Ludea

Milczenie Efera trwało zaledwie kilka godzin. Nawigatorzy rozpoczęli właśnie żmudne obliczenia, by określić położenie eskadry w tej strefie Kosmosu i ustalić odległość od Ziemi, gdy pośrednik znowu przemówił:

— Piąte spotkanie z Istotami Rozumnymi raz jeszcze dowiodło, że jesteście przedstawicielami unikalnej cywilizacji.

— Twoje komplementy zawstydzają — odparł Paweł Do — i zobowiązują do wymiany uprzejmości na kosmicznym szczeblu. Miło współpracować z tak fantastycznie cierpliwą istotą, tak wytrwale zmierzającą do celu.

— Szkoda tylko — odezwał się kosmolog Laurin — że przedstawiciele cywilizacji 90 Planet tak szybko stracili cierpliwość.

— Mają sporo dobrej woli — Efer usiłował usprawiedliwić kłótliwe istoty — stworzyli instytuty do walki z własnymi wadami, lecz wrodzone i chroniczne wady wzroku niesłychanie komplikują im życie. Pomyślcie, że mieszkańcy każdej planety inaczej widzą to samo.

— Różny punkt widzenia tego samego problemu winien ułatwiać prawidłową ocenę — rzekł Laurin. — Relacje kilku świadków identycznego wydarzenia zawsze różnią się. Różne spojrzenia na ten sam przedmiot umożliwiają przeprowadzenie wszechstronnej analizy.

— Inaczej mówiąc, wady wzroku mogą okazać się zaletami. Czy dobrze zrozumiałem? — zapytał Efer.

— Bardzo dobrze, bezbłędnie — zapewniał Laurin — i by rozwiać wszelkie wątpliwości, służę przykładem: oni kiepsko strzelają.

Utrwaliłem śmiech kosmonautów. Długo nie mogli się uspokoić. Wreszcie przemówił Paweł:

— Jak więc słyszysz, nie zachowaliśmy w sercach urazy do niegościnnych gospodarzy. — Jakże jesteście tolerancyjni! Co za wspaniałe poczucie humoru! — zachwycał się Efer. — Cudowna żywotność, niewyczerpana energia, tak, tak, istota ludzka jest nieograniczona jak nasz Wszechświat, i to podobieństwo uzasadnia raz jeszcze decyzję Rozumniejszych o zaludnieniu Kosmosu.

— Piąte spotkanie z mieszkańcami 90 Planet nie zachęca do dalszych eksperymentów — stwierdził Dowódca. — Nawigatorzy przystąpili do wytyczenia najkrótszej drogi powrotnej. Czy możesz nam powiedzieć, kiedy wrócimy na Ziemię?

— Szybciej, o wiele szybciej, niż sądzicie — odparł Efer. — Zakrzywienie przestrzeni Tej Strefy Kosmosu sprawiło, że eskadra od pewnego czasu zbliża się do rodzimego Układu Słonecznego.

— Miła nowina! — zawołał Tytus. — Straciliśmy kontakt z Ziemią. Czy wkrótce będzie można nawiązać łączność?

— Oczywiście. Rozumniejsi stale przekazują informacje o przebiegu Wyprawy, również o prawdopodobnym terminie powrotu eskadry.

Zaskoczyła nas ta wiadomość, by nie powiedzieć: wzruszyła.

— Czy możesz przekazać Narbukilowi kopie wysłanych informacji? — zapytał dowódca.

— Wierzysz w dobre intencje Rozumniejszych, ale pośrednikowi nie dowierzasz — powiedział Efer. — A co sądzą Tereza i Tytus o mojej prawdomówności?

— Czują, że mówisz prawdę — odparła z głębokim przekonaniem Tereza.

— Też tak sądzę — rzekł Tytus. — Czy Rozumniejsi odebrali również wiadomości z Ziemi?

— Otrzymaliśmy je dosłownie przed chwilą. Ludzie, odpowiadając na przekazane im informacje, pozdrawiają serdecznie kosmonautów.

— Ludzie, jacy ludzie? — zapytał Paweł.

— Synowie tych, którzy organizowali wyprawę — odrzekł Efer. — Są bardzo podobni do swoich rodziców. Księżyc Hor bez przerwy odbiera transmisje nadawane przez stacje Systemu Słonecznego. Ludzie chcą zobaczyć i usłyszeć kosmonautów. Postaramy się jak najszybciej spełnić to zrozumiałe życzenie.

— Poczciwy księżyc Hor — rozczuliła się Tereza.

— I pomyśleć, że chcieliśmy uciec przed nim.

— Będzie teraz łącznikiem eskadry — mówił Efer. — Ułatwi ponowne nawiązanie kontaktu z rodzimą planetą i umożliwi rozmowę z Rozumniejszymi.

— O czym pragną z nami rozmawiać? — zainteresował się Laurin.

— Pragną wiedzieć, czy przyjmiecie moje zaproszenie.

— Dokąd nas zapraszasz?

— Na planetę, którą odwiedzaliście w przeszłości

— odpowiedział Efer. — Od tej wizyty upłynęło tam sporo czasu. Przeżywamy obecnie prawdziwy renesans. Zasłużyliśmy na serdeczne i gościnne powitanie.

— Myślę — rzekł Tytus — że zasłużyliśmy.

— Na powierzchni planety wyląduje część eskadry — oświadczył Paweł Do. — Większość gwiazdoIptów pozostanie na orbicie parkingowej. A co będzie dalej, zobaczymy. Czy wystąpisz teraz w roli pilota?

— Uczynię to z wielką przyjemnością — odparł Efer. — Obserwujcie uważnie ekrany. Za sekundę zabłyśnie migotliwy punkt, zmieniający kolor co dziesięć sekund, czerwony, zielony, na przemian. To światło wskaże drogę wiodącą do Układu Słonecznego. Wokół gwiazdy krąży sześć planet. Czwarta, licząc od Słońca, z niecierpliwością oczekuje waszego przybycia.

— Mam nadzieję, że obejdzie się bez uroczystych powitań — wymruczał Laurin.

— Nie zamierzamy męczyć kosmonautów nużącymi ceremoniami — oświadczył wszystkosłyszący Efer. — Powinniście dobrze odpocząć przed powrotną podróżą.

Minął dzień, zegary pokładowe wskazywały godzinę drugą po południu.

— Za chwilę zobaczycie flotyllę statków kosmicznych — zabrzmiał głos Efera. — To eskadra honorowa. Będzie wam towarzyszyć do samej planety, ułatwiając odnalezienie właściwej i najkrótszej drogi, a potem wejście w atmosferę.

Egin ogłosił na wszelki wypadek alarm, czym zirytował Tytusa i ubawił Laurina.

— Bądźmy ostrożni — mówił Tytus — to zrozumiałe, ale nie manifestujmy zbyt często braku zaufania do pośrednika. Przyjęliśmy jego zaproszenie, sam gospodarz dba o nasze bezpieczeństwo. Nic nam nie zagraża.

— O ile znam Egina — odrzekł Laurin — niebezpieczeństwo grozi raczej eskorcie honorowej.

Paweł Do przysłuchiwał się w milczeniu tej wymianie zdań. Żart kosmologa wywołał lekki uśmiech.

— Bądź spokojny — powiedział. — Nie zniszczymy statków gospodarzy. Alarm nie powinien ich obrazić. Efer dość dobrze poznał ludzi i jak do tej pory ciągle jeszcze dobrze o nas mówi. Niepokoi mnie natomiast co innego: dawno wyznaczono cel, do którego wiodą różne drogi. Możemy wybrać dowolną drogę i dowolny sposób podróżowania. Nikt przecież nie krępuje naszej inicjatywy, samodzielnie podejmiemy decyzję, ale cokolwiek uczynimy, efekt końcowy będzie zawsze zgodny z uprzednio opracowanym programem Rozumniejszych. Przypomina to nieco sytuację bohaterów powieści, o których losach zadecydował autor, zanim zostali przez niego stworzeni.

— Opowiadano mi kiedyś — odezwał się Laurin — historię o bohaterach powieści fantastycznej usiłujących przeciwstawić się woli autora. Były to postacie niesłychanie żywe, dzięki czemu poczęły odmawiać posłuszeństwa i prowadzić samodzielną egzystencję. Role odwróciły się, autcr został zmuszony do uzgodnienia dalszego ciągu z bohaterami utworu.

— Zabawna i fantastyczna anegdota — rzekł Dowódca. — Nasza rzeczywistość, chociaż także niekiedy fantastyczna, podlega niewątpliwym wpływom Kosmosu i nie umiemy rozpoznać, kiedy są korzystne dla ludzi, a kiedy szkodliwe, czy bronić się przed nimi, czy też im poddawać.

Wiadomość o pojawieniu się eskadry honorowej przerwała rozważania Pawła. Niebo zaroiło się setkami pojazdów o różnej wielkości i rozmaitych kształtach. Uważniejsza obserwacja umożliwiła wyodrębnienie trzech zasadniczych grup: wielkich gwiazdolotów podobnych do komet, mniejszych statków kosmicznych o bardzo złożonej konstrukcji geometrycznych form, połączonych ażurowymi przęsłami. Trzecią grupę reprezentowały najliczniejsze rakiety, o tradycyjnej budowie, nieco może wysmuklejsze od sond eskadry. — Wspaniała flotylla — stwierdził Egin bez zachwytu — około ośmiuset statków.

— I wspaniałe powitanie — rzekł Paweł Do. — To wielki dla nas zaszczyt. Nikt nigdy nie witał w ten sposób ludzi. Trzeba docenić uprzejmość gospodarzy, Narbukila czeka wiele pracy.

— Moi sekretarze — odparłem — funkcjonują sprawnie, szybko utrwalając obrazy i dźwięki.

— Eskorta honorowa — usłyszeliśmy głos Efera — wykona następujący manewr. Część pojazdów otoczy półkolem eskadrę, część zawróci, by spełnić rolę pilotów.

— Otoczy — Wymruczał Egin.

— Zaufaj — prosił Efer. — Rozumniejsi nie zdołali przewidzieć nieprzyjemnych niespodzianek, które spotkały kosmonautów na księżycu Hor i w czasie spotkań z istotami mniej czy więcej rozumnymi. Jednak tutaj, w tym Układzie Słonecznym, w tej strefie Kosmosu, znajdującej się po obu stronach granicy, tu mogą was spotkać tylko przyjemne niespodzianki. Za eskadrą podąża Hor. Księżyc pozostanie na orbicie, by pośredniczyć w dalszych rozmowach przedstawicieli różnych wymiarów. Punktualnie o godzinie czwartej pierwsze gwiazdoloty wylądują na powierzchni planety Ludea. Nieco kłopotu sprawiło nam przetłumaczenie oryginalnej nazwy — zwierzał się Efer. — Znam dobrze język ludzi, jednak przywykliśmy do bezdźwięcznej wymiany myśli. Gdy rozmawiamy o rodzinnej planecie, świadomość przekazuje obraz słońca zawieszonego nad zieloną równiną, na tle zieleni pojawia się kielich kwiatu Sohir, który kwitnie w czasie pełni naturalnego księżyca Ludei. Ten kwiat nigdy nie więdnie, symbolizując niespełnione ciągle marzenia Istot Rozumnych o nieśmiertelności.

Kilka minut po godzinie czwartej.

Dziesięć gwiazdolotów wylądowało na kosmodromie planety Efera. Nieco później statek Dowódcy. Paweł Do nigdy nie widział pośrednika. Znał go z naszych opowiadań. Zobaczywszy Efera, stojącego samotnie na płycie kosmodromu, powiedział:

— Przystojny mężczyzna — i dodał zaraz: — Więcej niż przystojny.

— Wydaje się wyższy — powiedział Tytus. — To chyba jednak inny kształt Efera.

— Słusznie — Efer witał się z dowódcą. — Ten sam pośrednik w innej postaci. Od naszego pierwszego spotkania minęły wieki. Świadomość przetrwała wiele form, bo tak postanowili Rozumniejsi. Wyspecjalizowałem się w ludzkich sprawach i dlatego tutaj jestem.

— Sam? — zdziwił się Dowódca.

— Zgodnie z waszym życzeniem nie ma na kosmodromie tłumów, powitalnych przemówień, orkiestr, girland, dekoracji. Moi współpracownicy, zaledwie dziesięć Istot Dosyć Rozumnych, oczekują nieco dalej, w pawilonie Dobrej Myśli. Goszczą tam zazwyczaj astronautów tuż przed wyruszeniem w Kosmos.

Wyraziliśmy pragnienie poznania współpracowników Efera.

— Ucieszy ich wasza decyzja — odparł — od wielu dni i nocy o niczym innym nie myślą, zaniedbując swoje obowiązki. Trapili się, czy ludzie zechcą z nimi mówić.

— Lekcja skromności — szepnął Laurin.

Utrwaliłem obraz zespołu szczerze przejętych współpracowników Efera. Wszyscy smukli, bardzo wytworni, w jasnych kostiumach, uwydatniających zgrabne figury. Zobaczywszy kosmonautów, wkraczających do Pawilonu, pospieszyli do gości, mile uśmiechnięci i ciągle jeszcze niepewni, jak zostaną potraktowani. Serdeczność Dowódcy, rubaszny humor Laurina, urok Tytusa, powaga filozofa Akona, podniecenie Terezy, przyjazne twarze pozostałych kosmonautów przełamały barierę niepewności, likwidując resztki niepokoju.

Są subtelniejsi i delikatniejsi od nas, pomyślałem, a Efer, czytający w myślach, podziękował za komplement miłym uśmiechem.

Pojazdy przewiozły kosmonautów do centrum miasta.

— Przygotowaliśmy pomieszczenia dla dziesięciu tysięcy ludzi — poinformował Efer. — Gościmy jedną dziesiątą, nie zabraknie więc miejsca.

— Jeśli uznamy to za możliwe — odparł Paweł Do — z twojego zaproszenia skorzystają inni kosmonauci.

— Otwartym sercem powitamy każdego człowieka — rzekł pośrednik. — Rozumiemy waszą przezorność i z podziwem przyglądamy się, jak ludzie troszczą się o ludzi.

Prawdę mówił Efer, wspominając, że jego planeta przeżywa renesans. Było to odrodzenie szczególnego rodzaju. Piękno dawnej architektury łączono z wymaganiami współczesnej, wysoko rozwiniętej cywilizacji.

Wielokondygnacyjne miasto, wzniesione w malowniczej dolinie, tętniło życiem. Tłumy przechodniów spacerowały po placach, dziedzińcach, otoczonych wysokimi kolumnami, windy znajdujące się w ich wnętrzu łączyły poszczególne piętra tego ośrodka miejskiego. Brunatnoczerwone portyki kolumnowe pięknie kontrastowały z szarymi płaszczyznami ścian pałacowych budowli o kopułach z tworzywa osłabiającego siłę promieni słonecznych. Dzielnice łączyły mosty i tunele, liczne ogrody powiązano umiejętnie sztucznymi rzekami, które w niczym nie przypominały monotonnych kanałów o wyregulowanych brzegach. Architekci pracowali nad nowym projektem miasta-wyspy, pływającej po oceanie od kontynentu do kontynentu. Pomysł ten zrealizowano na Ziemi pod koniec Trzeciej Ery Kosmicznej.

Kompleks budynków oddany do dyspozycji kosmonautów znajdował się w Dzielnicy Czwartej na najwyższej kondygnacji miasta.

— Tyle tu świeżego powietrza — mówił Efer. — W pobliżu zbudowano specjalną stację odbiorczo-nadawczą, by umożliwić wam nawiązanie kontaktu z eskadrą.

Dowódca podziękował.

— Zabraliśmy ze sobą niezłe aparaty — powiedział. — Każdy kosmonauta może w każdej chwili nawiązać łączność z gwiazdolotami, które pozostały na orbicie, a przede wszystkim z Hesterem, moim zastępcą.

Stałem najbliżej Efera, dlatego zapewne dostrzegłem krótkotrwałe zwężenie jego źrenic. Poczuł mój wzrok, bo natychmiast uśmiechnął się, mówiąc:

— Tak, to o wiele prostszy i wygodniejszy sposób porozumiewania się na odległość.

Nie wracaliśmy więcej do tego tematu. W tymże dniu zwiedziliśmy jeszcze obserwatorium astronomiczne i dzielnicę domów o ścianach pokrytych wspaniałymi freskami.

— Cudowne — zachwycał się Tytus. — Patrząc na te gigantyczne dzieła sztuki, trudno wyobrazić sobie, że te freski pokrywają ściany budynków mieszkalnych. To galeria obrazów ustawionych na zboczu góry.

Zanotowałem w pamięci moich sekretarzy elektronicznych kilka refleksji:

„To nie tylko Istoty Rozumne, to także wrażliwi na piękno artyści zafascynowani kształtem i barwami otaczającego ich świata. Gdy pragną wyrazić swój zachwyt, stają się cudotwórcami. Kolorowe malowidła, monumentalne rzeźby, fontanny tryskające światłem,' ogromnie bogate w kompozycji i w materiale główne fasady budynków, barwne kamienne inkrustacje nawierzchni placów, cudownie lekka lub raczei lotna i strzelista architektura — czynią z miasta prawdziwe muzeum wspaniałej sztuki. Uwielbiają muzykę, taniec i poezję. Kolejność uwielbienia przypadkowa, bo niczego specjalnie nie wyróżniają, ekscytując się jednakowo pięknym utworem poetyckim, natchnioną melodią czy baśniowym baletem. Co za nieposkromniona, fantastyczna wyobraźnia! Co za rozmach i patos, a jednocześnie zdumiewająca skromność twórców! Efer przedstawił kilku najwybitniejszych. Cóż to za urocze istoty! Genialny architekt Hostin, czarujący baletmistrz Sor, pełen wigoru kompozytor Imus i wielu innych, których imion nie zdołałem utrwalić. Efer tłumaczył ich słowa. Opowiadali o swoim wzruszeniu, wywołanym przybyciem ludzi. Od Efera wiele słyszeli o cywilizacji która wysłała w Kosmos dwa tysiące gwiazdolotów.”

Mówił architekt:

— Jak opowiedzieć o swoich uczuciach, jak wyrazić szczerą radość, by nie schlebiając podziękować za waszą obecność na tej planecie. Pracowałem nad projektem gmachu dworca astronautycznego. Nie mogłem rozwiązać wnętrza głównego hangaru. Mozoliłem się i mozoliłem i nic z tego nie wychodziło. Powiedziałem do Efera, daruj, nie podołam temu zadaniu. Wtedy oznajmił, że niebawem zobaczę ludzi. Podziękowałem za wiadomość i przystąpiłem do pracy. Problem hangaru został pomyślnie rozwiązany. Po tej rozmowie mam zamiar opracować projekt miasta, zamkniętego w olbrzymiej kuli, szybującej nad kontynentami. Wasza obecność dodaje sił.

Milczeliśmy zawstydzeni. Efer, zauważywszy nasze zmieszanie, zapewniał:

— On mówi, co czuje. Bardzo przeżywa spotkanie z ludźmi. Nie tylko on — dodał z uśmiechem.

Zwiedzamy miasta, kraje, kontynenty, planetę. Poznajemy mieszkańców Ludei, Eferydzi to nazwa wykoncypowana przez Laurina, tworzą, komponują, grają na oryginalnych instrumentach, malują, rzeźbią, konstruują, są autorami dzieł literackich, utworów dramaturgicznych, wznoszą wspaniałe budowle. Często powtarzamy to słowo: „wspaniałe”. Nie sposób wyliczyć tych wszystkich wspaniałości, które, spotykamy na każdym niemal kroku. Zdumiewa żarliwość, nadludzka pasja twórcza, stanowiąca sens istnienia tych istot. Efer wszędzie towarzyszy kosmonautom i od czasu do czasu wygłasza lakoniczne komentarze:

„Promieniowanie kosmiczne gwiazd tej strefy sprzyja rozwojowi talentów artystycznych. Szybko dojrzewają i nie osiągnąwszy często szczytu swoich możliwości, gasną.”

„Nie znoszą najdrobniejszych przejawów niechęci do swoich utworów. Żywią się uśmiechami. Pochwały wyzwalają nowe siły.”

— Czy wszyscy są twórcami, artystami? — zapytał Tytus.

Odpoczywaliśmy w ogrodzie, oczekując na pojazdy komunikacji powietrznej. Miały nas przerzucić na inny kontynent.

— Nie, nie wszyscy są twórcami — odparł Efer. — Większość, powiedzmy, dwie trzecie. Pozostali służą im, stwarzając optymalne warunki dla szybkiego rozwoju twórczości.

— Szybkiego? — zdziwił się filozof Akon. — Czyżby to, co niegdyś gnębiło ludzi, dokuczało także Eferydom? Pod koniec Trzeciej Ery Kosmicznej Ziemi zdołaliśmy wyeliminować z naszego życia pośpiech. Jakże zubożał wszelkie doznania, jakże utrudniał świadome przeżywanie własnego istnienia, nie mówiąc o kłopotach z kontemplacją piękna. Zwolnienie rytmu życia miało przełomowe znaczenie dla dalszej egzystencji ludzi: stała się pełniejsza, doskonalsza, barwniejsza. Czym wytłumaczyć to przyspieszenie czasu na Ludei?

— Wspomniałam kiedyś — mówił Efer — o krótkotrwałości istot, które nazwaliście Eferydami, by sprawić mi przyjemność. To określenie bardzo przypomina inne: efemerydy. Zbieżność przypadkowa, ale wiele mówiąca. Na Ludei jeszcze nikt nie zdołał przekroczyć granicy dwudziestu lat.

— Według jakiego czasu? — zapytał Laurin. — Dwadzieścia lat tutaj może równać się dwustu latom na Ziemi. — Niestety, Ludea podlega podobnym prawom mechaniki nieba. Ruch planet wokół słońca wyznacza czas zbliżony do ziemskiego, lecz na tym kończy się podobieństwo. Może zechcecie nam dopomóc w rozwiązaniu tego najważniejszego problemu. Od wielu stuleci usiłujemy przedłużyć życie istot rozumnych. Nikomu jednak nie udało się dokonać tej sztuki.

— Trzeba wciągnąć do współpracy kobiety — przemówiła Tereza. — Często miewają niezłe pomysły i są bardziej wytrwałe w urzeczywistnianiu swoich idei. No i bardziej precyzyjne. Dlaczego je chowacie po domach? Dlaczego nie biorą udziału w życiu? Czy reprezentujecie cywilizację patriarchów? Nie widziałam do tej pory ani jednej niewiasty.

Efer odetchnął głębiej.

— Na tej planecie nie ma kobiet — oświadczył. — Nigdy ich nie było. Rozumiem waszą konsternację. Pojazdy już czekają na pobliskim lotnisku. Polecimy na kontynent otoczony ciepłym morzem. Panuje tam wyjątkowo łagodny klimat, a w promieniach życiodajnego słońca wszystko bujnie się rozwija. Poeci powiadają, że nawet kamienie w tym klimacie odzyskują utracone rumieńce.

Po kilkugodzinnej podróży pojazdy wylądowały na półwyspie, który Efer nazwał Dłonią Wielkoluda. Przy odrobinie dobrej woli można było wyobrazić sobie pięć palców zanurzonych w morzu.

— Malownicze fiordy — stwierdził Laurin. — A gdzie olbrzym schował drugą dłoń?

— Położył ją po drugiej stronie kontynentu — odparł z uśmiechem Efer. — W drodze powrotnej wzbijemy się wyżej i zobaczycie zarysy całego lądu. Przypomina postać ludzką: człowieka leżącego z rozkrzyżowanymi ramionami, patrzy w niebo, prawa noga wyprostowana, lewa zgięta w kolanie, to wysoka góra, na szczycie wzniesiono jedno z największych obserwatoriów galaktyk.

— Klimat rzeczywiście cudowny — powiedział Dowódca. — Żyć nie umierać!

— To prawda — rzekł Efer. — Tutaj nikt nie myśli o epilogu swego istnienia. Cały kontynent to jedno wielkie laboratorium, złożone z setek tysięcy pracowni naukowych i artystycznych. Tu rodzą się Istoty Rozumne, tu tworzymy kształty i wypełniamy je treścią. Proces niesłychanie skomplikowany — tłumaczył Efer, przedstawiając pierwszy zespół: — Oto projektanci. Ustawicznie wprowadzają ulepszenia do swoich projektów, innowacje, starają się usprawnić działanie zaprojektowanych struktur, przynosi to pewne efekty, ciągle jednak niezadowalające, doskonalenie postępuje bardzo wolno.

Poznaliśmy genialnego projektanta.

— Nad czym obecnie pracujesz? — zapytał Efer. Geniusz wpatrywał się w ludzi jak zahipnotyzowany. Efer powtórzył pytanie.

— Nad serią snycerzy — odparł szeptem, nie odrywając oczu od naszych twarzy. — A więc tak wyglądają prawdziwi ludzie…

— Czy jesteś rozczarowany? — pytanie zadał Laurin.

— To najdowcipniejszy kosmonauta — powiedział Paweł Do — kosmolog. Gdy nie zajmuje się kosmologią, nie można go traktować poważnie.

Efer przetłumaczył pytanie Laurina i słowa dowódcy.

— Do pewnego stopnia jestem rozczarowany — odrzekł projektant. — Rysy asymetryczne, proporcje ciała zachwiane, mówicie głośno, poruszacie się swobodnie, ta istota — wskazał Terezę — z wdziękiem, płynnie. Jej uroda prawie dorównuje urodzie Efera.

— Odrobina impertynencji dobrze nam zrobi — powiedziała Tereza.

— Mów, mów jeszcze — v prosił projektant — co za śliczne brzmienie głosu!

— Po uwagach nieco krytycznych, komplement

— Tereza roześmiała się.

— Śmiej się, śmiej — prosił znowu projektant

— toż to śpiew szczególnego rodzaju. Chciałbym zobaczyć twoje struny głosowe.

— Wybaczcie mu — odezwał się Efer. — On nigdy nie widział i nie słyszał ludzi.

— Co powiesz o mnie? — zapytał Dowódca, by odwrócić uwagę projektanta od Terezy.

— Silna konstrukcja. Twarz brzydka. Poprawiłbym kształt szczęki i wykrój ust. Za duże uszy, blada cera. Ale emanuje z ciebie siła, zadziwiająca pewność siebie i spokój. Kim on jest? — zapytał Efera.

— Dowódca Wyprawy Kosmicznej.

— Czy mogę podejść bliżej? — spytał projektant a gdy wyraziliśmy zgodę, zbliżał się do każdego na odległość metra i oglądał kosmonautów jak eskponaty w muzeum.

— Silni fizycznie i silni psychicznie — mówił — czuję tę siłę i energię. Czuję intensywne promieniowanie… Ultrafioletowe — dodał po chwili zastanowienia. — Zawiera sporo informacji. Umiejętność panowania nad sobą to wspólna cecha. Zazdroszczę wam tego spokoju.

— Niekiedy tracimy spokój — przyznał Tytus.

— Irytujemy się, złościmy, denerwujemy… — Och, tyle ile trzeba dla higieny wewnętrznej

— odezwał się niepoprawny Laurin — nie reprezentujemy cywilizacji aniołów ani półbogów. Ludzie, nawet najbardziej zharmonizowani z Kosmosem, który jak powiadają, jest w środku i wszędzie, nawet ten rodzaj istot ludzkich skłonny jest do ekstrawagancji, do zmian nastrojów, do złego i dobrego humoru.

— Czy mogę położyć rękę na twoim ramieniu?

— projektant stanął przede mną.

— Oczywiście — odparłem.

— Ten bezpośredni kontakt pozwoli lepiej zrozumieć twoją konstrukcję. Już długo żyjesz? — projektant westchnął: — bardzo długo. Kiedy wreszcie poznamy tajemnicę długowieczności?

Pytanie było retoryczne. Mówił więc dalej:

— Twój umysł bezustannie pracuje, coraz bardziej obciążasz pamięć, skrzętnie przechowując obrazy przeszłości. Nie potrafię odgadnąć treści twojej pracy.

— Kronikarz Wyprawy, Narbukil — wyjaśnił Dowódca. — Obciąża pamięć swoją i wielu maszyn.

— Obyś pozostawił trochę miejsca na własne wspomnienia o indywidualnych przeżyciach. Człowiek jest czymś więcej, niż mu się wydaje.

Lekki, prawie niedostrzegalny ruch dłoni Efera sprawił, że projektant pożegnał nas, przepraszając za niedyskretną ciekawość.

— Wybaczcie, proszę — mówił — to czysto zawodowe zainteresowanie. Odchodzę, by wprowadzić do moich projektów szereg istotnych poprawek. Za wiele uwagi poświęcamy formie, za mało treści. Treść, wypełniająca ludzkie wnętrza, doskonale wzmacnia zewnętrzną konstrukcję.

Efer westchnął i projektant umilkł. Przeszliśmy do innej pracowni. Tutaj programowano cechy charakteru przyszłych istot. Nad skomplikowaną aparaturą czuwał uczony.

— Jeden z moich najbliższych współpracowników — przedstawił Efer. — Był razem ze mną w przeszłości.

— Tak, poznaję! — zawołałem. — Zacny Ki, który czuwał nade mną w pałacu i towarzyszył kosmonautom na stadionie.

— A jednocześnie uważnie obserwował — rzekł Efer. — Swoje obserwacje wykorzystał później, gdy wędrując z kształtu do kształtu, dotarł do teraźniejszości tej planety. Zachował pamięć czasu minionego. To zasługa Rozumniejszych.

— Z prawdziwą radością witam oryginalnych ludzi — Ki ukłonił się. — Wasze reprodukcje pozostawiały sporo do życzenia. Z tym większym zadowoleniem nawiązuję kontakt z żywymi prototypami. Liczna grupa zwiedza nasze pracownie. Inni spacerują po ogrodach, jeszcze inni pozostali w gwiazdolotach. Tej solidarności nie umiemy zaszczepić tworzonym w tych laboratoriach istotom rozumnym. Wasze istnienie wywodzi się ze wspólnoty ludzkiej. Egzystencja człowieka to współistnienie z innymi ludźmi. Istoty, które nazwaliście Eferydami, nigdy nie zdołają osiągnąć pełni, nigdy nie zdobędą tej siły witalnej, jeśli nie nauczą się współistnienia.

Dyskretne skinienie głowy Efera przerwało monolog. Ki oddalił się.

Zachęcony przez projektanta, utrwaliłem własne spostrzeżenia z pobytu na kontynencie twórców Istot Rozumnych. Zapoznano nas z całym cyklem tworzenia. Poznaliśmy wielkich artystów, wybitnych uczonych synchronizujących temperament

istot z krajobrazem, klimatem, genialnych muzyków przekazujących swój talent uczniom. Podziwiałem fenomenalnego baletmistrza tworzącego całe pokolenia tancerzy.

Efer przedstawiał twórców, informował o ich specjalnościach, pokazywał mniej czy więcej skomplikowane aparaty. Konstruktorzy chętnie udzielali wyjaśnień. Byli wyraźnie podekscytowani wizytą ludzi. Odniosłem wrażenie, że rejestrują każde nasze słowo, każdy ruch, każdy grymas twarzy. Gawędzono z nami o zaletach umysłów ludzkich, demonstrując jednocześnie metody budowy umysłów przyszłych istot rozumnych. Podobnie postępowali inni, rozwodząc się nad idealnym współdziałaniem ludzkiego rozumu i serca.

— Zupełnie nie panujemy nad swoimi uczuciami — skarżył się specjalista od uczuć. — Łatwo wpadamy z jednej krańcowości w drugą. Radość przemienia się nagle w rozpacz. Ludzie są zrównoważeni. Jak do tego doszliście?

Na te i podobne pytania kosmonauci najczęściej odpowiadali: „To długa historia”, i szliśmy dalej.

Największe wrażenie wywarł na mnie widok kilkunastu dziesięcioletnich chłopców. Bawili się w ogrodzie bezustannie obserwowani przez swoich mistrzów.

— Prototypy — tłumaczył Efer — za dwa lata osiągną pełną dojrzałość, wtedy przystąpimy do seryjnej, masowej reprodukcji. Ilość zawsze decyduje o jakości. Im więcej, tym łatwiej o błędy konstrukcyjne.

— A jak to się zaczyna? — zapytała Tereza.

— Od projektu.

— Co dalej?

— Projekt wchodzi w stadium realizacji. — Czy można poznać szczegóły? Pokazaliście nam dziesięcioletnie istoty.

— Stworzone przed rokiem, niektóre nieco wcześniej.

— Jak, w jaki sposób stworzone?

— Cykl tworzenia składa się z wielu tysięcy mniejszych i większych aktów twórczych i tak powstaje młoda istota.

— Żywa, świadoma swego istnienia?

— Świadomość nabywa stopniowo.

— Organizm dojrzałego człowieka składa się mniej więcej z sześćdziesięciu milionów milionów komórek, codziennie powstaje i obumiera pięćset tysięcy milionów komórek. Istota ludzka stale się odnawia, odnowie podlega materia, forma pozostaje bez zmian. Gdy patrzysz na mnie — mówiła Tereza — widzisz tysiąc kwadrylionów atomów. Z ilu atomów składają się tak podobni,do ludzi Eferydzi?

— Z nieco większej ilości. Struktura ludzka jest bardziej sprężysta.

A potem Efer zaprosił kosmonautów do pawilonu Trzech Czasów.

— Przypatrzcie się przebytej drodze — powiedział. Ustawiono fotele na tarasie. Słońce skryło się za horyzontem, na tle ciemniejącego nieba współpracownicy Efeia wywoływali obrazy przeszłości. Widzieliśmy siebie, swoich najbliższych, wydarzenia poprzedzające start eskadry, przymusowe lądowanie gwiazdolotu, kierowanego przez Borcę, oddziaływanie myśli na materię.

— Była to demonstracja możliwości Rozumniejszych — przypomniał Efer. — Zjawisko psychokinezy wykorzystano dla wywołania katastrofy. Badaliśmy równocześnie reakcję kosmonautów, metody obrony. Ludzi poddano wielu próbom.

— Szczególny sposób wyrażania podziwu — powiedział Laurin.

— Wyniki tych prób wyzwoliły szczery podziw — odparł Efer. — Ludzie po raz pierwszy zetknęli się z istotami z innych światów. Przewidywania Rozumniejszych wymagały sprawdzenia.

Słowa Efera ilustrowały obrazy planety Xyris, wydarzeń na terytorium Państwa Niebieskiego Środka.

— Osłona gwiazdolotu Dowódcy zawiodła — mówił Efer. — To dzieło Rozumniejszych. Celowo pomogli „indorom”, by ci spowodowali uszkodzenie statku i zniszczenie Domu Rodzinnego. Był to dalszy ciąg eksperymentu. Ciągle zadawano pytania: co uczynią ludzie w tej sytuacji? W jaki sposób usuną przeszkody? Jaką przyjmą metodę postępowania? Jak zareagują? Okazaliście nadludzką wyrozumiałość i tolerancję, usiłując usprawiedliwić agresywne i butne istoty.

Wędrówki w czasie minionym Efer tak skomentował:

— Doszło wreszcie do naszego bezpośredniego spotkania na tej właśnie planecie, lecz w jej odległej przeszłości. Stworzyliśmy pierwsze reprodukcje kosmonautów. Przy okazji zwiedziliście Szkołę Aniołów zorganizowaną w innym czasie, skąd Tytus przeszedł po raz pierwszy do innego wymiaru. Wędrówka w Czerwieni zakończyła się powrotem do reprodukcji gwiazdolotu nr 2000. Rozumniejsi prosili ludzi o wybaczenie. Często zapominali o stopniach pośrednich.

Odtworzono kolejną serię obrazów: pierwsze i drugie lądowanie na księżycu Hor, próby reprodukowania istot ludzkich.

— Zaniechano przenoszenia kiepskich i nietrwałych kopii do innych układów.

— Co uczyniliście z naszymi drugimi wcieleniami? — zapytał Tytus.

— Te z czasu minionego — odparł Efer — dawno przestały istnieć. Reprodukcje trzech kosmonautów, Heskera, Borcy i Soke czuwają, by machina liberata zbytnio się nie usamodzielniła. Sterują księżycem Hor, spełniają polecenia Rozumniejszych. Można ich w każdej chwili zobaczyć. Nie odtworzyliśmy całej załogi gwiazdolotu Dowódcy, to było zbyteczne. Sobowtór Pawła Do znajduje się na pokładzie statku pod czułą opieką Egina.

Na księżycu Hor Tytus po raz drugi przekroczył granice innego wymiaru. Nieco później Rozumnie jsi umożliwili wszystkim kosmonautom podróż po podwójnym czasie, przeszłości i teraźniejszości. Wędrówki po wewnętrznym świecie poprzedziło piąte spotkanie w układzie „90 Planet”. Poznaliście wówczas istoty, które z pomocą Rozumniejszych nauczyły się swobodnie wędrować w czasie i przestrzeni, przenosząc swoją świadomość z przeszłości Tej Strefy Kosmosu do teraźniejszości i przeszłości. Liczyliśmy na wymianę doświadczeń i zalet. Mieszkańcy Dziewięćdziesięciu nie wykorzystali okazji. Nie starczyło rozsądku na przezwyciężenie własnych wad, na zatrzymanie gości z Ziemi.

— Znamy dobrze historię cywilizacji ludzkiej — mówił Efer.

Przed oczami kosmonautów przesuwały się obrazy dawnych epok, epizody z życia ludojadów z Kumaou, Kartaginy zniszczonej przez Rzymian. Oglądaliśmy święte miasto Zapoteków, wzniesione na sztucznym płaskowyżu, który zbudowano, łącząc dwa zniwelowane szczyty górskie. Na innym obrazie tysiące Indian ciągnęło po zboczach górskich ciężkie bloki kamienne. Potem palono lasy, bo do produkcji wapna potrzebny był węgiel drzewny. Z bloków układano piramidy. Nie osłonięta lasem gleba przestawała rodzić. Urodzajna niegdyś dolina Oaxaca przeraża dzisiaj pustynnym krajobrazem.

Pokazano nam również historie wojen, toczących w zamierzchłych czasach na Ziemi i obrazy z okresu rozkwitu cywilizacji ludzkiej.

— Pragnę usprawiedliwić przezorność Rozumniejszych — powiedział Efer. — Pragnę ją uzasadnić. Trudne dzieciństwo ludzkości kształtowało przez tysiące lat wasze współczesne, dojrzałe charaktery. Odporność na trudy, niespożyta energia, odwaga, a niekiedy determinacja w działaniu obronnym, siła wybuchowa — te zalety imponowały i niepokoiły. Nie wiedzieliśmy, czy w szczególnych warunkach kosmicznych skłonności ludzkie nie osłabią człowieczeństwa, czy pragnienie nawiązania kontaktu z innymi istotami oznacza początek współistnienia w skali kosmicznej? A teraz przypatrzcie się obrazom innych światów tej strefy Kosmosu.

Ujrzeliśmy tysiące układów słonecznych, dziesiątki tysięcy planet i miliony Istot Rozumnych, obdarzonych świadomością w lepszym lub gorszym gatunku. W dawniejszych epokach na Ziemi urządzano karnawałowe pochody maszkar, alegorycznych i karykaturalnych postaci, baśniowych tworów, pięknych ludzi, zabawnych lalek i kukieł, apokaliptycznych obrazów, aniołów i diabłów, błaznów i kolombin. Efer, który czytał w myślach, oświadczył:

— Proces tworzenia w Kosmosie ciągle trwa, trwa karnawał kosmiczny. Ustawicznie powstają nowe formy, kształty, treści. Różne tworzywo, różne metody tworzenia, różne efekty. Struktury krzemienne, roślinne, białkowe, rozmaite kompozycje atomów, najrozmaitsze kombinacje materii substancji, różnorodna egzystencja, prawdziwy jarmark cudów. Istoty żywiące się słonecznym światłem, pianą morską i solidnym, pożywnym mięsem stworzeń pozbawionych intelektu i skłonności do medytacji po dobrym posiłku, a przede wszystkim możliwości obrony. Najtrudniej bronić się przed cudzym apetytem. Istoty z cyklu: „Myślę, więc jestem”, oraz istoty z serii: „Nie myślę i też jestem”. Struktury proste i skończone i konstrukcje same siebie komplikujące nie kończącym się uzupełnianiem. Małe, średnie i wielkie, ruchliwe i zastygłe w bezruchu.

— Przypomnę mit teogoniczny — powiedział Efer. — Z chaosu wyłania się para bogów: Ziemia i Niebo. Mieli liczne potomstwo: olbrzymich Tytanów, jednookich Cyklopów, sturamiennych Hekatonchejronów. Uranos przerażony wyglądem tych „z jednym okiem” i tych „o stu ramionach” strącił ich do podziemia. Giganci i stugłowy Tyfeus zbuntowali się przeciw Zeusowi. Współczesny Kosmos jest bardziej wyrozumiały, ale Rozumniejsi pragną go zaludnić. Stanowicie, doprawdy, wzór godny naśladowania.

Prawdę powiedziawszy, gdy uważnie przyjrzałem się istotom z innych planet… nie, zachowajmy dystans do siebie, patrząc jednak na kosmonautów,

nie mogłem oprzeć się. wrażeniu, iż Efer w gruncie rzeczy miał rację. Skromność walczyła we mni” z dumą'; czyżby Efer wyzwolił samouwielbienie, trudno oprzeć się wymowie faktów. Zwiedziliśmy spory fragment Kosmosu, teraz umożliwiono nam poznanie wielu innych światów.

— A przecież — odezwał się jak zawsze przytomny Laurin — a przecież nie chodzi tylko o wygląd zewnętrzny…

— Jak długo istota ludzka — mówił kosmolog — może pozostać obojętna na wyrazy najwyższego uznania? Jeżeli Rozumniejsi od nas przekazują ustami Efera wiadomość o supremacji człowieka w tej strefie Kosmosu, dalsze wątpienie byłoby nietaktem. A może po prostu przekomarzamy się, czy to skromność, czy kokieteria. Jeżeli większość twierdzi, że jestem mądry, jako człowiek szanujący zdanie większości aprobuję tę opinię. Od dawna podejrzewam, że człowiek sam siebie nie docenia. Najwyższa pora zaufać Rozumniejszym.

Efer z uwagą słuchał Laurina, spoglądając na lekko uśmiechniętych kosmonautów.

— Spróbuj przewidzieć najbliższą przyszłość — zaproponował Terezie.

— Spróbuję — zgodziła się, przymykając powieki. — Widzę jedną z najpiękniejszych planet, błękitno-zieloną Ziemię. Widzę kosmonautów w Rodzinnych Domach — otworzyła oczy. — Nie podoba mi się wasze bezpłciowe społeczeństwo — powiedziała do Efera. — Wspaniali artyści, twórcy, ale samotni. I o czym wy piszecie w tych swoich wierszach? Trzeba wprowadzić zasadnicze poprawki do waszej twórczości i do stwarzanych przez was Eferydów.

— Dobrze widzisz przyszłość z zamkniętymi oczarni — rzekł Efer — jeszcze lepiej z otwartymi. I my uważamy te korekty za nieodzowne. Rozumniejsi proponują przejście do strefy ponadczasowej — zakończył nieoczekiwanie.

— Sporo dzisiaj chodziłem — pożalił się Laurin.

— A to zapewne daleka droga.

— Nie ruszymy się z miejsca — powiedział Efer.

— Zgasimy tylko światła, by ułatwić koncentrację.

— Czy zapraszasz wszystkich kosmonautów? — zapytał dowódca.

— Tych, którzy zechcą przyjąć zaproszenie.

Paweł Do nawiązał łączność z Heskerem i Eginem. Rozmawiali przez kilka minut. Na orbicie panował spokój.

— Czy dobrze odbierasz obrazy z planety? Czy słyszycie rozmowę z Eferem? — dopytywał Dowódca.

— Doskonale — odparł Hesker — co zamierzasz uczynić?

— Z zaproszenia skorzysta dziesięciu kosmonautów.

I znowu wędrujemy razem: Paweł Do, Tytus, Tereza, Laurin, filozof Akon, strateg Soke, Borca, kronikarz Narbukil i dwóch kosmonautów-uczonych z Grupy Północnej eskadry.

Efer powiedział:

— Ludea znajduje się w dogodnym miejscu Kosmosu. Tak łatwo przejść na Tamtą Stronę. Będę waszym przewodnikiem.

Teraz szedł przed nami, oglądając się od czasu do czasu, czy podążamy za nim. Z trzech stron spływały strumienie światła.

— Wypływają z trzech źródeł — wyjaśnił Efer.

— Z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Tutaj spotykają się.

Szliśmy dalej, aż do linii horyzontu, do miejsca, z którego było widać najdalej i najlepiej.

Zaludnione światy, kosmiczne linie komunikacyjne utrzymujące łączność między systemami słonecznymi, potężne eskadry gwiazdolotów, które przerzucały ludzi z jednego krańca Wszechświata na drugi.

— To okres burzliwego rozwoju cywilizacji naukowo-technicznych — tłumaczył Efer — intensywnej współpracy ludzkich cywilizacji rozproszonych po całym Kosmosie.

Potem straciłem z oczu Efera. Zastąpił go nieznajomy, nad wyraz pogodny człowiek. Stał przed jasnym domem o mało wyrazistych konturach. Górne piętra niknęły we mgle.

— Proszę — przemówił — wejdźcie do środka.

— A gdy zajęliśmy miejsca przed wielkim oknem, oświadczył: — Stąd zobaczycie pierwszy fragment Tej Strefy Kosmosu.

Za oknem pod rozłożystym drzewem siedział mężczyzna w trudnym do określenia wieku. Pięknym kaligraficznym pismem zapełniał kolorowe kartki, po czym kładł je na taśmę transportera, którą szerokim łukiem rozpięto nad planetami. Kartki zdmuchiwał słoneczny wiatr, spadały na pola i wkrótce wyrastały z nich całe księgi.

— Mądre księgi — powiedział mężczyzna i otworzywszy pierwszą lepszą, przeczytał:

„Materia jest czystą nieokreśloną, bliską nicości”.

Księga wypadła mu z rąk na bose stopy. Krzyknął przeraźliwie, i podbiegł do drabiny opartej o… Nie mogłem dostrzec o co. Przeszkadzała rama okienna, ograniczając pole widzenia. Wtedy Pogodny Człowiek otworzył drugie okno. Drabina opierała się o nic. Są takie drabiny w czwartym wymiarze. Postawisz gdziekolwiek, stoją bez najmniejszego oparcia. Mężczyzna w trudnym do określenia wieku wdrapywał się po drabinie, przystając na każdym szczeblu. Ciężko oddychał i myślał obrazami. Była to galeria portretów tego samego człowieka: mroczna twarz o cofniętym czole, maleńkich, niespokojnych oczach, szerokich nozdrzach i silnie rozwiniętej szczęce — stopniowo jaśniała. Przedostatni portret wyobrażał oblicze człowieka bez wątpienia myślącego i ubawionego własnymi myślami. Natomiast ostatni był wizerunkiem niesłychanie uduchowionej istoty ludzkiej, niemal anielskiej. Pogodny komentator przypomniał, że człowiek sam o sobie mówi, iż jest istotą nieco gorszą od aniołów. Za tym portretem umieszczono pustą ramę.

— Dopiero maluję ten portret — powiedział Pogodny Przewodnik — niektórzy mówią, że to trwa całą wieczność. Będzie to obraz sumujący poprzednie portrety, a więc autoportret. Pracuję nad tłem, nad wyrazem oczu. Winny wyrażać kult piękna, bujność, gwałtowność i tęsknoty ludzkie już zaspokojone i niemożliwe do zaspokojenia.

— Wejdźmy na piętro — zaproponował Pogodny Człowiek, a gdy spełniliśmy jego prośbę, wypowiedzianą dość stanowczym tonem, otworzył trzecie okno. — Stąd widać naodleglejszą przyszłość — powiedział — i dość wyraźnie rysuje się kształt tej strefy Kosmosu przypominający w pewnym sensie człowieka siedzącego i zadumanego. Prawą dłonią podpiera głowę, lewa spoczywa swobodnie na kolanie. O czym myśli? Zastanawia się nad kształtem otaczających go Wszechświatów, planuje wyprawę. Pragnie poznać inne strefy Kosmosu i rozumniejszych od siebie.

— Zaludniliśmy Kosmos. Jak to się zaczęło? Powrót do teraźniejszości umożliwi odpowiedź na to pytanie.

Znowu siedzieliśmy na tarasie.

— Rozumniejsi respektują wolną wolę ludzi, samodzielność, niezależność, dlatego pozostawiają wam do wyboru dwie drogi: albo zostawić na Ludei kosmonautów, kobiety i mężczyzn, którzy wyrażą chęć założenia tu Domów Rodzinnych, albo wrócić na Ziemię.

Paweł Do prosił o połączenie z Domem Rodzinnym na pokładzie gwiazdolotu Dowódcy.

— Co radzicie? — zapytał gospodarzy.

— Ludzie czekają na nas — powiedziała Matka, — niepokoją się i niecierpliwią.

— Pora wracać do domu — rzekł Ojciec. — Chciałbym poczuć pod stopami Ziemię. Dowódca podziękował.

— Niech wypowiedzą się wszyscy kosmonauci. Maszyny zbiorą wypowiedzi i przekażą ostateczną opinię.

Odpowiedź była jednoznaczna: jak najszybciej wracać na Ziemię, utrzymać kontakt z Ludeą. Po pewnym czasie wysłać na planetę grupę ochotników.

— Utrzymanie kontaktu z nami — rzekł Efer

— będzie o tyle łatwiejsze, że Ludea w wyniku eksplozji niedalekich gwiazd znacznie zbliżyła się do Ziemi i wkrótce wejdzie do waszego Układu Słonecznego. W praktyce oznacza to, że zobaczycie za kilka miesięcy rodzinną planetę. Razem mkniemy w jej kierunku. Nie będę opisywał radości kosmonautów, wywołanej tą wiadomością. Nie zamierzam również relacjonować powitania eskadry na Ziemi. Minęło tutaj od dnia wyruszenia wyprawy w Kosmos trzydzieści osiem lat, na pokładach gwiazdolotów — siedem. Pesymistyczna przepowiednia, że nikt ze współczesnych nie doczeka powrotu kosmonautów, nie sprawdziła się. Wielu naszych przyjaciół odeszło, pozostawiając swoich następców, którzy przygotowali wzruszające uroczystości powitalne. Zapowiedź rychłego pojawienia się w Układzie Słonecznym nowej planety wywołała zrozumiałą sensację, a także zadowolenie. Ludea umożliwiła przecież kontynuowanie współpracy z Rozumniejszymi i realizację planu zaludnienia Tej Strefy Kosmosu. Jedynie zawsze wesoły kosmolog Laurin kręcił głową, wzdychał i całymi nocami przesiadywał w obserwatorium astronomicznym, manifestując swój nie najlepszy humor.

Wreszcie cały świat obiegła wiadomość, że Ludea weszła na orbitę okołosłoneczną najbliższą orbicie Plutona i najbardziej odległą od Słońca. Porusza się z szybkością dwudziestu kilometrów na sekundę. Promień Ludei jest dwukrotnie mniejszy od ziemskiego, masa pięć razy mniejsza od masy Ziemi. Doba trwa dwadzieścia sześć godzin.

Laurin zaprosił do swojego domu Pawła Do, Terezę i Tytusa, Heskera, Soke, Akona, Borcę i Kronikarza Wyprawy Narbukila. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, wracając do przeszłości i wybiegając myślą w przyszłość.

— Ba, przyszłość — powiedział Laurin. — Ta niepokoi mnie najwięcej. Zastanawiam się, czy wylądowaliśmy na oryginalnej Ziemi, czy też na reprodukcji rodzimej planety, stworzonej przez Eferydów w pobliżu Ludei. — No, a cały nasz Układ Słoneczny — rzekł Tytus. — To wszystko reprodukcje?

— Tak łatwo oszukać niedoskonały wzrok — odparł Laurin — tak łatwo wywołać wizję w przestrzeni kosmicznej albo w wyobraźni.

— A ludzie, miliardy ludzi?

— Żyjemy w otoczeniu nielicznej grupy. Reszta może być złudzeniem.

— Czyżby zdołali odtworzyć również drobiazgi, detale?

— Przypomnijcie sobie reprodukcje gwiazdolotu Dowódcy. Tuż przed startem — mówił Laurin — zakopałem w ogrodzie w pobliżu obserwatorium pierwszą odznakę kosmonauty, jaką otrzymałem za udział w wyprawie na Merkurego. Ot tak, by szczęśliwie wrócić na Ziemię. Dawniej ludzie wrzucali monety do morza, do fontann. Dziecinada. W czasie wyprawy nigdy nie myślałem o tej odznace. Nikt o niej nie wiedział. Warto ją odkopać.

Dom Laurina wybudowano na zadrzewionym zboczu niewysokiej góry. Do ogrodu schodziło się po kamiennych schodach. Były wąskie, kroczyliśmy więc gęsiego. Laurin prowadził, potem szliśmy ścieżką, posypaną żółtym piaskiem, wzdłuż żywopłotu do uroczej, drewnianej furtki ze wspaniałą, żelazną klamką.

— Po tamtej stronie — powiedział Laurin — są drzewa, trzy topole i dwie sosny. Pod wyższą zakopałem odznakę.

Otworzył furtkę, przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu. Drzewa zniknęły. Wielka maszyna kopała głęboki dół pod fundamenty nowej wieży obserwatorium astronomicznego. Wtedy rozległ się śmiech, a chwilę później usłyszeliśmy głos Efera:

— Rozbawił mnie Laurin. Nie umiemy reprodukować planet. To autentyczna Ziemia. Jednego tylko nie jesteśmy pewni, czy kosmiczne eksplozje wyrwały z Układu Słonecznego Ludeę, czy Ziemią. Nie ma to chyba większego znaczenia, czy Eferydzi złożyli wizytę ludziom, czy ludzie rozpoczęli nową, wielką podróż kosmiczną na swojej Planecie.

Wracaliśmy do domu Laurina okrężną drogą przez ulice Osady Astronautów. Był ciepły wieczór, ludzie gawędzili przy otwartych oknach.

— Myślisz i myślisz — usłyszeliśmy głos Żony.

— Ano, myślę — odparł Mąż.

— Kosmonauci wrócili z wyprawy — mówiła Żona. — Prawdziwi, godni podziwu mężczyźni, ludzie czynu.

— Cały dzień pracowałem jak wół — odrzekł Mąż.

— Wół? — zdziwiła się żona — co ty znowu wymyśliłeś?

— Kiedyś były takie woły, rodzaj krowy — tłumaczył Mąż — wykonywały najcięższe prace.

— Dzisiaj ciężkimi pracami zajmują się maszyny — stwierdziła Żona.

— No, właśnie. Pracowałem cały dzień niczym maszyna.

— Teoretyzując.

— A co twoim zdaniem powinien robić uczony, astronom?

Nie usłyszeliśmy odpowiedzi Żony. Zagłuszył ją Laurin mówiąc:

— Tak, nie ulega wątpliwości, jesteśmy na autentycznej Ziemi. A swoją drogą — powiedział po chwili milczenia — ciągle nie mogę zrozumieć, co oni w nas widzą…

— Kto? — zapytał Tytus. — Rozumnłejsi — rzekł Laurin. — Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, tacy… — szukał w myślach odpowiedniego określenia.

Efer podpowiedział:

— Ludzcy. Tak, jesteście po prostu bardzo ludzcy.

Загрузка...