ROZDZIAŁ XXXII

— Proszę, proszę: oto i obrońcy, towarzyszu komisarzu — oznajmił Thurston, nie kryjąc rozczarowania, a widząc pytające spojrzenie Preznikova, wyjaśnił: — Nie narzekam, że są, ale z tego co widzę, to dowódcę mają niespecjalnie dobrego.

Po czym potrząsnął głową z niesmakiem i zamilkł, przyglądając się holoprojekcji taktycznej. Od przybycia jego grupy do systemu minęło prawie dokładnie siedemdziesiąt minut. Przez ten czas okręty osiągnęły prędkość dwudziestu tysięcy czterystu trzech kilometrów na sekundę i pokonały czterdzieści sześć i pół miliona kilometrów. I już zaczynał mieć nadzieję, że obrońcy będą walczyli mądrze, a może nawet zaskakująco inteligentnie. Rozesłali jednostki kurierskie i niszczyciele do różnych systemów z prośbą o pomoc, co w tej chwili było bez znaczenia, natomiast ich okręty na orbicie nie zdradzały oznak aktywności, więc pozostawały dla niego niewidoczne. Nieco irytujący był fakt, że jeden z kurierów zmierzał do Endicott, co oznaczało uprzedzenie stacjonujących tam okrętów, nim w systemie zjawią się Theisman i Chernov, ale obojętne jakich przygotowań by tam nie podjęto, i tak wiadomym było, jaki będzie wynik walki. Chwilowo nie mógł oddelegować obu grup do wykonania przewidzianego dla nich zadania, bowiem rozczłonkowywanie sił przed potwierdzeniem, iż w Yeltsin nie ma wrogich okrętów liniowych, byłoby karygodną lekkomyślnością. I to na dodatek sprzeczną z rozkazami. A jak długo graysoński dowódca siedział cicho na orbicie, tak długo nie był w stanie tego potwierdzić ani też temu zaprzeczyć.

Teraz jednakże obrońcy przestali się kryć i zrobili to w pożałowania godny sposób. Największymi okrętami wykrytymi przez aktywne sensory były krążowniki liniowe, ale lecące z przyspieszeniem czterysta osiemdziesiąt pięć g, co było z ich strony głupie. Normalne przyspieszenie przy osiemdziesięciu procentach mocy to czterysta g dla krążowników liniowych RMN, więc oczywistym było, że te poruszały się szybciej niż było to bezpieczne i potrzebne. Ponieważ jednak rozwijały prędkość o czterdzieści g mniejszą od maksymalnej, znaczyło to, że ciągną za sobą te cholerne zasobniki holowane, a więc pierwsza salwa będzie znacznie silniejsza niż się spodziewał. Zasobniki martwiły go od samego początku planowania tej operacji, ale nic nie mógł poradzić na to, że przeciwnik je miał i ich używał. Na szczęście te krążowniki holowały nie więcej niż po dwa — inaczej musiałyby lecieć z mniejszym przyspieszeniem.

I dlatego właśnie obrońcy postępowali głupio — jeżeli nie chcieli lub nie mogli lecieć z maksymalnym przyspieszeniem, należało wyruszyć wcześniej i lecieć wolniej, bo wtedy byliby w stanie holować więcej zasobników. Ta ilość, którą ich krążowniki liniowe mogły holować przy tym przyspieszeniu, nie była w stanie poważnie wpłynąć na losy walki, więc jedynym wymiernym skutkiem ich zabrania było to, że miał okazję wcześniej sprawdzić, czym dysponują obrońcy i jak wygląda ich formacja.

Jeżeli tę bezładną kupę okrętów można było nazwać formacją. Okręty graysońskie leciały bowiem w mniejszych i większych grupach, zmieniając pozycje i przetasowując się praktycznie bez przerwy i bez ładu. Było wśród nich sporo okrętów Królewskiej Marynarki, ale dowodzić musiał oficer graysoński, bo żaden oficer flagowy Royal Manticoran Navy nie dopuściłby do podobnej kompromitacji.

Nie ulegało kwestii, iż był to człowiek odważny, ale niedouczony i głupi równocześnie.

— Skład? — spytał zwięźle.

— Dwadzieścia pięć krążowników liniowych, dziesięć ciężkich krążowników, czterdzieści do czterdziestu czterech lekkich krążowników i szesnaście do dwudziestu niszczycieli, towarzyszu admirale — zameldował oficer operacyjny. — Nie jesteśmy pewni lżejszych jednostek, ponieważ nie dość, że niektóre zasłaniają się nawzajem, to część leci w tak ciasnych grupach, że nie sposób dokładniej rozpoznać ich sygnatury napędów.

— Sondy?

— Nie na wiele by się przydały przy tak dużej odległości, towarzyszu admirale. A biorąc pod uwagę, jak skotłowana jest ich formacja, nie możemy wysłać ich poza zasięg paliwa, bo żeby się czegoś konkretnego dowiedzieć, musimy być w stanie nimi sterować, nim zajmą pozycje. Jeśli zrobimy to teraz, ich obrona antyrakietowa będzie miała dość czasu na obliczenie dokładnych kursów i nawet gdy przejdą w lot balistyczny już bez napędów, gdy tylko znajdą się w jej zasięgu, rozstrzelają je bez kłopotu. Biorąc pod uwagę nasze kursy, maksymalny zasięg rakiet powinien wynosić około trzynastu milionów kilometrów i możemy ukryć sondy w pierwszych salwach, a gdy miną ich formację…

— Wtedy będziemy mieli dość danych z sensorów pokładowych — dokończył Thurston — więc nie będą nam potrzebne. W takim razie proszę wycisnąć co się da z odczytów, którymi dysponujemy.

Po czym odwrócił się i podszedł do swego fotela. Preznikov wiernie mu towarzyszył.

— Czy to naprawdę takie ważne, ile mają lekkich jednostek, towarzyszu admirale? — spytał.

Thurston zastanowił się przed udzieleniem odpowiedzi, czy pytanie wynikało z czystej ciekawości, czy też było próbą skłonienia go do energiczniejszej reakcji… zdecydował się potraktować je jako przejaw ciekawości.

— Prawdę mówiąc nie, towarzyszu komisarzu. Ale mamy masę czasu, nim znajdziemy się w zasięgu skutecznego strzału, więc można go spożytkować na to, by zdobyć całkowitą pewność co do składu sił przeciwnika. Wolałbym mieć tę pewność, nim rozdzielę nasze siły.

— A więc stąd ta zwłoka — ucieszył się Preznikov.

— Właśnie stąd. Wiemy, że wysłali kuriera do Endicott: im szybciej zjawią się tam Theisman i Chernov, tym mniej obrońcy będą mieli czasu na przygotowania, ale nie dam im rozkazu, dopóki nie będę pewien, że ich nie potrzebuję.


Honor siedziała w swym fotelu i drapała Nimitza za uszami. Treecat siedział na jej kolanach, gdyż do rozpoczęcia walki pozostało dość czasu, by zdążył wrócić na miejsce i zapiąć uprząż. Doskonale czuł jej podekscytowanie, a poza tym był to w końcu jego debiut w roli obserwatora przebiegu walki i przygotowań do niej.

Ekran taktyczny jej fotela ukazywał mniej szczegółów niż holoprojekcja, ale po ostatnich doświadczeniach wolała nie ufać zdradzieckim kolanom, które omal kompletnie jej nie zawiodły, gdy próbowała wstać. Miała nadzieję, że zareagowała odpowiednio szybko, by nikt tego nie zauważył, ale nie miała ochoty ponawiać próby — albo rozciągnie się na pokładzie jak długa, albo będzie się snuła jak pijana, co wszyscy musieliby zauważyć.

Spoglądając na ekran, zastanawiała się, co o jej formacji sądzi przeciwnik. Była z pewnością najgorszą, jaka sama widziała, ale była też swoistym dziełem sztuki i efektem starannego przemyślenia. Miała nadzieję, że te ostatnie cechy nie przyjdą do głowy dowodzącemu okrętami Ludowej Marynarki.

Każdy sprzęt ma swoje ograniczenia — dotyczyło to niestety także wyposażenia radioelektronicznego jej okrętów. Terrible mógł w bardzo istotny sposób zamaskować własny napęd tak, że sensory innych okrętów odczytywały go jako znacznie słabszy, ale podobnie jak w przypadku pozostałych superdreadnaughtów był on zbyt silny, by wybieg ten udał się z małej odległości. Dlatego wpadła na pomysł „niechlujnego i zdezorganizowanego” szyku. Chodziło o to, by każdy okręt liniowy przesłaniały od strony przeciwnika co najmniej trzy inne okręty, niekoniecznie zawsze te same. Ich napędy powinny stanowić skuteczną interferencję, by ogłupić sensory napastników. Obie metody razem zastosowane powinny przekonać ich ostatecznie, że nie mają do czynienia z ani jednym okrętem liniowym. Naturalnie jak długo jakaś sonda zwiadowcza nie znajdzie się wystarczająco blisko, by nie dać się ogłupić.

Cała sztuka polegała na tym, by zniechęcić przeciwnika do ich użycia, bo choć szansa na to, że duża i powolna sonda zdoła przemknąć się przez jej obronę przeciwrakietową, była naprawdę mała, to jednak istniała, zwłaszcza gdyby dowódca napastników powziął jakieś podejrzenia i zdecydował się wysłać wystarczająco wielką ich liczbę. Straciłby je wszystkie, ale przy podejrzliwym czy ostrożnym osobniku należało się z tym liczyć, a pojęcia nie miała, kto dowodził ugrupowaniem Ludowej Marynarki.

Musiała więc doprowadzić do tego, by przeciwnik był tak pewien, że to, co widzi, jest zgodne z prawdą, by nie odczuł takiej potrzeby. Aby to osiągnąć, zdecydowała się na ryzykowne posunięcie — superdreadnoughty leciały z maksymalną prędkością bez żadnego marginesu bezpieczeństwa. Ryzyko było niewielkie — trzy procent w skali całej eskadry — ale awaria kompensatora bezwładnościowego oznaczała śmierć dla wszystkich na pokładzie pechowego okrętu. Dzięki temu jednakże rozwijały one przyspieszenie o cztery i pół kilometra na sekundę kwadrat większe niż jakikolwiek „normalny” superdreadnaught. Jeżeli wywiad Ludowej Republiki nie wiedział, że nowe kompensatory pozwalały na zwiększenie przyspieszeń wszystkich klas okrętów o ponad sześć procent, przeciwnik nie miał prawa zorientować się w czym rzecz.

Sprawdziła z kolei, jaka jest sytuacja okrętów wezwanych z różnych części systemu — wszystkie wytracały już prędkość i wyrównywały kursy, by dołączyć do sił głównych tuż przed ich wejściem w zasięg rakiet. Tu jak na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Zostawiła w spokoju uszy Nimitza i ścisnęła sobie nasadę nosa. Nie pomogło. Zmęczenie miało teraz dziwny wpływ na jej umysł — pracował szybciej niż normalnie, zamiast wolniej, tylko że była to niezdyscyplinowana praca, bo myślała o kilku sprawach równocześnie, żadnej nie analizując dokładnie i do końca. Przyspieszenie jej okrętów mogło przekonać przeciwnika, że nie musi obawiać się okrętów liniowych, ale mogło też wzbudzić jego podejrzenia, gdyż świadczyło, że jej krążowniki liniowe ciągną bezsensownie małą ilość holowanych zasobników. A jeśli operatorzy sensorów przebili się przez maskowanie i przeciwnik dokładnie wiedział, czym ona dysponuje, a nie zmieniał kursu, to mogło to oznaczać, że…

Zgrzytnęła zębami i rozparła się wygodniej w fotelu. Najchętniej przestałaby myśleć o czymkolwiek, było to jednak niemożliwe. Pozostało tylko mieć nadzieję, że zmęczenie nie doprowadziło jej do podjęcia błędnej decyzji, z której katastrofalnych skutków nie zdała sobie dotąd sprawy, gdyż była zbyt wyczerpana.


— Coś nowego? — spytał Thurston oficera operacyjnego.

— Niewiele, towarzyszu admirale. Zidentyfikowaliśmy jeszcze jeden lekki krążownik, ale pozostałych trzech jednostek jeszcze nam się nie udało. Interferencje napędów są zbyt duże, by uzyskać jednoznaczny odczyt.

— Rozumiem — mruknął Thurston i zwrócił się do Preznikova: — Sądzę, towarzyszu komisarzu, że możemy odesłać obie grupy przewidziane do zajęcia systemu Endicott. Mamy już dobre rozeznanie w składzie sił przeciwnika, który nie dysponuje niczym większym niż krążowniki liniowe. Admirał Chavez ma prawie tyle samo pancerników, nie licząc sześciu krążowników liniowych, więc sądzę, że damy sobie radę bez okrętów towarzysza admirała Theismana.

Doskonale, towarzyszu admirale. Ja też tak sądzę.

— Oficer łącznościowy — polecił przez ramię Thurston. — Proszę nadać na Congeranta rozkaz rozpoczęcia Alfa Trzy.


— Sygnał z okrętu flagowego, towarzyszu admirale: „Rozpocząć Alfa Trzy”.

Thomas Theisman kiwnął głową i odruchowo chrząknął znacząco, co wzbudziło zainteresowanie towarzysza komisarza LePica.

— Jakieś problemy, towarzyszu admirale? — spytał.

— Co? — Theisman skrzywił się, zły na samego siebie, i odpowiedział zgodnie z prawdą: — Nie, nie ma żadnych problemów, spodziewam się tego rozkazu od pięciu minut. Tylko…

Urwał w połowie, wzbudzając tym samym prawdziwe zainteresowanie LePica.

— Tylko co?

Theisman westchnął.

— Ja bym go jeszcze nie wydał, gdybym dowodził całym zespołem wydzielonym. Nie jest to krytyka towarzysza admirała Thurstona; chodzi o to, że niewiele nam da ten zaoszczędzony czas przy zdobyciu systemu Endicott. W tych warunkach po prostu wolałbym nie rozdzielać sił, zanim nie zniszczę obrońców tego systemu.

— A co, może mu zabraknąć do tego sił? — LePic nie krył zaskoczenia.

Theisman prychnął z rozbawieniem.

— Mając dwadzieścia cztery pancerniki przeciwko dwudziestu pięciu krążownikom liniowym? Bez obawy, zniszczy je na pewno. To raczej kwestia techniki czy subtelności taktycznych. Ja na przykład już zacząłbym wytracać prędkość by móc dłużej prowadzić pojedynek rakietowy, gdyż biorąc pod uwagę różnice tonażu, mamy dużą przewagę tak w ilości wyrzutni, jak i w zapasach rakiet. Dlatego chciałbym ją w pełni wykorzystać, zanim wejdziemy w zasięg dział, by ich wykończyć… to może być skutek zbyt częstego robienia za cel dla rakiet Królewskiej Marynarki Nie były to miłe doświadczenia i skorzystałbym z okazji, by odpłacać im pięknym za nadobne najdłużej jak się da.

— Taka okazja na pewno zdarzy się w systemie Endicott, towarzyszu admirale — pocieszył go LePic.

Theisman przytaknął bez słowa.


— Zmiana w ugrupowaniu przeciwnika!

Honor drgnęła i otworzyła oczy, by z zaskoczeniem stwierdzić, że pierwszy raz w życiu zdrzemnęła się na stanowisku w czasie alarmu bojowego. Zamrugała gwałtownie i spojrzała na ekran taktyczny.

— Milady, przeciwnik… — zaczął Bagwell.

— Widzę, Fred — przerwała mu cicho, mrużąc z niedowierzaniem oczy, bowiem część sił przeciwnika zaczęła gwałtownie wytracać prędkość.

Konkretnie jedna trzecia pancerników i dwie trzecie krążowników liniowych i to tak gwałtownie, że ich kompensatory pracowały pełną mocą, choć nie ciągnęli za sobą zasobników. Większe ugrupowanie sił nadal leciało z prędkością czterysta pięćdziesiąt g, co oznaczało, że dystans między obiema grupami zwiększał się o dziewięć kilometrów na sekundę kwadrat.

Spróbowała obliczeń, ale nigdy nie była dobrym matematykiem, a ze zmęczenia na dodatek myliły się jej klawisze, więc szybko zaprzestała tych daremnych wysiłków i spojrzała na Bagwella.

— Dopilnuj proszę, by czołowej formacji nadano kryptonim Alfa, a tyłowej Zulu, Fred — poleciła.

— Aye, aye, milady.

— A ty, Allan, oblicz mi następującą rzecz — zwróciła się do astrogatora. — Przy założeniu stałych przyspieszeń, takich jak obecne, aż do wykonania zwrotu przez Alfę i późniejszym wytraceniu przez nią prędkości o cztery koma cztery kilometra na sekundę kwadrat, jaka będzie odległość do Zulu, gdy znajdziemy się o dziewięć milionów kilometrów od Alfy.

— Dziewięć milionów kilometrów? — powtórzył komandor Sewell i pochylił się nad konsoletą.

Po zaledwie parunastu sekundach uniósł głowę i zameldował:

— Sześćdziesiąt siedem milionów sześćset osiemdziesiąt osiem tysięcy kilometrów, milady.

— A ile pozostanie Zulu do granicy wejścia w nadprzestrzeń?

Tym razem odpowiedział jeszcze szybciej:

— Około siedemdziesięciu ośmiu koma dwa miliona kilometrów, milady.

— Dzięki.

Spojrzała w dół na ekran łączności, na którym widać było twarz Alfredo Yu, i uśmiechnęła się. Pierwszy raz od powrotu na okręt był to uśmiech drapieżnika. Zmęczonego, ale nadal groźnego. Przeniosła wzrok na ekran taktyczny i obserwowała z zadowoleniem rosnącą odległość między obiema grupami nieprzyjacielskich okrętów. Z jej punktu widzenia po prostu nie mogli lepiej postąpić.


— Zbliżamy się do punktu zwrotu, towarzyszu admirale — zameldował oficer astrogacyjny i Thurston skinął głową, nie podnosząc jej nawet znad ekranu taktycznego.

Pancerniki Meredith Chavez górowały nad przeciwnikiem tonażem pięciokrotnie, siłą ognia zaś trzydziestokrotnie, więc wystarczyło po prostu przelecieć przez jego formację, nie bawiąc się w żadne skomplikowane manewry Potem trzeba będzie tylko wytracić prędkość, zniszczyć forty orbitalne i do kolacji powinien panować nad całym systemem. No, może do lekko spóźnionej kolacji — ta poprawka nie wiedzieć czemu wywołała uśmiech na jego twarzy.


— Alfa robi zwrot, milady — zameldował Bagwell. Honor potwierdziła ruchem głowy, przetarła oczy i spytała Sewella:

— Ile mamy czasu, nim osiągniemy punkt Luck, Allan?

— Trzydzieści trzy minuty sześć sekund, milady — odparł natychmiast.

Uśmiechnęła się i zwróciła do Yu przysłuchującego się wszystkim jej rozmowom z ekranu.

— Za pięć minut rozpocznij zmianę szyku, Alfredo — poleciła, drapiąc Nimitza za uszami.


— Dlaczego przeciwnik nie wytraca prędkości, towarzyszu admirale? — spytał Preznikov.

Thurston spojrzał na niego zaskoczony, a towarzysz komisarz wskazał spokojnie na holoprojekcję taktyczną i oświadczył:

— Lecą z prędkością dziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę, a my mamy trzydzieści tysięcy kilometrów na sekundę. Jeśli nie zwolnią, pozwolą nam przelecieć obok i zaatakować planetę, której mają bronić!

— Nie wytracają prędkości, towarzyszu komisarzu, bo to są krążowniki liniowe, nie pancerniki, więc nie mogą stoczyć z nami boju spotkaniowego i przeżyć — wyjaśnił cierpliwie Thurston. — Próbują jedynego sensownego w ich sytuacji manewru, czyli usiłują przedrzeć się przez nasz szyk, mając nadzieję nie odnieść przy tym zbyt ciężkich strat i zamknąć nas między sobą a fortami.

— Zamknąć nas? — powtórzył zdumiony Preznikov.

Thurston pokiwał głową i zabrał się za dłuższe wyjaśnienia.

— Tak się to określa, towarzyszu komisarzu. Jak już powiedziałem, nie są w stanie teraz z nami walczyć, ale po pierwszej salwie, gdy pozbędą się zasobników, będą mogli osiągnąć większe od nas przyspieszenie i dzięki temu minąć nas, a potem zwolnić wystarczająco, by znów wejść w zasięg rakiet, zanim my będziemy mogli zaatakować umocnienia orbitalne. Liczą na to, że zrezygnujemy z walki na dwa fronty, bo będą mogli strzelać do nas od tyłu albo z fortów, albo z pozostałych okrętów. To naturalnie bez znaczenia, gdyż mamy zbyt dużą przewagę ogniową i poradzimy sobie i z fortami, i z tym co zostanie z ich floty. Większość ich okrętów zostanie bowiem zniszczona, gdy będą nas mijać, nawet przy tak dużej prędkości.

— To śmiałe stwierdzenie, towarzyszu admirale.

— Bo jestem pewien tego, co mówię, towarzyszu komisarzu. Fakt, w każdej bitwie mogą się zdarzyć niespodzianki, ale stosunek sił jest zbyt rażąco niekorzystny dla nich, by mogło to coś zmienić.

— Skoro to takie oczywiste, to dlaczego próbują? Przecież także powinni wiedzieć, że to się nie może udać.

— I wiedzą o tym — odparł Thurston ponuro. — Rozumieją swoje położenie równie dobrze jak my, tylko że nie mają wyjścia. Grayson to ich rodzinna planeta, jedyna jaką mają. Tam są ich rodziny i dzieci… nie spodziewają się przeżyć tego starcia, ale będą walczyć do końca i do końca mieć nadzieję, że zdarzy się cud, który pozwoli im zwyciężyć.

Thurston spojrzał ponownie na czerwone symbole nieprzyjacielskich okrętów, potrząsnął głową i westchnął.

— Są odważni, towarzyszu komisarzu — powiedział cicho — ale cudu nie będzie. Nie tym razem.


— Coś dziwnego się wyprawia, skipper.

— Dziwnego? Jakiego znowu „dziwnego”?! Nie potrafisz mówić po ludzku? — zirytował się komandor Caslet.

Grupa Wydzielona 14.1, w skład której wchodził dowodzony przez niego lekki krążownik Vaubon, mknęła prosto na lecącego ku nim przeciwnika, dzięki czemu okręty obu stron zbliżały się do siebie z łączną prędkością ponad czterdziestu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę. To z kolei powodowało, że skuteczny ostrzał rakietowy można będzie zacząć gdy dzielić je będzie trzynaście milionów kilometrów, czyli za mniej niż pięć minut. Zrozumiałe było więc podenerwowanie wszystkich obecnych na mostku. Co prawda Vaubon nie stanowił odpowiedniego celu dla krążowników liniowych, które miały do czynienia z pancernikami, ale przeciwnik posiadał też sporo lżejszych jednostek, a te mogły go wybrać za cel choćby dlatego, że lekkie krążowniki nie miały zbyt silnej osłony antyrakietowej.

— No bo… — porucznik Foraker wzruszyła bezradnie ramionami, potarła czubek nosa i zdecydowała się. — Najlepiej będzie, jak to pokażę… proszę popatrzeć, skipper.

Przełączyła odczyty taktyczne na ekran jego fotela i Caslet posłusznie skupił się na obrazie ukazującym poszarpaną, pożal się Boże, „formację” przeciwnika, w której ciągle panowało zamieszanie. Ruchy poszczególnych okrętów czy ich grup stały się jednak wyraźniejsze, gdy zmniejszyła się odległość między obu flotami.

— Nie rozumiem, o… — zaczął i urwał, gdyż obraz na ekranie zmienił się po wpisaniu przez Foraker nowej komendy.

Sekwencja, którą oglądał przed chwilą, powtórzyła się, lecz tym razem sześć okrętów, zmieniając położenie, zostawiło za sobą zygzakowate, świetliste ślady oznaczające ich ruchy. A wszystkie zakończyły ruch, tworząc…

— A cóż to takiego? — spytał powoli.

— Gdybym nie wiedziała, że tak się nie postępuje, skipper — odparła, nie kryjąc zaniepokojenia, porucznik Foraker — to powiedziałabym, że sześć krążowników liniowych właśnie utworzyło zmodyfikowaną ścianę bojową.

— To szaleństwo, Shannon! — zaprotestował oficer astrogacyjny. — Krążowniki liniowe nie tworzą ścian! I nie walczą spotkaniowo z pancernikami, bo to dla nich samobójstwo!

— Ano — zgodziła się Shannon Foraker. — Samobójstwo… dla krążowników liniowych.

Spoglądając na świecące glisty na ekranie, Caslet czuł lodowaty kamień zamiast żołądka. To było niemożliwe! A jeśli było możliwe, to powinien to dostrzec ktoś na którymś pancerniku czy krążowniku liniowym wyposażonym w znacznie lepsze sensory i sprawniejsze komputery! Ale na żadnym z nich nie rezydowała techno-wiedźma…

— Natychmiast połączenie najwyższego uprzywilejowania z okrętem flagowym! — zażądał. — Już!


— Co takiego?! — Thurston obrócił się z fotelem i spojrzał wściekle na oficera operacyjnego.

Nieprzyjaciel zaczął wystrzeliwać boje ECM i uruchomił zagłuszanie szerokopasmowe, co utrudniło śledzenie jego poczynań, zwłaszcza w tym ciągłym zamieszaniu, jakie stanowił jego szyk. Jego okręty naturalnie robiły to samo, ale Królestwo Manticore zaopatrzyło sojusznika w najnowszy sprzęt do prowadzenia wojny radioelektronicznej, bo pokładowe sensory i komputery jego okrętów głupiały na potęgę. Odległość między obiema stronami spadła poniżej trzynastu milionów kilometrów, ale przy tak skutecznych środkach ogłupiająco-zagłuszających, jakie właśnie widział w akcji, maksymalny skuteczny zasięg rakiet zmniejszył się do siedemdziesięciu procent teoretycznego. Miał więc ze cztery minuty, zanim oddane zostaną pierwsze salwy, ale to wcale nie znaczyło, że miał czas na wysłuchiwanie nonsensów.

— Towarzysz komandor Caslet twierdzi, że sześć nieprzyjacielskich krążowników liniowych utworzyło zmodyfikowaną ścianę, towarzyszu admirale — powtórzył oficer łącznościowy.

Oficer operacyjny pochylony nad ekranem stanowiska taktycznego był tak pochłonięty tym, co na nim widział, że nawet nie usłyszał pytania. Thurston posłał jego plecom wściekłe spojrzenie, Ten niespodziewanie wyprostował się, odwrócił i powiedział dziwnym głosem:

— Caslet… może mieć rację, towarzyszu admirale… Proszę spojrzeć na swój ekran…

Thurston spojrzał, chciał coś powiedzieć — i zamknął z trzaskiem usta. Symbole sześciu krążowników liniowych zmieniły barwę na pomarańczową. Jednostki bezdyskusyjnie tworzyły szyk, który można było uznać za zmodyfikowaną ścianę. Był to szyk nieortodoksyjny, fakt, gdyż przypominał V leżące na boku, ale równe odległości między okrętami świadczyły jednoznacznie, że jest to szyk bojowy. Zamieszanie panujące wśród pozostałych okrętów świetnie dotąd ukrywało przed nimi jego istnienie, ale po zmianie barwy symboli tych okrętów prawda aż biła po oczach. I biło po oczach jeszcze coś — coś nie do końca pasowało w tym dziwnym szyku…

Towarzysz admirał Thurston sprawdził swe podejrzenia przy pomocy komputera taktycznego i zbladł jak trup, widząc odpowiedź. Odległości między okrętami były niewłaściwe, konkretnie zbyt duże dla krążowników liniowych. Za to były jak najbardziej odpowiednie dla superdreadnaughtów…


— Doskonale, panowie — oznajmiła Honor swoim dowódcom dywizjonów widocznym na podzielonym ekranie łączności fotela, gdy dotarli do miejsca umownie nazwanego punktem Łuck. — Myślę, że jesteśmy gotowi. Kapitanie Yu, wszystkie okręty wykonują obrót i otworzą ogień na pański rozkaz.

Tak jak w Royal Manticoran Navy, tak i w Marynarce Graysona kapitan flagowy dowodzącego admirała był jego taktycznym zastępcą. Na dodatek Yu był znacznie bardziej wypoczęty niż ona i istniała nieporównywalnie mniejsza szansa, że popełni jakiś głupi a kardynalny błąd, niż że popełni go ona.

— Aye, aye, milady — powiedział cicho Alfredo Yu i dodał głośniej: — Osłona rozproszy się na mój rozkaz: Alfa Mark. Eskadra obróci się na rozkaz: Beta Mark!

Honor rozsiadła się wygodniej i podobnie jak wszyscy pozostali oficerowie okrętów znajdujących się pod jej dowództwem zamarła w oczekiwaniu. Yu obserwował z napięciem elektroniczny wyświetlacz cyfrowy odliczający w tył, a gdy pojawiły się na nim same zera, oznajmił:

— Dwadzieścia… dziesięć… pięć… Alfa Mark!

Загрузка...