Gdy tylko Burton odwrócił głowę, mężczyzna odłożył przedmiot na bok.
— Długo trwało, zanim cię znalazłem, Richardzie Burton — powiedział po angielsku.
Burton próbował lewą ręką trafić na broń, ukrytą przed wzrokiem intruza. Pod palcami czul jednak tylko nagą ziemię.
— Znalazłeś mnie więc, cholerny Etyku — warknął. — I co masz zamiar ze mną zrobić?
Mężczyzna poruszył się w ciemności i zachichotał.
— Nic — odparł. — Nie jestem jednym z Nich — dodał po chwili. Zaśmiał się znowu, wyczuwając zdumienie Burtona. — To niezupełnie prawda. Jestem jednym z Nich, ale nie jestem z Nimi. Podniósł przedmiot, którym celował w Burtona.
— To urządzenie mówi, że masz pękniętą czaszkę i wstrząs mózgu. Musisz być bardzo wytrzymały, gdyż sądząc po obrażeniach, powinieneś już nie żyć. Możesz z tego wyjść, jeżeli poleżysz spokojnie. Niestety, nie masz czasu na rekonwalescencję. Tamci wiedzą, że jesteś w tym rejonie, z dokładnością do trzydziestu mil. Za dzień, dwa zlokalizują cię dokładnie.
Burton spróbował usiąść, lecz jego kości były miękkie jak rozgrzany słońcem toffi, a w tyle czaszki czuł wbijający się do mózgu bagnet. Z jękiem opadł z powrotem na plecy.
— Kim jesteś i o co ci chodzi?
— Nie mogę ci zdradzić swego imienia. Jeżeli, a raczej — co bardziej prawdopodobne — kiedy cię złapią; wyizolują twoją pamięć i przewiną ją do tyłu, aż do chwili, kiedy zbudziłeś się w przedwskrzeszeniowym bąblu. Nie dowiedzą się, dlaczego odzyskałeś przytomność przed czasem. Odkryją jednak naszą rozmowę. Będą nawet mogli mnie zobaczyć, lecz tak, jak ty mnie teraz widzisz — jako niewyraźny, jasny cień. Usłyszą też mój głos, lecz nie rozpoznają go. Używam transmutera. Będą jednak przerażeni. To, co powoli i opornie zaczynali podejrzewać, okaże się nagle prawdą. W ich szeregach znalazł się zdrajca.
— Chciałbym wiedzieć, o co ci właściwie chodzi — odezwał się Burton.
— Powiem ci tylko tyle — odparł tamten. — To, czego się dowiedziałeś o przyczynach Zmartwychwstania jest potwornym kłamstwem. To, co ci mówił Spruce i czego naucza ten twór Etyków, Kościół Jeszcze Jednej Szansy — to kłamstwa! Same kłamstwa! Prawda jest taka, że wy, istoty ludzkie, otrzymaliście życie po to, by wziąć udział w eksperymencie naukowym. Etycy — ta nazwa zupełnie do nich nie pasuje — przebudowali tę planetę w jedną dolinę Rzeki, zbudowali kamienie obfitości i przywrócili wam życie w jednym tylko celu — by zbadać waszą historię i obyczaje. Jako kwestię drugorzędną potraktowali obserwację waszych reakcji na Zmartwychwstanie i na wymieszanie różnych ludów pochodzących z różnych epok. To wszystko — naukowy projekt badawczy. A kiedy spełnicie wasze zadanie, z powrotem do piachu! Ta bajeczka, że otrzymaliście jeszcze jedną szansę zbawienia i wiecznego życia, to bzdura. Moi ziomkowie nie wierzą, że warto was zbawiać. Nie sądzą, żebyście mieli „dusze”!
Burton milczał przez chwilę. Ten człowiek z pewnością był szczery. A jeśli nawet nie, to jego ciężki oddech zdradzał silne zaangażowanie emocjonalne.
— Nie rozumiem — odezwał się w końcu — jak ktoś mógł ponieść takie koszta t włożyć tyle pracy tylko po to, by przeprowadzić eksperyment albo dokonać badań historycznych.
— Nieśmiertelnym trudno zabić czas. Byłbyś zaskoczony wiedząc, co robimy, by wieczność stała się interesująca. Co więcej, mając ją do dyspozycji nie odrzucamy nawet najbardziej oszałamiających projektów. Po śmierci ostatniego Ziemianina przygotowanie Zmartwychwstania zajęło nam kilka tysięcy lat, choć ostatni etap trwał ledwie dzień.
— A ty? — spytał Burton. — Co t y chcesz osiągnąć? I d1aczego robisz to, co robisz?
— Jestem jedynym prawdziwym Etykiem z całej tej monstrualnej rasy! Nie podoba mi się przestawianie was, jakbyście byli kukiełkami, przedmiotami do obserwacji jak zwierzęta w laboratorium! Choć prymitywni i gwałtowni, jesteście przecież istotami i świadomymi! W pewnym sensie jesteście tak… tak…
Widmowy rozmówca machnął widmową ręką, jakby chciał chwycić w powietrzu brakujące słowo.
— Muszę użyć waszego terminu — mówił dalej. — Jesteście równie ludzcy jak my. Podobnie owe prehistoryczne istoty, które pierwszy raz użyły mowy, były równie ludzkie jak wy. I jesteście naszymi przodkami. Z tego co wiem, mogę być twoim potomkiem w linii prostej. Cała moja rasa może pochodzić od ciebie.
— Wątpię — stwierdził Burton. — Nie miałem dzieci… w każdym razie nic o tym nie wiem.
Chciał zadać wiele pytań, lecz tamten nie zwracał na niego uwagi. Przyciskał przyrząd do własnego czoła. Nagle odsunął go.
— Przed chwilą… — przerwał Burtonowi w połowie zdania. — … nie macie na to określenia… Powiedzmy… słuchałem. Wykryli mój… wathan… Ty chyba nazwałbyś go aurą. Nie wiedzą, czyj to wathan, tyle tylko, że należy do Etyka. Ale wyzerują tutaj w ciągu najbliższych pięciu minut. Muszę odejść.
Blada sylwetka wyprostowała się.
— Ty też musisz odejść.
— Dokąd mnie zabierasz? — spytał Burton.
— Donikąd. Musisz umrzeć. Znajdą tylko twoje zwłoki. Nie mogę cię zabrać ze sobą; to niemożliwe. Lecz jeżeli umrzesz, Oni stracą twój ślad. Kiedyś spotkamy się znowu. A wtedy…!
— Zaczekaj! — przerwał Burton. — Nie rozumiem. Dlaczego nie potrafią mnie znaleźć? To Oni zbudowali maszynerię Zmartwychwstania. Czy nie wiedzą, gdzie jest urządzenie wskrzeszające właśnie mnie?
Mężczyzna zaśmiał się znowu.
— Nie. Ich jedyne zapisy ludzi na Ziemi były czysto wizualne, nie dźwiękowe. A lokalizacja wskrzeszonych w bąblu przedwskrzeszeniowym była losowa, ponieważ planowali rozrzucić was, ludzi, wzdłuż Rzeki w porządku z grubsza chronologicznym, lecz z pewnymi domieszkami. Dopiero potem chcieli zejść na indywidualny poziom. Naturalnie nie mieli pojęcia, że się Im przeciwstawię, ani że wyselekcjonuję niektórych Ich poddanych; by pomogli mi w zniweczeniu Planu. Nie wiedzą więc, gdzie ty albo inni wyskoczycie następnym razem. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nie mogę nastawić twojego układu wskrzeszeniowego, tak, by przeniósł cię w pobliże celu, do źródeł. Uczyniłem to. Kiedy zginąłeś po raz pierwszy, znalazłeś się przy pierwszym kamieniu obfitości. Lecz nie udało ci się; domyślam się, że zabici cię Titanthropi. To nie, dobrze, gdyż nie śmiem więcej bez ważnego powodu zbliżać się do bąbla. Nikomu nie wolno tam wchodzić, z wyjątkiem obsługi. Oni są podejrzliwi, boją się manipulacji… Od ciebie więc i od przypadku zależy, czy trafisz znowu w północny region polarny. Co do innych, to nie miałem okazji nastawienia ich układów wskrzeszających. Muszą radzić sobie z pomocą praw prawdopodobieństwa. Mają jedną szansę na dwadzieścia milionów.
— Inni? — zdziwił się Burton. — Jacy inni? I dlaczego akurat nas wybrałeś?
— Miałeś odpowiednią aurę. Oni także. Uwierz mi, wiem co robię. Wybrałem dobrze.
— Powiedziałeś, że zbudziłeś mnie przed czasem w… bąblu przedwskrzeszeniowym dla jakiegoś celu. Co chciałeś tym osiągnąć?
— Tylko to mogło cię przekonać, że Zmartwychwstanie nie jest czymś nadnaturalnym. Zacząłeś też szukać śladów Etyków. Mam rację? Oczywiście, że mam. Trzymaj!
Podał Burtonowi maleńką kapsułkę.
— Połknij to. Umrzesz natychmiast i znajdziesz się poza ich zasięgiem — na pewien czas. Komórki twojego mózgu będą tak poniszczone, że Oni nie będą w stanie nic odczytać. Spiesz się. Muszę już iść!
— A jeśli nie połknę? Jeżeli pozwolę Im teraz się schwytać?
— Nie masz na to właściwej aury.
Burton już niemal postanowił, że nie zażyje tabletki. Dlaczego ma temu arogantowi pozwolić rządzić sobą? Pomyślał jednak, że nie powinien odmrażać sobie uszu tylko po to, by zrobić na złość babci. W danej sytuacji mógł wybierać jedynie pomiędzy przymierzem z nieznanym człowiekiem a wpadnięciem w ręce Tamtych.
— Dobrze — powiedział. — A dlaczego t y mnie nie zabijesz? Czemu sam muszę to zrobić?
— W tej grze są pewne reguły — zaśmiał się obcy. — Nie mam czasu, by ci je tłumaczyć. Jesteś inteligentny, większość sam odkryjesz. Jedna z nich mówi, że jesteśmy Etykami. Możemy dawać życie, lecz nie możemy go bezpośrednio odbierać. Nie jest to rzecz dla nas niewyobrażalna czy niewykonalna. Po prostu bardzo trudna.
Zniknął nagle. Burton nie wahał się. Przełknął kapsułkę. Zobaczył oślepiający błysk…