ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

— Miałaś wiele szczęścia — powiedział Conway. — Również w tym, że dziecko nie doznało żadnych trwałych uszkodzeń.

Od strony medycznej była to prawda, jednak Hudlarianin w umyśle Conwaya mówił trochę co innego, podobnie zresztą jak obsada oddziału rekonwalescencji, która wycofała się dyskretnie, aby lekarz i pacjent mogli porozmawiać w spokoju.

— Niemniej z przykrością muszę stwierdzić, że czekają cię jeszcze problemy emocjonalne związane z długofalowymi skutkami obrażeń.

Nie było to przesadnie subtelne, ale FROBowie pod wieloma względami bywali równie bezpośredni jak Kelgianie, chociaż o wiele uprzejmiejsi.

— Chodzi o to, że aby oboje was utrzymać przy życiu, konieczna była transplantacja — podjął Conway, próbując odwołać się do uczuć macierzyńskich. Miał nadzieję, że złagodzi to trochę żal związany z pozostałymi wieściami. — Twój potomek urodzi się bez komplikacji, będzie zdrowy i w pełni zdolny do normalnego życia, czy na waszej planecie, czy poza nią. Niestety, o tobie nie da się tego powiedzieć.

Membrana pacjentki zawibrowała możliwym do przewidzenia pytaniem.

Conway zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Nie chciał, żeby zabrzmiała zbyt ogólnie, zwłaszcza że Hudlarianka musiała należeć do inteligentnych, inaczej bowiem nie pracowałaby wraz z towarzyszem życia w pasie asteroid systemu Menelden. Powiedział więc pacjentowi numer czterdzieści trzy, że wprawdzie mali Hudlarianie mogli czasem poważnie, a nawet śmiertelnie zachorować, za to dorośli nie chorowali nigdy i aż do późnego wieku cieszyli się idealnym zdrowiem. Brało się to z doskonałości ich systemu odpornościowego, który potrafił uporać się z wszystkimi patogenami występującymi na ich rodzimej planecie. Żaden inny gatunek nie był zdolny do czegoś takiego. Konsekwencją było wszakże również odrzucanie każdego obcego materiału biologicznego wszczepionego do organizmu. Szczęśliwie istniały sposoby neutralizacji tego wyjątkowego systemu odpornościowego. Wykorzystywano je między innymi przy okazji przeszczepów.

Conway starał się jak mógł, ale myśli pacjentki i tak błądziły gdzie indziej.

— A co z moim towarzyszem? — spytała, gdy Ziemianin umilkł.

Przed oczami stanęło mu natychmiast zmasakrowane ciało osiemnastki, wróciły podsycane hudlariańską wiedzą emocje. Odchrząknął z zakłopotaniem.

— Bardzo mi przykro, ale odniósł tak poważne obrażenia, że nie udało nam się utrzymać go przy życiu, o operacji nawet nie mówiąc.

— Próbował osłonić nas swoim ciałem. Wiedzieliście o tym?

Conway pokiwał głową ze współczuciem, a potem zdał sobie sprawę, że ten gest nic dla obcego nie znaczy. Gdy znów się odezwał, jeszcze staranniej dobierał słowa. Był pewien, że osłabiona operacją, bliską rozwiązania ciążą i podwyższonym poziomem hormonów pacjentka może się okazać bardziej podatna na emocjonalną argumentację. Wprawdzie zdaniem hudlariańskiego alter ego historia ta groziła jej co najwyżej przejściowym zachwianiem równowagi, jednak jego doświadczenie oraz doświadczenie innych istot nabyte w podobnych sytuacjach sugerowało, że dobrze będzie spróbować jak najbardziej złagodzić cios. Niemniej w tak szczególnej sytuacji niczego nie mógł być do końca pewien.

Poza jednym — musiał powstrzymać pacjentkę przed nazbyt wnikliwym roztrząsaniem własnego położenia. Chciał, aby skupiła się raczej na dziecku, i miał nadzieję, że wtedy łatwiej stawi czoło własnym niewesołym perspektywom. Z drugiej strony wszakże sam pomysł, aby miał z rozmysłem manipulować czyimiś emocjami, napawał go obrzydzeniem.

Zastanowił się, dlaczego właściwie nie przedyskutował tego wcześniej z O’Marą. Sprawa była wystarczająco poważna, aby poprosić o konsultację. Możliwe nawet, że i tak będzie jeszcze musiał to zrobić.

— Wszyscy wiemy o poświęceniu twojego towarzysza — powiedział. — Ten rodzaj zachowania jest powszechny wśród bardziej inteligentnych gatunków, szczególnie gdy chodzi o próbę ocalenia kogoś bliskiego albo potomka. W tym przypadku udało mu się i jedno, i drugie, co więcej, pozwoliło to uratować też dwóch innych ciężko rannych i dać im szansę na lepsze życie. Jak zapewne wiesz, mówię również o tobie. Gdyby nie przeszczep, umarłabyś mimo jego wcześniejszej ofiary.

Zauważył, że pacjentka zaczęła naprawdę go słuchać.

— Otrzymałaś od swojego byłego towarzysza jego nie zniszczone kończyny, a widoczny na drugim końcu oddziału pacjent nosi w sobie jego organ absorpcyjny. Tak jak ty będzie żył i cieszył się zdrowiem, tyle że przyjdzie mu cierpieć pewne ograniczenia środowiskowe i nie będzie mógł rozwinąć pełnej aktywności właściwej waszemu gatunkowi. Twój towarzysz zaś nie tylko ochronił was podczas katastrofy, ale i w pewien sposób nadal będzie was wspierał, ponieważ musieliśmy przeszczepić ci także jedno z jego serc. Zostanie więc wprawdzie jedynie w pamięci, ale nie będzie można powiedzieć, że całkiem umarł — dodał cicho Conway.

Przyjrzał się uważnie czterdziestce trójce w poszukiwaniu efektu swojej przemowy, ale po gruboskórnych Hudlarianach rzadko było cokolwiek widać.

— Bardzo starał się was ocalić, zatem byłoby na miejscu uszanować jego ofiarę i samemu troszczyć się teraz o własne życie, chociaż niekiedy z pewnością nie będzie łatwo.

Pora na złe wieści, pomyślał Conway.

Spróbował oględnie opisać skutki uboczne neutralizowania systemu immunologicznego FROBów. Istota poddana takiemu zabiegowi wymagała szczególnego, aseptycznego środowiska, specjalnego pożywienia i nieustannej izolacji, aby nie zarazić się niczym od innego FROBa. Nawet dziecko miało zostać natychmiast zabrane i matka mogła je potem co najwyżej oglądać z daleka, gdyż było pod każdym względem normalne i mogło zagrozić zdrowiu rodzica.

Conway wiedział, że potomek zostanie troskliwie wychowany, gdyż system rodzinny Hudlarian był na tyle złożony i elastyczny, że nie znano w ich języku słowa „sierota”. Bez wątpienia nie będzie mu niczego brakowało.

— Gdybyś kiedyś chciała wrócić na swój świat, konieczne byłoby przedsięwzięcie tych samych środków ostrożności, chociaż na Hudlarze brakuje technicznych możliwości zapewnienia takiej samej opieki jak w Szpitalu, a musiałabyś pozostawać cały czas w swoim pomieszczeniu bez możliwości fizycznego kontakt z innymi Hudlarianami czy podjęcia jakiejkolwiek normalnej aktywności. Do tego dochodziłoby jeszcze nieustanne ryzyko przerwania skafandra ochronnego albo zakażenia pokarmu. Przy całkowitym braku odporności po jakimkolwiek wypadku musiałabyś umrzeć.

Ponieważ hudlariańska medycyna nie była wystarczająco zaawansowana, aby spełnić wszystkie te warunki, śmierć pacjentki byłaby więcej niż pewna.

Hudlarianka dłuższą chwilę patrzyła na niego w milczeniu i w końcu jej membrana znowu zadrżała.

— W takiej sytuacji śmierć zbytnio mnie nie przeraża — stwierdziła.

W pierwszym odruchu Conway miał ochotę przypomnieć pacjentce, ile wysiłku kosztowało utrzymanie jej przy życiu i że przykro jest, gdy ktoś zachowuje się równie niewdzięcznie. Jednak hudlariański pierwiastek w jego głowie pozwalał dokładnie porównać normalny styl życia FROBów i to, co ostało się pacjentce po wypadku. Z jej punktu widzenia jedyną dobrą rzeczą, której lekarzom udało się dokonać, było ocalenie jej dziecka. Conway westchnął.

— Jest jednak alternatywa — rzekł, próbując wykrzesać z siebie choć trochę entuzjazmu. — Można zrobić i tak, abyś prowadziła całkiem aktywne życie, podróżowała niemal bez ograniczeń po Federacji, a nawet wróciła w pas asteroid, gdybyś tego akurat chciała. I w ogóle robiła to, co zechcesz, pod jednym wszakże warunkiem: nigdy nie wrócisz na Hudlar.

Membrana zadrżała krótko, lecz autotranslator się nie odezwał. Zapewne był to tylko okrzyk zdziwienia. Conway zużył kilka następnych minut na wyjaśnienie zasadniczych zagadnień ksenomedycyny, przede wszystkim faktu, że wszelkie choroby czy infekcje mogą się przenosić tylko wśród przedstawicieli tego samego środowiska ewolucyjnego. Ianin czy Melfianin byłby całkowicie bezpieczny w obecności Ziemianina cierpiącego na najgroźniejszą nawet z ludzkich chorób, gdyż dla jego patogenów tkanka obcych była czymś całkiem obojętnym.

— Po wyzdrowieniu i urodzeniu dziecka zostaniesz wypisana ze Szpitala — dodał szybko Conway. — Jak się już jednak domyślasz, zamiast dać się zamknąć w sterylnym więzieniu na ojczystej planecie, możesz polecieć wszędzie tam, gdzie twój brak odporności na hudlariańskie choroby będzie bez znaczenia, gdyż w ogóle się z nimi nie spotkasz, a miejscowe patogeny nie będą dla ciebie groźne. Pożywienie można zsyntetyzować na miejscu i też nie będzie groźne. Co pewien czas będziesz musiała przyjmować środek przedłużający wyłączenie twojego systemu odpornościowego, ale tym zajmie się lekarz z najbliższej placówki Korpusu, który otrzyma pełną dokumentację twojego przypadku. Będzie też strzegł cię przed kontaktami z innymi Hudlarianami. Gdyby jakiś znalazł się w okolicy, nie powinnaś się do niego zbliżać ani nawet mieszkać w tym samym budynku co on. A najlepiej w ogóle w innym mieście.

W odróżnieniu od pacjentów, których organizmy akceptowały przeszczepy po pewnym czasie stosowania supresorów, u Hudlarian konieczne było nieustanne ich podawanie. Ale Conway nie chciał rozwijać teraz za bardzo następnego przykrego wątku.

— Kontakt z przyjaciółmi będziesz mogła utrzymywać tylko za pośrednictwem urządzeń. To też jest bardzo ważne. Nie tylko gość, ale nawet paczka z domu może być przekaźnikiem zarazków zdolnych błyskawicznie cię zabić.

Przerwał na chwilę, aby znaczenie tych słów zapadło pacjentce w pamięć. Hudlarianka patrzyła na niego w milczeniu i chyba zastanawiała się nad możliwą koleją rzeczy.

W normalnych okolicznościach jej zmarły towarzysz zająłby się dzieckiem, zmieniając z wolna płeć na żeńską. Gdyby akurat go nie było, tę rolę przejąłby któryś z bliskich krewnych. Sama pacjentka miała krótko po urodzeniu potomka zacząć wchodzić w fazę męską. Skoro los pozbawił ją i partnera, i jakiegokolwiek hudlariańskiego towarzystwa, na zawsze już musiała pozostać w postaci męskiej, co wobec samotności było szczególnie frustrującą perspektywą.

Wiele istot różnych gatunków traciło partnerów. Albo uczyły się z tym żyć, albo szukały potem kogoś nowego. Jednak wobec zakazu jakichkolwiek kontaktów to akurat było niemożliwe i pacjentka nie mogła już liczyć na w pełni szczęśliwe życie.

Pośród związanych z tym hudlariańskich myśli w głowie Conwaya pojawiała się też jedna typowo ludzka. Jak by się czuł, gdyby na zawsze oddzielono go od Murchison i innych ludzi? Z nią przy boku gotów byłby całe życie spędzić pośród obcych. W Szpitalu była to zresztą codzienność. Jednak bez tej najbliższej emocjonalnie i fizycznie istoty, która była z nim już tyle lat… Nie był pewien, co by się z nim stało. Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić.

— Rozumiem — powiedziała nagle pacjentka. — I dziękuję, doktorze.

W pierwszej chwili chciał odrzucić podziękowania i zacząć przepraszać. Zgodnie z hudlariańskimi podpowiedziami chętnie wyraziłby współczucie, że tak wielkie poświęcenie i medyczny wysiłek doprowadziły jedynie do skazania pacjentki na wiele lat cierpienia. Rozumiał wszakże, że to nie jego uczucia i że lekarz nie powinien tak mówić. To byłoby wysoce nieprofesjonalne.

— Wasz gatunek przejawia wielkie zdolności adaptacyjne — powiedział tonem pocieszenia. — Jesteście pilnie poszukiwani do wielu prac, tak w próżni, jak i na powierzchni planet. Mimo pewnych ograniczeń masz szansę prowadzić bogate i bardzo ciekawe życie.

Nie powiedział „szczęśliwe”. Nie był aż takim kłamcą.

— Dziękuję, doktorze — powtórzyła pacjentka.

— Teraz proszę o wybaczenie, ale muszę już iść — rzekł i praktycznie uciekł.

Jednak nie był długo sam. Rytmiczne postukiwanie sześciu krabich nóg oznajmiło nadejście starszego lekarza Edanelta.

— Dobra robota, doktorze — stwierdził. — Trochę faktów klinicznych, nieco współczucia, na koniec zachęta. Tyle że spędził pan z pacjentką o wiele więcej czasu, niż zwykle zdarza się to Diagnostykom. Tymczasem przyszła dla pana wiadomość od Thornnastora. Nie chciał wiele powiedzieć poza tym, że chodzi o Obrońcę i że sprawa jest pilna.

— Na pewno nie pilniejsza od spraw naszych pacjentów — rzekł powoli Conway, który ciągle jeszcze myślał o przyszłości Hudlarianki. — Jak z trójką i dziesiątką?

Też pilnie potrzebują wsparcia. Yarrence zrobił przy trójce dobrą robotę, usuwając wgniecenie i jego skutki, i nie trzeba było niczego przeszczepiać. Ostatecznie może nie okazać się najpiękniejszy, ale przynajmniej nie znajdzie się na wygnaniu, jak dziesiątka i czterdziestka trójka. U tego ostatniego przeszczepy też przyjmują się całkiem dobrze, więc w pełni wróci do zdrowia. Oczywiście pod warunkiem ciągłego stosowania leków. Ale ponieważ nie ma pan dużo czasu może porozmawia pan tylko z jednym, a ja zajmę się drugim? Jestem jedynie starszym lekarzem, a nie świeżo upieczonym Diagnostykiem, ale nie chciałbym, żeby Thornnastor czekał za długo.

— Dziękuję — powiedział Conway. — To ja wybieram dziesiątkę.

W odróżnieniu od pacjenta numer czterdzieści trzy dziesiąty pozostawał w fazie męskiej i nie był tak podatny na manipulacje emocjonalne. Conway miał nadzieję, że Thornnastor dał tylko wyraz zwykłej niecierpliwości i sprawa nie była aż tak bardzo pilna.

Gdy skończył, był chyba w gorszym stanie psychicznym niż pacjent; ten wkroczył, zdawało się, na drogę do zaakceptowania swojego losu. Może dlatego poszło mu łatwiej, że nie miał partnerki. Conway bardzo chciałby zapomnieć teraz na chwilę o wszelkich hudlariańskich problemach, ale nie była to łatwa sprawa.

— Czy jest teoretycznie możliwe, aby dwoje Hudlarian na supresorach spotkało się bez stwarzania wzajemnego zagrożenia? — spytał Edanelta, gdy oddalili się już od FROBów. — Oboje są wolni od patogenów, więc nie mają się czym zakazić. Może by tak zaaranżować jakieś spotkanie…?

— To dobry i chwytający za serce pomysł — odparł Edanelt. — Wprawdzie jeśli jedno z nich ma odporność na patogen, z którym drugie nigdy się nie zetknęło, mogą się pojawić poważne kłopoty, ale porozmawiaj z Thornnastorem. Jest autorytetem w sprawach…

— Thornnastor! — krzyknął Conway. — Całkiem zapomniałem. Czy może…?

Nie, ale O’Mara zajrzał tu, by sprawdzić, czy nie potrzebujesz pomocy przy pacjentach. Podpowiedział mi, jak mam sobie radzić z trójką. Popatrzył chwilę na was i stwierdził, że skoro tak miło gawędzicie, na pewno nie potrzebujesz wsparcia. To chyba był znak aprobaty z jego strony, jak sądzisz? Z mojego doświadczenia z Ziemianami wynikałoby wprawdzie, że może chodzić o jeden z tych przypadków, kiedy przekaz werbalny nie odpowiada ściśle niewerbalnemu, czyli o to, co zwiecie sarkazmem, ale…

— Z O’Marą nigdy nic nie wiadomo — rzucił Conway. — Ale on z zasady jest sarkastyczny i nigdy za nic nie chwali.

Po cichu Conway ucieszył się jednak. Skoro naczelny psycholog nie przeszkodził mu w rozmowie z dziesiątką, musiał uznać go za wystarczająco kompetentnego. Albo też doszedł do wniosku, że nie będzie prawił mu kazania przy podwładnych…

Naraz wszakże do głosu doszło w Conwayu coś znacznie ważniejszego niż takie czy inne niepokoje. Uświadomił sobie, że znowu od wielu godzin nie udało mu się nic zjeść. Nic poza jedną kanapką. Połączył się z dyżurnym i spytał o grafik dyżurów ciepłokrwistych tlenodysznych członków starszej kadry. Miał szczęście, nie było konfliktu.

— Przekaż, proszę, Thornnastorowi, że za pół godziny spotkam się z nim w jadalni — powiedział do Edanelta i wyszedł z oddziału.

Загрузка...