Rozdział 7

Pewnego dnia na początku grudnia, jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu prób, panna Garber puściła nas do domu dopiero po zmierzchu i Jamie zapytała, czy mógłbym ją odprowadzić. Nie wiedziałem, dlaczego mnie o to prosi. W tamtych czasach Beaufort nie słynął raczej z wysokiej przestępczości. Jedyne morderstwo, o którym słyszałem, popełnione zostało sześć lat wcześniej, kiedy zasztyletowano faceta w tawernie Maurice’a, gdzie, swoją drogą, przesiadywali głównie ludzie tacy jak Lew. Na jakąś godzinę zrobił się szum i w całym miasteczku rozdzwoniły się telefony: podenerwowane kobiety zastanawiały się, czy po ulicach nie grasuje przypadkiem zbrodniczy maniak, polujący na niewinne ofiary. Zamykano drzwi na klucz, ładowano strzelby, a mężczyźni siadali przy oknach, wypatrując, czy na ich ulicy nie pojawił się nikt odbiegający od normy. Cała afera zakończyła się jednak przed zapadnięciem zmroku: sprawca zgłosił się sam na policję, wyjaśniając, że wydarzyło się to podczas bójki, która wymknęła się spod kontroli. Zabity najwyraźniej oszukiwał podczas gry w karty. Zabójca został oskarżony o morderstwo drugiego stopnia i musiał odsiedzieć sześć lat w stanowym więzieniu. Policjanci w naszym miasteczku mieli najnudniejszą robotę pod słońcem, lecz mimo to lubili strugać chojraków i opowiadać o „ walce z przestępczością”, tak jakby rozwiązali zagadkę porwania dziecka Lindbergha.

Dom Jamie stał jednak po drodze do mojego i nie mogłem jej odmówić, nie urażając przy tym jej uczuć. Nie chodziło o to, że ja lubię czy coś w tym rodzaju, nie zrozumcie mnie źle, lecz kiedy spędza się z kimś kilka godzin dziennie i ma to trwać jeszcze jakiś czas, lepiej nie robić czegoś, co mogłoby wam obojgu zepsuć następne popołudnie.

Sztuka miała być wystawiona w ten piątek oraz w sobotę i zrobiło się o tym głośno. Panna Garber była zachwycona grą Jamie i moją i powtarzała wszystkim, że to będzie najlepsza inscenizacja, jaką kiedykolwiek przygotowano w naszej szkole. Odkryliśmy też, że posiada prawdziwy talent do promocji. Mieliśmy w miasteczku jedną stacje radiową i przeprowadzono tam z nią wywiad na żywo, nie raz, lecz dwa razy. „ To będzie coś cudownego – oznajmiła. – coś absolutnie cudownego”. Zadzwoniła również do gazety i zgodzili się napisać artykuł, głównie z powodu rodzinnych koneksji Jamie – Hegbert, chociaż wszyscy w miasteczku i tak o nich wiedzieli. Panna Garber nie spoczęła jednak na laurach i właśnie tego dnia oznajmiła nam, że w teatrze zamierzają ustawić dodatkowe krzesła, aby pomieścić tłum, jakiego się spodziewali. W klasie rozległy się ochy i achy, jakby to było coś wielkiego, choć właściwie dla niektórych może rzeczywiście tak było. Pamiętajcie, mieliśmy wśród nas ludzi takich jak Eddie, który uważał pewnie, że tego dnia po raz jedyny w życiu wzbudzi czyjeś zainteresowanie. Co najsmutniejsze, prawdopodobnie się nie mylił.

Sądzicie pewnie, że mnie też udzieliło się ogólne podniecenie, ale to nieprawda. Przyjaciele nadal dokuczali mi w szkole i nie pamiętałem już, kiedy ostatnio miałem wolne popołudnie. Jedyna rzeczą, który podtrzymywała mnie na duchu, była świadomość, że „ postępuję słusznie”. Wiem, że to nie wiele, ale szczerze mówiąc, nie miałem na podorędziu nic innego. Czasem odczuwałem nawet coś w rodzaju satysfakcji, ale nikomu o tym nie mówiłem. Wyobrażałem sobie niemal stojące w niebiańskim kręgu anioły, które spoglądały na mnie ze łzami w oczach i powtarzały, jaki to jestem wspaniały i jak bardzo poświęcam się dla ogółu.

Myślałem o tym wszystkim, odprowadzając Jamie tamtego wieczoru po raz pierwszy do domu.

– Czy to prawda, że twoi przyjaciele chodzą czasami w nocy na cmentarz? – zapytała mnie nagle.

Byłem zdumiony, że się tym interesuje. Chociaż w gruncie rzeczy nie było to tajemnicą, nie sądziłem, że może to ją w ogóle obchodzić.

– Tak – odparłem, wzruszając ramionami. – Czasami.

– Co tam robicie poza jedzeniem orzeszków?

O tym też najwyraźniej wiedziała.

– Nie wiem…Rozmawiamy, opowiadamy kawały. Lubimy po prostu chodzić w to miejsce.

– Nigdy się nie boicie?

– Nie – odparłem. – Dlaczego? Ty byś się bała?

– Nie wiem – powiedziała. – Mogłabym się bać.

– Dlaczego?

– Obawiam się, że mogę zrobić tam coś złego.

– Nie robimy nic złego. To znaczy, nie przewracamy niczyich grobów i nie zostawiamy naszych śmieci – oświadczyłem.

Nie chciałem opowiadać jej o naszych rozmowach na temat Henry’ego Prestona, ponieważ wiedziałem, że Jamie na pewno nie będzie chciała o tym słuchać. W zeszłym tygodniu Eric zastanawiał się, jak szybko taki facet mógłby wskoczyć do łóżka i… no, wiecie sami.

– Czy nasłuchujecie czasami różnych dźwięków? – zapytała. – cykania koników polnych albo szmeru liści, kiedy zawieje wiatr? A może leżycie po prostu na plecach i patrzycie na gwiazdy?

Mimo że sama od czterech lat była nastolatką, nie miała o nastolatkach najmniejszego pojęcia, a próba zrozumienia przez nią nastolatków płci męskiej przypominała próbę rozszyfrowania teorii względności.

– Niezupełnie – odparłem.

Kiwnęła lekko głową.

– Chciałam powiedzieć, że gdybym tam w ogóle poszła, to robiłabym właśnie coś takiego. Rozglądałabym się dookoła, żeby naprawdę dobrze poznać to miejsce. Siedziałabym cicho jak myszka i nasłuchiwała.

Cała rozmowa wydała mi się dziwna, ale nic nie powiedziałem i przez kilka chwil szliśmy w milczeniu. Ponieważ zapytała mnie o moje sprawy, czułem się zobligowany zrobić to samo. Nie zaczęła jeszcze swojej gadki o Bożych zamysłach ani o czymś podobnym, nic więc nie przeszkadzało, żebym to zrobiła.

– A ty czym się zajmujesz? – zapytałem. – To znaczy poza pracą z sierotami, pomaganiem zwierzakom i czytaniem Biblii?

Zabrzmiało to trochę śmiesznie, nawet dla mnie, przyznaję, ale tym właśnie przecież się zajmowała.

– Robię mnóstwo rzeczy. Odrabiam lekcje, spędzam dużo czasu z tatą. Czasami gramy w karty. Tym się zajmuję.

– Nie wychodzisz nigdzie z przyjaciółmi, żeby się poszwendać?

– Nie – odparła i ze sposobu, w jaki to powiedziała, poznałem, że zdaje sobie świetnie sprawę, że nikt nie chciałby się z nią szwendać.

– Założę się, że jesteś podniecona tym, że w przyszłym roku pójdziesz na studia – powiedziałem, zmieniając temat.

Chwilę trwało, nim odpowiedziała.

– Nie sądzę, żebym poszła na studia – stwierdziła rzeczowym tonem.

Kompletnie zbiło mnie to z tropu. Jamie była jedną z najlepszych uczennic w klasie i mogła skończyć szkołę z pierwszą lokatą. Robiliśmy nawet zakłady, ile razy w swojej mowie wspomni o Bożych zamysłach. Ja twierdziłem, że czternaście, ze względu na to, że mowa miała trwać tylko pięć minut.

– A Mount Vernon? Myślałem, że chcesz tam studiować. Na pewno by ci się spodobała ta uczelnia – powiedziałem.

Spojrzała na mnie z ukosa.

– Chcesz powiedzieć, że świetnie tam pasuję, prawda?

Te jej podkręcone piłki trafiały czasami człowieka prosto miedzy oczy.

– Źle mnie zrozumiałaś – odparłem szybko. – Obiło mi się po prostu o uszy, że zaczniesz tam w przyszłym roku studia i bardzo się z tego cieszysz.

Wzruszyła ramionami, nic na to nie odpowiadając, i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, co mam o tym sądzić. Tymczasem doszliśmy do jej domu i zatrzymaliśmy się na chodniku. Z miejsca, w którym stałem, widziałem przez zasłony w salonie cień Hegberta. Lampa była zapalona, pastor siedział na sofie przy oknie. Miał pochyloną głową, jakby coś czytał. Przypuszczam, że to Biblia.

– Dziękuje, że mnie odprowadziłeś, Landon – powiedziała Jamie, ale zanim odeszła alejką, przez chwile mierzyła mnie wzrokiem.

Patrząc jak odchodzi, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to najbardziej niezwykła rozmowa, jaka dotychczas odbyliśmy. Mimo dziwnych odpowiedzi na niektóre moje pytania, Jamie wydawała się całkiem normalna.


Kiedy odprowadzałem ją nazajutrz wieczorem, spytała o mojego ojca.

– Chyba wszystko u niego w porządku – odparłem. – Ale nie bywa w Beaufort zbyt często.

– Nie żałujesz tego? Że dorastasz praktycznie bez ojca?

– Czasami.

– Mnie też brakuje mojej mamy – powiedziała. – Mimo że jej w ogóle nie znałam.

Po raz pierwszy dopuściłem do świadomości myśl, że mnie i Jamie może coś łączyć. Przez chwilę się nad tym zastanawiałem.

– To musi być dla ciebie trudne – stwierdziłem szczerze. – Mój ojciec jest dla mnie kimś obcym, ale przynajmniej żyje.

Zerknęła na mnie, kiedy szliśmy, a potem ponownie spojrzała prosto przed siebie i pociągnęła delikatnie za włosy. Zauważyłem już, że robi to, kiedy jest zdenerwowana albo nie wie co powiedzieć.

– Tak, czasami jest to trudne – przyznała. – Nie zrozum mnie źle… kocham mojego ojca z całego serca, ale zdarzają się chwile, gdy zastanawiam się, jak by to było, gdybym miała przy sobie matkę. Myślę, że mogłybyśmy rozmawiać o różnych rzeczach w sposób, w jaki nie mogę tego robić z ojcem.

Doszedłem do wniosku, że ma na myśli rozmowy o chłopcach. Dopiero później przekonałem się w jakim jestem błędzie.

– Jak wygląda twoje życie z ojcem? Czy jest taki sam jak w kościele? – zapytałem.

– Nie. Właściwie ma bardzo duże poczucie humoru.

– Hegbert? – parsknąłem.

Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Jamie była chyba trochę wstrząśnięta, słysząc, że mówię o nim po imieniu, ale nie robiła mi wyrzutów i nie zareagowała na mój komentarz.

– Nie bądź taki zdziwiony – powiedziała. – Kiedy go bliżej poznasz, na pewno go polubisz.

– Wątpię czy kiedykolwiek go bliżej poznam.

– Nigdy nie wiadomo, Landon – oświadczyła z uśmiechem – jakie są Boże zamysły.

Nie znosiłem, kiedy opowiadała takie rzeczy. Przestając z nią, miało się wrażenie, że codziennie rozmawia się z Panem Bogiem. I nigdy nie wiedziało się, co usłyszała od swojego „ pryncypała”. Niewykluczone, że miała nawet bezpośredni bilet do nieba, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi, zważywszy, że była taką dobrą osobą.

– Niby jak miałbym go poznać? – zapytałem.

Nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się do siebie, tak jakby znała jakiś sekret i nie chciała mi go wyjawić. Jak już mówiłem, nie znosiłem, kiedy to robiła.


Następnego wieczoru rozmawialiśmy o Biblii.

– Dlaczego zawsze ją ze sobą nosisz? – zapytałem.

Prawdę mówiąc, przypuszczałem, że robi to po prostu dlatego, że jest córką pastora. Nie był to zbyt odkrywczy wniosek, biorąc pod uwagę stosunek Hegberta do Pisma Świętego i w ogóle. Ale Biblia, którą Jamie ze sobą nosiła, była stara, a jej okładka zdarta. Spodziewałem się, że ktoś taki jak ona powinien sobie kupować co roku nową, żeby popierać wydawców publikujących Biblie, odnawiać żarliwość swojej wiary czy coś w tym rodzaju.

Jamie przeszła kilka kroków, zanim odpowiedziała.

– Należała do mojej matki – odparła w końcu.

– Och… – westchnąłem, czując, jakbym rozdeptał przypadkiem czyjegoś oswojonego żółwia.

– Nic się nie stało, Landon – powiedziała, zerkając na mnie. – Skąd mogłeś wiedzieć.

– Przykro mi, że cię zapytałem…

– Nie musi ci być przykro. Nie miałeś nic złego na myśli. Moja matka i ojciec – dodała po chwili – dostali tę Biblię w dniu ślubu, ale to mama głównie jej używała. Stale ją czytała, zwłaszcza w trudnych momentach.

Przypomniałem sobie te wszystkie poronienia.

– Uwielbiała czytać ją wieczorem, przed pójściem na spoczynek – kontynuowała Jamie – i miała ja ze sobą w szpitalu, kiedy ja się urodziłam. Gdy mój ojciec dowiedział się, że umarła, razem ze mną zabrał ze szpitala Biblię.

– Przykro mi – powtórzyłem.

Kiedy ktoś mówi coś smutnego, są to jedyne słowa, które przychodzą ci do głowy, mimo że powtarzałeś je już dziesięć razy przedtem.

– Dzięki niej mogę jakby… stać się jej cząstką – dodała Jamie. – Potrafisz to zrozumieć?

Nie mówiła tego ze smutkiem, ale bardziej, żeby udzielić odpowiedzi na moje pytanie. Nie wiem dlaczego, lecz to jeszcze bardziej pogorszyło sytuację.

Ponownie pomyślałem o tym, jak dorastała razem z Hegbertem, i naprawdę nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Namyślając się nad odpowiedzią, usłyszałem z tyłu klakson. Oboje z Jamie odwróciliśmy się i zobaczyliśmy podjeżdżający do krawężnika samochód.

W samochodzie siedzieli Eric i Margaret, Eric za kierownicą, Margaret na siedzeniu pasażera, bliżej nas.

– Patrzcie, patrzcie, kogo tutaj widzimy – powiedział Eric i pochylił się nad kierownicą, żebym mógł zobaczyć jego twarz.

Nie mówiłem mu, że odprowadzam Jamie do domu, i w dziwny sposób – być może tak właśnie funkcjonował umysł nastolatka – ta nowa okoliczność przyćmiła wszystko, co odczuwałem wcześniej w związku z opowieścią Jamie.

– Witaj, Eric. Witaj, Margaret – pozdrowiła ich wesoło Jamie.

– Odprowadzasz ją do domu, Landon?

Za uśmieszkiem Erica czaił się mały diabełek.

– Cześć, Eric – odparłem, żałując, że nas zobaczyli.

– Piękny wieczór na spacer – stwierdził.

Od Jamie oddzielała go Margaret i chyba dlatego czuł się trochę śmielej niż zwykle w jej obecności. I na pewno nie zamierzał zrezygnować z okazji, żeby wbić mi kolejną szpilę.

Jamie rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła.

– Owszem, bardzo piękny – powiedziała.

Eric także się rozejrzał, przybierając melancholijny wyraz twarzy, a potem głęboko westchnął. Wiedziałem, że udaje.

– Chłopie, tu jest naprawdę ślicznie. – Ponownie westchnął i wzruszył ramionami. – Podwiózłbym was, ale przejażdżka nie będzie nawet w połowie tak miła jak spacer pod gwiazdami, a za nic nie chciałbym, żebyście go stracili.

Powiedział to tak, jakby wyświadczał nam obojgu przysługę.

– I tak jesteśmy już prawie przy moim domu – odparła Jamie. – Chciałam zaprosić Landona na filiżankę cydru. Może też macie ochotę? Cydru na pewno nie zabraknie.

Filiżanka cydru? W jej domu? Nic o tym nie wspominała…

Wsadziłem ręce do kieszeni, zastanawiając się, czy może się wydarzyć coś jeszcze gorszego.

– Och, nie… dziękujemy. Jechaliśmy właśnie do baru „ U Cecila”.

– W powszedni dzień? – zapytała niewinnym tonem Jamie.

– Nie będziemy siedzieć do późna – obiecał jej Eric. – Ale czas już na nas. Życzę wam obojgu miłego wieczoru przy cydrze.

– Dziękuję, że przystanęliście, żeby się przywitać – odparła Jamie, machając ręką.

Eric ruszył z miejsca i powoli odjechał. Jamie uznała pewnie, że jest bezpiecznym kierowcą. Tak naprawdę wcale nim nie był, ale potrafił się zawsze wyłgać, kiedy na coś najechał. Pamiętam jak kiedyś opowiadał matce, że krowa wyskoczyła mu prosto pod samochód i dlatego właśnie ma rozbitą chłodnicę i zderzak.

– To zdarzyło się tak szybko, mamo, ta krowa pojawiła się nie wiadomo skąd. Wyleciała prosto na mnie i nie zdążyłem zahamować.

Wszyscy wiedzą, że krowy nie latają, ale jego matka mu uwierzyła. Swoją droga, ona też prowadziła kiedyś drużynę klakierek.

Kiedy zniknęli nam z oczu, Jamie odwróciła się do mnie z uśmiechem.

– Masz miłych przyjaciół, Landon – zauważyła.

– Jasne – mruknąłem.

Zwróćcie uwagę, jak dyplomatycznie sformułowałem swoją odpowiedź.

Pożegnawszy się z nią – nie, nie zostałem, żeby napić się cydru – ruszyłem, przeklinając pod nosem, do swojego domu. Zdążyłem już kompletnie zapomnieć o opowieści Jamie, i słyszałem niemal, jak moi przyjaciele śmieją się ze mnie w drodze do baru „U Cecila”.

Widzicie co się dzieje, kiedy człowiek stara się być miły?


Nazajutrz rano w szkole wiedzieli, że odprowadzam Jamie do domu, i zapoczątkowało to nową rundę spekulacji na nasz temat. Tym razem były one jeszcze gorsze niż poprzednio. Były tak straszne, że nie chcąc ich wysłuchiwać, całą dużą przerwę przesiedziałem w bibliotece.

Tego wieczoru próba odbywała się w miejskim teatrze. Była to ostatnia próba przed premierą i mieliśmy mnóstwo roboty. Zaraz po szkole chłopcy z klasy dramatu mieli załadować dekoracje na wynajętą ciężarówkę, żeby można było je przewieźć do teatru. Problem polegał na tym, że ja i Eddie byliśmy jedynymi chłopcami w klasie dramatu, a Eddie nie był najlepiej skoordynowanym ruchowo osobnikiem w historii homo sapiens. Za każdym razem, gdy dźwigaliśmy jakieś ciężkie przedmioty i naprawdę potrzebowałem pomocy, jego ciało się buntowało: potykał się na jakimś pyłku albo leżącym na podłodze owadzie i cały ciężar dekoracji miażdżył mi palce, urażając je w możliwie najbardziej bolesny sposób.

– Prze… przepraszam – mruczał, zacinając się. – Ba… bardzo cię bo… bolało?

– Po prostu nie rób tego więcej – odpowiedziałem, tłumiąc w ustach przekleństwo.

Ale Eddie nie potrafił przestać się potykać, podobnie jak nie potrafił sprawić, żeby przestał padać deszcz. Kiedy skończyliśmy załadunek i rozładunek, moje palce przypominały palce wędrownego cieśli, Toby’ego. Co gorsza, przed rozpoczęciem próby nie miałem czasu niczego przegryźć. Przewożenie dekoracji trwało całe trzy godziny, a zaraz po ich ustawieniu przyszli inni i trzeba było zaczynać próbę. Biorąc pod uwagę inne rzeczy, które wydarzyły się tego dnia, nie można się dziwić, że byłem w bardzo kiepskim nastroju.

Wygłaszałem swoje kwestie, w ogóle nie myśląc, co mówię, i przez cały wieczór panna Garber ani razu nie użyła słowa „ cudownie”. Po próbie miała bardzo zatroskaną miną, ale Jamie uśmiechała się i powiedziała jej, że nie ma się czym martwić, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałem, że próbuje brać mnie w obronę, lecz kiedy poprosiła, żebym odprowadził ją do domu, odmówiłem. Teatr stał w środku miasteczka i żeby ją odprowadzić, musiałem solidnie nadłożyć drogi. Poza tym nie chciałem, żeby ktoś znowu zobaczył nas razem. Prośbę Jamie usłyszała jednak panna Garber i oznajmiła bardzo stanowczym tonem, że z radością to zrobię.

– Możecie porozmawiać o przedstawieniu – dodała. Może uda wam się wyeliminować pewne niedociągnięcia.

Mówiąc o niedociągnięciach, miała oczywiście na myśli mnie.

Kolejny raz zatem odprowadzałem Jamie do dom, ale wiedziała chyba, że nie jestem w nastroju do pogaduszek, bo szedłem trochę z przodu, z rękami w kieszeniach, nie odwracając się nawet, żeby sprawdzić, czy za mną nadąża. Maszerowaliśmy w ten sposób przez kilka minut i ani razu się do niej nie odezwałem.

– Nie jesteś w najlepszym humorze, prawda? – zapytała w końcu. – Nie starałeś się zbytnio dziś wieczorem.

– Nic nigdy nie ujdzie twojej uwagi? – odparłem z przekąsem, nawet na nią nie patrząc.

– Może mogłabym ci jakoś pomóc? – zapytała.

W jej głosie zabrzmiała jakby radość i to jeszcze bardziej mnie rozzłościło.

– Wątpię – warknąłem.

– Może gdybyś powiedział, co ci doskwiera…

Nie dałem jej skończyć.

– Słuchaj – powiedziałem, zatrzymując się i odwracają do niej twarzą. – Straciłem cały dzień na głupoty, nie jadłem nic od lunchu, a teraz musze nadkładać milę drogi, żeby upewnić się, czy dotarłaś bezpiecznie do domu, podczas gdy oboje wiemy, że w ogóle tego nie potrzebujesz.

Po raz pierwszy odezwałem się do niej podniesionym głosem. Ale nawet mi to dobrze zrobiło. To wszystko wzbierało we mnie od dłuższego czasu. Jamie była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć, a ja mówiłem dalej:

– A robię to wyłącznie z powodu twojego ojca, który nawet mnie nie lubi. Ta cała historia nie ma sensu i żałuję, że się na to w ogóle zgodziłem.

– Mówisz to, bo denerwujesz się przed przedstawieniem…

Przerwałem jej, kręcąc głową. Kiedy już zacząłem, trudno mi się było czasami zatrzymać. Potrafiłem znosić jej optymizm i pogodę ducha tylko przez jakiś określony czas, a tego dnia lepiej było ze mną nie zadzierać.

– Nie rozumiesz tego? – zapytałem poirytowany. – Nie denerwuje się przed przedstawieniem, po prostu nie chcę tu być. Nie chcę cię odprowadzać do domu, nie chcę, żeby moi przyjaciele mnie obgadywali, nie chcę spędzać z tobą czasu. Zachowujesz się, jakbyśmy byli przyjaciółmi, ale my wcale nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie jesteśmy dla siebie niczym. Chce po prostu, żeby to wszystko się skończyło i żebym mógł wrócić do normalnego życia.

Mój wybuch chyba ją uraził i szczerze mówiąc, nie mogłem jej o to winić.

– Rozumiem – powiedziała jedynie.

Myślałem, że podniesie głos, żeby się bronić i udowodnić, że nie mam racji, ale ona nie zrobiła tego. Wbiła tylko wzrok w ziemię. Myślę, że chciało jej się trochę płakać, ale opanowała się, a ja ruszyłem dalej, zostawiając ją stojąca na chodniku. Chwilę później usłyszałem jednak, że rusza w ślad za mną. Przez resztę drogi szła mniej więcej pięć jardów z tyłu, ale nie próbowała się do mnie odzywać aż do momentu, gdy skręciła w swoją alejkę. Odchodziłem już, kiedy usłyszałem jej głos.

– Dziękuję, że odprowadziłeś mnie do domu, Landon! – zawołała.

Skrzywiłem się. Potraktowałem ją podle i wygarnąłem prosto w twarz naprawdę przykre rzeczy, lecz ona i tak potrafiła znaleźć jakiś powód, żeby mi podziękować. Taka po prostu była i chyba za to ją nienawidziłem.

A może raczej nienawidziłem samego siebie.

Загрузка...