18

Nie potrafię opisać, jak mi się to nie spodobało. – Proszę posłuchać – powiedziałam szybko. – Powinien pan wiedzieć, że zostawiłam u przyjaciółki list. Jeśli coś mi się stanie, ma pójść z nim na policję.

Uśmiechnęłam się promiennie. Zmyśliłam to na poczekaniu, ale on nie musi o tym wiedzieć. A może i wie.

– Nie wydaje mi się – odparł uprzejmie. Wzruszyłam ramionami, udając, że mało mnie to obchodzi.

– Pana problem.

– Naprawdę – powiedział Marcus, podczas gdy ja wytężałam słuch, żeby uchwycić wycie syren – nie powinnaś była dawać chłopakowi do zrozumienia, że coś wiesz. To był twój pierwszy błąd.

Jakbym nie wiedziała.

– Cóż, pomyślałam, że ma prawo wiedzieć, co się dzieje z jego własnym ojcem.

Marcus wydawał się lekko rozczarowany.

– Nie o tym mówię. – W jego głosie wyczułam pogardę.

– No, to o czym? – Otworzyłam oczy najszerzej, jak się dało. Panna Słodkie Niewiniątko.

– Nie miałem, oczywiście, pewności, czy wiesz o mnie – ciągnął niemal przyjaznym tonem. – Dopóki nie zobaczyłem, jak próbujesz uciekać. To był, naturalnie, twój drugi błąd. Bałaś się mnie w widoczny sposób i to cię wydało. Nie miałem już wątpliwości, że wiesz więcej niż to wskazane dla zdrowia.

– Owszem, ale proszę posłuchać. – Co takiego pan mówił wczoraj wieczorem? Kto uwierzy szesnastoletniej młodocianej przestępczyni, jak ja, zamiast takiemu ważnemu biznesmenowi, jak pan? Bardzo proszę. Poza wszystkim innym, przyjaźni się pan z gubernatorem, na miłość boską.

– A twoja mama – przypomniał Marcus – pracuje jako dziennikarka dla WCAL, jak sama powiedziałaś.

Ja i mój jęzor do pasa.

Samochód, który nie zwolnił dotąd ani na chwilę, teraz wszedł w zakręt. Nagle zdałam sobie sprawę, że jesteśmy na Siedemnastej Mili.

Nie zastanawiałam się nawet nad tym, co robię. Sięgnęłam do klamki, a potem w strumieniach deszczu wyłoniła się barierka wzdłuż brzegu i woda z piaskiem zaczęła smagać mnie po twarzy.

Zamiast jednak wypaść z samochodu na barierkę, poniżej której widziałam wzburzone fale Niespokojnego Morza, rozbijające się na skałach w dole urwistego zbocza, zostałam tam, gdzie byłam. A to dlatego, że Marcus chwycił mnie za tył skórzanej kurtki, osadzając w miejscu.

– Nie tak szybko – powiedział, starając się wciągnąć mnie z powrotem na siedzenie.

Nie miałam zamiaru się poddać. Odwróciłam się – dość zręcznie, jak na wciśniętą w spódniczkę z lycry – usiłując władować mu obcas w gębę. Na nieszczęście, Marcus miał równie szybki refleks. Złapał mnie za nogę i skręcił ją boleśnie.

– Hej – wrzasnęłam. – To boli!

Marcus tylko się roześmiał i ścisnął jeszcze mocniej.

Jak słowo daję, nie wyglądało to za wesoło. Na minutę czy dwie straciłam ostrość widzenia. Właśnie wtedy, kiedy dochodziłam do siebie, Marcus zamknął drzwiczki, które otworzyły się na całą szerokość podczas szarpaniny, wciągnął mnie na fotel i zapiął pas. Kiedy moje gałki oczne ostatecznie wróciły na miejsce, spojrzałam w dół, stwierdzając, że trzyma w garści mój sweterek.

– Hola – powiedziałam słabym głosem, to kaszmir, niech pan uważa.

Marcus na to:

– Puszczę cię, jeśli przyrzekniesz, że będziesz rozsądna.

– Sądzę, że jest absolutnie rozsądne próbować uciec przed takim facetem jak pan.

Wydaje się, że moja błyskotliwa odpowiedź nie wywarła na nim specjalnego wrażenia.

– Nie wyobrażasz sobie chyba, że pozwolę ci odejść. Muszę brać pod uwagę ewentualne szkody. To jest, nie mogę dopuścić, żebyś opowiadała na prawo i lewo o mojej, eee… szczególnej technice rozwiązywania problemów.

– Nie ma nic szczególnego w morderstwie. Marcus mówił dalej, jakby mnie nie słyszał:

– Patrząc z perspektywy historycznej, zawsze istnieli ignoranci, którzy robili wszystko, co w ich mocy, żeby zahamować postęp. To właśnie takich ludzi byłem zmuszony… przenieść.

– Tak – mruknęłam. – Do grobu. Marcus wzruszył ramionami.

– Przykre, z pewnością, niemniej potrzebne. Aby zapewnić postęp cywilizacji, nie obejdzie się bez ofiar…

– Nie podejrzewam, żeby pani Fiske zgadzała się z panem co do wyboru ofiar – przerwałam.

– To, co jedna strona uważa za niezbędne dla rozwoju, druga może ocenić jako destrukcję…

– Jak, na przykład, niszczenie naszej naturalnej linii brzegowej przez takie żądne pieniędzy pasożyty jak pan?

Cóż, powiedział przecież, że mnie zabije. Mogłam sobie darować uprzejmości.

– Tak więc w imię postępu, prawdziwego postępu – ciągnął, jakbym się w ogóle nie odezwała – niektórzy ludzie muszą się po prostu poświęcić.

– Tracąc życie? – Spojrzałam na niego oburzona. – Człowieku, coś panu powiem. Wie pan, pana brat, rzekomy wampir… Jest pan dokładnie tak samo chory jak on.

W tej właśnie chwili samochód zajechał pod dom Beaumontów. Strażnik przy bramie pomachał nam, kiedy przejeżdżaliśmy, chociaż nie mógł mnie zobaczyć przez przyciemnione szyby. Nie miał prawdopodobnie pojęcia, że w samochodzie szefa siedzi nastoletnia dziewczyna, która wkrótce zostanie stracona. Nikt, absolutnie nikt, jak sobie uświadomiłam, nie wie, gdzie jestem: ani mama, ani ojciec Dominik, ani Jesse. Ani nawet mój tata. Nie miałam pojęcia, co Marcus dla mnie szykuje, ale cokolwiek to było, nie sądziłam, że mi się spodoba… Zwłaszcza jeśli miałabym wylądować tam, gdzie pani Fiske.

A wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie.

Samochód zatrzymał się. Palce Marcusa wpiły się w moje ramię.

– Chodź – rzucił i zaczął mnie ciągnąć na swoją stronę samochodu, do otwartych drzwi.

– Chwileczkę – powiedziałam, podejmując ostatni rozpaczliwy wysiłek przekonania go, że na skutek odpowiedniej zachęty, w postaci groźby śmierci, potrafię zdobyć się na rozsądek. – A gdybym przyrzekła, że nikomu nie powiem?

– Już komuś powiedziałaś – przypomniał Marcus. – Mojemu bratankowi, Tadowi. Nie pamiętasz?

– Tad nikomu nie powie. Nie może. Jest pana krewnym. Nie wolno mu zeznawać przeciwko krewnemu w sądzie, czy coś takiego. – Byłam nadal lekko zamroczona od ciosu, jaki wymierzył mi Marcus i wymyślanie argumentów przychodziło mi z trudem. Robiłam jednak, co mogłam, żeby go przekonać. – Tadowi można zaufać, jeśli chodzi o dochowanie tajemnicy.

– Tak zwykle jest – powiedział Marcus – z martwymi ludźmi.

Gdybym nie bała się już wcześniej, a nie da się ukryć, że się bałam, teraz zwariowałabym ze strachu. Co miał na myśli? Czy to, że… że Tad nie będzie mówił, ponieważ zginie? Facet chciał zabić własnego bratanka? W związku z tym, co mu powiedziałam?

Nie mogłam do tego dopuścić. Nie miałam pojęcia, co Marcus zamierza ze mną zrobić, ale jednego byłam pewna: nie tknie palcem mojego chłopaka.

Jakkolwiek w tym konkretnym momencie nie miałam pomysłu, jak mu w tym przeszkodzić.

Marcus szarpał mnie, ciągnąc do drzwi, a ja zwróciłam się do jego przybocznych:

– Wielkie dzięki za pomoc. No, wiecie, biorąc pod uwagę, że jestem bezbronną dziewczyną, a ten człowiek to zwykły morderca, naprawdę, byliście wspaniali…

Marcus pociągnął mnie i wyleciałam z wozu jak z procy.

– Hola – powiedziałam, odzyskawszy równowagę. – Nie przesadza pan z tą kurtuazją?

– Nie będę ryzykował – warknął Marcus, nie zwalniając żelaznego uchwytu na moim ramieniu, gdy prowadził mnie w stronę wejścia. – Okazałaś się dużo bardziej kłopotliwa, niż się spodziewałem.

Zanim zdążyłam nacieszyć się komplementem, wciągnął mnie do domu. Zbiry też wysiadły z samochodu i ruszyły naszym śladem… tak na wszelki wypadek, jak sądzę, gdybym wyrwała się nagle, podejmując próbę ucieczki w stylu Nikity.

W domu rodziny Beaumontów – na tyle, na ile zdołałam się zorientować przy prędkości, z jaką Marcus przeganiał mnie przez pokoje – wszystko wyglądało tak samo, jak podczas mojej poprzedniej wizyty. Pan Beaumont nie dawał znaku życia. Prawdopodobnie leżał w łóżku, dochodząc do siebie po moim brutalnym ataku. Biedak. Gdybym wiedziała, że to Marcus jest tą pijawką, a nie jego brat, okazałabym staruszkowi odrobinę współczucia.

Co przypomniało mi o Tadzie.

– Co z Tadem? – zapytałam, podczas gdy Marcus prowadził mnie przez patio, na którym deszcz pluskał do basenu, wywołując tysiące malutkich fontann i tysiące zmarszczek na wodzie. – Gdzie pan go zamknął?

– Zobaczysz. Marcus wkroczył wraz ze mną na korytarzyk, gdzie znajdowała się winda do gabinetu pana Beaumonta.

Otworzył drzwi windy i wepchnął mnie do maleńkiego wędrującego pokoiku, po czym sam wlazł do środka. Jego gwardia zajęła pozycje na korytarzu, ponieważ w windzie nie było miejsca na ich przerośnięte cielska. Byłam zadowolona, bo wełniana dwurzędowa kurtka jednego z nich zaczynała nieco śmierdzieć.

I znowu czułam, że się poruszam, ale nie mogłam się zorientować, czy do góry, czy na dół. Miałam okazję, żeby przyjrzeć się Marcusowi z bliska. Zabawne, ale naprawdę wyglądał zupełnie zwyczajnie. Mógłby być kimkolwiek, pracownikiem biura podróży, prawnikiem, lekarzem…

Ale nie był. Był mordercą.

Mamusia musi być z niego dumna.

– Wie pan – zauważyłam – kiedy moja mama to odkryje, Beaumont Industries bardzo na tym stracą. Ogromnie stracą.

– W żaden sposób nie skojarzy twojej śmierci z Beaumont Industries – wyjaśnił Marcus.

– Och, tak? Coś panu powiem. Jak tylko odnajdą moje okaleczone ciało, mama zamieni się w tego potwora z Obcego 2. Wie pan, z tego filmu, w którym Sigourney Weaver wsiada do takiego śmiesznego pojazdu. A potem…

– Nie zostaniesz okaleczona – parsknął Marcus. Wyraźnie nie należał do fanów kina. Otworzył drzwi windy i stwierdziłam, że wróciliśmy do miejsca, gdzie to wszystko się zaczęło, a mianowicie do wywołującego gęsią skórkę gabinetu pana Beaumonta.

– Utopisz się – oświadczył z satysfakcją.

Загрузка...