Obcym wstęp do nieba wzbroniony

— Dlaczego zwlekasz z naprawą uszkodzeń gwiazdolotu? — Dowódca wymknął się spod opieki lekarza i zamęczał Egina pytaniami. — Na co czekasz? Niech maszyny zacerują dziurę, wymienią ściany. Możemy zbudować nowy statek kosmiczny, ale to chyba niepotrzebne. Trzeba doprowadzić do porządku Dom Rodzinny. Minął dzień, uczyniliśmy wszystko, co uznałeś za konieczne, by przygotować się na przyjęcie groźnych gości, a pocisk jak tkwił w gwiazdolocie, tak tkwi. Cóż to, nie umiesz wyciągnąć tej drzazgi?

— Umiem — odparł Egin, zastanawiając się po raz nie wiadomo który, co go wstrzymuje od wydania odpowiednich poleceń.

— Ale zastanawiasz się? — Paweł Do zmienił ton, mówił spokojniej.

— Tak zastanawiam się, dlaczego pocisk nie eksplodował.

— A powinien?

— Bądź co bądź to nie strzała wypuszczona z łuku.

— Może zatem bomba z opóźnionym zapłonem?

— Nie. Nie znaleźliśmy ani odrobiny materiałów wybuchowych.

— Rakietę starano się upodobnić do odprysku meteorytu. Starannie spreparowana powierzchnia ukrywała właściwą treść. Pojazd zderzył się z meteorytem, usuwamy tkwiący w gwiazdolocie odłamek i sprawa załatwiona.

— Czyżby nie doceniano naszego rozumu?

— Nie lubię wyciągać przedwczesnych wniosków.

— Mów, mów, proszę — zachęcał Dowódca.

— Przyjęliście moją hipotezę, że pocisk wystrzelono, chociaż nie potrafiłem tego udowodnić.

— Konieczna przezorność.

— W bardzo dawnych czasach rozbójnicy napadali na rozstajnych drogach na karety, bandyci zatrzymywali pociągi… Autorzy tego napadu są nieco mądrzejsi od legendarnych zbójców, korzystają z lepszej broni. Są także zuchwali i w rzeczywistości prymitywni, lekceważą innych. Podejrzewam, iż usuwając pocisk, wyświadczymy im przysługę.

— Przysługę? — zdziwił się Paweł Do.

— Często gracz zmusza przeciwnika do przewidzianego przez siebie posunięcia, by tym skuteczniej uderzyć po raz wtóry.

— A przeciwnik, jeszcze lepszy gracz, nie daje się sprowokować.

— Albo udając, że niczego się nie domyśla, robi ten przewidziany ruch, lecz odpowiednio zabezpiecza się i przystępuje do kontrakcji. Jeżeli nie usuniemy pocisku, odgadną, że przejrzeliśmy ich zamiary.

— A zatem dajmy się sprowokować.:— Zachowując maksymalną czujność.

— Do dzieła, Egin — zdecydował Dowódca — i życzą powodzenia.

Maszyny wyciągnęły pocisk z gwiazdolotu i przystąpiły do naprawy uszkodzeń. Jednocześnie nawiązano łączność z obserwatorium, pozostawionym w pobliżu nowego układu słonecznego. Zgodnie z otrzymanym impulsem, przekazało ono serię utrwalonych obrazów.

Obraz pierwszy: panorama układu, planety wirujące dokoła swojej osi, księżyce, planetoidy, słońce, w oddali postrzępiony welon mgławicy.

Obraz drugi: oddalające się gwiazdoloty Grupy Północnej.

Obraz trzeci: z planety ósmej, licząc od słońca, wytrysnął snop iskier i pomknął śladami eskadry.

Obraz czwarty: jedna z iskier dogoniła gwiazdolot Dowódcy.

Obrazy te wywołały zrozumiałą sensację.

— Fantastyczne! — zawołał Laurin. — Oto w pierwszym dniu stworzenia nowego świata, nieznane siły wystrzeliły w Kosmos kilkadziesiąt pocisków. Czyżby w tej strefie niemowlęta rodziły się z bronią w rączkach? Cóż to za burzliwy rozwój techniki! — drwił Kosmolog. — Powstał nowy, wspaniały świat, stała się jasność, z chaosu wyłoniły się planety i słońce, na planetach morza, góry i równiny, a na równinach piękne, lśniące wyrzutnie rakietowe. Co za tempo? Czy w tym pośpiechu nie zapomniano o stworzeniu istoty myślącej? A może dla odmiany mgławicowy konstruktor zadowolił się istotą bezmyślną albo poprzestał na samoczynnych pociskach wypluwanych przez rozgniewaną planetę?

— Twoje żarty zmuszają do myślenia — powiedział Tytus. — Tak niewiele wiemy o życiu w Kosmosie.

Obserwatorium przekazało wyniki obliczeń, dokonanych ponownie na polecenie Laurina. „Średnica nowego układu planetarnego około ośmiu miliardów kilometrów — informowały maszyny. — Promień równikowy obserwowanej planety pięć tysięcy kilometrów.”

— Nieco mniejsza od Ziemi — powiedział Laurin — ulegliśmy zatem złudzeniu lub ktoś celowo to złudzenie wywołał, miniatury żując obraz planet i słońca.

— Obłok, eksplozje — myślał głośno Tytus — to zapewne mistyfikacje. Ten świat dawno powstał, świadczą o tym pociski. Chodziło prawdopodobnie o zaskoczenie naszej eskadry.

— Co w pewnym stopniu udało się — rzekł Egin. — Spójrzcie, do gwiazdolotu Dowódcy zbliżają się jakieś obiekty.

— Niewielkie pojazdy — stwierdził konstruktor — świetnie zamaskowane, niemal nikną na czarnym tle przestrzeni kosmicznej.

— Znowu nie doceniono naszych możliwości — powiedział Egin. — Od kilku wieków wykrzystujemy sztuczne oczy, które widzą w najgłębszych ciemnościach.

— Prawdziwi rozbójnicy — odezwał się Dowódca. — Napadają pod osłoną ciemności na uszkodzoną karocę. I co ty na to, Egin?

— Dwieście rakiet obronnych, schowanych w gwiazdolotach czeka na mój sygnał. Patrzcie! — zawołał. — Pojazdy zatrzymują się przy otworze!

— Węszą, obwąchują niczym w,ilki rannego konia — rzekł Laurin i dodał: — Narbukil pozazdrości mi tego porównania. Wybili dziurę w ścianie fortecy i usiłują dostać się do środka. Przypatrzmy się tym rozbójnikom. Ho, ho, t'o rzeczywiście rozumne istoty, noszą skafandry, pocieszne postacie, nogi krótkie, grube korpusy kształtu gruszki. Niezdrowa otyłość zmniejsza sprawność, brzuch utrudnia działanie.

— Włączyć kamery we wszystkich pomieszczeniach gwiazdolotu — polecił Dowódca. — Oni unieruchomili maszyny, naprawiają uszkodzenia i weszli do statku.

Kosmonauci zobaczyli fragment korytarza, wiodącego do Domu Rodzinnego. Przez otwór w ścianie gramolili się piraci kosmiczni.

— Czternaście sztuk — wycedził Egin. — W ciemnobrązowych skafandrach przypominają karaluchy.

— Raczej indory — orzekł Laurin. — Spójrzcie, kołnierze skafandrów otaczają sznury czerwonych korali, to naprawdę indory. Rubinowe paciorki pięknie kontrastują z białymi esamifloresami, wyszytymi na ramionach — pochwalił Hesker. — Weszli do sterowni, oglądają aparaty. Stoją przy fotelu Nawigatora i teraz dopiero widać, jak niewielkiego są wzrostu, osiemdziesiąt centymetrów, najwyżej metr.

— W małym ciele wielki duch — przypomniał filozof Akon. — Chociaż nie wierzę w uduchowienie zbójców.

— Zbójcy, rozbójnicy, któż to wiedzieć może? — zdenerwował się tolerancyjny Tytus. — Obrażamy ich, nie znając intencji. A jeżeli własnymi metodami prowadzą badania naukowe?

Egin roześmiał się.

— Podobne badania naukowe przeprowadzał rozbójnik w zamierzchłych czasach, a ponieważ z zamiłowania był anatomem, chętnie i często zabijał napotkanych na drodze podróżnych, by poznać tajemnice ludzkiego ciała.

— Co proponujesz? — zapytał Dowódca.

— Przerwanie tych badań. — Egin zmienił obraz. Na ekranach ukazały się pojazdy, krążące wokół gwiazdolotu. Nieco dalej myszkowała druga grupa.

— Szukają naszej eskadry — przemówił Tytus. — Prawdopodobnie próbują nawiązać kontakt i rozpocząć rozmowy.

— Spełnimy te życzenia — zapewnił dobrodusznie Egin. — Umiemy szybko znikać i równie szybko powracać. Oczywiście nawiążemy kontakt. Następnie maszyny zlikwidują otwór w uszkodzonym gwiazdolocie, stwarzając dogodne warunki dla przeprowadzenia intymnej, przyjacielskiej rozmowy.

— Myszy wpadły do pułapki — zmartwił się nieszczerze Kosmolog. — A Egin, oby żył wiecznie, wystąpi w roli gospodarzakota. Mam nadzieję, że pozwolisz im pisnąć.

— Za chwilę zobaczą trójwymiarowy obraz mojej postaci na tle ściany korytarza. — I będą pewni, że stanął przed nimi sam Egin, odpowiedzialny za bezpieczeństwo kosmonautów.

— Tak, ekrany są rozmieszczone we wszystkich pomieszczeniach i korytarzach, obserwujcie reakcję miłych gości.

Była doprawdy zaskakująca. Zaledwie Egin przekazał swój obraz i pojawił się w korytarzu przed wejściem do sterowni, błysnęła smuga światła.

— Strzelają do mnie — ucieszył się. — Bez uprzedzenia. Niegrzeczne „indory”.

Druga błyskawica uderzyła w trójwymiarowy obraz, dokładnie w sam środek czoła Egina.

— Zdemolują korytarz — powiedział Dowódca. — Przemów do nich, uśmiechnij się.

— Witam serdecznie w skromnych progach gwiazdolotu — odezwał się Egin. — Co za przemiłe spotkanie z przedstawicielami Innej Cywilizacji.

Głos Egina sprawił, że małe istoty w brązowych skafandrach znieruchomiały.

— Oni myślą — kpił Laurin. — Usiłują rozwiązać problem: dlaczego doskonała broń nie zabiła naszego przyjaciela? Przecież nie chybili. Widzę ich bardzo duże oczy i zwężone źrenice. Są wściekli, zdejmują z pleców jakieś instrumenty, to zapewne skuteczniejsza broń.

— Gotowi spalić statek — zmartwił się Tytus.

Egin zmienił obraz i „goście” zobaczyli gwiazdoloty Grupy Północnej i rakiety obronne przygotowane do kontrakcji.

— Zgłupieli — stwierdził z satysfakcją Kosmolog. — Te obrazki bardziej przemawiają do wyobraźni niż grzeczne powitanie Egina.

— Proszę o pozwolenie użycia broni neutralizującej agresywność — rzekł Egin. — Uczyni to Pam

rias, który pozostał na statku, by kierować pracą maszyn, usuwających uszkodzenia.

Paweł Do przekonsultował propozycję Egina z komendantem zespołów. Wszyscy wyrażali zgodę na użycie nieszkodliwej broni. Odpowiednio poinstruowany robot wrzucił do sterowni niewielki granat, który eksplodował po sekundzie. „Goście” zdjęli hełmy.

— Wreszcie odpowiedzieli na twoje powitanie — powiedział Laurin. — Nie wiemy, czy przemówił instynkt samozachowawczy, czy podziałała broń. Jakże są potulni! Słyszę bełkot.

— Raczej gulgotanie — poprawił Egin. — Głowy maleńkie, purpurowe gęby, oni naprawdę są podobni do indorów.

Tłumaczenie bełkotliwej mowy intruzów kosmicznych zajęło sporo czasu. Zespół językoznawców i elektroników kilkakrotnie zmieniał programy dla maszyn tłumaczących, aż wreszcie rozszyfrowały pierwsze słowa:

— Bronimy swojego miejsca wśród gwiazd — była to odpowiedź na pytanie Egina: „Dlaczego zrobiliście dziurę w statku?”

— Mówiono niegdyś — odezwał się Strateg Soke — że atak to najlepsza forma obrony. Oni też tak rozumieją.

— Nikt nie zamierza zająć waszego miejsca w Kosmosie — wyjaśniał cierpliwie Dowódca rozpoczynając coraz sprawniej tłumaczony dialog. — Jesteśmy przedstawicielami cywilizacji naukowotechnicznej egzystującej w Innym Układzie Słonecznym. Badamy Kosmos. Czemu uszkodziliście gwiazdolot?

— Badanie Kosmosu surowo wzbronione — brzmiała zdumiewająca odpowiedź.

— Kto zabronił? — Obcym nie wolno badać nieba, które należy do nas. Egin począł sapać, filozof Akon szepnął:

— Nareszcie poznaliśmy właścicieli Mlecznej Drogi i okolic.

— Czy wasz Kosmos ma granice? — zapytał Paweł Do. — Nie zauważyliśmy żadnych znaków.

— Kosmos jest bezgraniczny, a znaków pełno.

— Jakich znaków?

— Rozpylamy obłoki świecącego gazu.

— Zniszczyły wiele naszych rakiet.

— Bo przekroczyliście granice wewnętrznego obszaru.

— Bałamutna gadanina — powiedział Egin do kosmonautów. — Są bezczelni i prawią nam impertynencje.

— Nie znamy praw, które obowiązują w tych stronach — Paweł Do postanowił kontynuować rozmowę, nie zważając na złe maniery zuchwałych istot. — Przybywamy z odległych stron.

— Odległe strony i inne prowincje kosmiczne należą do Jedynego Państwa Niebieskiego Środka. Wszędzie ustanowiono te same prawa — recytowało indywiduum w brązowym skafandrze, bogato szamerowanym srebrno-białymi esamifloresami. — My czuwamy, by przestrzegano praw i karzemy tych, co je łamią.

— Rodzaj żandarmerii kosmicznej — wymruczał filozof Akon. — Nadmierna pewność siebie i niebywała pycha dosłownie rozsadza te antypatyczne istotki. Zapytaj, Pawle, skąd wiedzą, że ich prawa są słuszne i sprawiedliwe.

Dowódca powtórzył pytanie.

— Bo innych nie ma — odparła butna istota i tupnęła krótką nóżką.

— Pozwolisz, że wtrącę się do tej pogawędki? — zapytał Egin. — Tak, dziękuję. Otóż, posłuchajcie, co wam powiem. Po pierwsze: jeżeli jeszcze raz ktokolwiek ośmieli się tupnąć, zostanie spłaszczony przy pomocy specjalnej prasy. Rozumiecie, co znaczy słowo „spłaszczony”? Zmieni się z trójwymiarowego w kształt o dwóch wymiarach. Po drugie, gdy mówicie do naszego Dowódcy, który prowadzi Wielką Eskadrę, stójcie nieruchomo i wciągnijcie te obrzydliwe brzuchy. Po trzecie…

Dowódca usiłował przerwać to przemówienie, ale Egin rozeźlił się na dobre:

— Pozwól, jeszcze tylko dwa słowa. Te typy są bardziej ograniczone niż nasze najprymitywniejsze roboty. Tracimy niepotrzebnie czas na rozmowy z wykonawcami rozkazów.

— Kto wami dowodzi? — wrzasnął powiększając swój obraz na ekranie. — Odpowiadać! Szybciej!

— On! On! On! — bełkotali, wskazując jeden na drugiego. — On mnie wydaje rozkazy. A on mnie! Ja powtarzam rozkazy jego! On dowodzi mną! A mnie rozkazuje tamten!

— Kto przysłał wasz oddział?'— indagował Egin.

— Wielki Wódz Ore. On dowodzi rakietami.

— W której rakiecie znajduje się Wielki Wódz Ore?

— To tajemnica.

— Spalimy wszystkie rakiety, a przy okazji Wielkiego Wodza Ore razem z tajemnicą, jeśli natychmiast nie odpowiecie na moje pytanie.

Groźba poskutkowała.

— Wielki Wódz siedzi w wielkim fotelu w największej rakiecie — informował szamerowany srebrem pirat.

— Pokaż! — huknął Egin, nie żałując gardła.

Pokaż dokładnie, która to rakieta. Podejdź do ściany! Za chwilę zobaczysz obraz, a na nim kilkanaście rakiet uwięzionych w wielkich, przeźroczystych bańkach. No, pospiesz się!

Po upływie kilkunastu mintit maszyny, otworzywszy rakietę, wskazaną przez istotę w brązowym skafandrze, przeniosły Wielkiego Wodza do gwiazdolotu Heskera.

Wielki Wódz Ore był nieco oszołomiony. Mrużył oczy, składał i rozkładał dłonie, ciężko wzdychał i za wszelką cenę starał się zachować godność, chociaż uśmiechy kosmonautów deprymowały go. Po raz pierwszy w życiu znalazł się w takim towarzystwie. Protokół dyplomatyczny nie przewidywał podobnych sytuacji. Wzięto go do niewoli bez walki. Świadomość własnej bezsilności irytowała, niepokoił dobry humor chwilowych zwycięzców. Wódz nie tracił nadziei, ciągle jeszcze wierzył w swoją gwiazdę, licząc w skrytości ducha na wdzięczność Pana, któremu składał ofiary, nie oglądając się na koszta. Powiedział o tym Dowódcy, który zapytał grzecznie o przyczynę zamyślenia.

— Wiernie służę mojemu Panu — mówił Wielki Wódz Ore, mrugając prawie białymi powiekami. — On sprawi, że odzyskam wolność, i wtedy…

Wódz nie dokończył zdania, uczynił to Egin:

— Wtedy poniesiemy zasłużoną karę.

— Zgodnie z prawem Państwa Niebieskiego Środka — zapewnił Ore — ale weźmiemy pod uwagę okoliczności łagodzące.

— Doceniamy twoje dobre chęci — rzekł Paweł Do. — Powiedz, co może złagodzić przewidywaną karę?

— Przybywacie z odległej prowincji, gdzie jak powszechnie wiadomo, żyją dość prymitywne istoty. Okażemy wam wielkoduszność, bo sami nie wiecie, co czynicie. Ulegając bezrozumnym instynktom, opuszczacie swoje gniazda, by błądzić po bezkresach Kosmosu aż do nieuniknionej zagłady.

— Chętnie skorzystamy z twoich rad i pouczeń

— oświadczył z powagą Laurin.

— Jakże mogą wam radzić? — zdumiał się Ore.

— Nigdy nie zrozumiecie prawdziwego sensu moich słów.

— A może warto jednak spróbować? — zachęcał coraz bardziej rozbawiony Kosmolog. — Łakniemy mądrości.

— I nikt nigdy nie zdoła zaspokoić tego łaknienia — rzekł Wielki Wódz. — Spójrzcie na siebie. Jesteście karykaturami Istot Prawdziwie Rozumnych: długie nogi, ramiona, ręce podobne do macek morskich stworzeń, nadmiernie rozwinięte barki, IIpłaskie brzuchy i spłaszczone głowy. Im dalej od ii centrum Kosmosu — tłumaczył Ore — tym to gorzej wygląda. Tym gorsze proporcje, tym bardziej pokraczne istoty. Tak to już bywa, że z dala od środka Wszechświata łatwo o wynaturzenia. Patrząc na wasze ciała, zastanawiam się, gdzie miejsce na duszę rozumną, by mogła swobodnie się rozwijać.

— Nie trudno odgadnąć, że twój intelekt zagnieździł się w brzuchu, godnym podziwu i pozazdroszczenia.

— Tak, bo to najdogodniejsze miejsce dla najszlachetniejszej substancji istoty myślącej.

— Jesteśmy bardzo prymitywni — zgodził się Paweł Do. — Dlatego zechciej wyjaśnić prostymi słowy, jak to się stało, że ty jesteś naszym więźniem a nie odwrotnie, że zdołaliśmy unieruchomić dwa tuziny twoich pojazdów? — Przejściowy sukces — odparł Ore. — Jego źródłem jest nieprzychylna dla nas konfiguracja gwiazd. Po pewnym czasie sytuacja ulegnie zmianie.

— Nastąpi to szybciej, niż przypuszczasz — powiedział Egin takim tonem, że Wielki Wódz zaniepokoił się.

— Nie podejmujcie pochopnych decyzji — przestrzegał — których skutków nie sposób przewidzieć. Będziecie żałować…

— Niczego nie będziemy żałować — przerwał zniecierpliwiony Dowódca i zwracając się do kosmonautów, obecnych przy rozmowie z Wielkim Wodzem Ore, zaproponował: — Niech każdy powie, co powinniśmy uczynić z tym fenomenem, a potem zastanowimy się, czy warto poznać z bliska Jedyne Państwo Niebieskiego Środka.

— Kosmiczny pyszałek — przemówił Hesker. — Maszyny tłumaczące wyłączono, by nie urazić godności Wodza. Zapakujemy to całe bractwo do rakiet i szczęśliwej drogi.

— Obawiam się, że nie docenią aktu przebaczenia — zabrał głos Tytus. — Należy ich rozbroić, a potem dopiero wypuścić z klatek. Nigdy nie odczuwałem tak żywiołowej niechęci do żywej istoty — przyznał z zażenowaniem. — Nie umiem opanować nieufności.

— Rozbroić, broń zniszczyć — rzekł strateg Soke — warto także pomyśleć o zakładnikach.

— Zatrzymamy Wodza — powiedział Laurin. Ostatni odzyska wolność, gdy jego wilki wrócą do swych nor.

— Zabierzemy tego mądralę ze sobą — odezwał się filozof Akon. — Toż to przecież skarbnica wiedzy o mieszkańcach „centrum” Kosmosu. Jak oni doszli do tego odkrycia? Skąd to przekonanie o własnej mądrości? Skąd ta wiedza o prymitywnych prowincjach? Odstąpię mu własne łoże — mówił Akon, zafascynowany perspektywą nowych studiów — będę go karmił, pielęgnował…

— A on przy najbliższej okazji odpowiednio się odwdzięczy. Nie — zaprotestował Egin — dla dobra nauki można wiele uczynić, lecz nikt nie zabiera na wyprawę naukową obrzydliwej bestii.

— Indor to nie bestia — żartował Laurin. — Spójrzcie, jak mu zrzedła mina. Nie rozumie, lecz domyśla się, że to mowa o nim, że ważą się jego losy. Niech wraca do Państwa Niebieskiego Środka.

— Ale przedtem zadam mu kilka pytań — prosił Akon. — Chciałbym nieco lepiej poznać ów pępek Wszechświata.

Загрузка...