23

– No więc? – zapytał Jesse. – Jak to przyjął? – Nie chcę o tym mówić. Rozciągnęłam się na łóżku, bez śladu makijażu, ubrana w wyciągnięty dres. Powzięłam nowy plan: postanowiłam, że będę traktować Jesse'a dokładnie w ten sam sposób co przyrodnich braci. Dzięki temu na pewno się w nim nie zakocham.

Przeglądałam egzemplarz „Vogue'a” zamiast odrabiać lekcje z geometrii. Jesse siedział pod oknem, pieszcząc Szatana. Jesse pokręcił głową.

– Daj spokój – powiedział. Takie „daj spokój” w wykonaniu Jesse'a zawsze brzmiało dziwacznie. Z ust chłopaka, który nosił koszulę ze sznurowadłami zamiast guzików, to było dość niezwykłe. – Powiedz mi, co mówił.

Przewróciłam stronę magazynu.

– Powiedz mi, co zrobiliście Marcusowi.

Jesse wydawał się jakby odrobinę za bardzo zaskoczony tym pytaniem.

– Nic mu nie zrobiliśmy.

– Bujasz. To gdzie się podział?

Jesse wzruszył ramionami i podrapał Szatana pod brodą. Głupi kot mruczał tak głośno, że słyszałam go w drugim końcu pokoju.

– Sądzę, że zdecydował się trochę pojeździć po świecie – odparł Jesse fałszywie niewinnym tonem.

– Bez pieniędzy? Bez kart kredytowych?

W pokoju strażacy znaleźli między innymi portfel Marcusa i… rewolwer.

– To nie takie byle co – Jesse pacnął Szatana delikatnie po łebku, kiedy kot zamachnął się na niego leniwie łapą – zwiedzić nasz wspaniały kraj na własnych nogach. Może z czasem zdoła docenić jego naturalne piękno. Parsknęłam, przewracając kolejną stronę.

– Wróci za tydzień.

– Nie sądzę.

Pewność, z jaką to powiedział, wzbudziła moje podejrzenia.

– Dlaczego nie?

Jesse się zawahał. Wyraźnie nie chciał mi powiedzieć.

– No co? Czy mówiąc to mnie, zwykłej istocie żyjącej, złamałbyś jakiś kodeks duchów?

– Nie – odparł z uśmiechem. – On nie wróci, Susannah, ponieważ duchy ludzi, których zabił, mu nie pozwolą.

Uniosłam brwi.

– Co masz na myśli?

– W moich czasach nazywano to opętaniem. Nie wiem, jak to się teraz określa. Jednak twoja interwencja spowodowała, że pani Fiske i troje innych ludzi, którym Marcus Beaumont odebrał życie, sprzymierzyli się. Zebrali się razem i nie spoczną, dopóki Marcus nie poniesie należytej kary za swoje zbrodnie. Może uciekać z jednego końca ziemi na drugi, ale im nigdy nie ucieknie. Aż do śmierci. A kiedy to się stanie – głos Jesse'a brzmiał twardo – ugnie się pod jej ciężarem.

Nic nie powiedziałam. Jako mediatorka nie mogłam pochwalać takiego postępowania. Duchy nie powinny zajmować się wymierzaniem sprawiedliwości, podobnie jak nie wolno tego robić zwykłym ludziom.

Nie przepadałam jednak szczególnie za Marcusem, a poza tym nie było sposobu, żeby udowodnić mu popełnienie morderstw. Wiedziałam, że na tej ziemi nigdy nie zostanie ukarany. Więc może nie tak źle, że ukarzą go mieszkańcy tamtego świata?

Zerknęłam na Jesse'a kątem oka, przypomniawszy sobie, że o ile mi wiadomo, za zamordowanie jego samego również nikt nie poniósł kary.

– Przypuszczam, że tak samo postąpiłeś z… eee… ludźmi, którzy, eee… ciebie zabili?

Jesse nie dał się wciągnąć w tak sprytnie zastawioną pułapkę. Uśmiechnął się tylko, mówiąc:

– Powiedz mi, jak się zachował twój brat.

– Brat przyrodni – przypomniałam.

Nie zamierzałam opowiedzieć Jesse'owi o mojej rozmowie z Profesorem, podobnie jak Jesse nie chciał opowiedzieć mi o swojej śmierci. Tyle że w moim wypadku wynikało to z tego, że byłam tym wszystkim tak strasznie poruszona i zmieszana, Jesse zaś nie chciał mówić o swojej śmierci, ponieważ… cóż, nie wiem. Wątpię jednak, żeby czuł się z jakiegoś powodu zmieszany.

Znalazłam Profesora dokładnie tam, gdzie przewidziała moja mama, w pokoju, zajętego pracą domową, jakimś wypracowaniem, które należało oddać dopiero w przyszłym miesiącu. Ale to jest właśnie cały Profesor: po co odkładać na jutro pracę domową, którą można zrobić dzisiaj?

Jego „proszę”, kiedy zapukałam do drzwi, brzmiało obojętnie. Nie podejrzewał, że to ja. Nigdy nie zaglądam do pokoju braci, jeśli da się tego uniknąć. Odstręczał mnie wszechobecny smród brudnych skarpetek.

Tylko dlatego, że sama w tym konkretnym momencie nie pachniałam jak stokrotka, uznałam, że będę w stanie to znieść.

Zdziwił się na mój widok. Jego buzia stała się niemal tak samo czerwona jak włosy. Podskoczył i rzucił się, żeby ukryć brudną bieliznę pod kołdrą niepościelonego łóżka. Poprosiłam, żeby się wyluzował. Usiadłam na łóżku i oznajmiłam, że mam mu coś do powiedzenia.

Jak to przyjął? Cóż, przede wszystkim nie zadawał głupich pytań w rodzaju: „Skąd to wiesz?” Wiedział skąd. Coś tam wiedział o mediacji. Nie za dużo, ale na tyle, żeby zdawać sobie sprawę, że w zasadzie regularnie porozumiewam się ze światem duchów.

Przypuszczam, że to pewnie fakt, iż tym razem porozumiałam się z jego własną matką, wywołał łzy w jego niebieskich oczach… co mocno mnie poruszyło. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby płakał.

– Hej – powiedziałam zaniepokojona. – Hej, wszystko jest w porządku…

– Jak… – Profesor z trudem powstrzymał szloch. – J… jak ona wyglądała?

– Jak wyglądała? – powtórzyłam, niepewna, czy dobrze usłyszałam. Na jego energiczne przytaknięcie odparłam jednak ostrożnie:

– Cóż, wyglądała… wyglądała bardzo ładnie. Pełne łez oczy Profesora zaokrągliły się.

– Naprawdę?

– Ehe – mruknęłam. – Wiesz, dzięki temu ją rozpoznałam. Widziałam ją na fotografii ślubnej, na dole. Wyglądała tak samo. Tylko miała krótsze włosy.

Profesor odezwał się głosem drżącym od powstrzymywanego płaczu:

– Żałuję, że nie mogę… że nie mogę jej zobaczyć, kiedy tak wygląda. Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, wyglądała okropnie. Nie tak, jak na zdjęciu. Nie poznalabyś jej. Była w ś… śpiączce. Miała zapadnięte oczy. I mnóstwo rurek wychodziło z jej…

Mimo że siedziałam jakiś metr od niego, odczułam dreszcz, który przebiegł po jego ciele. Powiedziałam łagodnie:

– Davidzie, to co zrobiliście, podejmując decyzję w sprawie mamy, to była właściwa rzecz. Tego pragnęła. Ona chce mieć pewność, że to rozumiesz. Wiesz, że postąpiliście słusznie, prawda?

Jego oczy napełniły się łzami do tego stopnia, że ledwie widziałam ich tęczówki. Jedna kropla spłynęła po policzku, a zaraz potem druga.

– Przez intelekt – powiedział. – Chyba tak. A – ale…

– Postąpiliście słusznie – powtórzyłam stanowczo. – Musisz w to uwierzyć. Ona wierzy. Więc przestań się zadręczać. Ona cię ogromnie kocha…

To dopełniło miary. Teraz łzy zaczęły płynąć strumieniem.

– Tak powiedziała? – zapytał drżącym głosem, który uświadomił mi, że mimo wszystko nadal jest małym dzieckiem, a nie komputerem o nadludzkiej mocy, który czasem udawał.

– Oczywiście, że tak.

Nie powiedziała tego, naturalnie, ale jestem pewna, że zrobiłaby to, gdyby nie oburzenie z powodu mojej niekompetencji.

Wtedy Profesor zaszokował mnie kompletnie, zarzucając mi ręce na szyję.

Taka manifestacja uczuć była zupełnie do Profesora niepodobna, nie wiedziałam, jak się zachować. Siedziałam przez chwilę nieruchomo, bojąc się, że skaleczy sobie twarz o ćwieki na mojej kurtce. W końcu jednak, ponieważ mnie nie puszczał, podniosłam rękę i poklepałam go niepewnie po ramieniu.

– W porządku – powiedziałam cicho. – Wszystko będzie dobrze.

Płakał jakieś dwie minuty. Dziwnie się czułam, kiedy tak się przytulał, cały zapłakany. Bardzo chciałam go pocieszyć. W końcu wyprostował się i wytarł oczy, mocno zmieszany.

– Przepraszam – mruknął. Ja na to:

– Nic takiego – chociaż, oczywiście, to było „coś takiego”.

– Suze – odezwał się znowu – czy mogę cię o coś zapytać?

– Pewnie – powiedziałam, spodziewając się więcej pytań na temat matki.

– Dlaczego pachniesz rybą?

Kiedy wróciłam do swojego pokoju, byłam wstrząśnięta nie tylko reakcją Profesora na moją wiadomość, ale jeszcze czymś.

Czymś, o czym nie powiedziałam Profesorowi i o czym również nie miałam ochoty wspominać Jesse'owi.

A mianowicie, że kiedy Profesor mnie objął, jego mama zmaterializowała się po drugiej stronie łóżka i spojrzała na mnie.

– Dziękuję – powiedziała. Płakała tak bardzo, jak syn. Jej łzy, jak ku swojemu zawstydzeniu zdałam sobie sprawę, były jednak łzami wdzięczności i miłości.

Czy wobec tylu zapłakanych osób może dziwić fakt, że moje oczy także zwilgotniały? No, dajcie spokój. Jestem tylko człowiekiem.

Ale naprawdę nienawidzę płakać. Już wolałabym krwawić albo wymiotować. Płacz jest…

Cóż, jest najgorszy.

Widzicie zatem, dlaczego nie mogłam opowiedzieć o tym Jesse'owi. To było po prostu zbyt… osobiste. To sprawa pomiędzy Profesorem, jego mamą a mną i żadne słodkie duszki, które przypadkiem mieszkają w moim pokoju, nie wydobędą ze mnie ani słowa.

Gdy oderwałam wzrok od artykułu, którego i tak nie czytałam – CO MOZĘ WSKAZYWAĆ NA TO, ZE ON KOCHA CIĘ POTAJEMNIE. Owszem, tak. Ten problem jest mi obcy – stwierdziłam, że Jesse się do mnie uśmiecha.

– A jednak musisz być zadowolona. Nie każdemu mediatorowi udaje się w pojedynkę powstrzymać niebezpiecznego mordercę.

– Mogłabym spokojnie obyć się bez tego zaszczytu – mruknęłam, przewracając kolejną stronę. – I nie zrobiłam tego w pojedynkę. Ty mi pomogłeś. – Pomyślałam, że jednak panowałam nad sytuacją w momencie, kiedy pojawił się Jesse, w związku z tym dodałam: – No, w jakimś stopniu.

To brzmiało niewdzięcznie. Powiedziałam więc niechętnie:

– Dzięki, w każdym razie, że się zjawiłeś.

– Jak mogłem nie przyjść? Wezwałaś mnie. – Wynalazł gdzieś kawałek sznurka i teraz poruszał nim przed Szatanem, który przyglądał mu się z miną „myślisz, że jestem taki głupi?”

– Nie wzywałam cię, jasne? Nie wiem, skąd ci się to wzięło. Spojrzał na mnie oczami ciemniejszymi niż zwykle w promieniach zachodzącego słońca, które zawsze wieczorem bezlitośnie zalewa mój pokój.

– Wyraźnie cię usłyszałem, Susannah. Zmarszczyłam brwi. To się robiło trochę za dziwaczne jak dla mnie. Najpierw pojawiła się pani Fiske, w chwili kiedy niej myślałam. A potem to samo z Jesse'em. Tylko że, o ile pamiętam, żadnego z nich nie wzywałam. Fakt, że o nich myślałam.

Rany. Z tą mediacją to bardziej skomplikowane, niż mi się kiedykolwiek wydawało.

– No, a skoro już jesteśmy przy temacie – powiedziałam – to jak to jest, że nie powiedziałeś mi, że mama Profesora nazywała go Rudy?

Jesse spojrzał na mnie z niepokojem.

– Skąd mogłem wiedzieć?

Prawda. O tym nie pomyślałam. Andy i mama kupili dom, dom Jesse'a, zaledwie poprzedniego lata. Jesse nie mógł wiedzieć, kim była Cyntia. A jednak…

A jednak coś o niej wiedział.

Duchy. Czy ja kiedyś dojdę z nimi do ładu?

– Co mówił ksiądz? – Jesse wyraźnie usiłował zmienić temat. – To jest, kiedy mu powiedziałaś o Beaumontach?

– Nie za dużo. Dąsa się na mnie, ponieważ nie powiedziałam mu od razu o Marcusie. – Uważałam, żeby nie dodać, że sprawa z Jesse'em nadal doprowadzała ojca D do szału. Ten temat mieliśmy omawiać szczegółowo następnego dnia w szkole. Nie mogłam się doczekać. Nic dziwnego, że nie jestem gwiazdą z geometrii, wziąwszy pod uwagę, ile czasu spędzałam w gabinecie dyrektora.

Zadzwonił telefon. Złapałam słuchawkę, szczęśliwa, że nie muszę dalej okłamywać Jesse'a.

– Halo?

Jesse siedział naburmuszony. Telefon należy do tych wynalazków współczesnego świata, bez których, jak twierdzi, mógłby się doskonale obejść. Razem z telewizją. Wydaje się jednak, że Madonna mu nie przeszkadza.

– Sue?

Zamrugałam zaskoczona. To był Tad.

– Och, cześć.

– Eee – odezwał się Tad. – To ja. Tad.

Nie pytajcie mnie, jakim sposobem ten chłopak oraz facet, który po kryjomu i bezkarnie sprzątnął tylu ludzi, mogą pochodzić z tego samego banku genów. Nie jestem w stanie tego pojąć.

Przewróciłam oczami i rzucając na podłogę „Vogue'a”, wzięłam list Giny i zaczęłam go czytać jeszcze raz.

– Wiem, że to ty, Tad. Jak się miewa twój tata?

– Hm. Dużo lepiej. Wygląda na to, że coś mu podawano. Coś, co mój tata brał za lekarstwo, a co mogło wywoływać jakieś halucynacje. Lekarze sądzą, że on chyba dlatego myślał, że jest… no, tym, kim mu się wydaje, że jest.

– Naprawdę?

Kurczę, pisała Gina znajomą, dużą, pełną zawijasów kursywą, wygląda na to, że jadę na Zachód, żeby się z Tobą zobaczyć! Twoja mama jest wniebowzięta! Twój ojczym też. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć twoich braci. Nie mogą być chyba tacy okropni, jak twierdzisz.

Chcesz się założyć?

– Tak. Więc będą próbowali, no, wiesz, poddać go detoksyzacji i jest nadzieja, że kiedy jego organizm oczyści się z tego czegoś, cokolwiek to jest, znowu będzie taki jak dawniej.

– Ojej, Tad, to wspaniale.

– Owszem. To jednak trochę potrwa, bo chyba zaczął to brać zaraz potem, jak umarła moja mama. Myślę… no, nikomu o tym nie mówiłem, ale zastanawiam się, czy to czasem nie mój wuj Marcus mu to dawał. Nie żeby mu zaszkodzić, czy coś… Tak, zgadza się. Nie chciał mu zaszkodzić. Próbował przejąć kontrolę nad Beaumont Industries i to wszystko.

I udało mu się.

– Przypuszczam, że naprawdę sądził, że pomaga mojemu tacie. Zaraz po śmierci mamy tata był w strasznym stanie. Jestem pewien, że wujek Marcus tylko próbował mu pomóc.

Tak samo, jak próbował pomóc tobie, Tad, kiedy pod groźbą pistoletu zmusił cię do zamiany levisów na kąpielówki. Zrozumiałam, że Tad zdecydowanie nie chce przyjąć pewnych rzeczy do wiadomości.

– W każdym razie – ciągnął Tad. – Chcę ci, hm, podziękować. Za to, że nic nie powiedziałaś gliniarzom o wuju. To znaczy, chyba powinniśmy byli, prawda? Ale on, zdaje się, zniknął, a to by miało zły wpływ na interesy taty…

Rozmowa przybierała coraz dziwniejszy obrót. Wróciłam do bezpiecznej lektury listu Giny.

No, więc co powinnam przywieźć? Mam na myśli ciuchy, mam fantastyczne spodnie Miu Miu, przecenione na dwadzieścia dolców w Filene, ale tam jest chyba pogoda jak w Słonecznym patrolu? Spodnie są z wełny. No i powinnaś załatwić nam jakieś superimprezy, ponieważ sprawiłam sobie akurat nowe warkoczyki i, dziewczyno, zapewniam cię, że wyglądam ekstra. Shauna je zrobiła i policzyła sobie tylko po dolarze za sztukę. Oczywiście muszę w sobotę zająć się jej śmierdzącym braciszkiem, ale co z tego? I tak warto.

Cóż, w każdym razie dzwonię, żeby ci podziękować, że byłaś taka wspaniała.

Powinnaś także, pisała Gina, wiedzieć, że myślę poważnie o zrobieniu sobie tatuażu, kiedy będę tam, u ciebie. Wiem. Wiem. Mama nie była specjalnie zachwycona ćwiekiem w języku. Myślę jednak, że nie ma powodu, żeby koniecznie zobaczyła ten tatuaż, jeśli zrobię go tam, gdzie zamierzam go zrobić. Wiesz, co mam na myśli! XXXOOO – G.

– Chciałem ci też powiedzieć, że ponieważ mój wujek zniknął, a tata jest… no, wiesz, w szpitalu… Wygląda na to, że przez jakiś czas będę musiał mieszkać u ciotki w San Francisco. Więc nie będzie mnie przez parę tygodni. Albo przynajmniej do czasu, aż tacie się polepszy.

Uświadomiłam sobie, że nie zobaczę Tada już nigdy. Dla niego stanę się z czasem niezbyt przyjemnym wspomnieniem tego, co się kiedyś stało. Dlaczego miałby tęsknić za kimś, kto przypominałby mu ten bolesny okres, kiedy jego tata wyobrażał sobie, że jest hrabią Dracula?

Zrobiło mi się trochę smutno, ale doskonale to rozumiałam.

PS Sprawdź to! Znalazłam to w sklepie z używanymi rzeczami. Pamiętasz tę zwariowaną wróżkę, do której kiedyś poszłyśmy? Tę, która nazwała cię – jak to było? Och, wiem, mediatorką. Przewodniczką dusz? No, proszę bardzo! Piękne szaty. Poważnie. Bardzo stylowe.

W kopercie znalazłam zniszczoną kartę tarota. Pochodziła chyba z talii dla początkujących, ponieważ pod obrazkiem przedstawiającym starego człowieka z długą białą brodą, z latarnią w ręku, wydrukowano wyjaśnienie.

Dziewiąty klucz, głosił podpis, Dziewiąta karta w tarocie. Pustelnik przeprowadza dusze zmarłych obok złudnych ogni przy drodze, tak żeby mogły udać się od razu do wyższego świata.

Gina narysowała balon wychodzący z ust pustelnika, w którym umieściła słowa:

Cześć, jestem Suze, będę waszym duchowym przewodnikiem do innego świata. Dobra, który z was, parszywych strachów, rąbnął mój błyszczyk do ust?

– Sue? – zapytał Tad z niepokojem. – Sue, jesteś tam?

– Tak – odparłam. – Jestem. Przykro mi, Tad. Będzie mi ciebie brakowało.

– Tak – powiedział Tad. – Mnie ciebie także. Strasznie mi przykro, że nie widziałaś, jak gram.

– Tak. To prawdziwy pech.

Tad wymamrotał ostatnie „do widzenia” swoim jedwabistym zmysłowym głosem i rozłączył się. Odłożyłam słuchawkę, uważając, żeby nie spojrzeć w stronę Jesse'a.

– Więc – powiedział Jesse, nie wysilając się na jakieś tam „przepraszam, że podsłuchiwałem” – ty i Tad? Już nie?

Popatrzyłam na niego wściekła.

– Nie twój interes – burknęłam. – Ale owszem, Tad, jak się okazuje, wyjeżdża do San Francisco.

Jesse nie miał nawet na tyle przyzwoitości, żeby ukryć uśmiech.

Udając obojętność, podniosłam kartę, którą przysłała mi Gina. Zabawne, ale wyglądała tak samo jak ta, którą ciocia Pru obracała w palcach, kiedy ją odwiedziliśmy. Czy to przeze mnie? Czy to ja byłam przyczyną, że tak właśnie było?

Ja z pewnością nie jestem świetna jako przewodnik dusz. No, bo proszę, jak paskudnie namieszałam w sprawie mamy Profesora.

Z drugiej strony, w końcu doszłam do tego, co i jak. A przy okazji pomogłam powstrzymać mordercę…

Może jednak nie jestem taką beznadziejną mediatorką, jak mi się wydawało.

Siedziałam na łóżku, zastanawiając się, co powinnam zrobić z kartą – przypiąć ją do drzwi? Czy to nie sprowokuje zbyt wielu pytań? Przykleić ją w szafce? – kiedy ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę – zawołałam.

W otwartych drzwiach stanął Przyćmiony.

– Cześć – powiedział. – Kolacja gotowa. Tata mówi, żebyś zeszła na d… Hej! – Na jego buzi kretyna pojawił się uśmieszek złośliwej radości. – Czy to jest kot?

Zerknęłam na Szatana i przełknęłam ślinę.

– Eee… Tak. Ale słuchaj, Przyć… to jest, Brad. Proszę, nie mów swojemu…

– No to masz przechlapane.

Загрузка...