Tej nocy odwiozłem Jamie z sierocińca do domu. Z początku zastanawiałem się, czy nie zastosować swojego starego numeru i nie położyć jej ręki na ranieniu, lecz szczerze mówiąc, nie byłem pewien, co do mnie czuje. Zgoda, dała mi najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem, i chociaż nie miałem go prawdopodobnie nigdy otworzyć i czytać tak jak ona, wiedziałem, że ofiarowuje mi cząstkę samej siebie. Ale Jamie była osobą, która oddałaby własną nerkę spotkanemu na ulicy nieznajomemu, gdyby naprawdę jej potrzebował. Nie wiedziałem więc dobrze, co o tym sądzić.
Powiedziała mi kiedyś, że nie jest taka głupia, i doszedłem do wniosku, że chyba rzeczywiście nie jest. Mogła być… no, powiedzmy, inna, ale domyśliła się, co zrobiłem dla sierot, i patrząc wstecz, sądzę, że wiedziała to już wtedy, gdy siedzieliśmy na podłodze w jej salonie. Kiedy uznała to za cud, odnosiła chyba to określenie do mojej osoby.
Pamiętam, że Hegbert wszedł do pokoju, gdy mówiliśmy o tym z Jamie, ale w gruncie rzeczy nie miał wiele do powiedzenia. Stary Hegbert bardzo się ostatnio zmienił, przynajmniej sądząc z tego, co mogłem zauważyć. Nadal perorował na temat pieniędzy i cudzołóstwa, lecz ostatnio jego kazania zrobiły się krótsze niż zazwyczaj i czasami przerywał je w środku zdania, a na jego twarzy pojawiał się dziwny wyraz, jakby myślał o czymś innym, o czymś smutnym.
Nie wiedziałem, co o tym sądzić, zwłaszcza że tak naprawdę wcale go dobrze nie znałem. A Jamie, opowiadając o nim, wydawała się mówić o kimś zupełnie innym. Wyobrażenie sobie Hegberta, obdarzonego poczuciem humoru, było niczym wyobrażenie sobie dwóch księżyców na niebie.
Kiedy wszedł do pokoju, w którym liczyliśmy pieniądze, Janie wstała ze łzami w oczach, a on zachowywał się tak, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Oznajmił, że jest z niej dumny i że ją kocha, i zaraz potem podreptał z powrotem do kuchni, żeby pracować dalej nad swoim kazaniem. Nie powiedział nawet dzień dobry. Wiedziałem oczywiście, że nie jestem najbardziej religijnym członkiem kongregacji, lecz mimo to jego zachowanie wydawało się dziwne.
Rozmyślając w samochodzie na jego temat, zerknąłem na siedzącą obok mnie Jamie. Patrzyła przez okno z pogodnym wyrazem twarzy, lekko się uśmiechając, ale myślami była gdzieś daleko. Może myślała o mnie. Moja ręka zaczęła sunąć po siedzeniu w stroną jej dłoni, lecz zanim ją dotknąłem, Jamie przerwała milczenie.
– Myślisz czasem o Bogu, Landon? – zapytała, obracając się w moją stronę.
Cofnąłem szybko rękę.
Kiedy myślałem o Bogu, wyobrażałem go sobie na ogół tak, jak przedstawiony jest na starych obrazach w kościele – jako ubranego w białą szatę olbrzyma z długimi, powiewającymi włosami, który unosi się nad ziemią, i wskazuje palcem to lub owo – wiedziałem jednak, że nie o to jej chodzi. Mówiła o Bożych zamysłach.
– Jasne – odpowiedziałem po dłuższej chwili. – Czasami chyba myślę.
– Zastanawiasz się niekiedy, dlaczego coś dzieje się tak a nie inaczej?
Pokiwałem niepewnie głową.
– Wiele na ten temat ostatnio myślałam – dodała.
Miałem ochotę zapytać, czy więcej niż zwykle, lecz ugryzłem się w język. Wyczułem, że Jamie ma do powiedzenia coś więcej, i milczałem.
– Wiem, że Pan ma jakiś plan dla nas wszystkich, ale czasem nie rozumiem, co chce nam przekazać. Czy tobie też się to kiedyś zdarzyło?
Powiedziała to jakbym bez przerwy się nad tym zastanawiał.
– No cóż… – zacząłem, próbując wymyślić coś mądrego. – Nie zawsze chyba możemy to objąć rozumem. Moim zdaniem czasami musimy po prostu pokładać w Nim wiarę.
Musze przyznać, że była to całkiem niezłą odpowiedź. Żywione do Jamie uczucia sprawiły chyba, że mój umysł funkcjonował trochę sprawniej niż zwykle. Wiedziałem, że moje słowa dały jej do myślenia.
– Tak – stwierdziła w końcu. – Masz rację.
Uśmiechnęłam się i postanowiłem, że zmienię temat. Rozmowa o Bogu raczej nie nastrajała romantycznie.
– Było bardzo miło, kiedy siedzieliśmy razem pod choinką – rzuciłem lekkim tonem.
– Tak, owszem – odparła. Ale myślami była wciąż gdzieś indziej.
– Ty też wyglądałaś bardzo ładnie.
– Dziękuję.
Wszystko to nie odnosiło większych efektów.
– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziałem wreszcie w nadziei, że odzyskam jej uwagę.
– Jasne – odparła.
Wziąłem głęboki oddech.
– Czy jutro po nabożeństwie… i oczywiście po tym, jak spędzisz trochę czasu ze swoim ojcem… – przerwałem i spojrzałem na nią. – Czy przyszłabyś jutro do mojego domu na świąteczny obiad?
Chociaż jej twarz wciąż odwrócona była do okna, zobaczyłem na niej niewyraźny cień uśmiechu.
– Tak, Landon. Przyjdę bardzo chętnie – odparła.
Odetchnąłem z ulgą, nie bardzo wierząc, że rzeczywiście ją zaprosiłem, i nadal zachodząc w głowę, jak do tego wszystkiego doszło. Mijaliśmy domu, w których oknach stały udekorowane choinki, a potem przecięliśmy Beaufort City Square. Kilka minut później wyciągnąłem rękę i wziąłem jej dłoń w swoją i żeby dopełnić miary mojego szczęścia Jamie wcale jej nie cofnęła.
Gdy zatrzymaliśmy się przed jej domem, światła w salonie wciąż się paliły i widziałem za zasłonami Hegberta. Przypuszczałem, że czekał na nas, bo pragnął się dowiedzieć, jak udał się wieczór w sierocińcu. A może nie chciał, żebym pocałował w progu jego córkę. Wiedziałem, że wcale by mu się to nie podobało.
Myślałem o tym – to znaczy, co zrobić w momencie pożegnania – kiedy wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę drzwi. Jamie sprawiała wrażenie spokojniej i zadowolonej; myślę, że cieszyła się z tego, że zaprosiłem ją do siebie. Ponieważ była dość sprytna, żeby zgadnąć, co zrobiłem dla sierot, podejrzewałem, że była również dość sprytna, by zrozumieć dobrze sytuację, w jakiej znalazłem się przed balem na rozpoczęcie roku. Uświadomiła sobie chyba, iż dopiero teraz zapraszam ją z własnej woli.
Kiedy wchodziliśmy po stopniach, zobaczyłem, że Hegbert wygląda zza zasłony i szybko się cofa. W przypadku niektórych rodziców, na przykład Angeli, oznaczało to, iż wiedzą, że wróciliście do domu, i macie jeszcze jakąś minutę, nim otworzą się drzwi. Na ogół dawało to wam obojgu czas na to, żeby zmrużyć oczy i przygotować się do psychicznie do pocałunku. Trwało to zwykle mniej niż minutę.
Nie miałem pojęcia czy Jamie mnie pocałuje; w gruncie rzeczy bardzo w to wątpiłem. Ale wyglądała tak ładnie z rozpuszczonymi włosami, a to, co stało się tego wieczoru, było takie wspaniałe, że nie chciałem stracić okazji, gdyby się przypadkiem trafiła. Czułem, jak ze zdenerwowania zaczynają drżeć mi ręce, i w tym samym momencie Hegbert otworzył drzwi.
– Słyszałem, jak podjechaliście – powiedział cicho.
Jego skóra miała ten sam co zawsze ziemisty odcień i wyglądał na zmęczonego.
– Dobry wieczór, wielebny – powiedziałem nieśmiało.
– Cześć, tato – dodała radosnym tonem Jamie. – Żałuję, że z nami nie pojechałeś. Było cudownie.
– Bardzo się z tego cieszę – odparł, a potem wyprostował się i odchrząknął. – Dam wam chwilę, żebyście mogli powiedzieć sobie dobranoc. Zostawię otwarte drzwi.
Odwrócił się i wrócił do salonu. Wiedziałem, że może nas obserwować z miejsca, gdzie usiadł. Udawał, że coś czyta, ale nie widziałem, co trzyma w rękach.
– Siedziałam wspaniały wieczór, Landon – powiedziała Jamie.
– Ja też – odparłem, czując na sobie wzrok Hegberta.
Zastanawiałem się, czy wie, że w samochodzie trzymałem ją za rękę.
– O której mam do ciebie jutro przyjść? – zapytała.
Brwi Hegberta lekko się uniosły.
– Przyjdę po ciebie. Odpowiada ci po południu?
Jamie obejrzała się przez ramię.
– Nie masz nic przeciwko temu, tato, żebym jutro odwiedziła Landona i jego rodziców?
Hegbert podniósł ręce do oczu i zaczął je trzeć. Po chwili westchnął.
– Jeśli to dla ciebie ważne, proszę bardzo – powiedział.
Nie było to najbardziej wzruszające wotum zaufania, jakie w życiu słyszałem, ale nie trzeba mi było niczego więcej.
– Co mam przynieść? – zapytała.
Na Południu zadanie takiego pytania należało do tradycji.
– Nie musisz niczego przynosić – odparłem. – Przyjadę po ciebie za kwadrans piąta.
Staliśmy tam jeszcze chwilę, nic nie mówiąc, i wiedziałem, że Hegbert traci powoli cierpliwość. Nie odwrócił ani jednej kartki, odkąd stanęliśmy na werandzie.
– Do zobaczenia jutro – powiedziała w końcu.
– Dobrze – odparłem.
Jamie zerknęła na swoje nogi, a potem z powrotem na mnie.
– Dziękuję, że odwiozłeś mnie do domu.
Powiedziawszy to, odwróciła się i weszła do środka, ale na chwile przed tym, nim zamknęły się drzwi, wyjrzała zza nich i zobaczyłem igrający na jej ustach lekki uśmiech.
Nazajutrz pojechałem po nią tak, jak się umówiliśmy, i ucieszyłem się, widząc, że znowu ma rozpuszczone włosy. Zgodnie z obietnicą założyła sweter, który dałem jej w prezencie.
Zarówno mama, jak i tato byli zaskoczeniu, gdy zapytałem, czy nie będzie im przeszkadzało, jeśli Jamie przyjdzie do nas na obiad. Nie było z tym większego problemu; za każdym razem, kiedy tato wracał do domu, nasza kucharka, Helen, przygotowywała dość jedzenia, żeby starczyło dla małej armii.
Nie wspominałem o tym wcześniej, to znaczy o tym, że mieliśmy kucharkę. Mieliśmy również pokojówkę, nie tylko dlatego, że było nas na to stać, ale ponieważ moja mama nie najlepiej radziła sobie z prowadzeniem domu. Robiła mi czasem kanapki na drugie śniadanie, ale zdarzało się, że poplamiła sobie paznokcie musztardą i nie mogła wtedy przez trzy albo cztery dni dojść do siebie. Bez Helen dorastałbym, jadając bez przerwy przypalone kartofle i zwęglone steki. Ojciec, na szczęście zdał sobie z tego sprawę zaraz po ślubie i jeszcze przed moim narodzeniem zatrudnił kucharkę i pokojówkę.
Choć nasz dom był większy od innych, nie był jednak pałacem. Kucharka i pokojówka nie mieszkały razem z nami, bo nie mieliśmy kwater dla służby ani niczego w tym rodzaju. Ojciec kupił dom z powodu jego zabytkowej wartości. Chociaż nie mieszkał w nim Czarnobrody, co było może bardziej interesujące dla kogoś takiego jak ja, należał niegdyś do Richarda Dobbsa Spaighta, który podpisał konstytucję. Spaight miał również farmę niedaleko New Bern, czterdzieści mil na północ, i tam właśnie zostało pochowany. Nasz dom nie był może tak sławy jak ten, obok którego pogrzebano Spaighta, lecz i tak dawał ojcu powód do chwały w kuluarach Kongresu i za każdym razem, kiedy wychodził do ogrodu, i wiedziałem, że rozmyśla o dziedzictwie, które chciał po sobie zostawić. W jakiś sposób mnie to przygnębiało, ponieważ bez względu na to, czego by dokonał, nie miał szans zakasować starego Richarda Dobbsa. Historyczne wydarzenia w rodzaju podpisania konstytucji zdarzając się raz na kilkaset lat i jakkolwiek by na to patrzeć, debatowanie nad subsydiami dla farmerów uprawiających tytoń oraz „ czerwonym zagrożeniem” nigdy temu nie dorówna.
Dom odnotowany był w rejestrze zabytków historycznych – chyba jest tam w dalszym ciągu – i choć Jamie odwiedziła nas już wcześniej, wchodząc teraz do środka, wydawała się onieśmielona. Matka i ojciec byli bardzo ładnie ubrani, podobnie jak ja, i mama pocałowała Jamie na powitanie. Patrząc na nią, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że straciła dla Jamie głowę jeszcze przede mną.
Zjedliśmy niezły obiad, składający się z czterech dań, choć wcale nie tuczący, nic z tych rzeczy. Moi rodzice i Jamie cudownie ze sobą konwersowali – kłania się panna Garber – i mimo że próbowałem inkrustować rozmowę własnym poczuciem humoru, nie spotkało się to z najlepszym przyjęciem, przynajmniej jeśli chodzi o moich rodziców. Jamie jednak śmiała się i wziąłem to za dobry znak.
Po obiedzie, chociaż była zima i nie kwitły żadne kwiaty, zaproponowałem Jamie, że przespacerujemy się po ogrodzie. Założyliśmy oboje płaszcze i wyszliśmy na mroźne powietrze. Widziałem, jak nasze oddechy zamieniają się w małe obłoczki pary.
– Twoi rodzice to wspaniali ludzie – powiedziała.
Jak widać nie wzięła sobie zbytnio do serca kazań Hegberta.
– Są mili na swój sposób – przyznałem. – Zwłaszcza moja mama jest słodka.
Powiedziałem to nie tylko dlatego, że była to prawda, lecz ponieważ dzieciaki mówiły to samo o Jamie. Miałem nadzieję, że zrozumie aluzje.
Jamie przystanęła, żeby przyjrzeć się krzakom róż. Przypominały powykrzywiane patyki i nie wiedziałem, co w nich jest takiego ciekawego.
– Czy to prawda o twoim dziadku? – zapytała mnie. – To, co mówią ludzie?
Nie zrozumiałą chyba mojej aluzji.
– Tak – odparłem, starając się ukryć rozczarowanie.
– To smutne – stwierdziła. – W życiu są ważniejsze rzeczy niż pieniądze.
– Wiem.
– Naprawdę? – spytała, zerkając na mnie.
– Zdaję sobie sprawę, że to, co robił dziadek, było złe – odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy. Nie pytajcie mnie dlaczego.
– Jednak nie chciałbyś tego wszystkiego oddać, prawda?
– Jeśli chcesz znać prawdę, nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiałem.
– Ale zrobiłbyś to?
Nie odpowiedziałem od razu i Jamie odwróciła się ode mnie. Znowu wpatrywała się w powykrzywiane łodygi róż i nagle zdałem sobie sprawę, że chce, abym odpowiedział twierdząco. Tak właściwie zrobiłaby ona sama, w ogóle bez zastanowienia.
– Dlaczego to robisz? – wybuchnąłem, nie mogąc się powstrzymać i czując, jak płoną mi policzki. – Dlaczego wzbudzasz we mnie poczucie winy? Przecież nie ja to zrobiłem. Ja tylko urodziłem się w tej rodzinie.
Jamie wyciągnęła dłoń i dotknęła gałązki.
– Ale to nie znaczy, że nie możesz tego naprawić – powiedziała łagodnie – kiedy będziesz miała taką sposobność.
Nawet ja zdawałem sobie dobrze sprawę, o co jej chodzi, i w głębi serca wiedziałem, że ma rację. Ta decyzja jednak, jeśli w ogóle miała zostać podjęta, była jeszcze daleko przede mną. W moim przekonaniu czekały mnie znacznie ważniejsze sprawy do załatwienia. Zmieniłem temat, poruszając kwestię, która była mi o wiele bliższa.
– Czy twój ojciec mnie lubi? – zapytałem.
Chciałem wiedzieć, czy Hegbert pozwoli mi się z nią znowu zobaczyć.
Nie od razu odpowiedziała.
– Mój ojciec – stwierdziła w końcu – martwi się o mnie.
– Chyba wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci.
Uciekła spojrzeniem w dół, a potem w bok i dopiero po chwili odwróciła się do mnie z powrotem.
– Moim zdaniem, w jego przypadku wygląda to trochę inaczej. Ale mój ojciec lubi cię i wie, że jestem szczęśliwa, mogąc się z tobą spotykać. Dlatego pozwolił mi przyjechać dzisiaj na obiad do twojego domu.
– Cieszę się, że to zrobił – stwierdziłem szczerze.
– Ja też.
Popatrzyliśmy na siebie w woskowym świetle księżyca w nowiu i o mało jej w tym momencie nie pocałowałem, ona jednak odwróciła się odrobinę za wcześnie i powiedziała coś, co zbiło mnie z tropu.
– Mój ojciec martwi się również o ciebie, Landon.
Sposób, w jaki to powiedziała – jednocześnie cicho i smutno – wskazywał, że martwi się o mnie nie tylko dlatego, że jestem nieodpowiedzialny, że chowałem się kiedyś za drzewami i przezywałem Hegberta ani nawet dlatego, że należę do rodziny Carterów.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Z tego samego powodu co ja – odparła.
Nie rozwijała dalej tego wątku, lecz domyśliłem się, że coś przede mną ukrywa, coś, czego nie może mi powiedzieć i co napawa smutkiem również ją samą. Jednak dopiero później miałem poznać jej sekret.
Zakochanie się w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan stanowiło bez wątpienia najdziwniejszą rzecz, jaka mi się w życiu przydarzyła. Nie tylko dlatego, że przedtem w ogóle o niej nie myślałem, choć przecież razem dorastaliśmy; całkowicie inny był również sposób, w jaki rozwinęły się moje uczucia. To nie było tak, jak z Angelą, którą pocałowałem, gdy po raz pierwszy znaleźliśmy się sami. Nadal nie pocałowałem jeszcze Jamie. Nawet jej nie objąłem ani nie zabrałem do baru „ U Cecila” czy do kina. Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy, które normalnie robiłem z dziewczynami, lecz mimo to jakoś się w niej zakochałem.
Problem polegał na tym, że nie znałem jej uczuć w stosunku do mnie.
Oczywiście istniały pewne wskazówki i nie umknęły one mojej uwagi. Najwyraźniejszą było ofiarowanie mi Biblii, lecz również sposób, w jaki spojrzała na mnie zamykając drzwi w Wigilię, oraz to, że pozwoliła mi się trzymać za rękę, kiedy wracaliśmy z sierocińca. Według mnie niewątpliwie coś to oznaczało – nie wiedziałem tylko dobrze, jaki ma być mój następny krok.
Odwożąc ją do domu po świątecznym obiedzie, zapytałem, czy mge ja od czasu do czasu odwiedzać, a ona odparła, że owszem, proszę bardzo. Tak właśnie się wyraziła: „ Proszę bardzo”. Jej brak entuzjazmu specjalnie mnie nie zraził: Jamie miała skłonność do przemawiania jak ktoś starszy i moim zdaniem właśnie dlatego taj dobrze rozumiała się z dorosłymi.
Nazajutrz poszedłem do jej domu i od razu zauważyłem, że na podjeździe nie ma samochodu Hegberta. Kiedy Jamie otworzyła drzwi, byłem dość mądry, żeby nie pytać, czy mogę wejść do środka.
– Witaj, Landon – powiedziała jak zwykle takim tonem, jakby zadziwił ją mój widok. Miała znowu rozpuszczone włosy i wziąłem to za pozytywny znak.
– Cześć, Jamie – odparłem lekkim tonem.
– Ojca nie ma w domu – oświadczyła. – Ale jeśli chcesz, możemy usiąść na werandzie…
Nie pytajcie mnie, jak to się stało, bo nadal nie potrafię tego wytłumaczyć. Jeszcze przed chwilą stałem tam przed nią, mając zamiar przejść w róg werandy, a zaraz potem zdarzyło się coś zupełnie innego. Zamiast ruszyć w stronę krzeseł, dałem krok do przodu i sięgnąłem po jej rękę. Wziąłem ją w swoją i spojrzałem jej prosto w oczy, przysuwając się trochę bliżej. Nie cofnęła się, lecz jej oczy rozszerzyły się. Prze krótki moment myślałem, że popełniłem błąd, i zacząłem się zastanawiać, czy mogę posunąć się dalej. Uśmiechnąłem się, przechyliłem głowę trochę w bok i zanim się zorientowałem, Jamie zamknęła oczy, również przechyliła głowę w bok i nasze twarze zbliżyły się do siebie.
Nie trwało to zbyt długo i z całą pewnością nie był to pocałunek, jaki widuje się w dzisiejszych czasach w kinie, na swój sposób był jednak wspaniały. Pamiętam tylko, że już wówczas, kiedy zetknęły się nasze wargi, wiedziałem, że nigdy tego nie zapomnę.