22

Nigdy więcej nie ujrzałam Marcusa Beaumonta. Och, nie ma obawy, nie przeniósł się na tamten świat. Strażacy szukali go, oczywiście. Powiedziałam im, że moim zdaniem przynajmniej jedna osoba została uwięziona w ogarniętym pożarem pokoju, a oni zrobili wszystko, żeby dostać się tam i ją uratować.

Nie znaleźli jednak nikogo. Nie znaleziono też szczątków ludzkich, kiedy po ugaszeniu ognia można było przeprowadzić śledztwo. Znaleziono ogromną liczbę spalonych ryb, ale ani śladu Marcusa Beaumonta.

Marcusa Beaumonta uznano oficjalnie za zaginionego.

Tak jak jego ofiary. Po prostu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.

Wielu ludzi zdumiewało się zniknięciem tak wybitnego przedstawiciela świata biznesu. W następnych tygodniach pisano o tym w lokalnych gazetach, a nawet wspomniano w telewizji kablowej. Co zdumiewające, osoba, która wiedziała najwięcej na temat ostatnich chwil Marcusa Beaumonta przed jego zniknięciem, nigdy nie została poproszona o udzielenie wywiadu ani nawet przesłuchana dla wyjaśnienia okoliczności tego przedziwnego zdarzenia.

Co pewnie nie ma znaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że ta osoba miała znacznie poważniejsze zmartwienia na głowie. Na przykład areszt domowy.

Zgadza się. Areszt domowy.

Jak się tak dobrze zastanowić, to jedynym uchybieniem, jakiego dopuściłam się tamtego dnia, było to, że ubrałam się trochę mniej konserwatywnie, niż powinnam. Poważnie. Gdybym ubrała się w stylu Banana Republic zamiast Betsey Johnson, nic by się nie wydarzyło. Ponieważ wtedy nie odesłano by mnie do domu i nigdy nie wpadłabym w szpony Marcusa.

Z drugiej strony, nadal pewnie zakładałby obrońcom środowiska cementowe buciki i wyrzucał ich z jachtu brata, czy jak tam pozbywał się tych ludzi bez ryzyka aresztowania. Nigdy nie dowiedziałam się wszystkich szczegółów.

W każdym razie, zostałam uziemiona w domu, absolutnie niesprawiedliwie, chociaż nie bardzo mogłam się bronić, nic mówiąc prawdy, a to, rzecz jasna, nie wchodziło w grę.

Wyobrażacie sobie, jakie to musiało wywrzeć wrażenie na mojej mamie i ojczymie, kiedy wóz policyjny zatrzymał się przed naszym domem i gliniarz otworzył tylne drzwi, zza których wyłoniłam się… no, cóż, ja.

Wyglądałam jak z filmu o Ameryce czasów po Apokalipsie. Jak dziewczyna z wodnego świata, tylko bez okropnej fryzury. Siostra Ernestyna nie będzie już musiała się obawiać, że przyjdę do szkoły w stroju od Betsey Johnson. Spódnica uległa kompletnemu zniszczeniu, podobnie jak kaszmirowy sweterek. Bajeczna skórzana kurtka będzie się może kiedyś nadawała do użytku, o ile zdołam z niej w jakiś sposób wywabić rybi zapach. Co do butów, nie ma nadziei.

Rany, ale mama się wściekła. Wcale nie z powodu ubrania.

Co ciekawe, Andy złościł się jeszcze bardziej. Choć nie jest nawet moim rodzonym ojcem.

Trzeba było zobaczyć, jak na mnie napadł w salonie. Bo musiałam, oczywiście, wyjaśnić, co takiego robiłam w domu Beaumontów, kiedy wybuchł pożar, zamiast siedzieć tam, gdzie powinnam, to jest w szkole.

A jedynym kłamstwem, jakie mi przyszło do głowy i które nosiło choć cień prawdopodobieństwa, była sprawa mojego artykułu.

Więc powiedziałam im, że zerwałam się ze szkoły, żeby popracować nad wywiadem z panem Beaumontem.

Nie uwierzyli, oczywiście. Wiedzieli, jak się okazało, że odesłano mnie do domu ze względu na niewłaściwy strój. Ojciec Dominik zaniepokoił się, kiedy nie wróciłam we właściwym czasie i natychmiast zadzwonił do pracy do mojej mamy i ojczyma, zawiadamiając ich o moim zniknięciu.

– Wracałam właśnie do domu, żeby się przebrać, kiedy nadjechał brat pana Beaumonta i zaproponował, że mnie zabierze, więc wsiadłam, a potem, kiedy siedziałam w gabinecie pana B, poczułam dym, więc wyskoczyłam przez okno…

Dobra, nawet ja muszę przyznać, że cała ta historia brzmiała wyjątkowo podejrzanie. Ale i tak była lepsza od prawdy, czyż nie? No, bo czy mogliby uwierzyć, że wujek Tada, Marcus, próbował mnie zabić, ponieważ wiedziałam za dużo o paru morderstwach, które popełnił w imię rozwoju urbanizacji?

Mało prawdopodobne. Nawet Tad dał sobie z tym spokój, kiedy gliniarze, którzy zjawili się razem ze strażakami, zażądali wyjaśnień, dlaczego w powszedni dzień włóczył się po domu w stroju pływackim. Przypuszczam, że nie chciał wydać wujka ze względu na ojca. Zaczął kłamać jak najęty, opowiadając, jak to się przeziębił i lekarz zalecił, dla oczyszczenia zatok, nasiadówki w wannie z gorącą wodą (dobre: postanowiłam to zapamiętać na przyszłość – Andy wspominał o budowie sauny za domem).

Ojciec Tada, niech Bóg ma go w swojej opiece, zaprzeczył obu naszym opowieściom, twierdząc, że czekał w swoim pokoju na lunch, kiedy ktoś ze służby poinformował go, że jego gabinet stoi w płomieniach. Nikt mu nie powiedział, że Tad jest chory i zostaje w domu, ani też, że na rozmowę z nim czeka dziewczyna.

Na szczęście jednak wspomniał również, że zdrzemnął się w trumnie.

Zgadza się: w trumnie.

Parę osób uniosło brwi i w końcu zdecydowano, że pan Beaumont zostanie przyjęty na parodniową obserwację na oddział psychiatryczny miejscowego szpitala. Zrozumiałe, że w tej sytuacji nie byliśmy w stanie z Tadem porozmawiać i podczas gdy on odjechał z sanitariuszami i swoim ojcem, mnie zaprowadzono bez żadnych ceremonii do wozu policyjnego i ostatecznie, kiedy gliny sobie o mnie przypomniały, odwieziono do domu.

Gdzie, zamiast radosnego powitania, czekała mnie niewąska awantura.

Nie żartuję. Andy wpadł w szał. Krzyczał, że powinnam była wrócić prosto do domu, zmienić ubranie i pojechać z powrotem do szkoły. Nie miałam potrzeby wsiadania do niczyjego wozu, zwłaszcza bogatego biznesmena, którego prawie nie znam.

Co więcej, uciekłam ze szkoły i bez względu na to, ile razy podkreślałam, że a) zostałam właściwie wyrzucona ze szkoły, oraz b) wykonywałam zadanie dla szkoły (przynajmniej według historyjki, którą zmyśliłam na ich użytek), uznano, że generalnie, zawiodłam zaufanie wszystkich. Dostałam areszt domowy na tydzień.

Powiadam wam, to niemal wystarczyło, żebym zaczęła się zastanawiać nad powiedzeniem prawdy.

Prawie. Ale nie całkiem.

Przygotowywałam się, żeby zmyć się do swojego pokoju w celu „przemyślenia, co zrobiłam”, kiedy wparadował Przyćmiony i oznajmił od niechcenia, że uderzyłam go rano bardzo mocno w żołądek – bez wyraźnej przyczyny.

To było podłe kłamstwo i natychmiast mu o tym przypomniałam: zostałam sprowokowana, zupełnie niepotrzebnie. Jednak Andy, który nie uznaje przemocy z jakiegokolwiek powodu, niezwłocznie uziemił mnie na kolejny tydzień. Jako że Przyćmionego też uziemił za to, co powiedział, niezależnie od tego, co to było, a co skłoniło mnie do użycia pięści, więc nie przejęłam się za bardzo, ale i tak wydawało mi się to przesadą. Przesadą do tego stopnia, że kiedy Andy opuścił pokój, opadłam na kanapę, wyczerpana jego gniewem, którego przedtem nie miałam okazji doświadczyć. A w każdym razie nie na własnej skórze.

– Naprawdę – powiedziała mama, zajmując miejsce naprzeciwko mnie i wpatrując się ze zmartwionym wyrazem twarzy w poduszki, na które się osunęłam – powinnaś była nas zawiadomić, gdzie jesteś. Biedny ojciec Dominik okropnie się przeraził.

– Przepraszam – mruknęłam smętnie, miętosząc pozostałości spódnicy. – Następnym razem będę pamiętała.

– A jednak – ciągnęła mama, funkcjonariusz Green powiedział, że byłaś bardzo pomocna w czasie pożaru, więc myślę…

Podniosłam głowę.

– Co myślisz?

– Cóż, Andy nie chciał, żebym ci teraz powiedziała, ale…

Otóż, mama wstała – moja mama, która kiedyś przeprowadziła wywiad z Jaserem Arafatem – i ostrożnie wyjrzała z pokoju, chcąc najwidoczniej sprawdzić, czy Andy nas nie usłyszy.

Przewróciłam oczami. Miłość. Co ona robi z ludzi.

Podnosząc oczy do góry, zauważyłam, że mama, w kryzysowych sytuacjach przejawiająca nadmiar energii, w czasie mojej nieobecności powiesiła w salonie więcej zdjęć. Było tam parę nowych, takich, których nie widziałam. Wstałam, żeby obejrzeć je z bliska.

Jedno przedstawiało mamę i tatę w dniu ślubu. Schodzili po schodach urzędu, w którym wzięli ślub, a przyjaciele rzucali w nich ryżem. Wyglądali niemożliwie młodo i szczęśliwie. Ku mojemu zaskoczeniu tuż obok tego zdjęcia wisiała fotografia ze ślubu mamy z Andym.

Zwróciłam też uwagę na to, że obok zdjęcia mamy i taty wisi zdjęcie, które musiało przedstawiać ślub Andy'ego z pierwszą żoną. To było bardziej studium portretowe niż przypadkowa fotka. Andy, sztywny i zmieszany, stał obok bardzo szczupłej dziewczyny o wyglądzie hipiski, z długimi prostymi włosami.

Dziewczyna hipiska wydała mi się znajoma.

– Oczywiście, że tak – odezwał się głos obok mojego łokcia.

– Rany, tato – syknęłam, okręcając się na pięcie. – Kiedy ty wreszcie przestaniesz?

– Jesteś w poważnych tarapatach, młoda damo – stwierdził. Wydawał się nadęty i zły. No, jak na faceta w spodniach od dresu. – Co ty sobie wyobrażałaś?

Szepnęłam:

– Wyobrażałam sobie, że ludzie będą mogli bezpiecznie protestować przeciwko niszczeniu przez wielkie korporacje zasobów naturalnych północnej Kalifornii bez obawy, że zostaną zamknięci w beczce i zakopani trzy metry pod ziemią.

– Nie baw się ze mną, Susannah. Wiesz doskonale, o czym mówię. Mogłaś zginąć.

– Mówisz tak jak on – podniosłam oczy na zdjęcie Andy'ego.

– Postąpił słusznie, dając ci areszt domowy – orzekł ojciec surowo. – Chce ci dać nauczkę. Zachowałaś się lekkomyślnie i nieostrożnie. I nie powinnaś była uderzać tego chłopaka, jego syna.

– Przyćmionego? Żartujesz?

Widziałam jednak, że mówi poważnie. Zrozumiałam również, że w tej kłótni nie wygram.

Wobec tego popatrzyłam na zdjęcie Andy'ego i jego pierwszej żony, i powiedziałam, nadąsana:

– Mogłeś mi o niej powiedzieć. To by mi bardzo ułatwiło życie.

– Ja też nie wiedziałem. Tata wzruszył ramionami. – Dopóki nie zobaczyłem, jak twoja mama wiesza to zdjęcie dziś po południu.

– Jak to, nie wiedziałeś? – spojrzałam na niego gniewnie. – To o co ci chodziło z tymi tajemniczymi ostrzeżeniami?

– Cóż, wiedziałem, że Beaumont nie jest tym Rudym, którego szukałaś. Powiedziałem ci to.

– Och, wielka mi pomoc – burknęłam.

– Posłuchaj – zdenerwował się tata – nie jestem wszechwiedzący, tylko nieżywy.

Usłyszałam kroki mamy na drewnianej podłodze.

– Mama wraca – szepnęłam. – Uciekaj.

A tata, choć raz, zastosował się do mojej prośby, więc kiedy mama weszła do pokoju, stałam skromnie przy ścianie z fotografiami. Skromnie i spokojnie, przynajmniej jak na dziewczynę, która o mało nie spłonęła żywcem.

– Posłuchaj – powiedziała mama cichutko. Odwróciłam oczy od zdjęć. Mama trzymała kopertę – jasnoróżową kopertę pokrytą ręcznie narysowanymi serduszkami i tęczami. Takimi serduszkami i tęczami, jakie zawsze rysuje Gina na listach do mnie.

– Andy chciał, żebym poczekała z powiedzeniem ci tego – mówiła mama ściszonym głosem – aż do czasu, kiedy twoja kara się skończy. Ale nie mogę. Chcę, żebyś wiedziała, że rozmawiałam z mamą Giny, która wyraziła zgodę na jej przyjazd do nas w czasie ferii wiosennych, w przyszłym miesiącu…

Mama przerwała, kiedy zarzuciłam jej ręce na szyję.

– Dziękuję! – krzyknęłam.

– Och, skarbie – stęknęła, obejmując mnie, jakkolwiek z lekką, jak zauważyłam, rezerwą, ponieważ nadal zalatywałam rybą. – Proszę bardzo. Wiem, jak bardzo za nią tęsknisz. I wiem, jak ci było trudno przyzwyczaić się do całkiem nowej szkoły i zupełnie nowych ludzi. I do tego, że masz przyrodnich braci. Jesteśmy tacy dumni, że tak dobrze sobie radzisz. – Odsunęła się. Czułam, że miałaby ochotę nadal mnie przytulać, ale nie mogła znieść smrodu. – Cóż, w każdym razie, jak dotąd.

Spojrzałam na list Giny. Gina pisze fantastyczne listy. Nie mogłam się doczekać, żeby pójść na górę i go przeczytać. Tylko… tylko jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.

Rzuciłam okiem przez ramię na zdjęcie Andy'ego i jego pierwszej żony.

– Widzę, że powiesiłaś kilka nowych zdjęć – zagaiłam. Mama spojrzała w tym samym kierunku.

– Och, tak. Cóż, mogłam przynajmniej zająć czymś myśli, czekając na wiadomość, co się z tobą dzieje. Może pójdziesz na górę, żeby się umyć? Andy robi pizzę na kolację.

– Jego pierwsza żona – powiedziałam, nie odrywając oczu od fotografii – mama Przyć… to jest, Brada. Umarła, tak?

– Ehe – odparła mama. – Wiele lat temu.

– Na co?

– Na raka jajników. Skarbie, nie rzucaj tego ubrania byle gdzie, jak je zdejmiesz. Jest całe w sadzy. Popatrz, nowa narzuta umazała się na czarno.

Wpatrywałam się w zdjęcie.

– Czy ona… – Nie bardzo wiedziałam, jak sformułować pytanie. – Czy ona była w śpiączce, czy coś?

– Tak mi się wydaje. Tak, pod koniec. Dlaczego?

– Czy Andy musiał… – Obracałam w rękach list Giny. – Czy musieli ją odłączyć?

– Tak. – Mama zapomniała o narzucie. Patrzyła na mnie zaniepokojona. – Tak, rzeczywiście, w pewnym momencie musieli poprosić o odłączenie aparatury podtrzymującej życie, ponieważ Andy sądził, że jego żona nie chciałaby trwać w takim stanie. Dlaczego pytasz?

– Nie wiem. – Spojrzałam na serduszka i tęcze na kopercie. „Rudy”. Ależ byłam głupia. „Znasz mnie”, twierdziła mama Profesora. Boże, powinni mi odebrać licencję mediatora. Gdyby było coś takiego, a rzecz jasna, nie ma.

– Jak się nazywała? – zapytałam, wskazując zdjęcie. – To znaczy, mama Brada?

– Cyntia.

Cyntia. Boże, ale ze mnie ofiara.

– Kochanie, pomóż mi, dobrze? – Mama mocowała się z krzesłem, na którym przed chwilą siedziałam. – Nie mogę odczepić tej poduszki…

Włożyłam list od Giny do kieszeni i podeszłam do mamy.

– Gdzie jest Profesor? – zapytałam. – To jest, David. Mama spojrzała zaskoczona.

– Pewnie na górze, w swoim pokoju, odrabia lekcje. Dlaczego?

– Och, muszę mu coś powiedzieć.

Coś, co powinnam była mu powiedzieć dawno temu.

Загрузка...