2

Bóg stał nad nim, leżącym w trawie nad strumieniem, pod płaczącymi wierzbami; leżącym z otwartymi szeroko oczami i słabym jak nowo narodzone dziecko. Kłuł go w żebra końcem swej żelaznej laski. Bóg byt wysokim mężczyznę w średnim wieku. Miał długą, czarną, rozwidloną brodę i nosił niedzielny garnitur angielskiego dżentelmena z pięćdziesiątego trzeciego roku panowania królowej Wiktorii.

— Spóźniasz się — powiedział. Dawno już minął termin spłaty długu.

— Jakiego długu? — zapytał Richard Francis Burton. Przeciągnął palcami po żebrach, by się upewnić, że są jeszcze całe.

— Jesteś winien za ciało — wyjaśnił Bóg, kłując go znowu swoją laską. — Że już nie wspomnę o duchu. Jesteś winien za ciało i ducha, które są jednym i tym samym.

Burton spróbował się podnieść. Nikt, nawet Bóg, nie mógł dźgać Richarda Burtona w żebra i odejść bez walki.

Bóg zignorował jego daremne wysiłki, wyciągnął z kieszeni kamizelki duży, złoty zegarek, otworzył bogato zdobione wieczko i spojrzał na wskazówki.

— Dawno po terminie — oświadczył. Wyciągnął rękę z dłonią zwróconą ku górze.

— Płać. W przeciwnym razie będę zmuszony cię wykluczyć.

— Wykluczyć z czego?

Zapadła ciemność. Bóg zaczął rozpływać się w czerni. Dopiero wtedy Burton uświadomił sobie, jak bardzo byt on podobny do niego. Miał te same czarne, proste włosy, tę samą arabską twarz z ciemnymi przenikliwymi oczami, wysokimi kośćmi policzkowymi, pełnymi wargami i wysuniętym do przodu, mocno zarysowanym podbródkiem. Te same długie, głębokie blizny — pamiątka po somalijskim sztylecie, który przebił mu szczękę w bójce pod Gerberą — znaczyły Jego policzki. Drobne dłonie i stopy kontrastowały z szerokimi ramionami i potężną piersią. Miał też długie, gęste włosy i rozwidloną brodę, dla których Beduini nazywali Burtona „ojcem Wąsów”.

— Wyglądasz jak Diabeł — oświadczył Burton, lecz Bóg był już zaledwie jeszcze jednym cieniem w ciemności.

Загрузка...