ROZDZIAŁ XII

— Zmiana! Dwa niezidentyfikowane okręty włączyły napędy w namiarze 0-8-9 na 1-5-3 w odległości 5,6 miliona kilometrów! Kurs 2-3-4 na 0-9-5, prędkość bazowa… Osiemdziesiąt jeden tysięcy kilometrów na sekundę, przyspieszenie 3,94 kilometra na sekundę kwadrat.

— Widzę je, Fred. — Honor wstała i podeszła do głównej holoprojekcji taktycznej.

Nie była aż tak dobra jak montowane na okrętach Królewskiej Marynarki, bowiem choć sensory zainstalowano te same, pozostawiono oryginalny holoprojektor produkcji Republiki Haven, co wyraźnie wpływało na jakość. I tak była jednakże o wiele lepsza niż na jej konsoli dowodzenia. Przyglądając się temu, co pokazywała, Honor uśmiechnęła się lekko — kontradmirał Yanakov okazał się podstępnym i sprytnym oficerem.

Symbole oznaczające okręty 13. dywizjonu kontynuowały ucieczkę, a dywizjony 11. i 12. kontynuowały pościg, ale jasnym było, co się stanie. Walter Brentworth pozwolił 12. dywizjonowi admirała Trailmana wysforować się zbyt daleko przed 11. dywizjon, pochłonięty pościgiem za „agresorem”, czyli Yanakovem, i teraz miał za to zapłacić.

— Jednostki zidentyfikowane to Courageous i Furious, sir.

— Co?! — Komandor Bagwell podskoczył i zmełł w ustach przekleństwo. — Niemożliwe! Oba są…

— Howard, poinformuj proszę admirała Brentwortha, że nastąpiła awaria systemu łączności — przerwała mu Honor.

Bagwell spojrzał na nią zaskoczony, a komandor porucznik Brannigan przekazał wiadomość. Honor spojrzała na swojego oficera operacyjnego ze złośliwym błyskiem w oku i bez słowa wróciła na swój fotel. Zdążyła wygodnie usiąść, gdy podszedł Bagwell i spytał cicho:

— Czy zechciałaby mi pani powiedzieć, co admirał Yanakov wyobraża sobie, że robi, milady?

— To się nazywa podstęp. To — Honor wskazała symbole jednostek doganianych przez dwunasty dywizjon — jest jego eskorta i para sond zaprogramowanych tak, by udawały superdreadnoughta. Chciał, byśmy zauważyli, że próbuje nas niepostrzeżenie zajść od tyłu, i rozpoczęli pościg, oraz ukrył okręty, wygaszając ich napędy i redukując pozostałe emisje. Teraz, gdy wywabił nas z pozycji i rozdzielił oba dywizjony, planuje przeciąć nasz kurs i dobrać się do 11. dywizjonu, nim admirał Trailman zdąży wytracić szybkość na tyle, by przyjść zaatakowanym okrętom z pomocą. Sprytne i odważne posunięcie… jeśli mu się uda.

— Ale to samowola wykraczająca poza parametry zadania! Otrzymał rozkaz zaatakowania konwoju bez wdawania się w walkę z naszymi okrętami liniowymi!

— Wiem. Liczył na to, że admirał Brentworth będzie się tego właśnie spodziewał, i dlatego zmodyfikował otrzymane zadanie w ten sposób, by zniszczyć konwój i dwa superdreadnoughty przy okazji. To się nazywa inicjatywa, Fred.

Przy dużej dozie dobrej woli stłumiony dźwięk, który wydał Bagwell, mógł zostać uznany za przytaknięcie. Honor go nie skomentowała, mając nadzieję, że lekcja poglądowa dotrze doń. Celem ćwiczeń było zapoznanie się przez nią z poczynaniami dowódców dywizjonów, ale z równym powodzeniem mogło okazać się, że to Bagwell, a nie oficer operacyjny Brentwortha wpakował się w zasadzkę zastawioną przez trzynasty dywizjon.

Obserwowała, jak dwa samotne okręty Yanakova przyspieszają do ponad 400 g i kierują się na przechwycenie 11. dywizjonu. W projekcji pojawiły się nowe kursy i wyliczenia. Pokiwała głową — Yanakov dobrze obliczył pozycję, na której ukrył swe okręty. A ten, kto dowodził przynętą… prawdopodobnie komodor Justman, doskonale wypełnił swe zadanie, wiodąc Brentwortha dokładnie najlepszym kursem. Dzięki temu przetnie prostopadle kurs jedenastego dywizjonu za rufami jego okrętów, a Trailman będzie miał nie lada problem, chcąc ostrzelać okręty Yanakova i nie trafić przy okazji jednostek jedenastego dywizjonu. Ogłaszając awarię łączności, przerzuciła cały problem na Trailmana. Nie było to miłe z jej strony, gdyż pozbawiła Waltera szansy na naprawienie błędu, ale Yanakov już zdezaktualizował jego oryginalny plan, toteż miała doskonałą okazję sprawdzić, jak eskadra zachowa się w całkowitym zamieszaniu.

Dlatego z zainteresowaniem słuchała wymiany informacji między jednostkami. Awaria łączności na okręcie Brentwortha zrobiła z Alfredo Yu dowódcę 11. dywizjonu podlegającego jednak starszemu stopniem Trailmanowi, którego głos, gdy wydawał rozkazy, był zaskoczony i rozgniewany. Yu potwierdzał je spokojnie, a Honor zmarszczyła brwi, obserwując na ekranie taktycznym przewidywany rozwój wydarzeń, gdy zostaną one wykonane. Trailman próbował zebrać oba dywizjony, by zaatakować Yanakova zgodnie z zasadami.

Niestety w tym przypadku nie należało się nimi kierować, a fakt, iż to robił, najlepiej dowodził jego braku doświadczenia. 12. dywizjon zwalniał i zmieniał kurs, by znaleźć się poniżej okrętów Yanakova, gdy te będą przelatywały obok jedenastego dywizjonu — i to było rozsądne posunięcie, bo umożliwiało ostrzelanie okrętów Yanakova bez ryzyka trafienia własnych. Ale zasięg będzie duży i emisje okrętów jedenastego dywizjonu będą zakłócały kierowanie ogniem. Natomiast jeśli okręty jedenastego dywizjonu ostrzelają jednostki Yanakova z dział, to połączenie rakiet i broni energetycznej powinno załatwić sprawę.

Tyle że Trailman nie zdawał sobie sprawy, iż by wygrać, potrzebuje broni energetycznej okrętów Yu, albo raczej pozwolił Yanakovowi przejąć inicjatywę i zapomniał, że jego głównym zadaniem jest obrona konwoju. Skupił się tak dalece na ochronie swoich okrętów i wyprowadzeniu ich poza zasięg dział Yanakova, a potem na zniszczeniu go rakietami, że zapomniał zupełnie o statkach konwoju. Nawet gdyby manewr mu się udał i połączyłby oba dywizjony, wystarczyło, by Yanakov pozwolił 11. dywizjonowi wyjść z zasięgu broni energetycznej i przeleciał za rufami wchodzących w jego skład okrętów. I miał otwartą drogę do konwoju. Fakt, miał niewielką prędkość, ale kurs prawie prostopadły do kursu Trailmana, który nie zdoła wykonać stosownego manewru i osiągnąć prędkości niezbędnej, by utrzymać kontakt bojowy.

Co gorsza, przecięcie kursu nastąpi w takiej odległości, że obrona antyrakietowa okrętów Yanakova będzie miała dość czasu, by wyśledzić i zniszczyć nadlatujące rakiety, a te na dodatek będą prawie na granicy zasięgu napędów, czyli nie będą miały zbyt wiele czasu na manewrowanie. Okręty Yu znajdą się naturalnie bliżej i trafią przeciwnika rakietami, ale to nie wystarczy, by powstrzymać Yanakova przed atakiem na konwój.

Jedyną, a i tak niewielką szansę dałoby statkom konwoju przyjęcie ataku na jedenasty dywizjon. Yu miałby nieco większe szanse, jako że posiadał wszystkie okręty eskorty, podczas gdy eskorta Yanakova udawała jego siły główne i nie mogła wziąć udziału w bitwie. Walka nie byłaby długa, a ostateczna decyzja pozostałaby w rękach Yanakova — mógł wybrać wymianę salw burtowych lub obrócić się ekranami do przeciwnika, i nie wdając się w bój, gonić konwój.

A tak nie będzie musiał nic robić, bowiem 11. dywizjon, wykonując ostatni rozkaz Trailmana, by dołączył do 12, znajdzie się poza skutecznym zasięgiem dział i nawet jeśli otworzy ogień, to nie zdoła przebić się przez osłony burtowe okrętów Yanakova. Najprawdopodobniej jemu także nie uda się uszkodzić żadnego okrętu Trailmana, za to konwój zniszczy całkowicie w pierwszym przelocie.

Słuchając spokojnego głosu Yu potwierdzającego otrzymanie rozkazów, Honor poczuła niespodziewane rozczarowanie. Nadal było jej nieswojo w jego towarzystwie, ale spodziewała się po nim większego profesjonalizmu. Konsekwencje manewru były oczywiste tak dla niej, jak i dla Yanakova, więc powinny być także oczywiste dla Yu. Yanakov zresztą już zmieniał kurs, zwiększając odległość dzielącą go od 11. dywizjonu i kierując się bezpośrednio ku rozpraszającemu się konwojowi.

Minuty mijały, obraz zmieniał się powoli, zgodnie z wyliczeniami, a rozczarowanie Honor rosło. Yu miał więcej doświadczenia niż którykolwiek z jej admirałów, manewr Trailmana skazywał konwój na zagładę, a on nie spróbował temu zapobiec. Nagle do niej dotarło, że nie wykonał również rozkazu Trailmana! Jedenasty dywizjon ruszył nagle z pełną szybkością, zmieniając gwałtownie kurs bez żadnego uprzedzenia, ale manewrując tak, jakby cała formacja stanowiła jedną całość. Zrozumiała, że Yu cały ten czas był zajęty wydawaniem konkretnych rozkazów i po prostu nie miał czasu oprotestowywać rozkazów Trailmana, którego ten nagły, a doskonale zgrany manewr całkowicie zaskoczył.

Usłyszała jego zaskoczony okrzyk i roześmiała się radośnie. Yu potwierdził otrzymanie rozkazów nie po to, by ogłupić Trailmana, lecz Yanakova, który już pokazał wybiegiem z sondami, że potrafi używać radioelektronicznych środków w nieortodoksyjny sposób. Przyznała uczciwie, że nie podejrzewała, by podsłuchiwał sieć łączności Trailmana, co najwyraźniej zrobił, a to dlatego, że przeciw okrętom Ludowej Marynarki nie miałoby to prawa się udać. I popełniłaby błąd, bo dobry oficer wykorzystywał każdą istniejącą przewagę — sama im to powtarzała. A jeśli takowa nie istniała, to ją stwarzał. Tym razem jednak pomysłowość obróciła się przeciwko jej autorowi, bowiem Alfredo Yu okazał się sprytniejszy. Co prawda nie wiedział, czy Yanakov tak postąpił, ale założył, iż tak właśnie było. Trailman używał normalnej, wszechkierunkowej łączności, by mieć kontakt ze wszystkimi okrętami równocześnie, i podsłuchanie jej nie sprawiło sekcji łączności Yanakova żadnego trudu. Yu z kolei użył kierunkowych wiązek laserowych do koordynacji swych okrętów i tego technicy Yanakova nawet nie zauważyli. Niby zresztą dlaczego mieli ich szukać, skoro sami słyszeli, co rozkazał mu Trailman. Manewr Yu mógł się powieść i bez tego dodatkowego fortelu, dzięki niemu jednakże z ewentualnej możliwości stał się niszczącą pewnością.

Kurs 13. dywizjonu także zmienił się gwałtownie — Yanakov zorientował się w sytuacji, ale było już za późno, gdyż Yu wykonał zwrot w idealnym momencie. Co prawda odległość była zbyt duża na użycie dział z nadzieją przebicia osłon burtowych, ale Yanakov był zbyt pewien tego, co zrobi przeciwnik, by zastanawiać się nad inną możliwością. I przez to pozwolił, by rufy jego okrętów znajdowały się nieco zbyt blisko kursu 11. dywizjonu, który się przecież oddalał. Dzięki temu po zwrocie przez krótki moment dwa superdreadnoughty, cztery ciężkie krążowniki, sześć lekkich krążowników i sześć niszczycieli mogło ostrzelać niczym nie osłonięte rufy jego okrętów.

Lasery i grasery trafiły, prując pancerne kadłuby, i superdreadnaught Courageous zniknął w potężnej eksplozji wraz z całą załogą i admirałem Yanakovem. Poważnie uszkodzony Furious zdołał desperackim manewrem odwrócić się i obrócić równocześnie, ustawiając górnym ekranem do przeciwnika. W tym momencie rozległ się uradowany głos Trailmana polecającego 12. dywizjonowi otworzyć ogień ze wszystkich wyrzutni — jedyny kurs, który uchronił Furious przed ogniem dział Yu, ustawił go dziobem ku okrętom Trailmana. Różnica kursów wynosiła mniej niż 30° i choć Furious dał pełną moc, nie zdążył wyjść z rejonu zagrożenia, a jego obrona antyrakietowa była za słaba, by poradzić sobie z lawiną pocisków. Co najmniej czwarta część wystrzelonych przez 12. dywizjon rakiet detonowała przed jego dziobem i osiem minut po eksplozji Courageous kolejna miniaturowa supernowa zasygnalizowała koniec superdreadnoughta Marynarki Graysona Furious.

Honor pokiwała głową z aprobatą i poleciła: — W porządku, Fred. Wyłącz proszę symulację.

Ekrany zgasły, holoprojekcje zniknęły, a ona przeciągnęła się z zadowoleniem. Na ekranie wizualnym widać było pozostałe okręty eskadry łącznie z obydwoma dopiero co „zniszczonymi” na orbicie parkingowej Graysona.

Komandor Bagwell nadal nie całkiem doszedł do siebie, wstrząśnięty tym, jak bezceremonialnie Yu i Yanakov złamali parametry ćwiczenia, a Honor przyjęła to z radością. Trochę czasu potrwa, nim się z tym upora, ale w jej ocenie ani nie będzie miał żalu do Yanakova, ani też, co ważniejsze, nie da się drugi raz tak podejść. Yanakov też zresztą będzie zły na siebie — udała mu się świetna zasadzka, ale zaprzepaścił to przez zbytnią pewność siebie. Yu wystawił mu za to najwyższy z możliwych rachunków. Co prawda czekał odrobinę zbyt długo — gdyby Yanakov choć o parę sekund wcześniej zmienił kurs, Yu straciłby okazję do ostrzelania ruf jego okrętów, a nic innego nie przyniosłoby efektu, ale o tym zamierzała powiedzieć mu w rozmowie prywatnej. Manewr udał się mimo wszystko i Yu zasłużył na szacunek reszty eskadry.

Yanakov zresztą także zasłużył na pochwałę — mimo zmarnowania finału wykazał wyobraźnię i odwagę, nie mówiąc o umiejętnościach, planując i wykonując zasadzkę. W sumie Honor była zadowolona z wyniku ćwiczeń — popełniono co prawda zbyt wiele błędów, ale na błędach ludzie się uczą. Taka była stara i nadal aktualna prawda. No i zdecydowanie lepiej, że popełnili je w trakcie symulowanych ćwiczeń, a nie w obliczu wroga, a niezależność wykazaną przez Yanakova i Yu należało pielęgnować. Zbyt wiele niezależności mogło mieć katastrofalne skutki, ale zbyt mało miało znacznie gorsze, a na dodatek było to o wiele częściej spotykane. Honor zawsze wolała oficerów potrzebujących cugli, a nie bata, by zrobić wreszcie coś, co wykracza poza rozkazy.

— W rzeczy samej było to interesujące — rzuciła pod adresem Bagwella, odwracając się od ekranu wizualnego.

Nimitz bleeknął radośnie ze swego zwyczajowego miejsca na oparciu jej fotela.

— A… tak, milady. Było. — Bagwell nadal był nienagannie formalny i uprzejmy i nadal nie całkiem pogodził się z przebiegiem ćwiczeń.

— Dlatego z niecierpliwością czekam na pańską analizę w czasie odprawy po bitwie — dodała radośnie.

Mina Bagwella wywołała kolejne, znacznie bardziej entuzjastyczne bleeknięcie Nimitza.


William Fitzclarence, patron Burdette, spojrzał bykiem na wchodzącego do gabinetu diakona Allmana. Burdette House był większy niż pałac Protektora i znacznie starszy, stał bowiem w stolicy jednej z oryginalnych domen. Była to masywna budowla z kamienia, wzniesiona w czasach, gdy bronić się należało nie tylko przed środowiskiem planety, ale też i przed ludźmi, a gabinet pasował do niej wystrojem — prostym i spartańskim. Kiedy William został patronem, jedną z pierwszych podjętych decyzji było usunięcie z pomieszczenia wszystkich tapet, gobelinów, obrazów i innego dekadenckiego śmiecia nagromadzonego przez dwóch poprzedników. Kochał ojca i dziadka, ale obaj dali się zwieść z prostej drogi, której Bóg oczekiwał po swym ludzie, a William Fitzclarence nie miał ochoty powtarzać ich błędów.

Kroki diakona były wyraźnie słyszalne na kamiennej posadzce, za to błysk w jego oczach uszedł uwagi gospodarza. Błysk wywołało to, iż patron nadal siedział — co prawda oficjalny protokół nie wymagał, by wstał, ale uprzejmość nakazywała, by tak postąpił. Fakt, że tego nie zrobił, był zamierzoną obelgą, a Allman nie lubił być obrażany. Ukłonił się dokładnie tak nisko jak musiał i powiedział:

— Panie.

Burdette prawie prychnął, słysząc ten pozornie spokojny ton, w którym czaiła się stal.

— Diakonie — odparł zwięźle.

Allman wyprostował się — skoro nie oferowano mu krzesła, nie zamierzał o nie prosić. Splótł ręce na plecach i starannie przyjrzał się temu, do którego przybył.

Burdette miał wygląd wszystkich Fitzclarensów — wysoki, barczysty, o szerokiej, mocnej szczęce i zdecydowanych, przystojnych rysach. Lodowate błękitne oczy miały twardy wyraz — był patronem od dawna i przywykł do rządzenia. Toteż nic dziwnego, że nie spodziewał się sprzeciwu ze strony kogokolwiek.

Cisza przeciągała się i Allman prawie się uśmiechnął — wysokie stanowisko kościelne, które piastował, zmuszało go do zbyt częstych kontaktów ze zbyt wieloma patronami i dawno przestał żywić dla nich podziw, choć niektórych nadal szanował. Dziecinne próby wyprowadzenia go z równowagi poparte nieugiętym spojrzeniem rozbawiłyby go, gdyby sprawa nie była aż tak poważna.

— No? — warknął w końcu Burdette, odrzucając resztki wymuszonej uprzejmości.

— Z przykrością informuję cię, panie, iż Synod nie przyjął twojej prośby. Marchant nie powróci na żadne stanowisko i nie zostaną mu przywrócone święcenia, dopóki publicznie nie przyzna się do popełnionych błędów.

— Błędów! — Burdette zacisnął lezące na biurku dłonie w pięści. — Odkąd to grzechem dla kapłana jest głosić wolę bożą?

— Nie do mnie należy wygłaszanie opinii w tej kwestii. Jestem zwykłym posłańcem.

— Posłańcem? — warknął gospodarz. — Raczej sługusem, który jak pies bezmyślnie wykonuje rozkazy i szczeka!

— Posłańcem — powtórzył ostrzej Allman — którego obowiązkiem jest przekazać ci wolę Kościoła, panie!

— Synod nie jest Kościołem! — warknął zimno Burdette. — Synod składa się z ludzi, którzy mogą równie łatwo jak inni popełnić błąd.

— Nikt nie twierdzi, że jest inaczej. Ale Bóg wymaga, by ludzie jak najlepiej próbowali zrozumieć Jego wolę… i działali zgodnie z tym zrozumieniem.

— W rzeczy samej! — Uśmiech gospodarza był lodowaty, krzywy i paskudny. — Szkoda, że Synod zdecydował się o tym zapomnieć w przypadku brata Marchanta!

— Synod niczego nie zapomniał. Nikt nie próbuje zmusić Marchanta do czegokolwiek. Synod uznał, że Marchant zbłądził, ale jeśli nie potrafi pogodzić się z tą oceną, nikt go do niczego nie będzie nakłaniał. Kwestia osobistych przekonań to najtrudniejszy z boskich testów, nawet dla sług bożych. Synod zdaje sobie z tego sprawę. Kościół jednak ma obowiązek obnażyć błąd, kiedy go dostrzeże, zwłaszcza u sługi bożego.

— Synod dał się zwieść politycznemu oportunizmowi — oznajmił niespodziewanie Burdette. — I to Synod, nie brat Marchant, sprzeciwia się woli bożej. Ta obca kobieta… ta nierządnica spółkująca przed zawarciem świętego związku małżeńskiego zatruła nas wszystkich swoją bezbożnością! Jest ohydą w oczach Boga! Ona i wszyscy, którzy chcą zmienić nasz świat w podobiznę jej zdegenerowanego królestwa, służą złu, a Synod szuka sposobów, by upowszechniać wśród prawdziwych dzieci bożych ich pogańskie i heretyckie bluźnierstwa!

— Nie będę dyskutował z tobą, panie, o twych przekonaniach — odparł diakon równie lodowato. — Jeśli nie zgadzasz się ze zdaniem Synodu, do czego masz, panie, prawo jako patron i jako wierny, możesz wdać się z nim w dysputę. Prawem Synodu zaś jako zgromadzenia wybranych sług Kościoła jest odrzucić takie argumenty, jeśli okażą się one sprzeczne z rozumieniem woli bożej. Synod żałuje, iż nie może spełnić twej prośby, ale dla nikogo nie zrezygnuje z właściwego zrozumienia woli bożej. A w tej sprawie panuje jednomyślność.

— Rozumiem… — Burdette zmierzył go od stóp do głów pogardliwym spojrzeniem. — Synod i Protektor nakazują mi pozbawić brata Marchanta stanowisk, na które powołał go Bóg?

— Edmond Marchant nie jest naszym bratem w wierze, jak długo pozostaje w błędzie, a Synod i Protektor już usunęli go ze stanowisk, które sprawował w imieniu Boga i Kościoła — poprawił go spokojnie Allman. — Dopóki nie zawróci z drogi błędu, kto inny będzie musiał wypełniać jego obowiązki.

— To ty tak mówisz!

Ponieważ diakon nie odpowiedział, Burdette wyszczerzył zęby we wściekłym grymasie i oznajmił:

— Doskonale. W takim razie, diakonie, przekażesz Synodowi wiadomość ode mnie. Powiedz, że mogą pozbawić prawdziwego sługę bożego ambony i upokorzyć go publicznie za pozostanie wiernym swej wierze, ale nie mogą zmusić mnie, abym grzeszył wraz z nimi. W moich oczach brat Marchant pozostaje na wszystkich stanowiskach, z których go krzywdząco usunięto. Nie wyznaczę żadnego zastępcy.

W oczach Allmana błysnęła złość, ale ugryzł się w język — był wysłannikiem Kościoła, nie osobą prywatną, a to, co myślał o rozmówcy, nie było opinią Synodu. Przynajmniej nie wygłaszaną opinią. Przemówił dopiero, gdy miał pewność, że panuje nad swym głosem.

— Niezależnie od różnicy poglądów między tobą a Synodem, panie, masz określone obowiązki. I jeśli nawet Synod jest w błędzie, nie masz prawa jako władający tą domeną za boskim przyzwoleniem pozbawić jej mieszkańców słowa bożego i nabożeństw cotygodniowych, o innych posługach, których może dokonać jedynie kapłan, nie wspominając!

— Pozbawił ich tego Synod, usuwając człowieka wybranego przeze mnie… i przez Boga. Ja także, podobnie jak Synod, mam obowiązek działać tak, jak wierzę, że nakazuje mi Bóg. Jestem patronem i służę Bogu, podobnie jak robi to Synod. Sprzeciw woli bożej to grzech u każdego, ale u kogoś noszącego klucz jest to cięższy grzech niż u pozostałych, a ja nie wezmę tego na swoje sumienie. Jeśli Kościół chce, by stanowiska te były obsadzone, Synod po prostu powinien zwrócić je temu, kogo wybrał na nie Bóg. Jak długo tego nie zrobi, tak długo pozostaną nie obsadzone, bo ja nigdy nie mianuję kogoś, kogo Bóg nie chce na nich oglądać! Lepiej żeby moi ludzie nie mieli kapłana, niż żeby mieli fałszywego!

— Jeśli odmówisz wypełnienia tego obowiązku, panie, Kościół wykona go za ciebie i wyznaczy, kogo uzna za stosowne do objęcia katedry Burdette!

Oświadczenie to poderwało gospodarza, wyprowadzając go ostatecznie z równowagi.

— Więc zróbcie to! — ryknął i oparł się pięściami o blat. — powiedz im, żeby to zrobili! I powiedz im, że nie zmuszą mnie do udziału w mszach ani do przyjęcia na kapelana kogoś, kogo nie wybrałem. Zobaczymy, jak zareagują ci, którzy naprawdę pozostali wierni Bogu na tej planecie, kiedy dowiedzą się, że patron ignoruje pajaca narzuconego przez Synod na święte stanowisko! — ostatnie zdanie wysyczał z lodowatą zaciętością.

— Uważaj, patronie Burdette! — Allman mówił tak samo spokojnie jak dotąd, ale jego głos także stał się lodowaty. — Bóg nie odrzuca nikogo, kto szuka drogi do Niego z otwartym sercem, ale jedyna droga do piekła, z której nie ma odwrotu, jest dla tych, którzy wybrali odwrócenie się od Boga. A ty, jak słyszę, stoisz już na niej mocno!

— Wynoś się! — oznajmił nagle spokojnym głosem Burdette. — I powiedz swoim panom, że nie będę jak oni usługiwał tej obcej kurwie ani też nie będę wykoślawiał boskiego porządku rzeczy. Niech profanują własne dusze i skazują się na wieczyste potępienie, ale mnie ze sobą tam nie pociągną!

— Jak sobie życzysz, panie. — Allman skłonił się z oziębłą uprzejmością. — Będę się za ciebie modlił.

I wyszedł, nie czekając, aż wściekły Burdette odzyska głos.

Загрузка...