Ludzie zobaczyli drogę wiodącą z Ziemi do sztucznej wyspy, zawieszonej między księżycami Jowisza, Amalteą i Jo. Przed laty powierzchnia tych satelitów została pokryta siecią ośrodków odbierających energię, wysyłaną przez Drugie Słońce, jak nazywano w naszym Układzie Słonecznym tę planetę. Energia ta zasilała cenira energetyczne sztucznych wysp krążących wokół planet jowiszowych. Tutaj montowano największe gwiazdoloty, tutaj trwały prace nad skonstruowaniem pojazdu kosmicznego Dowódcy Ekspedycji. Wzdłuż drogi Ziemia-Jowisz umieszczono setki sztucznych satelitów, tworzyły one gigantyczny most, przerzucony nad otchłaniami Kosmosu.
— Trudno tu zabłądzić — powiedział Menus, ukazując się na tle międzyplanetarnego mostu. — Satelity-drogowskazy, satelitystacje energetyczne, satelity-hotele, gdzie można odpocząć i zabawić się po nużącej podróży. Niektórzy nazywają je Gospodami Kosmicznymi Pielgrzymów, a inni Karczmami pod Jowiszem. Niegdyś — opowiadał Menus — w czasach Średniego Prymitywu ludzie podróżowali z miasta do miasta konnymi wozami, odpoczywając w przydrożnych zajazdach. Jesteśmy cywilizacją podróżników, odkrywców. Przypomniały nam o tym nasze kobiety. Znowu rozpoczyna się Epoka Wielkich Wypraw. Ta droga, to dzieło Zespołu Konstruktorów-Budowniczych Szlaków Gwiezdnych. Stworzyliśmy kosmostradę, rozjarzoną milionami świateł, które nigdy nie zgasną, bo niewyczerpane są zasoby energii, czerpanej z Jowiszą. Nie tylko oświetlają drogę, również ją ogrzewają i dostarczają mocy maszynom budującym gwiazdoloty. Pojazdy kosmiczne pasażerskie i towarowe mogą bezpiecznie szybować na trasie Ziemia-Księżyce Jowisza. W razie awarii zawsze otrzymają pomoc i schronienie. Ludzie i maszyny rozpoczną akcję ratowniczą na każde wezwanie zagrożonego statku. Wygodnie i przyjemnie odpoczywa się w Gospodach pod Jowiszem, w osadach i w miasteczkach, wzniesionych na sztucznych i naturalnych satelitach. Kosmiczny luksus! — entuzjazmował się Menus. — Nie koloryzuję! — zapewniał. — Byłem tam, daję słowo Koordynatora Czwartego Stopnia. Oto zbliżamy się do księżyca Kalisto, pod nami kolorowe światła sztucznych satelitów, zapalają się i gasną, informując o miejscu swego położenia i przeznaczeniu. W oddali Ganimed z serii wielkich księżyców Jowisza. Mijamy łańcuch platform, skąd w stronę Ziemi startują prototypy pojazdów międzyplanetarnych, pilotowane przez maszyny, kontrolowane przez ludzi. Przed nami Jo i sztuczna wyspa, Amaltea II.
Menus odetchnął głębiej, na ekranach pojawił się rozległy krajobraz wyspy.
— Ogromna, ogromna — zapewniał Menus, chociaż dobrze było widać olbrzymią, owalną płaszczyznę, nad którą rozpięto błękitny firmament. Atmosfera uwięziona pod tym kloszem umożliwiała życie kilkuset technikom. Sterowali produkcją i montażem gwiazdolotów. Na sztucznym niebie płonęło sztuczne słońce, zasilane energią Jowisza. Po dwunastu godzinach pozornej wędrówki po nieboskłonie niknęło za horyzontem, by ukazać się znowu po upływie ośmiu godzin na przeciwległym widnokręgu. Doba na wyspie trwała krócej niż na Ziemi i czas przemijał tu szybciej. Ludzie odpoczywali w nocy, maszyny pracowały bez przerwy. Z lotu ptaka można było dostrzec setki budowli, hangarów, liczne zwierciadła radioteleskopów. Na sztucznej wyspie zbudowano miasto na planie gwiazdy ośmioramiennej, w jego centrum maszyny wzniosły obserwatorium astronomiczne, otoczone autentyczną zielenią drzew sprowadzonych z Ziemi.
— Wzruszające są te drzewa — mówił Menus, zbliżając oczy iluś tam miliardów ludzi do wspaniale powyginanych konarów, do misternego rysunku czarnych gałązek, do intensywnie zielonych liści. — Zieleń! — wołał Menus wznosząc ręce ku niebu. — Zieleń na sztucznych wyspach to skarb prawdziwy. Nie zapomniano także o kwiatach. W tej strefie najlepsze wyniki przynosi hodowla astrów.
Koordynator zniknął na chwilę z ekranu, pokazano wnętrze wielkiej hali. Stał tam olbrzymi bąk, wolno wirujący dookoła swej osi.
— Gwiazdolot Dowódcy Eskadry — poinformował Menus. — Podobny do bąka, wirowanie wytwarza sztuczną grawitacją we wnętrzu pojazdu. Pojazd składa się z dwóch części, z dwóch stożków A i B złączonych podstawami. Są to dwa bliźniacze statki. Wyposażone w niezależne, samodzielne układy energii kosmicznej, rakiety pomocnicze do lotów zwiadowczych. W czasie podróży w razie awarii wzajemnie służą sobie pomocą. Jeśli jeden z członów zostanie uszkodzony, załoga przechodzi do drugiego. Gdy pojazd A ląduje na planecie czy satelicie, pojazd B unosi się nad miejscem lądowania. Gdy B penetruje niebezpieczny obszar galaktyki, A spełnia rolę statku asekurującego. Zespoły konstruktorów tę właśnie serię gwiazdolotów AB uznały za najbezpieczniejszą.
Na ekranie pokazano przekrój pojazdu. Menus wskazał pomieszczenia, usytuowane w samym centrum statku.
— Dwukondygnacyjny Dom Rodzinny — tłumaczył. — Parter znajduje się w członie A, piętro w członie B. Jest to sanktuarium wszystkich gwiazdolotów, również podzielone na dwie części. Rodzina może przebywać i tu, i tam, zależnie od sytuacji. Rodzinę i jej Dom poznacie później.
Znowu zmieniono obraz i ludzie zobaczyli idealnie płaską powierzchnię o owalnym kształcie. Lśniła w promieniach Jowisza niczym gigantyczna tarcza rycerza zamierzchłych czasów.
— Kosmodrom — wyjaśnił Koordynator — odwrotna strona sztucznej wyspy, bez nieba, bez atmosfery. Windy i transportery wyprowadzą gwiazdoloty z hangarów po tamtej stronie na tę płaszczyznę, skąd wystartują w Kosmos. Na stu wyspach, krążących między planetami jowiszowymi, skonstruowaliśmy tysiąc statków kosmicznych. Drugie tyle zmontowano na wyspach rozmieszczonych między planetami ziemskimi. Dwie eskadry wyruszą ku przeciwległym celom. Jeżeli ciągle jeszcze nie sprawdzona teoria zakrzywionej przestrzeni okaże się prawdą, obie eskadry wrócą do miejsca startu, możliwe też jest spotkanie eskadr po eksploracji Kosmosu. — Menus poprosił o mapę Galaktyki. — Oto układy słoneczne, gdzie możemy spotkać przedstawicieli cywilizacji naukowo-technicznych, oto prądy kosmiczne, podobne do prądów oceanów. One sprawią, że nasze gwiazdoloty osiągną szybkość kondensującą czas. Istnienie niektórych prądów ma charakter hipotetyczny. Zespoły geniuszów wspólnie z parkami maszyn elektronicznych obliczały i obliczały, korzystając z informacji dostarczonych przez rakiety-sondy Kosmosu. Są to wszakże tylko obliczenia i mogą okazać się błędne. Gwiazdoloty dysponują silnikami tradycyjnymi, jonowymi i ulepszoną wersją silników kwantowych. Bez większego trudu osiągną czwartą szybkość wynoszącą około 300 kilometrów na sekundę w stosunku do centrum Galaktyki. Wiemy, że wówczas wszystkie granice ulegają deformacji, wiemy również, że kondensacja czasu umożliwi dotarcie do innych galaktyk i powrót na Ziemię tym załogom, które za kilka dni wystartują w Kosmos..
Na ekranach ukazały się postacie kosmonautów. Zajmowali miejsca w gwiazdolocie Dowódcy Ekspedycji.
— Przedłużyliśmy dwukrotnie życie ludzkie — mówił Menus. — Przeciętna wieku załóg, które wezmą udział w Wielkiej Wyprawie, wynosi trzydzieści lat. Zachowają więc pełną sprawność psychiczną i fizyczną przez najbliższe sto lat. Energia czerpana z Kosmosu pozwoli przedłużyć czas wyprawy o tyle, o ile to okaże się konieczne. Jesteśmy również przygotowani na kontynuowanie badań Wszechświata przez drugie pokolenie. Na pokładach gwiazdolotów znajdują się kobiety i mężczyźni, są wśród nich młode małżeństwa i są kandydaci do stanu małżeńskiego. Domy Rodzinne zapewnią prawidłowy rozwój ich potomstwa, wychowanie następców, którzy przejmą stery statków kosmicznych i będą kontynuować badania, a potem poprowadzą eskadrę w powrotnej drodze ku Ziemi. Podejrzewamy jednak — kończył Menus — że czas kosmiczny spłata nam niejednego figla i mamy nadzieję, iż szybciej wykonamy nasze zadanie.
Gwiazdolot oderwał się od kosmodromu sztucznej wyspy. Był to kolejny próbny lot. Na ekranach zjawiła się twarz Dowódcy Ekspedycji.
— Widzicie nas, słyszycie — powiedział do iluś tam miliardów ludzi. — Przekazuję wam pozdrowienia od załogi, konkretyzując: od jedenastu naukowców, od pilotów, od inżynierów, od obrońców…
Dowódca przedstawiał kosmonautów, trwało to dość długo, bo załogę gwiazdolotu Dowódcy prezentowano wszechstronnie: przy pracy, w czasie odpoczynku, w rodzinnym gronie w ośrodku astronomicznym, w czasie próbnych lotów. Wreszcie Menus zmienił obraz i ludzie zobaczyli najstarszego mieszkańca Ziemi. Nie wyglądał na swoje lata. Uśmiechnął się i powiedział tak:
— Cztery dni proszono mnie: „Przemów w imieniu wszystkich”, odparłem, że mogę mówić tylko we własnym imieniu, jeżeli już koniecznie muszę przemawiać. Nie znoszę archaicznych ceremonii, bo i tak nie znajdę odpowiednich słów, by wyrazić, co czuję, patrząc na przygotowania do Wielkiej Wyprawy. Mama sto sześćdziesiąt lat, nieźle się trzymam. Jak wiecie, piszę kroniki, biorę udział w podróżach międzyplanetarnych w naszym Układzie i zajmuję się hodowlą jabłek. Prosili, powiedz kilka słów, no więc mówię, ale nie mogę ręczyć, czy powiem kilka, czy kilkaset. Tak, tak, nawarzyliście piwa, a teraz trzeba je wypić. Do rzeczy:
— Dzięki uprzejmości Dowódcy Ekspedycji poznaliśmy naukowców, inżynierów, pilotów, nawigatorów, obrońców załóg, kosmonautów wyspecjalizowanych w badaniu Innych Układów Słonecznych, a także przedstawiono nam Głównego Bohatera Wielkiej Wyprawy, egzobiologa Tytusa. Z wielką uwagą obserwowałem tych ludzi, załogę jednego z gwiazdolotów. Przyglądałem się ich sylwetkom, ich ruchom. Wiedzieli, że oczy miliardów mieszkańców Ziemi są na nich skierowane. Uśmiechali się do nas nieco zakłopotani tą szczególną sytuacją. Od wieków w szkołach życia wyśpiewywano hymny pochwalne o skromności i prostocie. W dawnych czasach nazywano te niezbędne cechy charakteru ludzkiego cnotami, legendy powiadają, że stawiano im posągi. Skromność i Prostota były bóstwami, cóż to za paradoks, jeśli nie absurd! Trzeba było setek lat, by umysł ludzki rozwinął się i dojrzał do zrozumienia oczywistego faktu, że skromność i prostota są tak potrzebne organizmowi jak powietrze i woda, że stanowią nieodzowny warunek higienicznej i estetycznej egzystencji. Trudno więc dziwić się zażenowaniu prezentowanych kosmonautów. Widziałem młodych, poważnych, skupionych ludzi, a w ich spojrzeniu dostrzegłem zadumę nad czasem teraźniejszym niedostrzegalnie i niemal jednocześnie ulegającemu przemianie w czas przeszły i przyszły. Oni już rozpoczęli swoją podróż w czasie. Żyjemy tą podróżą od bez mała ćwierć wieku. Cokolwiek czyniliśmy, było czynione z myślą o Wielkiej Wyprawie. W okresie przygotowawczym dokonano wielu nowych odkryć naukowych, eksperymentatorzy wzbogacili współczesną technikę zdumiewającymi wynalazkami. Odebrano wreszcie inicjatywę maszynom. Przywykliśmy do wygodnego zastępcy elektronicznego, zapominając o funkcjonowaniu własnych mózgów; człowiek, teoretyk doskonały, począł z wolna zapominać o ludzkim czynie. Wstrząs, wywołany jakże sensownym buntem kobiet, zapoczątkował okres nowego odrodzenia. Zawstydzeni śmialiśmy się sami z siebie, ten śmiech był odświeżający i ułatwił realizację podjętych postanowień. Powołano Zespoły Protektorów, czuwających nad opracowaniem projektów gwiazdolotów, a potem nad budową tych statków. Niemal we wszystkich strefach i okręgach powstały patronaty, które zajęły się wszechstronnym przygotowaniem uczestników ekspedycji kosmicznej. I stało się coś bardzo dziwnego, co początkowo wywołało opór. Poczęła nas drażnić skromność. Dzisiaj wiemy, że praca kolektywów, składających się z setek tysięcy specjalistów, uruchomiła Zespołowy Mózg i rozbudowała go do nie spotykanych dotąd rozmiarów. Nastąpiło ożywienie indywidualnych umysłów i przyspieszenie rozwoju rozumu. Praktyczne działanie dodało rumieńców naszej coraz bardziej blednącej egzystencji. Poznaliśmy smak bezpośredniego czynu bez udziału maszyn. Słyszałem rozmowę dwóch konstruktorów: „Rozwiązałem problem kształtu gwiazdolotów, lepiąc modele z masy plastycznej, przeznaczonej do formowania zabawek dla dzieci. Ach, cóż to za wspaniałe uczucie, sam własnymi rękami, rozumiesz?” „Tak, to fantastyczne — odparł drugi konstruktor — bezpośrednie, fizyczne działanie wywołuje dreszcz rozkoszy. Unieruchomiłem tuzin maszyn w hali próbnych konstrukcji i zastąpiłem je ludźmi. Wyniki rewelacyjne. Początkowo ła.two męczyli się, ale z każdym dniem są coraz sprawniejsi. Pracuję razem z nimi. Powiadają, że miewam doskonałe, nowe pomysły. A jaki mam apetyt, o wiele lepiej sypiam, mój organizm regeneruje się.” Tak gawędzili ze sobą konstruktorzy. Nowy duch wstąpił w ludzi. Nestor umilkł, siedział w głębokim fotelu i kontemplował krajobraz, widoczny przez otwarte okno: dwie sosny, sad owocowy, fioletowe góry w oddali. Po podwórzu wałęsały się dwa łaciate psy, nieco dalej maszyna kosiła pszenicę. Dzień był upalny, powietrze falowało nad ziemią. Drogą kroczyła maszyna, zajmująca się gospodarstwem Nestora. Sprawunki w pobliskiej osadzie, przygotowanie obiadu, mycie naczyń, czytanie nowin ze świata — oto podstawowe obowiązki elektronicznej gospodyni. Na życzenie nuciła pieśni i opowiadała baśnie o bardzo dawnych czasach. Nestor podniósł prawą dłoń, maszyna zatrzymała się.
— Znam jej repertuar na pamięć — powiedział — powtarza najgłupsze plotki, podsłuchane w mieście, a potem stęka, że obarczam ją nadmiernymi obowiązkami. Jutro powędruje do lamusa, do mojego prywatnego muzeum machin. Jej miejsce zajmie człowiek, fertyczna gospodyni o mile zaokrąglonych kształtach. Ech, życie jest cudowne. — Nestor przymrużył prawe oko. — Przekonaliśmy się o tym w okresie przygotowawczym. Ach, ciągle nie potrafimy cofać czasu, chciałbym to przeżyć jeszcze raz. Moja sąsiadka, żona Manipulatora Sztucznymi Słońcami Strefy Podbiegunowej, urodziła dziecko, po tygodniu złożyłem jej wizytę. Zaledwie zdążyłem zerknąć na maleństwo, matka zasypała mnie pytaniami: Czy może wziąć udział w Ekspedycji? Gdzie należy go zgłosić? Kto pokieruje wychowaniem małego? Kim będzie, jaką powierzą mu funkcję? Czy zabierają również matki? Za dwadzieścia lat będzie miała trzydzieści sześć? to dobry wiek, nieprawda? Podobno w gwiazdolotach buduje się Domy Rodzinne?
Wiele matek zadawało identyczne pytania, a organizatorzy Wyprawy kompletowali załogi, wybierając najlepszych z setek tysiący kandydatów. Któregoś dnia Główny Informator przekazał wiadomość: „Żywe mózgi sprzężone z elektronicznymi dokonały wyboru dwustu tysięcy kosmonautów, kobiet i mężczyzn. Wkrótce poznacie ich imiona.”
G.I. jak zawsze był dobrze poinformowany, minęły trzy dni i opublikowano pełną listą uczestników Wielkiej Wyprawy. Tego dnia wiele ludzi wbrew zdrowemu rozsądkowi tańczyło na ulicach miast, zespół eksperymentatorów-chemików strefy równikowej zadziwił świat wynalazkiem rozweselającego napoju. Nazwano ten płyn ambrozją. Powiadam wam, wyborna, pobudza krew do szybszego krążenia, skosztowałem odrobinę. Ech, to były czasy! Potem nastąpił okres wytężonej pracy. Za cztery dni będziemy świętować na Ziemi start eskadr gwiazdolotów. Przeleciały te lata, czas przyspieszył swoje przemijanie…
Nestor przerwał, zobaczywszy przed sobą Menusa.
— Wybacz — rzekł Koordynator. — To tylko mój obraz na słonecznej smudze.
— Nigdy nie przyzwyczaję się do tych sztuczek. Przestraszyłeś mnie.
— Raz jeszcze przepraszam. Pora kończyć twoje przemówienie. Mówiłeś o przemijaniu czasu.
— Właśnie, ani się człowiek obejrzał, jak minęło dwadzieścia lat.
— Bo nie oglądałeś się, nie kontemplowałeś swojego istnienia.
— Byłem bardzo zajęty. Podróże, pisanie kronik, hodowla jabłek. Wyhodowałem specjalną odmianę, moje jabłka dodają animuszu, wigoru, są pyszne i dlatego znajdą się w spiżarniach statków kosmicznych. Jestem dumny z moich jabłek, w jakimś stopniu przyczynię się do sukcesów Ekspedycji.
— Oto przykład zarozumialstwa — Menus zwrócił się do iluś tam miliardów ludzi: — Do czego to doszło. Człowiek zapomina o skromności, chwali swoje jabłka.
— Żartujesz, Menusie.
— Żartuję, kosmonauci zabiorą twoje drzewa owocowe. Posadzą je wokół Domów Rodzinnych. Ziemskie jabłonie będą rodzić kosmiczne owoce.
— Cudowne jabłka, wierz mi, czy znasz starą jak świat legendę o drzewie wiadomości złego i dobrego?
— Znam baśnie o drzewach emanujących siłę, strudzony pielgrzym odpoczywa w ich cieniu i znużenie ustępuje. Spiżowe drzewa rosną na planetach z żelaza.
— Owoce z moich drzew dają siłę, rozjaśniają umysł, dzięki czemu w chwilach zwątpienia człowiek łatwiej odnajduje właściwą drogę w najbardziej zagmatwanym labiryncie. Te jabłka zmniejszą waszą tęsknotę za Ziemią — zakończył Nestor i zniknął z ekranów.
— Za cztery dni Ekspedycja wyrusza w drogę — przypomniał Menus i dodał: —' Zadanie dnia dzisiejszego zostało wykonane. Przyjmijcie wyrazy mojej wdzięczności za udział w spektaklu, który miałem zaszczyt przedstawić.
Postać Koordynatora Działań Czwartego Stopnia rozpłynęła się w różowym tle obrazu. Słońce przygasło i ludzie zobaczyli panoramę Ziemi, krajobrazy Merkurego, Marsa, Wenus, potem drogę wiodącą do sztucznej wyspy w pobliżu Jowisza. Z próbnego lotu wracał gwiazdolot Dowódcy Wyprawy, nad kosmodromem kolorowy bąk rozdwoił się, przez kilkanaście sekund dwa identyczne statki szybowały obok siebie, tuż przed lądowaniem wysunęły trójkątne skrzydła. Był to końcowy moment popisu sprawności podwójnego statku. Manewrował ze zdumiewającą swobodą, rozwijał olbrzymią szybkość w zadziwiająco krótkim czasie, wzbijał się pionowo w górę niczym kula wystrzelona z gigantycznej armaty, opadał wolno po spirali lub nurkował jak sokół, który dostrzegł gołębia. Patrząc na ewolucje tego pojazdu, odnosiło się wrażenie, że konstruktorzy rozwiązali wszystkie tajemnice grawitacji. Ludzie nie mogli zasnąć tej nocy. Rozprawiano o Wyprawie z wypiekami na twarzach, usta dosłownie nie zamykały się, debatowano nad każdym szczegółem. Samotnicy gadali do siebie, myśliciele medytowali. W ośrodkach naukowych trwały dyskusje. Ludzie z całą wyrazistością uświadomili sobie, że ekspedycja wkrótce wyruszy w daleką drogę, że spełni się jedno z najśmielszych marzeń.
— Cieszysz się — mówił Mąż do Żony. — Wasze słuszne żądania zostaną spełnione.
— Wasze, wasze — zdenerwowała się kobieta — wielu rozsądnych mężczyzn przyznało nam rację. Najmądrzejsi opracowali plan.
— Plan zrealizowano.
— Zrealizowaliśmy — poprawiła Żona. — Ty, ja, my, oni, każdy, wszyscy.
— Tak, to prawda — zgodził się Mąż. — Mamy słabo rozwinięte poczucie wspólnoty, gdy inni skaczą do góry, ja siedzę spokojnie, gdy inni wariują z radości, ja smutnieję.
— Na przekór kobietom czy mnie na złość?
— Och nie, to sprawa wewnętrznej konstrukcji. Cenię kobiety, i cieszę się, że one również wezmą udział w Wielkiej Wyprawie.
— To bardzo mądra decyzja — stwierdziła Żona.
— Początkowo była mowa o mężczyznach, o ludziach czynu, godnych podziwu, bo kobiety pragnęły podziwiać mężczyzn. Akademia Mądrości zaproponowała, by nie odbierać mężczyznom możliwości podziwiania kobiet. Podziw winien być dostępny dla każdego bez względu na płeć. Planetę naszą zamieszkują niewiasty i mężowie. Niechże więc wszyscy bez wyjątku zakosztują radości, którą wyzwala uczucie podziwu.
— Niech zakosztują — powtórzyła kobieta. — Ale twoja radość przypomina uciechę starego złośliwca. Nie doceniasz kobiet kosmonautek.
— Będą rodzić dzieci tak jak na Ziemi.
— Piękne zadanie, nieco trudniejsze w Kosmosie, lecz rola kobiet nie ograniczy się do spełniania obowiązków matki, będziemy wspólnie z mężczyznami eksplorować Wszechświat, nasza intuicja odda nieocenione usługi ekspedycji.
— Główny Bohater Tytus to fenomen intuicji — rzekł Mąż.
— Nie zapominaj, że Tytus jest jeden, a gwiazdolotów dwa tysiące. Na pozostałych statkach w roli ekspertów od intuicji wystąpią kobiety. Już od dawna odnosimy sukcesy w dziedzinie postrzegania pozazmysłowego. Kobiety rodzą się parapsychologami. Jako naturalne stacje nadawczo-odbiorcze ułatwimy nawiązanie kontaktu z Innymi Cywilizacjami.
Mąż milczał, Żona rozgadała się na dobre, mówiła do szarego świtu. Mąż już dawno usnął i śnił fantastyczny sen o planecie rycerzy-kawalerów. Walczyli ze smokami, które tęskniły za pieszczotami i usiłowały przeforsować w Parlamencie ustawę o sprowadzeniu kobiet z sąsiedniej planety Panien-Pasterek.
Ludzie cieszyli się, lecz radości tej towarzyszył smutek. Zdawano sobie sprawę z tego, że nikt ze współczesnych nie doczeka powrotu ekspedycji.
Rozumni pocieszali: „Przez wiele lat będą nas informować o przebiegu wyprawy, o wynikach swoich badań, o odkryciach, o spotkaniach z mieszkańcami Innych Układów Słonecznych. Może gdzieś tam w Kosmosie odnajdą receptę na nieśmiertelność…”