Bri. Ona zejdzie na ląd w Caerweddin…

— A właśnie, że nie zejdę — powiedziała z trudem, ale wyraźnie Tristan. — Jestem Tristan z Hed i płynę z wami do góry Erlenstar.

Bri poruszał bezgłośnie ustami. Przypominał teraz wydęty wiatrem żagiel. Raederle, mrużąc oczy, przygotowała się na wybuch, ale Bri odwrócił się tylko na pięcie i w paru susach dopadł do zaskoczonego sternika.

— Dosyć tego! Zawracaj statek. Kurs na Hed. Chcę być w Tol, zanim nasz cień zniknie z wód Ymris.

Statek rozpoczął nawrót. Tristan, zaciskając usta, chwyciła się kurczowo relingu.

— Co się stało? — spytała Lyra, podchodząc do Raederle.

Raederle pokręciła bezradnie głową. Niebieskie żagle Ymris przesłoniły wschodzące słońce.

— Bri — wykrztusiła.

Jeden z okrętów wojennych przecinał im drogę.

— Bri! — Obejrzał się. — Oni myślą, że próbujemy przed nimi uciekać!

— Co takiego? — Spojrzał z niedowierzaniem na ustawiający się na ich kursie okręt i ryknął na marynarzy. Załoga zakrzątnęła się przy żaglach; zaczęli wytracać szybkość. Okręt wojenny z Ymris był już tak blisko, że widzieli wyraźnie srebrne kolczugi i miecze ludzi na jego pokładzie. Statek zatrzymał się i kołysał bezwładnie na wodzie. Od nawietrznej podszedł do nich drugi okręt wojenny; trzeci zajął pozycję za rufą. Bri ukrył twarz w dłoniach. Z ymriskiego okrętu doleciało wołanie. Raederle wychwyciła tylko kilka słów z tego, co krzyczał do nich siwowłosy mężczyzna.

Bri coś mu odkrzyknął, a potem zwrócił się z rezygnacją do sternika:

— Kurs na północ. Mamy królewską eskortę do Caerweddin.

— Kto to? — spytała Raederle.

— Astrin Ymris.

Загрузка...