ROZDZIAŁ TRZYNASTY

O powrocie Rhabwara z ostatnią grupą ofiar dowiedział się tuż przed pierwszym spotkaniem Diagnostyków, na które został zaproszony. Ponieważ miano go na nim przedstawić, nagła nieobecność zostałaby odebrana jako nieuprzejmość, a pewnie nawet niesubordynacja, znowu więc nie miał okazji zobaczyć się z Murchison. W sumie ulżyło mu, ale też wstydził się z powodu tej ulgi. Ostatecznie zajął miejsce, chociaż nie oczekiwał, aby jego udział w spotkaniu równie szacownego grona mógł mieć istotne znaczenie.

Nerwowo spojrzał na O’Marę, który jako jedyny z obecnych nie był Diagnostykiem. Wydawał się dziwnie mały, mając z jednej strony masywnego Thornnastora, a z drugiej wionącą chłodem kapsułę ciśnieniową Semlica, metanodysznego SNLU. Naczelny psycholog zerknął na niego obojętnie. Pozostali Diagnostycy, którzy siedzieli, leżeli, kucali czy zawisali na przeznaczonych dla nich najprzeróżniejszych meblach, byli równie trudni do rozszyfrowania, chociaż paru przyglądało się Conwayowi.

Pierwszy zabrał głos Ergandhir, jeden z Melfian.

— Zanim zajmiemy się oddanymi pod naszą opiekę ofiarami z Meneldenu, co bez wątpienia będzie dziś najważniejszym tematem, chcę spytać, czy ktoś pragnie przedstawić jakiś inny, pilny problem, który wymagałby dyskusji i porady? Conway, pan jest najmłodszy stażem w naszym domu wariatów i z tej racji na pewno spotyka się pan obecnie z nowymi dla pana kłopotami.

— Z paroma, owszem — przyznał Ziemianin. — Na razie jednak są to głównie kłopoty natury technicznej albo takie, których rozwiązanie wykracza chwilowo poza moje kompetencje. Albo zgoła nierozwiązywalne.

— Proszę dokładniej — powiedziała jakaś trudna do identyfikacji istota z drugiego końca sali. — Nierozwiązywalność zawsze jest stanem tymczasowym.

Conway poczuł się przez chwilę, jakby znowu był młodym internistą krytykowanym słusznie przez wykładowcę za nazbyt swobodne i emocjonalne podejście do pracy. Musiał wziąć się w garść i zmusić wszystkie swoje osobowości do koncentracji.

— Problemy techniczne wiążą się z przystosowaniem pomieszczenia dla Obrońcy Nie Narodzonych. Musimy zdążyć z tym przed porodem…

— Przepraszam, że przerywam — odezwał się Semlic. — Obawiam się jednak, że w tym nie zdołamy panu pomóc. To pan odegrał kluczową rolę w ratowaniu tej istoty z wraku, zaznał krótkiego kontaktu telepatycznego z płodem i jako jedyny dysponuje wiedzą konieczną do wykonania wspomnianych prac. Powiedziałbym wręcz, że to problem właśnie dla pana.

Ja też nie zdołam panu pomóc, przynajmniej bezpośrednio. Mogę dostarczyć dane na temat podobnej melfiańskiej formy życia — odezwał się Ergandhir. — Mam na myśli stworzenie, które tak samo jak młodzi Obrońcy pojawia się na świecie gotowe do przetrwania i obrony swojego życia. Każdy osobnik rodzi tylko raz w życiu. Zawsze czworaczki. Natychmiast atakują one swojego rodziciela, temu jednak zwykle udaje się obronić, chociaż nie zawsze przetrwać. Zabija przy tym część potomstwa, które nierzadko zaczyna też walczyć między sobą. Gdyby nie to, dawno opanowałyby całą planetę. Stworzenia te nie należą do rozumnych…

— I dzięki niebiosom — mruknął Conway.

— …i najpewniej nigdy nie staną się takie — ciągnął Melfianin. — Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem raporty o Obrońcach i chętnie podyskutuję z panem na ich temat, jeśli może to w czymś pomóc. Ale wspomniał pan jeszcze o innych problemach.

Conway pokiwał głową. Tymczasem melfiańska część jego pamięci podsunęła mu wizerunek drobnego, przypominającego jaszczurkę stworzenia, które mimo wielu prób eksterminacji nadal wyrządzało wielkie szkody na polach uprawnych. Dojrzał jego podobieństwa z Obrońcami i gorąco zapragnął porozmawiać o tym z krabowatym.

— Problem, który wydaje mi się nierozwiązywalny, dotyczy Goglesk. Jest dla mnie bardzo istotny ze względu na osobiste zaangażowanie, ale sam w sobie nie jest pilny, toteż nie chciałbym marnować waszego czasu…

— Nie wiedziałem, że mamy już gogleskańską hipnotaśmę — powiedział jeden z Illensańczyków, poprawiając kombinezon.

Conway przypomniał sobie, że „osobiste zaangażowanie” jest stosowanym przez Diagnostyków i starszych lekarzy określeniem na obecność w ich głowach zapisów innego gatunku. Jednak O’Mara uprzedził jego odpowiedź.

— Nie ma jeszcze taśmy. Doszło jedynie do przypadkowego przekazu danych pamięci. Conway na pewno chętnie opowie wam i o tym, i o swoim pobycie na Goglesk, ale zgadzam się z nim, że szersza dyskusja nic by obecnie nie dała.

— Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Pierwszy odezwał się Semlic, który aż zmieniał nastawienie zewnętrznych obiektywów, aby lepiej widzieć Conwaya Czy dobrze rozumiem, że nosi pan obecnie zapis, którego nie da się tak po prostu usunąć? Bardzo to przykre. Sam miewam wiele kłopotów z moim nad miarę zatłoczonym umysłem i rozważam nawet, czy nie ograniczyć liczby zapisów i nie zostać na powrót starszym lekarzem. Nie byłby to problem, gdyż wszystkie moje alter ego to tylko goście, których można wyprosić. Jedna stała osobowość wystarczy mi całkowicie. Nikt z nas nie pomyślałby o panu źle, gdyby zdecydował się pan zrobić to samo, nad czym ja się zastanawiam…

— Semlic powtarza to samo od szesnastu lat — powiedział cicho O’Mara, wyłączywszy na chwilę swój autotranslator, tak aby tylko Conway go słyszał. — Ale ma rację. Gdyby obecność gogleskańskiego elementu zaczęła sprawiać poważniejsze kłopoty czy skonfliktowała się z pozostałymi osobowościami, wówczas je wymażemy. Nie będzie w tym pańskiej winy ani niczego, co stawiałoby pana w złym świetle. Byłoby to logiczne i sensowne posunięcie, chociaż potem nikt już nie uzna pana za w pełni zrównoważonego.

— Wśród moich gości jest kilku takich, którzy mieli bardzo bogatą przeszłość — podjął Semlic, gdy Conway znowu na niego spojrzał. — Korzystając z ich niemedycznego doświadczenia, radziłbym, aby skonsultował pan swoje osobiste problemy z patolog Murchison…

— Patolog Murchison! — wykrzyknął Conway z niedowierzaniem.

Jak najbardziej — stwierdził Illensańczyk, nie dostrzegając albo ignorując zaskoczenie w głosie Conwaya. — Wszyscy żywimy wielki szacunek dla jej zawodowych umiejętności i nie chciałbym jej dotknąć, co stałoby się zapewne, gdybym takiej właśnie możliwości panu nie zasugerował. Ma pan zaiste wielkie szczęście, że właśnie ona jest pańską partnerką. Oczywiście nie jestem w żaden sposób zainteresowany nią fizycznie…

— Miło mi to słyszeć — mruknął Conway, zerkając na O’Marę w poszukiwaniu pomocy. Nie wiedział, jak przerwać SNLU coraz bardziej złożoną przemowę. Jednak naczelny psycholog go zignorował.

— …niemniej potrafię ją docenić dzięki ziemskiej taśmie, którą mam w głowie. To zapis umysłu pewnego biegłego chirurga, który ponadto wykazywał szczególne zainteresowanie działaniami prokreacyjnymi. Stąd pańska DBDG robi na mnie wrażenie. Potrafi przekazać wiele niewerbalnie, chociaż prawdopodobnie nieświadomie, co widoczne jest nawet podczas badania, kiedy to pewne właściwe samicom ssaków elementy…

— A ja podobnie odbieram hudlariańską praktykantkę pracującą na dziecięcym oddziale FROBów — przerwał mu Conway.

Okazało się, że jego wrażenia podziela kilku przynajmniej Diagnostyków z hudlariańskimi zapisami. SNLU uciął jednak kolejne wypowiedzi.

— Obawiam się, że dalsza dyskusja o tym może wywołać u nowego kolegi mylne wrażenie na nasz temat — powiedział, ogarniając zebranych obiektywem. — Chyba oczekiwał od nas większego profesjonalizmu. Niemniej uspokoję go, mówiąc, że staramy się pokazać wyraźnie, iż większość jego obecnych problemów to dla nas nie nowość i sporo z nich udało się rozwiązać, zwykle z pomocą kolegów, którzy o każdej porze gotowi są służyć radą.

— Dziękuję — powiedział Conway.

— Sądząc po przedłużającym się milczeniu naczelnego psychologa, na razie musi pan sobie radzić nie najgorzej — stwierdził Semlic. — Jednak jeśli można, chciałbym zasugerować coś w kwestii nie tyle osobistej, ile środowiskowej. Może pan odwiedzać moje poziomy, kiedy tylko przyjdzie panu na to ochota, z tym tylko zastrzeżeniem, że zostanie pan na galerii obserwacyjnej. Niewielu ciepłokrwistych tlenodysznych wykazuje zawodowe zainteresowanie moimi pacjentami, gdyby jednak okazał się pan wyjątkiem, konieczne będą pewne przygotowania.

— Nie, dziękuję — odparł Conway. — Na razie nie planuję włączać się w rozwój medycyny krystalicznych.

— Niemniej, gdyby jednak, proponowałbym zwiększenie poziomu dźwięku w głośnikach skafandra i wyłączenie autotranslatora — dodał metanodyszny. — Wielu pańskich kolegów znalazło dzięki temu nieco ukojenia.

— Raczej wychłodzenia — mruknął O’Mara. — Myślę, że zbyt wiele czasu poświęciliśmy już osobistym sprawom Conwaya. Pora zająć się pacjentami.

Conway rozejrzał się ciekaw, jak wielu Diagnostyków nosi zapisy FROBów.

— Jest też problem związany z hudlariańskim oddziałem geriatrycznym. Konkretnie chodzi o decyzję, jak postępować z pacjentami, którym udane amputacje kończyn przedłużyłyby życie. Czy decydować się na to, dając im jeszcze kilka dni albo tygodni cierpienia, czy pozwolić działać naturze?

Ergandhir pochylił okryte urodziwymi cętkami zewnątrzszkieletowe ciało.

— Podobnie jak koledzy, też wiele razy spotykałem się z taką sytuacją — powiedział, poruszając rytmicznie niższą kończyną. — Nie tylko u Hudlarian. Używając melfiańskiej metafory, efekt zawsze przypominał nie do końca zrośnięty pancerz. To jest już pole wyborów etycznych.

— Oczywiście! — odezwał się jeden z Kelgian. — Wyborów trudnych i zawsze osobistych. Niemniej, jak skłonny jestem przypuszczać, Conway będzie optował za wykonaniem operacji, a nie bierną obserwacją i czekaniem, aż pacjent zejdzie.

— Skłonny jestem się zgodzić — przemówił po raz pierwszy Thornnastor. — W beznadziejnej sytuacji lepiej zrobić cokolwiek niż zupełnie nic. Na dodatek w środowisku, które utrudnia większości gatunków efektywne operowanie, doświadczeni ziemscy chirurdzy osiągają zwykle dobre rezultaty.

— Ziemianie nie są najlepszymi chirurgami w galaktyce — powiedział Kelgianin, falując futrem w sposób sugerujący, że zdaje sobie sprawę z radykalności wygłaszanego sądu. — Tralthańczycy, Melfianie, Cinrussańczycy i my, Kelgianie, jesteśmy lepiej przystosowani do tego fachu, jednak w pewnych warunkach środowiskowych nie możemy rozwinąć swoich możliwości…

— Sala operacyjna musi być zaprojektowana pod kątem potrzeb pacjenta, a nie lekarza — wtrącił ktoś.

Ale powinno się brać pod uwagę fizjologiczne cechy chirurga — zaprotestował Kelgianin. — Praca w skafandrach ochronnych czy za pomocą zestawów zdalnych manipulatorów stwarza dodatkowe trudności, które ograniczają naszą sprawność i precyzję, co w sytuacjach krytycznych może mieć naprawdę wielkie znaczenie. Ale wracając do tematu, chcę powiedzieć, że dłoń DBDG łatwo jest ochronić przed większością czynników środowiskowych samą prostą i cienką rękawicą, która nie upośledza funkcji ruchowych, ich muskulatura zaś pozwala na operowanie nawet przy lekkim wyjściu poza pola neutralizatorów grawitacyjnych. Chociaż bynajmniej nie doskonała, dłoń DBDG może w chirurgicznym sensie dotrzeć właściwie wszędzie i…

— Wcale nie wszędzie — wtrącił się Semlic. — Wolałbym, aby Conway trzymał ręce z daleka od moich pacjentów. Jest zbyt ciepłokrwisty…

— Diagnostyk Kursedth zachował się bardzo dyplomatycznie, jak na Kelgianina, oczywiście — zauważył Ergandhir. — Posługując się komplementami, wyjaśnił, dlaczego właśnie Ziemianie powinni wykonywać większość najgorszej roboty.

— Tak też mi się wydawało — przyznał ze śmiechem Conway.

— I dobrze — stwierdził Thornnastor. — A teraz zastanówmy się nad najcięższymi przypadkami z Menelden. Prosiłbym, aby każdy przedstawił swoich pacjentów, potem zaś omówimy ich stan kliniczny, zamierzone leczenie i przydziały operacyjne.

Conway zorientował się już, że uprzejme i pełne życzliwości pytania oraz porady miały naprawdę wysondować jego odczucia i podejście do spraw zawodowych. Teraz jednak mniej oficjalna część spotkania dobiegła końca i Thornnastor, najstarszy i najbardziej doświadczony Diagnostyk Szpitala, przejął inicjatywę.

— Jak wiecie, większość przypadków przydzielono starszym lekarzom, których umiejętności są co najmniej wystarczające, aby podołali zadaniu. Gdyby pojawiły się jakieś nieprzewidziane trudności, ktoś z nas zostanie wezwany na pomoc. Najcięższe przypadki trafiły do nas. Część z was ma tylko po jednym podopiecznym, przy czym gdy przeczytacie wstępne rozpoznania, łatwo zorientujecie się dlaczego. Pozostali mają po kilku. Nim jednak zaczniemy kompletować zespoły operacyjne i układać szczegółowy harmonogram, chcę spytać, czy macie jakieś uwagi.

Przez pierwsze kilka minut wszyscy byli zbyt zajęci studiowaniem rozpoznań, żeby cokolwiek powiedzieć. Potem zaczęli narzekać.

— Nie ma co, ładne przypadki mi dałeś — powiedział Ergandhir, stukając pazurami w swój ekran. — Są tak połamani, że jeśli nawet uda mi się ich złożyć, będą chodzącą składnicą złomu medycznego. Ilekroć któryś z nich podejdzie do generatora, zaraz podniesie mu się ciepłota ciała. A swoją drogą, skąd tam się wzięli Orligianie?

— To ofiary wypadku podczas akcji ratunkowej. Należeli do ekipy z pobliskich orligianskich zakładów przetwórczych. Ale przecież zawsze narzekałeś, że brakuje ci doświadczenia z Orligianami.

— A ja dostałem tylko jednego — odezwał się Diagnostyk Vosan i mruknąwszy coś, czego autotranslator nie przetłumaczył, obrócił się całym ośmiornicowatym ciałem ku Thornnastorowi. — Niewiele widziałem dotąd równie tragicznych obrazów klinicznych i nie wiem, czy nawet z ośmioma kończynami zdołam coś zdziałać.

— Niemniej właśnie dlatego, że masz ich tak wiele, dostałeś ten przypadek — odparł Tralthańczyk. — Ale nie mamy już dużo czasu na dyskusje. Czy ktoś jeszcze chce coś powiedzieć, czy możemy przejść do szczegółów?

— Przy trepanacji czaszki jednego z moich pacjentów chciałbym mieć kogoś monitorującego jego funkcje emocjonalne — rzekł pospiesznie Ergandhir.

— Ja też bym o to prosił — dodał Vosan. — Tyle że raczej podczas premedykacji, do sprawdzenia skuteczności narkozy.

I ja! I ja! — odzywali się kolejni i przez chwilę autotranslator miał poważne problemy z przetłumaczeniem tylu głosów.

Thornnastor poprosił gestem o ciszę.

— Mam wrażenie, że naczelny psycholog winien przypomnieć wam, jakie są fizyczne i psychiczne możliwości naszego jedynego medycznie kompetentnego empaty.

O’Mara chrząknął znacząco.

— Nie wątpię, że doktor Prilicla chętnie wam pomoże, ale jako starszy lekarz z widokami na stanowisko Diagnostyka sam potrafi ocenić, na ile pożądana będzie jego obecność podczas operacji. Prawdę mówiąc, w większości przypadków to nie pacjenci potrzebują ich najbardziej, ale lekarze, którzy czują się wtedy pewniej. Jest też faktem — dodał, ignorując rozlegające się wkoło protesty — że naszemu empacie pracuje się najlepiej z tymi, których lubi i którzy go w pełni rozumieją. Powinniście wiedzieć zatem, że Prilicla sam może dokonywać wielu wyborów, nie tylko jeśli chodzi o przypadki mające trafić pod jego opiekę, ale także o to, komu chce asystować. Jeśli więc ten, kto pracował z Prilicla od samego początku, gdy nasz kolega był jeszcze młodym internistą, i kto pomógł mu zdobyć kwalifikacje starszego lekarza, uzna, że potrzebuje jego pomocy przy operacji, nie spotka się z odmową. Doktorze Conway?

— Tak, sądzę, że tak by było — mruknął Ziemianin. Przez ostatnie kilka minut nie słuchał zbyt uważnie, gdyż myślami był już przy przydzielonych mu pacjentach. Niestety, ich stan był niemal beznadziejny i Conway coraz bardziej dojrzewał przez to do otwartego buntu.

Potrzebuje pan Prilicli? — spytał cicho O’Mara. — Ma pan pierwszeństwo. Jeśli nie jest to konieczne, a jedynie chciałby pan mieć go przy sobie, proszę to powiedzieć. Zaraz ustawi się cała kolejka pańskich kolegów chętnych do wypożyczenia empaty.

Conway zastanowił się, aby uporządkować trochę sugestie napływające od składowych jego osobowości. Nawet przyjazny i wiecznie wystraszony Khone skłonny był tym razem do współczucia, chociaż wcześniej sam widok bynajmniej nie rannego Hudlarianina wywoływał w nim panikę.

— Obawiam się, że w tych przypadkach empata wiele mi nie pomoże. Nawet Prilicla nie potrafi czynić cudów, a tutaj przydałyby się aż trzy niezależne interwencje sił nadprzyrodzonych. A nawet gdyby… i tak wątpię, by pacjenci albo ich krewni byli nam potem wdzięczni.

— Może pan odmówić przydziału — rzekł spokojnie O’Mara. — Proszę jednak wtedy o lepsze uzasadnienie niż tylko opinia, że są to przypadki beznadziejne. Jak wspomniano wcześniej, Diagnostyk w okresie próbnym zawsze otrzymuje więcej takich właśnie pacjentów. Chodzi o to, aby przywykł do tego, że nie zawsze walka o pacjenta kończy się wyleczeniem. Zdarzają się też połowiczne sukcesy oraz porażki. Aż do tej chwili nie miał pan chyba do czynienia z problemami rekonwalescencji?

— Nie miałem — rzucił Conway ze złością, bo wydało mu się, że jest właśnie krytykowany za swe sukcesy lub zgoła oskarżany o efekciarstwo. Potem jednak przyszło mu do głowy, że być może jest w tym nieco prawdy. — Chyba po prostu miałem szczęście — dodał spokojniejszym już głosem.

— I dość kwalifikacji, aby odnosić sukcesy — wtrącił się Thornnastor.

Zwykle trafiali do mnie pacjenci, których udawało się całkiem wyleczyć albo dla których nic nie mogłem zrobić — ciągnął Conway. — Ale tutaj… Cały czas są podłączeni do aparatury, lecz nie wiem, ile naprawdę jest w nich życia. Może Prilicla byłby w stanie to ocenić.

— Prilicla przysłał ich do nas — powiedział drugi Kelgianin, który wcześniej się nie odzywał. — Zatem nie uznał ich za przypadki beznadziejne. Ma pan jakieś trudności z ustaleniem trybu leczenia?

— Oczywiście, że nie! — obruszył się Conway. — Wiem jednak, że Cinrussańczycy są nieuleczalnymi optymistami. Obce są im myśli, że jakikolwiek przypadek już na wstępie miałby się okazać beznadziejny. Pracując z nim, wstydziłem się wręcz kiedyś własnego, o wiele mniej optymistycznego podejścia, teraz wszakże skłonny jestem podchodzić do sprawy realistycznie. Sądzę, że dwóch, a może i trzech spośród czwórki moich pacjentów tylko krok dzieli od trafienia na patologię.

Przynajmniej zdaje się pan akceptować tę sytuację — powiedział wolno Thornnastor. — Możliwe, że już nigdy nie będzie pan mógł skoncentrować uwagi na jednym tylko pacjencie. Przyjdzie panu też godzić się z klęskami i wyciągać z nich wnioski w imię przyszłych sukcesów. Niewykluczone, że straci pan tych czterech, chociaż może być i tak, że wszystkich uda się panu uratować. Ale jakiekolwiek leczenie pan zastosuje i jakiekolwiek będą wyniki, przede wszystkim będzie pan miał okazję przekonać się, czy zdoła przy obecnym, złożonym umyśle zachować kontrolę nad wszystkimi swoimi poczynaniami. Będzie też pan nieustannie pamiętał, że oprócz zajmowania się tą czwórką, czekają go jeszcze inne obowiązki. Jest przecież oddział geriatryczny Hudlarian, sprawa Obrońcy, są pooperacyjne problemy z przeszczepami, no i Gogleskanin w pańskiej głowie, chociaż to ostatnie ważne będzie tylko o tyle, o ile pomoże panu wnieść coś nowego do pozostałych zagadnień. Jeśli przyjrzy się pan temu uważnie, zauważy pan, że sprawa przeszczepów u FROBów ma związek z pańskimi pacjentami i ewentualne niepowodzenie w jednym przypadku może doprowadzić do sukcesu w drugim, który może nie okaże się dzięki temu beznadziejny. Wszystkim nam trudno jest godzić się z porażkami, a panu, przy dotychczasowym przebiegu pracy, będzie tym trudniej. Jednak proszę nie zwracać szczególnej uwagi na psychologiczne aspekty otrzymanych przydziałów. Poziom pańskich umiejętności zawodowych…

— Nasz gadatliwy kolega chce powiedzieć, że im lepszy chirurg, tym gorszych pacjentów dostaje — wtrącił się niecierpliwie Kelgianin. — A teraz, czy moglibyśmy się zająć dwoma moimi pacjentami, zanim obaj umrą ze starości?

Загрузка...