Komplementy Efera

— Pośrednik Efer błaga o przebaczenie — oświadczył Paweł Do. — Bezustannie przekazuje wyrazy ubolewania, wykorzystując naszą aparaturę odbiorczo-nadawczą, i na wszelki wypadek powtarza to samo na fali telepatycznej. „Rozumniejsi od Was — mówił — zapominają o stopniach pośrednich, a przeskoki stają się najczęściej źródłem nieporozumień. Postanowiono stworzyć nie tylko wierną kopię gwiazdolotu numer 2000, ale także całej jego załogi. Nie mogliśmy jednak zrealizować tego zadania bez pomocy pięciu ludzi, prawdziwych kosmonautów.”

Zapytałem o cel, o sens nowego eksperymentu. Efer tłumaczył:

„Jesteście harmonijnie, bezbłędnie skonstruowani.”

„Bezbłędnie?” — zapytałem zdumiony tym nieoczekiwanym komplementem.

„W porównaniu z innymi istotami i tworami myślącymi, żyjącymi na licznych planetach systemów słonecznych Galaktyki. Kształty wasze budzą podziw; nie tylko kształty: posiadacie wiele wdzięku, czaru osobistego, rzekłbym, gracji. Wrażliwi, subtelni, delikatni, a równocześnie silni, wytrwali, odporni na trudy, pełni energii i żarliwości.”

„Posiadamy również sporo wad” — powiedziałem zażenowany słowami Efera.

„Detale, drobiazgi — odparł. — Drobne błędy.” „Ongiś popełnialiśmy wielkie błędy” — przypomniałem.

„Ongiś, ongiś — Efer roześmiał się. — Zdołaliście przezwyciężyć własne słabości bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, samodzielnie pokonując wszelkie przeszkody na drodze wiodącej do Prawdziwego Rozumu.” Ongiś” nie ma żadnego znaczenia. Rozumniejsi pragną reprodukować ludzi i zapełnić nimi wiele światów. Dokonują drobnych korekt, zmierzających do przyśpieszenia rozwoju waszego rozumu. Mieszkańcy planet będą utrzymywać ze sobą stały kontakt, współpracując i wymieniając doświadczenia. Ludzie z ludźmi łatwo się dogadają

— tłumaczył Efer — znikną bowiem bariery cywilizacyjne, fizyczne i psychiczne. Powstanie Wielka Kosmiczna Rodzina Ludzka.”

„Czy to jedyny powód zainteresowania ludźmi?”

— zapytałem.

Efer odpowiedział bez namysłu:

„To najważniejszy powód. Rozumniejsi uznali, że stanowicie doskonały materiał dla stworzenia nowej, zdrowej generacji kosmicznej. Jesteście urodzonymi konstruktorami, badaczami, odkrywcami.”

Długo jeszcze mówił, czym jesteśmy i jakimi wspaniałymi zaletami obdarzyła ludzi natura.

„Rozumniejsi działają zapewne dla dobra Rozummniejszych — powiedziałem. — A czy uwzględniono również dobro ludzi?”

„Staniecie się przecież współgospodarzami Tej Strefy Kosmosu — odrzekł Efer — to rozległe i bogate gospodarstwo.”

„Tej strefy Kosmosu — powtórzyłem. — Są więc również inne strefy?”

„Nie wiedziałeś o tym? — zdziwił się Efer. — Znowu ominęliśmy Pośredni Stopień. Są inne strefy, oczywiście, są, pomówimy o nich później. W tej chwili pragniemy przede wszystkim zdobyć wasze zaufanie, zaufanie ludzi. Musicie uwierzyć w dobre intencje Rozumniejszych.”

„Musimy? — zapytałem. — Jeżeli musimy, dlaczego prosisz?”

„Złe słowo, przepraszam, nie opanowałem subtelności języka ludzkiego — usprawiedliwiał się Efer. — Nikt nie będzie zmuszał przedstawicieli cywilizacji ziemskiej do czegokolwiek — zapewniał gorąco. — Szanujemy wolną wolę i prawo wyboru. Dlatego rozmawiamy, dlatego przygotowywano mnie przez całe życie do tego spotkania.”

„Wierzymy ci na słowo — powiedziałem. — Jak do tej pory nic nie uczyniono, by przekonać nas, że mówisz prawdę, przeciwnie, nieudana próba reprodukcji załogi statku kosmicznego nakazuje szczególną ostrożność. Może jest tak, jak mówisz, a może zupełnie inaczej. Brak dowodów, potwierdzających dobre intencje Rozumniejszych.”

„Dowody? — zdziwił się Efer. — O jakich mówisz dowodach? Przecież Tytus, Tereza, Laurin, Akon i Narbukil byli u mnie, zwiedzali” Szkołę Aniołów”, przecież…”

„Te wędrówki w czasie niczego nie dowodzą — przerwałem — a w każdym bądź razie nie wzbudzają zaufania do Rozumniejszych.”

„Zaufajcie im — prosił Efer. — Podobna okazja nieprędko się powtórzy.”

„Okazja, cóż to za okazja?” — zapytałem.

„Dwieście tysięcy istot ludzkich w zasięgu Świadomości Rozumniejszych” — odparł Efer.

Tempo dialogu wzrastało:

„Okazja dla kogo?”

„Dla obu stron”.

„Czy Mniej Rozumni skorzystają z tej okazji w takim stopniu jak Rozumniejsi?”

„W znacznie większym.”

„Dlaczego?”

„Dlatego że są mniej rozumni.”

„Załóżmy — mówiłem — że wyrazimy zgodę, co nastąpi później?”

„Eskadra wyląduje na księżycu Hor. Panują tam najdogodniejsze warunki dla zrealizowania planu Rozumniejszych. Zespół najwybitniejszych architektów i modelarzy przystąpi do masowej reprodukcji kosmonautów.”

„Dwieście tysięcy modeli, czy nie za wiele?”

„Och, nie, co człowiek, to indywidualność — przekonywał Efer. — Nie możemy tworzyć identycznych istot. Im więcej modeli, tym bardziej będą zróżnicowane przyszłe społeczeństwa.”

„Kosmonauci opowiadali o” Szkole Aniołów. Dlaczego Ci, Którzy Będą Uczyć Innych nie zapoczątkują nowych, rozumniejszych cywilizacji? Szukacie wzorów wśród ludzi, a sami jesteście godni podziwu. Wiele słyszałem o twojej urodzie, Efer, o mądrości sam się przekonałem w czasie tej rozmowy. Prawisz nam komplementy, nie doceniając siebie i swoich braci.”

„Wspomniałem o tym — rzekł Efer ze smutkiem w głosie — że stworzono mnie na obraz i podobieństwo człowieka, by Rozumniejsi mogli nawiązać kontakt z ludźmi. Występuję w roli pośrednika starannie przygotowanego do tej misji. Po wykonaniu zadania przestanę istnieć.”

„Masz dopiero szesnaście lat”.

„W rzeczywistości istnieję od niedawna. W tym systemie słonecznym bardzo szybko się rozwijamy i po krótkim okresie dojrzałości giniemy. W porównaniu z ziemskim czasem żyjemy zaledwie kilka lat.”

,Efemerydy kosmiczne.”

„I dlatego nie dorównujemy ludziom. Spokojniejszy rytm życia na Ziemi, odpowiednio długa egzystencja stwarzają o wiele lepsze warunki dla systematycznego rozwoju i doskonalenia struktur myślących. Przypomnij sobie istoty z planety Xyris — mówił Efer. — Kapłani nosili sztuczne, białe

brody i peruki. Sądziliście, że to taki zwyczaj. Oni również nigdy nie starzeją się, udają starców, by wzbudzić szacunek otoczenia, zdołali w ten sposób oszukać swoich wrogów, którzy uwierzyli, że kapłani rozwiązali tajemnice długowieczności. Był to jeden z powodów konfliktu, przyczyna nienawiści do starców. W rzeczywistości żyją dłużej od nas, o wiele dłużej, lecz w porównaniu z ludźmi bardzo wcześnie kończą swoje istnienie. Dlatego otaczają kultem Rodzicielki i wznoszą piramidy dla swoich następców. Te fortece dobrze ich bronią przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Nikt nie powinien skracać i tak krótkiego życia, nic nie powinno zakłócać rozwoju następców, obserwacji Nieba i modłów do bogów. Rozumniejsi starali się dopomóc tym istotom — opowiadał Efer. — Ci, którzy Uczą Innych odwiedzili niegdyś Planetę Xyris. Pojętni uczniowie poczęli wznosić tamy i piramidy, rozumiejąc, że obronią się w ten sposób przed groźnymi kataklizmami i unikną przedwczesnej zagłady. Działaliśmy na wybranym terenie wśród wybranych istot, trudno udzielić pomocy wszystkim. W rezultacie mieszkańcy drugiego kontynentu poczuli się dotknięci. Naszą wizytę uznali za wymysł kapłanów i rozpoczęli najazdy na miasta i osady. Powodów do zawiści było wiele: nowe budowle, wspaniałe tamy, pozorna długowieczność starców, pragnienie rozwiązania tych zagadek, obawa przed gwałtownie rozwijającym się rozumem antagonistów. Uznano ich za bluźnierców i maniaków. Wznosili dziwne budowle o nie znanym przeznaczeniu, nawadniali pola, skutecznie walcząc z suszą. Martwe ziemie poczęły rodzić. Dobrze wykorzystano nauki wysłanników Rozumniejszych, lecz te nagłe i nieoczekiwane zmiany zaniepokoiły przedstawicieli innego kontynentu. Przy pomocy półdzikich stworzeń usiłowali zniszczyć miasta i osady i zmusić kapłanów do wyjawienia wszystkich tajemnic. Strojne istoty żyją bardzo krótko. Stąd pośpiech, niweczący rozumne działanie.”

„Kapłani liczyli na naszą pomoc” — powiedziałem.

„Spełniliście te nadzieje — zapewnił Efer. — A Rozumniejsi spełnili obietnicę o powrocie wysłanników na planetę Xyris przed potopem. Odstraszyliście skutecznie agresywne istoty. Potop został odwołany. Nie odwołano natomiast przeraźliwego losu istot wznoszących tamy i świątynie. Niewiele skorzystali z dwukrotnych wizyt przedstawicieli Innych Światów.”

„Są bardzo prymitywni i krótkotrwali. Nigdzie nie znaleźliśmy cmentarzy.”

„Kruche tworzywo — tłumaczył Efer. — Po wydaniu ostatniego tchnienia rozsypują się w ciągu kilku godzin. Dostrzegliście zapewne warstwę pyłu na ulicach miasta, to ich cmentarze.”

„Na Ziemi szanujemy prochy zmarłych.”

„Tego szacunku pragniemy także nauczyć innych. Posiadacie wiele unikalnych i zdumiewających zalet — Efer nawiązywał znowu do zasadniczego tematu — szacunek dla zmarłych, szacunek dla żywych, dla przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Szanujecie instytucję rodziny, zabraliście w podróż kosmiczną Domy Rodzinne, szanujecie ludzi starych, a szczególną miłością otaczacie dzieci. Szanujecie się wzajemnie.”

„Niegdyś różnie bywało.”

„Zdołaliście jednak przezwyciężyć swoje słabości. Raz jeszcze powtarzam, ludzie są wzorem godnym naśladowania.” „Dawniej w niektórych środowiskach panowała opinia, że człowiek to wynaturzenie Kosmosu.”

„W najlepszym tego słowa znaczeniu — Efer był konsekwentny. — Wyrośliście ponad naturę wielu istot myślących i rozumnych.”

„A Rozumniejsi?” — zapytałem.

„Reprezentują struktury wyższego stopnia. Wy zamykacie cykl substancji ograniczonej kształtem materii. Prób było wiele. Życie powstawało samoistnie, żywiołowo. Niekiedy o formie i treści decydował program. Efekty rozmaite. Ot, chociażby społeczeństwo, nazywane przez was” indorami”.”

„Ci przynajmniej nie mają żadnych wątpliwości. Są pępkiem Wszechświata i właścicielami Galaktyki.”

„Dość rozpowszechniony w Kosmosie gatunek — rzekł Efer. — Kłopotliwy.”

„Materiały dostarczone przez sondy budzą rzeczywiście zakłopotanie. Oni bezustannie, na każdym kroku przekonują siebie o swojej nieomylności. Rodzą się chyba z tym przeświadczeniem.”

„Prawdopodobnie — zgodził się Efer. — Ta zadufana w sobie społeczność w nic nie wątpi, co sama wymyśliła, czy stworzyła. Ktoś, nie wiadomo kto, kiedyś, nikt nie wie kiedy, powiedział:” Na cokolwiek spojrzycie, należy do was. Patrzycie na gwiazdy, są waszą własnością. Do tego nieba obcym wstęp wzbroniony”.

Z obserwacji przeprowadzonych przez sondy eskadry dowiedzieliśmy się wielu szczegółów z ich życia. Młode osobniki uczą się pewności, zarozumialstwa, poczucia wyższości nad resztą Wszechświata. Skromność traktują jak schorzenie kosmiczne, a mimowolne odruchy altruizmu karzą chłostą. Ustalony przed wiekami sposób myślenia uznają za jedyny, niezmienny i wieczny. Stworzyli legendę i uwierzyli, że są nadistotami.

„Żyją krótko — uzupełniał moje wiadomości Efer — pewne zdolności do budowania maszyn wykorzystują w jednym kierunku: konstruują uzbrojone pojazdy międzyplanetarne. Próbowano kilkakrotnie nawiązać z nimi kontakt. Trudna sprawa, bo…”

„…strzelają do Aniołów” — dokończyłem, a Efer roześmiał się w odpowiedzi:

„Rozumniejsi celowo skierowali eskadrę do Strefy pyszałków kosmicznych. Daliście im dobrą lekcję.”

„Wódz Ore był przekonany, że odniósł wspaniałe zwycięstwo nad przedstawicielami prowincji Kosmosu.”

„Kłamał z pełną świadomością kłamstwa — rzekł Efer. — Przeżył ciężki szok. On i setki jego podkomendnych. Zobaczyli wielką eskadrę wspaniałych gwiazdolotów, porównali swoje rakiety z waszymi statkami kosmicznymi. Doświadczyli goryczy porażki. Byli bezsilni jak dzieci. Na agresywność i bezwzględność odpowiedzieliście paraliżującą akcją, a potem doznali upokarzającej wielkoduszności wyrozumiałych ludzi. Nigdy o tym nie zapomną. Począwszy od tej chwili poczną wątpić w swoją arcymądrość.”

„Czy zwyciężali poprzednich wysłanników?” — zapytałem.

„Odpędzali — przyznał Efer. — Wasze postępowanie okazało się najsłuszniejsze. Czy dziwisz się, że te przykłady upewniły Rozumnie j szych, iż Wszechświat trzeba zaludnić?”

„Nie dziwię się — odparłem. — Idea ludzkiego Wszechświata Tej Strefy Kosmosu przemawia do mojej wyobraźni. Pozwól, że treść naszej rozmowy powtórzę kosmonautom.”

Paweł Do umilkł. Wiedzieliśmy, że nie powiedział jeszcze wszystkiego.

— Oczywiście lądowanie całej eskadry na wyznaczonym obiekcie kosmicznym uważam za pomysł nierealny, fantastyczny i niemożliwy do zrealizowania. Nie uczyniłbym tego nawet wówczas, gdyby na księżycu Hor czekały na nas cudowne piastunki czy oryginalne anioły. Jednak nie możemy zupełnie zlekceważyć propozycji Eferar I tu proszę o radę.

Po krótkiej naradzie, wznowiono rozmowę z Eferem.

— Co Rozumniejsi wiedzą o eskadrze? — zapytał Dowódca.

— Składa się z czterech grup— odrzekł Efer. — Najdalsza, Wschodnia, czuwa nad pozostałymi.

— Gdzie znajduje się księżyc Hor?

— Niedaleko, za Czarnym Obłokiem.

— Czy Rozumniejsi mogą zniszczyć eskadrę?

— Test szczerości — powiedział Efer. — Rozsądna próba. Otrzymałem polecenie mówienia prawdy. Nie posiadamy żadnej broni, nie zamierzamy korzystać z wielkiej przewagi.

— Na czym ona polega?

— Możemy na przykład zakłócać wyobraźnię kosmonautów.

— Do dnia dzisiejszego nie zdołaliśmy ustalić, co było przyczyną nieoczekiwanego katastrofizmu Borcy. Teraz wiemy.

— Tak, uczyniliśmy to z premedytacją, by w czasie tej rozmowy przypomnieć o wydarzeniu, które mogło doprowadzić do katastrofy gwiazdolotu. Pragniemy odowodnić, że zniszczenie eskadry nie przedstawia dla Rozumniejszych żadnego problemu. Możemy bez trudu wywołać panikę wśród kosmonautów, doprowadzić ich do obłędu. Potrafimy wyzwalać silne stany depresyjne. Nie uczyniliśmy tego.

— Sam jednak przyznasz — mówił Paweł Do — że lądowanie dwustu tysięcy kosmonautów na księżyciu Hor to niesłychanie ryzykowne przedsięwzięcie.

— Niczym nie ryzykujecie. Prace reprodukcyjne nie potrwają długo, dwa, trzy dni według czasu ziemskiego.

— A potem?

— Ruszycie w drogę powrotną bądź będziecie dalej badać Kosmos.

— Wbrew naszej woli stworzyliście najpierw reprodukcję Tytusa, Terezy, Laurina, Akona i Narbukila, a później całej załogi gwiazdolotu numer 2000. Nie zdołaliście jedynie odtworzyć Domu Rodzinnego i jego mieszkańców. Nie wdając się w żadne pertraktacje, nie prosząc o pozwolenie, reprodukowaliście z niezłymi zresztą wynikami.

— Miło słyszeć słowa uznania Dowódcy Wielkiej Wyprawy — stwierdził Efer. — Przemawia przez ciebie grzeczność i ciekawość. Tak, to prawda, stworzyliśmy szereg reprodukcji, są to wszakże kiepskie i nietrwałe imitacje prawdziwych ludzi, niezdatne do samodzielnej egzystencji. Ułatwiały porozumienie z wami.

— Zdając sobie sprawę z niedoskonałości kopii, nie zrezygnowaliście jednak z próby odtworzenia statku Dowódcy i jego załogi.

— Była to nieszkodliwa demonstracja możliwości Rozumniejszych.

— Lecz nie ich wszechmocy. — Słusznie — przyznał Efer — i dlatego właśnie prosimy ludzi o pomoc, o współdziałanie.

— Niektórzy kosmonauci uważają, że była to próba przejęcia kierownictwa nad eskadrą. Sobowtór Dowódcy posłuszny rozkazom Rozumniejszych mógł ułatwić realizację planu reprodukcji wszystkich kosmonautów.

— Tak, i taki był pierwszy zamiar — stwierdził Efer. — Wiedzieliśmy, że trudno będzie przekonać kierownictwo ekspedycji odpowiedzialne za bezpieczeństwo dwustu tysięcy ludzi.

— Rozumniejsi popełnili błąd — rzekł Paweł Do. — A nieudana próba zwiększyła nieufność.

— Nie zerwaliśmy przecież kontaktu — mówił Efer. — Zainicjowałem rozmowę. W imieniu Rozumniejszych prosiłem o przebaczenie.

— A jeżeli nie wyrazimy zgody na reprodukcją wszystkich kosmonautów?

— Nic się nie stanie — odparł Efer. — Lecz to „nic” przeraża. Czyżby przeceniono inteligencję ludzi? Sam powiedziałeś, że idea ludzkiego Wszechświata przemawia do twojej wyobraźni. Podziwiamy siły witalne ludzi, energię, wytrwałość. Tak, wiem, nie lubicie komplementów. Nie zdołam, niestety, wykonać zaleceń Rozumniejszych.

— Proponujemy kompromis — powiedział Paweł Do. — Na księżycu Hor wyląduje dziesięć statków kosmicznych, tysiąc kosmonautów. Reszta eskadry będzie czuwać nad ich bezpieczeństwem.

— Przyjmujemy tę propozycję, nie tracąc nadziei, że wcześniej czy później uwierzycie w dobre intencje Rozumniejszych. Sygnał-drogowskaz doprowadzi eskadrę do księżyca Hor.

Dowódca wydawał rozkazy:

— Do wszystkich kosmonautów. Myślcie o czymkolwiek. Oni nie zdołają odczytać myśli dwustu tysięcy ludzi. Egin pracuje nad szyfrem, którym będziemy się porozumiewać.

…Do Grupy Południowej. Podążajcie za sygnałem nadawanym przez Rozumniejszych.

…Do Grupy Północnej. Proszę wysłać sondy. Niech zbadają skład Czarnego Obłoku.

…Grupa Zachodnia asekuruje Południową. Wschodnia pozostanie w rezerwie.

…Informujcie o najdrobniejszych zakłóceniach.

Sondy bezbłędnie wykonały zadanie, przekazuzując uczonym wyniki badań. Grupa Południowa eskadry ominęła czarną mgławicę. Uznano, że tak będzie rozsądniej. Rakiety rekonesansowe odnalazły księżyc Hor.

Trzysta gwiazdolotów weszło na orbitę okołoksiężycową, tworząc efektowny, srebrzysty pierścień. W odległości stu kilometrów unosiły się gwiazdoloty Grupy Północnej i Zachodniej. Najodleglejszy Zespół Wschodni, zatoczywszy olbrzymie koło, manewrował w pobliżu Czarnego Obłoku. Na powierzchnię księżyca Hor rakiety zwiadowcze, pilotowane przez maszyny, zrzuciły tysiące sond.

A oto pierwsza informacja przekazana Dowódcy:

„Całą powierzchnię pokrywają konstrukcje podobne do dwupoziomowych mostów, łączących liczne kratery. W ich wnętrzach wzniesiono cylindryczne budowle, przypominające silniki plazmowe rakiet międzyplanetarnych. Prawdopodobnie księżyc Hor krąży po orbitach najdogodniejszych dla kosmicznych nawigatorów.”

Efer potwierdził tę opinię krótkim stwierdzeniem:

— Tak, to statek kosmiczny.

Na pytanie, co stało się z planetą, wokół której niegdyś krążył, odpowiedział: — Był jednym z wielu satelitów wymarłej planety gasnącego systemu słonecznego. Ówczesna cywilizacja przekształcała księżyce w statki kosmiczne. Z ich pomocą przenieśli się w dogodniejsze dla życia strony. Przez pewien czas ułatwiały komunikację między planetami. Potem wyrzucono je w Kosmos, by nawiązywały kontakt z innymi cywilizacjami. Lecz Istoty Myślące przeceniły możliwości, zbagatelizowano rady Rozumnie jszych. Astronauci przekroczyli granice Tej Strefy Wszechświata. Nie wiemy, co się z nimi stało. Księżycowe statki powróciły do naszej Galaktyki, długo błądziły po bezdrożach Kosmosu. Opustoszałe gwiazdoloty-widma zainteresowały Rozumniejszych. Z ich pomocą zamierzamy zaludniać Wszechświat, ułatwią przenoszenie ludzkich reprodukcji w wybrane rejony.

— Skorzystałeś z jeszcze jednej okazji, by przekonać nas o dobrych intencjach Rozumniejszych — rzekł Paweł Do. — Nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Zapewe domyślasz się, czego obawiamy się najbardziej.

— Tak — odparł — obawiacie się, że prawdziwi kosmonauci, że ludzie pozostaną w Kosmosie. A na Ziemię wrócą ich reprodukcje.

— Znakomicie czytasz w myślach. Być może, iż te obawy są nieuzasadnione. Jak jednak zdobyć pewność?

— Sami będziecie kontrolować przebieg reprodukcji.

— Za chwilę wyląduje na powierzchni księżyca Hor jeden gwiazdolot. Reszta pozostanie na orbicie.

— Gwiazdolot Dowódcy?

— Tak, lecz ja przejdę do innego statku kosmicznego, by swobodnie kierować akcją. Zastąpi mnie Hesker. Będą mu towarzyszyć Tytus, Tereza, Laurin, Akon, strateg Soke, Egin, Narbukil i czterdziestu kosmonautów. Trzech ludzi wyraziło zgodę na poddanie się eksperymentowi. Na razie tylko trzech.

— Przejdą do historii Wszechświata jako pionierzy nowej cywilizacji ludzkiej.

— Czy spotkamy się z tobą na księżycu?

— To niestety niemożliwe — odrzekł Efer. — Bezpośredni kontakt mogę utrzymywać z ludźmi przez przeszłość. Pozostanę wszakże w waszej świadomości, aparatura gwiazdolotów emituje mój głos, by nic nie zniekształciło sensu przekazywanych myśli.

— Przebieg eksperymentu z ochotnikami zadecyduje o dalszym ciągu.

— To zrozumiałe — powiedział Efer. — W Tej Strefie Kosmosu nikt nikogo nie skrzywdzi, pamiętajcie o tym.

W ostatniej chwili dowódca zmienił program lądowania gwiazdolotu Nr 2000. Na wskazanej przez Efera płaszczyźnie osiadły najpierw pojazdy bezzałogowe z robotami, sterowanymi przez Egina. Człowiek Odpowiedzialny za Bezpieczeństwo Kosmonautów był wyjątkowo skupiony. Niemal każdą swoją decyzję wielokrotnie analizował z ludźmi i maszynami. Stale wprowadzano poprawki do planów. Jako zasadę przyjęto, że do celu można dojść różnymi drogami, a o tym, która droga najlepsza, decydował zespół specjalistów. Egin koncentrował uwagę na drobiazgach, starając się zaciemnić obraz całości. By utrudnić czytanie w myślach kosmonautów, nadawano audiowizualny program rozrywkowy. — Oni są rozuinniejsi od nas — mówił Egin. — Ale najmądrzejszych można przechytrzyć.

Paweł Do uśmiechnął się w odpowiedzi. Oznaczało to: „Czyń, co uważasz za konieczne”.

Dlatego często zmieniano plany, dlatego pierwsze wylądowały pojazdy z robotami.

— Maszyny przemaszerują po lądowisku i wejdą na most — powiedział Egin. Roboty wykonały rozkaz.

— Otoczyć miejsce lądowania statku Dowódcy. Z pojazdów wyjechały maszyny i zajęły wyznaczone stanowiska. Paweł Do powiedział do mnie:

— Narbukil, opowiadaj o tym, co widzisz, co słyszysz, co czujesz. Mów, nie przerywając. Jeżeli przerwiesz relację, będzie to sygnał, że grozi wam niebezpieczeństwo. Zrozumiałeś?

Postaram się jak najlepiej spełnić prośbę Dowódcy. Przed sekundą wyszliśmy z gwiazdolotu. Hesker, Tytus, Tereza, Laurin, Strateg Soke, filozof Akon i czterdziestu kosmonautów. Powierzchnia księżyca emanuje światłem, jasno jak w dzień. Stoimy, czekając na gospodarza. Cisza dźwięczy w uszach, tak mówimy na Ziemi, ale tutaj rzeczywiście dźwięczy. Słyszymy subtelne, melodyjne dźwięki. Ta muzyka uspokaja. Zwalnia przyspieszone nieco tętno, serce poczyna uderzać wolniej. Patrzę na twarze przyjaciół, uśmiechają się. Tylko w oczach Tytusa dostrzegam niepokój.

— Ta melodia zmniejsza lęk — mówi. — Wytwarza pogodny, beztroski nastrój. Miejmy się na baczności.

— Jak zdobyć zaufanie ludzi? — brzmi głos Efera. — Staramy się odnaleźć drogę do rozumu i serca kosmonautów. Cokolwiek uczynimy, przyjmujecie niechętnie, nieufnie, dopatrując się w poczynaniach Rozumniejszych podstępu, fałszu, złej woli. Rozumiemy konieczną ostrożność, lecz traktujecie nas niczym wrogów, czyhających nie wiadomo na co. Jak wam wytłumaczyć, że nic nie grozi ludziom, których podziwiamy, jak przekonać, że to szczery podziw?

Głos Efera umilkł. Tyle było żalu w jego słowach, że wzbudził współczucie. Jedynie Tytus nie zmniejszył dystansu.

— Znają ludzką wrażliwość — powiedział — nie pora na wzruszenia. Pragniemy dowiedzieć się, na czym polega eksperyment reprodukcji. Demonstrujcie, ochotnicy są gotowi. Czekamy.

Rozstąpiła się pod naszymi stopami powierzchnia lądowiska, opadamy wolno, dookoła ściany fosforyzujące ciepłym światłem, pogodna melodia przyspiesza rytm, stając się coraz bardziej radosną muzyką. Nie umiem rozpoznać instrumentów, chwilami słyszę chóralny śpiew, a potem zawodzenie skrzypiec, dalekiemu łoskotowi bębnów towarzyszą flety. Ogarnia nas wzruszenie. Tytus mówi:

— Umiejętnie wytwarzają nastrój.

— Czarują — powiada Laurin i wzruszenie wywołane melodią ustępuje.

Niewidzialna orkiestra przerywa koncert. Ustało opadanie. Dotarliśmy do celu. Stoimy przed wysokim gmachem o siedmiu kondygnacjach. Sześć pięter dźwiga kolumnada ostrołukowa, zakończona gzymsem. Na nim podwójny rząd smukłych kolumienek, wyżej potrójny, jeszcze wyżej poczwórny i tak do samego szczytu, coraz bardziej zgęszczony las coraz smuklejszych kolumn. W głębi ażurowych loggi lustrzane ściany. Budowla ziemska, bo przypominająca pałace weneckie, i nieziemska, bo w naszych oczach ulegająca zadziwiającym przeobrażeniom. Nikną kolumny, matowieją zwierciadła w loggiach, trójwymiarowy budynek staje się płaską ścianą pokrytą barwną mozaiką. Niezliczona ilość soczewek odbija zniekształcony obraz grupy kosmonautów. Tysiące luster powtarza ten sam motyw. To nie soczewki, to źrenice. Ściana faluje jak kurtyna.

— Przejściowe zakłócenia — informuje Efer. — Wkrótce zobaczycie nieskazitelnie czystą, lustrzaną powierzchnię. Utrwali kształt ludzi i będzie to pierwszy etap reprodukcji. Utrwalone obrazy zostaną przeniesione do trójwymiarowej przestrzeni, a cykl zakończy ożywienie materii uformowanej na podobieństwo człowieka. Niech ochotnicy zbliżą się do lustra.”

Do zwierciadła podeszli Hesker, Soke i Borca.

Przypominam sobie słowa Borcy, skierowane do Dowódcy i kosmonautów:,Pragnę wziąć udział w tej próbie, tym razem nie zawiodę”…

„Wówczas także nie zawiodłeś — odparł Paweł Do. — Rozumniejsi przewidzieli nasze spotkanie z Eferem. Zawczasu pomyślano o tym, by uzbroić pośrednika w odpowiednie argumenty, świadczące o nieograniczonych możliwościach jego mistrzów. Byłeś przykładem, przypadkowo wybraną ofiarą, ostrzeżeniem.”

„Zbyt łatwo poddałem się tym wpływom — odrzekł Borca. — Spełnijcie moją prośbę, pragnę wyzwolić się z lęku, że już nigdy nie będę zdolny do samodzielnego działania.”

I Paweł Do wyraził zgodę. Niknie lustrzana ściana, pozostają odbicia trzech kosmonautów. Hesker, Soke i Borca, spełniając polecenie Efera, wykonują kilka ruchów, wiernie powtarzanych przez reprodukcje, dwa kroki do przodu, obót, dwa kroki w prawo, w lewo. Kosmonauci nieruchomieją, ich wierne kopie drepczą dalej. Znowu widać siedmiopiętrowy budynek, tym razem od strony dziedzińca. Z góry spływają spiralne smugi światła, otaczają postacie — reprodukcje i oryginały, łączą je kolorowymi promieniami.

— Bardzo efektowne widowisko — mówi Hesker. — Zamiast aparatów i machin nie z tego świata przyjemna gra świateł na tle wspaniałej architektury, którą Efer odtworzył z pamięci, studiował przecież historię Ziemi. A wszystko po to, by wzbudzić zaufanie. Powinniśmy docenić dobre chęci sympatycznego pośrednika.

— Powinniście — słyszymy głos Efera. — Niepokoi mnie ironiczny ton wypowiedzi Heskera.

— Kłopot z jednym Heskerem, a co dopiero z dwoma — żartuje Laurin.

— Wprowadzimy do drugiej konstrukcji drobne poprawki, zastępując skłonność do sarkazmu dobrodusznością — odpowiada Efer. — Czekam na decyzje dowódcy. Rozumniejsi pragną usłyszeć, czy mogą liczyć na współpracę ludzi.

Mgła zasnuwa dziedziniec pałacowy, gasną smugi światła i promienie łączące kosmonautów z reprodukcjami. Nowe wcielenia trzech ludzi oddalają się, jeszcze przez chwilę widzimy malejące sylwetki. Zapada mrok jak na Ziemi po zachodzie słońca. Efer powtarza pytanie.

— Pora rozpocząć współpracę z Rozumniejszymi — mówi Paweł Do. — Na księżycu Hor wylądują gwiazdoloty Grupy Południowej. Przygotujcie kosmodromy do przyjęcia statków eskadry. Dziękuję, Narbukil, za relacje z przebiegu próby.

Tytus podszedł do mnie i szepnął:

— Egin nadaje sygnał: „Stan zagrożenia trwa”. — Odczuwam wzrastający niepokój — oświadczyła Tereza. — Próbowałam nawiązać kontakt z Domem Rodzinnym. Nikt nie odpowiada.

Ponownie usłyszeliśmy głos Dowódcy:

— Nie… nie wolno wykonywać żadnych moich poleceń… Słuchajcie Egina!

Egin natychmiast przejął dowództwo, przystępując do akcji obronnej.

— Hesker, wyprowadź ludzi na powierzchnię. Maszyny zamkną pierścień wokół gwiazdolotu. Oddział kosmonautów zabezpieczy zapadnie i windy. Grupa Północna już wchodzi na orbitę parkingową księżyca. Jeśli zajdzie potrzeba, zrzucimy specjalny desant.

— Hesker źle się czuje — informował Tytus. — Soke i Borca w dobrej formie. Biegniemy pochylnią w górę w stronę wyjścia. Co z Pawłem?

— Prawdopodobnie dokonano powtórnej zamiany

— informował Egin. — Otoczyliśmy gwiazdolot Heskera. Od godziny odbieram specjalny sygnał Dowódcy. Jest to wezwanie o pomoc. Nie wiem, co dzieje się z załogą, mimo wyraźnego rozkazu nie włączyli ekranów. Co z wami?

— Borca unieruchomił maszynę, która usiłowała zamknąć wyjście z tunelu. Słyszymy nawoływania kosmonautów, opanowali główną windę. — Tytus umilkł.

— Szybciej, szybciej — przynaglał Borca — dlaczego zatrzymałeś się?

— Nogi jak z ołowiu, nie dam rady — mamrotał Tytus — słabnę.

— Laurin, Soke, pomóżcie mu i biegiem za mną, — komenderował Borca. — Akon, Narbukil uważajcie na Terezę.

— Biegiem za mną, łatwo powiedzieć: biegiem. Poruszamy się z coraz większym trudem.

— Sztucznie zwiększono grawitację — powiedział Laurin. — Ważę chyba dwieście kilo.

— Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów — pocieszał Soke.

— Przeszliśmy tyle, przejdziemy i to — mówiła Tereza, zdobywając się na uśmiech. — Mamy za sobą miliardy kilometrów, przed sobą ileś tam kroków.

— Ileś tam — powtórzył Akon. — Dla mnie daleko, dla Tytusa blisko, a dla ciebie, Narbukil?

— W sam raz — odpowiedziałem. — Czuję na ramionach ciężar całego świata. Rozumiem utyskiwania mitycznego Atlasa, dźwigającego glob ziemski.

— Jeszcze tylko kilknanaście metrów — przemówił Borca. — Wyjdziemy stąd, Egin nie próżnuje.

Nad pochylnią rozsunęło się sklepienie, ustąpiło uczucie straszliwego przeciążenia.

— Chcieli nas spłaszczyć — żartował Laurin. — Próba przeniesienia struktur trójwymiarowych do dwuwymiarowej przestrzeni nie najlepiej świadczy o dobrych intencjach Rozumniejszych.

— Nie najlepiej — przyznał Akon i roześmiał się. — W dawnych czasach było takie przysłowie: „Dobrymi intencjami piekło wybrukowane”.

— Dobrymi chęciami — poprawiłem filozofa.

— Wiem, co mówię — upierał się. — Intencjami. A zresztą… — ustąpił nagle. — Masz rację.

Strumień orzeźwiającego powietrza sprawił, że zamglone obrazy nabrały wyrazistości. Teraz dopiero zobaczyłem kroczących razem z nami kosmonautów, rozpoznałem ludzi Heskera. Czterech niosło nieprzytomnego Tytusa, inni podtrzymywali słaniającą się Terezę i kulejącego zastępcę dowódcy. — Przed chwilą opowiedziałeś jakiś dowcip — powiedziałem do Akona.

— Nie, zamierzam opowiedzieć. Gdy patrzą na ten orszak, widzę armią w odwrocie. Zapewne stoczyliśmy wielką bitwę.

— Stoczyliśmy — zgodziłem się.

— Spójrz — zawołał Laurin. — Cóż to za wspaniały widok: gwiazdolot Dowódcy. Za chwilę wejdziemy do statku kosmicznego, a księżyc Hor stanie się wspomnieniem.

Czas przyspieszył wreszcie swoje przemijanie. Jakże nam smakowała teraźniejszość. Gwiazdolot wystartował i wszedł na orbitę okołoksiężycową.

Tytus odzyskał przytomność. Siedząc w wygodnych fotelach, słuchaliśmy Egina.

— Reprodukcja gwiazdolotu Nr 2000 zniknęła — opowiadał. — Stała się po prostu bezużyteczna, bo oryginalny statek Dowódcy wylądował na księżycu Hor. Rozumniejsi dysponowali jednak drugim wcieleniem Pawła Do, wiedzieli, że nasz Dowódca przeszedł na pokład statku Heskera. Byliśmy bardzo zaabsorbowani wydarzeniami pod powierzchnią księżyca, nie wiem, kiedy dokonano zamiany. Posłuszna i sprawnie działająca kopia wtargnęła do wieży obserwacyjnej i zajęła miejsce Dowódcy. Paweł niewiele pamięta. Ocknął się w sterowni i natychmiast począł nadawać alarmowy sygnał. Sobowtór zdołał wyłączyć ekrany i przekazał kosmonautom pierwszy rozkaz: „Na księżycu Hor wylądują gwiazdoloty Grupy Południowej”…

— A potem Północnej, Zachodniej i Wschodniej — odezwał.się Hesker.

— Tak, na szczęście Paweł wykorzystał rezerwową aparaturę stacji nadawczej. Odebraliśmy je1 go ostrzeżenie. 'Dalszy ciąg znacie — zakończył Egin.

— Co się stało z reprodukcją Pawła? — zapytał Laurin.

— Zobaczywszy kosmonautów wkraczających do wieży, sobotwór zemdlał, a gdy go ocucili, błagał przerażony: „Nie zabijajcie mnie, żyję tak krótko. Spełniałem polecenia Efera. Ja nie mam własnej woli. Każdy może uczynić ze mną, co zechce. Jestem tylko wykonawcą rozkazów. Tak bardzo chcę żyć.” Gadał i gadał, roztkliwiając się nad własnym losem, uszy puchły od tego biadolenia. Julis zaaplikował mu środek nasenny. Na wszelki wypadek moi ludzie czuwają nad snem tej dziwnej i nieszczęśliwej istoty.

— A nasze reprodukcje? — przypomniał Hesker. — Przykro pomyśleć, że są zdane na łaskę i niełaskę bezwzględnych eksperymentatorów.

Dowódca spojrzał na pokładowy chronometr.

— Za niespełna godzinę pięciuset kosmonautów wyląduje na księżycu Hor. Desant poprowadzi Egin.

— Mam nadzieję — rzekł Tytus — że to nie karna ekspedycja.

— To naukowa wyprawa — odparł Paweł. — Zbadamy dokładniej powierzchnię i wnętrze księżyca, a przy okazji odszukamy istoty, stworzone na obraz i podobieństwo człowieka.

Загрузка...