15

Podrzucona do domu równie ceremonialnie jak zwinięta w rulonik gazeta w poniedziałkowy ranek, powlokłam się podjazdem. Trochę się bałam, że Marcus mógł zmienić zdanie w sprawie postawienia mnie w stan oskarżenia i że nasz dom otaczają policjanci, gotowi schwytać mnie pod zarzutem napaści na pana B.

Nikt jednak nie wyskoczył zza krzaków, co uznałam za dobry znak.

Gdy tylko weszłam do środka, mama natychmiast zaczęła mnie wypytywać o kolację u Beaumontów: Co podano? Jaki był wystrój? Czy Tad zaprosił mnie na bal?

Oświadczyłam, że jestem śpiąca, i poszłam prosto do swojego pokoju. Myślałam tylko o tym, w jaki sposób udowodnię, że Rudy Beaumont jest bezwzględnym mordercą.

No, może nie aż tak bezwzględnym, bo wyraźnie odczuwał wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobił. Ale jednak mordercą.

Zapomniałam, rzecz jasna, o nowym lokatorze. Zbliżając się do drzwi pokoju, zobaczyłam na progu Maksa z wywalonym jęzorem. Drzwi nosiły wyraźne ślady jego pazurów w miejscach, gdzie próbował wydrapać sobie przejście. Przypuszczam, że obecność kota wywierała na nim silniejsze wrażenie niż obecność ducha.

– Zły pies – powiedziałam na widok zadrapań.

W tej samej chwili po drugiej stronie korytarza otworzyły się drzwi pokoju Profesora.

– Masz tam kota? – zapytał, ale jego ton nie był Oskarżycielsko Był raczej naprawdę zainteresowany, jak faktem naukowym.

– Mm – mruknęłam. – Może.

– Tak sobie pomyślałem. Bo, wiesz, Maks zwykle trzyma się z daleka od twojego pokoju. Wiesz dlaczego.

Profesor otworzył szeroko oczy, dając do zrozumienia, że należy do wtajemniczonych. Kiedy się wprowadziłam, w rycerskim geście zaoferował, że zamieni się ze mną na pokoje, gdyż w moim, jak zauważył, znajduje się „zimne miejsce”, jasno wskazujące na aktywność paranormalną. Mimo że zdecydowałam się zatrzymać ten pokój, poświęcenie Profesora wywarło na mnie wielkie wrażenie. Jego dwaj starsi bracia nic okazali się tak szlachetni.

– To tylko na jedną noc – zapewniłam. – To znaczy, ten kot.

– Cóż, to dobrze – powiedział Profesor. – Wiesz, że Brad jest uczulony na kocią sierść. Alergeny, czy też substancje wywołujące alergie, powodują wydzielanie histaminy, związku organicznego odpowiedzialnego za objawy alergiczne. Jest wiele alergenów, niektóre działają przez kontakt, jak sumak jadowity, inne są wdychane, jak w przypadku Brada i jego wrażliwości na kocią sierść. Podstawowe leczenie polega, oczywiście, na unikaniu, o ile to możliwe, alergenów.

– Będę o tym pamiętała – zapewniłam. Profesor uśmiechnął się.

– Świetnie. Cóż, dobranoc. Chodź, Maks. Odciągnął psa, a ja weszłam do pokoju.

I stwierdziłam, że nowy współlokator prysnął na wolność. Szatan zniknął, a otwarte okno wskazywało, w jaki sposób.

– Jesse – mruknęłam.

Jesse zawsze otwierał i zamykał okna. Zostawiałam je szeroko otwarte na noc, żeby zastać je szczelnie zamknięte o poranku. Zwykle doceniałam jego troskliwość, gdyż poranna mgła znad zatoki często przynosiła chłód.

Teraz jednak jego dobre intencje spowodowały, że Szatan zwiał.

Dobra, nie zamierzałam szukać głupiego kota. Jeśli zechce wrócić, zna drogę. Jeśli nie, to i tak miałam wrażenie, że spełniłam swój obowiązek, przynajmniej w stosunku do Tima. Znalazłam jego okropnego pupilka i zapewniłam mu bezpieczeństwo. Jeśli głupol nie raczył zostać, to już nie mój problem.

Już miałam wskoczyć do wanny z gorącą wodą – mój umysł działa najsprawniej, kiedy zanurzam się w wodzie z pianą – kiedy zadzwonił telefon. Nie odebrałam go, oczywiście, bo rzadko ktoś do mnie dzwoni. Zwykle Debbie Mancuso – mimo usilnych zapewnień Przyćmionego, że się nie spotykają – albo jedna z tłumu rozchichotanych młodych kobiet dzwoniących do Śpiącego… którego nigdy nie ma w domu ze względu na wyczerpującą pracę roznosiciela pizzy.

Tym razem jednak z dołu rozległ się krzyk mamy zawiadamiającej mnie, że dzwoni ojciec Dominik. Mojej mamy, wbrew temu, co można by sądzić, nie dziwiło w najmniejszym stopniu, że nieustannie dzwoni do mnie dyrektor szkoły. Dzięki temu, że piastuję funkcję wiceprzewodniczącej samorządu klasowego oraz prezeski Komitetu do spraw Restauracji Głowy Junipero Serry, jest kilka zupełnie niewinnych powodów, dla których dyrektor rzeczywiście może chcieć się ze mną skontaktować.

Ale ojciec D nigdy nie dzwoni do mnie do domu, żeby dyskutować o sprawach nawet odlegle związanych ze szkołą. Dzwoni wyłącznie wtedy, kiedy chce mi zmyć głowę za coś, co dotyczy mediacji.

Zanim odebrałam telefon, usiłowałam sobie wyobrazić – ze złością, ponieważ miałam na sobie tylko ręcznik i podejrzewałam, że woda w wannie zrobi się zimna, zanim się w niej w końcu znajdę – o co tym razem może chodzić.

A wówczas, zupełnie jakbym już wśliznęła się do wanny z lodowatą wodą, przebiegł mi po plecach dreszcz.

Jesse. Rozmowa z Jesse'em, zanim udałam się na kolację do Tada. Jesse był u ojca Dominika.

Nie, chyba nie. Powiedziałam mu, żeby tego nie robił. Chyba żebym nie wróciła do północy. A ja wróciłam przed dziesiątą. Nawet wcześniej. Za piętnaście dziesiąta.

Na pewno nie o to chodzi. Niemożliwe. Ojciec Dominik nie ma pojęcia o Jessie. Nie wie o niczym.

Jednak kiedy powiedziałam „halo”, brzmiało to niezbyt pewnie.

– Och, witaj, Susannah – odezwał się ojciec Dominik ciepło i serdecznie. – Przepraszam, że dzwonię tak późno, chciałem tylko omówić z tobą wczorajsze spotkanie samorządu…

– W porządku, ojcze D – powiedziałam. – Mama odłożyła słuchawkę.

Głos ojca Dominika natychmiast się zmienił. Uleciało z niego całe ciepło. Kipiał oburzeniem.

– Susannah, chociaż ogromnie się cieszę, że jesteś cała i zdrowa, chciałbym wiedzieć, kiedy, jeśli w ogóle, zamierzałaś mi powiedzieć o tym chłopcu imieniem Jesse.

Rany.

– On mówi, że mieszka w twoim pokoju od czasu twojej przeprowadzki do Kalifornii parę tygodni temu i że przez cały czas jesteś świadoma tego faktu.

Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że ojciec Dominik wścieknie się, kiedy sprawa z Jesse'em wyjdzie na jaw. Nigdy jednak nie podejrzewałam, że wścieknie się aż tak.

– To jest najgorsza rzecz, o jakiej w życiu słyszałem. – Temat rozpalał w ojcu Dominiku szczerą pasję. – Co by na to powiedziała twoja biedna mama? Po prostu nie wiem, co mam z tobą zrobić, Susannah. Sądziłem, że możemy sobie ufać, a ty przez cały czas ukrywałaś przede mną sprawę z Jesse'em…

W tej chwili, na szczęście, odezwał się sygnał, że ktoś oczekuje na rozmowę. Powiedziałam:

– Och, proszę chwilę poczekać, ojcze Dominiku, dobrze? Wciskając guzik, słyszałam jeszcze jego słowa:

– Nie każ mi czekać, kiedy do ciebie mówię, młoda damo… Spodziewałam się na drugiej linii Debbie Mancuso, ale ku mojemu zdumieniu, okazało się, że to Cee Cee.

– Cześć, Suze, szukałam jeszcze informacji o ojcu twojego chłopaka…

– On nie jest moim chłopakiem – sprostowałam odruchowo. Na pewno nie teraz.

– No dobra, twojego ewentualnego chłopaka, w takim razie. Sądziłam, że może cię zainteresuje, że kiedy jego żona, mama Tada, umarła dziesięć lat temu, dla pana B zaczął się naprawdę zły okres.

Uniosłam brwi.

– Zły? To znaczy? Chyba nie finansowo. Wiesz, jakbyś zobaczyła, jak oni mieszkają…

– Nie, nie finansowo. Po jej śmierci, rak piersi, zbyt późno wykryty; nie martw się, nikt jej nie zabił, pan B stracił zainteresowanie swoimi licznymi firmami i zamknął się w sobie.

Aha. To pewnie wtedy zaczęły się te jego „zaburzenia”.

– Tutaj jest naprawdę interesująca sprawa – mówiła Cee Cee. Słyszałam, jak stuka w klawisze. – Mniej więcej w tym czasie Rudy Beaumont przekazał większość swoich funkcji bratu.

– Bratu?

– Tak. Marcusowi Beaumontowi.

To mnie szczerze zaskoczyło. Marcus jest spokrewniony z panem Beaumontem? Myślałam, że jest zaledwie asystentem. Ale nie był. Był wujem Tada.

– Tak z tego wynika. Pan Beaumont, ojciec Tada, nadal jest oficjalnie szefem, ale to ten drugi pan Beaumont od dziesięciu lat decyduje o wszystkim.

Zamarłam.

O, mój Boże. Czyżbym źle zrozumiała?

Może to w ogóle nie Rudy Beaumont był tym, który zabił panią Fiske? Może to był Marcus. Pan Beaumont numer dwa.

„Czy pan Beaumont panią zabił?” – zapytałam panią Fiske. A ona potwierdziła. Ale dla niej pan Beaumont to mógł być Marcus, a nie nieszczęsny fałszywy wampir, Rudy Beaumont.

Nie, zaraz. Ojciec Tada powiedział mi wprost, że jest mu przykro, iż zabił tych ludzi. To właśnie dlatego mnie zaprosił; miał nadzieję, że pomogę mu się skontaktować z jego ofiarami.

Ale ojciec Tada miał zdecydowanie nierówno pod sufitem. Nie sądzę, żeby był w stanie zabić karalucha, a co dopiero człowieka.

Nie, ktokolwiek zabił panią Fiske i pozostałych, miał dość inteligencji, żeby zatrzeć ślady, a ojciec Tada nie byłby w stanie tego zrobić, możecie mi wierzyć.

Za to jego brat…

– To wszystko zaczyna mnie naprawdę martwić – ciągnęła Cee Cee. – To znaczy wiem, że nie możemy niczego udowodnić – i wbrew temu, co myśli Adam, jest mało prawdopodobne, żeby świadectwo ciotki Pru zostało wzięte pod uwagę w sądzie – uważam jednak, że mamy moralny obowiązek…

Ponownie odezwał się sygnał oczekiwania na rozmowę. Ojciec D. Całkiem o nim zapomniałam. Rozłączył się wściekły, a teraz dzwonił po raz drugi.

– Posłuchaj, Cee Cee – powiedziałam, nadal oszołomiona, pomówimy o tym jutro w szkole, dobrze?

– Dobrze. Chciałam ci tylko to uświadomić. Wydaje mi się, że wpadliśmy na trop czegoś większego.

Większego? Powiedzmy: gigantycznego.

Ale to nie ojciec Dominik odezwał się, kiedy wcisnęłam guzik.

To był Tad.

– Sue? – Nadal wydawał się lekko zamroczony.

I nadal sprawiał wrażenie, jakby nie był zupełnie pewien, jak mi na imię.

– Hm, cześć, Tad.

– Sue, tak mi przykro. – Pomijając zamroczenie, jego głos brzmiał szczerze. – Nie wiem, co się stało. Chyba byłem bardziej zmęczony, niż sądziłem. Wiesz, na treningach dają nam popalić i czasami, wieczorem, odpadam szybciej niż inni… Tak, mogę się założyć.

– Nie przejmuj się tym. – Tad miał teraz dużo większe problemy aniżeli fakt, że zasnął na randce.

– Chciałbym ci to jednak wynagrodzić. Proszę, pozwól. Co robisz w sobotę wieczorem?

Sobota wieczór? Natychmiast zapomniałam o jego ewentualnym pokrewieństwie z seryjnym zabójcą. Jakie to ma znaczenie? Chce się ze mną umówić. Na randkę. Prawdziwą randkę. W sobotę wieczorem. Przed moimi oczami zatańczył obraz palących się świec i gorących pocałunków. Byłam taka wniebowzięta, że ledwie mogłam mówić.

– Mam mecz – ciągnął Tad – ale pomyślałem, że mogłabyś przyjść zobaczyć, jak gram, a potem może poszlibyśmy z chłopakami na pizzę, czy coś.

Mój zachwyt umarł gwałtowną śmiercią.

Czy on żartuje? Chciałby, żebym przyszła zobaczyć, jak gra w koszykówkę? Potem poszła z nim i resztą drużyny? Na pizzę? Dlaczego nie na burgera? No, w tym momencie, z braku laku, zgodziłabym się i na Big Maca.

– Sue – odezwał się Tad, ponieważ milczałam przez dłuższą chwilę. – Nie jesteś na mnie zła, co? Ja naprawdę nie chciałem zasnąć.

O czym ja w ogóle myślę? I tak nic by z tego nie wyszło. Ja jestem mediatorką. Jego tata jest wampirem. Wujek mordercą. A gdybyśmy się pobrali? Pomyśleć, jakie byśmy mieli dzieci…

Zdezorientowane. Mocno zdezorientowane.

Tak jak Tad.

– Wcale się z tobą nie nudziłem – ciągnął. – Naprawdę. No. ta sprawa, o której opowiadałaś, była dosyć nudna, o tym posągu, któremu trzeba przyprawić głowę. Ta historia, no, wiesz. Ale nie ty. Ty nie jesteś nudna, Susan. To nie dlatego zasnąłem, przysięgam.

– Tad – powiedziałam, zirytowana jego tyle razy powtarzanymi zapewnieniami, niewątpliwym znakiem, że nudzę go do utraty zmysłów, oraz, rzecz jasna, faktem, że nie jest w stanie zapamiętać mojego imienia. – Dorośnij.

On na to:

– Co masz na myśli?

– Mam na myśli to, że wcale nie zasnąłeś, jasne? Straciłeś przytomność, bo tata dosypał ci seconal, czy coś podobnego, do kawy.

Dobrze, to może nie był najbardziej dyplomatyczny sposób, żeby powiedzieć mu, iż należy tatę otoczyć ściślejszą opieką. Ale, do diabła, nikt nie będzie mnie oskarżał o to, że jestem nudna. Nikt.

Ponadto, nie uważacie, że miał prawo wiedzieć?

– Sue – powiedział po krótkiej przerwie. W jego głosie brzmiał ból. – Jak możesz mówić coś podobnego? Jak mogłaś pomyśleć coś podobnego?

Trudno biedaka winić. Historia wydawała się nie z tej ziemi. Chyba że doświadczyło się tego na własnej skórze, tak jak ja.

– Tad, mówię poważnie. Twój stary… trochę stracił kontakt z rzeczywistością, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.

– Nie – odparł Tad, trochę nadąsanym tonem. – Nie wiem, o czym mówisz.

– Tad, daj spokój. Ten człowiek sądzi, że jest wampirem.

– Nieprawda! – Zdałam sobie sprawę, że Tad tkwi po uszy w zakłamaniu. – Pleciesz od rzeczy!

Uznałam, że należy mu pokazać, do jakiego stopnia plotę.

– Nie obrażaj się, Tad, ale następnym razem, kiedy włożysz na szyję złoty łańcuch, mógłbyś się zastanowić, skąd się biorą na to pieniądze. Albo lepiej, może zapytaj o to wujka Marcusa.

– Może to zrobię.

– Może powinieneś.

– Zrobię to – powtórzył.

– Dobra, to zrób.

Z trzaskiem odłożyłam słuchawkę. A potem usiadłam, wpatrując się w telefon. Co ja najlepszego zrobiłam?

Загрузка...