15

Wyprowadzono ich na brzeg koło wielkiej, drewnianej budowli, obok palisady z sosnowych bali. Przy każdym kroku gzowa Burtona pulsowała bólem. Bolało go ramię i żebra, ale rany przestały już krwawić. Zbudowana z wielkich pni forteca miała wystające piętro. Wszędzie kręcili się strażnicy. Jeńcy weszli przez bramę zamykaną potężnymi wrotami, potem przeszli sześćdziesiąt stóp porośniętego trawą dziedzińca i kolejną bramę, prowadzącą do hallu o rozmiarach pięćdziesiąt na trzydzieści stóp. Stanęli przed okrągłym, dębowym stołem, wszyscy prócz Frigate'a, zbyt słabego, by utrzymać się na nogach. Chwilę trwało, nim w tym mrocznym, chłodnym wnętrzu potrafili rozróżnić postacie dwóch ludzi, siedzących po drugiej stronie.

Wszędzie pełno było straży uzbrojonej we włócznie, maczugi i kamienne siekiery. Drewniane schody w końcu hallu prowadziły na krużganek z wysokimi poręczami. Stamtąd przyglądały się im kobiety.

Jeden z mężczyzn za stołem był niewysoki, muskularny i mocno owłosiony. Miał czarne, kędzierzawe włosy, orli nos i brunatne oczy, dzikie jak oczy orła. Drugi był wyższy, jasnowłosy, o oczach chyba niebieskich — w półmroku trudno było to określić. Miał szeroką, teutońską twarz, a wystający brzuch i rysujący się wyraźnie drugi podbródek świadczyły o spożywaniu dużych ilości jedzenia i napojów, zabieranych z rogów obfitości niewolników.

Frigate usiadł na ziemi, lecz na znak blondyna podniesiono go na nogi. Amerykanin przyjrzał się mu uważnie.

— Wyglądasz jak młody Hermann Goring — oświadczył.

Natychmiast padł na kolana krzycząc z bólu — Drzewce włóczni trafiło go w nerki.

— Nie bijcie ich, póki nie rozkażę — powiedział blondyn po angielsku, lecz z wyraźnym niemieckim akcentem. — Niech mówią.

Przez kilka minut przyglądał się jeńcom badawczo.

— Tak, jestem Hermann Goring — oznajmił.

— Kto to jest Goring? — spytał Burton.

— Twój przyjaciel wyjaśni ci to później — odparł Niemiec. — Jeżeli będziesz miał jakieś „później”. Nie mam do was pretensji o świetną walkę, jaką stoczyliście. Szanuję tych, którzy potrafią walczyć. Zawsze przyda mi się parę dodatkowych włóczni, zwłaszcza że zabiliście mi sporo ludzi. Proponuję wam wybór. To znaczy wam, mężczyznom. Przyłączcie się do mnie, a będziecie mieli więcej jedzenia, alkoholu, tytoniu i kobiet, niż możecie zapragnąć. Albo zostaniecie moimi niewolnikami.

— Naszymi — wtrącił po angielsku drugi z mężczyzn. — Sapominasz, Hermann, sze mam do nich takie samo prafo jak, ty.

Goring uśmiechnął się i parsknął.

— Naturalnie! — powiedział. — Użyłem tylko królewskiego ja, że tak powiem. Bardzo dobrze — naszymi. A więc przysięgniecie, że będziecie nam służyć. Jeżeli przysięgniecie wierność mnie, Hermannowi Goringowi i temu oto Tulliusowi Hostilliusowi, niegdyś władcy starożytnego Rzymu, dokonacie słusznego wyboru.

Burton przyjrzał się uważniej. Czy to możliwe, że ów człowiek był legendarnym rzymskim królem? Władcą Rzymu, gdy ten był tylko małą wioską, otoczoną plemionami Sabinów, Ekwitów i Volsków? Na których z kolei napierali Umbrianie, sami cofający się przed potężnymi Etruskami? Cny naprawdę był to Tullius Hostillius, wojowniczy następca pokojowego Numy Pompiliusza? Niczym nie różnił się od tysięcy mężczyzn, jakich Burton widywał na ulicach Sieny. Lecz jeśli naprawdę był tym, za kogo się podawał, można by go porównać do skrzyni pełnej historycznych i lingwistycznych skarbów. Pochodził prawdopodobnie z Etrusków, więc znał ich język, nie mówiąc już o przedklasycznej łacinie, mowie Sabinów, a może i kampanijskiej grece. Może nawet znał Romulusa, legendarnego założyciela Rzymu. Jakież historie mógłby opowiedzieć!

— A więc? — zapytał Goring.

— Co mielibyśmy robić, gdybyśmy się do was przyłączyli? — zainteresował się Burton.

— Przede wszystkim musiałbym… musielibyśmy… upewnić się, że jesteście ludźmi, jakich nam potrzeba. Innymi słowy ludźmi, którzy bez wahania i natychmiast wykonają każdy nasz rozkaz. Poddamy was maleńkiej próbie.

Wydał polecenie i nim minęła minuta wprowadzono do hallu grupę ludzi. Wszyscy byli wychudzeni i wszyscy okaleczeni.

— Ulegli wypadkom przy pracy w kamieniołomach albo przy budowie murów — wyjaśnił Goring. Oprócz dwóch, których schwytano przy próbie ucieczki. Ci muszą zostać ukarani. Lecz zginąć powinni wszyscy, gdyż nie są już użyteczni. Nie musisz więc się wzdragać przed ich zabiciem. Zademonstrujesz w ten sposób, jak bardzo jesteś zdecydowany, by nam służyć. Zresztą — dodał — wszyscy są Żydami. Kto by się nimi przejmował?

Campbell, rudzielec, który wrzucił Gwenafrę do Rzeki, podał Burtonowi ciężką, nabijaną kamieniami maczugę. Dwaj strażnicy pochwycili jednego z niewolników i zmusili, by uklęknął. Był to wysoki blondyn o niebieskich oczach i greckim profilu; popatrzył na Goringa z nienawiścią i splunął.

— Jest arogancki jak cała jego rasa — roześmiał się Niemiec. — Gdybym chciał, mógłbym zmienić go w drżącą, wrzeszczącą masę mięsa, która żebrze o śmierć. Nie przepadam jednak za torturami. Mój przyjaciel chciałby mu dać pokosztować ognia, lecz ja jestem bardziej humanitarny.

— Mogę zabić broniąc swego życia, lub broniąc tych, którzy potrzebują ochrony — oświadczył Burton. Nie jestem mordercą.

— Zabicie tego Żyda będzie działaniem w obronie własnego życia — odparł Goring. — Jeżeli tego nie zrobisz, zginiesz, z tą różnicą, że potrwa to dłużej.

— Nie — odparł Burton.

— Och, wy Anglicy — westchnął Goring. — No cóż, wolałbym mieć cię po swojej stronie, ale jeśli nie chcesz postępować rozsądnie, twoja sprawa. A ty? — zwrócił się do Frigate'a.

Amerykanin wciąż krzywił się z bólu.

— Twoje popioły wyrzucono na kupę śmieci w Dachau — powiedział. — Za to, co robiłeś i za to, kim byłeś. Czy chcesz popełniać te same zbrodnie w tym świecie?

— Wiem, co się ze mną stało — roześmiał się Goring. — Żydowscy niewolnicy powtarzali mi to wystarczająco często. Co to za dziwadło? — wskazał na Monata.

Burton wyjaśnił.

— Nie mógłbym mu ufać — zasępił się Goring. — Idzie do obozu. A ty, małpoludzie? Co powiesz? Ku zaskoczeniu Burtona Kazz wystąpił naprzód.

— Zabiję dla ciebie. Nie chcę być niewolnikiem.

Chwycił maczugę. Strażnicy nastawili włócznie, na wypadek, gdyby miał inne niż Goring pomysły na wykorzystanie broni. Spojrzał na nich spod wystających brwi i zamachnął się. Trzasnęła kość i niewolnik runął na twarz. Kazz oddał maczugę Campbellowi i odstąpił. Unikał wzroku Burtona.

— Niewolnicy zbiorą się dziś wieczór — oznajmił Goring. — Przekonają się, co ich czeka, gdyby próbowali ucieczki. Uciekinierzy będą przez pewien czas przypiekani ogniem, potem skróci się ich cierpienia. Mój szanowny przyjaciel osobiście użyje maczugi. Lubi te rzeczy.

Wskazał palcem Alicję.

— Biorę ją. Tullius wstał.

— Nie, nie. Potopa mi się. Weśmiesz resztę, Hermann. Dam ci je opie. Ale ona… chcę ją mieć, barco. Wykląta na, jak to móficie, arystokratka. Mosze… królowa?

Burton ryknął wściekle, wyrwał Campbellowi maczugę i wskoczył na stół. Goring padł na plecy. Koniec pałki musnął niemal jego nos. Równocześnie Rzymianin pchnął włócznią, raniąc Burtona w ramię. Ten nie wypuścił broni, zamachnął się i wytrącił Tulliusowi dzidę.

Niewolnicy z krzykiem rzucili się na strażników. Frigate wyrwał komuś włócznię i jej drzewcem z całej siły uderzył w głowę Kazza. Neandertalczyk padł na ziemię. Monat kopnął jednego z przeciwników w krocze i złapał jego dzidę.

Burton nie zapamiętał nic więcej. Przyszedł do siebie na kilka godzin przed zmrokiem. Głowa bolała go jeszcze bardziej niż przedtem, klatka piersiowa i oba ramiona zesztywniały z bólu. Leżał na trawie w zagrodzie o średnicy jakichś pięćdziesięciu stóp, zbudowanej z sosnowych bali. Piętnaście stóp nad ziemią, wokół wewnętrznej części ogrodzenia, biegła drewniana galeryjka, po której spacerowali uzbrojeni wartownicy.

Siadając jęknął z bólu.

— Bałem się, że już z tego nie wyjdziesz — odezwał się Frigate, siedzący po turecku obok niego.

— Gdzie są kobiety? — spytał Burton.

Frigate załkał.

— Przestań ryczeć — Burton potrząsnął głową. — Gdzie one są?

— A jak myślisz, do diabła, gdzie mogą być? O Boże!

— Nie myśl o nich. Nie możesz im pomóc, przynajmniej na razie. Dlaczego mnie nie zabili, kiedy zaatakowałem Goringa?

— Nie mam pojęcia — Frigate ocierał łzy. — Może chcieli zachować nas obu na stos. Dla przykładu. Wolałbym, żeby nas zabili.

— Jak to? Tak niedawno dotarłeś do raju i już chcesz go porzucić? — Burton próbował się roześmiać, ale zrezygnował. Ostrza bólu rozdzierały mu mózg.

Później zaczął rozmawiać z Robertem Sprucem, Anglikiem urodzonym w 1945 roku w Kensington. Spruce twierdził, że Goring i Tullius przejęli władzę niecały miesiąc temu. Na razie zostawili sąsiadów w spokoju. W końcu oczywiście spróbują podbić terytoria położone wokół, w tym teren Indian Onondaga na drugim brzegu Rzeki. Jak dotąd żadnemu z niewolników nie udało się uciec, by ostrzec ich przed zamiarami Goringa.

— Przecież mieszkańcy terenów nadgranicznych sami widzą, że to niewolnicy wznoszą mury.

Spruce uśmiechnął się ponuro.

— Goring rozpuszcza pogłoski, że to wyłącznie Żydzi, że interesują go jedynie żydowscy niewolnicy. Nikt się więc nie przejmuje. Sam widzisz, że to nieprawda. Połowa niewolników to goje.

O zmierzchu Burtona, Frigate'a, Ruacha, de Greystocka i Monata wyprowadzono z zagrody i doprowadzono do kamienia obfitości. Było tam już około dwustu niewolników, pilnowanych przez siedemdziesięciu ludzi Goringa. Ułożono cylindry w zagłębieniach. Potem czekali. Kiedy błysnęły niebieskie płomienie, zdjęto rogi obfitości. Każdy niewolnik musiał otworzyć swój, a strażnicy zabrali tytoń, alkohol i połowę żywności.

Rany na głowie i ramieniu Frigate'a wymagały szycia, choć przestały krwawić. Plecy i nerki wciąż sprawiały mu ból, lecz nie był już tak straszliwie blady.

— Jesteśmy więc niewolnikami — powiedział. — Dick, wiele pisałeś o instytucji niewolnictwa. Co myślisz o niej teraz?

— To było niewolnictwo Wschodu — odparł Burton. — W tutejszym systemie niewolnik nie ma żadnych szans na odzyskanie wolności. Poza nienawiścią nie istnieje też żadne uczucie łączące go z właścicielem. W krajach Wschodu sytuacja była inna. Oczywiście, miała swoje wady, jak każda ludzka idea.

— Jesteś uparty — stwierdził Frigate. — Zauważyłeś, że co najmniej połowa niewolników to Żydzi? W większości z Izraela, z końca dwudziestego wieku. Ta dziewczyna, ta tam, mówiła, że Goring zapoczątkował niewolnictwo rogów obfitości rozniecając na tym obszarze antysemityzm. Naturalnie musiał tu istnieć zanim dało się go rozbudzić. Potem, kiedy razem z Tullusem dorwał się do władzy, wtrącił w niewolę wielu swoich byłych zwolenników.

— Sytuacja dlatego jest wyjątkowo paskudna — kontynuował po chwili — że Goring, oczywiście relatywnie, nie jest naturalnym antysemitą. Osobiście interweniował u Himmlera, by ratować Żydów. Ale jest czymś nawet gorszym niż urodzony wróg Żydów. Jest oportunistą. Przez Niemcy przetaczała się fala antysemityzmu; żeby do czegoś dojść, trzeba było płynąć z falą. I Goring popłynął z falą, wtedy i teraz. Antysemici, tacy jak Goebbels czy Frank wierzyli w zasady, które wyznawali — perwersyjne i pełne nienawiści, ale jednak zasady. Podczas gdy dla wielkiego, grubego, beztroskiego Goringa Żydzi byli sprawą obojętną. Chciał ich tylko wykorzystać.

— Wszystko znakomicie — odparł Burton — ale co to ma wspólnego ze mną? Ach, rozumiem! Widzę to spojrzenie! Masz zamiar wygłosić mi kazanie.

— Dick, podziwiam cię jak wielu ludzi w życiu. Kocham cię tak, jak normalny mężczyzna może kochać mężczyznę. Jestem szczęśliwy i zachwycony tym, że wyjątkowy traf dał mi zmartwychwstać obok ciebie. Tak samo cieszyłby się Plutarch gdyby mógł spotkać, powiedzmy, Alcybiadesa czy Tezeusza. Nie jestem jednak ślepy. Znam twoje błędy, a było ich wiele, i boleję nad nimi.

— A o który chodzi ci tym razem?

— O tę książkę. „Żyd, Cygan i El Islam”. Jak mogłeś to napisać? To dokument nienawiści, pełen kretyńskich bzdur, głupich bajek i przesądów! Rytualne morderstwa, dobre sobie!

— Byłem wściekły z powodu niesprawiedliwości, jakich doznałem w Damaszku. Być usuniętym z konsulatu przez kłamstwa wrogów, wśród których…

— To nie usprawiedliwia głoszenia kłamstw o całej grupie — oświadczył Frigate.

— Kłamstw! Pisałem prawdę!

— Mogłeś myśleć, że to prawda. Ale ja pochodzę z czasów, kiedy z całą pewnością wiedziano, że tak nie jest. Prawdę mówiąc, nawet w twoich czasach nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w te brednie.

— Fakty mówią — rzekł Burton — że żydowscy lichwiarze z Damaszku pobierali od ubogich tysiąc procent lichwy. Fakty mówią, że ten potworny procent pobierali nie tylko od ludności chrześcijańskiej i muzułmańskiej, ale także od własnego narodu. Fakty mówią, że gdy w Anglii oskarżano mnie o antysemityzm, w Damaszku wielu Żydów wystąpiło w mojej obronie. Jest faktem, że protestowałem u Turków, gdy chcieli sprzedać synagogę damasceńskich Żydów greckiemu biskupowi ortodoksyjnemu, żeby mógł ją przerobić na kościół. Jest faktem, że zmusiłem osiemnastu muzułmanów do zeznawania na korzyść Żydów. Jest faktem, że chroniłem chrześcijańskich misjonarzy przed Druzami. Jest faktem, że ostrzegałem Druzów, że ta gruba i tłusta turecka świnia, Raszyd Pasza, podburza do powstania, żeby móc ich potem zmasakrować. Jest faktem, że kiedy przez oszczerstwa chrześcijańskich misjonarzy i kapłanów, Raszyda Paszy i żydowskich lichwiarzy odwołano mnie ze stanowiska w konsulacie, tysiące chrześcijan, muzułmanów i Żydów wystąpiło w mojej obronie, choć wtedy było już za późno. Jest też faktem, że nie muszę się tłumaczyć przed tobą, ani przed nikim innym.

Jakże to podobne do Frigate'a, żeby wywlec jakąś nieistotną sprawę w tak nieodpowiedniej chwili. Może chciał uwolnić się od poczucia winy obracając lęk i gniew przeciw Burtonowi. A może naprawdę przeżywał to, że jego bohater nie jest ideałem.

Lev Ruach siedział z twarzą skrytą w dłoniach.

— Witaj w obozie koncentracyjnym, Burton — odezwał się głucho podnosząc głowę. — Pierwszy raz masz okazję go zakosztować. Dla mnie to stara historia i od początku mi się nie podobała. Byłem w obozie nazistowskim i uciekłem. Byłem w obozie rosyjskim i uciekłem. W Izraelu byłem w niewoli u Arabów i uciekłem. Może więc teraz też uda mi się uciec. Ale dokąd? Do kolejnego obozu? Wydaje mi się, że nie mają końca. Człowiek wciąż je buduje i zamyka w nich wiecznego więźnia — Żyda czy kogoś innego. Nawet tutaj, gdzie mogliśmy zacząć od nowa, gdzie wszystkie religie, wszystkie przesądy powinny zostać zmiażdżone pod młotem zmartwychwstania, prawie nic się nie zmieniło.

— Zamknij się — odezwał się mężczyzna siedzący obok Ruacha. Miał rude włosy, tak kędzierzawe, że wydawały się splątane. Twarz z niebieskimi oczyma byłaby przystojna, gdyby nie złamany nos. Był wysoki na sześć stóp i zbudowany jak zapaśnik.

— Jestem Dov Targoff — oświadczył z szorstkim oksfordzkim akcentem. — Były komandor marynarki wojennej Izraela. Proszę nie zwracać uwagi na tego człowieka. To jeden z Żydów starej daty pesymista i płaczka. Woli skamleć pod murem niż powstać i walczyć jak mężczyzna.

Ruach aż się zakrztusił.

— Bezczelny sabra! Walczyłem i zabijałem! Nie jestem płaczką! Co teraz porabiasz, dzielny wojowniku? Czy nie jesteś niewolnikiem, tak jak my wszyscy?

— To stara historia — odezwała się jakaś kobieta, wysoka i ciemnowłosa. Gdyby nie była tak wychudzona, można by ją uznać za piękność. — Stara historia. Walczymy między sobą, a nasi wrogowie zwyciężają. Tak samo walczyliśmy, gdy Tytus oblegał Jeruzalem. Zabiliśmy więcej współbraci niż Rzymian. Tak samo…

Obaj mężczyźni zwrócili się przeciw niej i cała trójka kłóciła się głośno, póki wartownik nie zaczął bić ich kijem.

— Nie wytrzymam tego dłużej — powiedział później Targoff przez opuchnięte wargi. — Już wkrótce… sam zabiję tego strażnika.

— Masz jakiś plan? — zapytał gorączkowo Frigate, lecz Targoff nie odpowiedział.

Krótko przed świtem niewolników obudzono i poprowadzono do kamienia obfitości. Znowu dano im tylko odrobinę jedzenia. Potem, podzieleni na grupy, pomaszerowali do pracy. Burton i Frigate poszli nad północną granicę, gdzie z tysiącem innych harowali ciężko przez cały dzień, nadzy pod palącymi promieniami słońca. Jedyny wypoczynek przysługiwał im w południe, gdy zanieśli swoje rogi obfitości do kamienia i zostali nakarmieni.

Goring zamierzał wybudować mur pomiędzy górami a Rzeką; miał też zamiar postawić drugi mur, biegnący wzdłuż całych dziesięciu mit brzegu rozlewiska i trzeci na jego południowym końcu.

Burton i pozostali musieli kopać głęboki rów i wznosić mur z wykopanej ziemi. Była to ciężka praca, gdyż do dyspozycji mieli tylko kamienne motyki. Korzenie traw tworzyły splątaną gęsto, bardzo wytrzymałą sieć, którą można było przeciąć dopiero wielokrotnie powtarzanymi uderzeniami. Ziemię i korzenie zbierano drewnianymi szpadlami i rzucano na bambusowe sanie. Ludzkie zaprzęgi wciągały je na szczyt muru, gdzie ziemię rozrzucano, czyniąc ten mur jeszcze wyższym i grubszym.

Przed nocą niewolników odprowadzono do zagrody. Większość zasnęła niemal natychmiast, lecz Targoff — rudowłosy Izraelczyk przykucnął obok Burtona.

— Od czasu do czasu docierają tu jakieś plotki — powiedział. — Słyszałem o bitwie, jaką stoczyła twoja załoga. Słyszałem też, że odmówiłeś przyłączenia się do Goringa i tej jego świni.

— A co na temat mojej niesławnej książki? — zapytał Burton.

Targoff uśmiechnął się.

— Nic, dopóki Ruacomi nie opowiedział. Twoje czyny mówią same za siebie. Poza tym Rwach jest bardzo wyczulony na pewne sprawy. Trudno mieć do niego pretensję po tym wszystkim, co przeszedł. Lecz nie wydaje mi się, że zachowałbyś się tak, jak się zachowałeś, gdybyś byt taki, jak on twierdzi. Myślę, że jesteś porządnym chłopem, takim, jakiego mi potrzeba. A więc…

Mijały dni ciężkiej pracy i niewielkich racji żywnościowych. Z plotek Burton dowiedział się o losie kobiet Wilfreda i Fatima trafiły do apartamentów Campbella. Loghu była z Tulliusem. Alicję Goring zatrzymał na tydzień, by potem oddać ją swemu adiutantowi, niejakiemu Mandfredowi von Kreyscharft. Chodziły słuchy, że Goring skarżył się na jej oziębłość i chciał ją podarować swojej ochronie osobistej do zabawy, alt poprosił o nią von Kreyscharft.

Burtona cierpiał: Nie mógł znieść podsuwanych mu przez wyobraźnię obrazów Alicji z Goringiem i von Kreyscharftem. Musiał powstrzymać te bestie lub zginąć próbując. Późną nocą z baraku, który dzielił z dwudziestoma pięcioma innymi przeczołgał się do chaty Targoffa i obudził go.

— Byłeś pewien, że muszę stanąć po twojej stronie — szepnął. — Kiedy masz zamiar mi zaufać? Ostrzegam cię, że jeśli będziesz nadal zwlekał, podniosę bunt z własną grupą i wszystkimi, którzy się do nas przyłączą.

— Ruach opowiedział mi więcejo tobie — odparł Targoff. — Przedtem nie rozumiałem, o co mu chodzi. Czy Żyd może ufać komuś, kto napisał taką książkę? Czy można wierzyć, że taki człowiek nie zwróci się przeciwko nam, gdy tylko wspólny nieprzyjaciel zostanie pokonany?

Burton otworzył usta, by odpowiedzieć gniewnie i zaraz je zamknął. Gdy się odezwał, jego głos był całkowicie spokojny.

— Przede wszystkim moje czyny na Ziemi wołają głośniej, niż moje drukowane słowa. Byłem przyjacielem i obrońcą wielu Żydów; wielu moich przyjaciół było Żydami.

— Ostatnie zdanie jest zwykle wstępem do ataku na Żydów — zauważył Targoff.

— Być może. Ale jeśli nawet to, co mówi Ruach jest prawdą, to Richard Burtona który stoi przed tobą w tej dolinie nie jest Burtonem, który żył na Ziemi. Uważam, że zdobyte tu doświadczenia zmieniły każdego. Jeśli ktoś się nie zmienił, to jest niezdolny do zmian. Lepiej byłoby dla niego, gdyby umarł. Wiele się nauczyłem przez czterysta siedemdziesiąt sześć dni, jakie spędziłem na Rzece. Potrafię zmienić zdanie. Słuchałem Ruacha i Frigate'a. Kłóciłem się z nimi często i gorąco. I chociaż wtedy nie chciałem tego przyznać, myślałem wiele o tym, co mi powiedzieli.

— Nienawiść do Żydów jest czymś, co kształtuje się od dziecka — odparł Targoff. — Co staje się częścią systemu nerwowego. Żaden akt woli nie zdoła jej usunąć, chyba że jest osadzona bardzo płytko, albo wola jest niezwykle silna. Dzwoni dzwonek i pies Pawłowa ślini się. Pada słowo Żyd i system nerwowy rusza do szturmu na cytadelę umysłu goja. Tak samo, jak słowo Arab szturmuje mój umysł. Jednak ja mam rzeczywiste podstawy, by nienawidzieć wszystkich Arabów.

— Dość długo już prosiłem — oświadczył Burton. — Albo mnie przyjmiesz, albo mnie odrzucisz. W każdym przypadku wiesz, co zrobię.

— Przyjmę — rzekł Targoff. — Jeżeli ty potrafisz zmienić poglądy, to ja takie potrafię. Pracowałem z tobą i jadłem z tobą chleb. Chcę wierzyć, że umiem oceniać charaktery. Powiedz, gdybyś ty miał to zaplanować, co byś ty zrobił?

Słuchał uważnie. Kiedy Burton skończył, pokiwał głową. — Bardzo podobnie do mojego planu. A teraz…

Загрузка...