CZĘŚĆ III. Fuzje

16 maja – 14 czerwca

Rozdział 15

Piątek 16 maja – sobota 31 maja

MIKAEL BLOMKVIST został zwolniony z zakładu karnego w piątek 16 maja, dwa miesiące po przybyciu do Rullaker. Tego samego dnia, kiedy zaczął odsiadywanie kary, nie robiąc sobie większych nadziei, złożył podanie o skrócenie jej wymiaru. Nigdy nie zrozumiał przyczyn wcześniejszego zwolnienia, ale podejrzewał, że wpłynęły nań niewykorzystane weekendowe przepustki oraz fakt, że w zakładzie obliczonym na trzydzieści jeden osób znajdowało się obecnie czterdziestu dwóch więźniów. W każdym razie szef więzienia, pochodzący z Polski czterdziestoletni Peter Sarowsky, z którym Mikael nigdy nie miał kłopotów, wystąpił o skrócenie kary.

W Rullaker było przyjemnie i spokojnie. Zakład przyjmował, jak wyraził się Sarowsky, popaprańców i pijanych kierowców, z których jednak żaden nie był prawdziwym przestępcą. Codzienna rutyna przypominała życie w schronisku turystycznym. Czterdziestu jeden więźniów, z których połowę stanowili potomkowie emigrantów, traktowało Mikaela trochę jak zamorskiego ptaka. I taki też niewątpliwie był. W każdym razie był jedynym więźniem, o którym mówiono w telewizji, co niewątpliwie zapewniało mu pewien status, ale z drugiej strony nikt nie traktował go jak poważnego przestępcy.

Nie uważał go za takiego również szef więzienia. Już pierwszego dnia wezwał Mikaela na rozmowę, w trakcie której zaproponował mu terapię, Komvux, inne formy dokształcania oraz doradztwo zawodowe. Mikael odpowiedział, że nie odczuwa szczególnych potrzeb w zakresie dostosowania społecznego, że swoje plany studiów zrealizował kilkadziesiąt lat temu i że już ma pracę. Poprosił natomiast o możliwość korzystania w celi z iBooka, niezbędnego mu do pracy nad książką, do której napisania został zatrudniony. Sarowsky bez problemu udzielił zezwolenia i nawet przydzielił Mikaelowi zamykaną szafkę, w której można było chować komputer, chroniąc go przed kradzieżą czy aktami wandalizmu. Nie żeby któryś z więźniów tak naprawdę chciał dopuścić się tych czynów; współtowarzysze Mikaela otaczali go raczej szczególną opieką.

Tak więc Mikael spędził dwa stosunkowo przyjemne miesiące, pracując sześć godzin dziennie nad kroniką rodziny Vangerów. Pracę przerywał jedynie na kilkugodzinne obowiązkowe sprzątanie oraz na rekreację. Razem z dwoma innymi więźniami, z których jeden pochodził ze Skóvde, a drugi z Chile, sprzątał codziennie więzienną siłownię. Rekreacja polegała na oglądaniu telewizji, grze w karty albo ćwiczeniu na siłowni. Mikael odkrył w sobie talent do pokera, chociaż każdego dnia przegrywał kilka groszowych monet. Regulamin zakładu dopuszczał grę na pieniądze, jeżeli w puli nie było więcej niż pięć koron.

Wiadomość o przedterminowym zwolnieniu otrzymał dzień wcześniej. Zaproszony do gabinetu Sarowskiego napił się z nim wódki, a wieczór spędził na pakowaniu ubrań i notatek.

PROSTO Z WIĘZIENIA pojechał do swojej chatki w Hedeby Przechodząc przez most, usłyszał znajome miauczenie i w drodze do domu towarzyszył mu rudobrązowy kot, który najpierw przywitał się z nim, łasząc się do nóg.

– No dobra, właź – powiedział Mikael przy drzwiach. – Ale nie zdążyłem kupić mleka.

Rozpakował swój bagaż. Nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wrócił z urlopu, odkrył, że brakuje mu towarzystwa współwięźniów i Sarowskiego. Jak absurdalnie by to nie brzmiało, było mu tam dobrze. Przedterminowe zwolnienie przyszło tak nagle, że Mikael nie zdążył nikogo zawiadomić o swoim powrocie.

Właśnie minęła szósta wieczorem. Pospieszył do najbliższego sklepu, żeby przed zamknięciem zrobić podstawowe zakupy. Wróciwszy do domu, włączył komórkę i zadzwonił do Eriki, której poczta głosowa poinformowała, że abonent jest chwilowo niedostępny. Nagrał wiadomość.

A później pomaszerował do swojego pracodawcy, który z podniesionymi brwiami przywitał go zdziwionym:

– Uciekłeś?

– Przedterminowo zwolniony, zgodnie z prawem.

– A to niespodzianka!

– Dla mnie też. Dowiedziałem się o tym wczoraj wieczorem.

Patrzyli na siebie przez kilka sekund. I nagle starzec, objąwszy zaskoczonego Mikaela, przytulił go serdecznie.

– Właśnie schodziłem na kolację. Zjesz ze mną?

Anna podała naleśniki z boczkiem i brusznicą. Siedząc ciągle w jadalni, rozmawiali jeszcze dwie godziny. Mikael zrelacjonował postępy w pracy nad kroniką rodzinną i opowiedział o istniejących tu i ówdzie lukach. Nie wspomnieli ani słowem o Harriet, ale odbyli szczegółową rozmowę na temat „Millennium".

– Mieliśmy trzy zebrania zarządu, pani Berger i wasz partner Christer Malm byli tak uprzejmi, że przenieśli dwa z nich tutaj, do Hedestad, a na trzecim, w Sztokholmie, reprezentował mnie Dirch. Chciałbym być o kilka lat młodszy. Prawda jest taka, że dłuższe podróże są dla mnie zbyt męczące. Ałe spróbuję pojechać na południe latem.

– Myślę, że wszystkie zebrania mogą się odbywać tutaj – odpowiedział Mikael. – A jak czujesz się jako współwłaściciel gazety?

Henrik Vanger uśmiechnął się krzywo.

– To naprawdę najwspanialsza rzecz, jaka mnie spotkała w ciągu ostatnich lat. Przyjrzałem się sytuacji finansowej, wygląda całkiem znośnie. Nie będę musiał inwestować tak dużo, jak myślałem. Przepaść między dochodami a wydatkami maleje.

– Rozmawiałem z Eriką mniej więcej raz w tygodniu. Rozumiem, że na froncie ogłoszeniowym trochę się polepszyło.

Henrik skinął głową.

– Tendencja zaczyna się odwracać, ale to jeszcze trochę potrwa. Początkowo firmy wchodzące w skład koncernu Vangera wykupywały całe strony, żeby wesprzeć gazetę. Ale teraz wrócili dwaj potężni ogłoszeniodawcy – telefony komórkowe i biuro turystyczne.

Uśmiechnął się szeroko.

– Czasami prowadzimy też prywatne kampanie wśród dawnych wrogów Wennerstróma. I uwierz mi, jest ich całkiem sporo.

– Słyszałeś coś od samego Wennerstróma?

– Taa… nie do końca. Ale jesteśmy sprawcami przecieku; media wiedzą, że Wennerstróm organizuje bojkot „Millennium". I teraz jawi się jako szalenie małostkowy. Podobno jakiś dziennikarz z DN zapytał go o to i dostał opryskliwą odpowiedź.

– Cieszy cię to?

– Cieszyć to złe słowo. Powinienem był zająć się tym wiele lat temu.

– O co wam tak naprawdę poszło?

– Nawet nie kombinuj. Dowiesz się po nowym roku.

W POWIETRZU UNOSIŁ SIĘ przyjemny zapach wiosny. Kiedy około dziewiątej Mikael opuścił dom Henrika, zaczęło zmierzchać. Zawahał się przez chwilę. A później zapukał do drzwi Cecilii.

Nie zastanawiał się, czego oczekuje. Cecilia zrobiła wielkie oczy. Z lekko zakłopotaną miną wpuściła go do przedpokoju. Stali naprzeciwko siebie, nagle niepewni siebie nawzajem. Ona też zapytała, czy uciekł, a on jeszcze raz wytłumaczył swój niezapowiedziany powrót.

– Chciałem tylko powiedzieć cześć. Przychodzę w nieodpowiednim momencie?

Unikała jego wzroku. Mikael od razu wyczuł, że nie ucieszyła się na jego widok.

– Nie… nie, proszę wejdź. Napijesz się kawy?

– Tak, chętnie.

Podążył za nią do kuchni. Odwrócona plecami wlewała wodę do pojemnika ekspresu. Mikael podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. Zamarła.

– Cecilio, wygląda na to, że wcale nie masz ochoty poczęstować mnie kawą.

– Oczekiwałam cię dopiero za miesiąc – odpowiedziała. – Zaskoczyłeś mnie.

Pokonując jej niechęć, odwrócił Cecilię twarzą do siebie. Stali tak bez ruchu przez krótką chwilę. Ciągle nie chciała mu spojrzeć w oczy.

– Zapomnij o kawie. Co się stało?

Pokręciła głową i westchnęła głośno.

– Mikael. Idź, proszę. Nie pytaj o nic. Po prostu wyjdź.

NAJPIERW POMASZEROWAŁ do swojej chatki, ale zatrzymał się niezdecydowany przy furtce. Zamiast wejść do środka, poszedł nad wodę i usiadł na kamieniu przy moście. Paląc papierosa, próbował poskładać myśli. Zastanawiał się, co spowodowało tak dramatyczną zmianę w zachowaniu Cecilii.

Nagle usłyszał dźwięk silnika i zobaczył ogromną łódź wślizgującą się pod most. Za sterem stał Martin Vanger, skoncentrowany na omijaniu mielizny. Dwunastometrowa motorówka była imponującą maszyną. Mikael wstał i poprowadził łódź wzdłuż nadbrzeżnej promenady. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że przy pomostach stoi już sporo łodzi, zarówno żaglówek, jak i tych o napędzie motorowym. Oprócz kołyszących się na fali przyboju drewnianych motorówek i niewielkiego jachtu regatowego, dojrzał też znacznie większe i droższe łodzie. Zauważył ekskluzywny Hallberg-Rassy. A więc przyszło lato. A z nim – widoczny gołym okiem – podział klasowy życia marynistycznego w Hedeby. Martin Vanger posiadał bez wątpienia największą i najbardziej kosztowną łódź w okolicy.

Zatrzymał się pod domem Cecilii, spojrzał w oświetlone okna na piętrze i wrócił do domu. Czekając, aż zaparzy się kawa, zajrzał do gabinetu.

Zanim stawił się w więzieniu, oddał Henrikowi większość dokumentacji dotyczącej Harriet. Wydawało mu się, że pozostawienie całości w niezamieszkanym pomieszczeniu nie byłoby zbyt mądre. Teraz półki ziały pustką. Mikael zatrzymał jedynie pięć notatników Henrika, które wziął ze sobą do Rullaker i które dzisiaj znał już prawie na pamięć, oraz – co właśnie stwierdził – zapomniany przez przypadek album ze zdjęciami.

Wziął go do kuchni i nalawszy sobie kawy usiadł przy stole. Kolejny raz zaczął przerzucać sztywne kartki.

Zdjęcia zrobione tego dnia, kiedy zniknęła Harriet. Najpierw jej ostatnia fotografia: w orszaku w Hedestad z okazji Dnia Dziecka. Później ponad sto osiemdziesiąt ostrych jak brzytwa zdjęć z wypadku na moście, nad którymi niejednokrotnie ślęczał ze szkłem powiększającym. Teraz przeglądał je na chybił trafił, wiedząc, że nie znajdzie nic, co uczyniłoby go mądrzejszym. Nagle poczuł, że ma tej zagadki po dziurki w nosie i z hukiem zamknął album.

Nie mogąc sobie znaleźć miejsca, podszedł do okna i zaczął wpatrywać się w ciemność.

Ale po chwili znów spojrzał na opasłą księgę ze zdjęciami. Nie potrafił wyjaśnić tego uczucia, ale zupełnie niespodziewanie błysnęła mu ulotna myśl, niczym reakcja na coś, co właśnie zobaczył. Jak gdyby jakaś niewidzialna istota dmuchnęła mu delikatnie w ucho, a po karku przeszły ciarki.

Usiadł i otworzył album. Przeglądał stronę za stroną, oglądał każde zdjęcie z mostu. Patrzył na młodszą wersję usmarowanego ropą Henrika i młodszego Haralda, którego jeszcze nie zobaczył na żywo, choćby przelotnie. Na zniszczoną poręcz mostu, budowle, okna i pojazdy. Zidentyfikowanie dwudziestoletniej Cecilii wśród gapiów nie sprawiło mu żadnego kłopotu. W jasnej sukience i ciemnym żakiecie powracała na wielu fotografiach.

Poczuł nagłe podniecenie. Z biegiem lat nauczył się ufać swoim instynktom. Zauważył coś w albumie, ale nie potrafił dokładnie określić co.

DOCHODZIŁA JEDENASTA. Mikael w dalszym ciągu siedział przy kuchennym stole i wpatrywał się w zdjęcia, gdy usłyszał, że otwierają się drzwi.

– Czy mogę wejść do środka? – zapytała Cecilia i nie czekając na odpowiedź, usiadła po przeciwnej stronie stołu.

Mikael doznał osobliwego uczucia deja vu. Miała na sobie szeroką, jasną sukienkę i szaroniebieski żakiet, niemal identyczne jak te, w które była ubrana na fotografiach z 1966 roku.

– To ty jesteś problemem – powiedziała.

Mikael uniósł brwi.

– Wybacz, ale kiedy do mnie dzisiaj zapukałeś, totalnie mnie zaskoczyłeś. A teraz czuję się tak nieszczęśliwa, że nie mogę zasnąć.

– Dlaczego jesteś nieszczęśliwa?

– Nie rozumiesz?

Pokręcił głową.

– Nie będziesz się śmiał, jak opowiem?

– Obiecuję. Nie będą się śmiał.

– Kiedy cię uwiodłam w zimie, działałam pod wpływem szalonego impulsu. Chciałam się zabawić. Nic poza tym. W ten pierwszy wieczór byłam nieźle nawalona i nie miałam zamiaru zaczynać jakichś długoterminowych związków. A później stało się inaczej. Chcę, żebyś wiedział, że te tygodnie, kiedy byłeś moim occasional lover, to najprzyjemniejsze tygodnie w moim życiu.

– Ja też uważam, że było bardzo miło.

– Mikael, cały czas okłamywałam ciebie i siebie samą. Nigdy nie byłam szczególnie rozwiązła seksualnie. W całym swoim życiu miałam może pięciu, sześciu partnerów. Pierwszy raz zaliczyłam, gdy miałam dwadzieścia jeden lat. Później był mój mąż, którego spotkałam jako dwudziestopięciolatka i który okazał się bydlęciem. A później miałam jeszcze trzech facetów w kilkuletnich odstępach. Ale to ty coś we mnie wyzwoliłeś. Nigdy nie było mi dość. To chyba dlatego, że wszystko u ciebie jest takie… niewymagające.

– Cecilio, nie musisz…

– Ciii… nie przerywaj mi, bo wtedy nigdy nie zdobędę się na to, żeby ci wszystko powiedzieć.

Mikael siedział w milczeniu.

– Tego dnia, gdy pojechałeś do więzienia, czułam się potwornie nieszczęśliwa. Nagle po prostu cię nie było. Jak gdybyś nigdy nie istniał. W chatce nigdy nie paliło się światło. W moim łóżku było pusto i zimno. Znów byłam tylko pięćdziesięciosześcioletnią babą.

Umilkła i przez chwilę patrzyła Mikaelowi w oczy.

– Zakochałam się w tobie tej zimy. Nie planowałam tego, tak wyszło. I nagle uświadomiłam sobie, że jesteś tutaj tylko tymczasowo, że pewnego pięknego dnia wyjedziesz stąd na dobre, podczas gdy ja zostanę tu do końca życia. To zabolało tak cholernie, że postanowiłam nie dopuszczać cię do siebie, gdy wrócisz z więzienia.

– Przykro mi.

– To nie twoja wina.

Siedzieli w milczeniu.

– Kiedy dzisiaj sobie poszedłeś, zaczęłam płakać. Chciałabym móc jeszcze raz przeżyć swoje życie. A później postanowiłam sobie jedną rzecz.

– Jaką?

Wbiła wzrok w blat stołu.

– Chyba muszę być porządnie stuknięta, jeżeli chcę przestać się z tobą spotykać tylko dlatego, że kiedyś stąd wyjedziesz. Mikael, nie możemy zacząć od początku? Potrafisz zapomnieć, co powiedziałam parę godzin temu?

– Już zapomniałem – odpowiedział Mikael. – Ale dziękuję za to, co mi opowiedziałaś.

Ciągle siedziała ze spuszczonymi wzrokiem.

– Jeżeli mnie chcesz, to ja bardzo chętnie…

Nagle spojrzała mu prosto w oczy. A po chwili wstała i skierowała kroki do sypiali. Po drodze zrzuciła żakiet i ściągnęła przez głowę sukienkę.

MIKAEL I CECILIA obudzili się jednocześnie na dźwięk otwieranych drzwi i kroków w kuchni. Usłyszeli, jak ktoś postawił z hukiem torbę przy piecu. A później ujrzeli w drzwiach sypialni Erikę, której uśmiech zamienił się w przerażenie.

– O Boże ty mój! – wykrzyknęła, cofając się za próg.

– Cześć Eriko! – powiedział Mikael.

– Cześć. Wybaczcie mi, proszę. Tysiąckrotnie przepraszam za takie wtargnięcie. Powinnam była zapukać.

– Powinniśmy byli zamknąć drzwi na klucz. Eriko – to jest Cecilia Vanger. Cecilio – Erika Berger jest redaktor naczelną „Millennium".

– Hej! – przywitała się Cecilia.

– Hej! – odpowiedziała Erika, nie mogąc się zdecydować, czy powinna podejść i – jak dobrze wychowana dziewczynka – podać rękę, czy po prostu wyjść.

– Ekm… to może ja pójdę na spacer…

– A może zamiast tego zaparzyłabyś kawę? – zaproponował Mikaeł, spojrzawszy na budzik. Właśnie minęło południe.

Erika skinęła potakująco głową i zamknęła drzwi do sypialni. Mikael i Cecilia spojrzeli po sobie. Cecilia wyglądała na zakłopotaną. Kochali się i rozmawiali ze sobą do czwartej nad ranem. A później Cecilia oznajmiła, że chce tu przenocować i że od dzisiaj ma w dupie to, czy ktoś wie, że bzyka się z Mikaelem. Spała odwrócona plecami, z ręką Mikaela na swojej piersi.

– Posłuchaj, wszystko jest w porządku – zaczął Mikael. – Erika ma męża i nie jest moją dziewczyną. Owszem, spotykamy się czasem, ale jej to zupełnie nie przeszkadza, że ty i ja coś tam sobie razem. Na pewno jednak jest ogromnie zażenowana.

Kiedy w jakiś czas później weszli do kuchni, Erika zdążyła już nakryć do stołu. Kawa, sok, dżem pomarańczowy, ser i tosty, wszystko wspaniale pachniało. Cecilia podeszła zdecydowanym krokiem do Eriki i podała jej rękę.

– To pierwsze powitanie było takie… pobieżne. Cześć!

– Cecilio, proszę wybacz mi, że zachowałam się jak słoń w składzie porcelany – odpowiedziała głęboko nieszczęśliwa Erika.

– Na Boga, zapomnij o tym! Napijemy się kawy.

– Hej! – przywitał się Mikael, obejmując Erikę. – Jak przyjechałaś?

– Samochodem, z samego rana. Dostałam wiadomość od ciebie o drugiej w nocy i próbowałam oddzwonić.

– A ja wyłączyłem komórkę – powiedział, uśmiechając się do Cecilii.

PO ŚNIADANIU ERIKA zostawiła mieszkańców chatki samym sobie, wychodząc pod pretekstem spotkania z Henrikiem Vangerem. Cecilia sprzątała ze stołu, odwrócona plecami do Mikaela. Podszedł bliżej i przytulił ją do siebie.

– I co teraz będzie? – zapytała.

– Nic. Erika to mój najlepszy przyjaciel. Od dwudziestu lat czasami bywamy ze sobą, czasami nie. I mam nadzieję, że ten stan rzeczy utrzyma się przez kolejne dwa dziesięciolecia. Ale nigdy nie byliśmy parą i nigdy nie przeszkadzamy sobie nawzajem w romansach.

– Czyli to nas łączy? Romans?

– Nie wiem, co nas łączy, ale najwyraźniej jest nam ze sobą dobrze.

– Gdzie Erika będzie spała w nocy?

– Załatwimy jej gdzieś nocleg. Pokój gościnny u Henrika. Nie będzie spała w moim łóżku.

Cecilia zamyśliła się.

– Nie wiem, czy to wytrzymam. Może ty i ona świetnie sobie radzicie w takim układzie, ale ja nie wiem… nigdy nie… – Pokręciła głową. – Pójdę do siebie. Muszę się nad tym trochę zastanowić.

– Cecilio, pytałaś mnie wcześniej o mój stosunek do Eriki i opowiedziałem ci o naszym związku. Jej obecność nie powinna być dla ciebie niespodzianką.

– To prawda. Ale dopóki znajdowała się na wygodną odległość w Sztokholmie, dopóty mogłam ją ignorować.

Założyła żakiet.

– Sytuacja jest przekomiczna – dodała z uśmiechem. – Przyjdź do mnie wieczorem na kolację. Weź ze sobą Erikę. Wydaje mi się, że ją polubię.

ERIKA ROZWIĄZAŁA problem noclegu na własną rękę. W związku z wcześniejszymi spotkaniami z Henrikiem nocowała u niego w jednym z pokoi gościnnych i teraz po prostu poprosiła o możliwość skorzystania z takiego pokoju.

Henrik nie potrafił ukryć radości i zapewnił Erikę, że jest zawsze mile widziana.

Mając z głowy tego typu formalności, Mikael i Erika przeszli przez most i na krótko przed zamknięciem usiedli na tarasie kawiarni Susanny.

– Jestem potwornie niezadowolona – powiedziała Erika. – Przyjeżdżam, żeby powitać cię na wolności, i znajduję w łóżku z miejscową femme fatale.

– Przepraszam.

– No więc jak długo… ty i miss Big Tits… – zapytała i zakręciła palcem młynka w powietrzu.

– Mniej więcej odkąd Henrik został współwłaścicielem.

– Aha.

– Aha co?

– Zwykła ciekawość.

– Cecilia to dobra kobieta. Lubię ją.

– Nie krytykuję. Tylko wyrażam niezadowolenie. Mam słodycze w zasięgu ręki, a muszę się odchudzać. Jak było w więzieniu?

– Jak w czasie dość porządnego urlopu wypełnionego pracą. A jak z gazetą?

– Lepiej. W dalszym ciągu ślizgamy się gdzieś na granicy upadku, ale po raz pierwszy od roku wzrosła liczba ogłoszeń. Dalej jesteśmy pod poprzeczką, ale zaczynamy wspinać się w górę. To zasługa Henrika. No i, co dziwne, wzrasta liczba prenumeratorów.

– Przecież od czasu do czasu zawsze tak jest. Raz wzrasta, raz maleje.

– Zgadza się, kilka setek w tę lub w tamtą stronę. Ale w ciągu ostatnich miesięcy przybyło nam trzy tysiące prenumeratorów. Przybywa ich systematycznie, trochę ponad dwustu pięćdziesięciu tygodniowo. Najpierw myślałam, że to zbieg okoliczności, ale ta tendencja ciągle się utrzymuje. Jak dotąd to największy wzrost nakładu pojedynczego numeru. Ci nowi czytelnicy znaczą więcej niż dochody z reklam. A jednocześnie wygląda na to, że starzy czytelnicy też konsekwentnie odnawiają prenumeraty.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Nikt z nas nie potrafi tego pojąć. Nie mieliśmy żadnej kampanii reklamowej. Christer poświęcił tydzień na to, żeby zbadać, kto nas chce czytać. Po pierwsze to zupełnie nowi prenumeratorzy. Po drugie siedemdziesiąt procent stanowią kobiety. Normalnie zawsze przeważali mężczyźni, których też było około siedemdziesięciu procent. Po trzecie można tych ludzi opisać jako przedstawicieli klasy średniej, mieszkających pod miastem. To wykształceni nauczyciele, szefowie niższego szczebla, urzędnicy.

– Bunt klasy średniej przeciwko wielkiemu kapitałowi?

– Nie wiem. Ale jak tak dalej pójdzie, to nastąpi prawdziwa zmiana trzonu czytelników. Dwa tygodnie temu mieliśmy naradę redakcyjną i postanowiliśmy zacząć zamieszczać trochę nowego materiału; chcę mieć więcej artykułów o reprezentacji interesów pracowniczych w powiązaniu z TCO [††] i tego typu rzeczy. Ale też więcej reportaży demaskujących na przykład o sytuacji kobiet.

– Tylko nie zmieniaj zbyt wiele – ostrzegł Mikael. – Jeżeli przybywa nowych czytelników, to widocznie dlatego, że podobają im się obecne treści.

CECILIA ZAPROSIŁA na kolację również Henrika, może dlatego, żeby nie ryzykować nieprzyjemnych tematów. Przygotowała gulasz z dziczyzny, do którego podała czerwone wino. Erika i Henrik zaczęli od dyskusji o rozwoju „Millennium" i o nowych prenumeratorach, ale z czasem rozmowa zeszła na inne tematy. Nagle Erika zwróciła się do Mikaela z pytaniem, jak postępuje jego praca nad książką.

– Myślę, że za jakiś miesiąc dostarczę Henrikowi wstępną wersję kroniki.

– Kroniki w duchu rodziny Addamsów – wtrąciła z uśmiechem Cecilia.

– Tak, ma pewne aspekty historyczne – przyznał Mikael.

Cecilia zerknęła na Henrika.

– Mikaelu, tak naprawdę Henrik nie jest zainteresowany kroniką rodzinną. Zależy mu tylko na tym, żebyś rozwiązał zagadkę zniknięcia Harriet.

Mikael nie zareagował. Odkąd zaczął spotykać się z Cecilia, rozmawiał z nią o Harriet dość otwarcie. Cecilia już dawno domyśliła się, na czym polega prawdziwe zlecenie Mikaela, chociaż on nigdy tego nie potwierdził. Ale nigdy nie przyznał się przed Henrikiem, że rozmawia na ten temat z Cecilia. Krzaczaste brwi starca poruszyły się nieznacznie. Erika milczała.

– Drogi Henriku – powiedziała Cecilia. – Nie jestem głupia. Nie wiem dokładnie, jak wygląda wasza umowa, ale jego pobyt w Hedeby ma ścisły związek z Harriet, prawda?

Henrik skinął głową i popatrzył na Mikaela.

– Mówiłem przecież, że to inteligentna kobieta. – I zwracając się do Eriki zapytał: – Wychodzę z założenia, że Mikael wyjaśnił ci cel swojego pobytu w Hedeby?

Erika skinęła potakująco.

– I zakładam, że uważasz to zajęcie za kompletnie pozbawione sensu. Nie, nie musisz odpowiadać. To jest niedorzeczne i bezsensowne zajęcie. Ale ja muszę się dowiedzieć.

– Nie mam uwag odnośnie do tego tematu – odparła dyplomatycznie Erika.

– Oczywiście, że masz.

Henrik odwrócił się teraz do Mikaela.

– Wkrótce minie pół roku. Mów, proszę. Czy znalazłeś cokolwiek, czego jeszcze nie zbadaliśmy?

Mikael unikał wzroku starca. Przypomniał sobie to osobliwe uczucie, którego doznał, siedząc wczoraj nad fotografiami. Nie opuszczało go przez cały dzień, ale nie miał czasu, żeby jeszcze raz otworzyć album. Nie był pewien, czy to wszystko nie jest złudzeniem, ale wiedział, że miał jakąś refleksję. Był o włos od przełomowej myśli. W końcu spojrzał na Henrika i pokręcił głową.

– Nie znalazłem niczego.

Starzec przyjrzał mu się z wyrazem nagłej czujności na twarzy. Ale nie skomentował odpowiedzi Mikaela i tylko pokiwał głową.

– Nie wiem jak tam z młodzieżą, ale czuję, że na mnie już czas. Dziękuję za kolację, Cecilio. Dobranoc, Eriko. Zajrzyj, proszę, do mnie jutro rano, zanim pojedziesz.

KIEDY HENRIK zamknął drzwi, zapadła cisza. Przerwała ją Cecilia.

– Mikael, co to było?

– Wygląda na to, że Henrik jest wrażliwy na ludzkie reakcje jak sejsmograf. Kiedy wczoraj do mnie przyszłaś, przeglądałem album ze zdjęciami.

– No i?

– Zobaczyłem coś. Nie wiem co i nie potrafię wskazać tego palcem. To coś przerodziło się prawie w myśl, której nie udało mi się złapać.

– Ale o czym pomyślałeś?

– No… nie wiem. A później pojawiłaś się ty i… hmm… mogłem się oddać przyjemniejszym myślom.

Cecilia zaczerwieniła się i unikając wzroku Eriki, wymknęła się do kuchni, żeby zaparzyć kawę.

BYŁ CIEPŁY i słoneczny majowy dzień. Przyroda tryskała zielenią i Mikael przyłapał się na nuceniu Den blomstertid nu kommer [‡‡].

Erika spędziła noc w pokoju gościnnym Henrika. Po kolacji Mikael zapytał Cecilię, czy nie ma ochoty na towarzystwo. Odpowiedziała, że jest zajęta wystawianiem końcowych ocen, zmęczona i że chce iść spać. Erika cmoknęła Mikaela w policzek i wczesnym poniedziałkowym rankiem opuściła wyspę.

Kiedy Mikael wyjeżdżał do więzienia w połowie marca, okolica uginała się pod zwałami śniegu. Teraz zieleniły się brzozy, a trawnik wokół jego chatki był gęsty i soczysty. Po raz pierwszy Mikael miał okazję rozejrzeć się po całej okolicy. Około ósmej rano zjawił się w domu Henrika i zapytał Annę, czy może pożyczyć termos. Porozmawiał trochę z gospodarzem, który właśnie wstał z łóżka, i dostał od niego plan wyspy. Mikael chciał przyjrzeć się bliżej chatce Gottfrieda, która kilkakrotnie, choć pośrednio, pojawiła się w dochodzeniu, ponieważ Harriet czasami w niej przebywała. Henrik wyjaśnił, że domek znajduje się w posiadaniu Martina Vangera, ale w zasadzie stoi niezamieszkany. Czasami korzystał z niego któryś z krewnych.

Mikael zdążył złapać Martina w ostatniej chwili, gdy ten wybierał się do pracy w Hedestad. Wyjaśnił z czym przychodzi i poprosił o klucz. Martin przyjrzał mu się uważnie z rozbawioną miną.

– Zgaduję, że kronika rodzinna doszła do rozdziału o Harriet?

– Chciałbym się tylko trochę rozejrzeć…

Martin przeprosił gościa na chwilę i wkrótce wrócił z kluczem.

– Na pewno nie masz nic przeciwko temu? – dociekał Mikael.

– Co do mnie, możesz się tam nawet wprowadzić, jeśli miałbyś ochotę. Nie biorąc pod uwagę położenia, to zdecydowanie przyjemniejszy domek niż ten, w którym teraz mieszkasz.

Mikael zaparzył kawę, zrobił kilka kanapek, napełnił butelkę wodą i zapakował wszystko do plecaka, który przewiesił przez ramię. Podążył wąską i zarośniętą dróżką biegnącą wzdłuż zatoki w północnej części wyspy. Domek Gottfrieda stał w odległości mniej więcej dwóch kilometrów od centrum osady. Po półgodzinnym lekkim marszu Mikael dotarł na miejsce.

Martin miał rację. Nagle przed Mikaelem ukazał się tonący w bujnej zieleni zakątek. Widok był imponujący: zarówno na ujście rzeki Hedealven i port jachtowy po lewej, jak i port przemysłowy po prawej stronie.

To dziwne, że nikt nie wziął w posiadanie tej rustykalnej chatki z ciemnych bali. Pokryta dachówką ceramiczną, miała zielone ramy okienne i malutką słoneczną werandę od frontu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że i ona, i ogródek od dawna nie były pielęgnowane. Farba z framug okien i drzwi schodziła płatami, a to, co miało być trawnikiem, przypominało raczej metrowej wysokości zarośla. Doprowadzenie zdziczałego ogrodu do porządku wymagałoby całego dnia pracy z kosą i jej elektryczną następczynią.

Mikael otworzył drzwi i odkręcił wewnętrzne okiennice. Podstawę trzydziestopięciometrowego domku stanowił najprawdopodobniej szkielet dawnej stodoły. Obite deskami wnętrze składało się z jednej izby o szerokich oknach z widokiem na morze. Na zajmującej połowę pomieszczenia antresoli urządzono sypialnię. Pod prowadzącymi do niej schodami znalazło się miejsce na kuchenkę gazową i zlewozmywak z szafką. Umeblowanie było proste: przytwierdzona do ściany ława, podniszczone biurko i prosta półka z drewna tekowego. Wzdłuż tej samej ściany stały trzy szafy. Na prawo od drzwi znajdował się okrągły stół z pięcioma krzesłami. Całości dopełniał niewyszukany kominek.

Liczne lampy naftowe zdradzały brak elektryczności. W oknie stało stare radio tranzystorowe ze złamaną anteną. Mikael wcisnął klawisz „on", ale widocznie nie działały baterie.

Wszedł po wąskich schodach na antresolę i rozejrzał się po sypialni. Małżeńskie łoże, materac bez pościeli, stolik nocny i komoda.

MIKAEL POŚWIĘCIŁ trochę czasu na dokładniejsze oględziny. W komodzie nie znalazł niczego oprócz kilku ręczników i bielizny pościelowej o słabym zapachu pleśni, a w szafach – stare ubrania robocze, jeden kombinezon, gumowce, parę schodzonych tenisówek i piecyk na naftę. W szufladach biurka leżały ołówki, papier listowy, niezarysowany szkicownik, talia kart i parę zakładek. W szafce kuchennej stały talerze, filiżanki, szklanki, świece i kilka zapomnianych opakowań soli, herbaty i czegoś jeszcze. Sztućce spoczywały w szufladzie kuchennego stołu.

Na jedyne pozostałości natury intelektualnej Mikael natrafił na wiszącej nad biurkiem półce. Stojąc na kuchennym krześle, przejrzał uważnie jej zawartość. Najniżej leżały stare numery „Se", „Rekordmagasinet", „Tidsfórdriv" i „Lektyr" z końca lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych, „Bildjournalen" z lat 1965 i 1966, „Mitt Livs Novell" i kilka komiksów: „9 han", „Fantomen" i „Romans". Zajrzawszy do pierwszego z brzegu magazynu, stwierdził, że seksbomba na rozkładówce z 1964 roku wyglądała zdecydowanie niewinnie.

Oprócz czasopism półka mieściła około pięćdziesięciu książek. Mniej więcej połowa to kieszonkowe wydania kryminałów z manhattańskiej serii Wahistróma: Mickey Spillane i takie tytuły jak Nie oczekuj laski z klasycznymi okładkami Bertila Heglanda. Kilka książek z serii Kitty oraz The Famom Five autorstwa Enid Blyton i jedna z serii o dwóch takich, co rozwiązywali zagadki kryminalne - Tajemnica w metrze Sivara Ahlruda. Mikael uśmiechnął się na wspomnienie z młodości. Nie zabrakło książek Astrid Lindgren: Dzieci z Bullerbyn, Detektyw Blomkvist i Rasmus oraz Pippi Langstrump. Na samej górze Mikael wypatrzył popularnonaukową pozycję o odbiornikach krótkofalowych, dwie z dziedziny astronomii i jedną o ptakach. Książka zatytułowana Imperium zła traktowała o Związku Radzieckim, a stojąca obok niej – o wojnie zimowej w Finlandii. Na samym końcu znalazł katechizm Lutra, zbiór psalmów i Biblię.

Otworzył tę ostatnią i przeczytał na wewnętrznej stronie okładki: Harriet Vanger, 12/5 1963. Zapewne prezent konfirmacyjny W ponurym nastroju odłożył ją na półkę.

ZARAZ ZA DOMKIEM znajdowało się pomieszczenie łączące funkcję schowka i drewutni. Oprócz drewna leżały tu w nieładzie: kosa, grabie, młotki, piły, a także karton pełen gwoździ, dłut i innych narzędzi. Wychodek stał dwadzieścia metrów dalej, już w lesie. Mikael rozejrzał się dookoła, a później wrócił do chatki. Usiadł z kawą na werandzie, zapalił papierosa i przez zasłonę zarośli przyglądał się zatoce. W rzeczywistości chatka Gottfrieda wyglądała o wiele bardziej bezpretensjonalnie niż w wyobrażeniach Mikaela. A więc to było miejsce, w którym zaszywał się ojciec Harriet i Martina, gdy jego małżeństwo z Isabellą w końcu lat pięćdziesiątych legło w gruzach. Tutaj mieszkał i chlał.

I gdzieś tam, przy pomoście, utonął ze zbyt wieloma promilami we krwi. Życie nad samą wodą było bez wątpienia przyjemne w lecie, ale gdy temperatura spadała do zera, musiało tu być wilgotno, zimno i strasznie. Z opowieści Henrika wynikało, że Gottfried – z wyjątkiem okresów niekontrolowanego picia – pracował w koncernie Vangera nieustannie aż do 1964 roku. Sam fakt, że mieszkając mniej lub bardziej stale w spartańskich warunkach, pojawiał się w pracy ogolony, umyty, w marynarce i krawacie, świadczył mimo wszystko o jakiejś dozie dyscypliny.

Ale to było też miejsce, w którym Harriet przebywała tak często, że właśnie tutaj zaczęto jej szukać. Henrik opowiadał, że przez ostatnie lata Harriet chętnie przychodziła do chatki, najwidoczniej po to, żeby zażyć spokoju. W ostatnie wakacje mieszkała tutaj trzy miesiące, chociaż codziennie bywała w domu. Przez sześć tygodni gościła tu Anitę, siostrę Cecilii Vanger.

Czym zajmowała się w samotności? Czasopisma „Mitt Livs Novell" i „Romans", podobnie jak książki z serii Kitty mówiły same za siebie. Może szkicownik też należał do Harriet? Tutaj leżała również jej Biblia.

Czy chciała być w pobliżu zmarłego tragicznie ojca? Przejść po swojemu okres żałoby? Czy to nie zbyt proste wyjaśnienie? A może chodziło o religijne przemyślenia? Czy przaśna i ascetyczna chatka nie była dla Harriet namiastką zakonu?

MIKAEL RUSZYŁ wzdłuż brzegu na południowy wschód, ale liczne rozpadliny i zarośla jałowca czyniły teren niedostępnym. Zawrócił do chatki i udał się w drogę powrotną do Hedeby. Według mapy niedaleko powinna biec leśna ścieżka prowadząca do Fortów. Znalezienie tej zarośniętej dróżki zajęło mu dwadzieścia minut. Betonowe bunkry rozrzucone wokół schronu dla dowództwa były pozostałością umocnień z czasów drugiej wojny światowej. Wszystko tonęło w gęstych zaroślach.

Idąc ścieżką w kierunku morza, Mikael ujrzał stojącą na skraju poręby szopę do przechowywania łodzi i leżący obok niej wrak drewnianej motorówki. Wróciwszy do Fortów, ruszył w drugą stronę i gdy doszedł do ogrodzenia, stwierdził, że znajduje się na tyłach gospodarstwa Óstergarden.

Szedł przez las krętą i dziką ścieżką, chwilami biegnącą równolegle do pól uprawnych. Od czasu do czasu ze względu na podmokły teren zbaczał ze szlaku. W końcu dotarł do torfowiska za stodołą. Wszystko wskazywało na to, że ścieżka kończyła się właśnie tutaj, sto metrów od głównej drogi do Óstergarden.

Po drugiej stronie wznosiła się góra Sóderberget. Pokonawszy strome podejście, Mikael wdrapał się na szczyt. Jedna z krawędzi opadała niemal pionową ścianą do wody. Mikael szedł długim grzbietem w kierunku Hedeby. Zatrzymawszy się nad ośrodkiem wczasowym, podziwiał widok na stary port rybacki, kościół i własną chatkę. Usiadł na kamiennej płycie i wlał do kubka resztkę letniej kawy.

Nie miał pojęcia, co porabia w Hedeby, ale podobał mu się tutejszy krajobraz.

CECILIA VANGER trzymała się z daleka, a Mikael nie chciał być nachalny. Ale po tygodniu zapukał do jej drzwi. Wpuściła go do środka i nastawiła ekspres do kawy.

– Pewnie uważasz, że jestem okropnie śmieszna; pięćdziesięciosześcioletnia stateczna nauczycielka zachowująca się jak nastolatka.

– Cecilio, jesteś dorosłym człowiekiem, który ma prawo robić to, co mu się żywnie podoba.

– Wiem. Dlatego postanowiłam, że nie będę się już z tobą spotykać. Nie potrafię…

– Nie jesteś mi winna żadnych wyjaśnień. Mam nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi.

– Chcę, żebyśmy dalej byli przyjaciółmi. Ale nie potrafię być z tobą w związku. Nigdy nie byłam dobra w utrzymywaniu związków. Chyba potrzebuję pobyć sama ze sobą.

Rozdział 16

Niedziela 1 czerwca – wtorek 10 czerwca

PO SZEŚCIU MIESIĄCACH bezowocnych rozmyślań Mikael nagle dokonał przełomu w sprawie zniknięcia Harriet. W ciągu kilku dni na początku czerwca odnalazł trzy nowe fragmenty układanki. Za dwa z nich odpowiadał sam. W znalezieniu trzeciego ktoś mu pomógł.

Po wizycie Eriki przez kilka godzin siedział nad albumem i oglądając zdjęcie za zdjęciem, próbował zrozumieć, na co w nich wcześniej zwrócił uwagę. W końcu odłożył fotografie i wrócił do pracy nad kroniką.

Któregoś dnia na początku czerwca pojechał do Hedestad. Gdy autobus skręcał w Jarnvagsgatan, pogrążony w zupełnie innych myślach nagle pojął owo nieuchwytne coś, co od jakiegoś czasu kiełkowało mu w głowie. Spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Był tak skonfundowany, że dojechawszy do końcowego przystanku przy dworcu, udał się od razu w powrotną podróż do Hedeby, żeby sprawdzić, czy dobrze zapamiętał.

Chodziło o pierwsze zdjęcie w albumie.

Ostatnie zrobione Harriet fatalnego dnia, na Jarnvagsgatan w Hedestad, gdzie przyglądała się świątecznemu korowodowi.

Fotografia stanowiła dziwaczny wtręt w albumie. Znalazła się tam tylko dlatego, że wykonano ją tego samego dnia, ale jako jedyna nie dotyczyła zdarzenia na moście. Uwagę Mikaela (i – jak przypuszczał – każdego innego oglądającego album) przyciągały przede wszystkim osoby i szczegóły związane z wypadkiem. Zdjęciu przedstawiającemu tłum ludzi w Hedestad na wiele godzin przed tragedią brakowało dramatyzmu.

Henrik Vanger z pewnością oglądał je tysiąc razy, stwierdzając z żalem, że już nigdy więcej nie zobaczy Harriet. Być może irytował go fakt, że w tak skadrowanym obrazie dziewczyna tonęła w morzu ludzkich głów.

Ale nie to przykuło uwagę Mikaela.

Zdjęcie zostało zrobione z drugiej strony ulicy, prawdopodobnie z okna na drugim piętrze. Szeroki kąt uchwycił przód jednej z ciężarówek w korowodzie. Kobiety w błyszczących strojach kąpielowych i szarawarach, pląsając na platformie, rzucały w publiczność cukierkami. Przed maską samochodu tańczyło w podskokach trzech klaunów.

Harriet stała w pierwszym rzędzie, tuż przy krawężniku. Obok niej trzy koleżanki z klasy, a wokół co najmniej sto innych osób tworzących publiczność.

Właśnie to podświadomie zauważył Mikael i właśnie to uświadomił sobie, gdy autobus przejeżdżał obok miejsca, w którym zrobiono zdjęcie.

Widzowie zachowywali się dokładnie tak, jak powinni się zachowywać widzowie. Ich zbiorowe spojrzenie podąża przecież zawsze za piłeczką tenisową czy hokejowym krążkiem. Tak więc osoby po lewej stronie fotografii patrzyły na przechodzących właśnie klaunów. Stojący najbliżej ciężarówki zawiesili wzrok na platformie ze skąpo ubranymi kobietami. Rozbawione twarze. Przejęte dzieci. Roześmiane buzie. Wszyscy wyglądali na zachwyconych.

Wszyscy oprócz jednej osoby.

Harriet patrzyła w bok. Wszyscy w jej pobliżu obserwowali klaunów. Twarz dziewczyny była zwrócona o trzydzieści albo trzydzieści pięć stopni w prawo. Jak gdyby zatrzymała spojrzenie na czymś po drugiej strony ulicy, czymś znajdującym się poza kadrem fotografii.

Mikael wyjął szkło powiększające. Zdjęcie wykonano ze zbyt wielkiej odległości, żeby można było rozróżnić wszystkie szczegóły, ale w odróżnieniu od twarzy osób stojących w pobliżu twarz Harriet była bez życia. Wąska kreska ust. Szeroko otwarte oczy. Zwiotczałe ręce wzdłuż tułowia.

Jak gdyby wystraszona. Wystraszona albo zła.

MIKAEL WYJĄŁ fotografię z albumu, włożył ją do plastikowej kieszonki i znów zabrał się najbliższym autobusem do Hedestad. Wysiadł na przystanku Jarnvagsgatan i stanął w miejscu, z którego najprawdopodobniej zrobiono zdjęcie. Znajdował się dokładnie na obrzeżu centrum miasteczka, przed dwupiętrowym drewnianym domem, w którym mieściła się wypożyczalnia filmów wideo i Sundstróms herrmode. Sklep z konfekcją męską, jak głosił napis na drzwiach, założono w 1932 roku. Mikael wszedł do środka i od razu spostrzegł, że sprzedaż odbywa się na dwóch poziomach. Na drugie piętro wchodziło się po spiralnych schodach zwieńczonych dwoma oknami, które wychodziły na ulicę. To tam musiał stać fotograf.

– W czym mogę panu pomóc? – zapytał starszy sprzedawca, widząc, jak Mikael wyciąga kieszonkę z fotografią. W butiku nie było tłumu klientów.

– Nie… to znaczy, chciałbym tylko sprawdzić, gdzie zrobiono to zdjęcie. Czy mogę na chwilkę otworzyć okno?

Otrzymawszy pozwolenie, wyciągnął przed siebie rękę z fotografią. Teraz wiedział dokładnie, gdzie stała Harriet. Jeden z dwóch drewnianych domów widocznych za jej plecami został zastąpiony toporną budowlą z cegły. W tym, który przetrwał, w 1966 roku mieścił się sklep papierniczy. Dzisiaj sąsiadowały tam ze sobą sklep ze zdrową żywnością i solarium. Mikael zamknął okno, podziękował i przeprosił za kłopot.

Już na ulicy zatrzymał się w miejscu, w którym uwieczniono Harriet. Okno na piętrze sklepu z konfekcją i drzwi do solarium stanowiły świetny punkt odniesienia. Mikael odwrócił głowę, próbując podążyć za spojrzeniem dziewczyny. O ile dobrze ocenił, patrzyła na róg budynku mieszczącego Sundstróms herrmode. Zwykły róg domu, za którego węgłem ginęła wąska przecznica. Co tam zobaczyłaś, Harriet?

MIKAEL SCHOWAŁ zdjęcie do torby i poszedł do parku przy dworcu kolejowym, gdzie usiadł w kawiarnianym ogródku i zamówił caffe latte. Nagle poczuł się głęboko poruszony.

Po angielsku nazywa się to new evidence, co brzmi zupełnie inaczej niż szwedzkie „nowy materiał dowodowy". Mikael nagle dojrzał coś zupełnie nowego, na co nikt nie zwrócił uwagi w śledztwie drepczącym w miejscu przez trzydzieści siedem lat.

Problem polegał na tym, że Mikael nie był pewien wartości swojego odkrycia, jeżeli w ogóle przedstawiało jakąś wartość. A jednak przeczuwał, że to coś ważnego.

Ten wrześniowy dzień, kiedy zginęła Harriet, był dramatyczny na wiele sposobów. W Hedestad świętowano na ulicach, w mieście bawiło się kilka tysięcy starszych i młodszych osób. Na wyspie odbywał się coroczny zjazd rodziny Vangerów. Już te dwa wydarzenia stanowiły odstępstwo od codziennej rutyny. A ukoronował je wypadek na moście, przesłaniając wszystko inne.

Komisarz Moreli, Henrik Vanger i pozostali, którzy próbowali rozwikłać zagadkę, skupiali się na wydarzeniach w Hedeby. Moreli nawet sam napisał, że nie może pozbyć się podejrzeń co do związku między wypadkiem a zaginięciem Harriet. Naraz Mikael uświadomił sobie, że to kompletnie błędne rozumowanie.

Splot wydarzeń nie zaczął się na wyspie, tylko wiele godzin wcześniej – w Hedestad. Widok czegoś albo kogoś wystraszył Harriet tak bardzo, że natychmiast wróciła do domu i poszła prosto do Henrika, który niestety nie miał czasu na rozmowę. A później doszło do wypadku na moście. Jeszcze później wkroczył morderca.

MIKAEL ZROBIŁ krótką przerwę. Po raz pierwszy świadomie sformułował przypuszczenie, że Harriet została zamordowana. Po nieznacznym wahaniu zrozumiał, że dzieli teraz przekonanie starca. Harriet nie żyje, a on poszukuje mordercy.

Wrócił do dokumentacji śledztwa. Pośród tysięcy stron zaledwie ułamek traktował o godzinach spędzonych w Hedestad. Harriet była tam z trzema koleżankami, które później przesłuchano, każdą z osobna. Spotkały się w przydworcowym parku o dziewiątej rano. Jedna z dziewcząt chciała kupić dżinsy, a pozostałe towarzyszyły jej w poszukiwaniach odpowiedniej pary. Wypiły kawę w restauracji domu towarowego EPA, a później poszły na stadion, gdzie powłóczyły się trochę wśród straganów i innych atrakcji wesołego miasteczka i gdzie od czasu do czasu spotykały szkolnych znajomych. Po dwunastej wróciły do centrum, żeby zdążyć na świąteczny korowód. Na kilka minut przed drugą Harriet nagle oznajmiła, że musi jechać do domu. Rozstały się na przystanku autobusowym przy Jarnvagsgatan.

Żadna z koleżanek nie zauważyła wtedy nic nadzwyczajnego. Natomiast jedna z nich, Inger Stenberg, zwróciła uwagę na zmianę w zachowaniu Harriet w ciągu ostatniego roku i opisała koleżankę jako „bezosobową". Powiedziała, że Harriet przez cały dzień była małomówna i tylko bezwolnie robiła to, co reszta.

Komisarz Moreli rozmawiał ze wszystkimi osobami, które zetknęły się tego dnia z Harriet, nawet jeżeli w grę wchodziło tylko przelotne spotkanie. Gdy uznano ją za zaginioną, we wszystkich lokalnych gazetach opublikowano jej zdjęcie. Wielu mieszkańców Hedestad skontaktowało się z policją, informując o tym, że widzieli ją w ciągu dnia. Nikt jednak nie zauważył niczego niepokojącego.

MIKAEL POŚWIĘCIŁ wieczór rozmyślaniom, zastanawiając się, jak rozwinąć pomysł, który właśnie przyszedł mu do głowy. Nazajutrz spotkał się z Henrikiem przy śniadaniu.

– Wspomniałeś, że rodzina Vangerów ciągle jeszcze ma wpływy w „Hedestads-Kuriren".

– Tak, to prawda.

– Potrzebny mi dostęp do archiwum fotograficznego gazety. Z 1966 roku.

Henrik odłożył szklankę z mlekiem i wytarł górną wargę.

– Mikael, co takiego znalazłeś?

Mikael spojrzał starcowi w oczy.

– Nic konkretnego. Ale myślę, że popełniliśmy błąd w interpretacji przebiegu zdarzeń.

Pokazał zdjęcie i opowiedział o swoich wnioskach. Henrik siedział przez dłuższą chwilę w milczeniu.

– Jeżeli mam rację, to powinniśmy skupić się na tym, co wydarzyło się tego dnia w Hedestad, a nie tylko na wyspie – powiedział Mikael. – Nie wiem, jak to się robi po tak wielu latach, ale przecież musi istnieć masa nieopublikowanych zdjęć z lokalnych obchodów Dnia Dziecka. No i właśnie te zdjęcia chciałbym obejrzeć.

Henrik skorzystał z telefonu stojącego w kuchni. Zadzwonił do Martina, wyjaśnił swoją sprawę i zapytał, kto obecnie jest szefem działu foto w „Hedestads-Kuriren". W ciągu dziesięciu minut zlokalizowano odpowiednią osobę i wydano pozwolenie.

SZEFOWA DZIAŁU fotograficznego w „Hedestads-Kuriren" nazywała się Madeleine Blomberg, miała około sześćdziesięciu lat i przydomek Maja. W swojej karierze zawodowej Mikael nigdy wcześniej nie spotkał kobiety na tym stanowisku; jak gdyby sztuka fotografii w dalszym ciągu było zarezerwowana dla mężczyzn.

W sobotę w redakcji nie było żywej duszy. Na szczęście Maja Blomberg mieszkała pięć minut od archiwum i powitała Mikaela przy wejściu. Pracowała w lokalnej gazecie większą część swojego życia. Zaczęła w 1964 roku jako korektorka, by później spróbować sił jako laborantka fotograficzna. Spędziła w ciemni parę lat, jednocześnie pełniąc funkcję dodatkowego fotografa, wysyłanego w teren w razie potrzeby. Z biegiem czasu została redaktorką, a dziesięć lat temu, gdy jeden z ówczesnych szefów odszedł na emeryturę, objęła jego stanowisko. Maja Blomberg nie miała pod sobą wielkiego imperium. Połączony jakiś czas temu z działem ogłoszeń dział foto zatrudniał sześć osób, które na zmianę wykonywały swoje obowiązki.

Mikael zapytał o organizację archiwum fotograficznego.

– Prawdę mówiąc, panuje tu spory bałagan. Od czasu wejścia komputerów i fotografii cyfrowej archiwum znajduje się na płytach CD. Mieliśmy tu praktykanta, który zeskanował ważniejsze zdjęcia, ale tylko jakiś nikły procent wszystkich fotografii jest skatalogowany w ten sposób. Pozostałe leżą chronologicznie w skoroszytach z negatywami i są albo tutaj w redakcji, albo na strychu.

– Interesują mnie głównie zdjęcia z obchodów Dnia Dziecka w 1966 roku, ale też wszystkie inne zrobione w tamtym tygodniu.

Kobieta przyjrzała się bacznie Mikaelowi.

– Chodzi o ten tydzień, w którym zginęła Harriet Vanger?

– Zna pani tę historię?

– Nie można, pracując tutaj całe życie, nie wiedzieć o tej sprawie, a gdy w dodatku Martin Vanger dzwoni do mnie w sobotę rano, kiedy mam wolne, to wnioski nasuwają się same… W latach sześćdziesiątych robiłam korektę tekstów o Harriet. Dlaczego zaczyna pan grzebać w tej historii? Czy wyszło na jaw coś nowego?

Maja Blomberg z pewnością też miała nosa do newsów. Mikael pokręcił z uśmiechem głową i wyciągnął z kieszeni swoją cover story.

– Nie. I wątpię, czy kiedykolwiek dowiemy się, co się naprawdę stało z tą dziewczyną. To nie do końca oficjalne, ale po prostu zajmuję się autobiografią Henrika Vangera. Historia zniknięcia Harriet to odrobinę osobliwy rozdział, ale trudno go zbyć milczeniem. Szukam zdjęć ilustrujących ten dzień, szukam fotografii zarówno Harriet, jak i jej koleżanek.

Kobieta nie wyglądała na przekonaną, ale ponieważ wyjaśnienie brzmiało sensownie, nie miała powodów, żeby je zakwestionować.

Fotograf zatrudniony w gazecie zużywa przeciętnie od dwóch do dziesięciu filmów dziennie. Przy większych imprezach ich liczba może się podwoić. Każda rolka zawiera trzydzieści sześć klatek, tak więc codziennie w gazecie przybywa ponad trzysta zdjęć, z których publikuje się naprawdę nieliczne. W dobrze zorganizowanej redakcji negatywy przechowywane są w plastikowych sześcioklatkowych kieszonkach. Cała rolka mieści się na jednej stronie skoroszytu z negatywami. Jedna taka teczka zawiera więc trochę ponad sto dziesięć filmów. W ciągu roku daje to od dwudziestu do trzydziestu skoroszytów. Przez lata zbierają się nieprzebrane ilości pozbawionego komercyjnej wartości materiału, który w końcu przestaje się mieścić na redakcyjnych półkach. Natomiast każdy fotograf i każdy dział foto żywi przekonanie, że zdjęcia stanowią dokumentację o niezaprzeczalnej wartości historycznej i dlatego nie można ich wyrzucać.

„Hedestads-Kuriren" powstał w 1922 roku, a jego dział foto istniał od 1937 roku. Na strychu redakcji znajdowało się tysiąc dwieście teczek ułożonych w chronologicznej kolejności. Fotografie z września 1966 roku umieszczono w czterech tanich skoroszytach z kartonu.

– Jak to zorganizujemy? – zapytał Mikael. – Będzie mi potrzebna przeglądarka negatywów i możliwość skopiowania tego, co uznam za interesujące.

– Teraz nie mamy już ciemni. Wszystko skanujemy. Umie pan obsługiwać skaner do negatywów?

– Tak, pracowałem przy obróbce fotografii. Mam w domu skaner Agfy, korzystam z PhotoShopu.

– To znaczy, że używa pan takiego samego sprzętu jak my.

Oprowadziwszy Mikaela po redakcji, Maja Blomberg przydzieliła mu miejsce przy podświetlarce i włączyła komputer i skaner. Pokazała mu też stojący w jadalni automat do kawy i poprosiła, żeby zadzwonił do niej, zanim opuści redakcję, ponieważ tylko ona może ją zamknąć i włączyć alarm. Pożegnała go, życząc wesołej zabawy.

PRZEJRZENIE WSZYSTKICH teczek zajęło Mikaelowi kilka godzin. W 1966 roku gazeta miała dwóch fotografów. Okazało się, że feralnego dnia pracował Kurt Nylund, którego Mikael znał osobiście. W tamtym czasie Kurt miał około dwudziestu lat. Później przeprowadził się do Sztokholmu, gdzie został uznanym zawodowym fotografem. Zatrudniony w Pressens Bild w Mariebergu, pracował też jako wolny strzelec. Ich drogi krzyżowały się kilkakrotnie w latach dziewięćdziesiątych, ponieważ „Millennium" korzystało czasami z usług Pressens Bild. Mikael zapamiętał go jako chudzielca o rzadkich włosach. Nylund, podobnie jak wielu innych fotografów prasowych, używał filmów średniej czułości, uzyskując dzięki temu zdjęcia o dość niewielkim ziarnie.

Mikael umieścił negatywy młodego Nylunda na podświetlarce i używając lupy, śledził je klatka po klatce. Przeglądanie negatywów jest jednak sztuką wymagającą pewnego doświadczenia, którego Mikaelowi zdecydowanie brakowało. Żeby zdecydować, czy fotografia ma dla niego jakąś wartość, czy nie, musiałby zeskanować praktycznie każdą klatkę i obejrzeć ją na ekranie komputera. To zajęłoby mu mnóstwo czasu. Dlatego najpierw dokonał pobieżnego przeglądu, wybierając potencjalnie interesujące negatywy.

Zaczął od odfajkowania wszystkich zdjęć z wypadku na moście. Dość szybko stwierdził, że album Henrika ze stu osiemdziesięcioma dokumentami nie był kompletny. Osoba wywołująca zdjęcia – może sam Nylund – odrzuciła mniej więcej trzydzieści, ponieważ albo były nieostre, albo tak słabej jakości, że nie nadawały się do publikacji.

Mikael wyłączył redakcyjny komputer i podłączył skaner do swojego iBooka. Zeskanowanie niewykorzystanych przez Nylunda fotografii zajęło mu dwie godziny.

Jedna z nich natychmiast wzbudziła jego zainteresowanie. Gdzieś między 15.10 a 15.15, czyli dokładnie wtedy, gdy zniknęła Harriet, ktoś otworzył okno w jej pokoju. Henrik na próżno usiłował ustalić, kim był ten ktoś. Zupełnie nieoczekiwanie Mikael miał przed oczami zdjęcie zrobione właśnie w momencie otwierania okna. Widział sylwetkę i zamazane zarysy twarzy. Postanowił jednak poczekać z analizą obrazu do momentu, kiedy będzie miał wszystkie fotografie w komputerze.

Przez kolejne godziny przyglądał się fotografiom z obchodów Dnia Dziecka. Nylund zużył sześć rolek filmu, co oznacza, że zrobił ponad dwieście zdjęć. Niekończący się sznur dzieci z balonami. Dorośli. Uliczne mrowie ludzi ze sprzedawcami kiełbasek, uczestnikami pochodu i miejscowym artystą na scenie. Rozdzielanie jakichś nagród.

Mikael w końcu postanowił zeskanować cały zbiór. Po sześciu godzinach był właścicielem folderu zawierającego dziewięćdziesiąt zdjęć. Wiedział, że musi tu przyjść ponownie. O dziewiątej wieczorem zadzwonił do Mai Blomberg, podziękował i pojechał do domu na wyspie.

Wrócił w niedzielę o dziewiątej rano. Gdy Maja Blomberg wpuściła go do środka, redakcja ciągle świeciła pustkami. Mikael nie zwrócił uwagi, że właśnie była niedziela, Zielone Świątki, i że kolejne wydanie „Hedestads-Kuriren" zaplanowano dopiero we wtorek. Usiadł przy tym samym stole i poświęcił cały dzień na skanowanie. O szóstej wieczorem pozostało mu około czterdzieści fotografii z obchodów Dnia Dziecka. Przejrzawszy negatywy, Mikael stwierdził, że nie interesują go portrety słodkich dziecięcych twarzyczek czy występującego na scenie artysty. Skoncentrował się na życiu ulicznym i zbiorowiskach ludzi.

MIKAEL SPĘDZIŁ drugi dzień Zielonych Świątek na dokładnym badaniu zdobytego materiału. Dokonał dwóch odkryć. Pierwsze wprawiło go w konsternację. Drugie przyprawiło o szybsze bicie serca.

Odkrycie numer jeden to twarz w oknie Harriet. Zdjęcie było lekko poruszone i dlatego nie znalazło się w pierwotnym zbiorze. Stojący na kościelnym wzniesieniu fotograf celował w most; dom Vangera stanowił tylko tło. Mikael wyciął ze zdjęcia interesujące go okno i eksperymentując z kontrastem i ostrością, próbował uzyskać najlepszą jakość.

W rezultacie powstał ziarnisty obraz o minimalnym poziomie szarości, przedstawiający prostokątne okno, firankę, fragment ramienia i zamazany półksiężyc twarzy w głębi pokoju.

Od razu stwierdził, że to nie jest twarz kruczowłosej Harriet, tylko kogoś o zdecydowanie jaśniejszych kolorach.

Rozróżniał ciemniejsze partie w miejscu oczu, nosa i ust, ale nie potrafił ustalić dokładnych rysów. Był jednak pewien, że to kobieta; jaśniejsza otoczka twarzy sugerowała opadającą na ramiona gęstwinę włosów.

Kierując się wysokością okna, Mikael oszacował wzrost kobiety na sto siedemdziesiąt centymetrów. Miała na sobie jasne ubranie. Oglądając inne zdjęcia z wypadku na moście, stwierdził, że stworzony przez niego rysopis odpowiada dosyć dokładnie dwudziestoletniej Cecilii Vanger.

KURT NYLUND zrobił osiemnaście zdjęć z okna sklepu z konfekcją męską w Hedestad. Na siedemnastu z nich widniała Harriet.

Przybyła z koleżankami na Jarnvagsgatan właśnie wtedy, gdy Nylund zaczął fotografować. Mikael ocenił, że cała sesja trwała ponad pięć minut. Na pierwszym zdjęciu dziewczyny wchodziły w kadr. Na zdjęciach od drugiego do siódmego stały na ulicy, przyglądając się korowodowi. Na następnych przesunęły się około sześciu metrów w lewo. Na ostatniej fotografii, być może zrobionej trochę później, grupy dziewcząt już nie było.

Mikael wyciął postać Harriet i zajął się obróbką całej serii fotografii, dążąc do uzyskania jak najlepszego kontrastu. Zapisawszy dokumenty w osobnym folderze, otworzył program Graphic Converter i wcisnął komendę „pokaż zdjęcia". Obejrzał urywany niemy film, w którym klatki zmieniały się co dwie sekundy.

Harriet przybywa, ujęcie z profilu. Zatrzymuje się, spogląda wzdłuż ulicy. Odwraca głowę, patrzy w drugą stronę. Otwiera usta, by powiedzieć coś koleżance. Śmieje się. Dotyka ucha lewą ręką. Uśmiecha się. Nagle wygląda na zaskoczoną, twarz zwrócona mniej więcej pod kątem dwudziestu stopni w lewo. Otwiera szeroko oczy, uśmiech zamiera. Usta zamieniają się w wąską kreskę. Skoncentrowane spojrzenie. Z twarzy można wyczytać… co? Smutek? Szok? Wściekłość? Harriet spuszcza oczy. Znika.

Mikael raz za razem odtwarzał filmik, który z całą wyrazistością potwierdzał sformułowaną przez niego teorię. Coś musiało wydarzyć się na Jarnvagsgatan. To oczywiste.

Dziewczyna dostrzega coś lub kogoś po drugiej stronie ulicy. Przeżywa szok. Kontaktuje się z Henrikiem Vangerem, ale nie udaje się jej porozmawiać z nim na osobności. Następnie znika bez śladu.

Tego dnia coś musiało się wydarzyć. Fotografie nie wyjaśniały, co.

WE WTOREK O DRUGIEJ nad ranem Mikael zaparzył kawę, przygotował kanapkę i usiadł na kuchennej ławie. Czuł się jednocześnie osowiały i podniecony. Wbrew własnym oczekiwaniom znalazł nowy materiał dowodowy. Problem polegał jednak na tym, że o ile materiał rzucał nowe światło na przebieg wydarzeń, o tyle nie zbliżał do rozwiązania zagadki.

Mikael zastanawiał się usilnie nad rolą, jaką w tym dramacie odegrała Cecilia. Henrik Vanger bezpardonowo ustalił rozkład dnia wszystkich zamieszanych w sprawę osób, Cecilia nie była wyjątkiem. W 1966 roku mieszkała w Uppsali, ale przyjechała do Hedestad dwa dni przed feralną sobotą. Zajęła pokój gościnny u Isabelli Vanger. Możliwe, że widziała Harriet wczesnym rankiem, ale nie zamieniła z nią ani słowa. Później pojechała załatwić kilka spraw w mieście. Nie spotkała tam Harriet i wróciła na wyspę około pierwszej, mniej więcej w tym czasie, kiedy Kurt Nylund fotografował korowód na Jarnvagsgatan. Przebrała się i około drugiej zaczęła pomagać przy nakrywaniu do obiadu.

Nie miała zbyt mocnego alibi. Nie potrafiła powiedzieć, o której dokładnie godzinie co robiła, a zwłaszcza o której wróciła na wyspę, ale nigdy nie znaleziono dowodów na to, że nie mówiła prawdy. Cecilia należała do najbardziej lubianych przez Henrika osób w rodzinie. Poza tym była kochanką Mikaela, co nie ułatwiało mu obiektywnego spojrzenia na sprawę, a już zupełnie uniemożliwiało wyobrażenie sobie jej w roli mordercy.

A przecież to odrzucone zdjęcie sugerowało, że Cecilia kłamała, twierdząc, że nigdy nie była w pokoju Harriet. Mikael bił się z myślami.

A jeżeli wtedy skłamała, to co jeszcze zataiła?

Mikael podsumował swoją wiedzę o Cecilii. Skryta i bez wątpienia naznaczona doświadczeniem kobieta, co w praktyce oznaczało, że żyła samotnie, brakowało jej seksu i trudno jej było nawiązywać bliskie relacje. Trzymała innych na dystans, a gdy wyjątkowo poszła na całość, rzuciła się na Mikaela – obcego, przelotnego ptaka. Zerwała z nim, ponieważ nie mogła żyć ze świadomością, że nagle mógłby zniknąć z jej życia. Mikael miał wrażenie, że dokładnie z tego samego powodu odważyła się z nim związać. Ponieważ był tu tymczasowo, nie musiała się obawiać, że w jakiś dramatyczny sposób odmieni jej życie. Zakończył to psychologizowanie głębokim westchnieniem.

DRUGIEGO ODKRYCIA Mikael dokonał późną nocą. Kluczem do rozwiązania zagadki było bez wątpienia to, co Harriet zobaczyła na Iarnvagsgatan. Gdyby potrafił skonstruować wehikuł czasu i stanąć za plecami dziewczyny…

Olśniony tą myślą, trzepnął się dłonią w czoło i pobiegł do swojego iBooka. Odnalazł nieobrobione zdjęcia z ulicznej sesji i zaczął szukać… Jest!

Mniej więcej metr na prawo od Harriet i trochę w głębi stała para młodych ludzi. On w pasiastej bluzie, ona w jasnej kurtce i z aparatem fotograficznym w ręku. Na powiększeniu Mikael zobaczył, że najprawdopodobniej jest to kodak instamatic z wbudowaną lampą błyskową; niedroga rzecz dla amatorów wspomnień z urlopu.

Kobieta trzymała aparat na wysokości brody. Później uniosła go, uwieczniając klaunów. Dokładnie w tym samym czasie, w którym zmienił się wyraz twarzy Harriet.

Mikael porównał pozycję aparatu i kierunek, w którym patrzyła zaginiona. Wyglądało na to, że kobieta fotografowała dokładnie to, na co patrzyła Harriet.

Nagle Mikael uświadomił sobie, jak mocno bije mu serce. Rozparł się na krześle i z kieszonki na piersi wyciągnął papierosy. Ktoś zrobił zdjęcie. Ale jak zidentyfikować tę kobietę? Jak dotrzeć do jej fotografii? Czy w ogóle wywołano ten film? A jeżeli tak, to czy gdzieś jeszcze istnieje?

Otworzył folder ze zdjęciami Kurta Nylunda. Przez kolejne godziny powiększał każdą fotografię przedstawiającą zbiorowiska ludzi i badał ją centymetr po centymetrze. Znalazł znajomą parę dopiero na przedostatniej klatce. Wiecznie radosny klaun z pękiem balonów pozował Nylundowi na parkingu przed wejściem na stadion, gdzie odbywały się uroczystości. Musiało już być po drugiej; fotograf, wezwany do wypadku na moście, za chwilę miał przerwać dokumentowanie festynu.

Kobietę przysłonił klaun, ale widziany z profilu mężczyzna w pasiastej bluzie był nadzwyczaj wyraźny. Z kluczykiem w ręce pochylił się właśnie nad samochodem, by otworzyć drzwi. Ponieważ pojazd stał w tle, nie był szczególnie ostry. Widać było w każdym razie fragment rejestracji: AC3 i coś jeszcze.

W latach sześćdziesiątych tablice rejestracyjne zaczynały się od liter oznaczających poszczególne województwa. Jako dziecko Mikael nauczył się rozróżniać pochodzenie samochodów. AC oznaczało Vasterbotten.

A po chwili Mikael dostrzegł jeszcze jeden szczegół. Na tylnej szybie majaczyła jakaś naklejka. Powiększona, rozlała się jasną plamą. Mikael wyciął ją więc i przez dłuższą chwilę poddawał obróbce cyfrowej, zmieniając nieustannie kontrast i ostrość. W dalszym ciągu nie mógł odczytać tekstu, ale sugerując się zamazanymi kształtami, próbował zgadnąć, co to za litery. Wiele z nich wyglądało zadziwiająco podobnie. O można było pomylić z D, podobnie jak B z E i jeszcze kilkoma innymi. Kreśląc na papierze i wykluczając niektóre litery, otrzymał w końcu niezrozumiały tekst.

Wpatrywał się w niego tak długo, aż zaczęły mu łzawić oczy. A później zobaczył całość: FABRYKA MEBLI W NORSJO i niemożliwe do rozszyfrowania maciupeńkie znaczki, które prawdopodobnie były numerem telefonu.

Rozdział 17

Środa 11 czerwca – sobota 14 czerwca

JEŻELI CHODZI O TRZECI fragment układanki, pomoc nadeszła z dość nieoczekiwanej strony.

Po wielogodzinnej pracy nad zdjęciami Mikael spał jak zabity. Obudził się wczesnym popołudniem z niewyraźnym bólem głowy. Wziął prysznic i poszedł na śniadanie do kawiarni Susanny. Trudno mu było zebrać myśli. Powinien zdać Henrikowi sprawozdanie ze swoich nowych odkryć. Ale zamiast tego zapukał do drzwi Cecilii. Chciał ją zapytać, co robiła w pokoju Harriet i dlaczego kłamała, twierdząc, że tam nie wchodziła. Nikt nie otwierał.

Właśnie miał zamiar odejść, gdy usłyszał za sobą:

– Twojej kurwy nie ma w domu.

Gollum wypełzł ze swojej nory. Wysoki, prawie dwumetrowy, ale tak przygarbiony wiekiem, że jego oczy znajdowały się na wysokości oczu Mikaela. Upstrzona plamami wątrobowymi skóra. Piżama i brązowy szlafrok. Wpierający się na lasce mężczyzna wyglądał jak hollywoodzka wersja złośliwego starca.

– Co pan powiedział?

– Powiedziałem, że twojej kurwy nie ma w domu.

Mikael podszedł tak blisko, że niemalże dotykał Haralda nosem.

– Pamiętaj, że mówisz o swojej własnej córce, ty pieprzony wieprzu.

– To nie ja zakradam się tutaj po nocach – odpowiedział Harald Vanger, racząc rozmówcę bezzębnym uśmiechem. Śmierdział. Mikael obszedł go i nie odwracając się, podążył drogą prowadzącą do domu Henrika. Zastał gospodarza w gabinecie.

– Właśnie spotkałem twojego brata – oznajmił z nieudolnie ukrywaną złością.

– Haralda? Coś takiego, odważył się wyjść na dwór? Robi to mniej więcej raz na rok.

– Pojawił się, gdy pukałem do Cecilii. Powiedział, cytuję: „Kurwy nie ma w domu". Koniec cytatu.

– Cały Harald – odpowiedział spokojnie Henrik.

– Nazwał swoją własną córkę kurwą.

– Nazywa ją tak od lat. Dlatego ze sobą w ogóle nie rozmawiają.

– Dlaczego?

– Cecilia straciła cnotę, mając dwadzieścia jeden lat. Tutaj, w Hedestad, po wakacyjnym romansie. Rok po tym, jak zniknęła Harriet.

– I co?

– Mężczyzna, którego kochała, nazywał się Peter Samuelsson i był zatrudniony w koncernie, w księgowości. Zdolny chłopak. Teraz pracuje w ABB. Gdyby Cecilia była moją córką, byłbym dumny z takiego zięcia. Ale oczywiście miał mankament.

– Nie mów, że chodzi o to, co podejrzewam.

– Harald mierzył jego głowę, sprawdził drzewo genealogiczne czy coś takiego i odkrył, że chłopak jest w jednej czwartej Żydem.

– Boże ty mój…

– Od tamtej pory nazywał ją kurwą.

– Wiedział, że Cecilia i ja mamy…

– Przypuszczalnie wie o tym cała osada, może oprócz Isabelli, dlatego że nikt o zdrowych zmysłach nie opowiedziałby jej czegokolwiek, a poza tym, dzięki Bogu, ma do bry zwyczaj zasypiania o ósmej wieczorem. Harald śledził zapewne każdy twój krok.

Mikael usiadł z nie najmądrzejszą miną.

– A więc twierdzisz, że wszyscy wiedzą…

– Naturalnie.

– I nie masz nic przeciwko temu?

– Drogi Mikaelu, to naprawdę nie moja sprawa.

– Gdzie jest Cecilia?

– Skończył się rok szkolny. W sobotę poleciała do Londynu odwiedzić siostrę, a później miała pojechać na urlop… hmmm, wydaje mi się, że na Florydę. Wróci za jakiś miesiąc.

Mikael czuł się coraz bardziej głupio.

– Że tak powiem… odłożyliśmy nasz związek na półkę.

– Rozumiem, ale to w dalszym ciągu nie moja sprawa. Jak ci idzie praca?

Mikael nalał sobie kawy z termosu Henrika. A później spojrzał na starca.

– Znalazłem nowy materiał i myślę, że muszę pożyczyć od kogoś samochód.

MIKAEL POŚWIĘCIŁ dłuższą chwilę na sprawozdanie z ostatnich odkryć. Wyciągnął z torby iBooka i przedstawił Henrikowi serię zdjęć ukazujących reakcję Harriet na Jarnvagsgatan. Pokazał też parę z aparatem i samochód z naklejką „Fabryka mebli w Norsjó". Po prezentacji poprosił Mikaela o ponowne pokazanie całości.

Kiedy oderwał wzrok od ekranu komputera, pobladł. Mikael, wystraszony, położył mu rękę na ramieniu. Henrik pomachał dłonią w odmownym geście i siedział przez chwilę w milczeniu.

– Do jasnej cholery, dokonałeś rzeczy niemożliwej! Odkryłeś coś nowego! Co zamierzasz robić dalej?

– Muszę znaleźć tę fotografię, jeżeli w ogóle jeszcze istnieje.

Nie wspomniał nic o twarzy w oknie i o podejrzeniu, że chodzi o Cecilię Vanger. Co zapewne świadczyło o tym, że daleko mu do obiektywizmu prywatnego detektywa.

GDY MIKAEL wyszedł z domu Henrika, nie zobaczył już Haralda, który najprawdopodobniej zaszył się z powrotem w swojej norze. Skręcając za rogiem, zauważył odwróconą do niego plecami postać. Kobieta siedziała na ganku jego domku i czytała gazetę. Przez ułamek sekundy wydało mu się, że to Cecilia, ale natychmiast zrozumiał, że to tylko złudzenie. Kiedy podszedł bliżej, momentalnie rozpoznał ciemnowłosą dziewczynę.

– Cześć, tato – powiedziała Pernilla Abrahamsson. Mikael przywitał córkę serdecznym uściskiem.

– Jakim cudem? Skąd się tutaj wzięłaś?

– Z domu oczywiście. W drodze do Skelleftea. Zamierzam u ciebie przenocować.

– A jak znalazłaś drogę?

– Mama wiedziała, gdzie jesteś. Zapytałam o twój dokładny adres w tej kawiarni przy moście. Skierowano mnie tutaj. Rozumiem, że jestem mile widziana?

– Jasne! Wejdź do środka! Mogłaś mnie uprzedzić, kupiłbym wtedy trochę lepszej wałówki albo coś takiego.

– Zatrzymałam się zupełnie spontanicznie. Chciałam cię przywitać na wolności, po wyjściu z więzienia, ale nigdy się nie odezwałeś.

– Wybacz mi.

– Nie ma sprawy. Mama mi opowiadała, że zwykle chodzisz zagłębiony we własnych myślach.

– Mówi o mnie takie rzeczy?

– Mniej więcej. Ale to nie ma znaczenia. I tak cię kocham.

– Ja też cię kocham, ale wiesz…

– Wiem. Myślę, że jestem dość dorosła…

MIKAEL ZAPARZYŁ herbatę i nakrył do podwieczorku. Nagle zdał sobie sprawę, że jego córka ma rację. Nie jest już małą dziewczynką, niedługo skończy siedemnaście lat i wkrótce stanie się dorosłą kobietą. Musi przestać ją traktować jak dziecko.

– No więc, jak ci było?

– Gdzie?

– W więzieniu.

Mikael zaśmiał się.

– Uwierzysz mi, jak powiem, że było mi jak na płatnym urlopie i że miałem czas na myślenie i pisanie?

– Oczywiście. Nie sądzę, żeby była jakaś większa różnica między więzieniem a zakonem, a ludzie zawsze szli do zakonu, żeby się rozwijać.

– No dobrze, tak też można na to spojrzeć. W każdym razie mam nadzieję, że nie miałaś problemów z tego powodu, że twój ojciec był klientem zakładu karnego.

– Absolutnie nie. Jestem z ciebie dumna i przy każdej okazji chwalę się, że siedziałeś za to, w co wierzysz.

– Wierzę?

– Widziałam Erikę Berger w telewizji.

Mikael pobladł. Nie poświęcił swojej córce ani jednej myśli w związku z planowaną przez Erikę strategią, a ona najwyraźniej uwierzyła, że jej ojciec jest niewinny jak pierwszy śnieg.

– Pernilla, to nieprawda, że jestem niewinny. Przykro mi, że nie mogę ci zdradzić szczegółów, ale nie zostałem niewinnie skazany. Na podstawie informacji dostępnych w trakcie procesu sąd wymierzył mi taką karę, na jaką zasługiwałem.

– Ale ty nigdy nie opowiedziałeś własnej wersji.

– Ponieważ nie potrafię niczego udowodnić. Zrobiłem ogromny błąd i musiałem skończyć w więzieniu.

– Okej. Ale odpowiedz mi na pytanie: czy Wennerstróm jest draniem, czy nie?

– To jeden z największych drani, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia.

– To mi wystarczy. Mam dla ciebie prezent.

Wyciągnęła z torebki płaską paczuszkę. Mikael wyłuskał z niej płytę The best of Eurythmics i ponownie uścisnął córkę, która pamiętała o jego starym ulubionym zespole. Bezzwłocznie włożył krążek do kieszonki komputera, by razem z Pernillą wysłuchać Sweet dreams.

– Co cię sprowadza do Skelleftea? – zapytał.

– Szkoła biblijna w ramach letniego obozu zorganizowanego przez zbór o nazwie „Światło życia" – odpowiedziała, jak gdyby chodziło o najzwyklejszą rzecz pod słońcem.

Mikael poczuł, że włosy na karku stają mu dęba.

Nagle uświadomił sobie ogromne podobieństwo córki do Harriet Vanger. Harriet też miał szesnaście lat, gdy zniknęła. Obie miały nieobecnych ojców. Obie czuły pociąg do osobliwych religijnych sekt; Harriet do miejscowej parafii zielonoświątkowców, Pernilla do odmiany czegoś mniej więcej równie szalonego, jak Livets ord [§§]. Mikael nie wiedział, jak traktować nagłe przebudzenie religijne córki. Bał się, że wejdzie w jej życie z butami, że zakwestionuje jej prawo do wyboru drogi. Jednocześnie uważał „Światło życia" za jedną z tych sekt, o których bez wątpienia mógłby napisać paszkwil i opublikować go w „Millennium". Postanowił przy najbliższej okazji porozmawiać o tym z matką Pernilli.

UŻYCZYWSZY SWOJEGO łóżka córce, Mikael spędził noc na kuchennej ławie. Obudził się ze sztywnym karkiem i obolałymi mięśniami. Pernilla chciała jak najszybciej ruszyć w dalszą podróż, więc zaraz po wczesnym śniadaniu pojechali na dworzec. Ponieważ mieli jeszcze trochę czasu, usiedli z kawą na końcu peronu i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Kilka minut przed nadejściem pociągu Pernilla zmieniła temat.

– Nie podoba ci się moja podróż do Skellefte? – zapytała ni stąd ni zowąd.

Nie wiedział, co odpowiedzieć.

– To nic groźnego. Ale ty nie jesteś chrześcijaninem, prawda?

– Nie jestem. W każdym razie nie jestem dobrym chrześcijaninem.

– Nie wierzysz w Boga?

– Nie, nie wierzę w Boga, ale szanuję twoją wiarę. Każdy człowiek musi w coś wierzyć.

Gdy pociąg wjechał na peron, jeszcze długo trwali w uścisku. W końcu Pernilla wspięła się na stopień wagonu. W ostatniej chwili odwróciła się, mówiąc:

– Tato, nie będę nikogo nawracać. Jeżeli chodzi o mnie, możesz wierzyć, w co ci się żywnie podoba. I tak cię kocham. Ale uważam, że powinieneś kontynuować swoje studia biblijne.

– Co masz na myśli?

– Te cytaty, które wiszą u ciebie na ścianie. Tylko dlaczego takie ponure i neurotyczne? Buziaki! Cześć!

Pomachała i zniknęła. Mikael stał skonfundowany, wpatrując się w ruszający na północ pociąg. Dopiero kiedy ostatni wagon zniknął za zakrętem, pojął sens pożegnalnych słów córki i poczuł, jak lodowate zimno przeszywa mu pierś.

WYBIEGAJĄC Z BUDYNKU dworca, spojrzał na zegarek. Następny autobus do Hedeby odchodził za czterdzieści minut. Podekscytowany Mikael nie mógł czekać tak długo. Przebiegł na postój taksówek po drugiej stronie ulicy i wsiadł do samochodu Husseina mówiącego norlandskim dialektem. Dziesięć minut później zapłacił mu za kurs i skierował kroki prosto do swojego gabinetu. Przykleił kartkę nad biurkiem.

Rozejrzał się po pokoju. I po chwili przypomniał sobie, gdzie jest Biblia. Zabrał kartkę oraz leżące w miseczce na parapecie klucze i pobiegł do domku Gottfrieda. Lekko drżącymi rękami ściągnął z półki Biblię Harriet.

Zanotowane przez dziewczynę cyfry nie były numerami telefonów, tylko numerami rozdziałów i wierszy w Leutikonie, trzeciej księdze Mojżesza. Chodziło o rodzaj kodeksu karnego.

(Magda) III Mojżesza 20, 16

Również kobietę, która się zbliży do jakiegokolwiek bydlęcia, aby z nim obcować – zabijcie kobietę i bydlę; będą wydani na śmierć, krew ich jest na nich [***].

(Sara) III Mojżesza 21, 9

A gdyby córka kapłana zhańbiła się nierządem – zhańbiła swojego ojca; będzie spalona ogniem.

(RJ) III Mojżesza 1, 12

Po czym rozrabia go na części, a kapłan ułoży je – wraz z głową i tłuszczem – na ofiarnicy, na drwach, które są na ogniu.

(RL) III Mojżesza 20, 27

Mąż, albo niewiasta, jeśli będzie u nich wieszczbiarstwo albo pytanie duchów – będą wydani na śmierć; ukamienują ich kamieniami, ich krew jest na nich.

(Marie) III Mojżesza 20, 18

A kto będzie obcował z żoną podczas jej słabości i odkryje jej nagość – to obnażył miejsce jej upływu oraz ona odkryła miejsce upływu swojej krwi – obydwoje będą wytrąceni spośród swojego ludu.

Mikael wyszedł z chatki i usiadł na ganku. Nie ulegało wątpliwości, że zapisane w notesie cyfry odnosiły się do tych, a nie innych fragmentów Biblii. Każdy cytat był dokładnie podkreślony w egzemplarzu należącym do Harriet. Mikael zapalił papierosa i wsłuchał się w śpiew ptaków.

Miał cyfry. Ale nie miał nazwisk. Magda, Sara, Mari, RJ iRL.

Nagle otworzyła się przed nim przepaść. Zrobiwszy intuicyjny przeskok myślowy, przypomniał sobie o spalonej ofierze, o której opowiadał komisarz Moreli. Sprawa Rebeki, gdzieś pod koniec lat czterdziestych, zgwałcona dziewczyna, którą zamordowano, kładąc jej głowę na rozżarzonych węglach. „Po czym rozrabia go na części, a kapłan ułoży je – wraz z głową i tłuszczem – na ofiarnicy na drwach, które są na ogniu".

Rebeka. RJ. Jak brzmiało jej nazwisko?

Na Boga, w co była zamieszana Harriet?

HENRIK VANGER poczuł się nagle niezdrów i gdy Mikael zapukał do niego po południu, starzec zdążył położyć się do łóżka. Ale Anna, wpuszczając gościa do środka, pozwoliła na krótką wizytę.

– Wakacyjne przeziębienie – wyjaśnił Henrik, pociągając nosem. – Czego sobie życzysz?

– Mam pytanie.

– Słucham.

– Czy słyszałeś o morderstwie, które miało miejsce tutaj, w Hedestad, gdzieś pod koniec lat czterdziestych? Chodzi o dziewczynę, Rebekę Jakąśtam. Morderca włożył jej głowę do kominka.

– Rebeka Jacobsson – powiedział Henrik bez wahania. – To nazwisko, którego raczej nie zapomnę, chociaż nie słyszałem go od wielu lat.

– Ale słyszałaś o tym morderstwie?

– Jak najbardziej. Rebeka Jacobsson miała wtedy dwadzieścia trzy albo dwadzieścia cztery lata. To musiało być w… tak, to było w 1949 roku. Prowadzono bardzo rozległe śledztwo, w którym sam odegrałem niewielką rolę.

– Ty? – wybuchnął Mikael.

– Tak, ja. Rebeka pracowała w jednym z biur koncernu. Była lubianą dziewczyną, bardzo dobrze wyglądała. Ale dlaczego pytasz o nią tak ni stąd, ni zowąd?

Mikael nie wiedział, co powiedzieć. Wstał i podszedł do okna.

– W zasadzie nie wiem. Henriku, może wpadłem na jakiś trop, ale muszę to jeszcze dokładnie przemyśleć.

– Dajesz mi do zrozumienia, że między Harriet a Rebeką istnieje jakiś związek. Między jednym a drugim zdarzeniem upłynęło… ponad siedemnaście lat.

– Pozwól mi trochę pomyśleć. Jeśli się lepiej poczujesz, to jutro do ciebie zajrzę.

MIKAEL NIE SPOTKAŁ się z Henrikiem następnego dnia. Gdy po pierwszej w nocy siedział przy kuchennym stole, czytając Biblię Harriet, usłyszał samochód, który z ogromną prędkością przejeżdżał przez most. Przez okno zobaczył niebieską poświatę sygnału pogotowia ratunkowego.

Pełen złych przeczuć wybiegł z domu i popędził za karetką, która zaparkowała przed domem Henrika. Ponieważ na parterze paliło się światło, Mikael natychmiast zrozumiał, że coś się stało. Pokonał schodki ganku w dwóch susach i w przedsionku spotkał roztrzęsioną Annę.

– Serce – wyszeptała. – Obudził mnie jakiś czas temu, miał bóle w piersi, a później padł zemdlony.

Mikael mocno objął wierną gosposię i stali tak, podczas gdy pielęgniarze wynosili na noszach niedającego znaku życia Henrika. Za pielęgniarzami szedł wyraźnie zestresowany Martin Vanger. Telefon Anny musiał go wyrwać z łóżka; na bosych stopach miał kapcie, zapomniał zapiąć rozporek. Ukłoniwszy się pospiesznie Mikaelowi, wydał Annie instrukcje.

– Jadę z nim do szpitala. Zadzwoń do Birgera i Cecilii. I nie zapomnij o Dirchu Frodem.

– Ja mogę się do niego przejść – zaproponował Mikael.

Anna skinęła z wdzięcznością.

Ktoś, kto puka do drzwi po dwunastej w nocy, zazwyczaj ma złe wieści, pomyślał Mikael, przyciskając dzwonek w domu adwokata. Upłynęło kilka minut, zanim ewidentnie zaspany Frode otworzył drzwi.

– Mam niedobrą wiadomość. Karetka pogotowia właśnie zabrała Henrika do szpitala. Prawdopodobnie atak serca. Martin chciał, żeby pana zawiadomić.

– Boże wielki! – wykrzyknął Frode i spojrzał na swój zegarek. – Dzisiaj jest piątek, trzynasty – dodał z niezrozumiałą logiką i skonsternowanym wyrazem twarzy.

MIKAEL WRÓCIŁ do domu o wpół do trzeciej w nocy. Po chwili wahania postanowił odłożyć rozmowę z Eriką na później. Zadzwonił do niej dopiero następnego ranka o dziesiątej, upewniwszy się najpierw – podczas błyskawicznej rozmowy z Frodem – że Henrik żyje. Przekazał jej wiadomość o tym, że najnowszy współudziałowiec znajduje się w szpitalu. Erika przyjęła informację ze zrozumiałym smutkiem i niepokojem.

DIRCH FRODE przyszedł do Mikaela z dokładniejszymi informacjami o stanie Henrika dopiero późnym wieczorem.

– Żyje, ale nie ma się najlepiej. Miał rozległy zawał serca, a oprócz tego złapał jakąś infekcję.

– Widział się pan z nim?

– Nie. Leży na OIOM-ie. Czuwają przy nim Martin i Birger.

– Szanse?

Dirch Frode zakołysał dłonią tam i z powrotem.

– Przeżył zawał, a to jest zawsze dobry znak. No i tak w ogóle jest w dosyć dobrej kondycji fizycznej. Ale ma swoje lata. Zobaczymy.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad kruchością życia. Mikael dolał kawy. Frode wyglądał na przygnębionego.

– Muszę zadać kilka pytań. Chodzi o dalsze losy mojego zlecenia – przerwał ciszę Mikael.

Frode spojrzał na niego bez wyrazu.

– Warunki pańskiego zatrudnienia nie ulegają zmianie. Reguluje je umowa, która wygasa w końcu roku, niezależnie od tego, czy Henrik żyje, czy nie. Nie ma pan powodu do niepokoju.

– Ależ ja się nie niepokoję i nie o to mi chodziło. Zastanawiam się, komu mam teraz zdawać sprawozdania z postępów w pracy.

Frode westchnął.

– Panie Mikaelu, wie pan tak samo jak ja, że ta historia z Harriet to dla Henrika tylko zajęcie dla zabicia czasu.

– Nie jestem taki pewien.

– Co pan przez to rozumie?

– Znalazłem nowy materiał dowodowy – powiedział Mikael. – Wczoraj poinformowałem o tym Henrika. Obawiam się, że mogło się to przyczynić do zawału…

Frode popatrzył na Mikaela osobliwym wzrokiem.

– Pan żartuje.

Mikael pokręcił głową.

– Panie Dirchu, przez ostatnie dni wygrzebałem więcej materiału o zniknięciu Harriet, niż prowadzącym oficjalne dochodzenie udało się zgromadzić w ciągu co najmniej trzydziestu pięciu lat. Mój problem polega na tym, że nigdy nie ustaliliśmy, komu mam zdawać raporty pod nieobecność Henrika.

– Może je pan zdawać mnie.

– W porządku. Muszę coś z tym zrobić. Ma pan chwilkę?

Mikael przedstawił swoje odkrycia w sposób tak przejrzysty, jak tylko potrafił. Zaprezentował serię zdjęć z Jarnvagsgatan i wyłuszczył swoją teorię. Następnie opowiedział o tym, jak jego córka rozszyfrowała zagadkę numerów z notesu Harriet i zakończył wspomnieniem o brutalnie zamordowanej w 1949 roku Rebece Jacobsson.

W dalszym ciągu zachował dla siebie informację o twarzy w oknie Harriet. Chciał najpierw porozmawiać z Cecilią, zanim rzuci na nią jakiekolwiek podejrzenie.

Czoło adwokata pokryły frasobliwe zmarszczki.

– Sądzi pan, że morderstwo Rebeki ma związek ze zniknięciem Harriet?

– Nie wiem. To mało prawdopodobne. Ale fakt pozostaje faktem, że Harriet zanotowała w swoim notesie inicjały RJ razem z odniesieniem do prawa o ofierze całopalnej. Rebeka Jacobsson została spalona na śmierć. Związek z rodziną Vangerów jest oczywisty; dziewczyna pracowała w koncernie.

– I jak pan to wszystko wyjaśni?

– Nie potrafię tego teraz wyjaśnić. Ale chcę nad tym popracować. Traktuję pana jako przedstawiciela Henrika. Musi pan podjąć decyzję w jego imieniu.

– Może powinniśmy zawiadomić policję?

– Nie. Przynajmniej nie bez zgody Henrika. Dochodzenie w sprawie morderstwa Rebeki umorzono lata temu, a całość uległa przedawnieniu. Policja nie wznowi śledztwa w sprawie przestępstwa sprzed pięćdziesięciu czterech lat.

– Rozumiem. Co pan zatem zamierza?

Mikael wstał i obszedł kuchnię.

– Po pierwsze chciałbym podążyć śladem fotograficznym. Gdybyśmy wiedzieli, co zobaczyła Harriet… Myślę, że to może być klucz do przebiegu wydarzeń. Po drugie potrzebuję samochodu, żeby pojechać do Norsjó i przekonać się, dokąd prowadzi ten trop. A po trzecie chciałbym sprawdzić wypisane przez Harriet cytaty biblijne. Jeden z nich powiązaliśmy z okrutnym morderstwem. Zostały nam cztery. Żeby je rozszyfrować… W zasadzie potrzebowałbym pomocy.

– Jakiego rodzaju pomocy?

– Potrzebowałbym współpracownika, który zna się na researchu, który przekopałby archiwa prasowe w poszukiwaniu Magdy, Sary i pozostałych imion. Jeżeli moje podejrzenia są słuszne, Rebeka nie była jedyną ofiarą.

– Uważa pan, że powinniśmy wtajemniczyć kolejną osobę?

– Raptem okazuje się, że jest mnóstwo do odgrzebania. I trzeba to zrobić. Gdybym był policjantem, gdybym brał udział w śledztwie, mógłbym do tego typu zajęć oddelegować innych. Potrzebuję profesjonalisty, który zna się na archiwach i na którym można polegać.

– Rozumiem… Właściwie to znam taką kompetentną osobę. To ona zrobiła wywiad środowiskowy na pański temat… – powiedział Frode, zanim zdążył się ugryźć w język.

– KTO ZROBIŁ CO? – zapytał Mikael ostrym tonem.

Dirch Frode pojął, że powiedział coś, co powinien był przemilczeć. Starzeję się, przeleciało mu przez głowę.

– Ja tylko głośno myślę. Nikt nic… – próbował.

– Zlecił pan przeprowadzenie wywiadu na mój temat?

– To przecież nic strasznego, panie Mikaelu. Chcieliśmy pana zatrudnić, więc najpierw sprawdziliśmy, kim pan jest.

– To dlatego Henrik zawsze sprawia wrażenie, jakby czytał w moich myślach. Jak dokładne było badanie?

– Dosyć dokładne.

– Obejmowało problemy „Millennium"?

Frode wzruszył ramionami.

– To było wtedy aktualne.

Mikael zapalił papierosa. Piątego tego dnia. Uświadomił sobie, że zaczyna się uzależniać.

– Pisemny raport?

– Panie Mikaelu, nie ma o czym mówić.

– Chcę przeczytać ten raport.

– Proszę pana, to naprawdę nic specjalnego. Chcieliśmy pana sprawdzić przed zleceniem tego zadania, nic więcej.

– Chcę przeczytać ten raport – powtórzył Mikael.

– Tylko Henrik może wydać zezwolenie.

– Na pewno? Ta ja powiem tak: w ciągu godziny chcę dostać ten raport do ręki. Jeżeli go nie dostanę, to z miejsca składam wypowiedzenie i wracam wieczornym pociągiem do Sztokholmu. Gdzie jest ten raport?

Mężczyźni przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. A później Dirch Frode westchnął i spuścił wzrok.

– W moim gabinecie.

SPRAWA HARRIET Vanger była bez wątpienia najbardziej dziwaczną, z jaką Mikael kiedykolwiek miał do czynienia. W ogóle ostatni rok, od momentu opublikowania historii o Hansie-Eriku Wennerstromie, przypominał jedną wielką jazdę kolejką górską, głównie stromo w dół. I najwyraźniej to spadanie na łeb, na szyję jeszcze trwało.

Dirch Frode kombinował w nieskończoność i wręczył Mikaelowi sporządzony przez Salander raport dopiero o szóstej wieczorem. Samo sprawozdanie liczyło osiemdziesiąt stron.

Na pozostałe sto składały się kopie artykułów, świadectw i innych dokumentów zdradzających szczegóły z życia Mikaela.

To było osobliwe uczucie, czytać o sobie samym w dokumencie, który stanowił połączenie autobiografii z raportem służby wywiadowczej. Z rosnącym zdumieniem Mikael odkrywał zapomniane szczegóły. Lisbeth Salander odnalazła drobiazgi, które w jego przekonaniu od dawna leżały na śmietniku historii. Odgrzebała jego młodzieńczy związek z żarliwą wyznawczynią syndykalizmu, która teraz pracowała jako polityk na pełny etat. Z kim, do diabła, rozmawiała ta kobieta? Znalazła jego zespół rockowy Bootstrap, którego dziś nie pamięta żywa dusza. Jak ona to zrobiła?

Jako dziennikarz Mikael niejednokrotnie zajmował się wyszukiwaniem informacji o innych osobach, potrafił więc ocenić tę pracę okiem profesjonalisty. Nie miał wątpliwości, że Lisbeth Salander jest mistrzynią researchu. Jeżeli w coś wątpił, to w swoje własne możliwości. Na pewno nie potrafiłby sporządzić podobnego raportu na temat zupełnie mu nieznanej osoby.

Mikael uświadomił sobie również, jak bezsensowne było udawanie uprzejmego dystansu w stosunku do Eriki, gdy byli w towarzystwie Henrika. Starzec wiedział przecież o szczegółach ich związku i o trójkącie z Gregerem Beckmanem. Lisbeth Salander dokonała przerażająco dokładnej oceny stanu „Millennium". Henrik Vanger, kontaktując się z Eriką w sprawie udziału w firmie, zdawał sobie sprawę z fatalnej sytuacji czasopisma. W co tak naprawdę zabawia się ten człowiek?

Afera Wennerstróma została potraktowana dość pobieżnie, ale z tekstu wynikało, że autorka dokumentu była na sali rozpraw i dziwiło ją osobliwe zachowanie oskarżonego, kiedy odmawiał wypowiedzi. Kimkolwiek jest, to bystra dziewczyna, pomyślał Mikael.

Ale już w sekundę później podniósł się, nie wierząc własnym oczom. Salander napisała krótki ustęp, w którym oceniła możliwości rozwoju sytuacji po zakończeniu procesu sądowego. Prawie dosłownie podała treść wiadomości prasowej, którą Mikael, zrezygnowawszy z funkcji odpowiedzialnego wydawcy w „Millennium", wystosował z Eriką do mediów.

Ale Lisbeth skorzystała z pierwotnej wersji tekstu. Mikael spojrzał na datę. Raport ukazał się trzy dni przed ogłoszeniem wyroku. To niemożliwe!

Tego dnia tekst notatki prasowej znajdował się tylko w jednym jedynym miejscu na całym świecie. W prywatnym laptopie Mikaela. W jego iBooku, nie w redakcyjnym komputerze. Nigdy nie został wydrukowany. Nawet Erika nie dostała kopii, mimo że znała jej treść w ogólnym zarysie.

Mikael odłożył niespiesznie raport Salander. Zdecydowawszy, że nie zapali kolejnego papierosa, założył kurtkę i wyszedł z domu w jasną noc. Do sobótkowej nocy został tydzień. Szedł wzdłuż brzegu cieśniny, mijając ogród Cecilii i wypasiona motorówkę zaparkowaną obok willi Martina. Nie spieszyło mu się. Rozmyślał. Usiadł na kamieniu i przyglądał się migającym światłom z zatoce. Nasuwał się tylko jeden wniosek.

Byłaś w moim komputerze, panno Salander – powiedział głośno. – Jesteś cholerną hakerką.

Rozdział 18

Środa 18 czerwca

LISBETH SALANDER OBUDZIŁA się ze snu bez snów, ale z lekkimi mdłościami. Nie musiała odwracać głowy, żeby przekonać się, że Mimmi wyszła do pracy, choć jej zapach w dalszym ciągu unosił się w zaduchu sypialni. Wczoraj w towarzystwie Evil Fingers wypiła zdecydowanie za dużo piwa. Pod koniec wtorkowego spotkania w Kvarnen pojawiła się Mimmi, która po zamknięciu lokalu poszła z nią i do domu, i do łóżka.

W odróżnieniu od Mimmi Lisbeth nigdy nie uważała się za lesbijkę. Nigdy nie zastanawiała się, czy jest hetero-, homo-, czy może biseksualna. W ogóle nie przejmowała się etykietkami i uważała, że nikogo nie powinno obchodzić, z kim sypia. Jeżeli już musiała określić swoje preferencje seksualne, to wolała mężczyzn; przynajmniej tak wynikało ze statystyki. Problem polegał jednak na znalezieniu chłopaka, który nie będąc bęcwałem, jednocześnie przydawał się do czegoś w łóżku. Mimmi stanowiła więc coś w rodzaju słodkiego kompromisu, a poza tym umiała rozpalić żądze Lisbeth. Spotkały się rok temu na festiwalu Pride w ogromnym namiocie z piwem, i Mimmi była jedyną osobą, którą Lisbeth wprowadziła do grupy Evil Fingers. Ich związek trwał z przerwami od ośmiu miesięcy, choć obie traktowały go w dalszym ciągu jako formę zabijania czasu. Mimmi miała miękkie i ciepłe ciało, ale była również osobą, u której boku Lisbeth mogła się budzić i z którą potrafiła nawet zjeść śniadanie.

Zegarek przy łóżku pokazywał wpół do dziesiątej. Lisbeth zaczęła się właśnie zastanawiać, co ją wyrwało ze snu, gdy ponownie zadźwięczał dzwonek u drzwi. Usiadła skonfundowana. Nikt nigdy nie pukał do niej o tej porze dnia. W ogóle przychodziło do niej raczej niewielu ludzi. Ciągle zaspana owinęła się prześcieradłem i poczłapała chwiejnie do drzwi. Otworzywszy, spojrzała w oczy Mikaelowi Blomkvistowi i ogarnięta paniką cofnęła się bezwiednie o krok.

– Dzień dobry, panno Salander – przywitał ją wesoło. – Rozumiem, że wczoraj poszło się późno spać… Mogę wejść?

Nie czekając na pozwolenie, przestąpił próg i zamknął za sobą drzwi. Podczas gdy Mikael z zaciekawieniem przyglądał się kupie ubrań w przedpokoju i stosom leżących na podłodze gazet, świat Lisbeth kręcił się w złą stronę – jak, co, kto? Mikael, zajrzawszy do sypialni, z rozbawieniem spojrzał na rozdziawione usta dziewczyny.

– Wyszedłem z założenia, że jeszcze nie jadłaś śniadania, więc przyniosłem bajgle. Pieczeń, indyk z musztardą i wegetariański z awokado. Nie wiem który wolisz. Pieczeń?

Zniknął w kuchni i od razu znalazł ekspres.

– Gdzie masz kawę? – zawołał.

Salander stała jak wmurowana w podłogę przedpokoju. Dopiero na dźwięk lejącej się z kranu wody zrobiła trzy duże kroki.

– Stop! – zorientowawszy się, że krzyczy, ściszyła głos. – Do jasnej cholery, nie możesz sobie tak po prostu włazić, jak gdybyś tutaj mieszkał. Przecież nawet się nie znamy.

Mikael zatrzymał się z dzbankiem wody nad ekspresem do kawy i odwróciwszy głowę, odpowiedział z powagą w głosie:

– Mylisz się! Znasz mnie lepiej niż większość ludzi. Prawda?

Stojąc plecami do Lisbeth, nalał wodę do pojemnika ekspresu i zaczął przeszukiwać stojące na blacie puszki.

– A propos, wiem, jak to robisz. Poznałem twoją tajemnicę.

SALANDER ZAMKNĘŁA oczy z nadzieją, że podłoga przestanie falować jej pod stopami. Znajdowała się w stanie intelektualnego paraliżu. Męczył ją kac. Sytuacja była jak ze snu, a mózg odmawiał współpracy. Lisbeth nigdy wcześniej nie spotkała któregoś ze swoich obiektów twarzą w twarz. On wie, gdzie mieszkam! Mikael Blomkvist stał w jej kuchni. To niemożliwe. To zwyczajnie nie mogło się wydarzyć. On wie, kim jestem!

Owinęła się ciaśniej prześcieradłem, które nagle zaczęło zsuwać się z jej ciała. Mężczyzna powiedział coś, czego najpierw nie dosłyszała.

– Musimy porozmawiać – powtórzył. – Ale najpierw chyba powinnaś wziąć prysznic.

Próbowała mówić rozsądnie.

– Posłuchaj, jeżeli masz zamiar zrobić awanturę, to raczej nie mnie. Ja tylko wykonałam zlecenie. Porozmawiaj z moim szefem.

Stanął przed nią z uniesionymi do góry rękami i otwartymi dłońmi. Jestem nieuzbrojony. Uniwersalny znak pokoju.

– Już rozmawiałem z Draganem Armanskim. Właśnie, prosił, żebyś do niego zadzwoniła. Wczoraj wieczorem miałaś wyłączoną komórkę.

Zrobił krok w przód. Choć nie czuła zagrożenia, cofnęła się automatycznie kilka centymetrów, gdy dotknął lekko jej ramienia i pokazał drzwi łazienki. Nie lubiła, gdy ktoś dotykał ją bez pozwolenia, nawet jeżeli czynił to w przyjaznych zamiarach.

– Nie zrobię żadnej awantury – zapewnił spokojnym głosem. – Ale bardzo mi zależy na rozmowie z tobą. Jak tylko się obudzisz oczywiście. Gdy wrócisz ubrana, będzie na ciebie czekała kawa. A teraz pod prysznic. Sio!

Posłuchała go bezwolnie. Lisbeth Salander nigdy nie jest bezwolna, pomyślała.

W ŁAZIENCE, OPARTA o drzwi, próbowała zebrać myśli. Była bardziej roztrzęsiona, niż potrafiła sobie wyobrazić. Później dotarło do niej, że ma przepełniony pęcherz i że po wczorajszym balowaniu prysznic to nie tylko życzliwa rada, ale zwykła konieczność. Świeżo umyta wymknęła się do sypialni, wciągnęła pospiesznie majtki, dżinsy i t-shirt z napisem Armageddon was yesterday – today we have a serious problem.

Po chwili wahania zdjęła z oparcia krzesła swoją skórzaną kurtkę. Wyciągnęła z niej paralizator, sprawdziła stan baterii i schowała do tylnej kieszeni spodni. W mieszkaniu unosił się zapach kawy. Wzięła głęboki oddech i weszła do kuchni.

– Nigdy nie sprzątasz? – zapytał Mikael na powitanie.

Wypełnił zlew brudnymi talerzami, opróżnił popielniczki, wyrzucił stary karton po mleku, oczyścił stół z pięciotygodniowej warstwy gazet, wytarł na mokro i nakrył do śniadania. Obok filiżanek leżały – to nie był żart – apetycznie wyglądające bajgle. Po nocy z Mimmi Lisbeth była naprawdę głodna. Okej, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pełna rezerwy usiadła naprzeciwko Blomkvista.

– Nie odpowiedziałaś na pytanie. Pieczeń, indyk czy awokado?

– Pieczeń.

– To ja biorę z indykiem.

Przeżuwali w milczeniu, przyglądając się sobie nawzajem. Pochłonąwszy swojego bajgla, Lisbeth zjadła jeszcze połowę trzeciego. A później wzięła z parapetu wymiętą paczkę i wyłuskała z niej papierosa.

– Okej, teraz już wiem – przerwał ciszę Mikael. – Może nie jestem tak dobry jak ty, jeżeli chodzi o wywiady środowiskowe, ale wywnioskowałem, że nie jesteś ani weganką, ani – jak sugerował Dirch Frode – anorektyczką. Zamieszczę te informacje w raporcie na twój temat.

Salander wpatrywała się w niego tak długo, aż zrozumiała, że to tylko drwiny. Blomkvist wyglądał na tak osobliwie rozbawionego, że nie potrafiła odwzajemnić się niczym innym niż krzywym uśmiechem. Sytuacja trąciła absurdem. Odsuwając od siebie talerz, Lisbeth pomyślała, że ten facet ma przyjazne oczy. Kimkolwiek jest, nie jest złym człowiekiem, zdecydowała. Również w WŚ, który sporządziła na jego temat, nic nie wskazywało na to, żeby maltretował swoje partnerki czy coś w tym rodzaju. Przypomniała sobie, że to ona wie o nim wszystko, a nie na odwrót. Wiedza to władza.

– Z czego się tak śmiejesz? – zapytała.

– Wybacz mi. Naprawdę nie planowałem takiego wejścia. Nie zamierzałem cię wystraszyć, co jednakowoż chyba mi się udało. Ale gdybyś zobaczyła swoją minę, gdy otworzyłaś mi drzwi… Byłaś przekomiczna! No i uległem pokusie i trochę sobie z ciebie zakpiłem.

Milczenie. Ku swojemu zdziwieniu Lisbeth odkryła, że owo nagłe i nieproszone towarzystwo jest całkiem znośne. A w każdym razie nie nieprzyjemne.

– Możesz to potraktować jako okrutną zemstę za to, że grzebałaś w moim prywatnym życiu – zaproponował radośnie. – Boisz się mnie?

– Nie – odpowiedziała Salander.

– To dobrze. Nie przyszedłem po to, żeby cię skrzywdzić albo urządzać ci awantury.

– Jeżeli spróbujesz wyrządzić mi krzywdę, to ja nie pozostanę dłużna. Serio.

Mikael przyjrzał się jej badawczo. Ze swoimi stu pięćdziesięcioma centymetrami wzrostu nie wyglądała na groźną przeciwniczkę dla kogoś, kto chciałby użyć przemocy. Ale w jej spojrzeniu bez wyrazu dostrzegł spokój.

– To nie wchodzi w rachubę – powiedział w końcu. – Nie mam żadnych złych zamiarów. Muszę z tobą porozmawiać. Jeśli chcesz, żebym sobie poszedł, to powiedz.

Przez chwilę się zastanawiał.

– To zabawne, że… – przerwał w połowie.

– Co?

– Nie wiem, czy to brzmi sensownie, ale cztery dni temu nawet nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. Później dostałem twoją analizę mojej osoby – kontynuował, wyjmując z torby raport – i jej lektura była nad wyraz przyjemna.

Znów zamilkł na chwilę i wyjrzał przez okno.

– Poczęstujesz mnie papierosem?

Lisbeth popchnęła paczkę w jego stronę.

– Powiedziałaś wcześniej, że się nie znamy, a ja odpowiedziałem, że jesteś w błędzie – mówił dalej, wskazując raport. – Jeszcze ci nie dorównuję, na razie znalazłem tylko twój adres, datę urodzenia i tak dalej, ale ty wiesz o mnie zdecydowanie więcej. Sporo z tych rzeczy to sprawy bardzo prywatne, wiedzą o nich tylko moi najbliżsi przyjaciele. A teraz siedzę z tobą w kuchni i jem bajgle. Spotkaliśmy się zaledwie pół godziny temu, a ja mam wrażenie, że znamy się od wielu lat. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Skinęła potakująco głową.

– Masz ładne oczy – dodał.

– A twoje są przyjazne – odpowiedziała.

Nie potrafił rozstrzygnąć, czy w jej słowach dźwięczy ironia.

Milczenie.

– Dlaczego tutaj przyszedłeś? – zapytała nagle.

Kalle Blomkvist – przypomniawszy sobie przydomek, Lisbeth stłumiła chęć wypowiedzenia go na głos – nagle spoważniał. W jego oczach pojawiło się zmęczenie. Zniknęła bez śladu ta pewność siebie, którą okazywał, wdzierając się do mieszkania Salander. Lisbeth pomyślała, że odgrywanie szopki zakończyło się albo przynajmniej zostało przystopowane. Po raz pierwszy poczuła, że mężczyzna przygląda się jej badawczo, w zamyśleniu i z powagą. Nie potrafiła czytać w myślach, ale przeczuwała, że wizyta Mikaela nabiera ciemniejszych barw.

LISBETH WIEDZIAŁA, że zachowuje tylko pozorny spokój i nie do końca panuje nad nerwami. Odwiedziny Blomkvista wytrąciły ją z równowagi w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła w związku z wykonywanym zawodem. Zarabiała na chleb szpiegowaniem ludzi. Właściwie nigdy nie definiowała swojego zajęcia jako prawdziwej pracy. Zlecenia od Dragana Armanskiego uważała raczej za skomplikowaną rozrywkę, czy wręcz hobby.

A tak naprawdę – co stwierdziła już dawno temu – po prostu lubiła grzebać w życiorysach innych ludzi i odsłaniać ich skrzętnie ukrywane tajemnice. Czyniła to – w różnych formach – odkąd potrafiła sięgnąć pamięcią. I szpiegowała w dalszym ciągu nie tylko na zlecenie pracodawcy, ale również dla przyjemności. Czuła wówczas ogromną satysfakcję i dostawała potężnego kopa, podobnie jak w trakcie gry w skomplikowaną grę komputerową, z tą różnicą, że w pracy miała do czynienia z żywymi ludźmi. A teraz nagle obiekt jej hobby siedział u niej w kuchni i częstował bajglami. To była zupełnie absurdalna sytuacja.

– Mam niezwykły problem – powiedział Mikael. – Posłuchaj… Gdy robiłaś dla Frodego wywiad na mój temat… Czy miałaś pojęcie, do czego zostanie użyty?

– Nie.

– Dirch Frode, albo raczej jego pracodawca, chciał mnie wybadać, ponieważ zamierzał mi zlecić wykonanie pewnej pracy.

– Aha.

Mikael uśmiechnął się blado.

– Pewnego dnia porozmawiamy sobie o moralnych aspektach grzebania w prywatnych sprawach obcych ludzi. Ale teraz mam zupełnie inny problem… Owo zlecenie, którego w końcu podjąłem się z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego powodu, to bez porównania najbardziej dziwaczne zlecenie w moim życiu. Lisbeth, czy mogę na tobie polegać?

– Co masz na myśli?

– Dragan Armanski mówi, że jesteś jak najbardziej godna zaufania. Ale ja chcę sam zadać ci to pytanie. Czy mogę powierzyć ci tajemnice i mieć pewność, że nie przekażesz ich innym osobom?

– Chwileczkę. To znaczy, że rozmawiałeś z Draganem; czy to on cię tutaj przysłał?

Zakatrupię cię, ty pieprzony, głupi Ormianinie.

– No, nie do końca… Nie tylko ty potrafisz skombinować adres nieznanej osoby, załatwiłem to na własną rękę. Znalazłem cię w ewidencji ludności. Z trzech Lisbeth Salander dwie nie wchodziły w grę. Ale naturalnie skontaktowałem się z Armanskim i wczoraj odbyliśmy długą rozmowę. Najpierw też myślał, że przyszedłem z awanturą, dlatego że myszkowałaś w moim prywatnym życiu, ale w końcu dał się przekonać, że mam zupełnie inną sprawę…

– To znaczy?

– Jak już wspomniałem, pracodawca Dircha Frodego zlecił mi pewne zadanie. Doszedłem do punktu, w którym na gwałt potrzebuję pomocy doświadczonego researchera. Frode wspomniał o tobie i powiedział, że jesteś bardzo kompetentna. To mu się tylko wymsknęło i stąd wiem, że zrobiłaś wywiad środowiskowy na mój temat. W rozmowie z Armanskim wyłuszczyłem mu, o co mi chodzi. Przystał na to i próbował się do ciebie dodzwonić, ale nie podnosiłaś słuchawki, więc… dlatego tutaj jestem. Jak chcesz, to możesz do niego zadzwonić i sprawdzić.

ZNALEZIENIE TELEFONU komórkowego w stosie ubrań, które wczoraj pomagała jej ściągać Mimmi, zajęło Lisbeth kilka minut. Mikael obserwował jej wysiłki z dużym zain teresowaniem, przechadzając się jednocześnie po mieszkaniu. Prawie wszystkie meble sprawiały wrażenie znalezisk z kontenerów na odpady. Na niewielkim biurku w salonie królował imponujący PowerBook klasy State of the Art. Na półce leżał odtwarzacz kompaktowy, ale zbiór płyt stanowił żałosny widok. Kilkanaście krążków zespołów, o których Mikael nie miał zielonego pojęcia, a których członkowie na okładkach wyglądali jak wampiry z kosmosu. Stwierdził, że muzyka to nie jej działka.

Salander zobaczyła, że Armanski dzwonił do niej siedem razy wczoraj wieczorem i dwa razy dzisiaj rano. Teraz ona wystukała jego numer. Mikael, oparty o futrynę, przysłuchiwał się rozmowie.

– To ja… Sorki, ale był wyłączony… Wiem, że chce mi to powierzyć… Nie, stoi tutaj, w moim pokoju…

Podniosła głos.

– Dragan, mam kaca i pęka mi głowa, przestań marudzić, zatwierdziłeś tę robotę czy nie?… Dziękuję.

Kliknięcie.

Zajrzawszy do salonu, zobaczyła, że nieproszony gość przegląda jej płyty i wyjmuje z półki książki. Teraz z ciekawością trzymał pod światło apteczną butelkę bez etykietki. Gdy zaczął odkręcać korek, wyrwała mu butelkę z ręki, wróciła do kuchni, usiadła na ławie i czekając na Mikaela, masowała sobie czoło.

– Zasady są proste – oznajmiła. – Żadna z rzeczy, o których rozmawiasz z Armanskim albo ze mną, nie dotrze do niewtajemniczonych. Podpiszemy umowę, w której Milton Security zobowiązuje się do milczenia. Zanim podejmę decyzję, czy będę dla ciebie pracować, czy nie, chcę wiedzieć, na czym polega robota. To znaczy, że zachowam w tajemnicy wszystko, co mi teraz opowiesz, niezależnie od tego, czy podejmę się zlecenia, czy nie. Oczywiście przy założeniu, że nie prowadzisz poważnej działalności kryminalnej, ponieważ w takim wypadku powiem o tym Draganowi, a on poinformuje policję.

– Dobrze.

Zawahał się.

– Armanski może nie do końca zrozumiał, co chcę ci zlecić…

– Powiedział, że mam ci pomóc w historycznym researchu.

– Tak, to prawda. Ale chodzi o to, żebyś mi pomogła zidentyfikować mordercę.

OPOWIEŚĆ O WSZYSTKICH zawiłościach historii Harriet Vanger zajęła Mikaelowi ponad godzinę. Nie pominął żadnego szczegółu. Frode pozwolił mu wtajemniczyć Lisbeth w sprawę, a żeby to zrobić, musiał jej zaufać w stu procentach.

Opowiedział również o swoim związku z Cecilią Vanger i o tym, jak odkrył jej twarz w oknie Harriet. Przekazał jak najwięcej szczegółów na temat osobowości swojej byłej kochanki, przyznając się sam przed sobą, że ta kobieta zajmuje wysoką pozycję na liście podejrzanych. Tylko w dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób mogła być powiązana z mordercą działającym w czasach, kiedy miała zaledwie kilka lat.

Na koniec podał Lisbeth kopię listy znalezionej w notesie Harriet.

– Co mam zrobić?

– Zidentyfikowałem RJ, Rebekę Jacobsson, i powiązałem ją z fragmentem Biblii, który dotyczy prawa o ofierze całopalnej. Rebekę zamordowano, kładąc jej głowę na rozżarzonych drwach, czyli dokładnie według biblijnego opisu. Jeżeli potwierdzą się moje przypuszczenia, to znajdziemy jeszcze cztery ofiary – Magdę, Sarę, Mari i RL.

– Sądzisz, że nie żyją? Zamordowane?

– Morderca działał w latach pięćdziesiątych i może w sześćdziesiątych. I w jakiś sposób był powiązany z Harriet Vanger. Przejrzałem stare numery „Hedestads-Kuriren". Jedynym brutalnym przestępstwem w okolicach Hedestad było morderstwo Rebeki. Chciałbym, żebyś sprawdziła resztę Szwecji.

Lisbeth trwała w głuchym milczeniu tak długo, że Mikael zaczął się wiercić. Pomyślał nawet ze zniecierpliwieniem, że może wybrał nieodpowiednią osobę. I właśnie wtedy podniosła wzrok.

– Okej. Biorę tę robotę. Ale musisz podpisać umowę z Armanskim.

DRAGAN ARMANSKI wydrukował umowę, którą Mikael miał zabrać do Hedestad i dać do podpisania Dirchowi Frodemu. Kiedy wrócił do gabinetu Salander, zobaczył przez szklaną szybę Mikaela i Lisbeth pochylonych nad jej laptopem. Mężczyzna trzymał rękę na jej barku – dotykał jej! – i coś pokazywał. Armanski zwolnił kroku.

Mikael powiedział coś, co wprawiło Lisbeth w osłupienie. A po chwili wybuchła głośnym śmiechem.

Nigdy wcześniej nie słyszał jej śmiechu, mimo że wielokrotnie próbował zaskarbić sobie jej zaufanie. Śmiała się razem z Mikaelem, którego znała od pięciu minut.

Niespodziewanie poczuł do Blomkvista zaskakująco wielką odrazę. Chrząknął w drzwiach i wręczył mu plastikową teczkę z umową.

PO POŁUDNIU MIKAEL wpadł na chwilę do „Millennium". Nie był tu od tego grudniowego dnia, kiedy sprzątnął swoje biurko. Wbiegając po znajomych schodach, nagle poczuł się obco. Nie zmienili kodu w zamku, mógł więc niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka i rozejrzeć po redakcji.

Lokal miał kształt litery L. Hol pochłaniał bardzo dużo przestrzeni, z którą nie dało się zrobić nic sensownego. Umeblowanie składało się z kompletu wypoczynkowego, gdzie przyjmowano gości. Dalej znajdowała się niewielka jadalnia z wnęką kuchenną, a także toalety, dwa schowki z regałami i archiwum. Tam też stało biurko dla wiecznego praktykanta. Na prawo od wejścia, za szklaną ścianą, widniała pracownia Christera Malma. Na osiemdziesięciu metrach kwadratowych miał własną firmę, do której wchodziło się z klatki schodowej. Po lewej stronie znajdowała się redakcja ze szklaną fasadą od strony Gótgatan.

O wystroju wnętrza zadecydowała Erika. Stupięćdziesięciometrowe pomieszczenie przedzieliła szklanymi ścianami, tworząc trzy oddzielne gabinety oraz otwartą przestrzeń biurową dla pozostałych pracowników. Sama zajęła największy gabinet na samym końcu redakcji. Mikaela ulokowała w pokoju po drugiej stronie lokalu, jedynym, do którego można było zajrzeć prosto z korytarza. Blomkvist zanotował, że nikt się tam nie wprowadził.

Trzeci pokój znajdował się trochę na uboczu. Zajmował go od kilku lat sześćdziesięcioletni Sonny Magnusson, najbardziej efektywny sprzedawca ogłoszeń reklamowych. Erika wybrała go starannie spośród wielu właśnie wtedy, gdy stracił posadę w przedsiębiorstwie, dla którego przepracował większą część swego życia. Był w tym wieku, w którym nie ma się wielkich szans na stałe zatrudnienie. Erika zaproponowała mu niewielką miesięczną pensję i procent od wpływów ze sprzedaży. Żadne z nich nie żałowało takiego układu. Ale w ciągu ostatniego roku nawet najlepsze umiejętności i największe wysiłki Magnussona nie miały znaczenia; nastąpił drastyczny spadek dochodów. Zmalały też dramatycznie zarobki sprzedawcy. Ale zamiast rozglądać się za czymś bardziej intratnym, zacisnął pasa i lojalnie został na posterunku. W odróżnieniu ode mnie, ja spowodowałem upadek, pomyślał Mikael.

W końcu odważył się wkroczyć do pustawej redakcji. Erika siedziała w swoim gabinecie ze słuchawką przy uchu. W środkowej części lokalu znajdowały się jeszcze dwie osoby. Trzydziestosiedmioletnia Monica Nilsson była wytrawną reporterką polityczną i najprawdopodobniej najbardziej zahartowaną cyniczką, jaką Mikael spotkał w swoim życiu. Pisała dla nich od dziewięciu lat i czuła się tu jak ryba w wodzie. Henry Cortez, najmłodszy współpracownik czasopisma, liczył zaledwie dwadzieścia cztery wiosny. Przyszedł do redakcji dwa lata temu jako praktykant prosto z IMK [†††] i oznajmił, że nie chce pracować nigdzie indziej – tylko w „Millennium". Erika nie miała pieniędzy, żeby zatrudnić go na etacie, ale zaproponowała biurko i miano „stałego wolnego strzelca".

Na widok Mikaela obydwoje zaczęli krzyczeć z zachwytu. Nie obyło się bez całowania w policzki i poklepywania po plecach. Przywitali go z nadzieją, że właśnie wraca na swoje stanowisko, i westchnęli zawiedzeni, gdy okazało się, że zostało mu jeszcze pół roku zesłania w Norlandii i że przyszedł tylko powiedzieć cześć i porozmawiać z Eriką.

Ona też ucieszyła się z jego wizyty. Nalawszy kawę do filiżanek, zamknęła drzwi. Od razu zapytała, co z Henrikiem. Mikael przekazał to, co powiedział mu Dirch Frode: stan jest poważny, ale Henrik żyje.

– Co robisz w Sztokholmie?

Mikael poczuł się trochę zmieszany. Przyszedł do redakcji zupełnie spontanicznie, głównie dlatego, że przed chwilą gościł w siedzibie Milton Security, zaledwie parę ulic stąd. Tłumaczenie się z zatrudnienia prywatnego konsultanta, który wcześniej włamał się do jego komputera, wydawało mu się teraz zbyt skomplikowane. Wzruszył więc tylko ramionami i powiedział, że musiał przyjechać do stolicy w związku ze sprawą Vangera i że za chwilę wraca na północ. Zapytał o nastroje w redakcji.

– Razem z dobrymi wiadomościami nadciągają niepokojące chmury. Przybywa nam ogłoszeniodawców i prenumeratorów, ale…

– Ale co?

– Janne Dahlman.

– No tak.

– W kwietniu byłam zmuszona porozmawiać z nim na osobności, zaraz po tym, jak ogłosiliśmy, że Henrik został nowym współudziałowcem. Nie wiem, czy to tylko jego skłonność do negacji, czy coś poważniejszego. Czy ten facet nie gra w jakąś grę.

– Co się stało?

– Nie ufam mu. Kiedy podpisaliśmy porozumienie z Henrikiem, zastanawialiśmy się z Christerem, czy poinformować od razu całą redakcję o tym, że jesienią nie padniemy, czy…

– … poinformować niektórych z osobna?

– Właśnie. Może przesadzam, ale nie chciałam ryzykować, że Dahlman będzie źródłem przecieku. Postanowiliśmy więc poinformować wszystkich tego samego dnia, kiedy zmiany w redakcji podano do wiadomości publicznej. To znaczy, że przez ponad miesiąc trzymaliśmy język za zębami.

– No i?

– To była pierwsza od roku dobra wiadomość. Wszyscy wiwatowali, oprócz Dahlmana. No przecież wiesz, że nie jesteśmy największą redakcją na świecie. Trzy osoby szalały z radości, praktykant też, a jeden się wściekał, bo nie poinformowaliśmy go wcześniej o nowym układzie.

– W pewnym sensie miał rację…

– Wiem. Ale chodzi o to, że on mękolił o tym dzień w dzień i dobry nastrój diabli wzięli. Po dwóch tygodniach wezwałam upierdliwca do siebie i wyjaśniłam powód, dla którego nie uprzedziłam redakcji o zmianach. Powiedziałam, że nie miałam do niego zaufania, że bałam się przecieków.

– Jak to przyjął?

– Oczywiście poczuł się niesamowicie dotknięty. A ja nie wycofałam się; więcej, postawiłam mu ultimatum: albo się spręży, albo zacznie się rozglądać za nową pracą.

– No i?

– Sprężył się. Ale trzyma się na uboczu i między nim a resztą panuje dość napięta atmosfera. Christer go nie cierpi i specjalnie tego nie ukrywa.

– O co go podejrzewasz?

Erika westchnęła.

– Nie wiem. Przyszedł do nas rok temu, właśnie kiedy zaczęliśmy się prztykać z Wennerstrómem. Nie potrafię nic udowodnić, ale mam wrażenie, że on nie pracuje dla nas.

Mikael skinął głową.

– Zaufaj swoim instynktom.

– A może to tylko zwykły gnojek nie na swoim miejscu. Taki, co to ciągle psuje radość innym.

– Niewykluczone. Ale zgadzam się z tobą, że zrobiliśmy błąd, zatrudniając Dahlmana.

Dwadzieścia minut później Mikael, siedząc w dziesięcioletnim, ale prawie nieużywanym volvo, mijał Slussen. Wracał na północ samochodem pożyczonym od żony Dircha Frodego. Właścicielka pozwoliła mu korzystać z pojazdu bez ograniczeń.

TO BYŁY DROBNE szczegóły, łatwe do przeoczenia przez mniej spostrzegawczą osobę. Trochę bardziej niż zwykle nieuporządkowana sterta papierów. Skoroszyt wystający z półki. Dosunięta szuflada biurka, o której Mikael wiedział, że była niedomknięta, gdy wyjeżdżał do Sztokholmu.

Jeszcze powątpiewał, ale po chwili nabrał przekonania, że ktoś tutaj był pod jego nieobecność.

Wyszedł na ganek i rozejrzał się dookoła. Przed wyjazdem zamknął chatkę na klucz, ale w drzwiach był tylko stary, prosty zamek, który najprawdopodobniej dało się otworzyć zwykłym śrubokrętem. Poza tym Mikael nie miał pojęcia, kto ma dostęp do zapasowych kluczy. Wszedł z powrotem do środka i zaczął systematycznie przeszukiwać gabinet, chcąc sprawdzić, czy coś nie zginęło. Wszystko było na swoim miejscu.

Ale fakt pozostawał faktem. Ktoś wszedł nieproszony do chatki, ktoś szperał w jego notatkach i papierach. Do laptopa nie zaglądał, bo miał go ze sobą. Automatycznie nasuwały się dwa pytania. Kim był tajemniczy gość? I jak dużo zdołał się domyślić?

Skoroszyty były tą częścią zbiorów Henrika, którą Mikael po powrocie z więzienia przeniósł z powrotem do siebie. Nie zawierały żadnego nowego materiału. Notatki leżące na stole były zbyt trudne do rozszyfrowania dla niewtajemniczonych, ale czy osoba, która przeszukała całe biurko, należała do tej kategorii?

Ważniejsza była niewielka plastikowa teczka, w której znajdowały się „numery telefonów" i przepisane na czysto, odpowiadające cyfrom fragmenty Biblii. Tajemniczy gość wiedział więc, że Mikael rozgryzł biblijny kod.

Kto?

Henrik leżał w szpitalu. Gospodyni Anna była poza podejrzeniami. Dirch Frode? Ale przecież jemu opowiedział o wszystkim ze szczegółami. Cecilia zrezygnowała z podróży na Florydę i razem z siostrą wróciła z Londynu. Mikael nie spotkał jej jeszcze, widział tylko przelotnie w samochodzie, gdy przejeżdżała przez most. Martin Vanger. Harald Vanger. Birger Vanger, który pojawił się na naradzie rodzinnej w związku z zawałem Henrika. Mikael nie został zaproszony. Alexander Vanger. Isabella Vanger – zdecydowanie niesympatyczna osoba.

Z kim rozmawiał Frode? Czy coś znów mu się wypsnęło? Ilu spośród zebranych zrozumiało, że Mikael dokonał przełomu w poszukiwaniach?

Minęła ósma wieczorem. Mikael zadzwonił na pogotowie ślusarskie w Hedestad. Okazało się, że właściciel warsztatu może przyjechać dopiero następnego dnia. Mikael obiecał mu podwójną stawkę, jeżeli pojawi się natychmiast. Umówili się na wpół do jedenastej i porządny wieloryglowy zamek.

CZEKAJĄC NA ŚLUSARZA, około wpół do dziewiątej zapukał do Dircha Frodego. Żona Frodego zaprosiła go do ogrodu i poczęstowała zimnym piwem, które przyjął z wdzięcznością. Znów zapytał o stan Henrika. Dirch Frode pokręcił głową.

– Operowali go. Ma miażdżycę naczyń wieńcowych. Lekarz powiedział, że już sam fakt, że Henrik żyje, napawa nadzieją. Ale najbliższe dni będą krytyczne.

Rozważali te słowa, popijając piwo.

– Rozmawiał pan z nim?

– Nie, nie był w stanie rozmawiać. A jak panu poszło w Sztokholmie?

– Lisbeth Salander przyjęła zlecenie. Tutaj jest kontrakt od Dragana Armanskiego. Wystarczy podpisać i odesłać.

Frode przebiegł oczyma papiery.

– Każe sobie dość słono płacić – stwierdził.

– Henrika stać na to.

Frode skinął głową i wyjął z kieszonki na piersi długopis.

– Najlepiej podpisać od razu, póki Henrik żyje. Będzie pan przechodził koło skrzynki przy Konsumie?

MIKAEL POŁOŻYŁ SIĘ koło północy, ale nie mógł zasnąć. Cały jego dotychczasowy pobyt na wyspie miał charakter badawczy i dotyczył historycznych kuriozów. Ale jeżeli komuś tak bardzo zależało na wynikach badań, że włamał się do domku Mikaela, to niewykluczone, że historia leży bliżej teraźniejszości, niż można by się spodziewać.

Nagle Mikael uświadomił sobie, że przecież jego praca mogła wzbudzać zainteresowanie innych osób. Niespodziewane pojawienie się Henrika Vangera w zarządzie „Millennium" z pewnością nie uszło uwagi Hansa-Erika Wennerstróma. A może tego typu myśli świadczyły o ogarniającej go paranoi?

Wygrzebał się z pościeli, stanął nago przy kuchennym stole i w zadumie przyglądał się kościołowi po drugiej stronie mostu. Zapalił papierosa.

Nie umiał rozgryźć Lisbeth Salander. Nieuzasadnione długie przerwy w środku rozmowy potęgowały jej dziwne zachowanie. Nieporządek w jej mieszkaniu graniczył z chaosem; te stosy gazet w przedpokoju i niesprzątana od roku kuchnia. Porozrzucane po podłodze ubrania. No i najwyraźniej obudziła się po ciężkim imprezowaniu, w knajpie. Malinki na szyi zdradzały, że nie spała sama. Miała liczne tatuaże i parę kolczyków tu i ówdzie na twarzy, i pewnie jeszcze więcej w mniej widocznych miejscach. Krótko mówiąc, była bardzo szczególna.

Z drugiej strony Armanski zapewniał Mikaela, że Salander to zdecydowanie najlepszy researcher w firmie, a jej wnikliwy raport o nim samym świadczył o tym, że jest bardzo dokładna. Osobliwa dziewczyna.

LISBETH SALANDER siedziała przed PowerBookiem i zastanawiała się nad sobą. Nigdy w swoim dorosłym życiu nie pozwoliła przekroczyć progu komuś, kogo osobiście nie zaprosiła. Tę garstkę ludzi można było policzyć na palcach jednej ręki. Mikael bez żenady wlazł w jej życie, a jej protesty ograniczyły się do symbolicznych działań.

I jakby tego było mało – on się z nią po prostu drażnił. Nabijał się z niej.

W normalnej sytuacji takie zachowanie zmusiłoby ją do mentalnego odbezpieczenia pistoletu. Ale ze strony tego mężczyzny nie odczuwała ani krzty zagrożenia czy wrogości. Miał wystarczający powód, żeby ją porządnie ochrzanić, a w zasadzie nawet donieść na nią na policję. Przecież włamała mu się do komputera. Ale nawet to przestępstwo potraktował jako żart.

To była najbardziej drażliwa część ich rozmowy. Wydawało się, że Mikael świadomie unikał tematu, ale Lisbeth, nie mogąc się powstrzymać, w końcu zapytała:

– Powiedziałeś, że wiesz, co zrobiłam.

– Jesteś hakerką. Włamałaś się do mojego kompa.

– Skąd wiesz?

Lisbeth była całkowicie pewna, że nie zostawiła żadnych śladów i że jej włamanie mógłby odkryć jedynie konsultant wielkiego kalibru i tylko wtedy, gdyby skanował twardy dysk akurat podczas jej wizyty w komputerze Mikaela.

– Zrobiłaś jeden błąd.

Wyjaśnił jej, że zacytowała wersję tekstu, który znajdował się tylko w jego komputerze i nigdzie indziej.

Lisbeth długo siedziała w milczeniu. A później spojrzała na Mikaela oczami bez wyrazu.

– Jak to zrobiłaś? – zapytał Mikael.

– To moja tajemnica. Co zamierzasz zrobić w tej sprawie?

Mikael wzruszył ramionami.

– A co mogę zrobić? Możliwe, że powinienem porozmawiać z tobą o etyce i moralności i o niebezpieczeństwie, z jakim wiąże się grzebanie w prywatnym życiu innych ludzi.

– Czyli o tym, co sam robisz jako dziennikarz.

Skinął potakująco.

– Oczywiście. I dlatego mamy komisję do spraw etyki zawodowej, która to komisja stoi na straży moralnych aspektów pracy dziennikarza. Kiedy piszę tekst o jakimś łajdaku w bankowości, to nie wnikam na przykład w jego życie seksualne. Nie piszę, że fałszerka czeków jest lesbijką albo że podnieca ją myśl o seksie z psem, albo coś w tym stylu. Nawet jeżeli akurat byłoby to prawdą. Łajdacy też mają prawo do prywatnego życia. Tak łatwo zaszkodzić komuś, uderzając w jego prywatność. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Tak.

– Naruszasz moją prywatność. Mój pracodawca nie musi wiedzieć, z kim uprawiam seks. To jest moja sprawa.

Na twarzy Lisbeth wykwitł krzywy uśmiech.

– Uważasz, że powinnam to była przemilczeć?

– W moim przypadku to nie ma znaczenia. Połowa miasta wie o związku z Eriką. Chodzi o pryncypia.

– W takim razie może ucieszy cię wiadomość, że ja też mam zasady odpowiadające twojej komisji do spraw etyki. Nazywam je Zasadą Salander. Uważam, że drań to drań, i jeżeli mogę takiemu zaszkodzić, wywlekając na światło dzienne jego świństwa, to widocznie sobie na to zasłużył. Ja się tylko odpłacam.

– W porządku. – BIomkvist się uśmiechnął. – W pewnym sensie rozumujemy podobnie, ale…

– Ale rzecz w tym, że gdy kogoś badam, to zwracam również uwagę na to, co o tym kimś myślę. Nie jestem neutralna. Jeżeli mam do czynienia z dobrym człowiekiem, to staram się stonować raport.

– Naprawdę?

– W twoim przypadku stonowałam. Mogłam napisać książkę o twoim życiu seksualnym. Mogłam opowiedzieć Frodemu o przeszłości Eriki Berger w Club Xtreme i o tym, jak w latach osiemdziesiątych zabawiała się w BDSM, co niewątpliwie wywołałoby pewne skojarzenia, biorąc pod uwagę wasze życie seksualne.

Mikael napotkał spojrzenie Salander. Po chwili zaśmiał się, patrząc w okno.

– Naprawdę jesteś dokładna. Dlaczego nie zamieściłaś tego w raporcie?

– Jesteście dorosłymi ludźmi, wygląda na to, że się lubicie. Co robicie w łóżku to wasza sprawa i ujawniając tajemnice Eriki, mogłabym wam tylko zaszkodzić albo dostarczyć komuś materiału do szantażu. Kto wie – nie znam Dircha Frodego, informacje mogły przecież dotrzeć do Wennerstróma.

– A ty nie chcesz dostarczać informacji Wennerstrómowi?

– Jeżeli miałabym wybierać stronę w waszym pojedynku, wybrałabym twój róg ringu.

– Erika i ja mamy… Nasz związek jest…

– Gówno mnie obchodzi, w jakim jesteście związku. Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co zamierzasz zrobić z wiedzą na temat mojego włamania do twojego komputera.

Jego milczenie było prawie równie długie jak jej.

– Lisbeth, nie przyszedłem tutaj po to, żeby się na tobie powyżywać. Nie mam zamiaru cię szantażować. Przyszedłem, żeby poprosić cię o pomoc. Możesz odpowiedzieć tak lub nie. Jeżeli odmówisz, to pójdę i poszukam kogoś innego, i nigdy już się nie odezwę.

Po chwili zastanowienia uśmiechnął się do Lisbeth.

– No chyba że cię znajdę w komputerze, rzecz jasna!

– Co konkretnie oznacza…

– Wiesz o mnie strasznie dużo; część tego ma bardzo prywatny i osobisty charakter. Ale szkoda już się stała. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że nie wykorzystasz swojej wiedzy, żeby zaszkodzić Erice albo mnie.

Zmierzyła go pustym spojrzeniem.

Rozdział 19

Czwartek 19 czerwca – niedziela 29 czerwca

MIKAEL SPĘDZIŁ kolejne dwa dni na przeglądaniu swoich materiałów. Ciągle niepewny, czy Henrik przeżyje, czy nie, utrzymywał częsty kontakt z Dirchem Frodem. W czwartek wieczorem Frode przyszedł do Mikaela z wiadomością, że kryzys minął.

– Henrik jest osłabiony, ale przez chwilę z nim rozmawiałem. Chce się z panem spotkać tak szybko, jak to tylko możliwe.

Tak więc już wczesnym popołudniem w piątek Mikael pojechał do szpitala w Hedestad. Gdy odnalazł właściwy oddział, spotkał poirytowanego Birgera Vangera, który blokując przejście, wyjaśnił, że Henrik nie przyjmuje wizyt. Mikael przyglądał się politykowi ze spokojem.

– To zabawne. Właśnie przez kuriera otrzymałem wiadomość, że Henrik Vanger chce się dzisiaj ze mną spotkać.

– Nie należy pan do rodziny i nic tu po panu.

– Ma pan rację, że nie należę do rodziny. Ale działam na osobiste zlecenie Henrika Vangera i przyjmuję dyspozycje wyłącznie od niego.

Ta wymiana zdań mogłaby się skończyć większą awanturą, gdyby nie nagłe pojawienie się Dircha Frodego. Stojąc w otwartych drzwiach do sali, w której leżał chory, wykrzyknął:

– O, jest pan! Henrik właśnie o pana pytał.

Mikael przeszedł obok Birgera i wślizgnął się do środka.

Henrik sprawiał wrażenie człowieka, który w ciągu ostatniego tygodnia postarzał się o dziesięć lat. Zmierzwione jak nigdy włosy, niedomknięte powieki, doprowadzający tlen cewnik w nosie. Pielęgniarka zatrzymała Mikaela, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Dwie minuty. Nie dłużej. I proszę nie wzbudzać w nim większych emocji.

Mikael skinął głową i usiadł na krześle. Wpatrując się w twarz starca, poczuł zadziwiającą czułość. Wyciągnął rękę i ujął delikatnie jego wiotką dłoń. Henrik mówił z przerwami, słabym głosem.

– Coś nowego?

Mikael potwierdził lekkim skinięciem.

– Jak tylko poczujesz się lepiej, zdam ci dokładny raport. Nie rozwiązałem jeszcze zagadki, ale znalazłem nowy materiał i sprawdzam kilka tropów. Za jakiś tydzień albo dwa będę mógł powiedzieć, dokąd prowadzą.

Henrik spróbował kiwnąć głową, potwierdzając, że zrozumiał, ale skończyło się na mrugnięciu powiekami.

– Muszę wyjechać na kilka dni – mówił dalej Mikael.

Starzec ściągnął brwi.

– Nie, nie opuszczam statku. To podróż w celach badawczych. Ustaliłem z Dirchem Frodem, że teraz jemu zdaję raporty. Lepiej się czujesz?

– Dirch jest… moim rzecznikiem… we wszystkich sprawach.

Mikael skinął ponownie.

– Mikael… jeżeli tego… nie przeżyję… to chciałbym… żebyś dokończył… tę sprawę tak czy owak.

– Obiecuję, że dokończę.

– Dirch ma… wszelkie pełnomocnictwa.

– Henriku, bardzo chcę, żebyś wyzdrowiał. Strasznie bym się na ciebie wkurzył, gdybyś po prostu wziął i umarł, właśnie teraz, gdy zaszedłem tak daleko w poszukiwaniach.

– Dwie minuty – przypomniała pielęgniarka.

– Muszę kończyć – powiedział Mikael. – Gdy przyjdę następnym razem, chciałbym porozmawiać z tobą dłużej.

CZEKAJĄCY W KORYTARZU Birger Vanger zatrzymał Mikaeła, kładąc mu dłoń na barku.

– Nie życzę sobie, żeby pan trudził Henrika. Jest ciężko chory i nie wolno mu w żaden sposób przeszkadzać ani go denerwować.

– Rozumiem pański niepokój i solidaryzuję się z panem w tym względzie. Nie będę wzbudzał w nim emocji.

– Wszyscy wiedzą, że Henrik zatrudnił pana, żeby pogrzebał pan trochę w jego hobby… w sprawie Harriet. Dirch Frode powiedział, że po ostatniej rozmowie z panem Henrik bardzo się wzburzył, a zaraz potem miał zawał. Powiedział, że sam pan się obawiał, że wywołał ten atak.

– A teraz się nie obawiam, ponieważ wiem, że Henrik miał porządnie zwapniałe naczynia wieńcowe. Mógł dostać zawału, idąc do toalety. Pan też o tym doskonale wie.

– Chcę mieć wgląd w te wszystkie głupie badania. Pan babrze się w historii mojej rodziny.

– Jak już wspomniałem… pracuję dla Henrika. Nie dla pańskiej rodziny.

Birger Vanger najwyraźniej nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś mu pokazuje środkowy palec. Przez chwilę świdrował Mikaela spojrzeniem, które prawdopodobnie miało wzbudzić respekt, ale które jeszcze bardziej upodobniło go do nadętego dzika. Obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Mikael z trudem zdusił śmiech. Nie chciał parskać w pobliżu łóżka chorego, które równie dobrze mogło okazać się łożem śmierci. Przypomniał sobie bowiem wierszyk z rymowanego alfabetu Lennarta Hylandera, książeczki sprzedawanej kiedyś, w latach sześćdziesiątych, w ramach akcji „Pomoc z radia". Wierszyk, który z jakiegoś niepojętego powodu zapamiętał z czasów, kiedy uczył się czytać i pisać. To była litera D. Dzik aż się ze śmiechu kuli. – Dziś zabrakło dla mnie kuli. Drzewa wszystkie postrzelili, mnie jednego nie trafili!

PRZY WEJŚCIU do szpitala Mikael natknął się na Cecilię. Gdy wróciła z urlopu, kilkanaście razy dzwonił na jej komórkę, ale nie odbierała. Nie mógł jej też zastać w domu, gdy przechodząc, pukał do drzwi.

– Cześć – zagadnął. – Przykro mi z powodu tego, co spotkało Henrika.

– Dziękuję – odpowiedziała i skinęła głową.

Mikael próbował odczytać uczucia Cecilii, ale ani nie biło od niej ciepło, ani nie wiało chłodem.

– Musimy porozmawiać – mówił dalej.

– Czuję się winna, że cię tak wykluczyłam. Rozumiem, że jesteś wściekły, ale teraz nawet sama z sobą nie potrafię dojść do ładu.

Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, co Cecilia ma na myśli. Chwycił ją szybko za ramię i uśmiechnął się.

– Poczekaj, nie zrozumiałaś mnie, Cecilio. Wcale nie jestem na ciebie zły. Mam nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi. Ale jeżeli nie chcesz mnie widywać… Jeżeli tak zadecydowałaś, to naturalnie szanuję twoją wolę.

– Nie mam szczególnych uzdolnień, jeżeli chodzi o związki…

– Ja też nie. Napijesz się kawy? – zapytał, wskazując kawiarenkę w holu.

Cecilia zawahała się.

– Nie, nie dzisiaj. Chcę teraz zajrzeć do Henrika.

– Oczywiście. Ale w dalszym ciągu muszę z tobą porozmawiać. Z zawodowego obowiązku.

– O co ci chodzi?

Cecilia natychmiast zwiększyła czujność.

– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie w styczniu, kiedy odwiedziłaś mnie w chatce? Powiedziałem wtedy, że to, o czym rozmawiamy, jest off the record i że jeżeli będę musiał zadać ci prawdziwe pytania, to cię uprzedzę. Chodzi o Harriet.

Na twarz Cecilii wstąpił wściekły grymas.

– Ty cholerny łajdaku!

– Cecilio, odkryłem rzeczy, o których po prostu muszę z tobą porozmawiać.

Cofnęła się o krok.

– Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że cała ta pieprzona pogoń za tą cholerną Harriet to dla Henrika terapia zajęciowa?! Nie rozumiesz, że on może teraz właśnie umiera i najmniej potrzebne są mu silne emocje, złudne nadzieje i…

Zamilkła.

– Możliwe, że dla Henrika to tylko hobby, ale właśnie znalazłem więcej materiału niż komukolwiek udało się odgrzebać w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat. W dochodzeniu jest parę pytań, na które nie ma odpowiedzi, a ja pracuję na zlecenie Henrika.

– Jeżeli Henrik umrze, to dochodzenie zakończy się bardzo szybko. Zobaczysz, że wylecisz na zbity pysk jako pierwszy – dodała i przeszła obok Mikaela.

WSZYSTKO BYŁO zamknięte. Hedestad zamieniło się w pustkowie, większość mieszkańców wyjechała do swoich domków letniskowych, by świętować sobótkowy weekend. W końcu Mikael dotarł do hotelu miejskiego, na którego tarasie można było wypić kawę, zjeść kanapkę i przejrzeć popołudniówki. Na świecie nie wydarzyło się nic ważnego.

Odłożywszy gazety, Mikael powrócił myślami do Cecilii. Nie zdradził ani Henrikowi, ani Dirchowi Frodemu, że okno w pokoju Harriet otworzyła najprawdopodobniej Cecilia. Obawiał się, że rzucając na nią podejrzenie, tylko jej zaszkodzi, a to była naprawdę ostatnia rzecz, którą chciał zrobić. Wcześniej czy później będzie jednak musiał zadać to pytanie.

Przesiedział na tarasie ponad godzinę, zanim postanowił odsunąć problemy na bok i poświęcić sobótkowy wieczór czemuś innemu niż rodzinie Vangerów. Telefon milczał. Erika wyjechała gdzieś ze swoim mężem. Nie miał do kogo otworzyć ust.

Wróciwszy do domu o czwartej po południu, postanowił zrobić jeszcze jedną rzecz: rzucić palenie. Od czasów służby wojskowej trenował regularnie; chodził na siłownię i biegał wzdłuż Sóder Malarstrand. Ale gdy zaczęły się problemy z Wennerstrómem, zaniedbał się. W Rullaker powrócił do ćwiczeń siłowych, głównie w celach terapeutycznych, ale po wyjściu z więzienia specjalnie się nie przemęczał. Najwyższa pora wziąć się w garść! Włożył ubranie do biegania, zrobił leniwą rundkę wzdłuż drogi do domku Gottfrieda i odbił w kierunku Fortów, by zacząć intensywny bieg w terenie. Nie parał się biegiem na orientację od czasów wojska, ale zawsze bardziej cenił wycieczki po lesie niż gonienie po płaskich trasach joggingowych. Wrócił ścieżką biegnącą wzdłuż ogrodzenia Óstergarden. Gdy dobiegał do swojej chatki, czuł, że boli go każdy mięsień.

O szóstej wziął prysznic. Ugotował młode ziemniaki i nakrył na chwiejnym stoliku na werandzie do świątecznej kolacji. Śledź w sosie musztardowym, szczypiorek i jajka. Nalał sobie wódki i wzniósł toast z samym sobą. A później otworzył kryminał Val McDermid, Syreni śpiew.

OKOŁO SIÓDMEJ przyszedł Dirch Frode i usiadł ciężko na ogrodowym krześle naprzeciwko Mikaela. Gospodarz poczęstował go odrobiną skanskiej.

– Wzbudziłeś dzisiaj silne emocje – powiedział Frode.

– Na to wygląda.

– Birger Vanger to pajac.

– Wiem.

– Ale Cecilii Vanger daleko do błazna. A jest na pana wściekła.

Mikael kiwnął głową.

– Wydała mi instrukcje. Mam dopatrzyć, żeby przestał pan węszyć w prywatnych sprawach rodziny.

– Rozumiem. I co pan na to?

Dirch Frode popatrzył na kieliszek z wódką i nagle wlał w siebie całą jego zawartość.

– Co ja na to? Henrik poinstruował mnie niezwykle dokładnie, na czym polega pańskie zlecenie. Dopóki nie zmieni tych instrukcji, dopóty jest pan zatrudniony zgodnie ze sformułowaną przez nas umową. Wychodzę z założenia, że zrobi pan wszystko, co w pańskiej mocy, żeby wywiązać się z umowy.

Mikael ponownie skinął głową. A później popatrzył w niebo, na którym zaczęły się zbierać deszczowe chmury.

– Nadciąga burza – powiedział Frode. – Jeżeli zawierucha wokół pana okaże się zbyt silna, może pan liczyć na moje wsparcie.

– Dziękuję.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Może mi pan nalać jeszcze jednego?

Zaledwie kilka minut po wizycie Frodego przed chatką Mikaela zahamował Martin Vanger. Wysiadł z samochodu i przywitał się, a Mikael, złożywszy mu sobótkowe życzenia, zapytał, czy może poczęstować go wódką.

– Nie, lepiej nie ryzykować. Przyjechałem się tylko przebrać, za chwilę wracam do miasta, spędzę weekend z Evą.

Mikael milczał.

– Rozmawiałem z Cecilią. Była dość zdenerwowana, Henrik bardzo dużo dla niej znaczy. Mam nadzieję, że jej wybaczysz, jeżeli powie coś… niemiłego.

– Bardzo lubię Cecilię – odpowiedział Mikael.

– Rozumiem. Ale czasami jest kłopotliwa. W każdym razie chcę, żebyś wiedział, że Cecilia jest przeciwna twojemu grzebaniu w przeszłości.

Mikael westchnął. Wyglądało na to, że wszyscy w Hedestad wiedzą, w jakim celu go zatrudniono.

– A co ty sądzisz?

Martin rozłożył ręce.

– Ta sprawa z Harriet jest obsesją Henrika od dziesięcioleci. Nie wiem… Harriet była moją siostrą, ale teraz to już takie odległe… Dirch Frode powiedział, że masz tajną umowę, której warunki może zmienić tylko i wyłącznie Henrik. Obawiam się, że zerwanie tejże w jego stanie przyniosłoby więcej szkody niż pożytku.

– Więc uważasz, że powinienem pracować dalej?

– Znalazłeś coś ciekawego?

– Przykro mi, Martin, ale gdybym opowiedział ci szczegóły bez zgody Henrika, złamałbym jeden z warunków umowy

– Rozumiem. – Nagle uśmiechnął się i dodał: – Henrik ma w sobie coś ze zwolennika teorii spiskowej. Ale chodzi mi przede wszystkim o to, żebyś nie karmił go złudnymi nadziejami.

– Obiecuję, że tego nie uczynię. Jedyne, co mu przedstawiam, to dające się udokumentować fakty.

– Świetnie… Właśnie, a tak zupełnie z innej beczki, musimy się też zastanowić nad inną umową. Ponieważ Henrik z powodu choroby nie może wywiązywać się ze swoich obowiązków w zarządzie „Millennium", jestem zmuszony zająć jego miejsce.

Mikael nie odzywał się.

– Zarząd powinien się zebrać i zastanowić nad sytuacją.

– To dobry pomysł. Ale o ile mi wiadomo, następne spotkanie jest ustalone na sierpień.

– Wiem, ale chyba powinniśmy się spotkać wcześniej.

Mikael uśmiechnął się kurtuazyjnie.

– Chyba rozmawiasz z niewłaściwą osobą. Chwilowo nie zasiadam w zarządzie „Millennium". Opuściłem czasopismo w grudniu i nie mam wpływu na wasze decyzje. Proponuję, żebyś skontaktował się w tej sprawie z Eriką Berger.

Martin nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Odpowiedział dopiero po krótkim namyśle.

– Oczywiście, masz rację. Porozmawiam z nią.

Klepnąwszy Mikaela w bark, zniknął w swoim samochodzie.

Mikael odprowadził go wzrokiem. Nie świadczyły o tym żadne konkretne słowa, ale w powietrzu zawisła niewypowiedziana groźba. Martin Vanger położył na szali „Millennium". Mikael nalał sobie jeszcze jeden kieliszek skanskiej i otworzył powieść Val McDermid.

Około dziewiątej przyszedł cętkowany kot. Ponieważ łasił się do nóg, Mikael wziął go na ręce i drapał przez chwilę za uszami.

– To znaczy, że nie tylko mnie się nudzi w tę sobótkową noc – powiedział.

Gdy kładł się łóżka, spadły pierwsze krople deszczu. Kot wolał zostać na dworze.

LISBETH SALANDER wyciągnęła z piwnicy swojego kawasaki i poddała dokładnemu przeglądowi. Ten lekki pojazd o pojemności stu dwudziestu pięciu centymetrów sześciennych nie był najbardziej wypasionym motocyklem na świecie, ale należał do niej, a ona potrafiła się z nim obchodzić. Wyremontowała go przecież śrubka po śrubce i podrasowała tylko trochę powyżej dozwolonej granicy.

Po południu założyła skórzany kombinezon i kask i pojechała do domu opieki w Appehiken, gdzie spędziła wieczór z matką. Gnębił ją niepokój i wyrzuty sumienia. Matka była wyjątkowo nieobecna duchem. W ciągu trzech wspólnie spędzonych godzin zamieniły zaledwie kilka pojedynczych słów, a i wtedy Lisbeth miała wrażenie, że mama nie wie, z kim rozmawia.

MIKAEL ZMARNOWAŁ kilka dni na kłopotliwych próbach zidentyfikowania samochodu o numerze rejestracyjnym zaczynającym się od AC. Dzięki emerytowanemu mechanikowi z Hedestad ustalił markę; pojazd okazał się tuzinkowym modelem, o którym Mikael nigdy nie słyszał. Później skontaktował się z urzędnikiem w Centralnej Ewidencji Pojazdów, by sprawdzić, czy mógłby uzyskać spis wszystkich zarejestrowanych w 1966 roku fordów anglia, z blachami AC3 i coś tam. Po dokładniejszym zbadaniu sprawy okazało się, że tego typu archeologiczne wykopaliska w rejestrze są możliwe do przeprowadzenia, ale zajmują wiele czasu, a na domiar złego wykraczają trochę poza zasadę jawności.

Tak więc Mikael udał się na północ dopiero kilka dni po sobótkowym weekendzie. Nigdy nie lubił szybkiej jazdy, prowadził pożyczone volvo bez pośpiechu. Zatrzymał się przed mostem Sandóbron, by wypić kawę w legendarnej cukierni Wasterlunds. Kolejny przystanek zrobił pod Umea, gdzie zjadł „obiad dnia" w przydrożnym motelu. Kupił atlas samochodowy i ruszył dalej do Skelleftes, skąd odbił w lewo. O szóstej wieczorem odebrał klucze w recepcji hotelu Norsjó.

Wcześnie rano następnego dnia rozpoczął poszukiwania. Fabryka Mebli w Norsjó nie figurowała w książce telefonicznej. Dwudziestoletnia recepcjonistka nigdy nie słyszała o takiej firmie.

– Kogo mógłbym zapytać?

Dziewczyna wyglądała na zakłopotaną, ale już po kilku sekundach z rozjaśnioną twarzą zaproponowała że zadzwoni do swojego taty. Dwie minuty później wróciła z wiadomością, że miejscową fabrykę mebli zlikwidowano na początku lat osiemdziesiątych. Jeżeli Mikael chciałby porozmawiać z kimś, kto znał firmę, to powinien zwrócić się do niejakiego Burmana, który pracował tam jako brygadzista i który mieszka przy ulicy Solvandan.

NORSJO BYŁO niewielką miejscowością z przebiegającą przez środek główną ulicą o znamiennej nazwie Storgatan [‡‡‡]. Po obu stronach ciągnęły się szeregi sklepów, przecinane tu i ówdzie przecznicami, przy których wyrosły budynki mieszkalne. U wschodniego wylotu drogi znajdował się niewielki obszar przemysłowy i stajnia. Po zachodniej stronie ulicę wieńczył wyjątkowo piękny drewniany kościół. Mikael zanotował, że swój zbór miał w miasteczku również Kościół Misyjny i Kościół Zielomoświątkowy. Na tablicy ogłoszeniowej przy dworcu autobusowym zauważył reklamę Muzeum Myślistwa i Narciarstwa Biegowego. Inny afisz zapowiadał sobótkowe występy Veroniki. Spacer z jednego końca ulicy na drugi zajął Mikaelowi ponad dwadzieścia minut.

Wzdłuż uliczki Sotorgatan, około pięciu minut od hotelu, stały wyłącznie domy jednorodzinne. Było wpół do dziesiątej rano. U Burmana nikt nie otwierał. Mikael przypuszczał, że poszukiwany przez niego mężczyzna albo jest w pracy albo – jeżeli zdążył przejść na emeryturę – załatwia coś w mieście.

Następnym przystankiem był sklep żelazny przy Storgatan. Każdy mieszkaniec Norsjó prędzej czy później musi odwiedzić ten sklep – rozumował Mikael. W środku było dwóch sprzedawców. Mikael podszedł do starszego, prawdopodobnie już po pięćdziesiątce.

– Dzień dobry, szukam pary, która najprawdopodobniej mieszkała tutaj w latach sześćdziesiątych. Możliwe, że mężczyzna pracował w fabryce mebli. Nie wiem, jak się nazywają, ale mam dwie fotografie z 1966 roku.

Sprzedawca przyglądał się zdjęciom długo i uważnie, ale w końcu pokiwał głową, dodając, że nie rozpoznaje ani mężczyzny, ani kobiety.

W południe w przydworcowym kiosku Mikael kupił hot doga. Dał sobie spokój ze sklepami i odwiedził w kolejności: urząd gminy, bibliotekę, aptekę i komisariat policji. Ten ostatni świecił pustkami, Mikael zaczął więc wypytywać starszych ludzi na ulicy. Około drugiej po południu zaczepił dwie młodsze kobiety, które wprawdzie też nie rozpoznały pary na zdjęciu, ale wpadły na dobry pomysł.

– Jeżeli fotografie pochodzą z 1966 roku, to te osoby mają teraz ponad sześćdziesiąt lat. Może warto pójść do domu Solbacka i popytać tamtejszych emerytów.

W dyżurce domu spokojnej starości Mikael przedstawił się kobiecie w średnim wieku. Początkowo bardzo nieufna, w końcu dała się jednak uprosić. Przez pół godziny Mikael pokazywał zdjęcia sporej grupce wiekowych osób. Zebrani w salonie emeryci bardzo się starali, ale nikt nie potrafił zidentyfikować pary uwiecznionej w Hedestad.

O piątej powrócił na Sotorgatan i ponownie zapukał do drzwi Burmana. Tym razem miał więcej szczęścia. Nieobecni w ciągu dnia Burmanowie zaprosili go do kuchni. Podczas gdy Mikael wyłuszczał swoją sprawę, kobieta nastawiła wodę na kawę. Podobnie jak wszystkie inne wcześniejsze próby, również i ta wizyta okazała się pudłem. Burman podrapał się w głowę i zapalił fajkę, by w końcu skonstatować, że nie rozpoznaje osób na fotografii. Rozmawiał z żoną miejscową gwarą, którą czasami trudno było zrozumieć. Komentując kręcone włosy dziewczyny ze zdjęcia, kobieta powiedziała: krucono cupryno.

– Ale ma pan rację, nalepka pochodzi z fabryki mebli – powiedział mężczyzna. – Bystry z pana człowiek. Problem polega na tym, że takie naklejki rozdawano na prawo i lewo. Dostawali je kierowcy, klienci, dostawcy drewna, maszyniści i mnóstwo innych osób.

– Nie przypuszczałem, że tak trudno będzie odszukać tę parę.

– Dlaczego chce pan znaleźć tych ludzi?

Mikael zdecydował się odpowiadać na pytania zgodnie z prawdą. Każda inna wymyślona historia byłaby mało prawdopodobna i siała zamęt.

– To długa opowieść. Zajmuję się pewnym przestępstwem, które miało miejsce w Hedestad w 1966 roku. Istnieje szansa, choć może tylko mikroskopijna, że osoby z fotografii zobaczyły, co się stało. Nie są w żaden sposób podejrzane i myślę, że nawet nie wiedzą, że posiadają informacje, które mogą pomóc w znalezieniu sprawcy przestępstwa.

– Przestępstwa? Jakiego rodzaju przestępstwa?

– Przykro mi, ale nie mogę zdradzić więcej szczegółów. Rozumiem, że to trochę podejrzane, że nagle po czterdziestu latach ktoś usiłuje odnaleźć te osoby, ale przestępstwo ciągle pozostaje zagadką, a w ostatnim czasie wyszły na światło dzienne nowe fakty.

– Rozumiem. Trzeba przyznać, że zajmuję się pan nietypową sprawą.

– Ile osób pracowało w fabryce mebli?

– Normalnie było nas czterdziestu. Zacząłem tam w połowie lat pięćdziesiątych, miałem siedemnaście lat. Pracowałam aż do likwidacji firmy. Później zostałem przewoźnikiem.

Burman zastanawiał się przez chwilę.

– Tyle mogę powiedzieć, że ten chłopak nigdy nie pracował w fabryce. Możliwe, że był kierowcą, ale wtedy też bym go raczej rozpoznał. Ale oczywiście jest jeszcze inna możliwość. Że ten samochód należy do jego ojca, wujka czy innego krewnego, który pracował w fabryce.

Mikael pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Rozumiem, że istnieje mnóstwo możliwości. Może mi pan polecić kogoś, z kim mógłbym porozmawiać?

– Tak – odpowiedział Burman. – Niech pan przyjdzie jutro przed południem, zrobimy sobie przejażdżkę i porozmawiamy z paroma koleżkami.

LISBETH SALANDER stała przed niebłahym problemem metodologicznym. Była niewątpliwie ekspertem w zdobywaniu informacji o ludziach, ale za punkt wyjścia służyły jej zawsze nazwisko, imię i numer PESEL konkretnej żyjącej osoby. Jeżeli owa osoba znajdowała się w jakimkolwiek rejestrze (a w jakiejś ewidencji znajdowali się bezwzględnie wszyscy ludzie), to dość szybko wpadała w pajęczą sieć. Jeżeli posiadała również komputer z dostępem do Internetu, adres mailowy i może nawet własną stronę, co dla większości badanych przez Salander było rzeczą raczej oczywistą, to ujawnienie jej najskrytszych tajemnic nie stanowiło dla Lisbeth większego problemu.

Zadanie, którego podjęła się dla Mikaela, było zupełnie innego rodzaju. Mówiąc prosto: chodziło o zidentyfikowanie czterech numerów PESEL na podstawie bardzo nikłych danych. Na domiar złego posiadacze tych numerów żyli kilkadziesiąt lat temu, co najprawdopodobniej oznacza, że nie figurują w żadnych rejestrach elektronicznych.

Opierając się na przypadku Rebeki Jacobsson, Mikael wysunął tezę, że również pozostałe cztery osoby padły ofiarą mordercy. Powinny więc odnaleźć się w dokumentach dotyczących niewyjaśnionych dochodzeń policji. Oprócz informacji, że domniemanych morderstw dokonano przed 1966 rokiem, Lisbeth nie miała żadnych innych wskazówek co do miejsca i czasu. Była to dla niej zupełnie nowa sytuacja.

A więc jak się za to zabrać?

Włączyła komputer i zaczęła od najprostszej formy researchu. W wyszukiwarce Google wpisała [magda] + [morderstwo]. Ku swojemu zdziwieniu od razu dokonała przełomu. Jako pierwszy wyświetlił się program telewizji lokalnej w Karlstad z 1999 roku, informujący o kolejnym odcinku serialu „Morderstwa w Varmlandii". Następnym wynikiem była krótka prezentacja odcinka w „Varmlands Folkblad".

W serialu dokumentalnym „Morderstwa w Varmlandii" poznamy dzisiaj sprawę Magdy Lovisy Sjóberg z Ranmotrask, czyli zagadkę okrutnego morderstwa, nad którą kilkadziesiąt lat temu głowiła się policja w Karlstad. Brutalnie zamordowana Magda Sjóberg, czterdziestosześcioletnia żona rolnika, została znaleziona w kwietniu 1960 roku w należącej do rodziny oborze. Reporter Claes Gunnars opisuje ostatnie godziny życia kobiety, i bezowocną pogoń za mordercą. Morderstwo wywołało swojego czasu spore poruszenie; stworzono wiele teorii na temat domniemanego sprawcy. Występujący w programie młodszy krewny zamordowanej opowiada o tym, jak bezpodstawne oskarżenia zniszczyły mu życie. Godzina 20. 00.

Więcej informacji znalazła w artykule „Przypadek Lovisy wstrząsnął całą okolicą", opublikowanym w czasopiśmie "Varmlandskultur", którego archiwalne teksty zamieszczano w całości w sieci. Przebieg wydarzeń zrelacjonowano z nieukrywanym zachwytem i w dość lekkim tonie. Mąż Magdy Lovisy, Holger Sjóberg, znalazł ciało żony po piątej, kiedy wrócił z lasu. Kobieta została brutalnie zgwałcona, wielokrotnie ugodzona nożem i w końcu zakłuta na śmierć widłami. Morderstwa dokonano w oborze należącej do rodziny, ale największe poruszenie wywołał fakt, że sprawca przywiązał klęczącą ofiarę do jednego z boksów. Później odkryto, że jedna z krów w zagrodzie została zraniona nożem w szyję.

Podejrzewany początkowo mąż dostarczył niepodważalnego alibi. Razem z kolegami od szóstej rano pracował przy wyrębie lasu około czterdziestu kilometrów od domu. Lovisa żyła bez wątpienia o godzinie dziesiątej przed południem, kiedy odwiedziła ją sąsiadka. Nikt nic nie widział i nie słyszał; od najbliższego gospodarstwa dzieliło Sjóbergów około czterystu metrów.

Zrezygnowawszy z męża w roli głównego podejrzanego, dochodzący skupili się na dwudziestotrzyletnim bratanku zamordowanej. Chłopak wielokrotnie wchodził w kolizję z prawem, cierpiał na chroniczny brak pieniędzy i kilka razy pożyczał niewielkie sumy od ciotki. Alibi bratanka było zdecydowanie słabsze i zdążył odsiedzieć swoje w areszcie, zanim wypuszczono go z powodu braku dowodów winy. Ale wiele osób we wsi uważało go mimo wszystko za sprawcę.

Policja sprawdziła też kilka innych tropów. Spora część śledztwa dotyczyła poszukiwań widywanego w okolicy tajemniczego domokrążcy oraz grupy Cyganów, którzy odbywali ponoć swoje „złodziejskie tournee". Z akt nie wynikało, dlaczego akurat oni, nic nie kradnąc, mieliby popełnić brutalne morderstwo o podłożu seksualnym.

Przez pewien czas zainteresowanie policji wzbudzał również jeden z sąsiadów Sjóbergów, którego w młodości podejrzewano o przestępstwo homoseksualne (to było w czasach, kiedy homoseksualizm uznawano za niezgodny z prawem) i który, jak wieść gminna niosła, w dalszym ciągu był „dziwaczny". Również i w tym przypadku nie zastanawiano się nad tym, dlaczego gej miałby dopuścić się gwałtu na kobiecie. Żaden z tych tropów nie doprowadził ani do zatrzymania, ani do wyroku skazującego.

Lisbeth Salander widziała wyraźny związek z listą w notesie Harriet. Cytat z III księgi Mojżesza brzmiał: „Również kobietę, która się zbliży do jakiegokolwiek bydlęcia, aby z nim obcować – zabijcie kobietę i bydlę; będą wydani na śmierć, krew ich jest na nich". To nie mógł być przypadek, że poważana gospodyni o imieniu Magda została zamordowana w oborze, a jej specjalnie ułożone ciało przykuto do boksu dla koni.

Pozostawało pytanie, dlaczego Harriet nazwała kobietę Magdą zamiast Lovisą, mimo że to ostatnie najwyraźniej było imieniem używanym przez ofiarę. Gdyby w programie telewizyjnym nie wymieniono obydwu, Salander przeoczyłaby całą sprawę.

Ale najważniejsze pytanie brzmiało: czy między morder stwem Rebeki w 1949 roku, morderstwem Magdy Lovisy w 1960 roku i zniknięciem Harriet w 1966 roku istniał jakiś związek? A jeżeli tak, to jakim cudem Harriet do tego doszła?

W SOBOTĘ BURMAN najpierw zabrał Mikaela na nienapawającą nadzieją wędrówkę po miasteczku. Przed południem odwiedzili pięciu byłych pracowników fabryki. Trzej mieszkali w centrum Norsjó, pozostali dwaj – w podmiejskim Sórby. Wszyscy poczęstowali ich kawą. Wszyscy kręcili głowami, oglądając fotografie.

Po skromnym posiłku w domu udali się na samochodową przejażdżkę po okolicy. Odwiedzili cztery wioski, w których osiadło kilku byłych pracowników fabryki. Przyjmowano ich ciepło w każdym domu, ale nikt nie potrafił im pomóc. Mikael zaczął tracić nadzieję i zastanawiał się, czy wyprawa do Norsjó nie jest kolejnym ślepym zaułkiem.

Około czwartej po południu Burman zaparkował przed typową brązowoczerwoną zagrodą w Norsjóvallen i przedstawił Mikaela Henningowi Forsmanowi.

Spojrzawszy na pierwsze zdjęcie, emerytowany majster wykrzyknął:

– Ależ to przecież chłopak Assara Brannlunda!

Bingo!

– No proszę, to jego syn – powiedział Burman i zwracając się do Mikaela, wyjaśnił – Pracował w skupie.

– Gdzie go znajdę?

– Chłopaka? Oj, to będzie pan musiał pójść na grób. Gunnar pracował w Boliden. Miał wypadek w kopalni w połowie lat siedemdziesiątych. Cholera jasna!

– Ale jego żona Mildred żyje. Ta ze zdjęcia. Mieszka w Bjursele.

– Bjursele?

– Dziesięć kilometrów stąd w kierunku Bastutrask. Jak wjedziecie do wsi, to będzie trzeci dom, taka podłużna chałupa po prawej stronie. Znam dość dobrze tę rodzinę.

– DZIEŃ DOBRY, nazywam się Lisbeth Salander i piszę pracę z kryminologii na temat przemocy wobec kobiet w XX wieku. Chciałabym odwiedzić komisariat policji w Landskronie i przejrzeć dokumenty z pewnego śledztwa z 1957 roku. Chodzi o morderstwo czterdziestopięcioletniej Rakel Lunde. Czy wie pani, gdzie teraz znajdują się te akta?

BJURSELE BYŁO wioską niczym z folderu reklamującego region Vasterbotten. Dwadzieścia parę domów w stosunkowo ciasnej zabudowie okalało mniej więcej połowę jeziora. W środku wsi krzyżowały się dwie drogi. Na jednym drogowskazie było napisane „Hemmingen 11 km", a na drugim „Bastutrask 17 km". W pobliżu rozwidlenia dróg znajdował się mostek przerzucony nad niewielką rzeczką, która prawdopodobnie była tym sele [§§§] dla Bjur [****]. Teraz, w pełni lata, było tu pięknie jak na obrazku.

Mikael zaparkował na placyku przed zlikwidowanym sklepem Konsumu, na ukos od trzeciego domu po prawej stronie drogi. Nikt mu nie otworzył, gdy zapukał do drzwi.

Zrobił godzinny spacer w kierunku Hemmingen. Przeszedł obok miejsca, w którym rzeczka zamieniała się w rwący potok. Zanim zawrócił, spotkał dwa koty i jedną sarnę, ale żadnego człowieka. Drzwi Mildred Brannlund były w dalszym ciągu zamknięte.

Na słupie przy mostku wisiał wyblakły afisz zapraszający na BTCC, co przy bliższych oględzinach okazało się być skrótem od Bjursele Tukting Car Championship 2002. Ujarzmianie samochodów było widocznie tutejszą zimową rozrywką i polegało na zajeżdżaniu ich na śmierć po powierzchni zamarzniętego jeziora. Mikael przyglądał się afiszowi w zamyśleniu.

Czekał do dziesiątej wieczorem. W końcu poddał się i wrócił do Norsjó, gdzie zjadł późną kolację i położył się do łóżka z kryminałem Val McDermid.

Zakończenie było potworne.

OKOŁO DZIESIĄTEJ wieczorem Lisbeth dopasowała do listy Harriet jeszcze jedno nazwisko. Uczyniła to po wielogodzinnych przemyśleniach i ciągle nie do końca przekonana.

Odkryła drogę na skróty. Od czasu do czasu publikowano w prasie teksty o niewyjaśnionych morderstwach. W niedzielnym dodatku jednej z popołudniówek znalazła artykuł z 1999 roku zatytułowany „Wielu morderców kobiet ciągle znajduje się na wolności". Tekst był lapidarny, ale zawierał nazwiska i fotografie kilku głośnych ofiar. Wspomnaino sprawę Solveig z Norrtalje, Anity z Norrkóping, Margarety z Helsingborga i szereg innych.

Najstarsze opisane morderstwo pochodziło z lat sześćdziesiątych i żadne z nich nie pasowało do listy, którą Lisbeth dostała od Mikaela. Ale jeden przypadek zwrócił jej uwagę.

W czerwcu 1962 roku trzydziestodwuletnia prostytutka, Lea Persson z Góteborga pojechała do Uddevali, by odwiedzić matkę i znajdującego się pod jej opieką dziewięcioletniego syna. Po kilku dniach, w niedzielny wieczór Lea uściskała mamę na pożegnanie i poszła na dworzec, żeby wrócić pociągiem do Góteborga. Dwa dni później znaleziono ją za opuszczonym kontenerem na likwidowanym obszarze przemysłowym. Padła ofiarą gwałtu i wyjątkowo brutalnej przemocy.

Opisane w odcinkach w gazecie morderstwo Lei wywołało głębokie poruszenie. Nigdy jednak nie udało się znaleźć sprawcy. W spisie Harriet nie figurowała żadna Lea. Nie pasował też żaden z wymienionych przez nią biblijnych cytatów.

Ale jeden dziwaczny szczegół spowodował, że Lisbeth zaostrzyła czujność. Mniej więcej dziesięć metrów od miejsca, w którym znaleziono zwłoki Lei, leżała doniczka z gołębiem. Ktoś uwiązał linkę u szyi ptaka i przeciągnął ją przez otwór w spodzie doniczki, po czym umieścił całość w niewielkim ognisku rozpalonym między dwoma cegłami. Nie istniały dowody na to, że znęcanie się nad zwierzęciem miało jakikolwiek związek ze śmiercią kobiety; dręczycielami mogły być dzieci, które wymyśliły wyjątkowo brutalną wakacyjną zabawę, ale sprawa Lei otrzymała w mediach tytuł: „Gołębie morderstwo".

Lisbeth nie czytywała Biblii, ba! nie posiadała nawet własnego egzemplarza. Wieczorem poszła do kościoła Hógalidskyrkan, gdzie nie bez problemów udało się jej pożyczyć Stary i Nowy Testament. Usiadła na ławce w pobliskim parku i zagłębiła się w lekturze Księgi Kapłańskiej. Gdy doszła do ósmego wiersza w dwunastym rozdziale, uniosła brwi. Rozdział dwunasty traktował o czystości położnic.

A gdyby nie wystarczało jej na jagnię, niech weźmie parę synogarlic albo parę gołąbków – jednego na całopalenie, zaś drugiego na ofiarę zagrzeszną; a kapłan ją rozgrzeszy i będzie czysta.

Lea równie dobrze mogłaby figurować w notesie Harriet jako Lea 31208.

Nagle Lisbeth uświadomiła sobie, że żadne z jej dotychczasowych badań nawet nie otarło się o wymiar, który niewątpliwie miało jej obecne zlecenie.

MILDRED BRANNLUND, ponownie zamężna, obecnie Mildred Berggren, otworzyła Mikaelowi drzwi w niedzielę o dziesiątej rano. Była prawie czterdzieści lat starsza i o mniej więcej tyle samo kilogramów cięższa, ale Mikael od razu rozpoznał ją z fotografii.

– Dzień dobry, nazywam się Mikael Blomkvist. A pani – Mildred Berggren, prawda?

– Tak, zgadza się.

– Przepraszam, że przychodzę tak bez zapowiedzi, ale od jakiegoś czasu próbowałem znaleźć panią w związku z pewną sprawą, która jest trochę skomplikowana…

Uśmiechnął się.

– Czy mógłbym wejść do środka i zająć pani trochę czasu?

W domu był zarówno jej mąż, jak i trzydziestopięcioletni syn, i kobieta bez większego wahania zaprosiła przybysza do kuchni. Mikael podał wszystkim rękę. W ciągu ostatnich dni wypił więcej kawy niż kiedykolwiek w całym swoim życiu, ale wiedział już, że w Norlandii odmowę poczęstunku uznaje się jako wielki nietakt. Kiedy na stole pojawiły się filiżanki, Mildred usiadła obok gościa i z ciekawością zapytała, w czym mogłaby pomóc. Ponieważ przybysz miał trudności ze zrozumieniem miejscowej gwary, przeszła na szwedzki.

Mikael wziął głęboki wdech.

– To długa i osobliwa historia. We wrześniu 1966 roku była pani z ówczesnym mężem, Gunnarem Brannlundem, w Hedestad.

Poczekał, aż zdumiona kobieta skinie głową i położył przed nią na stole zdjęcie z Jarnvagsgatan.

– Właśnie wtedy zostało zrobione to zdjęcie. Pamięta pani okoliczności?

– O Boże! – westchnęła kobieta – to przecież wieki całe…

Jej syn i drugi mąż stanęli obok, przyglądając się fotografii.

– To była nasza podróż poślubna. Pojechaliśmy samochodem do Sztokholmu i Sigtuny, a w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się gdzieś… Mówi pan, że w Hedestad?

– Tak, właśnie tam. To zdjęcie zrobiono mniej więcej o pierwszej po południu. Próbowałem zidentyfikować panią od dłuższego czasu i nie było to szczególnie łatwe.

– Znalazł pan starą fotografię, a później mnie. Nie pojmuję, jak pan to zrobił.

Mikael pokazał zdjęcie z parkingu.

– Dzięki tej fotografii, którą zrobiono parę godzin później.

Mikael wyjaśnił, jak poprzez naklejkę „Fabryka Mebli w Norsjó" dotarł do Burmana, który z kolei zaprowadził go do Forsmana w Norsjóvalłen.

– Najwyraźniej ma pan ważny powód do takich dziwnych poszukiwań.

– Jak najbardziej. Ta stojąca przed panią dziewczyna miała na imię Harriet. Zniknęła tego samego dnia i przyjęto, że padła ofiarą mordercy. Proszę zobaczyć.

Mikael wyciągnął swój iBook i czekając na otwarcie programu, wyjaśnił sytuację. A później zaprezentował kobiecie serię zdjęć ukazujących zmianę wyrazu twarzy Harriet.

– Odkryłem panią, przeglądając te stare fotografie. Stoi pani trochę na skos za Harriet, z aparatem w ręku, i wygląda na to, że fotografuje pani właśnie to, na co Harriet tak gwałtownie zareagowała. Wiem, że to ogromnie śmiała próba, ale jestem tutaj po to, żeby zapytać, czy ma pani może zdjęcia z tego dnia.

Mikael był przygotowany na to, że kobieta zbędzie go informacją, że zdjęcia już dawno zginęły albo że je po prostu wyrzuciła, albo że film nigdy nie został wywołany. Mildred Berggren popatrzyła na niego błękitnymi oczyma i – jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie – oznajmiła, że oczywiście posiada wszystkie wakacyjne pamiątki.

Wyszła z kuchni i po kilku minutach wróciła z pudłem, w którym trzymała kilka albumów z całą masą fotografii. Znalezienie tych właściwych zajęło trochę czasu. Kobieta zrobiła w Hedestad trzy zdjęcia. Pierwsze, najmniej ostre, pokazywało główną ulicę, drugie – ówczesnego męża, a trzecie – klaunów ze świątecznego korowodu. Mikael pochylił się podniecony nad albumem. Po drugiej stronie ulicy zobaczył jakąś postać. Zdjęcie kompletnie nic mu nie mówiło.

Rozdział 20

Wtorek 1 lipca – środa 2 lipca

ZARAZ PO POWROCIE do Hedestad Mikael poszedł do Dircha Frodego, by dowiedzieć się czegoś o Henriku. Okazało się, że w ciągu ostatniego tygodnia zdecydowanie zaczął wracać do zdrowia. W dalszym ciągu był osłabiony i wątły, ale nie leżał już cały czas w łóżku, a jego stan przestano określać jako krytyczny.

– Dzięki Bogu – powiedział Mikael. – Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo go łubie.

Dirch Frode skinął głową.

– Wiem. Henrik też pana lubi. A jak podróż do Norlandii?

– I zakończona sukcesem, i niezadowalająca. Szczegóły trochę później. Teraz chciałbym pana zapytać o jedną rzecz.

– Słucham.

– Co się stanie z „Millennium", jeżeli Henrik umrze?

– Nic się nie stanie. Na jego miejsce w zarządzie wejdzie Martin.

– Czy istnieje ryzyko, czysto hipotetycznie, że Martin mógłby przysporzyć „Millennium" kłopotów, gdybym nie przestał badać sprawy Harriet?

Frode spojrzał na niego z zaostrzoną uwagą.

– Coś się stało?

– W zasadzie nic.

Mikael zrelacjonował ostatnią rozmowę z Martinem.

– Gdy wracałem z Norsjó, zadzwoniła do mnie Erika i powiedziała, że rozmawiała z Martinem. Prosił usilnie, żeby podkreśliła, jak bardzo jestem potrzebny w redakcji.

– Rozumiem. Zgaduję, że namówiła go do tego Cecilia. Ale nie sądzę, żeby Martin próbował pana szantażować. Jest zbyt honorowy. I proszę nie zapominać, że ja też zasiadam w zarządzie filii spółki, którą założyliśmy, wchodząc do „Millennium".

– Ale gdyby powstała drażliwa sytuacja, po której stronie pan się opowie?

– Umowy są po to, żeby ich dotrzymywać. Pracuję dla Henrika. Jesteśmy przyjaciółmi od czterdziestu pięciu lat i mamy podobne zapatrywania. Jeżeli Henrik umrze, to nie Martin, ale ja dostanę w spadku jego udziały w naszej filii. Mamy bardzo szczegółową umowę, w której zobowiązujemy się wspierać „Millennium" przez cztery lata. Gdyby Martin chciał nam nawarzyć piwa, w co nie wierzę, to mógłby ewentualnie powstrzymać kilka mniejszych firm i przeszkadzać im w reklamowaniu się w czasopiśmie.

– Co w gruncie rzeczy jest podstawą egzystencji „Millennium".

– Niewątpliwie, ale proszę spojrzeć na to w ten sposób: zajmowanie się takimi błahostkami jest czasochłonne. Martin walczy teraz o przetrwanie na arenie przemysłowej i pracuje czternaście godzin dziennie. Nie ma czasu na nic innego.

Mikael zamyślił się przez moment.

– Czy wolno mi zapytać… Może to nie moja sprawa, ale jak wygląda kondycja koncernu?

Dirch Frode spoważniał.

– Mamy problemy.

– No tak, ale to potrafi zrozumieć nawet zwykły reporter gospodarczy, jak ja. Na ile poważne są te problemy?

– Czy to pozostanie między nami?

– Tylko między nami.

– W ciągu ostatnich tygodni straciliśmy dwa ogromne zamówienia w branży elektronicznej i w zasadzie wypadliśmy z rosyjskiego rynku. We wrześniu musimy zwolnić tysiąc sześćset osób zatrudnionych w Órebro i Trollhattan. Średnio przyjemny prezent dla ludzi, którzy pracowali dla nas przez wiele, wiele lat. Z każdą likwidowaną fabryką maleje zaufanie do koncernu.

– Martin jest przyparty do muru.

– Dźwiga na swoich barkach ogromny ciężar i musi stąpać bardzo ostrożnie.

WRÓCIWSZY DO DOMU, Mikael zadzwonił do redakcji. Ponieważ nie było Eriki, porozmawiał z Christerem.

– No więc tak: wczoraj zadzwoniła do mnie Erika. Martin Vanger naciska ją i – jakby to powiedzieć – nalega, żeby zaproponowała, żebym zaczął się bardziej angażować w sprawy redakcji.

– Ja też tak uważam – odpowiedział Christer.

– Rozumiem. Ale rzecz w tym, że podpisałem z Henrikiem umowę, której nie mogę zerwać, a Martin działa z polecenia pewnej osoby która chce, żebym przestał węszyć i wrócił do domu. Jego propozycja to próba odwołania mnie stąd.

– Rozumiem.

– Pozdrów Erikę i powiedz jej, że wrócę do Sztokholmu, gdy zakończę tę sprawę w Hedestad. Nie wcześniej.

– W porządku. Jesteś kompletny wariat. Przekażę jej to.

– Christer, tutaj się coś święci i nie zamierzam się teraz wycofać.

W odpowiedzi usłyszał tylko głębokie westchnienie.

ZROBIWSZY KRÓTKI spacer, Mikael zapukał do drzwi sąsiada. Przywitała go z serdecznym uśmiechem Eva Hassel.

– Dzień dobry, czy zastałem Martina?

Jak na zawołanie Martin pojawił się z aktówką w ręku. Pocałował Evę w policzek i przywitał się z Mikaelem.

– Jestem w drodze do biura, chcesz ze mną porozmawiać?

– Jeżeli ci się spieszy, możemy pogadać innym razem.

– Dawaj!

– Dopóki nie skończę zlecenia Henrika, dopóty nie wrócę do Sztokholmu i nie zacznę pracować w redakcji „Millennium". Chcę cię poinformować o tym już teraz, żebyś nie liczył na moją obecność w zarządzie przed końcem roku.

Martin zahuśtał się na obcasach.

– Rozumiem. Myślisz, że chcę się ciebie pozbyć. – Zrobił pauzę. – Mikaelu, porozmawiamy o tym później. Nie mam czasu na działalność hobbystyczną w zarządzie „Millennium" i żałuję, że przystałem na propozycję Henrika. Ale uwierz mi, zrobię co w mojej mocy, żeby „Millennium" przetrwało.

– Nigdy w to nie wątpiłem – odpowiedział uprzejmie Mikael.

– Jeżeli umówimy się na przyszły tydzień, to możemy przejrzeć finanse i powiem ci, jak to wszystko widzę. Ale naprawdę uważam, że „Millennium" nie stać na to, żeby kluczowa postać w redakcji siedziała na północy z założonymi rękami. Podoba mi się wasze czasopismo i wierzę, że razem możemy umocnić jego pozycję. Ale do tego potrzebny jesteś ty! Popadłem w konflikt lojalności. Albo spełniać życzenia Henrika, albo robić dobrą robotę w zarządzie „Millennium".

MIKAEL PRZEBRAŁ SIĘ i pobiegł w kierunku Fortów i chatki Gottfrieda, gdzie zawrócił i już znacznie wolniej potruchtał wzdłuż brzegu. Dirch Frode siedział w ogrodzie i czekał cierpliwie, aż Mikael opróżni butelkę wody i wytrze pot z twarzy.

– To nie może być zdrowe w takim upale.

– Ech! – odpowiedział Mikael.

– Myliłem się. To nie Cecilia naciska na Martina, tylko Isabella. Isabella mobilizuje klan Vangerów, namawiając ludzi do zanurzenia cię w smole i pierzu, a może nawet do spalenia na stosie. Ma poparcie Birgera.

– Isabella?

– To złośliwa i małostkowa kobieta, która nie lubi ludzi w ogóle, a teraz w szczególe ciebie. Szerzy pogłoski, że jesteś oszustem, że zmusiłeś Henrika, żeby cię zatrudnił i że rozjuszyłeś go do tego stopnia, że dostał ataku serca.

– Czy ktoś w to wierzy?

– Zawsze znajdą się ludzie skłonni wierzyć w to, co mają do powiedzenia złe języki.

– Próbuję się dowiedzieć, co się stało z jej córką, a ona mnie nienawidzi. Gdyby chodziło o moje dziecko, reagowałbym chyba trochę inaczej.

OKOŁO DRUGIEJ po południu zadzwoniła komórka Mikaela.

– Dzień dobry, nazywam się Conny Torsson, pracuję w „Hedestads-Kuriren". Czy może mi pan odpowiedzieć na kilka pytań? Dostaliśmy wiadomość, że mieszka pan w Hedeby.

– W takim razie maszynka z wiadomościami jest dość powolna. Mieszkam tutaj od stycznia.

– No proszę, nie wiedziałem. Co pan robi w Hedestad?

– Piszę. I mam coś w rodzaju urlopu dziekańskiego.

– Nad czym pan pracuje?

– Sorry, dowie się pan, gdy opublikuję.

– Dopiero co wyszedł pan z więzienia…

– Tak?

– Co sądzi pan o dziennikarzach, którzy fałszują materiały?

– Dziennikarze fałszujący materiały to idioci.

– A więc uważa się pan za idiotę?

– A dlaczego miałbym się za takiego uważać? Nigdy nie sfałszowałem danych.

– Ale został pan skazany za zniesławienie.

– No i? – Dziennikarz wahał się tak długo, że Mikael musiał mu pomóc. – Skazano mnie za zniesławienie, a nie za fałszowanie materiałów.

– Ale pan ten materiał opublikował.

– Jeżeli dzwoni pan, żeby podyskutować na temat wyroku sądu, to nie mam żadnych komentarzy.

– Chciałbym do pana przyjechać i przeprowadzić wywiad.

– Przykro mi, ale na ten temat nie mam nic więcej do powiedzenia.

– To znaczy, że nie chce pan rozmawiać o procesie?

– Dobrze pan zrozumiał – odpowiedział Mikael i odłożył słuchawkę.

Po chwili zamyślenia powrócił do komputera.

LISBETH SALANDER zgodnie z instrukcjami skręciła na most i zatrzymała się na wyspie przy pierwszej chatce po lewej stronie. Nagle znalazła się na głębokiej prowincji. Ale dopóki pracodawca płacił, mogła pojechać nawet na Biegun Północny. A poza tym fajnie było dodać gazu i poszaleć trochę na E-4. Zaparkowała motocykl i poluzowała taśmę przytrzymującą jej bagaż.

Mikael Blomkvist pomachał jej w drzwiach na powitanie i podszedł, by zobaczyć z bliska pojazd.

– No proszę! Nie wiedziałem, że jeździsz na motorze.

Lisbeth milczała, obserwując Mikaela, który z lubością muskał kierownicę i kręcił rączką gazu. Nie lubiła, gdy ktoś dotykał jej rzeczy, ale chłopięcy uśmiech mężczyzny rekompensował naganne zachowanie. Większość zainteresowanych motocyklami prychała lekceważąco na jej lekki pojazd.

– Jeździłem na takim, gdy miałem dziewiętnaście lat – powiedział, odwracając się do niej. – Dziękuję, że przyjechałaś. Chodź, to cię zainstaluję.

Pożyczone od Nilssonów łóżko polowe stało pościelone w gabinecie. Lisbeth obejrzała całą chatkę i odetchnęła, nie znalazłszy żadnej widocznej pułapki. Mikael pokazał jej łazienkę.

– Gdybyś potrzebowała się odświeżyć po podróży.

– Muszę się przebrać. Nie mam zamiaru paradować przez cały dzień w skórze.

– To ty się przebieraj, a ja przygotuję kolację.

Usmażył kotlety jagnięce i podlał sosem z czerwonego wina. Nakrył na dworze, w wieczornym słońcu. Lisbeth wyszła z domu boso, w czarnej bluzeczce na ramiączkach i w spranej króciutkiej spódnicy z dżinsu. Kotlety pachniały smakowicie i Lisbeth pochłonęła dwie porcje. Mikael spoglądał ukradkiem na jej wytatuowane plecy.

– PIĘĆ PLUS TRZY – powiedziała Lisbeth. – Pięć przypadków twojej Harriet i trzy, które według mnie też powinny znaleźć się na liście.

– Opowiadaj.

– Pracowałam nad tym tylko jedenaście dni i nie zdążyłam odszukać wszystkich dokumentów. W niektórych przypadkach akta dochodzeń spoczywają w archiwum krajowym, a w innych – przechowuje się je w komisariatach. Zrobiłam trzy wycieczki do trzech różnych komisariatów policyjnych, reszta jest jeszcze niezbadana. Ale zidentyfikowałam wszystkie pięć kobiet.

Położyła na kuchennym stole pokaźny stos papierów, ponad pięćset kartek formatu A4. Szybko posortowała je w kilka kupek.

– Przyjrzyjmy się im w porządku chronologicznym – powiedziała, podając Mikaelowi listę.

1949 – Rebeka Jacobsson, Hedestad (3Ol12) 1954 – Mari Holmberg, Kalmar (32Ol8) 1957 – Rakel Lunde, Landskrona (3207) 1960 – (Magda) Lovisa Sjóberg, Karlstad (32Ol6) 1960 – Liv Gustavsson, Stockholm (32Ol6) 1962 – Lea Persson, Uddevalla (31208) 1964 – Sara Witt, Ronneby (32109) 1966 – Lena Andersson, Uppsala (3Ol12)

– Wygląda na to, że pierwsza w tej serii jest Rebeka Jacobsson z 1949 roku, na temat której już poznałeś trochę szczegółów. Następna na liście to Mari Holmberg, trzydziestodwuletnia prostytutka z Kalmara, zamordowana w swoim mieszkaniu w październiku 1954 roku. Nie wiadomo dokładnie kiedy, ponieważ nie znaleziono jej od razu. Leżała przez jakieś dziewięć, dziesięć dni.

– A na jakiej podstawie włączyłaś ją do listy Harriet?

– Tę kobietę najpierw związano, a później ciężko pobito, ale przyczyną śmierci było uduszenie. Morderca wcisnął jej do gardła jej własną podpaskę.

Po chwili milczenia Mikael otworzył Biblię w odpowiednim miejscu. III Mojżesza, 20, 18:

A kto będzie obcował z żoną podczas jej słabości i odkryje jej nagość – to obnażył miejsce jej upływu oraz ona odkryła miejsce upływu swojej krwi – obydwoje będą wytrąceni spośród swojego ludu.

Lisbeth skinęła głową.

– Harriet Vanger dopatrzyła się tego samego związku. OK, a teraz następna. Maj 1957 roku, Rakel Lunde, czterdzieści pięć lat. Pracowała jako sprzątaczka i miała w okolicy opinię cudaczki. Zajmowała się wróżeniem z kart, z ręki i tak dalej. Mieszkała pod Landskrona, w stojącym na uboczu domku. Tam też ją zamordowano. Znaleziono ją nagą, przywiązaną do suszarki na tyłach domu, z ustami zaklejonymi taśmą. Zmarła z powodu licznych ran tłuczonych i złamań. Ktoś raz za razem rzucał w nią ciężkim kamieniem.

– Ożesz kur…! To zaczyna być makabryczne.

– Będzie jeszcze gorzej. Inicjały RL się zgadzają. Znalazłeś odpowiedni cytat?

– Aż nadto wyraźny! Mąż albo niewiasta, jeśli będzie u nich wieszczbiarstwo albo pytanie duchów – będą wydani na śmierć; ukamienują ich kamieniami, ich krew jest na nich.

– Następnie mamy Lovisę Sjóberg z Ranmo pod Karlstad. Harriet zanotowała ją jako Magdę. Kobieta nazywała się Magda Lovisa, ale na co dzień używała drugiego imienia.

Mikael wysłuchał uważnie opowiadania o tym dziwnym morderstwie. Gdy Lisbeth zapaliła papierosa, wskazał pytająco na paczkę. Dziewczyna podsunęła mu ją bez słowa.

– To znaczy, że morderca zaatakował również zwierzę?

– W Biblii napisano, że jeżeli kobieta uprawia seks ze zwierzęciem, to należy zabić i ją, i zwierzę.

– Prawdopodobieństwo, że kobieta uprawiała seks z krową musi być dość nikłe?

– Cytat można potraktować dosłownie. Wystarczy, że kobieta będzie z bydlęciem obcować, co rolniczka niezaprzeczalnie musi czynić codziennie.

– W porządku. Opowiadaj dalej.

– Kolejną kobietą na liście Harriet jest Sara. Zidentyfikowałam ją jako Sarę Witt, trzydzieści siedem lat, zamieszkała w Ronneby. Zamordowana w styczniu 1964 roku. Znaleziono ją związaną we własnym łóżku. Padła ofiarą brutalnego gwałtu, ale śmierć nastąpiła w wyniku uduszenia. Morderca usiłował też spalić cały dom, ale plany się nie powiodły, częściowo dlatego, że ogień sam zaczął wygasać, a częściowo dlatego, że wyjątkowo szybko przyjechała straż pożarna.

– A związek?

Listen to this: Sara Witt była zarówno córką, jak i żoną pastora. Akurat w ten weekend jej mąż był w podróży.

A gdyby córka kapłana zhańbiła się nierządem – zhańbiła swojego ojca; będzie spalona ogniem. W porządku. Pasuje do listy. Powiedziałaś, że znalazłaś więcej takich spraw.

– Znalazłam jeszcze trzy kobiety, które zamordowano w tak osobliwych okolicznościach, że powinny znaleźć się na liście Harriet. Pierwsza, Liv Gustavsson, miała dwadzieścia dwa lata i mieszkała w Farsta. Jej pasją były konie; brała udział w zawodach jeździeckich i uważano ją nawet za obiecujący talent. Razem z siostrą prowadziła niewielki sklep zoologiczny.

– Okej.

– Znaleziono ją właśnie w tym sklepie. Pracowała nad rachunkowością, była sama. Wygląda na to, że wpuściła mordercę do środka zupełnie dobrowolnie. Została zgwałcona i uduszona.

– No ale to przecież raczej nie zgadza się z listą Harriet?

– Raczej nie, gdyby nie jeden szczegół. Morderca zakończył bowiem swoje dzieło w następujący sposób: wcisnął w waginę kobiety papużkę, a później wypuścił wszystkie zwierzęta, które znajdowały się w sklepie. Koty, żółwie, białe myszki, ptaki. Nawet rybki z akwarium. Tak więc następnego ranka przed jej siostrą roztoczył się dość okropny widok.

Mikael pokiwał głową.

– Zamordowano ją w sierpniu 1960 roku, cztery miesiące po morderstwie Magdy Lovisy z Karlstad. W obu przypadkach chodziło o kobiety, które zajmowały się zwierzętami zawodowo i w obu przypadkach ofiarami mordercy padły również zwierzęta. Wprawdzie krowa w Karlstad przeżyła, ale chyba tylko dlatego, że trudno jest pozbawić krowę życia, używając niewielkiego noża. Papużka jest, że tak powiem, łatwiejszą ofiarą. Ale oprócz tych ofiar pojawiła się jeszcze jedna.

– Jaka?

Dziewczyna opowiedziała o osobliwym gołębim morderstwie w Uddevalli. Mikael zwlekał z komentarzem tak długo, że nawet Lisbeth straciła cierpliwość.

– W porządku – odezwał się w końcu. – Kupuję twoją teorię. Został jeszcze jeden przypadek.

– Jeden znaleziony przeze mnie. Nie mam pojęcia, ile mogłam przeoczyć.

– Opowiadaj.

– Luty 1966 roku, Uppsala. Siedemnastoletnia licealistka Lena Andersson, najmłodsza ofiara. Zaginiona po szkolnej potańcówce, znaleziona trzy dni później w rowie, ładnych kilka kilometrów za miastem. Zamordowano ją w innym miejscu i wyrzucono zwłoki gdzieś na uppsalskiej równinie.

Mikael słuchał w milczeniu.

– Akurat temu morderstwu poświęcono w mediach sporo uwagi, ale nigdy nie opisano szczegółowo okoliczności śmierci tej dziewczyny. Została poddana groteskowym torturom. Czytałam raport patologa. Torturowano ją ogniem. Miała ciężko poparzone dłonie i piersi. Również w innych miejscach ciała widniały pooparzeniowe rany. Resztki stearyny na ciele świadczyły o tym, że morderca używał świeczki, ale ręce były do tego stopnia zwęglone, że musiały być traktowane znacznie silniejszym ogniem. No i w końcu morderca odpiłował głowę i pozostawił ją obok ciała.

Mikael zbladł.

– Boże jedyny…

– Nie znalazłam odpowiedniego cytatu w Biblii, ale wspomina się wielokrotnie o ofiarach całopalnych i zagrzesznych, a w kilku miejscach opisuje się sposób pokrojenia zwierzęcia na części – najczęściej cielca – w ten sposób, że głowę oddziela się od łoju. Użycie ognia przywołuje na myśl pierwsze morderstwo, czyli przypadek Rebeki w Hedestad.

KIEDY POJAWIŁY SIĘ wieczorne roje komarów, Mikael i Lisbeth sprzątnęli nakrycia z ogrodowego stołu i przenieśli się do kuchni.

– To, że nie znalazłaś odpowiednich fragmentów w Biblii, jeszcze nic nie znaczy. Tu nie chodzi o cytaty. To raczej groteskowa parodia biblijnych tekstów, skojarzenia z wyrwanymi z kontekstu zdaniami.

– Wiem. To nawet nie zawsze jest logiczne, choćby ten przykład z nakazem wytępienia i kobiety i mężczyzny, jeżeli mężczyzna uprawiał seks z kobietą, gdy miała okres. Jeżeli to tłumaczyć dosłownie, to morderca powinien popełnić samobójstwo.

– No więc do czego to wszystko prowadzi? – zastanawiał się głośno Mikael.

– Twoja Harriet albo miała bardzo osobliwe hobby, polegające na kojarzeniu biblijnych cytatów z ofiarami dziwacznych morderstw… albo wiedziała, że między tymi zbrodniami istnieje jakiś związek.

– Między 1949 a 1966 rokiem, a może również wcześniej i później. To znaczy, że przez co najmniej siedemnaście lat grasował po kraju kompletnie szalony morderca z Biblią pod pachą, zakatrupiał kobietę po kobiecie i nikt nie zobaczył związku między morderstwami? To brzmi zupełnie nieprawdopodobnie.

Lisbeth odsunęła krzesło i nalała sobie więcej kawy z dzbanka stojącego na kuchence. Zapaliła i wydmuchnęła z lubością chmurę dymu. Mikael zaklął w duchu i wyciągnął od niej jeszcze jednego papierosa.

– Nie, to wcale nie jest takie nieprawdopodobne – odparła, wyciągając w górę palec. – Z ubiegłego stulecia ciągle mamy kilkadziesiąt niewyjaśnionych przypadków, w których ofiarą morderstwa padła kobieta. Ten profesor kryminologii, Persson, powiedział kiedyś w „997", że w Szwecji niezwykle rzadko mamy do czynienia z seryjnymi mordercami, ale że na pewno tacy istnieli, tylko nie zostali wykryci.

Mikael skinął głową. Lisbeth wyprostowała drugi palec.

– Te zbrodnie są bardzo rozciągnięte w czasie i dokonano ich w wielu różnych miejscach. Dwa morderstwa z 1960 roku nastąpiły w niewielkim odstępie czasu, ale okoliczności były stosunkowo odmienne – rolniczka w Karlstad i dwudziestodwuletnia dziewczyna ze Sztokholmu, zafascynowana końmi.

Trzy palce.

– Nie widać żadnego wyraźnego schematu. Morderstwa zostały dokonane w różny sposób, sprawca nie zostawia podpisu, ale pewne rzeczy powracają w kilku przypadkach. Zwierzęta. Ogień. Szczególnie okrutna przemoc seksualna. I, jak wspomniałeś, parodia biblijnej wiedzy. Ale najwyraźniej nikt z policyjnych dochodzeniowców nie interpretował żadnego morderstwa z biblijnego punktu widzenia.

Mikael pokiwał twierdząco głową i spojrzał ukradkiem na Lisbeth. Jej filigranowa postać, czarna bluzeczka, tatuaże i kolczyki pasowały tu jak pięść do nosa. Kiedy w czasie kolacji próbował być towarzyski, dziewczyna odpowiadała monosylabami. Jeżeli w ogóle reagowała na jego pytania. Ale pracując, sprawiała wrażenie stuprocentowej profesjonalistki. Jej sztokholmskie mieszkanie wyglądało jak po nalocie bombowym, ale w głowie miała doskonale poukładane. Niesamowite!

– Trudno znaleźć związek między prostytutką z Uddevalli, zabitą za kontenerem na terenie zlikwidowanej fabryki, a żoną pastora, uduszoną i podpaloną we własnej willi na drugim krańcu kraju. Jeżeli nie jest się w posiadaniu klucza, którego nam dostarczyła Harriet, oczywiście.

– Co prowadzi do następnego pytania – powiedziała Lisbeth.

– W jaki sposób, do diaska, Harriet została w to wplątana? Szesnastoletnia dziewczyna, żyjąca raczej pod kloszem.

– Jest tylko jedna odpowiedź – odparła.

Mikael znów skinął głową.

– To musi mieć związek z rodziną Vangerów.

OKOŁO JEDENASTEJ Mikael był tak zmęczony wałkowaniem seryjnych morderstw i dyskusją o cudacznych szczegółach, że miał w głowie kompletny mętlik. Przetarł oczy, przeciągnął się i zapytał Lisbeth, czy nie ma ochoty na wieczorny spacer. Spojrzała na niego, jak gdyby zaproponował jej zwykłe marnowanie czasu, ale po krótkim namyśle skinęła potakująco. Zgodziła się również – ze względu na komary – założyć długie spodnie.

Zahaczyli o przystań żeglarską, a później przeszli pod mostem w kierunku cypla Martina. Wskazując kolejne budynki, Mikael opowiadał o ich mieszkańcach. Gdy doszedł do domu Cecilii, trudno mu było zebrać myśli. Lisbeth spojrzała na niego z ukosa.

Przeszli obok szpanerskiej łodzi Martina. Usiedli na kamieniu na samym krańcu cypla i podzielili się papierosem.

– Te wszystkie zbrodnie mają jeszcze jeden wspólny mianownik – powiedział nagle Mikael. – Może już na to zwróciłaś uwagę.

– Jaki?

– Imiona.

Po chwili zastanowienia pokręciła głową.

– Wszystkie są imionami biblijnymi.

– To nieprawda – odpowiedziała szybko Lisbeth. – Ani Liv, ani Lena nie występują w Biblii.

Mikael pokręcił głową.

– Owszem, występują. Liv znaczy „żyć", to samo co biblijne imię Ewa. No i, spręż się trochę, od czego pochodzi skrót Lena?

Lisbeth zamknęła poirytowana oczy i zaklęła bezgłośnie. Mikael uprzedził ją w myśleniu, a to jej się nie podobało.

– Od Magdaleny – odpowiedziała.

– Ladacznica, pierwsza kobieta, Maryja… cała galeria. To jest takie chore, że może podrajcować niejednego psychologa. Ale jeżeli chodzi o imiona, to pomyślałem też o innej rzeczy.

Lisbeth czekała cierpliwie.

– To są jednocześnie tradycyjne żydowskie imiona. W rodzinie Vangerów nie brakuje paranoidalnych żydofobów, nazistów i zwolenników teorii spiskowych. Mój sąsiad, Harald Vanger, dziewięćdziesiąt plus, w latach sześćdziesiątych był w sile wieku. Jeden jedyny raz, kiedy go spotkałem, wycharczał, że jego córka jest kurwą. Najwyraźniej ma problem z kobietami.

KIEDY WRÓCILI do chatki, przygotowali kanapki i podgrzali kawę. Mikael spojrzał na wyprodukowane przez Lisbeth pięćset stron.

– Odwaliłaś kawał fantastycznej roboty w rekordowym tempie – powiedział. – Dzięki. No i dziękuję za to, że zechciałaś tu przyjechać i zdać mi raport.

– I co teraz? – spytała.

– Porozmawiam jutro z Dirchem Frodem i wypłacimy ci honorarium.

– Nie chodzi mi o pieniądze.

Mikael popatrzył na nią uważniej.

– Taa… zlecenie, które dostałaś, zostało wykonane… – zaczął ostrożnie.

– Ale ja jeszcze nie jestem gotowa.

Mikael oparł się o drewno ławy i spojrzał Lisbeth w oczy. Nie potrafił z nich niczego wyczytać. Przez pół roku pracował całkowicie samodzielnie i nagle pojawiła się inna osoba, doświadczona researcherka dostrzegająca ważne implikacje. Spontanicznie podjął decyzję.

– Wiem. Mnie też ta historia porusza do głębi. Porozmawiam jutro z Dirchem Frodem. Zatrudnimy cię jeszcze przez tydzień albo dwa jako… hmmm… asystentkę. Nie wiem, czy będzie skłonny płacić według tej samej taksy co Armanskiemu, ale myślę, że możemy wycisnąć z niego przyzwoitą miesięczną pensję.

Niespodziewanie Lisbeth uśmiechnęła się do niego. Za nic nie chciała zostać odsunięta od sprawy i była gotowa pracować nawet za darmo.

– Jestem potwornie śpiąca – powiedziała i opuściwszy kuchnię, bez dodatkowych wyjaśnień zamknęła drzwi do gabinetu.

Po dwóch minutach otworzyła je ponownie i wystawiając głowę, dodała:

– Myślę, że nie masz racji. To nie jest jakiś seryjny morderca, który naczytał się za dużo biblijnych tekstów. To tylko zwykły łajdak, który nienawidzi kobiet.

Rozdział 21

Czwartek 3 lipca – czwartek 10 lipca

LISBETH OBUDZIŁA SIĘ o szóstej rano. Nastawiła kawę i wzięła prysznic. Kiedy o wpół do ósmej wstał Mikael, siedziała przed jego iBookiem, czytając streszczenie historii Harriet. Gospodarz wszedł do kuchni przepasany prześcieradłem. Trąc oczy, przeganiał resztki snu.

– Kawa stoi na kuchence – zakomunikowała Lisbeth. Zajrzał jej przez ramię.

– Ten tekst jest chroniony hasłem – powiedział. Odwróciła się i spojrzała na niego znad ekranu.

– Ściągnięcie programu, który rozszyfrowuje hasła w Wordzie, zajmuje trzydzieści sekund – odpowiedziała.

– Musimy kiedyś porozmawiać o tym, co moje, a co twoje – dodał, idąc do łazienki.

Kiedy wrócił, jego laptop stał na swoim miejscu w gabinecie. Lisbeth siedziała pochylona nad PowerBookiem. Mikael był przekonany, że zdążyła skopiować zawartość jego komputera do swojego. Lisbeth Salander była uzależniona od informacji, miała też bardzo liberalne podejście do moralności i etyki.

MIKAEL WŁAŚNIE zasiadł do śniadania, kiedy usłyszał pukanie. Wstał i otworzył drzwi. Martin Vanger miał tak zaciekły wyraz twarzy, że przez moment Mikael zobaczył w nim posłańca z wiadomością o śmierci Henrika.

– Spokojnie, Henrik czuje się dokładnie tak jak wczoraj. Mam inną sprawę. Mogę wejść na chwilkę?

Mikael wpuścił go do środka i przedstawił swojej „współpracownicy". Lisbeth rzuciła przemysłowcowi krótkie spojrzenie, skinęła błyskawicznie głową i niezwłocznie powróciła do ekranu komputera. Martin pozdrowił ją mechanicznie, tak bardzo rozkojarzony, że najprawdopodobniej w ogóle jej nie zauważył. Mikael nalał kawę do filiżanek i wskazał gościowi miejsce przy stole.

– O co chodzi?

– Nie prenumerujesz „Hedestads-Kuriren"?

– Nie. Czasami przeglądam go w kawiarni Susanny.

– To znaczy, że nie czytałeś dzisiejszego numeru?

– Wygląda na to, że powinienem.

Martin rozłożył dziennik na stole. Mikael zobaczył, że poświęcono jego osobie dwuszpaltowy akapit wstępny na pierwszej stronie i cały artykuł na czwartej. Przyjrzał się dokładniej tytułowi.

TUTAJ UKRYWA SIĘ SKAZANY ZA ZNIESŁAWIENIE DZIENNIKARZ

Ilustracją tekstu było zdjęcie zrobione teleobiektywem z kościelnego wzniesienia, przedstawiające Mikaela w drzwiach chatki.

Reporter, Conny Torsson, zaprezentował solidne rzemiosło, malując karykaturalny portret dziennikarza. Rekapitulując aferę Wennerstróma, podkreślił, że Mikael opuścił „Millennium" w hańbie i że właśnie odsiedział wyrok za zniesławienie. Artykuł kończył się zrozumiałym w tym kontekście stwierdzeniem, że bohater odmówił komentarza. Całość była utrzymana w takim tonie, że żaden z mieszkańców Hedestad nie mógł dłużej żywić wątpliwości, iż po okolicy szwenda się Cholernie Podejrzana Zeroósemka [††††]. Za żadne ze stwierdzeń nie można było oskarżyć autora o pomówienie, ale wszystkie miały na celu świadome przedstawienie Mikaela w jak najgorszym świetle. Zarówno zdjęcie jak i tekst przywodziły na myśl sposób, w jaki zwykle prezentowano politycznych terrorystów. „Millennium" zostało nazwane „gazetą agitatorską o nikłej wiarygodności", a książka Mikaela na temat żurnalistyki gospodarczej – zbiorem „kontrowersyjnych stwierdzeń o renomowanych dziennikarzach".

– Mikaelu, brak mi słów na określenie tego, co czuję, czytając ten artykuł. Jest wredny.

– To robota na zamówienie – odpowiedział spokojnie Mikael i przyjrzał się badawczo Martinowi.

– Mam nadzieję, że rozumiesz, że nie mam z tym nic wspólnego. Czytając ten tekst, zakrztusiłem się kawą.

– Kto?

– Wykonałem parę telefonów. Conny Torsson jest wakacyjnym zastępcą. Napisał to na zamówienie Birgera.

– Nie myślałem, że Birger ma jakieś wpływy w redakcji, mimo wszystko jest politykiem komunalnym.

– Formalnie nie ma żadnego wpływu. Ale redaktor naczelny, Gunnar Karlman, to syn Ingrid Vanger, a tym samym potomek Johana Vangera. Od dawna jest bliskim przyjacielem Birgera.

– Rozumiem.

– Torsson natychmiast dostanie wypowiedzenie.

– Ile ma lat?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Nigdy go nie spotkałem.

– Nie wyrzucajcie go. Kiedy do mnie zadzwonił, sprawiał wrażenie dosyć młodego i nieopierzonego reportera.

– Ale coś takiego nie może przejść bez konsekwencji.

– Jeżeli chcesz poznać moje zdanie, to uważam tę sytuację za ciut absurdalną. Redaktor naczelny gazety będącej w posiadaniu rodziny Vangera atakuje inną gazetę, w której udziały ma Henrik Vanger i w której zarządzie zasiadasz ty. Tak więc naczelny Karlman atakuje ciebie i Henrika.

Martin zastanowił się przez chwilę nad słowami Mikaela i pokręcił wolno głową.

– Rozumiem, co masz na myśli. Powinienem obarczyć odpowiedzialnością tego, kto za to faktycznie odpowiada. Karlman jest udziałowcem koncernu i od dawna uprawia wobec mnie wojnę podjazdową, ale to tutaj wygląda raczej na odwet Birgera za to, że mu ostatnio utarłeś nosa w szpitalu. Jesteś solą w jego oku.

– Wiem. I dlatego myślę, że Torsson to mimo wszystko osoba o najuczciwszych zamiarach. Gdy jesteś młodym dziennikarzem na zastępstwie, musisz mieć sporo odwagi, żeby odmówić redaktorowi naczelnemu, gdy ten nalega na napisanie czegoś w określony sposób.

– Mogę zażądać oficjalnych przeprosin na pierwszej stronie w jutrzejszym numerze.

– Nie rób tego. To doprowadzi do rozwlekłego konfliktu, który tylko pogorszy sytuację.

– A więc uważasz, że w ogóle nie powinienem reagować?

– To się nie opłaca. Karlman zacznie kręcić i w najgorszym razie wyjdziesz na łotra, który, jako właściciel gazety, bezprawnie próbuje wpłynąć na opinię publiczną.

– Przepraszam cię Mikaelu, ale nie zgadzam się z tobą. Ja też mam prawo do kształtowania opinii publicznej. W moim przekonaniu ten artykuł cuchnie i zamierzam przedstawić swoje zdanie na ten temat. Mimo wszystko jestem zastępcą Henrika w zarządzie „Millennium" i jako taki nie mogę puścić tych insynuacji płazem.

– Okej.

– Napiszę odpowiedź. I przedstawię w niej Karlmana jako idiotę. Sam sobie nawarzył piwa.

– W porządku. Musisz działać zgodnie ze swoim przekonaniem.

– To dla mnie ważne, żebyś zrozumiał, że nie mam nic wspólnego z tym bezecnym atakiem.

– Wierzę ci – odpowiedział Mikael.

– A oprócz tego naprawdę nie mam ochoty na przypominanie całej historii, ta sprawa odświeża coś, o czym już wcześniej rozmawialiśmy. Dobrze byłoby zainstalować cię ponownie w redakcji „Millennium", żebyśmy wspólnie zademonstrowali zjednoczone siły. Dopóki cię tam nie ma, dopóty będą chodziły gówniane plotki. I ja, i „Millennium" jesteśmy przekonani, że razem uda się nam wygrać tę bitwę.

– Rozumiem twój punkt widzenia, ale teraz chyba moja kolej, żeby się z tobą nie zgodzić. Nie mogę zerwać kontaktów z Henrikiem i faktem jest, że nie chcę ich zerwać. Wiesz, naprawdę go lubię. A ta sprawa z Harriet…

– Tak?

– Rozumiem, że to dla ciebie niełatwe, i widzę, że Henrik od wielu lat ma na tym punkcie obsesję…

– Kocham Henrika, jest moim mentorem, ale jeżeli chodzi o Harriet, to jego obsesja graniczy z oślim uporem.

– Zaczynałem tę pracę z nastawieniem, że to będzie stracony czas. Ale rzecz w tym, że wbrew wszelkim oczekiwaniom znaleźliśmy nowy materiał. Wydaje mi się, że dokonaliśmy przełomu i że są szanse na wyjaśnienie tego, co się stało z Harriet.

– Nie chcesz zdradzić, co znaleźliście?

– Zgodnie z umową nie mogę rozmawiać o tym z nikim bez osobistego zezwolenia Henrika.

Martin podparł brodę ręką. W jego oczach pojawił się cień wątpliwości. W końcu podjął decyzję.

– Okej, w takim razie najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest rozwikłanie zagadki Harriet. A więc tak: udzielę ci wszelkiego możliwego wsparcia, żebyś jak najszybciej zakończył tę pracę i powrócił do „Millennium".

– Świetnie. Nie chciałbym walczyć również z tobą.

– Nie musisz ze mną walczyć. Masz moje poparcie. Jeżeli napotkasz jakieś przeszkody, zawsze możesz się do mnie zwrócić. Przycisnę porządnie Birgera, żeby w żaden sposób nie utrudniał ci zadania. No i postaram się uspokoić Cecilię.

– Dzięki. Muszę jej kiedyś zadać kilka pytań. Od jakiegoś miesiąca unika mnie, gdy usiłuję nawiązać z nią kontakt.

Martin uśmiechnął się niespodziewanie.

– Może macie też inne sprawy do wyjaśnienia. Ale ja tam nie będę się wtrącał.

Podali sobie dłonie.

LISBETH SALANDER przysłuchiwała się w milczeniu wymianie zdań między Mikaelem a Martinem. Gdy ten ostatni wyszedł, sięgnęła po gazetę, przeleciała oczami artykuł i odłożyła ją bez komentarza.

Mikael siedział w milczeniu. Gunnar Karlman urodził się w 1942 roku i w 1966 roku miał dwadzieścia cztery lata. Był jedną z osób obecnych na wyspie w dniu, kiedy zniknęła Harriet.

PO ŚNIADANIU Mikael polecił swojej asystentce przeczytanie dokumentów policyjnego śledztwa. Wręczył jej wyselekcjowany materiał, traktujący głównie o zniknięciu Harriet, wszystkie zdjęcia z wypadku na moście oraz długie podsumowanie prywatnego dochodzenia Henrika.

A później udał się do Dircha Frodego z prośbą o przygotowanie umowy, który miała zapewnić Lisbeth zatrudnienie na kolejny miesiąc.

Po powrocie do domu Mikael zastał współpracownicę w ogródku, zajętą przeglądaniem dokumentów. Podgrzewając w kuchni kawę, obserwował Lisbeth przez okno. Wyglądało na to, że przebiega oczami strony, poświęcając każdej z nich zaledwie dziesięć, piętnaście sekund. Przewracała mechanicznie kartki, zadziwiając Mikaela pobieżnością lektury. Takie czytanie po łebkach stało w sprzeczności z dokładnością jej wcześniejszego raportu.

Wyszedł z domu z dwoma kubkami kawy i usiadł przy ogrodowym stoliku.

– To, co tu piszesz o zaginięciu Harriet, napisałeś, zanim wpadłeś na to, że szukamy seryjnego mordercy.

– Zgadza się. Notowałem to, co wtedy uważałem za istotne; pytania, które chciałem zadać Henrikowi i tak dalej. Jak pewnie zauważyłaś, są to zapiski bez jakiejś specjalnej struktury. Aż do dzisiaj w zasadzie błąkałem się w ciemnościach, próbując napisać historię, jeden z rozdziałów w biografii Henrika Vangera.

– A teraz?

– Wcześniej całe śledztwo skupiało się na wyspie Hedeby Teraz jestem przekonany, że ta historia zaczęła się tego samego dnia, ale wcześniej. I nie tutaj, tylko w Hedestad. To zmienia perspektywę.

Lisbeth potwierdziła skinieniem głowy i zamyśliła się.

– Bystry jesteś, że wpadłeś na pomysł ze zdjęciami – powiedziała.

Mikael uniósł brwi. Ponieważ Lisbeth nie wyglądała na osobę szafującą pochwałami, poczuł się osobliwie zaszczycony. Choć z drugiej strony – z czysto dziennikarskiego punktu widzenia – to był naprawdę niezwykły wyczyn.

– A teraz opowiedz mi szczegóły. Jak poszło ci z tą fotografią, za którą pojechałeś do Norsjó?

– Czy to możliwe, że NIE obejrzałaś zdjęć w moim kompie?

– Nie miałam czasu. Bardziej zależało mi na poznaniu twojego rozumowania i wyciągniętych przez ciebie wniosków.

Mikael westchnął. Włączył iBooka i otworzył folder ze zdjęciami.

– To niesamowite. Wizyta w Norsjó była jednocześnie i sukcesem i totalnym rozczarowaniem. Odnalazłem zdjęcie, ale ono mi kompletnie nic nie mówi. Ta kobieta, Mildred Berggren, przechowuje w albumie wszystkie fotki z urlopów. Powklejała je starannie, te ważnie i mniej ważne, między innymi to właśnie. Zrobione na taniej kolorowej kliszy. Po trzydziestu siedmiu latach samo zdjęcie wyblakło i nabrało żółtawego odcienia, ale w pudełku po butach znalazły się negatywy. Pożyczyłem je i zeskanowałem. A oto, co zobaczyła Harriet.

Mikael kliknął w dokument zatytułowany [HARRIET/ bd-19. eps].

Lisbeth zrozumiała jego rozczarowanie. Miała przed sobą lekko nieostrą fotografię, zrobioną aparatem z szerokokątnym obiektywem i przedstawiającą klaunów w świątecznym korowodzie. W tle widać było róg budynku z konfekcją męską Sundstróma i jakieś dziesięć osób, które stały między klaunami a przodem kolejnej ciężarówki.

– Myślę, że Harriet zobaczyła właśnie tę osobę. Wnioskuję to częściowo z pomiarów na podstawie kąta odwrócenia twarzy – dokładnie wyrysowałem skrzyżowanie ulic – a częściowo z faktu, że to jedyna osoba, która patrzy prosto w obiektyw. To znaczy, że ten mężczyzna wpatrywał się w Harriet.

Lisbeth zobaczyła niewyraźną sylwetkę mężczyzny, który stał trochę za pozostałymi gapiami, odrobinę cofnięty w przecznicę. Miał na sobie ciemną kurtkę z czerwonymi wstawkami i ciemne spodnie, prawdopodobnie dżinsy. Mikael skadrował zdjęcie tak, że ekran wypełniły tors i głowa nieznajomego. Fotografia rozmyła się jeszcze bardziej.

– To jest na pewno mężczyzna. Ma mniej więcej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, normalną budowę ciała i stosunkowo długie, zaczesane do tyłu włosy. Szatyn, bez zarostu. Ale nie da się rozróżnić rysów twarzy ani określić wieku. Ten facet może mieć kilkanaście albo kilkadziesiąt lat.

– Próbowałeś pokombinować ze zdjęciem?

– Oczywiście. Wysłałem nawet kopię Christerowi z „Millennium", specowi od obróbki zdjęć – odpowiedział, otwierając nowy dokument. – To absolutnie najlepsza wersja. Aparat był zbyt kiepski, a odległość zbyt duża.

– Pokazałeś komuś to zdjęcie? Może ludzie potrafią rozpoznać samą sylwetkę?

– Pokazałem Dirchowi Frodemu.

– No… Dirch Frode nie jest chyba najbardziej spostrzegawczą osobą w Hedestad.

– Nie jest, ale pracuję dla niego i dla Henrika. Zanim zacznę rozpowszechniać fotografię, chcę ją pokazać Henrikowi.

– Może to tylko jeden z gapiów.

– Może. Ale w takim razie udało mu się wywołać u Harriet dość osobliwą reakcję.

NASTĘPNY TYDZIEŃ Mikael i Lisbeth poświęcili nieprzerwanej pracy. Lisbeth kontynuowała lekturę sprawozdań ze śledztwa, rzucając od czasu do czasu pytania, na które Mikael próbował udzielić odpowiedzi. W ostateczności istniała tylko jedna prawda i każda niepewność czy najmniejsza niejasność prowadziły do pogłębionych dyskusji. Cały jeden dzień poświęcili na sprawdzenie, co robiły wszystkie obecne na wyspie osoby podczas wypadku na moście.

Z biegiem czasu Lisbeth coraz bardziej jawiła się Mikaelowi jako osoba pełna sprzeczności. Mimo że czytała dokumenty bardzo pobieżnie, zatrzymywała się na najbardziej podejrzanych i niepasujących do siebie szczegółach.

Po południu, kiedy upał stawał się nie do zniesienia, robili przerwę. Kilka razy kąpali się w kanale, parokrotnie przeszli się na taras kawiarni Susanny. Susanna nagle zaczęła traktować Mikaela ostentacyjnie chłodno. Domyślił się, że chodziło o Lisbeth, którą łatwo było wziąć za niepełnoletnią, a która mieszkała u niego w domu, co w oczach właścicielki kawiarni zamieniało go w podstarzałego lubieżnika. To nie było przyjemne.

Mikael biegał każdego wieczoru. Gdy wracał zdyszany do chatki, Lisbeth pozostawiała jego treningi bez komentarza. Przeskakiwanie w biegu przez pieńki i kamienie najwyraźniej nie mieściło się w jej wyobrażeniu o wakacyjnych rozrywkach.

– Mam ponad czterdzieści lat – powiedział kiedyś. – Jeżeli nie chcę straszliwie zaokrąglić się w pasie, to muszę trenować.

– Aha.

– A ty nigdy nie trenujesz?

– Czasami boksuję.

– Boksujesz?

– Tak. No wiesz, w rękawicach.

Stojąc pod prysznicem, Mikael próbował sobie wyobrazić Lisbeth na ringu. Nie był pewien, czy dziewczyna sobie z niego nie kpi. Musiał postawić to pytanie.

– W jakiej klasie wagowej?

– W żadnej. Od czasu do czasu sparinguję z chłopakami w klubie bokserskim na Sóder.

Dlaczego mnie to nie dziwi, pomyślał Mikael. Stwierdził jedynie, że przynajmniej coś mu o sobie powiedziała. W dalszym ciągu nie wiedział o niej podstawowych rzeczy, a mianowicie: jak to się stało, że zaczęła pracować u Armanskiego, jakie ma wykształcenie i co robią jej rodzice. Gdy tylko próbował zadać jakieś osobiste pytanie, zamykała się jak małż i odpowiadała monosylabami albo najzwyczajniej go ignorowała.

PEWNEGO POPOŁUDNIA Lisbeth odłożyła nagle skoroszyt i – marszcząc brwi – popatrzyła na Mikaela.

– Co wiesz o Ottonie Falku, pastorze?

– Niewiele. Na początku roku spotkałem parę razy obecną pastor i od niej dowiedziałem się, że Falk żyje i mieszka w jakimś domu opieki w Hedestad. Alzheimer.

– Skąd pochodzi?

– Stąd, z Hedestad. Studiował w Uppsali i wrócił tutaj, gdy miał kolo trzydziestki.

– Nie był żonaty. I Harriet się z nim spotykała.

– Dlaczego pytasz?

– Stwierdzam tylko, że ten Moreli, glina, był wobec niego dość łagodny w trakcie przesłuchania.

– W latach sześćdziesiątych duchowni mieli ciągle jeszcze szczególną pozycję w społeczeństwie. To, że mieszkał na wyspie, blisko centrum władzy, że tak powiem, było czymś zupełnie naturalnym.

– Zastanawiam się, jak dokładnie policja przeszukała plebanię. Ze zdjęcia wynika, że to był dość duży drewniany dom. Musiało tam być sporo miejsc, w których można było na jakiś czas ukryć zwłoki.

– To prawda. Ale w materiale nie ma niczego, co wskazywałoby na jego powiązanie z seryjnymi morderstwami albo ze zniknięciem Harriet.

– Właśnie że jest – powiedziała Lisbeth, uśmiechając się krzywo. – Po pierwsze był pastorem, a pastorzy, jeżeli ktoś w ogóle, mają specyficzny stosunek do Biblii. A po drugie był ostatnią osobą, która widziała Harriet i rozmawiała z nią.

– Ale zaraz potem poszedł na miejsce wypadku i spędził tam kilka godzin. Widać go na mnóstwie zdjęć, szczególnie tych zrobionych w czasie, kiedy zniknęła Harriet.

– Eee tam, mogłabym bez trudu podważyć jego alibi. Ale pomyślałam o czymś innym. To jest historia o sadystycznym mordercy kobiet.

– No i?

– Byłam… Wiosną miałam trochę czasu i czytałam sporo o sadystach w zupełnie innej sprawie. Jednym z tekstów była instrukcja FBI, w której podkreślano, że uderzająco wielu morderców seryjnych pochodzi z dysfunkcyjnych rodzin i w dzieciństwie torturowało zwierzęta. A oprócz tego część amerykańskich seryjnych morderców schwytano z powodu wzniecania przez nich pożarów.

– Ofiary zwierzęce, ofiary całopalne, to masz na myśli?

– Tak. Zarówno męczone zwierzęta, jak i pożary pojawiają się kilkakrotnie w przypadkach morderstw zapisanych przez Harriet. Ale chodzi mi głównie o to, że w latach siedemdziesiątych spłonęła na wyspie plebania.

Mikael zadumał się.

– Naciągane – powiedział w końcu.

Lisbeth skinęła głową.

– Zgadza się. Ale warte odnotowania. Nigdzie w śledztwie nie znalazłam wzmianki o przyczynie pożaru. Ciekawe, czy w latach sześćdziesiątych miały miejsce jakieś inne tajemnicze pożary. No i dobrze byłoby wiedzieć, czy w tym samym czasie zdarzały się tutaj przypadki znęcania się nad zwierzętami.

GDY LISBETH KŁADŁA się spać w Hedeby po raz siódmy, była lekko zirytowana na Mikaela. Przez cały tydzień codziennie spędzała z nim prawie każdą minutę. W normalnych przypadkach zaledwie siedmiominutowe towarzystwo innej osoby wystarczyło, żeby przyprawić ją o ból głowy.

Już dawno stwierdziła, że relacje z innymi nie są jej mocną stroną i że żyje jak odludek. Zupełnie jej to wystarczało, pod warunkiem że ludzie zostawiali ją w spokoju. Niestety otoczenie nie wykazywało się aż tak wielką mądrością i rozsądkiem. Lisbeth musiała bronić się przed organami opieki społecznej, władzami zajmującymi się opieką nad dziećmi, komisjami nadzorującymi działalność opiekunów, władzami podatkowymi, policjantami, kuratorami, psychologami, psychiatrami, nauczycielami i ochroniarzami (z wyjątkiem tych rozpoznających ją w Kvarnen), którzy odmawiali jej wstępu do knajp, mimo że skończyła dwadzieścia pięć lat. Istniała cała armia ludzi, którzy widocznie nie mieli innego zajęcia niż sterowanie jej życiem i którzy – przy nadarzających się okazjach – próbowali korygować sposób, w jaki zdecydowała się żyć.

Dość wcześnie zrozumiała, że płacz na nic się nie zdaje. Nauczyła się też, że za każdym razem, gdy zwraca czyjąś uwagę na pewien aspekt swego życia, sytuacja ulega pogorszeniu. Dlatego też tylko sobie powierzyła rozwiązywanie problemów. I rozwiązywała je metodami, które sama uznawała za stosowne, o czym przekonał się adwokat Nils Bjurman.

Mikael Blomkvist posiadał tę samą irytującą właściwość co inni ludzie, a mianowicie węszył w jej prywatnym życiu i zadawał pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać. Ale poza tym zachowywał się zupełnie inaczej niż mężczyźni, z którymi miała wcześniej do czynienia.

Kiedy ignorowała jego pytania, wzruszał tylko ramionami, nie wracał do tematu i zostawiał ją w spokoju. Zadziwiające.

Oczywiście jeszcze pierwszego ranka, gdy tylko dorwała iBooka, wczytała całą zawartość dysku do swojego komputera. W ten sposób zapewniła sobie dostęp do materiałów, na wypadek gdyby Mikael chciał wykluczyć ją z pracy nad zleceniem.

Gdy wszedł do kuchni, świadomie go prowokowała, demonstracyjnie czytając dokumenty w jego komputerze. Spodziewała się wybuchu wściekłości. Ale Mikael, bardziej zrezygnowany niż zły, wymamrotał tylko jakiś ironiczny komentarz na jej temat i poszedł do łazienki, by później podyskutować na temat tego, co przeczytała. Dziwny facet. Można by prawie ulec złudzeniu, że obdarzył ją zaufaniem.

Niepokoił natomiast fakt, że Mikael odkrył jej hakerskie talenty. Lisbeth zdawała sobie sprawę, że to, czym zajmuje się zawodowo i prywatnie, określa się w języku prawniczym mianem przestępstwa przeciwko ochronie informacji i że grozi za to kara do dwóch lat więzienia. To uderzało w jej czuły punkt. Nie chciała trafić do pudła, a oprócz tego obawiała się, że kara więzienia oznacza utratę komputera, co byłoby jednoznaczne z pozbawieniem jej jedynego zajęcia, na którym naprawdę się znała. Nigdy nawet nie przyszło jej na myśl, żeby zdradzić Armanskiemu czy innemu zleceniodawcy, w jaki sposób zdobywa informacje, za które jej płacą.

Z wyjątkiem Plague'a i kilku nielicznych internautów, którzy podobnie jak ona zajmują się hakerstwem na profesjonalnym poziomie i z których większość zna ją tylko jako Wasp, nie wiedząc, kim jest i gdzie mieszka – tylko Kalle Blomkvist odkrył jej tajemnicę. Nakrył Lisbeth, ponieważ dała plamę, której nie dałby nawet początkujący w branży dwunastolatek, co było jedynie dowodem na to, że jej mózg zżerało robactwo, a ona sama zasługiwała na karę chłosty. A przecież Mikael nie oszalał ze złości, nie poruszył nieba i ziemi, tylko po prostu ją zatrudnił.

Zatem była na niego lekko zirytowana.

Po bardzo późnej kolacji, kiedy miała zamiar iść do łóżka, usłyszała jego nieoczekiwane pytanie, czy jest dobrą hakerką. Ku swojemu zdziwieniu odpowiedziała mu szczerze i bez zastanowienia.

– Najprawdopodobniej jestem najlepsza w Szwecji. Są jeszcze dwie, może trzy osoby na mniej więcej tym samym poziomie.

Nie miała wątpliwości, że odpowiada zgodnie z prawdą. Plague był kiedyś lepszy, ale już dawno go wyprzedziła.

A jednak poczuła się bardzo dziwnie, wypowiadając te słowa. Nigdy wcześniej nie miała ich w ustach. Nie znała nawet nikogo, z kim mogłaby porozmawiać na ten temat teraz nagle ucieszył ją fakt, że potrafi zaimponować Mikaelowi swoim umiejętnościami. Szkoda tylko, że Mikael tak szybko zepsuł jej radość, zadając kolejne pytanie:

– Jak się tego nauczyłaś?

Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Zawsze to umiała. Tak więc zamiast udzielić odpowiedzi, poszła do siebie, nie mówiąc nawet dobranoc.

Żeby jeszcze bardzie ją rozdrażnić, Mikael w ogóle nie zareagował. Leżąc w gabinecie, nasłuchiwała jego kroków i dochodzących z kuchni odgłosów sprzątania. Mikael zawsze kładł się później niż ona, ale teraz widocznie też zbierał się do spania. Słyszała, jak wychodzi z łazienki i zamyka drzwi do sypialni. Po chwili doszło ją znajome skrzypienie. Wiedziała, że właśnie położył się do łóżka, pół metra od niej, po drugiej stronie ściany.

Ani razu z nią nie flirtował. Przez cały tydzień był zajęty dochodzeniem. Pytał ją o zdanie, ale dawał po łapach, gdy popełniała błędy, i przyznawał rację, gdy słusznie go karciła. No, kurza dupa, traktował ją jak człowieka!

Niespodziewanie dotarło do niej, jak dobrze czuje się w jego towarzystwie. Uświadomiła sobie, że mogłaby mu zaufać. Nigdy nikomu nie ufała, być może z wyjątkiem Holgera Palmgrena. Chociaż z zupełnie innych powodów. Palmgren jako dogooder był przewidywalny.

Nie mogąc sobie znaleźć miejsca, podeszła do okna i zaczęła wpatrywać się w ciemność. Pokazać się komuś nago po raz pierwszy to najtrudniejsza rzecz na świecie. Lisbeth była przekonana, że jej chude ciało jest odrażające, piersi – żałośnie śmieszne, a biodra… Jakie biodra? W swoich oczach nie miała dużo do zaoferowania. Ale abstrahując od tego, była najzwyklejszą kobietą, która podobnie jak inne odczuwała żądzę i popęd seksualny. Zastanawiała się jeszcze przez dwadzieścia minut. W końcu podjęła decyzję.

MIKAEL OTWORZYŁ właśnie powieść Sary Paretsky, gdy usłyszał zgrzyt klamki. Lisbeth stanęła w drzwiach bez słowa. Ciało miała owinięte prześcieradłem, wyglądała na zamyśloną.

– Coś nie tak?

Pokręciła głową.

– No więc o co ci chodzi?

Podeszła do niego, wyjęła mu z rąk książkę i położyła na stoliku obok. A później, pochyliwszy się, pocałowała go w usta. Czy można wyraźniej przedstawić swoje zamiary? Wdrapała się błyskawicznie na łóżko i siedząc, nie spuszczała z Mikaela oczu. Położyła dłoń na jego przykrytym prześcieradłem brzuchu i – gdy nie protestował – pochyliła się ponownie, by ugryźć go w brodawkę.

Mikael był kompletnie zaskoczony. Po kilku sekundach chwycił Lisbeth za ramiona i odepchnął od siebie, wpatrzony w jej twarz. Wyglądał na poruszonego.

– Lisbeth… Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Mamy razem pracować.

– Chcę się z tobą kochać. A jeżeli chodzi o współpracę, to… nie będę miała żadnych problemów. Natomiast będę miała cholerny problem z tobą, jeżeli mnie teraz stąd wyrzucisz.

– Ale przecież prawie w ogóle się nie znamy.

Jej suchy śmiech zabrzmiał prawie jak kaszel.

– Kiedy robiłam WŚ na twój temat, widziałam, że akurat TO jakoś ci wcześniej nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że nie potrafisz trzymać łap z daleka od kobiet. W czym problem? Nie jestem wystarczająco seksowna?

Mikael pokręcił głową, szukając gorączkowo jakiegoś mądrego wyjaśnienia. Ponieważ nie odpowiadał, zerwała z niego prześcieradło i usiadła mu okrakiem na podbrzuszu.

– Nie mam prezerwatyw – próbował jeszcze.

– Olewam.

KIEDY MIKAEL się obudził, Lisbeth była już na nogach. Słyszał, jak krząta się po kuchni. Dochodziła siódma. Spał tylko dwie godziny, a teraz leżał z zamkniętymi powiekami. Nie wiedział, co sądzić o Lisbeth. Nigdy, nawet przelotnym spojrzeniem, nie dała mu do zrozumienia, że jest nim zainteresowana.

– Dzień dobry – powiedziała, stojąc w drzwiach. Po jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.

– Cześć – odpowiedział Mikael.

– Skończyło się mleko. Pojadę na stację benzynową, otwierają o siódmej.

Odwróciła się tak szybko, że Mikael nie zdążył nic powiedzieć. Słyszał, jak zakłada buty, bierze torbę, kask i znika za drzwiami. Zamknął oczy. Ale już po chwili znów otworzyły się drzwi wejściowe i po kilku sekundach Lisbeth ponownie stanęła na progu. Tym razem bez uśmiechu.

– Najlepiej będzie jak wyjdziesz i zobaczysz sam – powiedziała osobliwym tonem.

Mikael błyskawicznie wstał i założył dżinsy. W nocy ktoś ich odwiedził i zostawił niepożądany prezent. Na ganku leżał na wpół zwęglony trup poćwiartowanego kota. Pozbawiony łap i głowy korpus obdarto ze skóry i wypatroszono; resztki wnętrzności leżały rozrzucone obok upieczonego w ogniu tułowia. Nieuszkodzona głowa spoczywała na siodełku motocykla Lisbeth. Mikael rozpoznał rudobrązowe futerko.

Rozdział 22

Czwartek 10 lipca

JEDLI ŚNIADANIE w milczeniu, pijąc kawę bez mleka. Zanim Mikael uprzątnął makabryczną kocią aranżację, Lisbeth sfotografowała ją niewielkim aparatem cyfrowym Canona. Plastikowy worek z trupem spoczął w bagażniku pożyczonego samochodu, ale Mikael nie był pewien, co powinien z nim zrobić. Rozsądek dyktował, żeby pojechać na policję i zgłosić albo przypadek znęcania się nad zwierzętami, albo akt groźby bezprawnej. Mikael nie wiedział jednak, jak sensownie wytłumaczyć powód groźby.

O wpół do dziewiątej zobaczyli idącą w stronę mostu Isabellę. Nie widziała ich, a może tylko udawała, że nie widzi.

– Jak się czujesz? – zapytał w końcu Mikael.

– Dobrze.

Popatrzyła na niego speszona. Okej. Chce, żebym była wstrząśnięta.

– Jak znajdę tego durnia, który zamęczył na śmierć niewinnego kota, tylko dlatego, żeby nas ostrzec, to zrobię użytek z kija bejsbolowego.

– Myślisz, że to ostrzeżenie?

– A możesz to lepiej wytłumaczyć? To na pewno coś znaczy.

Mikael skinął głową.

– Niezależnie od tego, jaka jest prawda, daliśmy komuś wystarczający powód do niepokoju, żeby ten ktoś zaczął robić szalone rzeczy. Ale jest też inny problem.

– Wiem. Ta ofiara przypomina ofiary zwierzęce z 1954 i 1960 roku. Ale to dość nieprawdopodobne, żeby morderca działający pięćdziesiąt lat temu zakradał się teraz do ciebie i zostawiał na progu pokiereszowane ścierwo.

Mikael przyznał jej rację.

– W takim razie jedyne osoby, które wchodzą w rachubę, to Harald i Isabella Vanger. Jest też paru starszych krewnych ze strony Johana Vangera, ale nikt z nich nie mieszka w okolicy.

Mikael westchnął.

– Isabella to złośliwa cholernica i na pewno potrafi zabić kota, ale wątpię, żeby to właśnie ona w latach pięćdziesiątych seryjnie mordowała kobiety. Harald Vanger… Nie wiem, wygląda na takiego, co to ledwie się trzyma na nogach, i trudno mi go sobie wyobrazić, jak skrada się po nocy, poluje na kota i robi całą resztę.

– O ile to nie są dwie osoby. Starsza i młodsza.

Mikael usłyszał nagle samochód i spojrzawszy w górę, zobaczył znikającą za mostem Cecilię. Harald i Cecilia, pomyślał. Ale momentalnie dostrzegł wielki znak zapytania; ojciec i córka zerwali ze sobą kontakt i prawie w ogóle się do siebie nie odzywają. Mimo że Martin zobowiązał się z nią porozmawiać, ciągle nie odpowiadała na telefony Mikaela.

– To musi być ktoś, kto wie, że szukamy i że zrobiliśmy postępy – powiedziała Lisbeth, wstając.

Weszła do chatki i gdy po chwili wyszła, miała na sobie skórzany kombinezon.

– Jadę do Sztokholmu. Wrócę wieczorem.

– Co tam będziesz robiła?

– Wezmę trochę rzeczy. Jeżeli ktoś ma aż tak nawalone w głowie, żeby w ten sposób zabić kota, to następnym razem może się zabrać za nas. Albo podpalić chatkę, kiedy sobie smacznie śpimy. Chciałabym, żebyś jeszcze dzisiaj pojechał do Hedestad i kupił dwie gaśnice i dwa detektory dymu. Jedna z gaśnic ma być halonowa.

Bez pożegnania założyła kask, odpaliła motocykl i zniknęła za mostem.

W DRODZE DO MIASTA Mikael zatrzymał się na stacji benzynowej i wrzucił worek z kotem do kosza na śmieci. Kupił gaśnice i detektory dymu, włożył je do bagażnika i pojechał do szpitala. Umówił się telefonicznie z Dirchem Frodem na spotkanie w szpitalnej kawiarence. Gdy opowiedział o porannym zdarzeniu, adwokat pobladł.

– Panie Mikaelu, naprawdę nie liczyłem się z tym, że będzie groźnie.

– A dlaczego nie? Przecież zadanie polega na wykryciu mordercy.

– Ale kto chciałby… To przecież jest chore! Jeżeli pańskie życie i życie panny Salander są zagrożone, to musimy przerwać pracę nad zleceniem. Mogę porozmawiać o tym z Henrikiem.

– Nie. Absolutnie nie. Wolę nie ryzykować, że Henrik dostanie kolejnego ataku serca.

– Cały czas pyta, jak panu idzie.

– Proszę go pozdrowić i powiedzieć, że nie ustaję w poszukiwaniach.

– Co macie teraz zamiar zrobić?

– Mam kilka pytań. Pierwszy incydent miał miejsce zaraz po tym, jak Henrik dostał zawału, gdy pojechałem na jeden dzień do Sztokholmu. Ktoś przeszukał mój gabinet. To było dokładnie wtedy, gdy udało mi się rozszyfrować kod biblijny i znaleźć zdjęcia z Jarnvagsgatan. Poinformowałem o tym pana i Henrika. Wiedział o tym Martin, bo to on załatwił mi dostęp do archiwum „Hedestads-Kuriren". Kto jeszcze o tym wiedział?

– No… nie wiem, z kim Martin rozmawiał. Ale na pewno słyszeli o tym Birger i Cecilia. Rozmawiali ze sobą o pańskiej pogoni za zdjęciami. Alexander też słyszał. Aha, i jeszcze Gunnar i Helena Nilssonowie. Przyjechali tu w odwiedziny do Henrika i zostali wciągnięci do rozmowy. No i Anita Vanger.

– Anita? Ta z Londynu?

– Siostra Cecilii. Przyleciała z nią tutaj, gdy dowiedziała się o zawale Henrika, ale mieszkała w hotelu i – o ile wiem – nie była na wyspie. Podobnie jak Cecilia nie ma ochoty na spotkanie z ojcem. Wróciła do Londynu jakiś tydzień temu, gdy wypisano Henrika z OIOM-u.

– A gdzie mieszka Cecilia? Widziałem ją rano, jak przejeżdżała przez most, ale jej dom jest zamknięty na cztery spusty.

– Podejrzewa ją pan?

– Nie, jestem tylko ciekaw, gdzie mieszka.

– U swojego brata, Birgera. Niedaleko stąd.

– A gdzie teraz jest?

– Nie wiem. W każdym razie nie u Henrika.

– Dziękuję – powiedział Mikael, wstając.

RODZINA VANGERÓW nie opuszczała szpitala w Hedestad. Przez hol przechodził właśnie Birger. Mikael nie miał ochoty na spotkanie, poczekał więc, aż mężczyzna zniknie w windzie. Wychodząc, natknął się w drzwiach na Martina, dokładnie w tym samym miejscu, w którym ostatnio spotkał Cecilię. Uścisnęli sobie dłonie.

– Byłeś u Henrika?

– Nie, spotkałem się tylko przelotnie z Dirchem Frodem.

Martin miał zapadnięte oczy i wyglądał na zmęczonego.

Sprawiał wrażenie osoby znacznie starszej, niż ta, którą Mikael poznał pół roku wcześniej. Walka o uratowanie imperium Vangerów była kosztowna, a nagła choroba Henrika też nie podnosiła na duchu.

– Jak ci idzie? – zapytał Martin.

Mikael od razu zaznaczył, że nie ma zamiaru przerwać pracy i wrócić do Sztokholmu.

– A, dziękuję. Napięcie rośnie z każdym dniem. Mam nadzieję, że gdy tylko Henrik wydobrzeje, będę mógł zaspokoić jego ciekawość.

BIRGER VANGER mieszkał po drugiej stronie ulicy, w jednym z segmentów z białej cegły, zaledwie pięć minut piechotą od szpitala. Z okien miał widok morze i przystań jachtową. Mikael nie zastał nikogo w domu. Cecilia nie odpowiadała, gdy zadzwonił do niej na komórkę. Siedział w samochodzie, bębniąc palcami o kierownicę. Birger Vanger stanowił w tym towarzystwie niepewną kartę. Gdy zamordowano Rebekę Jacobsson, był zaledwie dziesięcioletnim chłopcem, ale z drugiej strony miał dwadzieścia siedem lat w chwili zniknięcia Harriet.

Według Henrika Birger i Harriet prawie w ogóle nie mieli ze sobą kontaktu. Chłopak wychowywał się u swojej rodziny w Uppsali i przyjechał do Hedestad w związku z pracą w koncernie. Po kilku latach zrezygnował z niej i postawił na karierę polityczną. Był w Uppsali, gdy zamordowano Lenę Andersson.

Mikael nie potrafił sobie poradzić z tą historią, ale incydent z kotem sprawił, że poczuł się zagrożony. Nagle zrozumiał też, jak mało ma czasu.

BYŁY PASTOR w Hedeby, Otto Falk, w dniu zniknięcia Harriet miał trzydzieści sześć lat. Teraz miał siedemdziesiąt dwa, znacznie mniej niż Henrik, ale w porównaniu z nim był w o wiele gorszej kondycji umysłowej. Mikael odnalazł go w domu opieki Svalan, niewielkim budynku z żółtej cegły stojącym nad rzeczką po drugiej stronie miasta. Przedstawił się w recepcji, prosząc o rozmowę z Falkiem. Zaznaczył, że zdaje sobie sprawę z choroby pastora, ale nie wie, w jakim stopniu utrudnia ona komunikację. Od pielęgniarki oddziałowej dowiedział się, że diagnozę Alzheimera o dość agresywnym przebiegu postawiono Falkowi trzy lata temu. Dało się z nim rozmawiać, ale miał zaburzenia pamięci, nie rozpoznawał niektórych krewnych i coraz bardziej przypominał pijane dziecko we mgle. Mikael został też poinformowany, że chory miewa napady lęku, zwłaszcza wtedy, gdy nie potrafi odpowiedzieć na zadawane mu pytania.

Otto Falk siedział na ławce w parku w towarzystwie trzech innych mieszkańców domu i jednego opiekuna. Mikael spędził całą godzinę, próbując porozmawiać z duchownym.

Były pastor oczywiście bardzo dobrze pamiętał Harriet. Z rozpromienioną twarzą wspominał ją jako zachwycającą dziewczynę. Mikael szybko zorientował się, że starzec, zapomniawszy o tajemniczym zdarzeniu sprzed trzydziestu siedmiu lat, opowiada o Harriet, jak gdyby widział się z nią niedawno. Poprosił nawet Mikaela, żeby ją pozdrowił i przypomniał, żeby do niego kiedyś zajrzała. Mikael obiecał, że to uczyni.

Gdy Mikael przypomniał, co wydarzyło się tego dnia, kiedy zniknęła Harriet, pastor wpadł w konsternację. Najwyraźniej nie pamiętał wypadku na moście. Dopiero pod koniec, gdy rozmowa zeszła na zainteresowanie Harriet religią, powiedział coś, co spowodowało, że Mikael wytężył słuch. Ale najpierw siedział przez jakiś czas zamyślony, z zachmurzoną twarzą. Później zaczął się huśtać tam i z powrotem, by nagle zapytać Mikaela, jak się nazywa. Mikael przedstawił się ponownie, starzec znów pogrążył się w zadumie, a po chwili – poirytowany – pokręcił głową.

– Ona ciągle tylko poszukuje. Musi uważać. A ty musisz ją ostrzec.

– Przed czym mam ją ostrzec?

Pastor nagle bardzo się zdenerwował. Kręcił głową i marszczył brwi.

– Musi czytać sola scriptura i zrozumieć sufficientia scripturae. Tylko w ten sposób będzie mogła zachować sola fide. Józef zdecydowanie ich wyklucza. Nigdy nie znaleźli się w kanonie.

Mikael nie rozumiał ni w ząb, ale skrupulatnie wszystko notował. Po chwili pastor pochylił się ku niemu i wyszeptał:

– Myślę, że jest katoliczką. Ciągnie ją do magii i jeszcze nie znalazła swojego Boga. Trzeba ją poprowadzić.

Najwyraźniej słowo „katoliczka" miało dla pastora negatywny wydźwięk.

– A ja myślałem, że jest zainteresowana ruchem zielonoświątkowym.

– Nie, nie, na pewno nie ruchem zielonoświątkowym. Szuka zakazanej prawdy. Nie jest dobrą chrześcijanką.

Powiedziawszy to, Falk jak gdyby zapomniał o istnieniu Mikaela i temacie rozmowy i natychmiast wdał się w dyskusję z siedzącym obok pacjentem.

MIKAEL WRÓCIŁ na wyspę kilka minut po drugiej. Poszedł prosto do Cecilii, ale nie zastał jej w domu. Znów spróbował zadzwonić do niej na komórkę, ciągle nie odpowiadała.

Zamontował jeden detektor dymu w kuchni, a drugi w sieni, i postawił jedną gaśnicę obok pieca, niedaleko drzwi od sypialni, a drugą przy drzwiach do łazienki. Później zjadł lunch składający się z kanapek i kawy, po czym usiadł w ogródku z laptopem, by zapisać rozmowę z pastorem Falkiem. Zadumawszy się, podniósł wzrok i spojrzał na kościół. Nowa plebania była zwykłą nowoczesną willą stojącą kilka minut na piechotę od kościoła. Około czwartej Mikael zapukał do drzwi, prosząc panią pastor o pomoc w pewnej teologicznej kwestii. Margareta Strandh była ciemnowłosą kobietą w jego wieku, ubraną w dżinsy i flanelową koszulę. Miała bose stopy i pomalowane paznokcie u nóg. Spotkawszy ją wcześniej w kawiarni Susanny Mikael już kilkakrotnie rozmawiał o pastorze Falku. Przyjęła go serdecznie, zapraszając do ogrodu.

Mikael opowiedział o swoim wywiadzie z pastorem i o jego niezrozumiałych odpowiedziach. Wysłuchawszy historii, Margareta Strandh poprosiła Mikaela o dokładne powtórzenie słów duchownego. A później zamyśliła się.

– Objęłam tę parafię trzy lata temu i tak naprawdę nigdy nie spotkałam pastora Falka. Przeszedł na emeryturę parę lat wcześniej. Ale z tego co słyszałam, był dość konserwatywny. To, co panu powiedział, oznacza mniej więcej, żeby kierować się tylko pismem – sola scriptura i że ono jest – sufficientia scripturae. To ostatnie oznacza wystarczalność Pisma dla wierzących literalnie. Sola fide znaczy „jedynie wiara", albo „czysta wiara".

– Rozumiem.

– Można powiedzieć, że to są nasze podstawowe doktryny. To w gruncie rzeczy podstawa teologiczna protestantyzmu, czyli nic niezwykłego. Powiedział panu po prostu: Czytaj Biblię – ona zapewnia wystarczającą wiedzę i gwarantuje czystą wiarę.

Mikael poczuł się odrobinę zażenowany.

– A mógłby pan powiedzieć, w jakim kontekście padły te słowa?

– Pytałem go o człowieka, którego spotkał wiele lat temu, a o którym ja teraz piszę.

– Chodzi o kogoś poszukującego Boga?

– Coś w tym stylu.

– Okej. Myślę, że rozumiem kontekst. Pastor Falk powiedział jeszcze dwie rzeczy: „Józef zdecydowanie ich wyklucza" i „Nigdy nie znaleźli się w kanonie". Czy jest pan pewien, że Falk powiedział Józef a nie Iosepus? Chodzi w zasadzie o to samo imię…

– Niewykluczone, że się przesłyszałem – odpowiedział Mikael. – Mam nagraną całą rozmowę, może chce pani posłuchać?

– Nie, nie sądzę, żeby to było konieczne. Te dwa zdania wskazują dość jednoznacznie na to, co chciał przekazać. Flavius Iosephus, czyli Józef Flawiusz był żydowskim historykiem, a zdanie „Nigdy nie znaleźli się w kanonie" wskazywałoby na to, że nigdy nie znalazły się w kanonie hebrajskim.

– A to oznacza?

Kobieta zaśmiała się.

– Pastor Falk twierdził, że osobę, o której rozmawialiście, ciągnie do ezoterycznych źródeł, a dokładniej – do Apokryfów. Słowo apokryphos znaczy „ukryty", a Apokryfy to „ukryte księgi", przez niektórych uważane za bardzo kontrowersyjne, a przez innych włączane do Starego Testamentu. To między innymi Księga Tobiasza, Judyty, Estery, Barucha, Syracha, Księgi Machabejskie i parę innych.

– Proszę mi wybaczyć niewiedzę. Słyszałem o Apokryfach, ale nigdy ich nie czytałem. Czym się wyróżniają?

– W zasadzie niczym się nie wyróżniają, oprócz tego, że powstały trochę później niż reszta Starego Testamentu. I dlatego nie weszły w skład Biblii hebrajskiej. Nie dlatego, że kapłani podawali w wątpliwość ich zawartość, tylko dlatego, że w powstaniu tych ksiąg nie dopatrzono się interwencji Boga. Ale Apokryfy znalazły się w najstarszym greckim przekładzie Biblii. Na przykład w Kościele rzymsko-katolickim w ogóle nie budzą emocji.

– Rozumiem.

– Ale w Kościele protestanckim uważa się je za wybitnie kontrowersyjne. W okresie reformacji teologowie powrócili do pierwotnej, hebrajskiej wersji Biblii. Marcin Luter odrzucił niewystępujące w niej księgi, a Kalwin stwierdził, że Apokryfy absolutnie nie mogą stanowić podstawy wyznania wiary. Zawierają treści, które przeczą albo w jakiś inny sposób są niezgodne z Claritas Scripturae, czyli z zasadą Jasności Pisma.

– Innymi słowy – to księgi ocenzurowane?

– Właśnie. W Apokryfach twierdzi się na przykład, że można uprawiać magię, że w pewnych przypadkach dozwolone jest kłamstwo i tym podobne. To oczywiste, że takie poglądy oburzają dogmatycznych interpretatorów Pisma.

– Rozumiem. A więc jeżeli kogoś pociąga religia, to niewykluczone, że na liście lektur tej osoby pojawią się Apokryfy, a to z kolei oburzy osobę pokroju pastora Falka.

– Właśnie tak. Interesując się wiedzą biblijną albo wiarą katolicką, doprawdy trudno pominąć Apokryfy. Równie prawdopodobne jest to, że przeczyta je osoba ogólnie zainteresowana ezytoryką.

– Nie ma pani przypadkiem jakiegoś egzemplarza Apokryfów?

Znów się zaśmiała. Jasno i serdecznie.

– Oczywiście, że mam. Państwowa Komisja Biblijna wydała Apokryfy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

GDY LISBETH SALANDER poprosiła o rozmowę na osobności, Dragan Armanski był ogromnie ciekawy, co się stało. Zamknął drzwi i wskazał ręką fotel po przeciwnej stronie biurka. Lisbeth wyjaśniła, że owszem, zakończyła zlecenie Mikaela Blomkvista – Frode powinien zapłacić przed końcem miesiąca – ale postanowiła pracować nad tą sprawą dalej. Mikael obiecał jej znacznie niższą pensję.

– Mam własną firmę – powiedziała. – Do tej pory nie przyjmowałam innych zleceń niż tych od ciebie, zgodnie z naszą umową. Chcę wiedzieć, jak ułożą się nasze stosunki, jeżeli wezmę jakieś zlecenie na własną rękę.

Armanski rozłożył ramiona.

– Jesteś samodzielnym przedsiębiorcą, możesz przyjmować zlecenia od kogo ci się żywnie podoba i zadłużać się według własnego uznania. Cieszę się, że zarabiasz pieniądze. Ale gdybyś zaczęła podbierać nam klientów, których zdobyłaś dzięki nam, to oskarżyłbym cię o nielojalność.

– Nie mam takich planów. Skończyłam pracę zgodnie z umową podpisaną z Blomkvistem. To zlecenie jest zamknięte. Chodzi o to, że to ja chcę dalej zajmować się tą sprawą. Pracowałabym nad tym nawet za darmo.

– Nigdy nie rób nic za darmo!

– Rozumiesz, co mam na myśli. Chcę wiedzieć, jak ta cała historia się zakończy. Przekonałam Blomkvista, żeby poprosił Frodego o przedłużenie kontraktu.

Armanski przebiegł oczyma umowę, którą mu wręczyła Lisbeth.

– Z tą pensją równie dobrze możesz pracować za darmo. Lisbeth, przecież ty masz talent! Nie musisz harować za marne kieszonkowe. Wiesz, że u mnie możesz zarobić znacznie więcej, jeżeli tylko zaczniesz pracować w pełnym wymiarze godzin.

– Nie chcę pracować na cały etat. Ale wiesz, że jestem wobec ciebie lojalna. Nie wypiąłeś się na mnie, gdy tu zaczynałam. Chcę się tylko upewnić, że ta umowa jest okej, chcę wiedzieć, czy nie popsuje naszych stosunków.

– Rozumiem – powiedział i po krótkim namyśle dodał: – Jak najbardziej okej. Dziękuję, że zapytałaś. I jeżeli w przyszłości powstaną podobne sytuacje, to chciałbym, żebyś mnie informowała. Żeby uniknąć nieporozumień.

Lisbeth siedziała jeszcze przez jakąś minutę, zastanawiając się, czy ma coś więcej do powiedzenia. Nieustannie milcząc, przyszpiliła Armanskiego wzrokiem. W końcu skinęła nieznacznie głową, wstała i – jak zwykle bez pożegnania – wyszła. Zdobywszy informację, na której jej zależało, zupełnie straciła zainteresowanie osobą pracodawcy. A on uśmiechnął się pod nosem, uznając sam fakt, że zapytała go o radę, za ważny krok w procesie jej socjalizacji.

Otworzył teczkę z raportem o stanie zabezpieczenia muzeum, w którym wkrótce miała zostać otwarta ogromna wystawa francuskich impresjonistów. Ale zaraz odłożył ją, wpatrzony w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Salander. Przypomniawszy sobie, jak śmiała się w towarzystwie Blomkvista, zastanawiał się, czy ta dziewczyna zaczyna dorośleć, czy bardziej kusi ją sam sprawca śmiechu. Nagle ogarnął go niepokój. Armanski nigdy nie potrafił uwolnić się od przekonania, że Lisbeth jest urodzoną ofiarą. Która teraz na odludziu ugania się za jakimś szaleńcem.

W DRODZE POWROTNEJ na północ Lisbeth, kierując się impulsem zboczyła z trasy i podjechała pod dom opieki w Appelviken. Nie licząc sobótkowego weekendu, nie widziała się z mamą od Wigilii i czasami miała wyrzuty sumienia, że tak rzadko poświęca jej czas. Kolejna wizyta w ciągu kilku tygodni to doprawdy rekord. Lisbeth wyprowadziła mamę z salonu i wzięła na spacer po parku, aż do stawu z kaczkami. Matka w dalszym ciągu myliła Lisbeth z jej siostrą, jak zwykle sprawiała wrażenie nieobecnej duchem i tym razem wyjątkowo niespokojnej. Przy pożegnaniu nie chciała puścić ręki córki, mimo zapewnień Lisbeth, że niedługo znów się zobaczą. Nieszczęśliwa i zdjęta niepokojem, odprowadziła Lisbeth wzrokiem.

Jak gdyby przeczuwała nadchodzącą katastrofę.

SIEDZĄC W OGRÓDKU, Mikael spędził dwie godziny na przeglądaniu Apokryfów. Nie doszedł do żadnych innych wniosków niż ten, że marnuje czas.

Uderzyła go jednak następująca myśl: czy Harriet naprawdę była religijna? Zainteresowała się Biblią mniej więcej na rok przed zniknięciem. Połączyła kilka biblijnych cytatów z serią morderstw, a później studiowała nie tylko Pismo Święte, ale również Apokryfy, a oprócz tego fascynował ją katolicyzm.

A może po prostu poświęciła się podobnemu dochodzeniu, jakie trzydzieści siedem lat później z pomocą Lisbeth prowadził Mikael? Może to pogoń za mordercą wzbudzała jej zainteresowanie Pismem, a nie religijność sama w sobie? Pastor Falk dał do zrozumienia, że jemu Harriet jawiła się raczej jako osoba poszukująca Boga, a nie dobra chrześcijanka.

Telefon od Eriki przerwał mu rozmyślania.

– Chciałam ci tylko powiedzieć, że wybywam z Gregerem na urlop. Na cztery tygodnie.

– Dokąd jedziecie?

– Do Nowego Jorku. Greger ma tam wystawę. A później na Karaiby. Znajomy Gregera pożyczy nam na dwa tygodnie dom na Antigui.

– Wspaniałe plany! Baw się dobrze. I pozdrów Gregera.

– Przez ostatnie trzy dni pracowałam na okrągło. Nowy numer jest już zamknięty a kolejny prawie gotowy. Dobrze byłoby, gdybyś to ty mógł zrobić redakcję, ale Christer obiecał, że się za to weźmie.

– Jeżeli będzie potrzebował pomocy, to niech dzwoni. A co z Janne Dahlmanem?

Erika zawahała się.

– On też idzie na urlop w przyszłym tygodniu. Wcisnęłam Henry'ego na stanowisko tymczasowego sekretarza redakcji. Razem z Christerem poprowadzi cały interes.

– Okej.

– Nie ufam Dahlmanowi. Ale nie mam mu nic do zarzucenia. Wrócę siódmego sierpnia.

OKOŁO SIÓDMEJ wieczorem Mikael znów spróbował zadzwonić do Cecilii. Po pięciu, nieudanych próbach wystał jej SMS-a z prośbą o kontakt, ale na niego też nie otrzymał odpowiedzi.

Zatrzasnął z impetem Apokryfy, założył ubranie do treningu i zamknąwszy chatkę, wyruszył na swoją codzienną rundę w terenie.

Po krótkiej przebieżce wzdłuż brzegu skręcił w las. Pokonywał gęste chaszcze tak szybko, jak potrafił, i dotarł do Fortów wykończony, z szaleńczo przyspieszonym pulsem. Zatrzymał się przy jednym z betonowych umocnień i zaczął rozciągać mięśnie.

Wtem usłyszał przeraźliwy huk i zrozumiał, że w ścianę, zaledwie kilka centymetrów od jego głowy, trafiła kula. Ból poczuł dopiero po chwili, gdy odłamek rozdarł mu skórę u nasady włosów.

Przez moment, który wydawał mu się wiecznością, stał sparaliżowany i niezdolny do refleksji. A później rzucił się całym ciałem na ziemię, tłukąc dotkliwie bark. W tym samym momencie padł drugi strzał. Kula uderzyła w betonowy fundament budowli, przy którym przed sekundą stal.

Rozejrzał się dookoła. Stał mniej więcej w środku umocnienia. Na lewo i prawo rozchodziły się wąskie, niezbyt głębokie, zarośnięte rowy, tworząc swoisty labirynt łączący kilka fortyfikacji, które ciągnęły się przez dwieście pięćdziesiąt metrów. Pod ich osłoną Mikael zaczął przemieszczać się na południe.

Nagle usłyszał echo charakterystycznego głosu kapitana Adolfssona. Szkolenie komandosów, zimowy obóz w Kirunie. Do jasnej cholery, Blomkvist, schyl porządnie łeb, bo inaczej odstrzelą ci dupę! Po dwudziestu latach w dalszym ciągu pamiętał te dodatkowe, prowadzone przez Adolfssona ćwiczenia.

Po jakichś sześćdziesięciu metrach zatrzymał się z walącym sercem, żeby zaczerpnąć powietrza. Oprócz własnego oddechu nie słyszał żadnych odgłosów. Ludzkie oko dostrzega ruch o wiele szybciej niż kształty i cienie. W czasie rozpoznania poruszaj się wolno i spokojnie. Mikael podniósł ostrożnie głowę i wyjrzał ponad krawędź okopu. Oślepiające słońce uniemożliwiało mu rozróżnienie szczegółów, ale nie zauważył żadnego ruchu.

Znów schylił głowę i ruszył do ostatniego elementu fortyfikacji. Wróg może mieć nawet najlepszą broń, to nie ma znaczenia. Jeżeli cię nie widzi, to nie może cię trafić. Osłona, osłona i jeszcze raz osłona! Pamiętaj, żeby nigdy się niepotrzebnie nie pokazywać.

Mikael znajdował się teraz trzysta metrów od granicy gospodarstwa Óstergarden. Przed sobą miał młodnik o dość gęstym poszyciu. Ale żeby do niego dotrzeć, musiałby przebiec około czterdziestu metrów zupełnie nagim zboczem. To była jedyna droga ucieczki. Za plecami miał morze.

Siedząc w kucki, próbował zebrać myśli. Nagle uświadomił sobie ból skroni i odkrył, że ciągle krwawi. Jego t-shirt był przesiąknięty krwią. Odłamek kuli albo betonu wyżłobił głęboki rowek u nasady włosów. Skaleczenie głowy powoduje obfite krwawienie, pomyślał, zanim ponownie skoncentrował się na analizie sytuacji. Ta pierwsza kula mogłaby być zabłąkaną kulą. Ale dwa strzały świadczyły o tym, że ktoś go próbował zabić. Mikael nie wiedział, czy strzelec ciągle jeszcze czai się gdzieś z ponownie załadowaną bronią.

Starał się odzyskać spokój i myśleć racjonalnie. Miał do wyboru: albo czekać, albo próbować uciec. Jeżeli ten człowiek ciągle na niego czyha, ta druga możliwość była zdecydowanie niestosowna. Ale czekając tutaj, ryzykował, że strzelec podejdzie do Fortów, odnajdzie go i uśmierci z bliska.

On (albo ona?) nie może wiedzieć, czy poszedłem w prawo, czy w lewo. Karabin, może sztucer na łosie. Prawdopodobnie z celownikiem optycznym. A to znaczy, że strzelec wpatrzony w obiektyw miał ograniczone pole widzenia.

Jeżeli wpadłeś w tarapaty – przejmij inicjatywę. To lepsze niż czekanie. Po dwóch minutach nasłuchiwania opuścił okop i zsunął się łagodnym zboczem w dół tak szybko, jak tylko potrafił.

Trzeci strzał usłyszał, gdy był w połowie drogi do zagajnika. Kolejne pudlo. Rzucił się szczupakiem za zasłonę młodziutkich drzewek, przeturlał przez morze pokrzyw i pochylony, na ugiętych kolanach uciekał dalej. Po pięćdziesięciu metrach zatrzymał się, nasłuchując. Nagle doszedł go trzask łamanej gałązki. Gdzieś między nim a Fortami. Ostrożnie przywarł brzuchem do ziemi.

Pełzanie przy pomocy czołgania to inne ulubione powiedzenie kapitana Adolfssona. Mikael pokonał w ten sposób kolejne sto pięćdziesiąt metrów. Forsował bezgłośnie leśne poszycie, zwracając uwagę na każdą gałąź i gałązkę. Dwukrotnie usłyszał jakiś trzask. Pierwszy rozległ się bardzo blisko, może dwadzieścia metrów od niego. Mikael zastygnął w bezruchu. Po chwili podniósł ostrożnie głowę i rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie dostrzegł. Leżał w niesamowitym napięciu, gotowy do ucieczki albo desperackiego kontrataku, gdyby wróg rzucił się na niego. Drugi trzask doszedł ze znacznie większej odległości. A później tylko cisza.

On wie, że tutaj jestem. Ale czy zatrzymał się gdzieś i czeka, aż się stąd ruszę, czy sobie po prostu poszedł?

Mikael zaczął się czołgać przez zarośla, by w końcu dotrzeć do pastwiska.

Kolejny krytyczny moment. Wzdłuż ogrodzenia biegła wąska ścieżka. Ciągle leżąc, Mikael oceniał sytuację. Mniej więcej czterysta metrów przed nim, na niewielkim wzniesieniu majaczyły zabudowania. Na prawo od nich pasło się kilkanaście krów. Dlaczego nikt nie słyszał strzałów i nie wyszedł z domu, żeby sprawdzić, co się stało? No tak, lato. Nie wiadomo, czy ktoś tu jest.

O wyjściu na otwarte, nieosłonięte pastwisko w ogóle nie było mowy, a z drugiej strony, gdyby Mikael sam miał wybrać miejsce ze znakomitym polem strzału, wybrałby właśnie ścieżkę przy ogrodzeniu. Wycofywał się przez gąszcz roślin tak długo, aż zagajnik przeszedł w rzadki sosnowy las.

MIKAEL WRACAŁ do domu okrężną drogą, obchodząc gospodarstwo Ostergarden i pokonując wzniesienie Sóderberget. Mijając zabudowania gospodarstwa, zauważył brak samochodu. Ze szczytu pagórka oglądał panoramę Hedeby. W starych chatkach rybackich zamieszkali urlopowicze. Na pomoście siedziało kilka kobiet w strojach kąpielowych, a przy przystani żeglarskiej pluskały się dzieci. W powietrzu unosił się zapach grilla.

Mikael spojrzał na zegarek. Minęła ósma. Strzały padły pięćdziesiąt minut temu. Odziany w szorty Gunnar Nilsson podlewał trawnik. Od jak dawna tutaj jesteś? W domu Henrika gościła tylko gospodyni, Anna Nygren. Dom Haralda jak zwykle sprawiał wrażenie opuszczonego. W ogrodzie za jej domem Mikael zobaczył Isabellę pogrążoną w rozmowie. Dopiero po chwili dostrzegł, że jej rozmówczynią jest chorowita Gerda Vanger, urodzona w 1922 roku i mieszkająca z synem Alexandrem w jednym z domków za posiadłością Henrika. Nigdy nie poznał jej osobiście, chociaż widział ją kilka razy w sąsiedztwie. W chwili gdy stwierdził, że dom Cecilii ciągle wygląda na niezamieszkany, zobaczył, że w kuchni zapaliła się lampa. A więc wróciła do domu. Czy strzelec był kobietą? Mikael ani przez sekundę nie wątpił, że Cecilia potrafi obchodzić się z bronią. Jeszcze dalej zauważył stojący na podjeździe willi samochód Martina. A ty jak długo jesteś w domu?

A może to jeszcze ktoś inny? Ktoś, o kim nie pomyślał, ponieważ istniało zbyt wiele możliwości? Frode? Alexander?

Zszedł ze wzniesienia i ruszył do domu najprostszą drogą. Nie spotkał nikogo. Już z daleka uwagę Mikaela zwróciły uchylone drzwi. Instynktownie przykucnął. Jednocześnie poczuł zapach kawy, a w oknie mignęła mu sylwetka Lisbeth Salander.

USŁYSZAWSZY KROKI w sieni, Lisbeth odwróciła się i zamarła. Mikael wyglądał makabrycznie. Do skroni przyciskał jakąś szmatę. Na zakrwawionej twarzy zaczęły pojawiać się zakrzepy. Lewa strona białego t-shirtu była przesiąknięta krwią.

– To tylko rozcięcie skóry. Krwawi jak cholera, ale to nic groźnego – uprzedził jej pytanie.

Lisbeth wyciągnęła ze spiżarni apteczkę, która zawierała jedynie dwa opakowania plastra, sztyft przeciw komarom i niewielką rolkę przylepca. Mikael ściągnął ubrania i zostawiając je na podłodze, poszedł do łazienki, by przejrzeć się w lustrze.

Rana skroni miała około trzech centymetrów długości i była na tyle głęboka, że widać było postrzępioną tkankę. Ciągle krwawiła. Mikael miał jednak nadzieję, że obejdzie się bez szycia. Zmoczonym ręcznikiem wytarł sobie twarz.

Z tym samym ręcznikiem przy skroni stanął pod prysznicem i zamknął oczy. A później walnął pięścią w kafelki tak mocno, że zdarł skórę na kłykciach. Fuck you, pomyślał. Zobaczysz, że cię złapię!

Gdy Lisbeth dotknęła jego ramienia, wzdrygnął się jakby pod wpływem elektrycznego wstrząsu i wbił w nią tak nienawistny wzrok, że machinalnie cofnęła się o krok. Podała mu mydło i wyszła bez słowa do kuchni.

JUŻ CZYSTY I WYTARTY do sucha Mikael skleił ranę trzema kawałkami taśmy chirurgicznej. Założył w sypialni czyste dżinsy i t-shirt. Wziął ze sobą teczkę z wydrukami zdjęć. Niemal trząsł się ze złości.

– Zostań tutaj! – wrzasnął do Lisbeth, wychodząc.

Po chwili nacisnął dzwonek u drzwi Cecilii. Otwarła dopiero po upływie półtorej minuty.

– Nie chcę się z tobą widzieć – powiedziała, zanim zobaczyła sączącą się spod taśmy na skroni krew. – Co ci się stało?

– Wpuść mnie do środka. Musimy porozmawiać.

Zawahała się.

– Nie mamy o czym rozmawiać.

– Akurat teraz mamy o czym rozmawiać i możemy to zrobić albo tutaj na schodach, albo w twojej kuchni.

Mówił tak zdecydowanie, że Cecilia przepuściła go w drzwiach. Mikael wszedł zdecydowanym krokiem do kuchni i zajął miejsce przy stole.

– Co ci się stało? – zapytała ponownie.

– Twierdzisz, że poszukiwanie prawdy w sprawie Harriet to dla Henrika tylko terapia zajęciowa. Możliwe, ale godzinę temu ktoś próbował mi odstrzelić głowę, a w nocy na moim ganku ktoś zostawił poćwiartowanego kota.

Cecilia otwarła usta, ale Mikael nie dopuścił jej do głosu.

– Cecilio, olewam twoje obsesje i przemyślenia, i to, że nagle nie cierpisz mojego widoku. Już nigdy się do ciebie nie zbliżę i naprawdę nie musisz się obawiać, że będę cię niepokoił i nagabywał. Gdybym mógł, to życzyłbym sobie radosnej niewiedzy zarówno na twój temat, jak i na temat każdego innego członka rodziny Vangerów. Ale chcę, żebyś odpowiedziała na moje pytania. Im szybciej, tym lepiej. Tym szybciej się mnie pozbędziesz.

– Co chcesz wiedzieć?

– Po pierwsze: gdzie byłaś godzinę temu?

Cecilia pociemniała na twarzy.

– Przed godziną byłam w Hedestad. Wróciłam pół godziny temu.

– Czy ktoś może to poświadczyć?

– O ile wiem – nikt. A tobie nie muszę tego udowadniać.

– Po drugie: dlaczego tego dnia, kiedy zniknęła Harriet Vanger, otwarłaś okno w jej pokoju?

– Co?

– Słyszałaś pytanie. Przez te wszystkie lata Henrik próbował dojść do tego, kto w ciągu tych paru krytycznych minut otworzył okno w pokoju Harriet. Właśnie wtedy, gdy dziewczyna zniknęła. Nikt się nie przyznał. Ktoś kłamie.

– A co, do jasnej cholery, skłania cię do wyciągnięcia wniosku, że to właśnie ja?

– To zdjęcie – odpowiedział Mikael, rzucając na stół nieostrą fotografię.

Cecilia podeszła bliżej. Mikael wyczytał w jej oczach zdziwienie i lęk. Przyjrzawszy się fotografii, Cecilia podniosła wzrok. Mikael poczuł, że spływająca po skroni strużka krwi zaczyna skapywać na t-shirt.

– Tego dnia na wyspie było około sześćdziesięciu osób – powiedział. – Dwadzieścia osiem z nich to kobiety. Pięć albo sześć było blondynkami o włosach do ramion. Tylko jedna miała na sobie jasną sukienkę.

Cecilia wbiła wzrok w fotografię.

– A więc uważasz, że ten ktoś na zdjęciu to ja?

– Jeżeli to nie ty, to byłbym wdzięczny, gdybyś mogła powiedzieć, kto to może być. To zdjęcie nigdy wcześniej nie widziało światła dziennego. Mam je od kilku tygodni i od kilku tygodni usiłuję z tobą porozmawiać. Może jestem skończonym idiotą, ale nie pokazałem go ani Henrikowi, ani nikomu innemu, ponieważ boję się, że mógłbym w ten sposób rzucić na ciebie podejrzenia albo jakoś ci zaszkodzić. Ale muszę poznać twoją odpowiedź.

– No więc usłyszysz odpowiedź – odparła, wręczając Mikaelowi zdjęcie. – Tamtego dnia nie byłam w pokoju Harriet. To zdjęcie nie przedstawia mnie. Nie mam nic wspólnego z jej zniknięciem.

Podeszła do drzwi.

– Dostałeś odpowiedź. A teraz chcę, żebyś sobie poszedł. Myślę, że powinieneś pojechać z tą raną do lekarza.

LISBETH ODWIOZŁA go do szpitala w Hedestad. Do zamknięcia rany wystarczyły dwa szwy i porządny opatrunek, a poparzonym pokrzywami rękom i szyi pomogła maść hydrokortyzonowa.

Po wyjściu z ambulatorium Mikael siedział przez dłuższą chwilę w samochodzie, zastanawiając się, czy nie powinien pójść na policję. Ale gdy oczami wyobraźni ujrzał nagłówki w stylu: „Skazany za pomówienie dziennikarz ofiarą dramatycznej strzelaniny" pokręcił głową.

– Jedź do domu – poprosił Lisbeth.

Wrócili do Hedeby po zmroku, co wyjątkowo odpowia dało planom Salander. Postawiła na stole kuchennym sportową torbę.

– Pożyczyłam trochę sprzętu z Milton Security i najwyższa pora z niego skorzystać. A ty w tym czasie zaparz kawę.

Ustawiła wokół domu cztery zasilane bateriami detektory ruchu, po czym wyjaśniła, że jeżeli ktoś podejdzie bliżej niż na sześć, siedem metrów, w sypialni Mikaela rozlegnie się uaktywniony radiowym sygnałem alarm. Jednocześnie dwie cyfrowe kamery umieszczone na drzewach przed i za domem miały wysyłać sygnały do schowanego w sieni laptopa. Lisbeth zamaskowała je ciemnym materiałem, odsłaniając tylko obiektywy. Trzecią kamerę ukryła w budce lęgowej wiszącej nad drzwiami. Dla potrzeb instalacji po prostu przewierciła ścianę na wylot. Obiektyw skierowała na drogę i ścieżkę prowadzącą od furtki do drzwi wejściowych. Aparat co sekundę rejestrował obraz o niskiej rozdzielczości i zapisywał go na jeszcze jednym, ukrytym w szafie laptopie.

W końcu Salander zamontowała w sieni matę alarmową. Jeżeli komuś udałoby się ominąć czujniki podczerwieni i wtargnąć do środka, w domu miała odezwać się syrena o sile stu piętnastu decybeli. Lisbeth zademonstrowała, jak przy pomocy ukrytej w szafie stacyjki wyłączyć alarm. Na stole w gabinecie położyła noktowizor.

– Nie pozostawiasz wiele przypadkowi – powiedział Mikael, nalewając jej kawy.

– I jeszcze jedno. Koniec z treningami, dopóki tego nie rozwiążemy.

– Uwierz mi. Straciłem zapał do uprawiania sportu.

– To nie są żarty. Zaczęło się od niegroźnej historycznej zagadki, ale wczoraj na schodach leżał zabity kot, a dzisiaj ktoś chciał cię pozbawić głowy. Jesteśmy na czyimś tropie.

Na kolację zjedli zimną pieczeń i sałatkę z ziemniaków. Mikael poczuł się potwornie zmęczony. Położył się do łóżka z potwornym bólem głowy.

Lisbeth siedziała do drugiej w nocy, czytając dokumenty ze śledztwa. Zlecenie w Hedeby przerodziło się w coś groźnego i skomplikowanego.

Rozdział 23

Piątek 11 lipca

O SZÓSTEJ RANO obudziły go promienie słońca. Wdzierając się do sypialni przez szparę między zasłonami, świeciły prosto w jego twarz. Pękała mu głowa, bolała przykryta opatrunkiem rana. Lisbeth leżała obok z ramieniem przerzuconym przez jego tułów.

Mikael policzył jej tatuaże. Oprócz smoka na plecach i osy na szyi miała szlaczek wokół jednej kostki i wokół lewego bicepsa, chiński znak na biodrze i różę na łydce. Z wyjątkiem smoka, który rozciągał się od prawej łopatki aż po pośladek, wszystkie zdobienia były niewielkie i dyskretne.

Ostrożnie wygrzebał się z pościeli i zaciągnął kotary. Po krótkiej wizycie w łazience wrócił do łóżka, starając się nie zbudzić Lisbeth.

Kilka godzin później siedzieli w ogródku i jedli śniadanie.

– Mamy do rozwiązania zagadkę. Jak się za to zabierzemy? – zapytała Lisbeth, wpatrzona uważnie w Mikaela.

– Podsumujemy istniejące fakty. Spróbujemy znaleźć ich jeszcze więcej.

– Faktem jest, że ktoś z sąsiedztwa próbuje się do ciebie dobrać.

– Ale dlaczego? Dlatego, że zbliżamy się do rozwiązania zagadki Harriet czy dlatego, że znaleźliśmy seryjnego mordercę?

– Jedno musi się łączyć z drugim.

Przyznał jej rację.

– Jeżeli Harriet udało się wykryć seryjnego mordercę, musiał to być ktoś z jej otoczenia. W galerii postaci z lat sześćdziesiątych mamy ponad dwudziestu kandydatów. Dzisiaj nie pozostał z nich raczej nikt, oprócz Haralda Vangera, ałe nie sądzę, żeby ten dziewięćdziesięciopięciolatek uganiał się z karabinem po lesie. Nie wiem, czy w ogóle miałby siłę udźwignąć sztucer. Podejrzani są albo za starzy, żeby stanowić zagrożenie, albo byli za młodzi w latach pięćdziesiątych. Czyli znów znajdujemy się w punkcie wyjścia.

– O ile nie mamy do czynienia z dwiema osobami, które ze sobą współpracują. Jedną młodszą, drugą starszą.

– Harald i Cecilia? Nie sądzę. Myślę, że Cecilia mówi prawdę, twierdząc, że to nie ona stała w oknie.

– No więc kto to był?

Kolejną godzinę spędzili przed iBookiem, po raz kolejny oglądając zdjęcia z wypadku na moście.

– Nie wyobrażam sobie innej wersji. Wszyscy z okolicy zlecieli się w pogoni za sensacją. To był wrzesień. Większość założyła kurtki albo swetry. Tylko jedna osoba miała jasne włosy do ramion i jasną sukienkę.

– Cecilię widać na bardzo wielu zdjęciach. Wygląda na to, że cały czas się przemieszcza. Między zabudowaniami i gapiami. Tutaj rozmawia z Isabellą. Tutaj stoi z pastorem Falkiem. A tu z Gregerem, swoim starszym wujkiem.

– Poczekaj – odezwał się nagle Mikael. – Co Greger ma w ręku?

– Coś kanciastego. Wygląda jak jakaś skrzyneczka.

– To przecież klasyczny Hasselblad! Greger też fotografował!

Przejrzeli zdjęcia jeszcze raz. Greger pojawiał się od czasu do czasu, najczęściej tylko gdzieś w tle. Na jednym widać było jednak wyraźnie, że trzyma w ręku charakterystyczny sześcian.

– Myślę, że masz rację. To aparat fotograficzny.

– Co oznacza, że musimy poszukać kolejnych zdjęć.

– Okej, zostawmy to na razie – zarządziła Lisbeth. – Pozwól, że sformułuję hipotezę.

– Proszę bardzo.

– Co powiesz na to, że ktoś z młodszego pokolenia wie, że ktoś ze starszego pokolenia był seryjnym mordercą, ale nie chce, żeby to wyszło na jaw? Honor rodziny i tak dalej. To oznaczałoby, że mamy dwie osoby, chociaż oczywiście ze sobą nie współpracują. Morderca może już dawno nie żyje, ale nasz dręczyciel chce nas zmusić, żebyśmy sobie dali spokój i pojechali do domu.

– Myślałem o tym – odpowiedział Mikael. – Ale w takim razie dlaczego ten ktoś położył na naszym ganku poćwiartowanego kota? To przecież bezpośrednie nawiązanie do morderstw.

Mikael puknął w Biblię Harriet.

– Kolejna parodia prawa o ofiarach całopalnych.

Lisbeth oparła się wygodnie i patrząc na wieżę kościoła, zacytowała fragment Pisma. Mamrotała pod nosem, jakby do siebie samej. „Po czym zarżną cielca przed obliczem Wiekuistego, a synowie Aarona, kapłani, przyniosą krew i pokropią tą krwią wokoło ofiarnicę, która jest u wejścia do Przybytku zboru. Po czym zdejmą skórę z ofiary całopalenia oraz pokroją ją na części".

Umilkła, nagle świadoma faktu, że Mikael przygląda się jej w napięciu. Otworzył na początku trzeciej Księgi Mojżesza.

– Znasz też wers dwunasty?

Lisbeth milczała.

– Po czym… – zaczął Mikael, zachęcając skinieniem głowy.

– Po czym rozrabia go na części, a kapłan ułoży je – wraz z głową i tłuszczem – na ofiarnicy, na drwach, które są na ogniu – mówiła lodowatym głosem.

– A kolejny wers?

Podniosła się gwałtownie.

– Lisbeth, ty masz fotograficzną pamięć! – wykrzyknął zdumiony Mikael. – To dlatego czytasz stronę w dziesięć sekund.

Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji. Salander wbiła w niego wzrok z taką wściekłością, że zdębiał. Ale po chwili z rozpaczą w oczach odwróciła się i pobiegła do furtki.

– Lisbeth! – wołał za nią, ciągle osłupiały. Zniknęła za najbliższym zakrętem drogi.

MIKAEL WNIÓSŁ jej komputer do domu, włączył alarm, zamknął drzwi na klucz i wyruszył na poszukiwania. Znalazł ją po dwudziestu minutach na przystani żeglarskiej. Siedziała na pomoście z nogami w wodzie i paliła papierosa. Odniósł wrażenie, że na dźwięk kroków zesztywniały jej lekko barki. Zatrzymał się dwa metry od niej.

– Nie wiem, co zrobiłem złego, ale naprawdę nie miałem zamiaru cię wkurzyć.

Nie odzywała się.

Podszedł bliżej, usiadł obok i położył delikatnie rękę na jej ramieniu.

– Lisbeth, odezwij się proszę.

Odwróciła głowę i popatrzyła mu w oczy.

– Nie ma o czym mówić – powiedziała. – Jestem po prostu rąbnięta.

– Byłbym szczęśliwy, gdybym miał pamięć choćby w połowie tak dobrą jak twoja.

Wrzuciła niedopałek do wody.

Mikael milczał. Co mam powiedzieć? Jesteś zwyczajną dziewczyną. Przecież nie szkodzi, że jesteś trochę inna. Czyżbyś miała wypaczony obraz samej siebie?

– Gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś trochę inna – odezwał się w końcu. – I wiesz co? Dawno nie polubiłem nikogo tak bardzo od pierwszego wejrzenia.

Kilkoro dzieci wybiegło z chatki po drugiej stronie przystani i wskoczyło do wody. Eugen Norman, malarz, z którym Mikael nie zamienił jeszcze ani słowa, siedział na krześle przed swoim domem i paląc fajkę, przyglądał się parze na pomoście.

– Jeżeli chcesz, żebym był twoim przyjacielem, zostanę nim z miłą chęcią. Ale to ty musisz o tym zadecydować. Idę do domu zaparzyć kawę. Wróć, kiedy będziesz miała ochotę.

Wstał, zostawiając ją w spokoju. W połowie drogi pod górę usłyszał za sobą jej kroki. Wracali razem w milczeniu.

ZATRZYMAŁA GO przed samym domem.

– Właśnie formułowałam pewną myśl… Mówiliśmy o tym, że wszystko jest parodią Biblii. Wprawdzie ten facet poćwiartował kota, ale myślę, że przede wszystkim dlatego, że trudniej zdobyć wołu. Ale poza tym trzyma się głównych założeń historii. Zastanawiam się…

Spojrzała w kierunku kościoła.

– … i pokropią tą krwią wokoło ofiarnicę, która jest u wejścia do Przybytku zboru…

Rozglądając się wokół, przeszli most i skierowali kroki do kościoła. Mikael nacisnął klamkę u drzwi; zamknięte. Obeszli cmentarz, od czasu do czasu przyglądając się nagrobkom. Trochę na uboczu, bliżej wody, stała samotna kaplica. Mikael wytrzeszczył oczy. To nie była kaplica, tylko okazały grobowiec rodzinny. Nad drzwiami wykuto w kamieniu nazwisko rodu Vanger i łacińską sentencję, której znaczenia mógł się tylko domyślać.

– Niechaj spoczywa w pokoju wiecznym – pomogła mu Lisbeth.

Na kolejne spojrzenie Mikaela odpowiedziała wzruszeniem ramion.

– Już gdzieś to wcześniej widziałam.

Ni stąd, ni zowąd Mikael wybuchnął głośnym śmiechem. Lisbeth zamarła i znów poczuła wzbierającą wściekłość, ale uspokoiła się, zrozumiawszy, że przyczyną jego rozbawienia nie jest ona, tylko komizm sytuacji.

Drzwi do krypty były zamknięte. Po krótkim namyśle Mikael poprosił Lisbeth, żeby na niego poczekała, a sam udał się do Anny Nygren. Wyjaśniwszy, że chciałby przyjrzeć się z bliska grobowcowi rodziny Vangerów, zapytał, gdzie Henrik przechowuje klucze. Anna, początkowo pełna wątpliwości, dała się przekonać argumentem, że Mikael przecież pracuje dla Henrika, i wyjęła klucz z biurka w gabinecie.

Gdy tylko otworzyli wrota grobowca, wiedzieli, że mają rację. W powietrzu ciągle wisiał odór przypalonego mięsa i zwęglonych resztek. Ale dręczyciel kota nie rozniecił ogniska. W kącie stał niewielki palnik gazowy; taki, z jakich korzystają narciarze przy smarowaniu nart.

Lisbeth wyciągnęła z kieszeni spódnicy aparat cyfrowy i zrobiła kilka zdjęć. Wzięła też palnik.

– To może być materiał dowodowy. Niewykluczone, że facet zostawił odciski palców – powiedziała.

– No jasne, możemy poprosić całą rodzinę Vangerów o zostawienie odcisków – zaproponował sarkastycznie Mikael. – Chciałbym zobaczyć, jak przekonujesz do tego Isabellę.

– Są różne sposoby – odparła Lisbeth.

Na posadzce było sporo śladów krwi i nożyce do metalu, którymi najprawdopodobniej odcięto kotu głowę.

Mikael rozejrzał się dookoła. Główne, wzniesione na postumencie miejsce spoczynku należało do Alexandre'a Vangeersada, a cztery grobowce kolejnych seniorów znajdowały się pod posadzką. Później w rodzinie najwyraźniej powstał zwyczaj palenia zwłok. Ponad trzydzieści płyt wmontowanych w ścianę informowało o zmarłych wchodzących w skład klanu. Śledząc rodzinną kronikę, Mikael zastanawiał się, gdzie chowano członków rodziny, którzy nie zmieścili się we wspólnym grobowcu albo których nie uznano za wystarczająco znaczących.

– NO TO WIEMY – powiedział Mikael, gdy przechodzili przez most. – Szukamy kompletnego szaleńca.

– Co masz na myśli?

Mikael zatrzymał się i oparł o barierkę mostu.

– Gdyby to był zwyczajny szaleniec, który chce nas zastraszyć, to zakatrupiłby kota w garażu, albo nawet w lesie. Ale on poszedł do grobowca rodzinnego. To rodzaj obsesji. Pomyśl, na jakie ryzyko musiał się narazić. Jest lato, ludzie spacerują nawet późną nocą. Przez cmentarz biegnie najkrótsza droga łącząca północną i południową część wyspy. Nawet jeżeli zamknął się w środku, to kot musiał nieźle rozrabiać, no i ten zapach spalenizny…

– On?

– Nie sądzę, żeby to Cecilia biegała po nocy z palnikiem gazowym.

Lisbeth wzruszyła ramionami.

– Nie ufam żadnej z tych osobistości, łącznie z Frodem i twoim Henrikiem. To taka rasa, która wypnie się na ciebie przy najbliższej okazji. No to co robimy?

Przez chwilę milczeli. A później Mikael musiał zadać to pytanie:

– Wykryłem sporo twoich tajemnic. Ile osób wie o tym, że jesteś hakerką?

– Nikt.

– Nikt oprócz mnie?

– Do czego zmierzasz?

– Chcę wiedzieć, czy mnie akceptujesz. Czy mi ufasz?

Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. W końcu jeszcze raz wzruszyła ramionami.

– Nie mogę nic na to poradzić.

– Ufasz mi? – nie poddawał się Mikael.

– Na razie.

– Świetnie. To teraz przejdziemy się do Dircha Frodego.

UJRZAWSZY SALANDER, żona Dircha Frodego zrobiła wielkie oczy, po czym z życzliwym uśmiechem zaprosiła gości do ogrodu. Rozpromieniony widokiem Lisbeth adwokat przywitał się z nią uprzejmie.

– Jak dobrze, że panią widzę – powiedział. – Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że niezbyt dobitnie wyraziłem wdzięczność za pani rewelacyjnie wykonaną pracę. Zarówno w zimie, jak i ostatnio.

Lisbeth prześwidrowała go nieufnym wzrokiem.

– Zapłacono mi – powiedziała.

– Nie chodzi o to. Kiedy panią zobaczyłem po raz pierwszy, nie byłem wolny od uprzedzeń. Chciałbym teraz panią za to przeprosić.

Mikael nie posiadał się ze zdumienia. Dirch Frode potrafił przeprosić dwudziestopięcioletnią, poprzekłuwaną kolczykami i wytatuowaną dziewczynę za coś, co w gruncie rzeczy nie wymagało przeprosin. Tym samym zyskał w oczach Mikaela kilka dodatkowych punktów. Lisbeth Salander po prostu zignorowała rozmówcę.

Frode spojrzał na Mikaela.

– Co się panu stało w czoło?

Usiedli. Mikael podsumował wydarzenia ostatniej doby. Kiedy opowiadał o tym, jak ktoś trzykrotnie strzelał do niego przy Fortach, Frode podniósł się gwałtownie. Wyglądał na autentycznie wzburzonego.

– To kompletne szaleństwo!

Zrobiwszy krótką pauzę, wbił wzrok w Mikaela.

– Przykro mi, ale musimy to zakończyć. Nie mogę ryzykować waszego życia. Muszę porozmawiać z Henrikiem i zerwać kontrakt.

– Proszę usiąść – odezwał się Mikael.

– Pan nie rozumie…

– Rozumiem, że Lisbeth i ja jesteśmy na tyle blisko rozwiązania zagadki, że stojąca za nią osoba działa w panice, nie do końca racjonalnie. Mamy kilka pytań. Po pierwsze: ile jest kluczy do grobowca rodzinnego Vangerów i kto je posiada?

Frode zastanawiał się przez chwilę.

– Prawdę mówiąc, nie wiem. Myślę, że wielu członków rodziny ma dostęp do kaplicy. Wiem, że Henrik ma klucz i że Isabella tam czasami przesiaduje, ale nie jestem pewien, czy ma swój własny klucz, czy pożycza od Henrika.

– W porządku. Zasiada pan w zarządzie koncernu Vangera. Czy istnieje jakieś archiwum firmy? Biblioteka albo coś w tym rodzaju, gdzie gromadzi się wycinki prasowe i inne informacje o firmie?

– Tak, istnieje. W siedzibie głównej, w Hedestad.

– Chcielibyśmy uzyskać dostęp do tego archiwum. Czy są tam też stare gazety zakładowe i tym podobne?

– Jeszcze raz muszę powiedzieć, że nie wiem. Nie byłem tam od co najmniej trzydziestu lat. Ale może pan porozmawiać z Bodil Lindgren, która odpowiada za archiwizację materiałów w koncernie.

– Czy mógłby pan do niej zadzwonić i załatwić wszystkie formalności, tak żeby Lisbeth już dziś po południu mogła odwiedzić archiwum? Chce przejrzeć wszystkie stare wycinki prasowe na temat koncernu. To bardzo ważne, żeby miała dostęp do wszelkich materiałów, które uzna za interesujące.

– Zaraz postaram się to załatwić. Coś jeszcze?

– Tak. W dniu wypadku na moście Greger Vanger miał w ręku Hasselblada. To znaczy, że najprawdopodobniej też fotografował. Gdzie mogły się podziać zdjęcia po jego śmierci?

– Trudno powiedzieć, ale zgaduję, że najprędzej u wdowy albo syna.

– Czy mógłby pan…?

– Tak, zadzwonię do Alexandra i zapytam.

– CZEGO MAM SZUKAĆ? – zapytała Lisbeth, gdy opuściwszy dom Frodego, znów znaleźli się na moście.

– Wycinków prasowych i gazetek pracowniczych. Chcę, żebyś przeczytała wszystko, co napisano mniej więcej w tym czasie, w którym dokonano „naszych" morderstw w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Zapisuj wszystko, co zwróci twoją uwagę; wszystko, co wydaje ci się choć odrobinę osobliwe. Proszę cię o to, bo – o ile dobrze zrozumiałem – masz lepszą pamięć niż ja…

Szturchnęła go przyjaźnie w bok. Pięć minut później przez most przetoczył się jej motocykl.

MIKAEL UŚCISNĄŁ dłoń Alexandra Vangera. Z powodu jego ciągłych wyjazdów spotkał go wcześniej tylko przelotnie. Kiedy Harriet zniknęła, miał dwadzieścia lat.

– Dirch Frode powiedział, że chce pan obejrzeć stare zdjęcia.

– Pański ojciec miał lustrzankę Hasselblada.

– Zgadza się. Ciągle mam ten aparat, ale nikt go nie używa.

– Wie pan, że na zlecenie Henrika próbuję rozwiązać zagadkę Harriet?

– Tak to zrozumiałem. I wiem, że nie wszyscy są tym zachwyceni.

– Możliwe. Oczywiście nie musi mi pan nic pokazywać.

– Esz! Co pana interesuje?

– Czy pański ojciec zrobił jakieś zdjęcia tego dnia, kiedy zniknęła Harriet.

Poszli na strych. Znalezienie pudełka z mnóstwem zdjęć zajęło Alexandrowi kilka minut.

– Może pan pożyczyć cały karton – zaproponował. – Jeżeli gdzieś są fotografie z tamtego dnia, to właśnie tu.

KOLEJNĄ GODZINĘ Mikael spędził na sortowaniu zawartości pudełka. Znalazł niejeden smakowity kąsek, który mógłby ilustrować kronikę rodzinną Vangerów. Odłożył na bok sporo zdjęć przedstawiających Gregera w towarzystwie największego nazisty lat czterdziestych, Svena Olofa Lindholma.

W licznych kopertach leżały zdjęcia zrobione przez Gregera i przedstawiające różne osoby w trakcie różnych rodzinnych spotkań oraz cała masa typowych wakacyjnych fotografii z wędkowania w górach i urlopu we Włoszech. Na przykład cała rodzina na tle krzywej wieży w Pizie.

W końcu znalazł cztery zdjęcia z wypadku na moście. Jak na posiadacza profesjonalnego sprzętu Greger był kiepskim fotografem. Uwiecznił albo samą cysternę, albo stojących tyłem gapiów. Na jednym zdjęciu Mikael dostrzegł półprofil Cecilii.

Zeskanował fotografie, przekonany, że nie wniosą nic nowego. Spakował ponownie karton i jedząc kanapkę, pogrążył się w myślach. O trzeciej po południu jeszcze raz zapukał do drzwi Anny Nygren.

– Czy Henrik posiada inne fotografie niż te, które dokumentują sprawę Harriet?

– Oczywiście. Henrik interesował się fotografią od czasów młodości, przynajmniej tak zrozumiałam. W gabinecie ma pełno albumów.

– Mogłaby mi je pani pokazać?

Kobieta zawahała się. Klucz do grobowca to jedna sprawa – tam przynajmniej rządzi Bóg – ale dopuszczenie Mikaela do gabinetu Henrika to zupełnie inna rzecz. Tam zarządza przełożony Boga. Mikael zaproponował, żeby zadzwoniła do Dircha Frodego. W końcu zgodziła się, aczkolwiek niechętnie, wpuścić Mikaela do środka. Najniższa półka regału była szczelnie wypełniona albumami. Mikael usiadł przy biurku i otworzył pierwszy z brzegu.

Henrik zachował najprzeróżniejsze fotografie rodzinne, również te wykonane przed jego narodzinami. Wśród najstarszych, pochodzących z końca XIX wieku i przedstawiających surowych mężczyzn i powściągliwe kobiety, były zdjęcia rodziców Henrika i innych krewnych. Jedno zdjęcie zdradzało, że w 1906 roku ojciec Henrika razem z przyjaciółmi spędzał sobótkową noc w Sandhamn. Inne, również z Sandhamn, uwieczniło Fredrika i Ulrikę Vangerów w towarzystwie Andersa Zorna [‡‡‡‡] i Alberta Engstróma [§§§§] przy stole zastawionym butelkami. Na jeszcze innym nastoletni Henrik w garniturze jechał na rowerze. Były zdjęcia ludzi w fabrycznych halach i w dyrektorskich pokojach. Mikael znalazł też portret kapitana Oskara Granatha, który wywożąc Henrika i jego ukochaną Edith z ogarniętych wojną Niemiec, zapewnił im bezpieczeństwo w Karlskronie.

Anna przyniosła Mikaelowi filiżankę kawy. Podziękowawszy, otwarł bardziej współczesny album i przeglądał kolejne fotografie, które ukazywały Henrika w sile wieku. Stojący na czele koncernu mężczyzna inaugurował działalność nowych fabryk i ściskał dłoń Tage Erlandera. Jedno ze zdjęć z początku lat sześćdziesiątych przedstawiało Henrika Vangera i Marcusa Wallenberga. Patrzyli na siebie bykiem i oczywiste było, że żaden z nich nie pała do drugiego miłością.

Przewracając kolejne kartki, Mikael zatrzymał się na stronie podpisanej ołówkiem: „Rada rodzinna 1966". Z kolorowych fotografii spoglądały znajome twarze Henrika, Haralda, Gregera i kilku innych mężczyzn, którzy weszli do rodziny, żeniąc się z córkami Johana Vangera. Rozmawiali i palili cygara. Na następnych dwóch zdjęciach towarzystwo liczące około czterdziestu osób jadło uroczystą kolację. Mikael uzmysłowił sobie, że fotografie powstały już po dramatycznych wydarzeniach na moście, ale jeszcze przed ogłoszeniem zniknięcia Harriet. Uważnie studiował twarze uczestników spotkania, w którym Harriet też miała brać udział. Czy któryś z mężczyzn już wiedział, że zginęła? Pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Nagle Mikael zakrztusił się kawą. Ciągle kaszląc, wyprostował się na krześle.

U szczytu stołu, uśmiechając się do obiektywu, siedziała Cecilia. Obok niej zajmowała miejsce długowłosa i identycznie ubrana kobieta. Były do siebie tak podobne, że mogły uchodzić za bliźniaczki. I nagle wszystko stało się jasne. To nie Cecilia stała w oknie Harriet, tylko jej o dwa lata młodsza siostra Anita, od dawna mieszkająca w Londynie.

Jak to ujęła Lisbeth? Cecilię widać na bardzo wielu zdjęciach. Wygląda na to, że cały czas przemieszcza się między różnymi grupami. A to nie tak! Chodziło o dwie kobiety, które przez przypadek nigdy nie znalazły się na tej samej klatce filmu. Z daleka, na czarno-białych zdjęciach wyglądały identycznie. Henrik z pewnością rozróżniał siostry, ale dla Mikaela i Lisbeth byty jedną i tą samą osobą. I nikt nigdy nie zwrócił im uwagi na pomyłkę, ponieważ żadne z nich nie wpadło na pomysł, żeby zapytać.

Mikael odwrócił kartkę i poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Jak gdyby do pokoju niespodziewanie wtargnął powiew zimnego wiatru.

To były zdjęcia zrobione następnego dnia. Właśnie wszczęto poszukiwania Harriet i młody komisarz Moreli wydawał polecenia grupce składającej się z dwóch umundurowanych policjantów i kilkunastu mężczyzn, którzy za chwilę mieli zacząć przeczesywać teren. Henrik był ubrany w długą kurtkę przeciwdeszczową i angielski kapelusz z wąskim rondem.

Po lewej stronie stał odrobinę krągły chłopak o półdługich włosach. Miał na sobie ciemną kurtkę z czerwonymi wstawkami na wysokości barków. Fotografia była ostra. Mikael od razu go rozpoznał, ale na wszelki wypadek zapytał Annę Nygren.

– Tak, oczywiście, to Martin. Miał wtedy mniej więcej osiemnaście lat.

LISBETH SALANDER w chronologicznym porządku przedzierała się przez wycinki prasowe na temat koncernu Vangera. Zaczęła od 1949 roku. Problem polegał na tym, że archiwum prasowe było gigantyczne. W interesującym ją czasie wzmiankowano o firmie niemal każdego dnia i nie tylko w mediach o krajowym zasięgu, ale przede wszystkim w prasie lokalnej. Pisano o analizach ekonomicznych, związkach zawodowych, negocjacjach i groźbach strajku, otwarciach fabryk i ich likwidacjach, o bilansach rocznych, zmianach dyrektora i wprowadzeniu nowych produktów. To był niekończący się potok wiadomości. Klik. Klik. Klik. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach, kodując informacje zawarte na pożółkłych kartkach.

Po godzinie wpadła na pewien pomysł i zwróciła się do szefowej archiwum z pytaniem, czy istnieje spis zakładów, które w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wchodziły w skład koncernu.

Bodil Lindgren traktowała Lisbeth z nieukrywaną podejrzliwością i chłodem. Bez zachwytu przyjęła do wiadomości, że zupełnie obcej osobie pozwolono wtargnąć do najświętszego archiwum koncernu i zezwolono na przeglądanie wszystkiego, na co tylko ma ochotę. Tym bardziej że owa osoba wyglądała jak zwariowana piętnastoletnia anarchistka. Ale Dirch Frode wydał jasne instrukcje: sprawa jest pilna i Lisbeth Salander ma prawo do wglądu w absolutnie wszystko. Kobieta przyniosła więc sprawozdania roczne z interesujących Lisbeth dekad. Każdy raport zawierał mapę krajowych placówek koncernu.

Rzuciwszy okiem na mapę, Lisbeth zanotowała, że Vangerowie posiadali liczne fabryki, biura i punkty sprzedaży i że każde miejsce, w którym popełniono morderstwo, zdobiła czerwona kropka (czasami kilka) symbolizująca placówkę koncernu.

Pierwszy związek odkryła w 1957 roku. Zwłoki Rakel Lunde, zamieszkałej w Landskronie, znaleziono dzień po tym, jak firma V &. C Bygg wygrała wielomilionowy przetarg na budowę lokalnego centrum handlowego. V &C było skrótem od Vanger & Carlen Bygg, zakładu wchodzącego w skład koncernu. Gazeta lokalna przeprowadziła wywiad z Gottfriedem Vangerem, który przybył na miejsce, by podpisać kontrakt.

Lisbeth przypomniała sobie szczegół z policyjnego pożółkłego raportu, który przeczytała w wojewódzkim archiwum w Landskronie. Rakel Lunde, wróżbiarka – hobbystka pracowała jako sprzątaczka w firmie V &C Bygg.

DO SIÓDMEJ WIECZOREM Mikael zdążył zadzwonić do Lisbeth kilkanaście razy, by tyle samo razy przekonać się, że wyłączyła komórkę. Widocznie nie chciała, żeby jej przeszkadzano w pracy.

Krążył po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Wyciągnął notatki Henrika, w których jeszcze raz przeczytał, czym zajmował się Martin w dniu zniknięcia siostry.

W 1966 roku Martin Vanger chodził do maturalnej klasy w Uppsali. Uppsala. Lena Andersson, siedemnastoletnia licealistka. Wraz z głową i tłuszczem.

Henrik kiedyś o tym wspomniał, ale Mikael dla pewności musiał sprawdzić w swoich zapiskach. Martin był zamkniętym w sobie chłopcem. Martwili się o niego. Po tragicznej śmierci męża Isabella postanowiła wysłać syna do Uppsali. Miał zmienić środowisko i zamieszkać u Haralda. Harald i Martin? Trudno w to uwierzyć.

W samochodzie jadącym do Hedestad zabrakło dla Martina miejsca. Chłopak spóźnił się na pociąg i przyjechał do domu późnym popołudniem, co oznaczało, że znalazł się po „złej" stronie mostu. Przypłynął na wyspę łódką dopiero po szóstej wieczorem, odebrał go sam Henrik. Z tego powodu starzec umieścił Martina na samym końcu listy osób, które mogły mieć coś wspólnego ze zniknięciem Harriet.

Martin twierdził, że feralnego dnia nie widział swojej siostry. Kłamał. Przyjechał do Hedestad o wiele wcześniej i na Jarnvagsgatan spotkał się z nią twarzą w twarz, co Mikael mógł udokumentować fotografiami, które przeleżały zapomniane prawie czterdzieści lat.

Na widok brata Harriet przeżyła szok. Wróciła do Hedeby i próbowała porozmawiać z Henrikiem, ale zniknęła, zanim jej się udało. Co chciałaś mu opowiedzieć? O Uppsali? Ale Leny Andersson z Uppsali nie było na twojej liście. Nic o niej nie wiedziałaś.

Mikael w dalszym ciągu nie potrafił dopasować fragmentów tej historii. Harriet zniknęła około trzeciej po południu. W tym czasie Martin znajdował się na pewno na drugim brzegu. Widać go na fotografiach zrobionych z kościelnego wzniesienia. Nie mógł więc zrobić nic złego przebywającej na wyspie siostrze. Ciągle brakowało jednej części układanki. Ktoś z nim współpracował? Anita Vanger?

MATERIAŁY ARCHIWALNE świadczyły o tym, że z biegiem lat pozycja Gottfrieda w koncernie ulegała zmianie. Urodził się w 1927 roku. Jako dwudziestolatek spotkał Isabellę i dość szybko zrobił jej dziecko. Martin Vanger przyszedł na świat w 1948 roku i nie ulegało wątpliwości, że młodzi muszą się pobrać.

Kiedy miał dwadzieścia dwa lata, został wprowadzony przez Henrika do głównego biura firmy. Był z pewnością zdolny i może nawet traktowano go jako nadzieję na przyszłość. Trzy lata później zasiadł w zarządzie, jednocześnie piastując funkcję zastępcy szefa działu rozwoju. Wschodząca gwiazda.

Gdzieś w połowie lat pięćdziesiątych jego kariera straciła rozmach. Zaczął pić. Rozpad małżeństwa z Isabellą był tylko kwestią czasu. Dzieci, Martin i Harriet, znalazły się w tarapatach. Interweniował Henrik. W 1956 roku Gottfried osiągnął szczyt kariery. Wtedy zatrudniono jeszcze jednego zastępcę szefa odpowiedzialnego za rozwój. Jeden z nich pracował pełną parą, podczas gdy drugi upijał się i coraz częściej znikał.

Ale Gottfried w dalszym ciągu był Vangerem, w dodatku o ujmującej i wyrazistej osobowości. Od 1957 roku jego praca polegała głównie na jeżdżeniu po kraju. Otwierał uroczyście fabrykę za fabryką, rozwiązywał lokalne konflikty i szerzył przekonanie, że kierownictwo koncernu naprawdę troszczy się o podwładnych. Wysyłamy jednego z naszych synów, żeby wysłuchał waszych problemów. Traktujemy was poważnie.

Drugi związek znalazła około wpół do siódmej. Gottfried brał udział w negocjacjach prowadzonych w Karlstad, gdzie koncern kupił lokalny zakład drzewny. Następnego dnia znaleziono ciało zamordowanej rolniczki, Magdy Lovisy Sjóberg.

Na trzeci związek wpadła zaledwie kwadrans później. Uddevalla w 1962 roku. Tego samego dnia, kiedy zniknęła Lea Persson, w lokalnej gazecie rozmawiano z Gottfriedem Vangerem o możliwości rozbudowy portu.

W ciągu kolejnych godzin Lisbeth stwierdziła obecność Gottfrieda w pięciu z ośmiu miejsc, w których popełniono zbrodnie. Przebywał tam albo kilka dni wcześniej, albo zaraz po wykryciu przestępstwa. Brakowało jej tylko informacji na temat morderstw z 1949 i 1954 roku. Studiowała rysy młodego Vangera na zdjęciach z wycinków. Przystojny, szczupły szatyn, łudząco podobny do Clarka Gable'a w Przeminęło z wiatrem.

W 1949 roku Gottfried miał dwadzieścia dwa lata. Pierwsze morderstwo popełniono w Hedestad. Rebeka Jacobsson, pracownica biura w koncernie Vangera. Gdzie się spotkaliście? Co jej obiecałeś?

Kiedy o siódmej BodiI Lindgren oznajmiła, że za chwilę zamyka, Lisbeth odburknęła, że jeszcze nie jest gotowa, dodając:

– Ale niech sobie pani idzie, tylko proszę mi zostawić klucz.

Szefowa archiwum, wyraźnie urażona agresywnym tonem dziewczyny, zadzwoniła do Dircha Frodego po instrukcje. Adwokat bez wahania odpowiedział, że Lisbeth może zostać w archiwum nawet całą noc, jeżeli uzna to za stosowne. Czy pani Lindgren byłaby uprzejma poinformować strażników ochrony o obecności Lisbeth? Żeby mogli ją wypuścić, kiedy będzie szła do domu.

Lisbeth przygryzła wargę. Problem polegał na tym, że Gottfried utopił się po pijaku w 1965 roku, a ostatnie morderstwo popełniono w Uppsali w lutym 1966 roku. Zastanawiała się, czy wciągnięcie siedemnastoletniej licealistki na listę nie było pomyłką. Nie. Sygnatura była odmienna, ale ciągle chodziło o tę samą biblijną parodię. Musiał istnieć jakiś związek.

O DZIEWIĄTEJ ZACZĘŁO zmierzchać. Zrobiło się znacznie chłodniej i mżyło. Mikael siedział przy stole, bębniąc palcami w niego, gdy za oknem przemknęło volvo Martina. Znikający za zakrętem samochód jak gdyby postawił sprawę na ostrzu noża.

Mikael nie wiedział, co począć. Płonął chęcią konfrontacji, co może nie było najbardziej mądrą postawą, zważywszy, że podejrzewał Martina zarówno o zamordowanie Harriet i uppsalskiej licealistki, jak i o to, że próbował go zabić. Ale Martin był jak magnes. No i nie wiedział, że Mikael wie. A to oznaczało, że Mikael mógł do niego zajrzeć pod pretekstem, hmm… oddania klucza do chatki Gottfrieda? Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem poszedł w kierunku cypla.

U Haralda jak zwykle wszystko było zamknięte na głucho. U Henrika świeciło się tylko w jednym oknie od ogrodu. Anna musiała się już położyć. Dom Isabelli tonął w ciemnościach. Cecilia znów gdzieś wyjechała. Paliło się na piętrze u Alexandra Vangera, ale w pozostałych dwóch domach, zamieszkanych przez osoby spoza rodziny, było kompletnie ciemno. Nigdzie nie było widać żywej duszy.

Mikael zatrzymał się niezdecydowanie przed willą Martina, wyciągnął komórkę i wystukał numer Salander. W dalszym ciągu żadnej odpowiedzi. Wyłączył telefon, żeby nie zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie.

Na parterze było jasno. Mikael przeszedł przez trawnik i zatrzymał się kilka metrów od kuchennego okna. Nie dostrzegł żadnego ruchu. Obszedł cały dom, spoglądając w każde okno, ale nigdzie nie zobaczył Martina. Odkrył natomiast uchylone drzwi do garażu. Nie bądź idiotą. Nie mógł oprzeć się pokusie i zajrzał do środka.

Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to leżący na warsztacie stolarskim karton z nabojami do sztucera. Na podłodze stały dwa kanistry z benzyną. Przygotowujesz się do kolejnej nocnej wizyty, Martin?

– Wejdź do środka. Widziałem, jak przyszedłeś.

Mikaelowi stanęło serce. Odwróciwszy wolno głowę, dojrzał w ciemności Martina. Stał przy drzwiach prowadzących do części mieszkalnej domu.

– Nie mogłeś się powstrzymać, prawda?

Jego głos był ciepły, niemal przyjazny.

– Cześć, Martin – odpowiedział.

– Wejdź, proszę – powtórzył gospodarz. – Tędy.

Zrobił krok do przodu i przesuwając się w bok, zaprosił do wejścia gestem lewej dłoni. W lekko uniesionej prawej ręce błysnął matowy metal.

– Trzymam glocka. Nie rób nic głupiego, bo z tej odległości nie mogę spudłować.

Mikael zbliżył się niespiesznie do Martina i spojrzał mu w oczy.

– Musiałem tutaj przyjść. Nazbierało się sporo pytań.

– Rozumiem. Tymi drzwiami.

Mikael ruszył wolno w stronę części mieszkalnej. Korytarzyk prowadził do holu i kuchni, ale zanim Mikael tam dotarł, Martin zatrzymał go lekkim dotknięciem dłoni.

– Nie, nie tam. Na prawo. Otwórz te boczne drzwi.

Piwnica. Kiedy Mikael zaczął schodzić w dół, Martin przekręcił kontakt. Zapaliły się lampy. Po prawej stronie znajdowała się kotłownia. Zza środkowych drzwi dochodził zapach proszku do prania. Martin skierował gościa na lewo, do schowka pełnego starych mebli i kartonów. W głębi zamajaczyły jeszcze jedne drzwi. Stalowe, z antywłamaniowym zamkiem.

– Tutaj – powiedział Martin, rzucając Mikaelowi pęk kluczy. – Otwórz.

Mikael wykonał posłusznie polecenie.

– Kontakt jest po lewej stronie.

Mikael otworzył wrota piekła.

O DZIEWIĄTEJ WIECZOREM Lisbeth kupiła w stojącym na korytarzu automacie kawę i zafoliowaną kanapkę. Wertując stare dokumenty, próbowała znaleźć jakiś ślad Gottfrieda w Kalmarze w 1954 roku. Bez powodzenia.

Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zadzwonić do Mikaela, ale postanowiła najpierw przejrzeć gazetki zakładowe.

POMIESZCZENIE MIAŁO mniej więcej pięć na dziesięć metrów i, zdaniem Mikaela, ciągnęło się wzdłuż północnego szczytu domu.

Martin Vanger wyposażył swoją prywatną izbę tortur z wielką dbałością. Po lewej stronie stała ława, do której mógł przywiązywać ofiary rzemiennymi pasami. Zarówno na ścianie, jak i u sufitu wisiały łańcuchy i metalowe pętle. Był tu też oczywiście sprzęt wideo. Całe studio nagraniowe. W głębi widniała stalowa klatka, w której gospodarz zamykał swoich gości na dłuższy czas. Na prawo od drzwi znajdowały się łóżko i kącik telewizyjny. Na jednej z półek stała masa filmów wideo.

Gdy tylko weszli, Martin wymierzył pistolet w Mikaela, rozkazując mu, żeby położył się na brzuchu na podłodze. Mikael odmówił.

– W porządku. W takim razie roztrzaskam ci kolano.

Gdy przymierzył się do strzału, Mikael skapitulował. Nie miał innego wyjścia.

Ciągle żywił nadzieję, że na ułamek sekundy Martin straci czujność – wiedział, że wygra z nim każde starcie. Miał szansę w przejściu, piętro wyżej, właśnie wtedy, gdy poczuł na swoim barku dłoń Martina. Ale zawahał się. A potem Martin już nigdy nie podszedł blisko. Z przestrzeloną rzepką byłby bez szans. Położył się więc posłusznie.

Martin zbliżył się od tyłu, polecił Mikaelowi położyć ręce na plecach i zakuł je w kajdanki. Zupełnie bez ostrzeżenia kopnął leżącego w krocze, by po chwili z furią wymierzyć serię ciosów. To było jak zły sen. Martin Vanger oscylował między racjonalnością a chorobą psychiczną. W jednej chwili pozornie spokojny, w drugiej zaczynał miotać się jak zwierzę w klatce. Wielokrotnie kopał Mikaela, który odruchowo próbował osłaniać głowę. Już po kilku minutach doznał kilkunastu bolesnych obrażeń.

Przez pierwsze pół godziny Martin nie powiedział ani słowa, więc jakiekolwiek porozumienie nie wchodziło w grę. Później, już zdecydowanie spokojniejszy, owinął wokół szyi ofiary zdjęty ze ściany łańcuch, przeciągnął go przez metalową pętlę w podłodze, przymocował kłódką i zniknął na jakiś kwadrans. Wrócił z litrową butelką wody. Usiadł na krześle i nie spuszczając wzroku z Mikaela, zaczął pić.

– Możesz mi trochę dać? – zapytał Mikael.

Pochyliwszy się, Martin pozwolił mu zaspokoić pragnienie. Mikael przełykał łapczywie.

– Dziękuję.

– Niezmiennie uprzejmy Kalle Blomkvist.

– Po co te kopniaki? – zapytał Mikael.

– Bo doprowadzasz mnie do szewskiej pasji. Zasłużyłeś na karę. Dlaczego po prostu nie pojechałeś do domu? Byłeś potrzebny w „Millennium". Mówiłem jak najbardziej poważnie, moglibyśmy zrobić razem znakomite czasopismo. Moglibyśmy współpracować przez wiele lat.

Mikael wykrzywił twarz, próbując jednocześnie znaleźć wygodniejszą pozycję. Był bezbronny. Pozostał mu jedynie głos.

– Uważasz, że tę szansę już straciliśmy? – zapytał.

Martin wybuchnął śmiechem.

– Przykro mi, mój drogi. Chyba rozumiesz, że przyjdzie ci tu umrzeć?

Mikael skinął głową.

– Jak, do cholery, wpadliście na to, że to ja? Ty i ten twój anorektyczny upiór?

– Kłamałeś, gdy pytano cię, co robiłeś tego dnia, kiedy zniknęła Harriet. Mogę udowodnić, że byłeś w Hedestad, że stałeś na ulicy, którą przechodził orszak z okazji Dnia Dziecka. Sfotografowano cię, kiedy patrzyłeś na swoją siostrę.

– To dlatego pojechałeś do Norsjó?

– Tak, pojechałem po zdjęcie. Zrobiła je para ludzi, którzy znaleźli się w Hedestad przez przypadek. Zatrzymali się tam tylko przejazdem.

Martin pokręcił głową.

– To, kurwa, niemożliwe – wyrzucił z siebie.

Mikael zastanawiał się usilnie, co powiedzieć, żeby uniknąć swojej egzekucji albo przynajmniej ją odwlec.

– Gdzie jest to zdjęcie?

– Negatyw? W moim sejfie w Handelsbanken, w Hedestad. Wiedziałeś, że mam tam sejf? – kłamał jak z nut. – Odbitki są tu i ówdzie. W moim komputerze, w laptopie Lisbeth, na serwerze „Millennium" i w Milton Security, tam, gdzie pracuje Salander.

Martin siedział niezdecydowany, próbując zgadnąć, czy Mikael nie kłamie.

– Ile wie Salander?

Mikael zawahał się. Lisbeth była w tej chwili jego jedyną nadzieją na ratunek. Co zrobi, kiedy wróci do domu i odkryje, że zniknął? Na pewno zobaczy zdjęcie z Martinem w kurtce; to, które zostawił na kuchennym stole. Zrozumie? Zaalarmuje innych? Ona nie jest z tych, co dzwonią na policję. Najgorszy wariant z możliwych to ten, że Lisbeth po prostu przyjdzie do Martina i zapyta o Mikaela.

– Odpowiedz! – zażądał Martin lodowatym głosem.

– Zastanawiam się. Lisbeth wie mniej więcej tyle samo co ja. Może trochę więcej. Myślę, że wie więcej. Jest sprytna. To ona powiązała cię z Leną Andersson.

Martin był kompletnie zaskoczony.

– Siedemnastoletnia dziewczyna, którą zamęczyłeś na śmierć w Uppsali w 1966 roku. Nie mów, że jej nie pamiętasz.

Wzrok Vangera pojaśniał. Po raz pierwszy wyglądał na poruszonego. Nie miał pojęcia, że ktoś odkrył ten związek. Lena Andersson nie figurowała w notatniku Harriet.

– Martin – Mikael odezwał się tak spokojnie, jak tylko mógł. – To już koniec. Możesz mnie zabić, ale to już naprawdę koniec. Zbyt wiele osób wie i tym razem wylądujesz w więzieniu.

Martin podniósł się gwałtownie i znów zaczął chodzić tam i z powrotem. Nagle walnął pięścią w ścianę. Muszę pamiętać, że on nie myśli racjonalnie. Kot. Mógł przyjść z kotem tutaj, ale poszedł do rodzinnego grobowca. Nie działa racjonalnie.

Martin zatrzymał się.

– Myślę, że kłamiesz. Wiesz tylko ty i Salander. Nie rozmawialiście z nikim, bo w przeciwnym razie byłaby tu już policja. Wystarczy jeden porządny pożar w chatce i wszystkie dowody trafi szlag.

– A jeżeli to ty się mylisz?

Martin uśmiechnął się niespodziewanie.

– Jeżeli ja się mylę, to faktycznie koniec. Ale nie sądzę. Stawiam na to, że blefujesz. Jaki mam wybór? – A po chwili zastanowienia dodał: – Jedyne słabe ogniwo to ta twoja przeklęta cipa. Muszę ją znaleźć.

– W południe pojechała do Sztokholmu.

Martin zaśmiał się.

– Ach tak. Dlaczego w takim razie przesiedziała cały wieczór w archiwum koncernu?

Serce Mikaela stanęło. On wiedział. Cały czas wiedział.

– Zgadza się. Miała zajrzeć do archiwum, a później pojechać do Sztokholmu – odpowiedział Mikael tak spokojnie, jak tylko potrafił. – Nie wiedziałem, że zabawi tam tak długo.

– Daj sobie spokój. Wiem od szefowej archiwum, że Dirch Frode pozwolił Salander siedzieć tak długo, jak będzie chciała. To znaczy, że wróci do domu w środku nocy.

Strażnik ma mi dać znać, gdy będzie wychodziła.


92% Szwedek, które doświadczyły przemocy seksualnej, nie zgłosiło tego na policji.

Загрузка...