CZĘŚĆ IV. Hostile takeover

11 lipca – 30 grudnia

Rozdział 24

Piątek 11 lipca – sobota 12 lipca

MARTIN VANGER pochylił się nad Mikaelem i przeszukawszy jego kieszenie, znalazł klucz.

– Sprytnie pomyśleliście, żeby wymienić zamek – skomentował. – Zajmę się twoją dziewczyną, gdy tylko wróci do domu.

Mikael milczał. Przypomniał sobie, że Martin to zaprawiony w przemysłowych pojedynkach negocjator. Przejrzał w życiu niejeden blef.

– Dlaczego?

– Dlaczego co?

– Po co to wszystko? – Mikael uczynił nieokreślony ruch głową, omiatając wzrokiem pomieszczenie.

Martin pochylił się ponownie, uniósł podbródek Mikaela i zajrzał mu prosto w oczy.

– Dlatego, że to takie proste – powiedział. – Kobiety znikają cały czas. Nikt ich nie opłakuje. Imigrantki. Kurwy z Rosji. Tysiące ludzi przewijają się co roku przez Szwecję.

Wstał, niemal dumny ze swojego wyznania.

Słowa Martina uderzyły Mikaela jak obuchem.

Boże drogi. To nie jest żadna historyczna zagadka. Martin Vanger morduje kobiety tu i teraz. I zupełnie nieświadomie wdepnąłem prosto w…

– Nie mam teraz żadnego gościa. Ale może zainteresuje cię to, że przez całą zimę i wiosnę, gdy ty ślimaczyłeś się razem z Henrikiem, mieszkała tutaj pewna dziewczyna. Miała na imię Irina. Białorusinka. Siedziała tutaj zamknięta w klatce, kiedy jadłeś u mnie obiad. To był całkiem przyjemny wieczór, prawda?

Martin usiadł na ławie i zamachał nogami. Mikael przymknął oczy. Nagle poczuł pieczenie w przełyku i pośpiesznie zaczął przełykać ślinę.

– Co robisz z ciałami?

– Przy pomoście mam łódź. Wypływam daleko w morze. W odróżnieniu od mojego ojca nie zostawiam po sobie śladów. Ale on też był nie w ciemię bity. Rozproszył swoje ofiary po całej Szwecji.

Poszczególne elementy puzzli zaczęty się układać w całość. Gottfried Vanger. Od 1949 do 1965 roku. W 1966 roku, w Uppsali przejął od niego pałeczkę syn.

– Podziwiasz swojego ojca?

– Był moim nauczycielem. Przeszedłem inicjację, gdy miałem czternaście lat.

– Uddevalla. Lea Persson.

– Właśnie. Byłem tam wyłącznie obserwatorem, ale byłem.

– 1964. Sara Witt w Ronneby.

– Miałem wtedy szesnaście lat. Pierwszy raz posiadłem kobietę. Gottfried mnie nauczył. To ja ją udusiłem.

Chwali się. Boże mój jedyny, co za nienormalna rodzina.

– Chyba rozumiesz, że to jest chore?

Martin wzruszył nieznacznie ramionami.

– Myślę, że nie potrafisz pojąć tego boskiego uczucia. Uczucia absolutnej kontroli nad życiem i śmiercią innego człowieka.

– Torturowanie i mordowanie kobiet sprawia ci przyjemność?

Szef koncernu zamyślił się ze wzrokiem utkwionym w jakimś nieokreślonym punkcie na ścianie. A po chwili zademonstrował swój uroczy, promienny uśmiech.

– Nie sądzę. Przeprowadzając intelektualną analizę swojego stanu, dochodzę do wniosku, że bliżej mi do seryjnego gwałciciela niż seryjnego mordercy. A tak naprawdę jestem seryjnym porywaczem. Śmierć pojawia się, że tak powiem, jako naturalna konsekwencja, ponieważ muszę ukryć przestępstwo. Rozumiesz?

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Mikael tylko skinął głową.

– Naturalnie takie działania nie są społecznie akceptowane, ale mój występek polega głównie na tym, że łamię pewne konwencje. Śmierć następuje dopiero pod koniec wizyt moich gości, kiedy mi się już znudzą. Najbardziej fascynujące jest ich rozczarowanie.

– Rozczarowanie? – Mikael nie krył zdziwienia.

– Właśnie tak. Rozczarowanie. Myślą, że przeżyją, jeżeli tylko będą robić wszystko zgodnie z moją wolą. Stosują się do moich zasad, zaczynają mi ufać, sądząc, że jestem ich kolegą. I do samego końca mają nadzieję, że to koleżeństwo coś znaczy. Rozczarowanie pojawia się wtedy, gdy nagle odkrywają, że zostały oszukane.

Obszedł ławę i oparł się o klatkę.

– Ty, ze swoimi mieszczańskimi konwenansami, nigdy nie zrozumiesz, ile napięcia może dostarczyć samo planowanie porwania. To nie może być działanie pod wpływem impulsu, tacy porywacze zawsze kończą za kratkami. To wymaga rzetelnej wiedzy z tysiącem szczegółów, które trzeba wziąć pod uwagę. Muszę zidentyfikować ofiarę i rozpracować jej życie. Kim jest? Skąd pochodzi? Jak mogę do niej dotrzeć? Jak mam się zachowywać, żeby zostać z ofiarą sam na sam, nie ryzykując, że moje nazwisko kiedyś pojawi się w dochodzeniu policyjnym?

Przestań, pomyślał Mikael. Martin Vanger mówił o uprowadzeniach i morderstwach w niemal akademickim tonie, jak gdyby prezentował swój odmienny pogląd w jakimś tajemniczym teologicznym sporze.

– Ale czy to naprawdę cię interesuje? – zapytał i pochyliwszy się nad Mikaelem, pogładził go po policzku. Jego dotyk był delikatny, prawie czuły.

– Rozumiesz chyba, że to może się skończyć w tylko jeden sposób? Będziesz miał coś przeciwko temu, że zapalę?

Mikael pokręcił głową.

– Ale możesz mnie poczęstować – odpowiedział.

Spełniając jego życzenie, Martin zapalił dwa papierosy, umieścił ostrożnie jednego z nich w ustach Mikaela i poczekał, aż się zaciągnie.

– Dzięki – powiedział odruchowo Mikael.

Martin znów się roześmiał.

– No widzisz. Już zacząłeś się stosować do zasad. Twoje życie spoczywa w moich rękach. Wiesz, że w każdej sekundzie mogę cię zabić. Zaapelowałeś do mnie o poprawę jakości swojego życia, uczyniłeś to, używając racjonalnego argumentu i odrobiny pochlebstw. No i spotkała cię nagroda.

Mikael potwierdził milcząco. W jego piersi niemiłosiernie tłukło się serce.

KWADRANS PO JEDENASTEJ Lisbeth Salander przewracała kolejną stronę gazety, popijając wodę z butelki. Dokonawszy odkrycia, nie zachłysnęła się jak Mikael, ale wytrzeszczyła oczy.

Klik!

Od dwóch godzin przekopywała się przez gazetki zakładowe. Gazetę główną, zatytułowaną niewyszukanie „Informacje o przedsiębiorstwie", zdobiło logo koncernu: powiewająca na wietrze szwedzka flaga, której jeden bok przechodził w strzałkę. Najwyraźniej pisemko było produktem działu reklamy i zawierało materiały propagandowe, których celem było stworzenie poczucia, że wszyscy zatrudnieni w firmie są jedną wielką rodziną.

W lutym 1967 roku Henrik Vanger wykazał się szerokim gestem wobec pięćdziesięciu pracowników głównego biura. Zafundował im i ich rodzinom tygodniowe ferie zimowe w Harjedalen. Bezpłatne wakacje były czymś w rodzaju podziękowania za wydajną pracę; w minionym roku koncern osiągnął rekordowy zysk. Do wynajętego z tej okazji ośrodka wczasowego pojechali również przedstawiciele działu PR, by przygotować specjalny fotoreportaż.

Większość zdjęć z zabawnymi podpisami pochodziła ze stoku narciarskiego, kilka – z baru, gdzie ten i ów roześmiany pracownik o zmrożonej twarzy wznosił kufel piwa. Dwa zdjęcia dokumentowały skromną przedpołudniową uroczystość, w trakcie której Henrik Vanger mianował czterdziestojednoletnią Ullę-Britt Mogren najlepszą pracownicą biurową roku. Otrzymała szklany półmisek i pięćset koron premii. Wręczenie nagrody miało miejsce na hotelowym tarasie, prawdopodobnie między jednym a drugim zjazdem ze stoku. Na jednej z fotografii uwieczniono około dwudziestu osób. Po prawej stronie, zaraz za Henrikiem, stał długowłosy blondyn. Miał na sobie ciemną kurtkę z wyraźnie jaśniejszymi wstawkami. Czarno-białe zdjęcie nie zdradzało koloru, ale Lisbeth mogła dać głowę, że jaśniejsze łaty na barkach są czerwone.

Podpis pod spodem wyjaśniał: pierwszy od prawej – studiujący w Uppsali, dziewiętnastoletni, Martin Vanger. Już teraz mówi się o nim jako o przyszłej nadziei kierownictwa koncernu.

Got you - wymamrotała Lisbeth.

Wyłączyła lampkę, zostawiając na biurku porozrzucane gazety – niech się nimi jutro zajmie ta jędza, Bodil Lindgren.

Opuściła archiwum bocznymi drzwiami. W polowie drogi na parking przypomniała sobie, że przecież obiecała powiadomić strażnika. Rozejrzawszy się dookoła, stwierdziła, że musiałaby wrócić i obejść cały budynek, żeby dotrzeć do siedzącego po drugiej stronie wartownika. Fuck that - zdecydowała.

Już przy motocyklu włączyła komórkę i wystukała numer Mikaela. Mechaniczny głos oznajmił, że abonent jest czasowo niedostępny. Zaraz potem odkryła, że między czwartą a dziewiątą Mikael dzwonił do niej dokładnie trzynaście razy. Ale ani raz przez ostatnie dwie godziny.

Milczał też telefon stacjonarny w chatce. Lisbeth zmarszczyła brwi, przypięła do bagażnika torbę z laptopem, założyła kask i odpaliła silnik. Podróż sprzed budynku głównej siedziby firmy na wyspę zajęła jej dziesięć minut. W kuchni paliło się światło, ale chatka była pusta.

Lisbeth wyruszyła na krótki rekonesans po okolicy. Dość szybko zweryfikowała swój pierwotny pomysł, że Mikael poszedł do Dircha Frodego. Nawet nie przechodząc na drugą stronę mostu, zobaczyła, że w willi adwokata panują ciemności. Spojrzała na zegarek. Była za dwadzieścia dwunasta.

Wróciwszy do domu, wyjęła z szafy komputer, który zapisywał zdjęcia rejestrowane przez zewnętrzne kamery cyfrowe. Prześledzenie rozwoju wypadków zajęło jej trochę czasu.

O 15.32 Mikael wszedł do domu.

O 16.03 wyszedł do ogrodu, gdzie wypił kawę i studiował wziętą z domu teczkę. W czasie godzinnego pobytu na wolnym powietrzu trzykrotnie zadzwonił z komórki. Kolejne rozmowy zgadzały się co do minuty z telefonami, których nie odebrała Lisbeth.

O 17.21 poszedł na spacer. Wrócił po piętnastu minutach.

O 18.20 podszedł do furtki, spoglądając w kierunku mostu.

O 21.03 wyszedł ponownie i nie wrócił.

Lisbeth przejrzała szybko zdjęcia z drugiego komputera, dokumentujące przebieg wypadków po drugiej stronie furtki.

O 19.12 wrócił do domu Gunnar Nilsson.

O 19.42 ktoś w saabie należącym do gospodarstwa Ostergarden pojechał w kierunku Hedestad, by wrócić o 20.02. Krótka przejażdżka do kiosku przy stacji benzynowej?

Potem długo nic się nie działo, aż do godziny 21.00, kiedy drogą przemknął samochód Martina Vangera. Trzy minuty później Mikael opuścił chatkę.

Prawie godzinę później, o 21.50, nieoczekiwanie w zasięgu obiektywu znalazł się sam Martin. Przez ponad pół minuty stał przy furtce, obserwując dom. Zajrzał do środka przez kuchenne okno, wszedł na ganek, nacisnął klamkę i wyciągnął z kieszeni klucz. Przekonawszy się, że nie pasuje do nowego zamka, postał jeszcze chwilę, by w końcu odwrócić się na pięcie i odejść.

Nagle Lisbeth poczuła przeszywający całe ciało lodowaty chłód.

MARTIN VANGER znów zostawił Mikaela bez dozoru; ciągle w tej samej niewygodnej pozycji, z rękami skutymi na plecach i szyją przytroczoną łańcuchem do podłogi. Próbował wymacać kajdanki, ale wiedział, że nie będzie mógł ich otworzyć. Ściskały mu przeguby rąk tak mocno, że zaczął tracić czucie w palcach. Był bez szans. Zamknął oczy.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło, zanim ponownie usłyszał kroki Martina. Gdy przemysłowiec pojawił się w zasięgu jego wzroku, wyglądał na zatroskanego.

– Niewygodnie ci? – zapytał.

– Tak – odpowiedział Mikael.

– To twoja wina. Powinieneś był pojechać do domu.

– Dlaczego mordujesz?

– To mój świadomy wybór. Przez całą noc mógłbym z tobą dyskutować o moralnych i intelektualnych aspektach mojego działania, ale to nie zmienia faktu. Spróbuj popatrzeć na to w ten sposób: człowiek to skórzana powłoka, zawierająca komórki, krew i inne składniki chemiczne. O paru ludziach napiszą w książkach historycznych. Ale większość padnie i zginie bez śladu.

– Mordujesz kobiety.

– My, mordujący dla przyjemności – nie jestem osamotniony w tym hobby – żyjemy pełnią życia.

– Ale dlaczego Harriet, własną siostrę?

Wyraz twarzy Martina nagle się zmienił. Dopadłszy jednym susem Mikaela, złapał go za włosy.

– Co się z nią stało?

– O co ci chodzi? – wydyszał Mikael.

Próbował przekręcić głowę, by zminimalizować ból u nasady włosów. Momentalnie poczuł wrzynający się w szyję łańcuch.

– Ty i ta twoja Salander. Do czego doszliście?

– Puść mnie. Przecież rozmawiamy.

Martin zwolnił chwyt i usiadł obok po turecku. Nieoczekiwanie w jego ręku pojawił się nóż i po chwili Mikael poczuł pod okiem ostry szpic. Z trudem spojrzał na Martina.

– Do jasnej cholery, co się z nią stało?

– Nie rozumiem. Myślałem, że ją zamordowałeś.

Vanger przez jakiś czas świdrował Mikaela spojrzeniem, po czym – już rozluźniony – wstał i znów zaczął wędrować po pokoju. Rzuciwszy nóż na podłogę, zaśmiał się i odwrócił w stronę Mikaela.

– Harriet, Harriet, ciągle ta Harriet. Próbowaliśmy z nią rozmawiać. Gottfried próbował ją nauczyć. Myśleliśmy, że jest naszym człowiekiem, że zaakceptowała swój obowiązek, ale ona była zwykłą… cipą. Sądziłem, że mam ją pod kontrolą, ale ona zamierzała powiedzieć Henrikowi i zrozumiałem, że nie mogę na niej polegać. Prędzej czy później opowiedziałaby również o mnie.

– Zabiłeś ją.

– Chciałem ją zabić. Miałem zamiar ją zabić, ale przyjechałem za późno. Nie mogłem się dostać na wyspę.

Mikael usiłował zrozumieć słowa Martina, ale miał wrażenie, że w jego mózgu pojawił się napis: information overload. Martin Vanger nie wiedział, co się stało z jego siostrą!

Ni stąd, ni zowąd Martin wyjął z marynarki komórkę i przyjrzawszy się jej ekranowi, położył ją na krześle, obok pistoletu.

– Pora to wszystko zakończyć. Muszę jeszcze dzisiaj rozprawić się z tą twoją anorektyczną sroczką.

Wyjął z szafki wąski rzemień, związał go w pętlę i zacisnął wokół szyi Mikaela. Odpiął łańcuch, pomógł leżącemu stanąć na nogi i pchnął ku ścianie. Przewlekł rzemień przez metalowe oczko nad głową Mikaela i napiął wystarczająco mocno, żeby zmusić go do stania na palcach.

– Czy nie za ciasno? Możesz oddychać?

Poluzował rzemień i przypiął jego koniec odrobinę niżej.

– Nie chcę, żebyś od razu się udusił.

Pętla zacisnęła się na szyi Mikaela tak mocno, że nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.

Martin przyglądał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem.

Zupełnie niespodziewanie rozpiął mu spodnie i ściągnął razem ze slipami. W czasie tego gwałtownego manewru Mikael na moment stracił kontakt z podłożem i zawisł w powietrzu. Martin poszedł po nożyczki i poprzecinał nimi t-shirt Mikaela, rzucając strzępy na podłogę. I jeszcze raz stanął w pewnej odległości od ofiary i zaczął ją bacznie obserwować.

– Nigdy nie miałem tutaj chłopca – odezwał się poważnym tonem. – Nigdy nie dotykałem żadnego mężczyzny… oprócz ojca. To był mój obowiązek.

Mikaelowi dudniło w skroniach. Ciało ciążyło coraz bardziej. Stawiając stopy na podłodze, ryzykował uduszenie. Próbował znaleźć oparcie w betonowej ścianie za plecami, ale palce nie miały o co zahaczyć.

– Nadeszła pora – powtórzył Martin.

Chwyciwszy rzemień, napiął go jeszcze bardziej. Mikael poczuł zaciskającą się coraz mocniej pętlę.

– Zawsze się zastanawiałem, jak smakuje mężczyzna.

Znów pociągnął za powróz, a potem nagle pochylił się i pocałował Mikaela w usta. W tym samym momencie ciszę rozdarł chłodny głos.

– Ty plugawa świnio! W tej wsi to ja mam monopol na takie rzeczy.

MIKAEL SŁYSZAŁ głos Lisbeth jak przez czerwoną mgłę. Udało mu się skoncentrować na tyle, żeby dostrzec stojącą w drzwiach Salander. Patrzyła na Vangera oczyma bez wyrazu.

– Nieee… ucie… kaj – próbował ją ostrzec Mikael.

Nie widział twarzy Martina, ale niemal fizycznie czuł, jaki szok przeżywa właśnie odwracający się mężczyzna. Na moment czas stanął w miejscu. A później Vanger sięgnął po zostawiony na krześle pistolet.

Zrobiwszy trzy szybkie kroki w przód, Lisbeth zamachnęła się kijem golfowym, który trzymała wzdłuż ciała. Metalowa główka przecięła powietrze szerokim łukiem, trafiając Martina w obojczyk i bark. Cios był tak silny, że słychać było odgłos kruszonych kości. Vanger zaczął potwornie wrzeszczeć.

– Lubisz ból? – zapytała Salander. Jej głos był szorstki jak papier ścierny.

Mikael pomyślał, że do końca życia nie zapomni wyglądu Lisbeth ruszającej do natarcia. Obnażone zęby, niczym u drapieżnego zwierza. Oczy błyszczące czernią. Dziewczyna poruszała się błyskawicznie, jak pajęczyca całkowicie skoncentrowana na łupie. Ponownie wywinęła kijem, tym razem raniąc klatkę piersiową.

Martin potknął się o krzesło i upadł. Pistolet stuknął o podłogę u stóp Lisbeth, która jednym kopnięciem przesunęła go na bezpieczną odległość.

A później uderzyła trzeci raz, właśnie wtedy, gdy Vanger usiłował podnieść się na nogi. Trafiła w biodro. Niemal jednocześnie z mlaśnięciem ciosu rozległ się przeraźliwy ryk. Czwarte uderzenie wymierzyła w łopatkę.

– Lis… errrth… – wycharczał Mikael.

Wydawało mu się, że traci świadomość. Ból w skroniach był nie do wytrzymania.

Odwróciwszy się, Salander zobaczyła jego pąsową twarz, wytrzeszczone oczy i wysuwający się z ust język.

Wystarczył moment, żeby znalazła leżący na podłodze nóż. Kątem oka zerknęła na Vangera, który na kolanach i z bezwładnym ramieniem usiłował się od niej oddalić. Przez chwilę nie powinien sprawiać kłopotów. Wypuściła z ręki kij, podniosła szpiczasty, ale tępy nóż i stojąc na palcach, gorączkowo zaczęła walczyć ze skórzanym powrozem. Upłynęło wiele sekund, zanim Mikael w końcu runął na ziemię. Z zaciśniętą na szyi pętlą.

LISBETH SPOJRZAŁA ponownie na Martina. Udało mu się stanąć na nogi, ale zgięty wpół, ciągle nie stwarzał zagrożenia. Chwilowo go ignorując, z trudem wcisnęła palce pod rzemień zaciśnięty wokół szyi Mikaela i ostatecznie zdobyła się na użycie noża. Manewrując ostrym szpicem, niechcący drasnęła Mikaela w szyję. Uwolniony mężczyzna, charcząc, z trudem łapał oddech.

Przez moment doznał niesamowitego uczucia, że jego ciało zlewa się z duszą. Wzrok miał tak ostry, że potrafił rozróżnić każdy znajdujący się w powietrzu pyłek. Doskonale czuł woń potu Lisbeth i zapach jej skórzanej kurtki. Wyłapywał każdy oddech i szelest ubrania, jak gdyby dźwięki dochodziły z nałożonych na uszy słuchawek. Złudzenie prysło, gdy tylko krew znów zaczęła krążyć w jego głowie, a twarz przybrała normalny kolor.

Lisbeth zerknęła na drzwi właśnie wtedy, gdy Martin za nimi znikał. Zerwała się na równe nogi, chwyciła w locie pistolet i – sprawdziwszy magazynek – odbezpieczyła. Mikael zauważył, że dziewczyna najwyraźniej umie obchodzić się z bronią. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła i utkwiła wzrok w leżącym na stole komplecie kluczy.

– Złapię go – powiedziała, pędząc ku drzwiom.

Chwyciła w biegu kluczyki do kajdanków i celnym back-handem podała je Mikaelowi.

Chciał ją zatrzymać, ale zanim zdążył wydobyć z gardła jakikolwiek dźwięk, już zniknęła za drzwiami.

LISBETH NIE ZAPOMNIAŁA, że Vanger jest posiadaczem sztucera, i wchodząc do przesmyku między garażem a kuchnią, zatrzymała się na moment, ujęła pistolet oburącz i – gotowa do strzału – nasłuchiwała odgłosów zdradzających obecność uciekającego. Nie słyszała nic. Instynktownie przesuwała się w stronę kuchni i gdy już miała przekraczać jej próg, usłyszała ruszający sprzed domu samochód. Rzuciła się z powrotem i wybiegając z garażu przez boczne drzwi, zobaczyła tylne światła skręcające w stronę mostu. Ruszyła za nimi co sił w nogach. Schowała pistolet do kieszeni kurtki i nie przejmując się brakiem kasku, odpaliła motocykl. Już po chwili opuszczała wyspę.

Gdy dojeżdżała do ronda z wylotem na drogę E4, Vanger mógł mieć jakieś dziewięćdziesiąt sekund przewagi. Nie widziała go. Zahamowała, wyłączyła silnik i uważnie nasłuchiwała.

Niebo pokrywały ciężkie chmury, ale nad widnokręgiem powoli wstawał świt. Najpierw usłyszała odgłos silnika, a później zobaczyła sunący na południe samochód Vangera. Jednym kopnięciem uruchomiła motocykl, wrzuciła bieg i przejechała pod wiaduktem. Z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę ścięła zakręt przy wjeździe na E4. Przed sobą miała drogę prostą jak drut i tylko jeden samochód. Przekręciła manetkę gazu i skoczyła do przodu. Gdy droga biegnąca wzdłuż grzbietu wzniesienia zaczęła łagodnie skręcać, Lisbeth pędziła z góry sto siedemdziesiąt na godzinę, czyli mniej więcej z maksymalną prędkością, na jaką było stać jej własnoręcznie podrasowany pojazd. Po dwóch minutach jakieś czterysta metrów przed sobą znów zobaczyła znajome volvo.

Analiza konsekwencji. Co teraz?

Zwolniła do bardziej stosownej prędkości i utrzymując sto dwadzieścia kilometrów na godzinę nie spuszczała samochodu z oczu. Na kilku wirażach zniknął jej z pola widzenia, ale po chwili znów miała go jak na dłoni, mniej więcej dwieście metrów przed sobą.

Musiał zauważyć światło jej reflektora, ponieważ wjeżdżając w kolejny długi łuk, zdecydowanie przyspieszył. Znów przekręciła rączkę gazu do oporu, ale ponieważ na każdym zakręcie musiała hamować, dystans się zwiększał.

Z daleka zobaczyła światła ciężarówki. Martin Vanger najwyraźniej też. Zupełnie nieoczekiwanie zwiększył prędkość i gdy do nadjeżdżającego kolosa zostało zaledwie sto pięćdziesiąt metrów, zjechał na przeciwległy pas. Lisbeth widziała jak kierowca, hamując w popłochu, daje rozpaczliwe znaki światłami. Ale dzieląca ich odległość była zbyt mała, a kolizja nieunikniona. Vanger z przeraźliwym hukiem wjechał prosto w przód ciężarówki.

Lisbeth instynktownie zahamowała, by dopiero za moment ujrzeć przyczepę wsuwającą się ukośnie na jej pas. Przy tej prędkości już po dwóch sekundach znalazła się na miejscu wypadku. Ponownie przyspieszając, zjechała na skraj szosy, by uniknąć zderzenia. Od tyłu przyczepy dzielił ją tylko jakiś metr. Kątem oka dostrzegła buchające spod podwozia ciężarówki płomienie.

Zatrzymała się po stu pięćdziesięciu metrach. Gdy zobaczyła wyskakującego z kabiny kierowcę ciężarówki, znów ruszyła przed siebie. Przejechawszy dwa kilometry na południe, za Akerby skręciła w lewo i wróciła starą, równoległą do E4 szosą. Mijając miejsce wypadku, zauważyła ze wzniesienia, że przy ciężarówce zatrzymały się dwa samochody osobowe. Zaklinowane pod podwoziem kolosa i totalnie spłaszczone volvo Vangera w dalszym ciągu płonęło. Jakiś mężczyzna próbował zdusić pożar niewielką gaśnicą.

Lisbeth wrzuciła bieg, dodała gazu i wkrótce na niskich obrotach wjechała do Hedeby. Zaparkowawszy przed chatką, poszła pieszo do willi na cyplu.

MIKAEL CIĄGLE walczył z kajdankami. Miał tak zdrętwiałe palce, że nie potrafił utrzymać klucza. Lisbeth pomogła mu uwolnić ręce i trzymała jego dłonie tak długo, aż znów zaczęła krążyć w nich krew.

– Martin? – zapytał ochrypłym głosem.

– Nie żyje. Wjechał prosto w ciężarówkę, sto pięćdziesiąt na godzinę, na E4, parę kilometrów na południe.

Mikael wytrzeszczył oczy. Nie było jej przecież zaledwie kilka minut.

– Musimy… zadzwonić na policję.

Mówienie ciągle sprawiało mu trudność. Nagle zaczął kaszleć.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

PRZEZ DZIESIĘĆ MINUT Mikael nie był w stanie się podnieść. Oparty o ścianę, siedział nagi na podłodze i masował szyję. Niezdarnym ruchem podniósł do ust butelkę z wodą. Lisbeth czekała cierpliwie, aż wróci mu czucie. A czekając, przemyśliwała różne rzeczy.

– Ubierz się!

Pociętym t-shirtem usunęła odciski palców z kajdanków, noża i kija do golfa. Butelkę po wodzie zabrała z sobą.

– Co robisz?

– Ubieraj się. Zaczyna świtać. Pospiesz się!

Mikael stanął niepewnie na nogach, założył slipy, dżinsy, i wsunął stopy w tenisówki. Upychając jego skarpety do kieszeni kurtki, Lisbeth zapytała:

– Czego tutaj dotykałeś?

Mikael rozejrzał się, próbując sobie przypomnieć. W końcu powiedział, że niczego oprócz drzwi i kluczy. Lisbeth znalazła je w przewieszonej przez krzesło marynarce Vangera. Wytarła dokładnie klamkę, kontakt, i zgasiła światło. Pomogła Mikaelowi wejść po schodach i zostawiając go na chwilę w przesmyku, pobiegła odstawić na miejsce kij do golfa. Wróciła z ciemnym t-shirtem należącym do Martina.

– Załóż. Nie chcę, żeby ktoś zobaczył, jak półnagi wałęsasz się po nocy.

Mikael uświadomił sobie, że jest w szoku. Lisbeth przejęła dowodzenie, a on tylko bezwolnie wykonuje jej rozkazy. Wyprowadziła go z domu Vangera i przez całą drogę do chatki nie wypuszczała z objęcia. Gdy tylko weszli do środka, zatrzymała go.

– Jeżeli ktoś nas widział i zapyta, co robiliśmy w nocy na dworze, to poszliśmy na spacer, byliśmy na cyplu i kochaliśmy się pod gołym niebem.

– Lisbeth, nie mogę…

– Wskakuj pod prysznic. Już!

Pomogła mu się rozebrać i popchnęła do łazienki. Nastawiła wodę na kawę i w błyskawicznym tempie przygotowała sześć kanapek z serem, pasztetem i solonym ogórkiem. Kiedy Mikael, kulejąc, wrócił do pokoju, siedziała zamyślona przy kuchennym stole. Przyjrzała się badawczo jego siniakom i zadrapaniom. Pętla werżnęła się tak mocno, że pozostawiła ciemnoczerwony ślad wokół szyi. Szpic noża zadrasnął skórę po lewej stronie.

– Chodź – nakazała. – Połóż się.

Przyniosła plaster i opatrzyła ranę. Nalała mu kawy do kubka i podała kanapkę.

– Nie jestem głodny – bronił się.

– Jedz – powiedziała rozkazująco, sama wbijając zęby w kromkę z serem.

Mikael przymknął powieki. Ale po chwili usiadł i zaczął jeść. Gardło bolało go tak bardzo, że ledwo przełknął pierwszy kęs.

Lisbeth ściągnęła kurtkę i wyjęła z kosmetyczki pudełeczko z maścią tygrysią.

– Poczekaj z kawą, aż wystygnie. Połóż się na brzuchu.

Przez pięć minut masowała mu plecy, jednocześnie wcierając preparat w skórę. Następnie powtórzyła zabieg na klatce piersiowej.

– Jeszcze jakiś czas będziesz miał porządne siniaki.

– Lisbeth, musimy zadzwonić na policję.

– Nie! – odpowiedziała z takim przekonaniem, że Mikael otworzył oczy, żeby się jej przyjrzeć.

– Jeżeli zadzwonisz na policję, to ja spadam. Nie chcę mieć z nimi do czynienia. Martin Vanger nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym. Był sam. Pozwól policji albo komuś innemu odkryć tę jego cholerną salkę tortur. Ani ty, ani ja nie wiemy nic o jej istnieniu, podobnie jak wszyscy inni w tej wsi.

– Dlaczego?

Zignorowawszy jego pytanie, przeszła do masażu ud.

– Lisbeth, nie możemy tak po prostu…

– Jak zaczniesz ględzić, to zaciągnę cię do tej jego komórki i zakuję w łańcuch.

Mikael zasnął tak niespodziewanie, jak gdyby nagle zemdlał.

Rozdział 25

Sobota 12 lipca – poniedziałek 14 lipca

MIKAEL WZDRYGNĄŁ SIĘ i – wyrwany nagle ze snu – zaczął pocierać szyję, próbując uwolnić ją od ucisku pętli. Była piąta rano. Lisbeth chwyciła go za dłonie i trzymała bez słowa. Spojrzał na nią nieprzytomnie.

– Nie wiedziałem, że grasz w golfa – wymamrotał i ponownie zamknął oczy.

Posiedziała na skraju łóżka jeszcze kilka minut. Upewniwszy się, że Mikael zasnął, opuściła sypialnię.

Przed chwilą wróciła z inspekcji w piwnicy Martina Vangera. Podczas gdy Mikael spał, zbadała dokładnie miejsce przestępstwa. Oprócz narzędzi tortur znalazła okazały zbiór czasopism z twardą pornografią oraz całą kolekcję powklejanych do albumów polaroidowych zdjęć.

Nie natrafiła na żaden pamiętnik, ale wzięła ze sobą dwie teczki ze zdjęciami legitymacyjnymi i ręcznie prowadzonymi notatkami o kobietach. Do nylonowej torby Salander trafił również znaleziony na piętrze domu laptop Martina.

Gdy Mikael zasnął ponownie, Lisbeth zajęła się przeglądaniem materiałów Vangera. Kilka minut po szóstej wyłączyła komputer. Zapaliwszy papierosa, przygryzła dolną wargę.

Razem z Mikaelem wszczęła pogoń za kimś, kto w ich przekonaniu był należącym do przeszłości seryjnym mordercą. Dokonali zupełnie innego odkrycia. Nie potrafiła sobie wyobrazić okrucieństw, które musiały rozgrywać się w piwnicy Vangera, w samym środku prawdziwej idylli.

Próbowała zrozumieć.

Martin Vanger mordował kobiety od połowy lat sześćdziesiątych. Przez ostatnie piętnaście lat – z częstotliwością jednej do dwóch w roku. Robił to tak dyskretnie i profesjonalnie, że nikt nawet nie domyślał się, że jest seryjnym mordercą. Jak to było możliwe?

Odpowiedzi, przynajmniej częściowo, udzielały materiały z jego teczek.

Ofiarami Vangera były anonimowe kobiety, często świeżo przybyłe do Szwecji imigrantki, które w nowym kraju nie miały ani przyjaciół, ani znajomych. Pojawiały się prostytutki oraz inne kobiety o niskim statusie społecznym, nierzadko uzależnione, pozbawione opieki socjalnej.

Studiując wcześniej psychologię seksualnych sadystów, Lisbeth dowiedziała się, że tego typu mordercy chętnie zbierają pamiątki po swoich ofiarach. Dzięki nim mogą później, choćby połowicznie, zrekonstruować doznane rozkosze. Martin Vanger kolekcjonował wspomnienia, prowadząc „księgę śmierci". Dokładnie katalogował i oceniał swoje ofiary. Komentował i szczegółowo opisywał ich cierpienia. Oprócz tego dokumentował swoje czyny przy pomocy kamery i aparatu fotograficznego.

Celem była przemoc i uśmiercanie, ale Lisbeth nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w gruncie rzeczy Vangera najbardziej interesowały same łowy. W swoim laptopie stworzył bazę danych na temat setek kobiet. Były wśród nich pracownice koncernu, kelnerki z restauracji, w których zwykle jadał, recepcjonistki z hoteli, urzędniczki z Kasy Ubezpieczeń, sekretarki pracujące u znajomych biznesmenów i mnóstwo innych kobiet. Wyglądało na to, że Martin Vanger rejestrował i opisywał niemal każdą kobietę, z którą się zetknął.

Zamordował zaledwie ich nieznaczną część, ale wszystkie wciągnięte do rejestru kobiety w jego otoczeniu były potencjalnymi ofiarami. Samo dociekanie i badanie życiorysów tych kobiet było zapewne pasjonującym hobby, któremu Vanger musiał poświęcać niezliczone godziny.

Mężatka czy samotna? Ma dzieci i rodzinę? Gdzie pracuje? Gdzie mieszka? Jaki prowadzi samochód? Jakie ma wykształcenie? Kolor włosów? Kolor skóry? Figura?

Lisbeth doszła do wniosku, że zbieranie danych osobowych potencjalnych ofiar musiało być dla Martina istotnym składnikiem seksualnych fantazji. W pierwszym rzędzie był stalkerem, a dopiero w drugim – mordercą.

Przeczytawszy wszystko, odkryła w jednej z teczek niewielką kopertę. Wyłuskała z niej dwa wyblakłe i sfatygowane polaroidowe zdjęcia. Na pierwszym ciemnowłosa dziewczyna w czarnych spodniach siedziała przy stole. Jej piersi były nagie i szpiczaste. Odwróciła twarz i uniosła rękę w obronnym geście, jak gdyby nagle zaskoczona widokiem aparatu. Na drugim zdjęciu miała obnażone również podbrzusze. Leżała na łóżku przykrytym niebieską kapą, z ciągle odwróconą twarzą.

Lisbeth schowała kopertę ze zdjęciami do kieszeni kurtki, po czym włożyła teczki do pieca i podpaliła zapałką. Po kilku minutach poruszała pogrzebaczem w popiele. Kiedy poszła na krótki spacer, by dyskretnie utopić laptop Martina pod mostem, w dalszym ciągu lało jak z cebra.

KIEDY O ÓSMEJ RANO Dirch Frode zdecydowanym ruchem otworzył drzwi wejściowe, Lisbeth siedziała przy kuchennym stole i paląc papierosa, piła kawę. Miał popielatą twarz i wyglądał, jak gdyby ktoś brutalnie wyrwał go ze snu.

– Gdzie jest Mikael? – zapytał.

– Jeszcze śpi.

Mężczyzna usiadł na krześle. Lisbeth napełniła kubek kawą i bez słowa przesunęła go w stronę adwokata.

– Martin… Właśnie się dowiedziałem, że w nocy Martin zginął w wypadku samochodowym.

– Przykre – skomentowała Lisbeth między dwoma łykami kawy.

Frode podniósł wzrok i spojrzał na nią skonsternowany. Dopiero po chwili wytrzeszczył oczy. – Co…?

– Zderzył się. Niemiło.

– Wie pani, co się stało?

– Wjechał prosto pod ciężarówkę. Popełnił samobójstwo. Miał na głowie finansowe imperium, które chwieje się w posadach. Nie wytrzymał presji i stresu. Przynajmniej w tym stylu – podejrzewam – będzie się pisało o wypadku w prasie.

Dirch Frode sprawiał wrażenie osoby, która za chwilę dostanie apopleksji. Naraz wstał, poszedł do sypialni i otworzył drzwi.

– Proszę go nie budzić! – powiedziała ostrym tonem.

Frode przyjrzał się śpiącemu mężczyźnie. Bez trudu dostrzegł siniaki na twarzy i krwiste wybroczyny na tułowiu. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na jaskrawej obręczy wokół szyi. Lisbeth dotknęła jego ramienia i zamknęła drzwi. Frode wrócił do kuchni i osunął się ciężko na ławę.

LISBETH OPOWIEDZIAŁA pokrótce przebieg nocnych wydarzeń. Szczegółowo opisała izbę tortur i wyjaśniła, w jakich okolicznościach ujrzała Mikaela z pętlą na szyi i stojącego przed nim dyrektora koncernu Vangera. Streściła wynik swoich wczorajszych poszukiwań w archiwum koncernu, podkreślając, że powiązała ojca Martina z siedmioma morderstwami.

Frode słuchał, nie przerywając. Kiedy skończyła, siedział w milczeniu przez kilka minut. A później, westchnąwszy głęboko, pokręcił głową i zapytał:

– I co teraz mamy zrobić?

– To nie mój problem – odpowiedziała obojętnie.

– Ale…

– Jeżeli chodzi o mnie, moja stopa nigdy nie stanęła w Hedestad.

– Nie rozumiem.

– W żadnym wypadku nie chcę występować w jakimkolwiek raporcie policji. Po prostu nie istnieję w tym kontekście. Jeśli moje nazwisko pojawi się w związku z tą historią, zaprzeczę wszystkiemu i nie udzielę odpowiedzi na żadne pytanie.

Frode przyglądał się jej badawczo.

– Nie rozumiem.

– Nie musi pan rozumieć.

– No więc co mam zrobić?

– Decyzja należy do pana, byleby pan nie mieszał w to mnie i Mikaela.

Frode był blady jak ściana.

– Proszę spojrzeć na to w ten sposób: wie pan tylko, że Martin Vanger zginął w wypadku samochodowym. Nie ma pan pojęcia o tym, że to szaleniec i morderca. Nigdy nie słyszał pan o izbie tortur w jego piwnicy.

Położyła na stole klucze.

– Ma pan trochę czasu, zanim ktoś, kto zechce uprzątnąć piwnicę Martina, odkryje tę tajną komórkę. To może trochę potrwać.

– Musimy pójść z tym na policję.

– Nie my. Pan może pójść na policję, proszę bardzo. To pańska decyzja.

– Nie można tego przemilczeć.

– Nie proponuję żadnego przemilczenia, chcę tylko, żeby pan nie mieszał w to ani mnie, ani Mikaela. Kiedy sam pan odkryje tę salkę, wyciągnie pan własne wnioski i zadecyduje, komu zechce o tym opowiedzieć.

– Jeżeli to, co pani mówi, jest prawdą, to Martin porywał i mordował kobiety… Są więc rodziny, które rozpaczają z powodu zaginionych córek. Nie możemy tak…

– To prawda. Ale jest problem. Nie ma zwłok. Może w jakiejś szufladzie znajdzie pan legitymacje czy paszporty. Możliwe, że można zidentyfikować ofiary na filmach wideo. Ale nie musi pan podejmować decyzji już teraz. Warto to wszystko przemyśleć.

Dirch Frode sprawiał wrażenia człowieka ogarniętego paniką.

– O boże drogi. To przecież gwóźdź do trumny dla całego koncernu. Ile ludzi zostanie bezrobotnych, gdy na światło dzienne wyjdzie, że Martin…

Postawiony wobec moralnego dylematu adwokat rozważał wszystkie za i przeciw.

– To tylko jeden aspekt. Zakładam, że spadkobierczynią Martina jest Isabella. Chyba nie najlepiej byłoby, gdyby to ona jako pierwsza dowiedziała się o hobby swego syna.

– Muszę pójść i zobaczyć.

– Wydaje mi się, że akurat dzisiaj powinien pan trzymać się z daleka od tej komórki – powiedziała Lisbeth zdecydowanie. – Ma pan mnóstwo innych zajęć. Musi pan pojechać z tą wiadomością do Henrika, musi pan zwołać nadzwyczajne zebranie zarządu i robić wszystko to, co razem z innymi robiłby pan, gdyby szef koncernu zginął w zupełnie normalnych okolicznościach.

Frode zastanawiał się nad jej słowami. Serce tłukło mu się w piersi. Był doświadczonym adwokatem, który bez trudu rozwiązuje problemy i po którym oczekuje się planu na każdą ewentualność, ale teraz czuł się sparaliżowany bezsilnością. Nagle uświadomił sobie, że przyjmuje instrukcje od młodziutkiej dziewczyny, której w jakiś niepojęty sposób udało się przejąć kontrolę nad sytuacją. To ona dawała wytyczne, których on sam nie był w stanie sformułować.

– A Harriet…?

– Jeszcze nie skończyliśmy śledztwa. Ale proszę powiedzieć Henrikowi, że jesteśmy na drodze do rozwiązania zagadki.

MIKAEL OBUDZIŁ SIĘ o dziewiątej, w chwili gdy informacja o tragicznej śmierci Martina Vangera rozpoczęła poranne wiadomości radiowe. Nie powiedziano nic więcej niż to, że z niewyjaśnionych przyczyn przemysłowiec z ogromną prędkością zjechał na przeciwległy pas ruchu i że był sam.

Lokalna radiostacja przygotowała dłuższy komentarz, w którym wyrażono niepokój, zarówno o przyszłość koncernu, jak i o ekonomiczne konsekwencje dla przedsiębiorstwa.

Pospiesznie sklecona wiadomość agencyjna z TT nosiła tytuł: „Cała okolica w szoku" i podsumowywała problemy koncernu. Nie dało się ukryć, że spośród dwudziestu jeden tysięcy mieszkańców Hedestad ponad trzy tysiące było zatrudnionych w przedsiębiorstwie Vangera albo w jakiś inny sposób zależnych od jego kondycji. Śmierć dyrektora naczelnego, nagła choroba jego poprzednika, który na domiar złego osiągnął poważny wiek, i brak oczywistego następcy – wszystko to zdarzyło się w jednym z najbardziej krytycznych okresów w historii przedsiębiorstwa.

TEORETYCZNIE MIKAEL ciągle mógł pojechać na posterunek policji w Hedestad i opowiedzieć o wydarzeniach ostatniej nocy, ale Lisbeth już zaczęła działać. Ponieważ nie zadzwonił na policję od razu, z godziny na godzinę było mu coraz trudniej podjąć decyzję. Całe przedpołudnie spędził na kuchennej ławie, skąd w ponurym milczeniu obserwował ciężkie chmury i lejący się z nich deszcz. O dziesiątej przez niebo przetoczyła się jeszcze jedna burza z ulewą, ale w południe zaczęło się przejaśniać i porywisty wiatr przycichł. Mikael wytarł ogrodowe meble i usiadł na dworze z kubkiem kawy. Podniesiony kołnierzyk koszuli maskował czerwoną pręgę.

Śmierć Martina Vangera położyła się cieniem na codziennym życiu Hedeby. Przed domem Isabelli zatrzymywały się samochody przybywających jeden za drugim członków klanu. Składano kondolencje. Lisbeth obserwowała niekończącą się procesję bez cienia emocji. Mikael nie odzywał się ani słowem.

– Jak się czujesz? – zapytała w końcu.

Mikael zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.

– Myślę, że w dalszym ciągu jestem w szoku. Byłem bezbronny. Przez kilka godzin byłem przekonany, że lada moment umrę. Bałem się śmierci i nie mogłem nic zrobić.

Położył dłoń na jej kolanie.

– Dziękuję – powiedział. – Gdybyś się tam nie pojawiła, zabiłby mnie.

Lisbeth uśmiechnęła się krzywo.

– Chociaż… nie pojmuję, jak mogłaś wpaść na tak cholernie głupi pomysł, żeby zmierzyć się z tym szaleńcem zupełnie sama. Leżałem w tej piwnicy i modliłem się, żebyś zobaczyła zdjęcie, żebyś połączyła fakty i zaalarmowała policję.

– Gdybym czekała na policję, raczej byś nie przeżył. Nie mogłam pozwolić, żeby ten parszywiec cię uśmiercił.

– Dlaczego nie chcesz rozmawiać z policją? – zapytał Mikael.

– Nie rozmawiam z władzami.

– Dlaczego?

– To moja sprawa. Ale w twoim przypadku… nie wydaje mi się, żeby etykietka „dziennikarz, którego rozebrał seryjny morderca Martin Vanger" pomogła ci w karierze. Jeżeli nie podoba ci się ksywa Kalle Blomkvist, zawsze mogą do ciebie przylgnąć inne.

Mikael przyjrzał się jej badawczo i nie wrócił do tematu.

– Mamy problem – odezwała się Lisbeth. Mikael skinął głową, pytając:

– Co się stało z Harriet?

Lisbeth położyła przed nim dwa zdjęcia z polaroidu, wyjaśniając, gdzie je znalazła.

Przestudiowawszy z ogromną uwagą fotografie, Mikael podniósł wzrok.

– To może być ona – powiedział w końcu. – Nie dałbym za to głowy, ale z budowy ciała i z włosów przypomina dziewczynę, którą znam ze wszystkich innych zdjęć.

KOLEJNĄ GODZINĘ przesiedzieli w ogródku, zajęci układaniem szczegółów zagadki. Okazało się, że odkryli brakujące ogniwo, czyli Martina, zupełnie niezależnie od siebie.

Lisbeth nie zauważała pozostawionej przez Mikaela na stole fotografii. Przestudiowawszy zdjęcia zerejestrowane przez kamery monitorujące, doszła do wniosku, że zrobił coś głupiego. Przyszła do Martina od strony plaży. Zaglądała w każde okno, ale nie widziała żywej duszy. Ostrożnie sprawdziła klamki we wszystkich oknach i drzwiach na parterze. Ostatecznie wspięła się na piętro i weszła przez niedomknięty balkon. Przeszukanie wszystkich pomieszczeń zajęło jej trochę czasu. W końcu znalazła schody do piwnicy. Martin okazał się partaczem. Zostawiając uchylone drzwi, pozwolił Lisbeth szybko ogarnąć sytuację.

Mikael zapytał, ile słyszała z tego, co mówił Martin.

– Niewiele. Przyszłam, gdy wypytywał cię o Harriet. Zaraz potem założył ci pętlę. Zostawiłam was na jakąś minutę, żeby poszukać broni. W jednej szafie natknęłam się na kije do golfa.

– On nie miał pojęcia, co się stało z Harriet – powiedział Mikael.

– Wierzysz mu?

– Tak – odpowiedział bez wahania. – Martin Vanger był bardziej obłąkany niż rąbnięta fretka… skąd mi się biorą takie porównania?… ale przyznał się do wszystkich przestępstw. Mówił bez zahamowań. Wydaje mi się nawet, że chciał mi zaimponować. Ale jeżeli chodzi o Harriet, był równie zdesperowany jak Henrik, tak bardzo chciał się dowiedzieć, co się z nią stało.

– No więc… co nam to mówi?

– Wiemy, że Gottfried Vanger jest odpowiedzialny za pierwszą serię morderstw, między 1949 a 1965 rokiem.

– Okej. I że był nauczycielem Martina.

– Czy są bardziej dysfunkcjonalne rodziny? – zapytał retorycznie Mikael. – Martin w zasadzie nie miał szans.

Lisbeth rzuciła Mikaelowi osobliwe spojrzenie.

– Z tego co opowiedział mi Martin, nawet jeżeli mówił chaotycznie i wyrywkowo, wynika, że ojciec zaczął go przyuczać, odkąd wszedł w wiek dojrzewania. Uczestniczył w morderstwie Lei w Uddevalli w 1962 roku. Miał wtedy czternaście lat. Bral aktywny udział w uśmierceniu Sary, dwa lata później. Jako szesnastolatek.

– No i?

– Powiedział, że nie jest homoseksualistą i że nigdy nie dotknął żadnego mężczyzny, z wyjątkiem swojego ojca. A to pozwala mi twierdzić, że… no cóż, jedyny nasuwający się wniosek jest taki, że ojciec go gwałcił i że ta seksualna przemoc musiała trwać dość długo. Chłopak został, że tak powiem, ukształtowany przez ojca.

– Gówno prawda – odpowiedziała Salander.

Jej głos stwardniał nagle jak kamień. Mikael patrzył na nią osłupiały. W jej stanowczym spojrzeniu nie znalazł ani cienia współczucia.

– Martin miał dokładnie taką samą szansę odwetu jak każdy inny człowiek. Dokonał wyboru. Mordował i gwałcił, ponieważ lubił to robić.

– W porządku, nie będę się sprzeczał. Ale jako chłopiec został ujarzmiony i podporządkowany ojcu, podobnie jak Gottfried został zniewolony przez swojego ojca nazistę.

– Aha, czyli wychodzisz z założenia, że Martin nie miał własnej woli i że ludzie to wyłącznie produkty wychowania?

Mikael uśmiechnął się niezdecydowanie.

– Nadepnąłem ci na odcisk?

Oczy Lisbeth zapłonęły gwałtownym gniewem. Mikael szybko mówił dalej.

– Nie twierdzę, że ludzie są wyłącznie produktem wychowania, ale myślę, że proces wychowania odgrywa bardzo ważną rolę. Ojciec Gottfrieda tłukł syna tak długo, aż go złamał. Takie rzeczy pozostawiają ślady.

– Gówno prawda – powtórzyła Lisbeth. – Gottfried nie byl jedynym bitym dzieckiem na świecie. Parszywe dzieciństwo nie dało mu prawa do mordowania kobiet. Sam dokonał tego wyboru. I to samo dotyczy Martina.

Mikael podniósł rękę.

– Nie kłóćmy się.

– Ja się nie kłócę. Uważam tylko, że to śmieszne, że szubrawcy zawsze mają na co albo na kogo zwalić winę.

– Okej. Ponoszą odpowiedzialność. Zajmiemy się tym później. Ale puenta jest następująca: Gottfried zmarł, gdy Martin miał siedemnaście lat. Chłopak stracił przewodnika, ale niewątpliwie poszedł w ślady ojca. W lutym 1966 roku w Uppsali.

Mikael wyciągnął z paczki Lisbeth kolejnego papierosa.

– Nie zamierzam spekulować na temat motywów Gottfrieda. Nie wiem, jakie potrzeby chciał zaspokoić i jak sam tłumaczył swoje poczynania. Psychiatra pewnie lepiej potrafiłby zdefiniować ten rodzaj biblijnego bełkotu, coś o karze i oczyszczeniu w jakimś tam znaczeniu… Zresztą, wsio rawno. Był seryjnym mordercą.

Przerwał i po chwili namysłu mówił dalej.

– Gottfried chciał mordować kobiety i przybierał swoje działania pseudoreligijnymi wywodami. Ale Martin nawet nie udawał, że ma ku temu jakieś powody. Niesamowicie zorganizowany, mordował systematycznie, a w dodatku miał pieniądze na swoje hobby. No i przewyższał ojca sprytem. Każde pozostawione przez Gottfrieda zwłoki oznaczały kolejne śledztwo i ryzyko, że ktoś trafi na jego ślad albo przynajmniej połączy te morderstwa.

– Martin wybudował swój dom w latach siedemdziesiątych – powiedziała zamyślona Lisbeth.

– Wydaje mi się, że Henrik wspomniał o roku 1978. Na pewno zamówił to specjalne pomieszczenie na archiwum, ważne dokumenty albo coś w tym rodzaju. Dodatkowo izolowane, bez okna i ze stalowymi drzwiami.

– Miał tę komórkę przez dwadzieścia pięć lat.

Zamilkli na moment. Mikael zastanawiał się nad okropnościami, jakie przez ćwierć wieku musiały się rozgrywać na tej idyllicznej wyspie. Lisbeth nie musiała się zastanawiać, ponieważ widziała kolekcję filmów wideo. Zauważyła, że Mikael nieświadomie dotknął swojej szyi.

– Gottfried nienawidził kobiet, wpajał synowi tę samą nienawiść, a jednocześnie go gwałcił. Ale był w tym również jakiś podtekst… Myślę, że Gottfried marzył o tym, żeby jego dzieci dzieliły jego – eufemistycznie rzecz ujmując – perwersyjny obraz świata. Kiedy zapytałem Martina o Harriet, jego własną siostrę, odpowiedział: próbowaliśmy z nią rozmawiać. Ale była tylko zwykłą cipą. Zamierzała opowiedzieć Henrikowi.

Lisbeth potwierdziła skinięciem głowy.

– Słyszałam, jak to mówił. Mniej więcej wtedy zeszłam do piwnicy Czyli wiemy, o czym rozmawiałaby z Henrikiem.

Mikael zmarszczył czoło.

– Nie do końca. Pomyśl o chronologii. Nie wiemy, kiedy Gottfried po raz pierwszy zgwałcił syna, ale wiemy, że w 1962 roku zabrał go ze sobą do Uddevalli, gdzie zamordował Leę Persson. Utopił się w 1965 roku. A przedtem próbował rozmawiać z Harriet. Do jakich to prowadzi wniosków?

– Gottfried dobrał się nie tylko do Martina. Wykorzystywał również Harriet.

Teraz Mikael skinął głową.

– Gottfried był nauczycielem, Martin – uczniem, a Harriet ich… zabawką, czy jak?

– Gottfried nauczył Martina bzykać własną siostrę.

Lisbeth wskazała na zdjęcia z polaroidu.

– Trudno ocenić jej reakcję, ponieważ nie widać twarzy. Wyraźnie próbuje ukryć się przed aparatem.

– Powiedzmy, że to zaczęło się w 1964 roku, gdy miała czternaście lat. Broniła się – nie potrafiła się pogodzić, jak to określił Martin. I groziła, że się poskarży. Martin zapewne nie miał dużo do powiedzenia, w tej sytuacji dostosował się całkowicie do żądań ojca, ale zawarł z nim coś w rodzaju… paktu, w który obaj próbowali wtajemniczyć Harriet.

Lisbeth nie protestowała.

– W twoich zapiskach jest notatka o tym, że Henrik pozwolił Harriet przeprowadzić się do swojego domu zimą 1964 roku.

– Zauważył, że w jej rodzinie coś jest nie tak. Myślał, że przyczyną są ciągle kłótnie i awantury między Gottfriedem a Isabellą, i wziął dziewczynę do siebie, żeby w spokoju skoncentrowała się na nauce.

– Przykra niespodzianka dla Gottfrieda i Martina. Stracili możliwość kontrolowania jej życia i o wiele trudniej było im się do niej dobrać. Chociaż od czasu do czasu… gdzie dochodziło do aktów przemocy?

– Najprawdopodobniej w chatce Gottfrieda. Jestem prawie pewien, że właśnie tam zrobiono te zdjęcia, łatwo to sprawdzić. Chatynka ma doskonałe położenie, odizolowana, z dala od wsi. A później Gottfried schlał się ostatni raz w życiu i utonął zupełnie niedramatycznie.

Lisbeth kiwnęła w zamyśleniu głową.

– Ojciec Harriet uprawiał albo próbował uprawiać seks z córką, ale nie wtajemniczył jej w morderstwa.

To jest słaby punkt, stwierdził Mikael. Harriet wynotowała nazwiska ofiar Gottfrieda i połączyła je z biblijnymi cytatami, ale zainteresowała się Biblią dopiero w ostatnim roku, kiedy Gottfried już nie żył.

Znów się zamyślił, usiłując znaleźć logiczne rozwiązanie.

– W którymś momencie Harriet zorientowała się, że jej ojciec jest nie tylko kazirodcą, ale również niepoczytalnym seryjnym mordercą – powiedział.

– Nie wiemy, kiedy odkryła zbrodnie. To mogło być na krótko przed jego śmiercią. To mogło być nawet zaraz po tym, jak utonął, jeżeli prowadził jakiś dziennik albo zachował wycinki z artykułami o morderstwach. Coś musiało ją naprowadzić na ślad.

– Ale to nie o tym miała opowiedzieć Henrikowi – wtrącił Mikaeł.

– O Martinie – wyjaśniła Lisbeth. – Jej ojciec już nie żył, ale Martin ciągle nie przestał się pchać z łapami.

– No właśnie – przyznał Mikael.

– Ale zbierała się do tego cały rok.

– A co ty byś zrobiła, gdybyś nagle dowiedziała się, że twój ojciec jest seryjnym mordercą i bzyka się z twoim bratem?

– Zabiłabym gnoja – powiedziała tak trzeźwo, że Mikael nie miał wątpliwości, że nie żartuje.

Nagle przypomniał sobie wyraz jej twarzy, gdy ruszyła do ataku na Martina. Uśmiechnął się smutno.

– Okej. Ale Harriet to nie ty. Gottfried zmarł w 1965 roku, zanim zdążyła coś zrobić. To też jest logiczne. Po śmierci Gottfrieda Isabella wysłała Martina do Uppsali. Może przyjechał do domu na Boże Narodzenie i jakieś ferie, ale przez kolejny rok nie spotykał się z Harriet tak często. Oddalili się od siebie.

– I zaczęła studiować Biblię.

– I w świetle tego, co już wiemy, jej zainteresowanie Biblią nie musiało wynikać z powodów religijnych. Może po prostu chciała zrozumieć, czym zajmował się jej ojciec. Zastanawiała się aż do Dnia Dziecka w 1966 roku. Wtedy niespodziewanie dostrzega swojego brata i wie, że wrócił. Ale my nie wiemy, czy ze sobą rozmawiali i czy Martin coś powiedział. Tak czy inaczej natychmiast pojechała do domu, żeby porozmawiać z Henrikiem.

– A później zniknęła.

ZNAJĄCEMU PRZEBIEG wypadków nietrudno było zrozumieć, jak wygląda reszta układanki. Mikael i Lisbeth spakowali swoje rzeczy. Przed wyjazdem zadzwonili do Dircha Frodego. Informując go, że na pewien czas opuszczą wyspę, wyrazili chęć spotkania z Henrikiem.

Gdy Frode miał odpowiedzieć na pytanie, ile zdążył opowiedzieć starcowi, mówił tak zmęczonym i wysilonym głosem, że Mikael zaczął obawiać się o stan zdrowia adwokata. Okazało się, że Henrik został powiadomiony jedynie o tragicznej śmierci Martina.

Gdy Mikael parkował przed szpitalem w Hedestad, rozległ się pierwszy grzmot i ciężkie deszczowe chmury znów zasnuły niebo. Spiesząc przez parking, poczuł pierwsze krople.

Odziany w szlafrok, Henrik Vanger siedział przy stole przy oknie. Nie ulegało wątpliwości, że choroba pozostawiła ślad w organizmie starca, ale skóra jego twarzy odzyskała naturalny kolor i w gruncie rzeczy mężczyzna wyglądał na znacznie zdrowszego. Uścisnęli sobie dłonie. Mikael poprosił pielęgniarkę, żeby na kilka minut zostawiła ich samych.

– Trzymałeś się na uboczu – powiedział Vanger.

– Świadomie – odpowiedział Mikael, potakując. – Twoja rodzina nie życzy sobie moich wizyt, ale dzisiaj wszyscy są u Isabelli.

– Biedny Martin.

– Henriku, na twoje zlecenie miałem dokopać się prawdy o Harriet. Czy oczekiwałeś bezbolesnej prawdy?

Starzec popatrzył na Mikaela rozszerzonymi oczami.

– Martin?

– Tak, on jest częścią historii.

Henrik zamknął oczy.

– A teraz mam do ciebie pytanie.

– Słucham.

– Czy w dalszym ciągu zależy ci na prawdzie? Nawet jeżeli będzie bolesna i okrutniejsza, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić?

Starzec długo przyglądał się Mikaelowi. W końcu skinął głową.

– Chcę się dowiedzieć prawdy Na tym przecież polegało twoje zadanie.

– Dobrze. Myślę, że wiem, co się stało z Harriet. Ale ciągle jeszcze brakuje mi ostatniego fragmentu układanki.

– Opowiadaj.

– Nie, nie dzisiaj. Chcę, żebyś porządnie odpoczął. Lekarz mówi, że kryzys masz już za sobą i że jesteś na najlepszej drodze, by odzyskać zdrowie.

– Nie traktuj mnie jak dziecka!

– Jeszcze nie osiągnąłem celu. Na razie mam tylko hipotezę. Chcę wyjechać na jakiś czas, żeby znaleźć ten ostatni, brakujący kawałek układanki. Kiedy wrócę, opowiem ci całą historię. To może trochę potrwać. Ale chcę, żebyś już teraz wiedział, że wrócę i że dowiesz się całej prawdy.

LISBETH ZOSTAWIŁA motocykl w zacienionym miejscu, przykryła go plandeką i wsiadła do pożyczonego samochodu Mikaela. Burza powróciła ze wznowioną siłą i parę kilometrów za Gavle rozpętała się tak gwałtowna ulewa, że prawie nie było widać drogi. Nie chcąc ryzykować, Mikael zjechał na najbliższą stację benzynową. Czekali aż się przejaśni, pijąc kawę. Dojechali do Sztokholmu dopiero o siódmej wieczorem. Upewniwszy się, że Lisbeth zna numer kodu do jego drzwi, zostawił ją na najbliższym przystanku metra. Przekraczając próg swego mieszkania, poczuł się obco.

Gdy Lisbeth załatwiała interesy z Plague'em w Sundbyberg, Mikael odkurzył i przetarł wszystkie podłogi. Zapukała do niego o północy, po czym przez dziesięć minut badała każdy kąt mieszkania. Stojąc przy oknie, przez długą chwilę podziwiała widok na Slussen.

Za przepierzeniem z szaf i ikeowskich regałów na książki znajdowała się sypialnia. Na sen zostało im tylko kilka godzin.

NASTĘPNEGO DNIA w południe wylądowali na lotnisku Gatwick. Przywitał ich deszcz. Mikael zarezerwował pokój niedaleko Hyde Parku. W porównaniu z ruderami w Bayswater, w których mieszkał w czasie poprzednich pobytów w Londynie, hotel James był wyśmienitym miejscem. Rachunek obciążał konto „na bieżące wydatki", udostępnione Mikaelowi przez Dircha Frodego.

O piątej po południu podszedł do nich w barze trzydziestoletni mężczyzna. Był prawie łysy, miał jasną brodę, zbyt obszerną marynarkę, dżinsy i buty żeglarskie.

– Wasp? – zapytał.

– Trinity? – odpowiedziała pytaniem.

Skinęli głowami. Mężczyzna nie zapytał o imię Mikaela.

Czekający w starym mikrobusie za rogiem współpracownik Trinity'ego został im przedstawiony jako Bob the Dog. Weszli przez rozsuwane drzwi i usiedli na sprężynujących siedzeniach przymocowanych do nadwozia. Podczas gdy Bob the Dog manewrował między pojazdami na londyńskich ulicach, Wasp dyskutowała z Trinitym.

– Plague powiedział, że chodzi o crash-bang job.

– Podsłuch telefoniczny i rzut okiem na skrzynkę mailową w jednym kompie. To może pójść piorunem albo potrwać parę dni, w zależności od tego, jak bardzo ten facet przyciśnie – Lisbeth wskazała kciukiem na Mikaela. – Dacie radę?

– Czy psy mają pchły? – odpowiedział Trinity.

ANITA VANGER mieszkała w niewielkim domu szeregowym w eleganckim St. Albans. Podróż do północnych przedmieść zajęła im ponad godzinę. Z okna mikrobusu widzieli, jak o siódmej wieczorem wróciła z pracy. Poczekali, aż weźmie prysznic, zje kolację i usiądzie przed telewizorem. Dopiero około ósmej Mikael zadzwonił do drzwi.

Otwarła mu niemal kopia Cecilii Vanger z wymalowanym na twarzy uprzejmym znakiem zapytania.

– Dobry wieczór, pani Anito. Nazywam się Mikael Blomkvist. Henrik Vanger poprosił mnie, żebym panią odwiedził. Wychodzę z założenia, że słyszała pani o tragicznym wypadku Martina.

Zdziwienie w wyrazie jej twarzy zamieniło się w czujność. Usłyszawszy nazwisko, od razu wiedziała z kim ma do czynienia. Miała kontakt z Cecilią, która zapewne dała wyraz swojej irytacji na Mikaela. Ale nazwisko Henrika Vangera obligowało ją do otwarcia drzwi. Zaprosiwszy gościa do środka, wskazała na kanapę w salonie. Mikael rozejrzał się dookoła. Wystrój domu świadczył o tym, że właścicielka ma smak, pieniądze i dobry zawód, ale też nie robi wokół siebie dużo hałasu. Nad przerobionym z kominka grzejnikiem gazowym wisiała grafika Andersa Zorna z autografem.

– Przepraszam, że nachodzę panią niezapowiedzianie, ale jestem w Londynie przejazdem. Próbowałem się do pani wcześniej dodzwonić…

– Rozumiem. O co chodzi?

Jej głos zdradzał, że przyjęła postawę obronną.

– Czy zamierza pani pojechać na pogrzeb?

– Nie. Martin i ja nie byliśmy sobie bliscy, a poza tym trudno mi się stąd wyrwać.

Martin pomyślał, że ta kobieta przez trzydzieści lat starała się trzymać z dala od Hedestad. Odkąd Harald wrócił na wyspę, jej stopa prawie nigdy tam nie stanęła.

– Chcę się dowiedzieć, co się stało z Harriet. Pora na całą prawdę.

– Harriet? Nie rozumiem, o co panu chodzi.

Mikael uśmiechnął się na samą myśl o jej udawanym zdziwieniu.

– Była pani najbliższą przyjaciółką Harriet. To do pani zwróciła się ze swoją przerażającą historią.

– Pan ma źle w głowie!

– Zapewne ma pani rację – odparł łagodnie. – Pani Anito, tamtego dnia była pani w jej pokoju. Mam na to dowód w postaci zdjęcia. Za kilka dni zdam z tego wszystkiego relację Henrikowi, a później on będzie nagabywał panią ze Szwecji. Może lepiej od razu opowie mi pani, co się wydarzyło?

Kobieta podniosła się z fotela.

– Proszę natychmiast opuścić mój dom!

Mikael wstał.

– W porządku. Ale wcześniej czy później musi pani ze mną porozmawiać.

– Nie mam panu nic do powiedzenia.

– Martin nie żyje – powiedział z naciskiem Mikael. – Pani nigdy go nie lubiła. Myślę, że przeprowadziła się pani do Londynu nie tylko dlatego, żeby nie widywać ojca, ale również, żeby uniknąć kontaktów z kuzynem. A to oznacza, że pani też wiedziała, a jedyną osobą, która mogła to pani opowiedzieć, była Harriet. Pozostaje tylko pytanie, co pani zrobiła z tą wiedzą.

Anita Vanger zatrzasnęła Mikaelowi drzwi przed nosem.

ZADOWOLONA LISBETH przywitała Mikaela z uśmiechem i uwolniła od ukrytego pod koszulą mikrofonu.

– Podniosła słuchawkę w ciągu trzydziestu sekund od zamknięcia drzwi.

– Numer kierunkowy do Australii – oznajmił Trinity kładąc słuchawki na ministoliku w busie. – Muszę sprawdzić area cod - dodał, stukając w klawiaturę laptopa. – Okej, zadzwoniła pod ten numer w miejscowości Tennant Creek, na północ od Alice Springs na Terytorium Północnym. Chcesz posłuchać rozmowy?

Mikael skinął lekko głową.

– Która teraz jest godzina w Australii?

– Mniej więcej piąta rano.

Trinity włączył cyfrowy odtwarzacz i uruchomił głośniki. Mikael usłyszał osiem długich sygnałów, zanim ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę. Rozmowa toczyła się po angielsku.

– Cześć, to ja.

– Hmm, wprawdzie jestem rannym ptaszkiem, ale…

– Miałam zadzwonić już wczoraj… Martin nie żyje. Zginął przedwczoraj w wypadku samochodowym.

Cisza. A później coś w rodzaju chrząknięcia, co równie dobrze mogło być słowem: „dobrze".

– Ale mamy problem. Był tu u mnie przed chwilą jakiś ohydny dziennikarz, którego zatrudnił Henrik. Pytał o to, co się stało w 1966 roku. Coś wie.

Znów cisza. A po chwili rozkazujący głos.

Anita, odłóż słuchawkę. Nie będziemy się kontaktować przez jakiś czas.

– Ale…

– Napisz list. Opowiedz, co się stało – powiedziała kobieta po drugiej stronie i przerwała rozmowę.

– Mądra dziewczyna – skomentowała z podziwem w głosie Lisbeth.

Wrócili do hotelu przed jedenastą. Recepcjonistka pomogła im zarezerwować bilety na najbliższy lot do Australii. Samolot do Canberry w Nowej Południowej Walii odlatywał następnego dnia o 19.05.

Kiedy wszystko było gotowe, rozebrali się i padli na łóżko.

TO BYŁA PIERWSZA wizyta Lisbeth w Londynie i całe przedpołudnie poświęcili na długi spacer. Przeszli z Tottenham Court Road do Soho. Zatrzymali się na dłużej na Old Compton Street, gdzie wypili kawę. Wrócili do hotelu o trzeciej, by odebrać bagaż. Gdy Mikael płacił rachunek, Lisbeth odkryła, że dostała SMSa.

– Dragan prosi o natychmiastowy kontakt.

Zadzwoniła do szefa z telefonu w recepcji. Stojący trochę dalej Mikael zobaczył nagle stężałą twarz dziewczyny i natychmiast podszedł bliżej.

– Co?

– Mama nie żyje. Muszę jechać do domu.

Lisbeth wyglądała na tak zrozpaczoną, że Mikael wziął ją w ramiona.

Odepchnęła go.

Wypili kawę w hotelowym barze. Kiedy Mikael zaproponował, że zrezygnuje z podróży do Australii i wróci z nią do Sztokholmu, pokręciła głową.

– Nie – powiedziała krótko. – Nie możemy teraz zawalić pracy. Po prostu wybierzesz się tam sam.

Rozstali się przed hotelem i pojechali autobusem, każde na swoje lotnisko.

Rozdział 26

Wtorek 15 lipca – czwartek 17 lipca

MIKAEL POLECIAŁ z Canberry do Alice Springs krajowymi liniami, co o tak późnej porze było jedynym rozwiązaniem. A później, gdy pozostało mu zaledwie czterysta kilometrów, miał do wyboru wynajęcie albo awionetki, albo samochodu. Wybrał tę drugą możliwość.

Nieznany mu osobnik o biblijnym przydomku Joshua, wchodzący w skład tajemniczej międzynarodowej sieci, do której należeli również Plague i Trinity zostawił mu na lotnisku w Canberze kopertę z niezbędnymi informacjami.

Numer telefonu, pod który zadzwoniła Anita Vanger, należał do właściciela Cochran Farm. Mikael był w drodze na owczą farmę.

Z zainteresowaniem przeczytał zaczerpnięte z Internetu i umieszczone w kopercie informacje o australijskim przemyśle hodowlanym. Australia ma osiemnaście milionów mieszkańców, z których pięćdziesiąt trzy tysiące zajmują się hodowlą stu dwudziestu milionów owiec. Sam eksport wełny dostarcza ponad trzy i pół miliarda dolarów rocznie. Do tego dochodzi eksport skór dla przemysłu odzieżowego oraz siedmiuset milionów ton baraniny. Produkcja mięsa i wełny to najważniejsze gałęzie australijskiej gospodarki.

Cochran Farm, założona w 1891 roku przez Jeremy'ego Cochrana, była piątym co do wielkości australijskim przedsiębiorstwem rolnym. Hodowano tam około sześćdziesięciu tysięcy owiec rasy merynos, które słyną z wyjątkowo delikatnej wełny. Oprócz owiec chowano krowy, świnie i drób.

Mikael skonstatował, że Cochran Farm jest potężnym przedsiębiorstwem o imponujących obrotach rocznych, a najważniejsze źródło jej dochodów stanowi eksport do USA, Japonii, Chin i Europy Dołączone życiorysy właścicieli były jeszcze bardziej fascynujące.

W 1972 roku, po śmierci Raymonda Cochrana, farma przeszła w ręce wykształconego w Oxfordzie Spencera Cochrana. Spencer zmarł w 1994 roku i od tego czasu firmą zarządzała wdowa po właścicielu. Na niewyraźnym zdjęciu o niskiej rozdzielczości, ściągniętym ze strony internetowej farmy, widać było krótko ostrzyżoną blondynkę z lekko zasłoniętą twarzą. Głaskała stojącą obok owcę. Joshua nie omieszkał poinformować, że kobieta wyszła za mąż za Spencera we Włoszech, w 1971 roku. Nazywała się Anita Cochran.

MIKAEL PRZENOCOWAŁ w wysuszonej dziurze o napawającej nadzieją nazwie Wannado. W pobliskim pubie zjadł pieczeń z baraniny i wlał w siebie trzy pinty w towarzystwie lokalnych talentów, którzy zwracali się do niego mate i mówili ze śmiesznym akcentem. Miał wrażenie, że przypadkowo znalazł się na planie filmu Krokodyl Dundee.

Zanim zasnął późną nocą, zadzwonił do Nowego Jorku.

– Przykro mi, Ricky ale byłem tak zajęty, że nie miałem czasu się odezwać.

– A cóż wy tam wyprawiacie w Hedestad? – wybuchnęła Erika. – Christer dzwonił i opowiedział mi o tragicznym wypadku Martina Vangera.

– To długa historia.

– I dlaczego nie odbierasz telefonów? Wydzwaniam do ciebie jak wariatka.

– Moja komórka tu nie działa.

– A gdzie jesteś?

– Mniej więcej dwieście kilometrów na północ od Alice Springs. W Australii.

Rzadko udawało się Mikaelowi zaskoczyć Erikę. Tym razem zamilkła na dziesięć sekund.

– I co tam w tej Australii robisz? Jeśli mogę spytać?

– Kończę pracę. Wracam za parę dni. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że niedługo zakończę zlecenie dla Henrika.

– Nie mów, że odgadłeś, co się stało z Harriet!

– Wygląda na to, że odgadłem.

DOTARŁ DO COCHRAN Farm następnego dnia w południe, by dowiedzieć się, że jej właścicielka przebywa w okręgu produkcyjnym Makawaka, to jest kolejne sto dwadzieścia kilometrów na zachód.

Zanim odnalazł się w labiryncie backroads, minęła czwarta po południu. Zatrzymał się przy furtce, za którą zebrała się grupka farmerów. Stali wokół maski dżipa i rozmawiając, popijali kawę. Mikael wysiadł z samochodu, przedstawił się i zapytał o Anitę Cochran. Mężczyźni zerknęli na muskularnego trzydziestolatka, który najwyraźniej miał przywilej podejmowania decyzji. Obnażony tors, zazwyczaj chroniony t-shirtem, wyraźnie różnił się od spalonej słońcem reszty ciała. Głowę wieńczył kowbojski kapelusz.

Weil, mate, szefowa jest jakieś dziesięć kilometrów stąd – powiedział, wskazując kciukiem kierunek.

Spojrzawszy sceptycznie na samochód Mikaela, dodał, że nie poleca jazdy tą japońską zabawką. A w końcu zaproponował, że – ponieważ i tak się tam wybiera – może podrzucić Mikaela swoim dżipem, zdecydowanie lepiej przystosowanym do przemieszczania się po tutejszych wertepach. Podziękowawszy za propozycję, Mikael wziął ze sobą jedynie torbę z laptopem.

Mężczyzna przedstawił się jako Jeff i wyjaśnił, że pracuje na stanowisku Studs Manager at the Station. Mikael poprosił o przekład. Zerknąwszy na Mikaela, Jeff utwierdził się w przekonaniu, że przybywa z bardzo daleka. Wytłumaczył, że Studs Manager to mniej więcej odpowiednik głównego kasjera w banku, chociaż w tym wypadku chodzi o zarządzanie owcami. Station to australijskie słowo oznaczające ranczo.

Nie przestając mówić, opalony atleta wjechał łagodnie do wąwozu. Posuwali się do przodu dwadzieścia kilometrów na godzinę, z dwudziestostopniowym bocznym przechyłem. Całe szczęście, że Mikael nie musiał pokonywać tego terenu swoim wynajętym samochodem. Zapytawszy o cel podróży, usłyszał, że na końcu jaru znajduje się pastwisko dla siedmiuset owiec.

– Rozumiem, że farma Cochrana to jedna z tych większych.

– Należymy do największych w Australii – odpowiedział Jeff z nieukrywaną dumą. – W okręgu Makawaka mamy dziewięć tysięcy zwierząt, ale nasze Stations znajdują się i w Nowej Południowej Walii, i w Australii Zachodniej. Łącznie posiadamy sześćdziesiąt trzy tysiące owiec.

Gdy opuścili wąwóz, oczom Mikaela ukazał się pagórkowaty i znacznie spokojniejszy krajobraz. Nagle usłyszał strzały. Jednocześnie ujrzał padłe owce, ogromne ogniska i kilkunastu pracowników farmy. Wszyscy mieli strzelby. Najwyraźniej dokonywano uboju.

Myśli Mikaela powędrowały bezwiednie ku barankowi ofiarnemu.

W końcu zobaczył krótko ostrzyżoną blondynkę w dżinsach i koszuli w biało-czerwona kratę. Jeff zaparkował kilka metrów od niej.

Hi, boss. We got a tourist – powiedział.

Mikael wysiadł z dżipa. Kobieta przywitała go pytającym spojrzeniem.

– Hej, Harriet. Nie widzieliśmy się kopę lat – powiedział po szwedzku.

Żaden z pracowników Anity nie zrozumiał obcych słów, ale wszyscy bez trudu odczytali jej reakcję. Spłoszona kobieta cofnęła się. Z twarzy mężczyzn zniknęły uśmieszki. Kierowani instynktem opiekuńczym wyprostowali się, gotowi wystąpić przeciwko dziwnemu natrętowi, który najwyraźniej zaniepokoił szefową. Życzliwość Jeffa zniknęła bez śladu.

Naraz Mikael zdał sobie sprawę, że stoi na odludziu na drugiej półkuli, otoczony przez grupkę spoconych farmerów ze strzelbami. Wystarczy jedno słowo szefowej i rozniosą go w pył.

Ale to był tylko moment. Harriet Vanger machnęła ręką i mężczyźni zrobili krok w tył. Zbliżywszy się do Mikaela, spojrzała mu w oczy. Była spocona i umorusana, u nasady rozjaśnionych włosów ciemniały odrosty. Jej szczupła i postarzała twarz była niewątpliwie twarzą tej pięknej kobiety, którą zwiastowało zdjęcie konfirmacyjne na biurku Henrika.

– Czy my się znamy? – zapytała.

– Tak, nazywam się Mikael Blomkvist. Była pani moją wakacyjną opiekunką. Ja miałem trzy lata, a pani – dwanaście albo trzynaście.

Upłynęło kilka sekund, zanim wspomnienie rozpogodziło jej wzrok. Była zdumiona.

– Czego pan chce?

– Harriet, nie jestem twoim wrogiem. Nie przyjechałem, żeby cię skrzywdzić. Ale musimy porozmawiać.

Odwróciwszy się do Jeffa, poprosiła, by przejął jej obowiązki, po czym skinęła na Mikaela. Podążył za nią w stronę białych płóciennych namiotów rozbitych dwieście metrów dalej, w niewielkim zagajniku. Wskazawszy fotel turystyczny przy chwiejnym stoliku, nalała trochę wody do miednicy, opłukała twarz, wytarła się i weszła do namiotu, by zmienić koszulę. Z przenośnej lodówki wyciągnęła dwa piwa i usiadła naprzeciwko Mikaela.

– Okej. Opowiadaj.

– Dlaczego zabijacie owce?

– Mamy epidemię. Większość tych zwierząt jest z pewnością zdrowa, ale nie możemy ryzykować, nie chcemy, żeby zaraza się rozszerzyła. W najbliższym tygodniu będziemy musieli zabić sześćset owiec. Więc nie jestem w najlepszym nastroju.

Mikael skinął nieznacznie głową.

– Twój brat zabił się parę dni temu.

– Słyszałam.

– Od Anity Vanger.

Spojrzała na niego badawczo. A później kiwnęła potakująco. Zrozumiała, że nie ma sensu zaprzeczać rzeczom oczywistym.

– Jak mnie znalazłeś?

– Podsłuchaliśmy rozmowę telefoniczną Anity – odpowiedział Mikael, również nie widząc powodu, by kłamać. – Widziałem twojego brata na kilka minut przed śmiercią.

Harriet zmarszczyła brwi. Spojrzeli na siebie. A później ściągnął śmieszną apaszkę, odchylił kołnierz koszuli i pokazał krwistoczerwony, jeszcze niezabliźniony ślad po pętli.

– Twój brat właśnie mnie wieszał, ale na szczęście pojawiła się moja współpracownica i sprała go na kwaśne jabłko.

W oczach Harriet zapaliły się ogniki.

– Chyba będzie najlepiej, jeśli zaczniesz od początku.

CAŁA OPOWIEŚĆ zajęła mu ponad godzinę. Zaczął od tego, kim jest i czym się zajmuje. Opisał okoliczności, w jakich dostał zlecenie od Henrika Vangera, i wyjaśnił, dlaczego zgodził się na przeprowadzkę do Hedestad. Streścił nieudane dochodzenie policji i opowiedział o prywatnym śledztwie prowadzonym przez wiele lat przez Henrika, który przez cały czas żył w przekonaniu, że ktoś z członków rodziny zamordował Harriet. Włączywszy komputer, objaśnił, w jaki sposób dotarł do zdjęć z Jarnvagsgatan i jak – razem z Lisbeth – wszczął poszukiwana seryjnego mordercy, którym później okazały się być dwie osoby.

Zapadł zmrok. Mężczyźni wykonali wieczorne rutynowe czynności i rozpalili obozowe ogniska. W kociołkach coś obiecująco bulgotało. Jeff, nieustannie kręcąc się w pobliżu szefowej, nie spuszczał oka z przybysza. Kucharz podał kolację. Harriet i Mikael otwarli jeszcze po jednym piwie. Wysłuchawszy opowieści gościa, kobieta siedziała przez chwilę w milczeniu.

– Mój Boże! – wykrzyknęła.

– Przeoczyłaś morderstwo w Uppsali.

– Nawet go nie szukałam. Tak bardzo się cieszyłam, że ojciec nie żyje i że skończyła się przemoc. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Martin…

Umilkła.

– Cieszę się, że Martin nie żyje – dodała.

– Rozumiem cię.

– Ale twoja opowieść nie wyjaśnia, jak wpadliście na to, że żyję.

– Kiedy doszliśmy do tego, co się naprawdę wydarzyło, odgadnięcie reszty nie nastręczało już trudności. Ktoś musiał ci pomóc zniknąć. Jedyną osobą, która wchodziła w grę, była twoja powierniczka, Anita Vanger. Byłyście przyjaciółkami, spędziłyście razem wakacje, mieszkałyście w chatce Gottfrieda. Jeżeli komuś się zwierzałaś, to właśnie jej. No i Anita właśnie zrobiła prawo jazdy.

Harriet przyjrzała się Mikaelowi z obojętnym wyrazem twarzy.

– I co teraz zrobisz, kiedy już wiesz, że żyję?

– Opowiem Henrikowi. Zasłużył na to, żeby się dowiedzieć.

– A później? Jesteś dziennikarzem.

– Harriet, nie zamierzam cię rzucać na pożarcie mediom. W całej tej historii popełniłem tyle wykroczeń, że gdyby Związek Dziennikarzy o tym wiedział, już dawno by mnie wykluczył z organizacji. Jedno mniej, jedno więcej, to już naprawdę nie ma znaczenia, a poza tym nie chcę stracić dawnej opiekunki – próbował żartować. Nie udało mu się jej rozbawić.

– Ile osób zna prawdę?

– Że żyjesz? Teraz wiemy o tym ty i ja, a także Anita i moja współpracownica – Lisbeth. Dirch Frode zna mniej więcej trzy czwarte opowieści, ale w dalszym ciągu myśli, że zmarłaś w latach sześćdziesiątych.

Harriet, wpatrzona w ciemność, znów się zamyśliła. Mikael jeszcze raz doznał nieprzyjemnego poczucia zagrożenia. Przypomniał sobie, że pół metra dalej oparta o namiot stoi jej strzelba. Ale po chwili otrząsnął się i ukrócił wodze fantazji. Zmienił temat.

– Powiedz mi, jak zostałaś australijską farmerką? Rozumiem, że następnego dnia, zaraz po otwarciu mostu, Anita przeszmuglowała cię na stały ląd, prawdopodobnie w bagażniku.

– Tak naprawdę leżałam na podłodze z tyłu samochodu, przykryta tylko kocem. Nikt tam nie zaglądał. Kiedy Anita pojawiła się na wyspie, poszłam do niej i powiedziałam, że muszę uciekać. Masz rację, powierzyłam jej swoje tajemnice. Pomogła mi i przez te wszystkie lata była najbardziej oddaną przyjaciółką.

– A jak znalazłaś się w Australii?

– Najpierw mieszkałam u Anity, w jej studenckim pokoju w Sztokholmie, a po kilku tygodniach wyjechałam ze Szwecji. Anita była bardzo hojna, pożyczyła mi wszystkie swoje oszczędności. Dostałam też jej paszport. Byłyśmy do siebie bardzo podobne, musiałam tylko utlenić włosy. Przez cztery lata mieszkałam we włoskim zakonie. Nie zostałam zakonnicą, to był taki klasztor, w którym można było tanio wynająć pokój. Siedziałam tam w samotności i rozmyślałam. A później przez przypadek spotkałam Spencera Cochrana. Był ode mnie kilka lat starszy, właśnie skończył studia w Anglii i objeżdżał autostopem Europę. Zakochałam się, z wzajemnością. To dosyć prosta historia. W 1971 roku Anita Vanger wyszła za niego za mąż. Nigdy nie żałowałam tego kroku. Był wspaniałym człowiekiem. Niestety zmarł osiem lat temu i nagle zostałam właścicielką farmy.

– Ale ten paszport… czy nikt nie odkrył, że istnieją dwie Anity Vanger?

– Nie, a dlaczego miałby odkryć? Szwedka, Anita Vanger, żona Spencera Cochrana. Nie gra roli, czy mieszka w Londynie, czy w Australii. W Londynie jest Anitą pozostającą z mężem w separacji. W Australii jest jego najprawdziwszą żoną. Nikt nie porównuje rejestrów z Canberry i Londynu. Zresztą dość szybko dostałam australijski paszport na nazwisko Cochran. Wszystko działało bez zarzutu. Jedyną rzeczą, która mogła zburzyć tę historię, byłoby małżeństwo prawdziwej Anity. Mój związek jest bowiem zarejestrowany w szwedzkiej ewidencji ludności.

– Ale Anita nigdy nie wyszła za mąż.

– Mówi, że nigdy nie trafiła na właściwego kandydata. Ale przecież wiem, że zrezygnowała z małżeństwa ze względu na mnie. Jest naprawdę wspaniałą przyjaciółką.

– Co robiła tamtego dnia w twoim pokoju?

– Nie zachowywałam się wtedy racjonalnie. Bałam się Martina, ale dopóki był w Uppsali, dopóty nie musiałam o tym myśleć. A później nagle wyrósł przede mną na ulicy w Hedestad i wtedy zrozumiałam, że już nigdy w życiu nie będę się mogła czuć bezpiecznie. Wahałam się, nie wiedziałam, czy opowiedzieć Henrikowi, czy uciec. Henrik nie miał czasu, a ja chodziłam po wsi i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Oczywiście rozumiem, że ten wypadek na moście przysłonił ludziom wszystko inne. Ale nie mnie. Miałam własne problemy i ten wypadek prawie w ogóle do mnie nie docierał. Wszystko było takie nierzeczywiste. W końcu wpadłam na Anitę, która mieszkała wtedy w pokoju gościnnym u Gerdy i Alexandra. Błyskawicznie podjęłam decyzję i poprosiłam Anitę o pomoc. Zostałam u niej, bałam się wychodzić. Ale potrzebowałam ubrań i pamiętnika, w którym wszystko zapisywałam. Anita mi to przyniosła.

– Myślę, że nie potrafiła się oprzeć pokusie i otwarła okno, żeby obejrzeć miejsce wypadku.

Mikael zamyślił się.

– Nie rozumiem tylko jednej rzeczy: dlaczego nie poszłaś z tym do Henrika, tak jak zamierzałaś.

– A jak myślisz?

– Doprawdy nie wiem. Jestem przekonany, że Henrik by ci pomógł. Na pewno jakoś unieszkodliwiłby Martina, żebyś mogła żyć w spokoju. Henrik nie wystawiłby cię na pożarcie. Załatwiłby to bardzo dyskretnie, przy pomocy jakiejś terapii czy leczenia.

– Nie rozumiesz, co się stało…

Do tej pory Mikael mówił o seksualnej przemocy Gottfrieda, nie wspominając o roli Harriet.

– Gottfried wykorzystywał seksualnie Martina – zaczął ostrożnie. – Podejrzewam, że wykorzystywał również ciebie.

NIE DRGNĄŁ JEJ ani jeden mięsień. Ale po chwili wzięła głęboki oddech i ukryła twarz w dłoniach. Nie minęły trzy sekundy i Jeff stał przy niej, pytając, czy wszystko jest all right. Kobieta uśmiechnęła się blado, a po chwili – wprawiając Mikaela w osłupienie – przytuliła się do swojego Studs Managera i pocałowała w policzek. Trzymając go za ramię, odwróciła się do gościa.

– Jeff, to jest Mikael, stary… przyjaciel z zamierzchłych czasów. Przybywa z problemami i ma złe wieści, ale nie zabija się posłańców. Mikael – to jest Jeff Cochran, mój najstarszy syn. Mam jeszcze jednego syna i córkę.

Mikael pomyślał, że Harriet musiała zajść w ciążę zaraz po ślubie; Jeff miał mniej więcej trzydzieści lat. Wstał i ściskając mu rękę, przeprosił, że wywołał u jego mamy takie emocje; wiedział jednak, że to było konieczne. Zamieniwszy z synem kilka słów, Harriet odesłała go z powrotem. Siadając ponownie naprzeciwko Mikaela, zdążyła podjąć decyzję.

– Koniec kłamstw. Myślę, że to naprawdę koniec historii. W pewnym sensie czekałam na ten dzień od 1966 roku. Przez wiele lat potwornie się bałam, że ktoś taki jak ty podejdzie do mnie i powie, że zna moje prawdziwe imię. I wiesz – nagle zupełnie przestałam się tym przejmować. Moja zbrodnia uległa przedawnieniu. I nie dbam o to, co inni o mnie myślą.

– Zbrodnia? – zapytał Mikael.

Spojrzała na niego wyczekująco, ale on w dalszym ciągu nie rozumiał, o co jej chodzi.

– Miałam szesnaście lat. Bałam się. Zżerał mnie wstyd. Byłam zdesperowana i osamotniona. Jedynie Anita i Martin znali prawdę. Opowiedziałam Anicie o seksualnej przemocy ojca, ale nigdy nie przemogłam się, żeby wyjawić jej również to, że mój tato jest obłąkanym mordercą kobiet. Nigdy się o tym nie dowiedziała. Ale zdradziłam jej szczegóły popełnionej przeze mnie zbrodni; zbrodni tak okrutnej, że jak przyszło co do czego, nie miałam odwagi powiedzieć o niej Henrikowi. Prosiłam Boga o przebaczenie. I ukryłam się na kilka lat w klasztorze.

– Harriet, twój ojciec był gwałcicielem i mordercą. Absolutnie nie jesteś temu winna.

– Wiem. Ojciec wykorzystywał mnie seksualnie przez rok. Czyniłam wszystko, żeby… unikać jego towarzystwa, ale był przecież moim tatą i nie mogłam tak ni stąd, ni zowąd zerwać z nim kontaktu. Tak więc robiłam dobrą minę do złej gry i udawałam, że wszystko jest w porządku, chociaż starałam się, żeby zawsze ktoś był w pobliżu, gdy miałam do czynienia z ojcem. Moja mama oczywiście wiedziała, co się dzieje, ale raczej się tym nie przejmowała.

– Isabella wiedziała? – wybuchnął skonsternowany Mikael.

– Oczywiście, że wiedziała. Wiedziała o wszystkim, co kiedykolwiek wydarzyło się w naszej rodzinie. Ale nie przyjmowała nigdy do wiadomości rzeczy, które były nieprzyjemne lub ukazywały ją w złym świetle. Mój ojciec mógłby zgwałcić mnie w biały dzień, w salonie, na jej oczach, a ona by tego nie zauważyła. Nie była w stanie przyznać się do tego, że coś w moim albo w jej życiu się nie udało.

– Spotkałem ją. To okropna jędza.

– Była jędzą przez całe życie. Często zastanawiałam się nad związkiem moich rodziców. Zrozumiałam, że odkąd się urodziłam, sypiali ze sobą bardzo rzadko albo prawie wcale. Mój ojciec miał wiele kobiet, ale z niepojętego powodu bał się Isabelli. Wycofał się, ale nie mógł się rozwieść.

– W rodzinie Vangerów nie ma rozwodów.

Po raz pierwszy Harriet się zaśmiała.

– Masz rację, nie ma. Ale chodzi o to, że ja nie potrafiłam się przemóc, żeby zacząć mówić. Dowiedziałby się o tym cały świat. Moje koleżanki i koledzy z klasy, cała rodzina…

Mikael położył dłoń na jej dłoni.

– Harriet, strasznie mi przykro…

– Kiedy mnie zgwałcił pierwszy raz, miałam czternaście lat. A później wielokrotnie zabierał mnie do swojego domku. Czasami był tam też Martin. Zmuszał i jego, i mnie, żebyśmy robili z nim różne rzeczy. Trzymał mnie za ramiona, podczas gdy Martin… zaspokajał się… mną. A kiedy zmarł, jego syn był gotów przejąć pałeczkę. Martin oczekiwał, że zostanę jego kochanką i że całkowicie mu się podporządkuję. W tej sytuacji nie miałam innego wyjścia. Byłam zmuszona wykonywać jego polecenia. Pozbyłam się jednego dręczyciela, by wpaść w szpony następnego i jedyne co mi pozostało, to unikać sytuacji, w których zostawaliśmy sam na sam.

– Henrik na pewno…

– W dalszym ciągu nic nie rozumiesz! – powiedziała podniesionym głosem.

Mikael zauważył badawcze spojrzenia mężczyzn spod sąsiedniego namiotu. Ściszywszy głos, Harriet pochyliła się ku Mikaelowi.

– Wszystko leży na stole. Resztę musisz sobie dośpiewać.

Podniosła się i za chwilę wróciła z kolejnymi dwoma piwami. Mikael powiedział tylko jedno słowo.

– Gottfried?

Kiwnęła głową.

– Siódmego sierpnia 1965 roku zaciągnął mnie do swojego domku. Henrik gdzieś wyjechał. Ojciec próbował się do mnie dobierać. Był tak pijany, że nawet mu nie stawał. I wtedy dostał świra. Kiedy byliśmy sami zawsze był… wulgarny i porywczy ale wtedy przekroczył wszelkie granice. Oddał na mnie mocz. A później wyłożył szczegółowo, co chciałby ze mną zrobić. Opowiedział o zamordowanych przez siebie kobietach. Chwalił się nimi. Cytował Biblię. Godzinami. Nie rozumiałam z tego nawet połowy, ale wtedy dotarło do mnie, że ojciec jest obłąkany.

Przełknęła łyk piwa.

– Gdzieś o północy dostał kolejnego ataku szału. Byliśmy na antresoli. Nagle obwiązał mi szyję t-shirtem i zaczął dusić. Poczerniało mi w oczach. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że naprawdę chce mnie zabić. I po raz pierwszy tej nocy udało mu się mnie zgwałcić.

Popatrzyła na Mikaela z prośbą w oczach.

– Ale ciągle był tak pijany, że w końcu się wyrwałam. Zeskoczyłam z antresoli i spanikowana zaczęłam uciekać. Byłam naga, biegłam prosto przed siebie i wylądowałam na pomoście. A on, zataczając się, za mną.

Nagle Mikael zapragnął, żeby nie opowiadała dalszego ciągu.

– Byłam wystarczająco silna, żeby wepchnąć moczymordę do wody. I trzymałam go wiosłem pod powierzchnią tak długo, aż przestał się szamotać. To trwało tylko parę sekund.

Kiedy zrobiła przerwę, nastała taka cisza, aż w uszach dzwoniło.

– A kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam Martina. Wyglądał na przerażonego, ale na ustach miał szyderczy uśmiech. Nie wiem, jak długo nas śledził. Od tego momentu byłam zdana na jego łaskę i niełaskę. Podszedł do mnie, wziął za włosy i zaciągnął z powrotem do łóżka Gottfrieda. Podczas gdy nasz ojciec ciągle jeszcze kołysał się na wodzie, Martin związał mnie i zgwałcił, a ja nie potrafiłam nawet stawiać oporu.

Mikael zamknął oczy. Poczuł ogromny wstyd i naprawdę zaczął żałować, że nie zostawił tej kobiety w spokoju. Ale zaczęła mówić z jeszcze większą mocą.

– Tego dnia dostałam się w jego ręce. Robiłam, co chciał. Byłam jak sparaliżowana. Uratował mnie pomysł Isabelli, która po tragicznej śmierci naszego ojca postanowiła wysłać Martina do Uppsali. Żeby zmienił środowisko. Zrobiła to oczywiście dlatego, że wiedziała, co ze mną wyprawia. To był jej sposób na rozwiązanie problemu. Chyba nie muszę dodawać, że mój brat był rozczarowany?

Mikael znów skinął głową.

– Przez cały rok nie było go w domu. Przyjechał tylko na Boże Narodzenie, ale wtedy trzymałam się od niego z daleka. Po świętach pojechałam z Henrikiem do Kopenhagi, a w wakacje była ze mną Anita. Zwierzyłam się jej. Nie opuszczała mnie na krok i Martin nie miał szans, żeby się do mnie zbliżyć.

– Spotkałaś się z nim na Jarnvagsgatan.

– Tak. Słyszałam, że miał zostać w Uppsali i że nie przyjedzie na zjazd rodzinny. Ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Naraz stał przede mną i świdrował wzrokiem z drugiej strony ulicy. Uśmiechał się. Myślałam, że to zły sen. Zamordowałam ojca i zrozumiałam, że nigdy nie uwolnię się od brata. Do tamtego dnia rozważałam możliwość samobójstwa. Ale wybrałam ucieczkę.

Spojrzała na Mikaela niemal pogodnie.

– To wyznanie przyniosło mi prawdziwą ulgę. Teraz już wiesz. Jak zamierzasz wykorzystać tę wiedzę?

Rozdział 27

Sobota 26 lipca – poniedziałek 28 lipca

O DZIESIĄTEJ RANO Mikael podjechał pod dom Lisbeth i zabrał ją do krematorium na Cmentarzu Północnym. Nie licząc pastora, byli jedynymi osobami w kaplicy. Trochę później, już w trakcie ceremonii pogrzebowej, dołączył do nich bezgłośnie Dragan Armanski. Skinieniem przywitał Mikaela i zatrzymawszy się za plecami Lisbeth, delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. Kiwnęła dłonią, nie patrząc na niego, jak gdyby wiedziała, kto za nią stoi. A później kompletnie zignorowała obu mężczyzn.

Lisbeth nie była najlepszym źródłem informacji o zmarłej, ale pastor najwyraźniej skontaktowała się z personelem domu opieki, w którym ostatnio przebywała matka Salander, i Mikael zrozumiał, że przyczyną śmierci był wylew krwi do mózgu. Celebrująca uroczystość duchowna dwukrotnie straciła wątek, gdy – zwracając się bezpośrednio do córki zmarłej – napotkała jej pusty wzrok i zaciśnięte usta. Lisbeth nie powiedziała ani słowa. A gdy ceremonia dobiegła końca, obróciła się na pięcie i bez podziękowań i pożegnań opuściła budynek krematorium. Spoglądając na siebie nawzajem kątem oka, Mikael i Dragan, westchnęli prawie jednocześnie. Nie mieli pojęcia, co rozgrywało się w jej głowie.

– Ta dziewczyna czuje się fatalnie – odezwał się Dragan.

– Domyślam się – odpowiedział Mikael. – Dobrze, że pan tu przyszedł.

– Wcale nie jestem tego taki pewny.

Armanski prześwidrował Mikaela wzrokiem.

– Jedziecie na północ, prawda? Proszę, niech pan ją ma na oku.

Żegnając się, Mikael obiecał, że będzie nad nią czuwał. Lisbeth czekała na niego w samochodzie.

Chcąc nie chcąc, musiała pojechać do Hedestad, ponieważ zostawiła tam motocykl i pożyczony z Milton Security sprzęt. Dopiero za Uppsalą przerwała milczenie i zapytała o podróż do Australii. Mikael wylądował na Arlandzie wczoraj późnym wieczorem i spał zaledwie kilka godzin. Teraz dokładnie zrelacjonował opowieść Harriet. Lisbeth odezwała się ponownie po pół godzinie.

Bitch!

– Kto?

– Harriet Cholera Vanger. Gdyby coś zrobiła w 1966 roku, to Martin nie mordowałby i nie znęcał się nad kobietami przez kolejne trzydzieści siedem lat.

– Harriet wiedziała o morderstwach swojego ojca, ale nie miała pojęcia, że Martin też jest w to zamieszany. Uciekała od brata, który ją gwałcił i szantażował. W każdej chwili mógł opowiedzieć o tym, jak utopiła ojca.

Bullshit!

Resztę drogi przejechali w milczeniu. Lisbeth była w wyjątkowo ponurym nastroju. Mikael, już spóźniony na umówione spotkanie, zostawił ją przy zjeździe na wyspę i zapytał, czy poczeka na niego w domu.

– Masz zamiar zostać tu na noc? – odpowiedziała pytaniem.

– Raczej tak.

– Chcesz, żebym była w domu, gdy wrócisz?

Wysiadł z samochodu i wziął ją w ramiona. Odepchnęła go, niemal agresywnie. Mikael cofnął się.

– Lisbeth, jesteś moim przyjacielem.

Patrzyła na niego bez wyrazu.

– Chcesz, żebym na ciebie czekała, żebyś miał się z kim pobzykać?

Mikael rzucił jej długie spojrzenie. A później odwrócił się, wsiadł do samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce. Opuścił szybę. Lisbeth nie kryła wrogości.

– Chcę być twoim przyjacielem – powiedział. – Jeżeli w to nie wierzysz, nie musisz na mnie czekać.

HENRIK VANGER, już w prywatnym ubraniu, siedział w sali szpitalnej, do której wprowadził Mikaela Dirch Frode. Na pytanie o zdrowie starzec odpowiedział:

– Jutro dostanę przepustkę na pogrzeb Martina.

– Ile opowiedział ci Dirch?

Henrik wbił wzrok w podłogę.

– Opowiedział mi o poczynaniach Gottfrieda i Martina. Zrozumiałem, że chodzi o rzeczy o wiele straszniejsze, niż jestem sobie w stanie wyobrazić.

– Wiem, co się stało z Harriet.

– W jaki sposób zmarła?

– Harriet nie umarła. Żyje. I jeżeli tylko chcesz, chętnie się z tobą spotka.

Zarówno Henrik i Dirch wpatrywali się w Mikaela, jak gdyby postawił wszystko na głowie.

– Namówienie jej do przyjazdu zajęło mi trochę czasu, ale Harriet żyje, ma się dobrze i jest w Hedestad. Przyjechała dziś rano i może przyjść do ciebie za jakąś godzinę. Jeżeli chcesz ją zobaczyć oczywiście.

MIKAEL JESZCZE raz zrelacjonował całą historię. Henrik Vanger słuchał z taką uwagą, jak gdyby opowieść Mikaela była współczesną wersją Jezusowego Kazania na górze. Kilkakrotnie przerywał mu pytaniem lub prośbą o powtórzenie. Dirch Frode nie odzywał się ani słowem.

Gdy opowiadanie dobiegło końca, starzec siedział w milczeniu. Mimo zapewnień lekarzy o dobrym stanie Henrika Mikaeł obawiał się chwili, kiedy będzie musiał wyjawić mu prawdę. Bał się, że to wszystko będzie zbyt wielkim szokiem dla starego i schorowanego serca. Ale Henrik nie okazał żadnego poruszenia, chociaż możliwe, że gdy przerwał ciszę, jego głos był trochę niewyraźny.

– Biedna Harriet. Gdyby wtedy przyszła do mnie…

Mikael spojrzał na zegarek. Za pięć czwarta.

– Chcesz się z nią spotkać? Ona ciągle obawia się, że ją odtrącisz, teraz – gdy wiesz, co zrobiła.

– A kwiaty? – zapytał Henrik.

– Zapytałem ją o nie w samolocie. Z całej rodziny kochała tylko jedną osobę i tą osobą byłeś ty. Oczywiście to Harriet wysyłała ci te wszystkie zasuszone kwiaty. Z nadzieją, że zrozumiesz, że ona żyje i ma się dobrze, chociaż nie może się ujawnić. Ale ponieważ jej jedynym źródłem informacji była Anita, która nigdy nie odwiedzała rodziny i która zaraz po studiach wyjechała za granicę, Harriet nie wiedziała zbyt dużo o tym, co się działo w Hedestad. Nie miała pojęcia, jak bardzo cierpiałeś, myśląc, że kwiaty przesyła kpiący z ciebie morderca.

– Przypuszczam, że nadawcą tych przesyłek była Anita?

– Anita pracowała w liniach lotniczych i podróżowała po całym świecie. Nadawała je tam, gdzie akurat była.

– Ale jak domyśliłeś się, że pomogła jej właśnie Anita?

– Zobaczyłem ją na zdjęciu, w pokoju Harriet.

– Ale przecież mogła być zamieszana w inny sposób… mogła okazać się morderczynią. Jak odkryłeś, że Harriet żyje?

Mikael rzucił Henrikowi długie spojrzenie. A później, po raz pierwszy od powrotu do Hedestad, uśmiechnął się.

– Anita była zamieszana w zniknięcie Harriet, ale nie mogła jej zamordować.

– Skąd ta pewność?

– Bo to nie jest jakaś popieprzona powieść kryminalna. Gdyby Anita zamordowała Harriet, to już dawno znalazłbyś zwłoki. A więc jedynym sensownym wyjaśnieniem było to, że Anita pomogła jej uciec i ukryć się. Chcesz się z nią spotkać?

– Oczywiście, że chcę!

MIKAEL ZSZEDŁ na parter, gdzie przy windach umówił się z Harriet. Nie poznał jej. Od momentu rozstania na lotnisku zdążyła zafarbować włosy na swój naturalny, ciemny kolor. Miała na sobie białą bluzkę, czarne spodnie i elegancki szary żakiet. Wyglądała olśniewająco i Mikael, chcąc dodać jej odwagi, musnął ustami jej policzek.

Henrik podniósł się z krzesła, gdy Mikael otworzył jej drzwi. Harriet zaczerpnęła powietrza.

– Hej, Henrik! – powiedziała.

Starzec zlustrował ją od stóp do głów, by po chwili dać się jej pocałować w policzek. Mikael skinął na Dircha Frodego i zamknął drzwi.

GDY WRÓCIŁ na wyspę, Lisbeth zdążyła wyjechać. Nie było motocykla i sprzętu wideo, zniknęła jej torba i kosmetyczka. Poczuł pustkę.

Zrobił ponury obchód chatki, która nagle wydała mu się obca i nierzeczywista. Spojrzał na stosy papieru w gabinecie. Powinien powkładać je do kartonów i oddać Henrikowi, ale nie potrafił zmusić się do sprzątania. Poszedł do sklepu. Wróciwszy z chlebem, mlekiem i serem, zaparzył sobie kawy, usiadł w ogródku i zaczął przeglądać popołudniowe gazety. Nie myślał o niczym.

Około wpół do szóstej przez most przejechała taksówka. Po trzech minutach wróciła tą samą drogą, z Isabellą na tylnym siedzeniu.

O siódmej wyrwał go z ogrodowej drzemki Dirch Frode.

– Jak tam z Henrikiem, i Harriet? – zapytał Mikael.

– Ta smutna historia ma zabawną puentę – odpowiedział Dirch Frode z powściągliwym uśmiechem. – Isabella zauważyła pański powrót i rozindyczona wtargnęła do pokoju Henrika. Zaczęła krzyczeć, że pora skończyć z tym ciągłym nudzeniem o Harriet i że to pan tym swoim grzebaniem w przeszłości doprowadził jej syna do śmierci…

– No, w pewnym sensie ma rację.

– Rozkazała Henrikowi, żeby pana zwolnił i dopilnował, żeby pan wyjechał i przestał szukać duchów.

– Ojojoj!

– Nawet nie rzuciła okiem na kobietę, która siedziała obok i rozmawiała z Henrikiem. Myślała chyba, że to ktoś z personelu. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy Harriet wstając, spojrzała na Isabellę i powiedziała: „Cześć, mamo!".

– I co dalej?

– Musieliśmy wezwać lekarza, żeby przywrócił Isabellę do przytomności. A teraz ona upiera się, że to nie jest prawdziwa Harriet, tylko jakaś podstawiona przez pana oszustka.

Opowiedziawszy tę anegdotę, Dirch Frode pośpieszył do Cecilii i Alexandra, by przekazać wiadomość o zmartwychwstaniu Harriet. Mikael znów został sam.

LISBETH SALANDER zatrzymała się na stacji benzynowej przed północnymi rogatkami Uppsali. Całą drogę jechała z posępną miną, tępo wpatrzona przed siebie. Zatankowała, zapłaciła pospiesznie i wsiadła na motocykl. Podjechała do wyjazdu i – nie mogąc się zdecydować – znów stanęła.

W dalszym ciągu czuła się nieswojo. Opuszczając Hedestad, była wzburzona, ale podczas podróży złość powoli ją opuszczała. Nie wiedziała, dlaczego jest tak wściekła na Mikaela, ba! nie była pewna, czy jest wściekła właśnie na niego.

Myślała o Martinie Vangerze i o Harriet Cholerze Vanger i o Dirchu Cholerze Frodem i o całym tym pieprzonym klanie Vangerów, o tych ludziach, którzy w Hedestad rządzili swoim malutkim imperium i prowadzili nieustanne intrygi przeciwko innym członkom rodziny. I pomyśleć, że potrzebowali jej pomocy. W normalnym wypadku nawet by się z nią nie przywitali, a już na pewno nie powierzyliby jej swoich tajemnic.

Cholerne barachło!

Westchnęła i pomyślała o swojej mamie, którą dzisiaj pochowała. Już nigdy nie będzie dobrze. Śmierć matki oznaczała, że rana nigdy się nie zagoi, ponieważ Lisbeth nigdy nie uzyska odpowiedzi na pytania, które chciałaby postawić.

Pomyślała o Draganie Armanskim, który stał za nią przez całą ceremonię. Powinna była mu coś powiedzieć. Przynajmniej dać mu do zrozumienia, że wie, że przyszedł. Ale gdyby to zrobiła, użyłby tego jako pretekstu, żeby zacząć organizować jej życie. Dałaby mu palec, a on chwyciłby całą rękę. I nigdy by nie zrozumiał.

Pomyślała o adwokacie Nilsie Cholerze Bjurmanie, a swoim opiekunie, który przynajmniej chwilowo był unieszkodliwiony i robił to, co mu kazała.

Czując przypływ nieprzejednanej nienawiści, zacisnęła zęby.

I pomyślała o Mikaelu, zastanawiając się, jak by zareagował, gdyby dowiedział się o jej ubezwłasnowolnieniu i o całej reszcie jej nędznego życia.

Doszła do wniosku, że tak naprawdę nie jest na niego zła. Tak się tylko złożyło, że wyładowała na nim złość, bo był akurat pod ręką, a ona miała ochotę kogoś zamordować. Wściekanie się na tego faceta nie miało sensu.

Lisbeth żywiła wobec niego osobliwie ambiwalentne uczucia.

Wściubiał nos w nie swoje sprawy, węszył w jej prywatnym życiu i… Ale z drugiej strony dobrze jej się z nim współpracowało. Już samo to było czymś dziwnym – wspólna praca. Nie była do tego przyzwyczajona, ale poszło niespodziewanie dobrze i bezboleśnie. Mikael nie marudził. Nie próbował przekonywać jej, jak ma żyć.

To ona go uwiodła, a nie na odwrót.

I to ją na dodatek satysfakcjonowało.

Więc dlaczego miała ochotę kopnąć go w twarz?

Znów westchnęła i smutnym wzrokiem odprowadziła jadącą wzdłuż E4 ciężarówkę.

MIKAEL SIEDZIAŁ ciągle w ogrodzie, gdy około ósmej usłyszał warkot motocykla. Po chwili zobaczył przejeżdżającą przez most Lisbeth. Zaparkowała przy chatce, ściągnęła kask, podeszła do stolika i zajrzała do pustego dzbanka na kawę. Mikael patrzył na nią w osłupieniu. Wzięła naczynie i bez słowa zniknęła w kuchni. Gdy wróciła, miała na sobie dżinsy i t-shirt z nadrukiem: I can be a regular bitch. Just try me.

– Myślałem, że wyjechałaś na dobre – powiedział.

– Zawróciłam w Uppsali.

– No to zrobiłaś niezłą przejażdżkę!

– Boli mnie tyłek.

– Dlaczego zawróciłaś?

Nie odpowiedziała, a Mikael nie nalegał. W milczeniu pili kawę. Po dziesięciu minutach Lisbeth przerwała ciszę.

– Lubię twoje towarzystwo – przyznała niechętnie. Nigdy wcześniej nie wypowiedziała takich słów.

– Praca z tobą była… interesująca.

– Mnie też się z tobą dobrze pracowało – odpowiedział Mikael.

– Hmm.

– Faktem jest, że nigdy wcześniej nie współpracowałem z tak szatańsko zdolnym researcherem. Okej, wiem, że jesteś cholerną hakerką i zadajesz się z podejrzanymi typami, którzy na twoją prośbę w ciągu dwudziestu czterech godzin mogą załatwić nielegalny podsłuch telefonu w Londynie, ale jesteś niesamowicie skuteczna.

Popatrzyła na niego po raz pierwszy, odkąd usiadła przy stole. Znał tyle jej tajemnic, jak to możliwe?

– No… jestem. Znam się na komputerach. Nigdy nie miałam kłopotów z przyswajaniem faktów.

– To twoja fotograficzna pamięć – skomentował spokojnie.

– Przypuszczam, że tak. Po prostu od razu pojmuję, jak coś działa. I nie tylko komputery czy sieć telefoniczna, ale też silnik w moim motocyklu, telewizor i odkurzacz, procesy chemiczne i ostatnie badania z zakresu astrofizyki. Jestem świruską. Dziwolągiem.

Mikael zmarszczył brwi i zamyślił się.

Zespół Aspergera, pomyślał. Albo coś w tym rodzaju. Nieprzeciętna zdolność dostrzegania wzorów i rozumienia abstrakcyjnych ciągów tam, gdzie inni widzą tylko szumy.

Lisbeth wbiła wzrok w stół.

– To przecież dar! Większość ludzi dużo by dała za takie zdolności.

– Nie chcę o tym mówić.

– W porządku. Dlaczego wróciłaś?

– Nie wiem. Może to błąd.

Przyjrzał się jej badawczo.

– Lisbeth, czy mogłabyś mi podać definicję wyrazu „przyjaźń"?

– To lubić kogoś.

– Tak, ale skąd bierze się to uczucie?

Wzruszyła ramionami.

– Przyjaźń – według mojej definicji – zasadza się na dwóch rzeczach – powiedział nagle. – Szacunku i zaufaniu. Oba czynniki są niezbędne. I muszą działać w obie strony. Można żywić do kogoś głęboki szacunek, ale bez zaufania przyjaźń się rozpada.

Lisbeth ciągle milczała.

– Zorientowałem się, że nie chcesz o sobie mówić, ale kiedyś musisz się zdecydować, czy masz do mnie zaufanie, czy nie. Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi, ale nie mogę być przyjacielem sam.

– Lubię uprawiać z tobą seks.

– Seks nie ma nic wspólnego z przyjaźnią. Oczywiście przyjaciele też mogą iść ze sobą do łóżka, ale uwierz mi, Lisbeth, gdybym miał dokonać wyboru między seksem a przyjaźnią, jeżeli chodzi o ciebie, to nie miałbym żadnych wątpliwości, co wybrać.

– Nie rozumiem. Chcesz się ze mną kochać czy nie?

Mikael przygryzł wargę, w końcu westchnął.

– Nie powinno się uprawiać seksu ze współpracownikami – wymamrotał. – Wynikają z tego same kłopoty.

– Czyżbym coś przeoczyła, czy faktycznie bzykasz się z Eriką, wykorzystując prawie każdą sposobność? A przecież ona w dodatku jest mężatką.

Mikael siedział chwilę bez słowa.

– Erika i ja… Nasz związek zaczął się w zamierzchłych czasach, zanim zaczęliśmy razem pracować. I nic ci do tego, że ma męża.

– No proszę, nagle to ty nie chcesz mówić o sobie. Czy w przyjaźni nie chodzi przypadkiem o zaufanie?

– Tak, ale teraz chodzi o to, że nie chcę rozmawiać o przyjaciółce za jej plecami. Nie chcę zawieść jej zaufania. Z Eriką też nie dyskutowałbym o tobie bez twojej wiedzy.

Lisbeth zastanawiała się nad jego słowami. Nagle zwykła wymiana zdań zamieniła się w coś zagmatwanego. Lisbeth nie lubiła zagmatwanych rozmów.

– Lubię uprawiać z tobą seks – powtórzyła.

– A ja z tobą… Ale w dalszym ciągu mam tyle lat, że mógłbym być twoim ojcem.

– Olewam, ile masz lat.

– Nie możesz olewać różnicy wieku. To nie jest dobry punkt wyjścia dla trwałego związku.

– A kto mówił o trwałości? – zapytała Lisbeth. – Zakończyliśmy właśnie pracę nad przypadkiem, w którym główną rolę grali mężczyźni z cholernie zaburzoną seksualnością. Gdybym to ja decydowała, wybiłabym ich co do jednego.

– Nie idziesz na żadne kompromisy.

– Nie idę – powiedziała, uśmiechając się swoim krzywym nie-uśmiechem. – Ale ty nie jesteś taki – dodała, wstając. – A teraz idę wziąć prysznic, a później położę się nago w twoim łóżku. Jeżeli uważasz, że jesteś za stary, to możesz spać na mojej połówce.

Mikael odprowadził ją wzrokiem. Jeżeli miała jakieś zahamowania, to na pewno nie dotyczyły uczucia wstydu. Nigdy nie udało mu się wyjść zwycięsko z dyskusji z Lisbeth. Po kilku minutach pozbierał filiżanki i ruszył do sypialni.

WSTALI O DZIESIĄTEJ, wzięli wspólny prysznic i zjedli śniadanie w ogrodzie. O jedenastej zadzwonił Dirch Frode z pytaniem, czy zamierzają wziąć udział w pogrzebie, który zacznie się o drugiej.

– Nie sądzę – odpowiedział Mikael.

Ponieważ adwokat poprosił o dłuższą rozmowę, umówili się na szóstą wieczór.

Mikael poświęcił kolejne godziny na porządkowanie papierów. Gdy wyniósł do gabinetu Henrika kilka kartonów, pozostały mu jedynie własne notatki i dwie teczki z dokumentami na temat Hansa-Erika Wennerstróma. Nie zaglądał do nich od pół roku. Westchnąwszy, schował je do torby.

DIRCH FRODE spóźnił się prawie dwie godziny. Był ubrany w pogrzebowy garnitur i miał zmęczoną twarz. Spoczął na kuchennej ławie i z wdzięcznością przyjął podaną przez Lisbeth filiżankę kawy. Dziewczyna przycupnęła z boku ze swoim komputerem, podczas gdy Frode opowiadał, jak rodzina Vangerów zareagowała na zmartwychwstanie Harriet.

– Można powiedzieć, że jej pojawienie się przyćmiło śmierć Martina. No i zwiedziały się o tym media.

– A jak tłumaczycie tę sytuację?

– Harriet rozmawiała z dziennikarzem „Kuriren". Jej wersja wygląda tak: uciekła z domu z powodu rodzinnych niesnasek, ale raczej dobrze na tym wyszła, ponieważ kieruje przedsiębiorstwem o obrotach równie wysokich, jak te koncernu Vangera.

Mikael gwizdnął z podziwem.

– Podejrzewałem, że australijskie owce są dochodowe, ale nie przypuszczałem, że farma przynosi aż takie zyski.

– Jej farma prosperuje znakomicie, ale nie stanowi jedynego źródła dochodu. Przedsiębiorstwo Cochrana zajmuje się również kopalnictwem, wydobywaniem opali, produkcją przemysłową, transportem, elektroniką i masą innych rzeczy.

– Oj! I co teraz?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Zjechało się mnóstwo ludzi i po raz pierwszy od wielu lat zebrała się pokaźna część rodziny, zarówno ze strony Fredrika, jak i Johana. Jest sporo osób z najmłodszego pokolenia, dwudziestolatków i trochę starszych. W Hedestad przebywa teraz ponad czterdziestu Vangerów, połowa siedzi w szpitalu i zamęcza Henrika, a druga połowa rozmawia z Harriet w hotelu.

– No ale Harriet to wielka sensacja. Ile osób wie o zainteresowaniach Martina?

– Na razie tylko ja, Henrik i Harriet. Mieliśmy długą rozmowę na osobności. Cała ta sprawa z Martinem i… jego perwersjami przysłania nam teraz wszystko inne. Koncernowi grozi zapaść.

– Doskonale to rozumiem.

– Nie ma naturalnego spadkobiercy, ale Harriet przez jakiś czas zostanie w Hedestad. Musimy między innymi ustalić, co kto posiada, jak dokonać podziału spadku i tak dalej. Harriet przypada przecież pewna część spadku, która byłaby ogromna, gdyby nie to, że wyjechała z kraju. To przecież makabra!

Mikael roześmiał się. Adwokatowi nie było do śmiechu.

– Isabella kompletnie się załamała i leży w szpitalu. Harriet nie chce jej odwiedzić.

– Rozumiem ją.

– Z Londynu ma przyjechać Anita. W przyszłym tygodniu zwołamy radę rodzinną. Anita weźmie w niej udział po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat.

– Kto zostanie nowym dyrektorem naczelnym?

– Birger ubiega się o to stanowisko, ale nie wchodzi w rachubę. Chwilowo, ze szpitalnego łóżka, obejmie je Henrik. Przynajmniej do czasu, kiedy uda nam się zatrudnić kogoś z zewnątrz, albo ktoś z rodziny…

Nie dokończył zdania. Mikael podniósł nagle brwi.

– Harriet? Chyba nie myśli pan poważnie?

– Dlaczego nie? Mamy do czynienia z niezwykle kompetentną i szanowaną kobietą interesu.

– Ma na głowie swoje przedsiębiorstwo w Australii.

– Tak, ale pod jej nieobecność interesami kieruje syn, Jeff Cochran.

– Ten chłopak jest Studs Managerem na owczej farmie. O ile dobrze zrozumiałem, jego praca polega na kontrolowaniu, czy spółkują ze sobą odpowiednie zwierzaki.

– Ma również dyplom z Oxfordu, gdzie studiował ekonomię, i tytuł magistra prawa z Melbourne.

Mikael pomyślał o spoconym, półnagim osiłku jadącym przez wąwóz i spróbował go sobie wyobrazić w prążkowanym garniturze. Dlaczego nie?

– Tego nie da się rozwiązać za jednym zamachem – powiedział Frode. – Ale Harriet byłaby niewątpliwie doskonałą szefową. Przy odpowiednim wsparciu mogłaby wprowadzić nowe porządki.

– Nie ma wystarczającej wiedzy.

– To prawda. Naturalnie, Harriet nie może tak po prostu zjawić się znikąd i po trzydziestu kilku latach nieobecności zacząć sterować koncernem. Ale przedsiębiorstwo Vangerów jest międzynarodowe i moglibyśmy sprowadzić szefa z USA, który nie zna ani słowa po szwedzku… To jest biznes.

– Prędzej czy później musicie poradzić sobie z problematyczną zawartością piwnicy Martina.

– Wiem. Ale nie możemy wyjawić prawdy, nie unicestwiając Harriet. Jak dobrze, że to nie ja muszę podjąć decyzję w tej sprawie.

– Do jasnej cholery, przecież nie możecie zataić faktu, że Martin był seryjnym mordercą!

Dirch Frode zaczął wiercić się niespokojnie. Mikael poczuł przykry smak w ustach.

– Panie Mikaelu, jestem w… szalenie niewygodnej sytuacji.

– Proszę mówić, śmiało!

– Mam wiadomość od Henrika. Bardzo prostą. Henrik dziękuje panu za pracę nad zleceniem i tym samym uznaje umowę za wykonaną. A to oznacza, że jest pan zwolniony z pozostałych zobowiązań wynikających z kontraktu, czyli nie musi pan już mieszkać i pracować w Hedestad. Tak więc może pan bezzwłocznie wrócić do Sztokholmu i podjąć się innych zadań.

– Chce, żebym zniknął ze sceny?

– Absolutnie nie. Chce, żeby pan go odwiedził, by porozmawiać o przyszłości. Wyraził też nadzieję, że będzie mógł wywiązywać się z zobowiązań w zarządzie „Millennium". Ale…

Dirch Frode wyglądał – jeżeli w ogóle było to możliwe – na jeszcze bardziej zakłopotanego.

– Ale nie chce, żebym dokończył pisanie kroniki rodzinnej Vangerów, prawda?

Adwokat potwierdził skinieniem głowy. Wyciągnął notatnik i otworzywszy go, podał Mikaelowi list. – Napisał do pana.

Drogi Mikaelu!

Szanuję twoją wolną wolę i nie chcę ci ubliżyć, dyktując, co masz napisać. Wolno ci pisać i publikować to, na co tylko masz ochotę, i nie zamierzam wywierać na ciebie żadnych nacisków.

Musisz wiedzieć, że nasza umowa ciągle obowiązuje. Masz wystarczająco dużo materiału, żeby dokończyć kronikę rodziny Vangerów.

Mikaelu, uwierz mi, nigdy w życiu nikogo o nic nie błagałem. Zawsze uważałem, że człowiek powinien kierować się sumieniem i nakazami moralności. W tej chwili nie mam wyboru. Proszę cię zarówno jako przyjaciela, jak i współwłaściciela „Millennium". Proszę cię, byś nie wyjawiał prawdy o Gottfriedzie i Martinie. Wiem, że to błąd, ale nie widzę innego wyjścia z tej matni. Muszę wybrać między jednym a drugim złem – i są tu tylko przegrani.

Proszę cię, żebyś nie napisał niczego, co może jeszcze bardziej zaszkodzić Harriet. Na własnej skórze doświadczyłeś, co to znaczy być przedmiotem medialnej nagonki. Kampania przeciwko tobie miała dość łagodny przebieg, ale zapewne jesteś sobie w stanie wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja Harriet, gdyby na jaw wyszła cała prawda. Ta kobieta cierpiała przez czterdzieści lat i nie musi teraz dodatkowo dręczyć się z powodu uczynków swojego brata i ojca. I proszę cię, żebyś przemyślał konsekwencje, jakie cała ta historia może mieć dla tysięcy zatrudnionych w koncernie. To, co zdruzgoce Harriet, nas z pewnością unicestwi.

Henrik

– Jeżeli zażąda pan zadośćuczynienia z powodu wstrzymania się z publikacją materiału, Henrik jest otwarty na propozycje. Może pan stawiać wszelkie finansowe żądania.

– Henrik Vanger próbuje mnie przekupić. Proszę mu przekazać następującą wiadomość: żałuję, że w ogóle przyjąłem jego zlecenie.

– Ta sytuacja jest równie męcząca dla Henrika, jak dla pana. Bardzo pana lubi i traktuje jak przyjaciela.

– Henrik Vanger to szczwany lis – powiedział Mikael, czując jak wzbiera w nim złość. – Chce zatuszować całą historię. Gra na moich uczuciach, bo wie, że ja też go lubię. A to, co mówi, oznacza w praktyce, że oczywiście mogę sobie publikować, co mi się żywnie podoba, ale wtedy on będzie zmuszony zmienić swoje nastawienie do „Millennium".

– Wszystko uległo zmianie, gdy na scenę wkroczyła Harriet.

– A teraz Henrik sprawdza na metce cenę mojego milczenia. Nie zamierzam rzucić Harriet mediom na pożarcie, ale ktoś musi upomnieć się o te kobiety, które zmarły w piwnicy Martina. Panie Dirchu, nie wiemy nawet, ile on tych kobiet zakatrupił. Kto wystąpi się w ich imieniu?

Lisbeth spojrzała nagle znad klawiatury komputera. Zwróciła się do Frodego obrzydliwie słodkim głosem:

– A czy nikt w waszym koncernie nie pomyślał o tym, żeby przekupić mnie?

Frode popatrzył na nią ze zdumieniem. Jeszcze raz udało mu się zignorować jej obecność.

– Gdyby Martin Vanger żył, nie zawahałabym się rzucić go na pożarcie największym medialnym hienom – mówiła dalej. – Nie zważając na treść umowy, jaką zawarliście z Mikaelem, wysłałabym każdy szczegół jego historii do najbliższej popołudniówki. A gdybym mogła, zawlokłabym go do jego własnej komórki, rozciągnęła na stole i poprzebijala mu igłami jądra. Ale niestety nie żyje.

Zwacając się do Mikaela, dodała:

– Jestem zadowolona z takiego rozwiązania. Cokolwiek zrobimy, nie będziemy w stanie naprawić szkody, jaką Martin wyrządził swym ofiarom. Powstała jednak interesująca sytuacja. W dalszym ciągu możesz szkodzić niewinnym kobietom, nie wyłączając Harriet, której tak usilnie broniłeś w czasie naszej ostatniej podróży na północ. No więc pytam, co jest gorsze – to, że Martin zgwałcił ją w chatce Gottfrieda, czy to, że gwałcisz ją ty, publikując historię w tabloidach. To dopiero dylemat. Może pomogłaby ci komisja do spraw etyki zawodowej przy Związku Dziennikarzy?

Zamilkła. Mikael, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy, wbił wzrok w blat stołu.

– Ale ja nie jestem dziennikarką – zakończyła.

– Czego pani żąda? – zapytał Frode.

– Martin filmował swoje ofiary. Chcę, żebyście spróbowali zidentyfikować jak najwięcej z nich. Chcę, żebyście odszukali ich rodziny i przekazali im odpowiednią rekompensatę. I chcę też, żeby koncern Vangera przekazywał rocznie dwa miliony koron na rzecz ROKS [*****].

Dirch Frode rozpatrywał cenę przez jakąś minutę. A później skinął głową.

– Czy będziesz mógł z tym żyć? – Lisbeth zwróciła się do Mikaela, którego nagle ogarnęła rozpacz.

Całe swoje zawodowe życie poświęcił odkrywaniu tego, co inni usiłowali ukryć. Zasady moralne nie pozwalały mu przemilczeć okrutnych zbrodni, które miały miejsce w piwnicy Martina Vangera. Do jego dziennikarskich obowiązków należało wyjawienie tego, co wiedział. Czyż nie krytykował swoich kolegów za niemówienie całej prawdy? A teraz siedział tutaj, rozmawiając o najbardziej makabrycznym cover-up, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia.

Milczał przez długą chwilę, by w końcu też skinąć potakująco głową.

– No to załatwione – powiedział Frode. – Jeżeli chodzi o propozycję Henrika, co do finansowej rekompensaty…

– … to może ją sobie wsadzić w tyłek – dokończył Mikael. – Panie Dirchu, proszę stąd wyjść. Rozumiem pańskie położenie, ale w tej chwili jestem tak wściekły na pana, na Henrika i Harriet, że jeżeli pan zostanie, to… przestaniemy być przyjciółmi.

DIRCH FRODE siedział bez ruchu, nawet nie próbując wstać.

– Nie mogę pójść – powiedział – ponieważ jeszcze nie skończyłem. Mam do przekazania jeszcze jedną wiadomość, która zapewne pana nie ucieszy. Henrik upierał się, żeby dowiedział się pan o tym już dzisiaj. Jutro może pan pojechać do szpitala i obedrzeć go ze skóry.

Mikael podniósł niespiesznie wzrok i spojrzał adwokatowi w oczy.

– To chyba najtrudniejsza rzecz, jakiej się w życiu podjąłem – powiedział Frode. – Ale myślę, że tylko całkowita szczerość może uratować sytuację. Wykładam więc karty na stół.

– Słucham?

– Kiedy w grudniu ubiegłego roku Henrik przekonywał pana do swojego zlecenia, ani on, ani ja nie wierzyliśmy, że to coś zmieni. Tak jak powiedział, chciał podjąć ostatnią próbę. Dokładnie przeanalizował pańską sytuację, między innymi dzięki raportowi przygotowanemu przez pannę Salander. Zagrał na emocjach, wykorzystał pańską potrzebę odizolowania się, zaproponował sowitą zapłatę i użył odpowiedniej przynęty.

– Wennerstróma?

Frode kiwnął głową.

– Blefowaliście?

– Nie.

Na twarzy Lisbeth odmalowało się zaciekawienie.

– Henrik wypełni swoje zobowiązania – zapewnił Frode. – Udzieli panu oficjalnego wywiadu i przypuści frontalny atak na Wennerstróma. Może pan później dostać wszystkie szczegóły, ale w skrócie sprawa wygląda następująco: pracując w wydziale finansowym koncernu Vangera, Wennerstróm przeznaczał miliony na spekulacje walutowe. To było w czasach, kiedy ogromne zyski z obrotów dewizami nie należały do codzienności. Wennerstróm przekroczył swoje kompetencje, nie miał bowiem zezwolenia kierownictwa koncernu na tego typu operacje finansowe. Interesy szły fatalnie, Wennerstróm nagle poniósł straty w wysokości siedmiu milionów koron. Próbował je pokryć, fałszując dokumentację i wchodząc w jeszcze śmielsze interesy. W końcu go złapano, udowodniono winę i wyrzucono z pracy.

– Osiągnął jakiś osobisty zysk?

– Tak, przywłaszczył sobie mniej więcej pół miliona, sumę, która – o ironio losu! – dała początek Wennerstroem Group. Wszystko udokumentowaliśmy i będzie pan mógł korzystać z informacji według własnego uznania, a Henrik publicznie pana wesprze, tylko że…

– … tylko że ta informacja jest kompletnie bezwartościowa – uzupełnił ponownie Mikael, waląc pięścią w stół.

Frode potwierdził niemym gestem.

– To było trzydzieści lat temu i uległo przedawnieniu – dodał Mikael.

– Uzyska pan potwierdzenie, że Wennerstróm to oszust.

– A Wennerstrómowi ta wiadomość zaszkodzi tyle, co strzał grochem z rurki. Jasne, że się trochę zirytuje, ale najpewniej tylko wzruszy ramionami. A później potasuje karty i poda do publicznej wiadomości, że Henrik to stary pryk, który usiłuje mu podebrać dobry interes, a jeszcze później doda, że tak naprawdę to działał na zlecenie Henrika. Nawet jeżeli nie będzie w stanie udowodnić swojej niewinności, to zastosuje tyle zasłon dymnych, że każdy normalny człowiek skwituje tę historię wzruszeniem ramion.

Dirch Frode wyglądał na nieszczęśliwego.

– Zrobiliście mnie w konia – zakończył Mikael.

– To… Nie mieliśmy takiego zamiaru…

– To moja wina. Chwytałem się brzytwy i powinienem był się domyślić, że chodzi o coś w tym rodzaju.

Mikael zaśmiał się niespodziewanie.

– Henrik to stary wyga. Sprzedał mi gotowy produkt, mówiąc to, co chciałem usłyszeć.

Nagle wstał i podszedł do zlewozmywaka. Odwróciwszy się, podsumował swoje uczucia jednym słowem.

– Spadaj!

– Panie Mikaelu… przykro mi…

– Wynoś się!

LISBETH NIE WIEDZIAŁA, czy powinna podejść do Mikaela, czy zostawić go w spokoju. Rozwiązał problem sam, biorąc kurtkę i bez słowa zatrzaskując za sobą drzwi.

Przez ponad godzinę chodziła tam i z powrotem po kuchni. Czuła się tak nieswojo, że zaczęła zmywać, to jest robić coś, co zawsze pozostawiała Mikaelowi. Od czasu do czasu podchodziła do okna, wpatrując się w ciemność. W końcu ogarnął ją tak wielki niepokój, że założyła kurtkę i wyruszyła na poszukiwania.

Poszła w stronę portu jachtowego, gdzie w przybrzeżnych chatkach ciągle paliły się światła. Podążyła biegnącą wzdłuż brzegu ścieżką, tą samą, którą chodzili na wieczorne spacery. Nieoświetlony dom Martina Vangera już teraz sprawiał wrażenie opuszczonego. Zawróciła przy kamieniach na końcu cypla, gdzie nie tak dawno siedziała z Mikaelem. Stwierdziwszy, że ciągle jeszcze nie ma go w domu, poszła w stronę kościoła. Tam też go nie znalazła. Nie mogła się zdecydować, co robić. Jeszcze raz wróciła do domu, wyjęła latarkę z sakwy przy siedzeniu motocykla i ponownie ruszyła dróżką wzdłuż brzegu. Trochę czasu zajęło jej przedzieranie się przez gęste chaszcze, a jeszcze dłużej – znalezienie ścieżki prowadzącej do chatki Gottfrieda. Ukryta za kilkoma drzewami, wyłoniła się z ciemności nagle, prawie przy samej chatce. Weranda była pusta, a drzwi domku zamknięte na klucz.

Właśnie miała zawrócić do wsi, gdy nagle przyszło jej do głowy, żeby dojść do samego brzegu. Na pomoście, przy którym Harriet utopiła swojego ojca, zobaczyła ciemną sylwetkę Mikaela. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.

Usłyszawszy jej kroki, odwrócił się. Usiadła obok niego bez słowa. Po chwili Mikael przerwał ciszę.

– Wybacz mi. Musiałem zostać ze sobą sam na sam.

– Wiem.

Zapaliła dwa papierosy i podała mu jednego. Mikael popatrzył na najbardziej aspołeczną osobę, jaką kiedykolwiek spotkał. Zazwyczaj ignorowała każdą jego próbę rozmowy o czymś osobistym. Nie przyjmowała żadnych dowodów sympatii. Najpierw uratowała mu życie, a teraz w środku nocy błąkała się nie wiadomo gdzie, żeby go znaleźć. Objął ją ramieniem.

– Teraz wiem, za jaką cenę… porzuciliśmy te dziewczyny – powiedział. – Cała historia zostanie przemilczana. Zniknie cała zawartość piwnicy Martina.

Lisbeth nie odezwała się ani słowem…

– Erika miała rację – ciągnął. – Przyniósłbym więcej pożytku, gdybym pojechał na urlop, poszalał przez miesiąc z Hiszpankami, a później wrócił do domu i wziął się za sprawę Wennerstróma. Straciłem tutaj pół roku życia.

– Gdybyś pojechał do Hiszpanii, Martin Vanger w dalszym ciągu działałby w swojej piwnicy.

Zapadła cisza. Siedzieli w milczeniu, aż w końcu Mikael wstał i zaproponował powrót do domu.

Zasnął przed Lisbeth. Dziewczyna wsłuchiwała się chwilę w jego spokojny oddech, po czym wstała, poszła do kuchni, zaparzyła kawę i siedząc w ciemności z papierosem w ręce, pogrążyła się w myślach. Fakt, że Vanger i Frode wystrychnęli Mikaela na dudka, był dla niej czymś oczywistym. Oszukiwanie leżało w ich naturze. Ale to był problem Mikaela, a nie jej. Czyż nie?

W końcu podjęła decyzję. Zgasiła papierosa, weszła do sypialni, zapaliła lampkę i potrząsała Mikaelem tak długo, aż się obudził. Było wpół do trzeciej nad ranem.

– Co?

– Mam pytanie. Usiądź.

Zaspany Mikael rozglądał się półprzytomnie dokoła.

– Kiedy cię oskarżono… dlaczego się nie broniłeś?

Mikael pokręcił głową i dostrzegł wyczekujące spojrzenie Lisbeth. Zerknął na zegarek.

– To bardzo długa historia.

– Opowiedz, mam czas.

Zastanawiał się przez chwilę, co powiedzieć. W końcu zdecydował, że powie prawdę.

– Nie miałem nic na swoją obronę. Treść artykułu była niezgodna z prawdą.

– Kiedy włamałam się do twojego komputera i czytałam korespondencję z Eriką Berger, znalazłam sporo odniesień do sprawy Wennerstróma, ale cały czas omawialiście praktyczne szczegóły procesu i ani słowem nie wspomnieliście o tym, co naprawdę się stało. Powiedz, co nie wypaliło.

– Lisbeth, nie mogę zdradzić tej historii. Dałem się porządnie nabrać. Erika i ja jesteśmy przekonani, że opowiadając prawdziwy przebieg wydarzeń, stracimy wiarygodność.

– Słuchaj no ty, Kalle Blomkvist! Wczoraj po południu wygłaszałeś mi kazanie na temat przyjaźni, zaufania i czegoś tam jeszcze. Nie opublikuję twojej historii w sieci.

MIKAEL PROTESTOWAŁ kilka razy. Przypomniał, że jest środek nocy i upierał się, że nie ma siły wracać do tej sprawy Lisbeth siedziała niewzruszona tak długo, aż Mikael się poddał. Poszedł do łazienki, opłukał twarz zimną wodą i nastawił wodę na kawę. Gdy wrócił do łóżka, opowiedział jej, jak dwa lata wcześniej w porcie Arholma spotkał starego szkolnego kolegę i jak ów kolega wzbudził jego ciekawość.

– To znaczy, że twój kolega kłamał?

– Nie, wcale nie! Opowiedział dokładnie to, co wiedział, a ja zweryfikowałem każde jego słowo w dokumentacji z rewizji w ZPP Pojechałem nawet do Polski i sfotografowałem tę szopę, w której mieściło się wielkie przedsiębiorstwo Minos. I przeprowadziłem parę wywiadów z osobami zatrudnionymi w firmie. Wszyscy mówili to samo.

– Nie rozumiem.

Mikael westchnął i zrobił dłuższą pauzę, zanim zaczął opowiadać dalej.

– Miałem cholernie dobrą historię. Nie skonfrontowałem jej z wersją bohatera, ale byłem pewien jej autentyczności i gdybym ją wtedy opublikował, bez wątpienia przysporzyłbym Wennerstrómowi trochę kłopotów. Prawdopodobnie nie doszłoby do oskarżenia o oszustwo – sprawa została już rozpatrzona i zatwierdzona przez kontrolę urzędową – ale z pewnością naraziłbym na szwank jego reputację.

– Co się nie udało?

– Gdzieś po drodze ktoś wyniuchał, czym się zajmuję, i Wennerstróm dowiedział się o moim istnieniu. I nagle zaczęły się dziać cholernie dziwne rzeczy. Najpierw dostawałem pogróżki. Anonimowe telefony z komórek na kartę, których nie da się wyśledzić. Erika też dostawała. Takie klasyczne pierdoły: „Jak nie przestaniesz, to powiesimy cię za cycki na drzwiach obory" i tym podobne. Oczywiście strasznie ją to irytowało.

Wziął od Lisbeth kolejnego papierosa.

– A później wydarzyło się coś bardzo nieprzyjemnego. Gdy wychodziłem późną nocą z redakcji, napadło na mnie dwóch mężczyzn. Po prostu bez powodu rzucili się na mnie z pięściami. Byłem zupełnie nieprzygotowany i ze spuchniętą wargą wylądowałem na ziemi. Nie potrafiłem ich rozpoznać, ale jeden z nich wyglądał jak stary harleyowiec.

– Okej.

– W rezultacie Erika była coraz bardziej wściekła, a ja – uparty jak osioł. Położyliśmy większy nacisk na bezpieczeństwo w „Millennium". Problem polegał na tym, że rozmiary tych szykan nijak się miały do tego, co chcieliśmy wyjawić. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego to wszystko się dzieje.

– Ale przecież historia, którą opublikowałeś, dotyczyła czegoś zupełnie innego.

– No właśnie. Zupełnie niespodziewanie nastąpił przełom. W kręgu znajomych Wennerstróma znaleźliśmy tajnego informatora, prawdziwe Deep Throat. Ten człowiek był dosłownie śmiertelnie przerażony, umawialiśmy się z nim wyłącznie w hotelach. Opowiedział nam, że pieniądze z Minosa zostały wykorzystane do handlu bronią w czasie wojny w Jugosławii i że Wennerstróm robił interesy z ustaszami. Przedstawił nam dowody w postaci kopii różnych dokumentów.

– Uwierzyliście mu?

– Był bardzo sprytny. Dał wystarczająco dużo informacji, by naprowadzić nas na trop kolejnego źródła, które mogło potwierdzić jego historię. Dostaliśmy nawet zdjęcie, na którym jeden z najbliższych współpracowników Wennerstróma ściska dłoń kupca. Mieliśmy szczegółowy, niesamowity i wiarygodny materiał. Opublikowaliśmy.

– A tak naprawdę to była fałszywka?

– SFINGOWANO WSZYSTKO od początku do końca – potwierdził Mikael. – Dokumenty były doskonałymi falsyfikatami. Adwokat potrafił udowodnić, że zdjęcie pomagiera Wennerstróma i przywódcy ustaszów było fotomontażem spreparowanym w Photoshopie.

– Niesamowite – powiedziała Lisbeth bez emocji.

– Prawda? Dopiero po fakcie uświadomiliśmy sobie, że padliśmy ofiarą manipulacji. Nasza pierwotna historia, ta, która mogła zaszkodzić Wennerstrómowi, utonęła w jednej wielkiej mistyfikacji. To była największa mina, na jaką kiedykolwiek wszedłem. Opublikowaliśmy historię, dzięki której Wennerstróm, punkt po punkcie, mógł udowodnić swoją niewinność. To było diabelsko sprytnie pomyślane.

– Nie mogliście wycofać się i powiedzieć prawdy, ponieważ nie mieliście żadnych dowodów na to, że Wennerstróm to wszystko sfabrykował.

– Jeszcze gorzej. Gdybyśmy próbowali wyjawić prawdę, oskarżając Wennerstróma o mistyfikację, nikt by nam nie uwierzył. Wyglądałoby na to, że kompletnie zdesperowani usiłujemy obarczyć winą niewinnego przemysłowca. Wyszlibyśmy na wariatów i zwolenników spiskowej teorii dziejów.

– Rozumiem.

– Wennerstróm był podwójnie zabezpieczony. Gdyby wyszło na jaw, że faktycznie chodziło o mistyfikację, zawsze mógł powiedzieć, że stoją za tym jego wrogowie, którzy za wszelką cenę chcą go skompromitować. A my w „Millennium" znów stracilibyśmy wiarygodność, ponieważ daliśmy się nabrać.

– A więc zrezygnowałeś z obrony i wybrałeś więzienie.

– Zasłużyłem na karę – powiedział Mikael z goryczą.

– Dopuściłem się zniesławienia. No więc już wiesz. Czy teraz mogę iść spać?

MIKAEL ZGASIŁ lampkę i zamknął oczy. Lisbeth położyła się obok. Po chwili stwierdziła:

– Wennerstróm to gangster.

– Wiem.

– Ale mnie chodzi o to, że ja wiem, że jest gangsterem. Zajmuje się wszystkim, począwszy od rosyjskiej mafii, a skończywszy na kolumbijskich kartelach narkotykowych.

– Co masz na myśli?

– Kiedy oddałam Frodemu swój raport, zlecił mi dodatkowe zajęcie. Poprosił mnie, żebym spróbowała dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się w trakcie twojego procesu. Zaczęłam właśnie nad tym pracować, gdy zadzwonił Armanski i zakomunikował, że to już nieaktualne.

– Aha.

– Myślę, że zrezygnowali z tego, gdy tylko przyjąłeś zlecenie Henrika Vangera. Dochodzenie prawdy przestało być ważne.

– No i?

– No i… ja nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Wiosną, kiedy Armanskiemu brakowało zleceń, miałam parę tygodni… wolnego, i tak tylko, dla zabawy, zaczęłam grzebać w sprawach Wennerstróma.

Mikael usiadł, zapalił lampę i zajrzał w ogromne oczy Lisbeth. Chyba jednak trochę poczuwała się do winy.

– Znalazłaś coś?

– Mam w komputerze cały jego twardy dysk. Jeżeli chcesz, możesz dostać nieskończoną ilość dowodów na to, że jest gangsterem z prawdziwego zdarzenia.

Rozdział 28

Wtorek 29 lipca – piątek 24 października

PRZEZ TRZY DNI Mikael Blomkvist nie rozstawał się z wydrukami dokumentów Lisbeth. Przejrzał kilogramy papierów. Problem polegał na tym, że szczegóły cały czas ulegały zmianie. Obrót obligacjami w Londynie. Interes walutowy w Paryżu, przez pełnomocnika. Fikcyjne przedsiębiorstwo w Gibraltarze. Nagłe podwojenie się zasobów na koncie w Chase Manhattan Bank w Nowym Jorku.

No i te zbijające z tropu znaki zapytania, jak na przykład spółka handlowa z dwustu tysiącami koron na nietkniętym koncie, założonym pięć lat wcześniej w chilijskim Santiago. Jedna z prawie trzydziestu podobnych firm w dwunastu różnych krajach. I ani słowa o ich działalności. Spółki uśpione? W oczekiwaniu na co? Przykrywki dla innego biznesu? Komputer nie mówił tego, co Wennerstróm miał w głowie i co – jako rzecz oczywista – nie musiało figurować w dokumentach.

Salander była przekonana, że na większość takich pytań nigdy nie uda im się uzyskać odpowiedzi. Widzieli przesłanie, ale bez klucza nie potrafili odczytać jego znaczenia. Imperium Wennerstróma było jak cebula, z której zdziera się kolejne warstwy; jak labirynt nawzajem ze sobą związanych firm. Spółki, konta, fundacje, papiery wartościowe. Najprawdopodobniej nikt, nawet sam Wennerstróm, nie był w stanie ogarnąć całości. Imperium Wennerstróma żyło własnym życiem.

Istniał jakiś model, albo przynajmniej zalążek modelu. Labirynt związanych ze sobą nawzajem przedsiębiorstw. Wartość imperium Wennerstróma wyceniano na absurdalne sumy – od stu do czterystu miliardów koron. W zależności od tego, kogo pytano i jak liczono. Ale jeżeli przedsiębiorstwa posiadały nawzajem własne zasoby, jak oszacować ich wartość?

Gdy Lisbeth zadawała takie pytania, Mikael patrzył na nią umęczonym wzrokiem.

– To jest ezoteryka – odpowiadał, wracając do sortowania rachunków bankowych.

OPUŚCILI WYSPĘ wcześnie rano, zaraz po tym, jak Lisbeth spuściła bombę, która teraz całymi dniami pochłaniała Mikaela. Pojechali prosto do mieszkania Lisbeth i już trzecią dobę siedzieli przed jej komputerem, przy pomocy którego Lisbeth oprowadzała Mikaela po uniwersum Wennerstróma. Mikael miał mnóstwo pytań. Niektóre z nich powstały ze zwykłej ciekawości.

– Lisbeth, jak ty to robisz, że w gruncie rzeczy kierujesz jego komputerem?

– Dzięki niewielkiemu wynalazkowi Plague'a. Zarówno w pracy, jak i w domu Wennerstrom korzysta z laptopa IBM, co oznacza, że wszystkie informacje znajdują się tylko na jednym twardym dysku. W domu ma stałe łącze. Plague wymyślił coś w rodzaju mankietu, który zaciska się na kablu stałego łącza – właśnie mu to ustrojstwo testuję – i wszystko, co ukazuje się oczom Wennerstróma, jest rejestrowane i przekazywane dalej, do jakiegoś odległego serwera.

– Wennerstrom nie ma żadnej zapory sieciowej?

Lisbeth uśmiechnęła się.

– Jasne, że ma. Tyle tylko że ten mankiet też działa jak coś w rodzaju zapory ogniowej. Wejście do komputera w ten sposób musi trochę potrwać. Powiedzmy tak: Wennerstróm dostaje maila. Wiadomość dociera najpierw do mankietu Plague'a i może zostać przez nas odczytana, zanim jeszcze przejdzie przez jego zaporę. Ale najsprytniejsze w tym wszystkim jest to, że mail zostaje zapisany na nowo z dodatkiem kilkubajtowego kodu źródłowego. Taka operacja powtarza się za każdym razem, gdy Wennerstróm pobiera jakiś plik. Zdjęcia są jeszcze lepsze. Ten facet siedzi sporo w Internecie. Za każdym razem, gdy ściąga jakiś obrazek porno albo otwiera nową stronę, dodajemy kilka wierszy kodu źródłowego. Po jakimś czasie, paru godzinach albo dniach, w zależności od tego, jak często korzysta z komputera, pobiera cały trzymegabajtowy program, w którym każdy fragment łączy się z następnym.

– No i?

– Kiedy ostatni fragment dociera na miejsce, program integruje się z programem internetowym użytkownika. Komputer zawiesza się, Wennerstróm go ponownie włącza. I wtedy właśnie instaluje się zupełnie nowe oprogramowanie. Wennerstróm korzysta z przeglądarki Microsoftu. Kiedy następnym razem włącza Explorera, w gruncie rzeczy uruchamia zupełnie inny, niewidoczny na pulpicie program, który wygląda i funkcjonuje jak Explorer, ale ma też mnóstwo innych funkcji. Najpierw przejmuje kontrolę nad jego zaporą ogniową, tak żeby wszystko wyglądało jak należy. Później skanuje zawartość komputera i przy każdym ruchu myszką, przekazuje fragmenty informacji. Po jakimś czasie, znów zależnym od tego, jak często facet siedzi w Internecie, na zupełnie innym serwerze zbiera się zwierciadlane odbicie twardego dysku Wennerstróma. A wtedy nadchodzi pora na HaTe.

– HaTe?

– Sorry. Plague używa tej nazwy. HaTe to Hostile Takeover.

– Aha!

– I dopiero teraz zaczyna się prawdziwa zabawa. Kiedy cała konstrukcja jest gotowa, Wennerstróm ma dwa kompletne twarde dyski, jeden w swoim kompie, a drugi na naszym serwerze. Odpalając swojego laptopa, włącza w zasadzie jego zwierciadlane odbicie. Nie pracuje na własnym komputerze, tylko na naszym serwerze. Laptop chodzi mu trochę wolniej, ale prawie tego nie zauważa. I gdy ja podłączę się do serwera, mogę mu opróżniać kompa na bieżąco. Widzę każdy krok Wennerstróma.

– Rozumiem, że twój kolega też jest hakerem.

– To on załatwił podsłuch w Londynie. Jest odrobinę upośledzony społecznie i nigdy nie spotyka się z ludźmi, ale w sieci to legenda.

– Okej – podsumował Mikael z bladym uśmiechem. – Pytanie numer dwa: dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o Wennerstrómie?

– Bo nie pytałeś.

– A gdybym nigdy cię nie zapytał, gdybyśmy w ogóle się nie znali, to co? Siedziałabyś cicho z wiedzą na temat Wennerstróma i patrzyła, jak „Millennium" bankrutuje?

– Nikt mnie nie prosił o wyjawienie prawdy o Wennerstrómie – odpowiedziała przemądrzałym tonem.

– Ale gdyby?

– No przecież opowiedziałam!

Mikael zrezygnował z dalszej dyskusji.

BYŁ CAŁKOWICIE zaabsorbowany zawartością twardego dysku Wennerstróma. Nagrawszy całość na kilkanaście płyt (łącznie ponad pięć gigabajtów), Lisbeth miała wrażenie, że wprowadziła się do mieszkania na Bellmansgatan. Z anielską cierpliwością odpowiadała na nieustanne pytania Mikaela.

– W głowie mi się nie mieści! Jak można być tak kompletnie nierozgarniętym, żeby na twardym dysku zapisywać potwierdzenia swoich ciemnych interesów – dziwił się Mikael. – Jeżeli to kiedykolwiek wpadnie w ręce policji…

– Ludzie nie zachowują się racjonalnie. On chyba nawet nie bierze pod uwagę, że policja kiedykolwiek chciałaby mu skonfiskować komputer.

– No tak, poza wszelkimi podejrzeniami. Zgadzam się, że to arogancki gnojek, ale przecież na pewno ma speców od bezpieczeństwa, którzy powinni mu wyjaśnić, jak bezpiecznie transferować dane. A on ma tutaj materiały z 1993 roku!

– Laptop jest dosyć nowy, wyprodukowany rok temu, ale wygląda na to, że Wennerstróm skopiował całą korespondencję i inne rzeczy na twardy dysk, zamiast na płyty CD. W każdym razie korzysta z programu szyfrującego.

– Który jest oczywiście zupełnie bezwartościowy, bo ty przecież za każdym razem widzisz, jak Wennerstróm wpisuje hasło.

CZWARTEGO DNIA w Sztokholmie, o trzeciej nad ranem, obudził Mikaela telefon od Christera Malma.

– Wczoraj wieczorem Henry Cortez był z przyjaciółką w knajpie.

– Aha – odpowiedział półprzytomnie Mikael.

– W drodze do domu zahaczyli o Centralny.

– To nie jest dobre miejsce dla uwodzicieli.

– Posłuchaj. Janne Dahlman ma urlop. Henry zobaczył go przy stoliku z innym facetem.

– No i co?

– Henry rozpoznał faceta ze zdjęć w prasie. To był Krister Sóder.

– Słyszałem gdzieś to nazwisko, ale…

– Pracuje w „Finansmagasinet Monopol", który należy do Wennerstróem Group – przerwał mu Malm.

Mikael usiadł na łóżku.

– Jesteś?

– Jestem. To jeszcze nic nie znaczy. Sóder to zwykły dziennikarz, może jakiś stary kumpel Dahlmana.

– W porządku, może mam obsesję. Ale trzy miesiące temu „Millennium" kupiło reportaż od wolnego strzelca. Tydzień przed naszą publikacją Sóder dokonał identycznego odkrycia. To była dokładnie ta sama historia o producencie telefonów komórkowych, który zatuszował raport o tym, jak jeden z wadliwych komponentów mógł prowadzić do zwarcia.

– Rozumiem, co mówisz. Ale takie rzeczy się zdarzają. Rozmawiałeś z Eriką?

– Nie, Erika ciągle jest w Stanach, wróci w przyszłym tygodniu.

– Nic nie rób. Zadzwonię do ciebie później – zakończył Mikael i wyłączył komórkę.

– Jakieś problemy? – zapytała Lisbeth.

– „Millennium" – odpowiedział Mikael. – Muszę tam na chwilę wpaść. Pojedziesz ze mną?

O CZWARTEJ NAD RANEM redakcja była zupełnie pusta. Złamanie hasła w komputerze Dahlmana zajęło Salander mniej więcej trzy minuty. Kolejne dwie minuty trwało skopiowanie zawartości twardego dysku na iBook Mikaela.

Większość korespondencji znajdowała się w laptopie Dahlmana, do którego nie mieli dostępu. Ale ze stacjonarnego komputera w redakcji Lisbeth wywnioskowała, że oprócz adresu millennium.se Dahlman ma prywatne konto na hot-mailu. Po sześciu minutach mogła ściągnąć jego korespondencję z ostatniego roku. Pięć minut później Mikael miał dowody na to, że Janne Dahlman był źródłem przecieków na temat sytuacji w „Millennium" i że na bieżąco informował redaktora „Finansmagasinet Monopol" o planowanych przez Erikę reportażach. Ta szpiegowska działalność trwała co najmniej od poprzedniej jesieni.

Wyłączywszy komputery, wrócili do mieszkania Mikaela i przespali jeszcze kilka godzin. O dziesiątej Mikael zadzwonił do Christera.

– Mam dowody na to, że Dahlman pracuje dla Wennerstróma.

– Wiedziałem, że to parszywa świnia. Okej, wyleję go dzisiaj z pracy.

– Nie wylewaj. W ogóle nic nie rób.

– Nic?

– Christer, zaufaj mi. Do kiedy Dahlman ma urlop?

– Wraca w poniedziałek.

– Ile osób jest dzisiaj w redakcji?

– Phi, trochę tu pusto…

– Możesz zwołać zebranie na drugą? Nie mów, o co chodzi. Zaraz przyjadę.

PRZY KONFERENCYJNYM stole, oprócz Mikaela, zasiadło sześć osób. Christer Malm wyglądał na zmęczonego, a Henry Cortez – na zakochanego w ten sposób, w jaki mogą być zakochani tylko dwudziestoczterolatkowie. Monica Nilsson nie kryla zniecierpliwienia. Christer nie zdradził powodu zebrania, ale Monica pracowała tutaj wystarczająco długo, żeby domyślić się, że chodzi o coś wyjątkowego, i była nieco zirytowana, ponieważ nie należała do wąskiego grona wtajemniczonych. Jedynie Ingela Oskarsson wyglądała jak zwykle. Odkąd dwa lata temu została mamą, nigdy nie sprawiała wrażenia naprawdę spokojnej. Dwa razy w tygodniu zajmowała się między innymi administracją i prenumeratą. W niepełnym wymiarze godzin pracowała również Lotta Karim, która podobnie jak Henry Cortez była freelancerem i właśnie wróciła do redakcji po wakacyjnej przerwie. Christerowi udało się też ściągnąć bawiącego na urlopie Sonny'ego Magnussona.

Mikael zaczął od powitania wszystkich, przepraszając jednocześnie za swoją półroczną nieobecność.

– To, o czym będziemy dzisiaj rozmawiać, nie zostało skonsultowane z Eriką, ponieważ ani ja, ani Christer nie mieliśmy na to czasu, ale mogę was zapewnić, że mówię również w jej imieniu. Dzisiaj zadecydujemy o przyszłości „Millennium".

Krótka pauza spotęgowała siłę wypowiedzianych słów. Nikt o nic nie zapytał.

– Ostatni rok był naprawdę ciężki. Dziwię się, że nikt z was nie wpadł na lepszy pomysł i nie szukał pracy w innym miejscu. Wychodzę więc z założenia, że albo jesteście kompletnie szaleni, albo wyjątkowo lojalni i że lubicie pracować właśnie w tym czasopiśmie. Dlatego zamierzam wyłożyć karty na stół i poprosić was o ostatnią przysługę.

– Ostatnią przysługę? – wtrąciła Monica Nilsson – To brzmi tak, jakbyś planował likwidację gazety.

– Właśnie tak – odpowiedział Mikael. – Po powrocie z urlopu Erika zwoła zebranie redakcyjne, w trakcie którego ogłosi, że na Boże Narodzenie kończymy działalność i że wszyscy dostają wypowiedzenie.

Słowa Mikaela wywołały pewien niepokój. Nawet Christer Malm przez moment miał wrażenie, że Mikael mówi poważnie. Po chwili jednak wszyscy zauważyli jego wesoły uśmiech.

– Chodzi o to, żebyśmy przez całą jesień prowadzili podwójną grę. Okazało się bowiem, że nasz drogi sekretarz redakcji Janne Dahlman dorabia sobie sprzedawaniem informacji Hansowi-Erikowi Wennerstrómowi. Nasz wróg jest więc dokładnie i na bieżąco informowany o wszystkim, co dzieje się w redakcji. I to w pewnej mierze wyjaśniałoby niektóre z porażek, które ostatnio ponieśliśmy. Między innymi ty, Sonny, kiedy twoi początkowo chętni ogłoszeniodawcy nagle zaczęli się wycofywać.

– Można się było tego, kurna, domyślić! – powiedziała Monica Nilsson.

Janne Dahlman nigdy nie byt szczególnie lubiany i prawda o nim najwyraźniej nie była dla nikogo wielkim szokiem. Mikael przerwał szmer przyciszonych głosów.

– Opowiadam wam o tym, ponieważ mam do was absolutne zaufanie. Pracowałem z wami przez wiele lat i wiem, że macie głowy na karkach. Dlatego wiem, że nie będziecie mieli nic przeciwko tej grze. To niesamowicie ważne, żeby utrzymać Wennerstróma w przekonaniu, że „Millennium" chyli się ku upadkowi. Wasze zadanie będzie polegało na tym, żeby w to uwierzył.

– A jak naprawdę wygląda nasza sytuacja? – zapytał Henry Cortez.

– Jest tak: wiem, że wszystkim było ciężko, i wiem, że jeszcze nie zawinęliśmy do portu. Na zdrowy rozum „Millennium" powinno być w drodze do grobu. Ale daję wam słowo, że tak się nie stanie. „Millennium" jest dzisiaj silniejsze niż rok temu. Po tym zebraniu znów zniknę na jakieś dwa miesiące. Wrócę pod koniec października i wtedy podetniemy skrzydła Hansowi-Erikowi Wennerstrómowi.

– W jaki sposób? – zapytał Cortez.

– Sorry. Teraz nie mogę wam zdradzić szczegółów. Napiszę nowy reportaż o Wennerstrómie. I tym razem zrobimy wszystko tak, jak trzeba. A później zaczniemy przygotowania do redakcyjnej imprezy bożonarodzeniowej. Jako przystawkę planuję pieczeń z Wennerstróma, a na deser – smakowitych krytyków.

Nagle zrobiło się wesoło. Mikael zastanawiał się, co by czuł, siedząc przy konferencyjnym stole i słuchając siebie samego. Miałby podejrzenia? Prawdopodobnie tak. Ale najwyraźniej ta niewielka grupka zatrudnionych w „Millennium" ciągle jeszcze udzielała mu kredytu zaufania. Znów podniósł rękę.

– Żeby to się udało, Wennerstróm musi uwierzyć w nadchodzący upadek „Millennium". Nie chcę, żeby wystartował przeciwko nam z jakąś kampanią albo żeby w ostatniej minucie pozacierał ślady. Dlatego zaczniemy od zapisania punktów, według których będziemy jesienią pracować.

Po pierwsze: to bardzo ważne, żeby to, o czym tu dzisiaj mówimy, nie zostało nigdzie zapisane, nie było omawiane w mailach ani gdziekolwiek poza tym pokojem. Nie wiemy, w jakim zakresie Dahlman ma dostęp do naszych komputerów. Odkryłem właśnie, że czytanie prywatnej korespondencji współpracowników jest stosunkowo prostą sprawą. Tak więc – tylko ustnie! Jeżeli w ciągu najbliższych tygodni będziecie musieli o tym porozmawiać, to zwróćcie się do Christera i umówcie się u niego w domu. Zachowując oczywiście szczególną dyskrecję.

Mikael napisał na tablicy: żadnych maili.

– Po drugie: przestaniemy być przyjaciółmi. Proponuję, żebyście zaczęli od nadawania na mnie, zwłaszcza wtedy, gdy w pobliżu pojawi się Janne. Nie przesadzajcie. Pozwólcie po prostu ujawnić się swoim naturalnie jędzowatym ego. Christer, chciałbym, żeby między tobą a Eriką doszło do poważnego rozłamu. Popuśćcie wodze fantazji, nie zdradzajcie przyczyny niezgody, ale stwarzajcie pozory nieuchronnego upadku i totalnego skłócenia.

Napisał na tablicy: bitching.

– Po trzecie: Christer, gdy tylko Erika wróci z urlopu, musisz ją poinformować, co jest grane. Jej zadaniem będzie utwierdzić Dahlmana w przekonaniu, że nasza umowa z koncernem Vangera, która teraz utrzymuje nas na powierzchni, wzięła w łeb. Przede wszystkim dlatego, że Henrik Vanger jest poważnie chory, a Martin Vanger zabił się w wypadku samochodowym.

Zapisał słowo: dezinformacja.

– Ale tak naprawdę mamy z nimi solidną umowę? – dociekała Monica Nilsson.

– Uwierz mi – odparł posępnie Mikael. – Koncern Vangera nie zawaha się, by zrobić wszystko, żeby „Millennium" przetrwało. Za parę tygodni, powiedzmy pod koniec sierpnia, Erika zwoła zebranie i poinformuje was o wypowiedzeniach. Ważne, żebyście zrozumieli, że to tylko blef i że jedyną osobą, która stąd zniknie, będzie Janne Dahlman. Ale nie przestańcie udawać. Rozmawiajcie o szukaniu nowej pracy, nie omieszkajcie ponarzekać, że etat w „Millennium" to porządne obciążenie waszego CV i tak dalej.

– I ty naprawdę sądzisz, że ta gra nas uratuje? – zapytał Sonny Magnusson.

– Ja to wiem, Sonny. I prosiłbym cię o przygotowanie fałszywego raportu miesięcznego, z którego będzie wynikać, że na rynku ogłoszeń nastąpiło kolejne załamanie i że ciągle zmniejsza się liczba prenumeratorów.

– To zaczyna być zabawne – skomentowała Monica. – Mamy ograniczyć się tylko do redakcji, czy chcesz, żeby te informacje zaczęły przeciekać do innych mediów?

– Ograniczcie się do naszej redakcji. Jeżeli coś wyjdzie na zewnątrz, to nie będziemy mieć wątpliwości, kto za tym stoi. I gdy ktoś zapyta nas za kilka miesięcy, to odpowiemy tylko: „A o co chodzi? Uwierzyliście w jakieś bezpodstawne pogłoski. Likwidacja»Millennium«nigdy nie wchodziła w grę". Tak naprawdę najlepiej byłoby, gdyby Dahlman poszedł z tymi informacjami do innych gazet. Wtedy sam wyjdzie na idiotę. Jeżeli możecie podpowiedzieć Dahlmanowi jakąś wiarygodną, ale kompletnie idiotyczną historię, to proszę bardzo!

Przez kolejne dwie godziny przygotowywali jesienny scenariusz i każdy dostał jakąś rolę.

PO ZEBRANIU MIKAEL poszedł z Christerem na kawę. Weszli do kafejki Java przy najwyższym punkcie Hornsgatan.

– Christer, bardzo mi zależy, żebyś odebrał Erikę z lotniska i od razu wyjaśnił jej sytuację. Musisz ją przekonać do prowadzenia tej gry. O ile ją znam, będzie chciała natychmiast rozprawić się z Dahlmanem, a do tego nie może dojść. Nie chcę, żeby Wennerstróm zaczął się czegoś domyślać, bo wtedy może zdążyć zatuszować dowody swojej winy.

– Okej.

– I nie pozwól Erice korzystać z poczty elektronicznej, dopóki nie zainstaluje programu szyfrującego PGP i nie nauczy się z niego korzystać. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dzięki Dahlmanowi Wennerstróm ma wgląd w naszą redakcyjną korespondencję. Chcę, żebyś i ty, i wszyscy inni w redakcji zainstalowali PGP. Niech to wygląda zupełnie naturalnie. Dostaniesz namiary na informatyka, który skontroluje wam sieć komputerową i wszystkie urządzenia. Pozwól mu zainstalować oprogramowanie w ramach przeglądu.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ale… Mikael, co ty masz na warsztacie?

– Wennerstróma. Zamierzam przybić go do drzwi obory

– Jak?

– Sorry. Na razie to tajemnica. Powiem ci tylko, że mam materiały, przy których nasze poprzednie oskarżenie to mały pikuś.

Christer wyglądał na zakłopotanego.

– Zawsze miałem do ciebie zaufanie. Czy to znaczy, że ty go do mnie nie masz?

Mikael zaśmiał się.

– Ależ mam. Tylko że akurat teraz zajmuję się dość poważną działalnością kryminalną, za którą grozi mi kara dwóch lat więzienia. Jakby to powiedzieć… Sposób, w jaki prowadzę research, jest trochę wątpliwy… Gram mniej więcej takimi samymi znaczonymi kartami jak Wennerstróm. Nie chcę, żebyś ty albo Erika, albo ktokolwiek z redakcji miał z tym coś wspólnego.

– Naprawdę potrafisz mnie wystraszyć.

– Spokojnie. I powiedz, proszę, Erice, że historia będzie wielka. Monstrualnie wielka.

– Erika będzie chciała wiedzieć, co knujesz.

Po chwili zastanowienia Mikael uśmiechnął się.

– Przekaż jej, że podpisując za moimi plecami umowę z Henrikiem Vangerem, dała mi wiosną do zrozumienia, że jestem tylko zwykłym śmiertelnym freelancerem, który nie zasiada w zarządzie i który nie ma żadnego wpływu na działalność „Millennium". A to musi również oznaczać, że nie mam obowiązku informować jej, czym się obecnie zajmuję. Ale obiecuję, że jeżeli będzie grzeczna, to jako pierwsza dowie się, o co chodzi.

Christer roześmiał się serdecznie.

– Będzie wściekła! – stwierdził radośnie.

MIKAEL UŚWIADOMIŁ sobie, że nie był całkiem uczciwy wobec Christera. Świadomie unikał Eriki. Naturalnie powinien był niezwłocznie skontaktować się z nią i opowiedzieć o tym, czego dowiedział się o Wennerstrómie. Ale nie chciał z nią rozmawiać. Kilkanaście razy trzymał w ręce komórkę z numerem Eriki na ekranie. Ale nigdy nie mógł się przemóc, by zadzwonić.

Doskonale wiedział, na czym polega problem. Nie potrafił jej spojrzeć w oczy.

Ten cover-up, do którego przyczynił się w Hedestad, był z dziennikarskiego punktu widzenia czymś niewybaczalnym. Mikael nie wiedział, jak jej to wytłumaczyć, nie uciekając się do kłamstwa. A kłamstwo było ostatnią rzeczą, jakiej dopuściłby się wobec Eriki.

A przede wszystkim nie miał siły na tę dyskusję, teraz, kiedy planował zniszczenie Wennerstróma. Tak więc odłożył spotkanie na później, wyłączył komórkę i zapomniał o rozmowach z Eriką, chociaż wiedział, że co się odwlecze, to nie uciecze.

PO ZEBRANIU W REDAKCJI „Millennium" Mikael prawie natychmiast wyjechał do domku letniskowego w Sandhamn, gdzie nie gościł od ponad roku. W bagażniku miał dwa kartony wydruków komputerowych i kilkanaście płyt CD, w które zaopatrzyła go Lisbeth. Zgromadził niezbędny prowiant, zamknął się w środku, włączył iBooka i zaczął pisać. Codziennie robił krótki spacer i zakupy. W przystani ciągle roiło się od żagli, a młodzi ludzie, którzy pożyczyli jacht od rodziców, jak zwykle upijali się do nieprzytomności w Dykarbaren. Mikael prawie tego nie dostrzegał. Praktycznie rzecz biorąc, siedział przed komputerem od chwili, kiedy otwierał oczy, do chwili, gdy wieczorem padał ze zmęczenia.

Zaszyfrowana wiadomość od redaktor naczelnej erika.berger@millennium.se do przebywającego na bezpłatnym urlopie wydawcy mikael.blomkvist@millennium.se

Mikael, muszę wiedzieć, co jest grane. Rany boskie, wróciłam z urlopu, a tu totalny chaos. Wiadomość o Janne Dahlmanie i tej wymyślonej przez ciebie podwójnej grze. Martin Vanger nie żyje. Harriet Vanger żyje. Co tam się dzieje w Hedeby? Gdzie jesteś? Masz jakąś story! Dlaczego nie odpowiadasz na telefon?/ E.

PS. Zrozumiałam ten osobisty przytyk, który z wielką radością przekazał mi Christer. Jeszcze za to zapłacisz. Naprawdę jesteś na mnie zły?

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

Cześć, Ricky, nie, na Boga, nie jestem zły. Wybacz, że nie zdążyłem cię poinformować, ale przez ostatnie miesiące moje życie było jedną wielką huśtawką, raz na górze, raz na dole. Opowiem ci wszystko, gdy się spotkamy, nie chcę o tym pisać. Teraz jestem w Sandhamn. Mam historię, ale nie o Harriet Vanger. Posiedzę tutaj przez jakiś czas, przyklejony do komputera. A później – koniec! Zaufaj mi. Ściskam i całuję. M.

Od erika. berger@millennium. se

Do mikael. blomkvist@millennium. se

Sandhamn? Zaraz do ciebie przyjeżdżam!

Od mikael.blomkvist@millennium. se

Do erika.berger@millennium. se

Nie teraz. Poczekaj kilka tygodni, przynajmniej do czasu, aż przygotuję tekst. A poza tym oczekuję wizyty kogoś innego.

Od erika. berger@millennium. se

Do mikael. blomkvist@millennium. se

No to będę się trzymała z daleka. Ale chcę wiedzieć, co się dzieje. Henrik Vanger znów został naczelnym i nie odpowiada na moje telefony. Jeżeli umowa z Vangerem została zerwana, muszę być o tym poinformowana. Teraz nie wiem, co robić. Muszę wiedzieć, czy gazeta przetrwa, czy nie. Ricky.

Od mikael. blomkvist@millennium. se

Do erika. berger@millennium. se

Po pierwsze: możesz być spokojna, Henrik na pewno się nie wycofa. Ale miał poważny zawał i codziennie pracuje tylko przez krótką chwilę, a poza tym podejrzewam, że chaos po śmierci Martina i zmartwychwstaniu Harriet wysysa z niego wszystkie siły.

Po drugie: „Millennium" przetrwa. Pracuję nad najważniejszym reportażem w naszym życiu i publikując ten tekst, pogrążymy Wennerstróma na dobre.

Po trzecie: jestem ostatnio raz na górze, raz na dole, ale jeżeli chodzi o mnie, ciebie i „Millennium", to nic się nie zmieniło. Zaufaj mi. Buźka/Mikael

PS Poznam was ze sobą, jak tylko nadarzy się okazja. Zobaczysz, zabije ci ćwieka.

PRZYJECHAWSZY DO SANDHAMN, Lisbeth zastała Mikaela przy pracy. Nieogolony, z zapadłymi oczami uścisnął ją szybko na powitanie i poprosił, żeby – parząc kawę – poczekała, aż skończy pewien wątek.

Rozejrzawszy się wokoło, stwierdziła szybko, że jej się podoba. Przerobiona na dom szopa stała na pomoście, zaledwie parę kroków od morza. Miała tylko sześć na pięć metrów, ale była tak wysoka, że mieściła antresolę z sypialnią, do której prowadziły spiralne schody. W przeciwieństwie do Mikaela Lisbeth mogła tam stać wyprostowana. Pobieżna inspekcja łóżka wykazała, że jest wystarczająco szerokie, by zmieścić dwie osoby.

Przy ogromnym oknie z widokiem na wodę stał stół kuchenny, pełniący jednocześnie rolę biurka. Zaraz obok, na ścianie, wisiała półka z odtwarzaczem CD i pokaźnym zbiorem Elvisa Presleya na przemian z hard rockiem, czyli niekoniecznie najbardziej ulubioną muzyką Lisbeth.

W jednym z kątów stał przeszklony kominek ze steatytu. Na resztę umeblowania składała się spora, przymocowana do ściany szafa i obudowany zlewozmywak, który razem z zasłoną i małym okienkiem stanowił integralną część miniumywalni. Pod schodami Mikael wybudował osobne pomieszczenie na suchą toaletę ekologiczną. Cała chata, na podobieństwo kajuty, była wyposażona w pomysłowo zabudowane schowki.

W swoim raporcie na temat Blomkvista Lisbeth wspomniała, że sam wyremontował starą szopę i wyposażył we własnoręcznie zrobione meble. Taki wniosek wyciągnęła po przeczytaniu maila, który po pobycie w Sandhamn napisał do Mikaela znajomy, nie mogąc nadziwić się jego zdolnościom manualnym. Wszystko było starannie wysprzątane, bezpretensjonalne i proste, niemal spartańskie. Nagle Lisbeth zrozumiała, dlaczego Mikael tak bardzo kocha to miejsce.

Po dwóch godzinach udało się jej zdekoncentrować Mikaela do tego stopnia, że – sfrustrowany – wyłączył komputer, ogolił się i zabrał ją na spacer połączony ze zwiedzaniem okolicy. Ponieważ było wietrznie i deszczowo, dość szybko znaleźli się w gospodzie. Mikael opowiedział o swoich postępach, a Lisbeth podarowała mu kolejną płytę CD z aktualną zawartością komputera Wennerstróma.

Po powrocie do domu zaciągnęła Mikaela na antresolę i ściągnąwszy z niego ubranie, kontynuowała rozpraszanie jego myśli. Obudziła się w nocy z uczuciem, że jest w łóżku sama. Spojrzała w dół i dostrzegła pochylone nad laptopem, znajome plecy. Leżąc z podpartą głową, przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Wyglądał na szczęśliwego. Niespodziewanie poczuła się osobliwie zadowolona z życia.

PO PIĘCIU DNIACH Lisbeth wróciła do Sztokholmu, wezwana przez Armanskiego, który rozpaczliwie poszukiwał jej do kolejnego zlecenia. Poświęciwszy pracy jedenaście dni roboczych, zdała raport i ponownie wyjechała do Sandhamn. Stosy papierów i komputerowych wydruków na stole Mikaela urosły jeszcze bardziej.

Tym razem została cztery tygodnie. Wypracowali wspólny schemat dnia. Wstawali o ósmej, jedli śniadanie i spędzali ze sobą godzinę, po czym Mikael do późnego popołudnia poświęcał się intensywnej pracy. Później szli razem na spacer i rozmawiali. Lisbeth spędzała większość czasu w łóżku, czytając książkę lub siedząc przed komputerem, podłączonym do Internetu przez modem ADSK. Starała się nie przeszkadzać Mikaelowi. Dopiero wieczorem, po późnym obiedzie, przejmowała inicjatywę i wlokła go do sypialni, gdzie potrafiła zapewnić sobie jego niepodzielną uwagę.

Miała wrażenie, że to jej pierwszy prawdziwy urlop.

Zaszyfrowana wiadomość od erika.berger@millennium.se

Do mikael. blomkvist@millennium. se

Cześć M, to już pewne. Janne Dahlman złożył wypowiedzenie i za trzy tygodnie zacznie pracować w „Finansmagasinet Monopol". Spełniłam twoje życzenie, nic nikomu nie powiedziałam i wszyscy w dalszym ciągu grają w ciuciubabkę. E.

PS W każdym razie przednio się bawimy. Parę dni temu Henry miał z Lotta awanturę, w powietrzu fruwały różne rzeczy. Kpili sobie z Dahlmana tak bardzo, że naprawdę nie rozumiem, jak ten facet może nie wyczuwać, że to jeden wielki blef.

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

Powiedz mu: „szczęśliwej drogi" i niech sobie idzie, gdzie chce. Tylko pozamykaj rodowe srebra na klucz. Całuję i ściskam. /M.

Od erika.berger@millennium.se

Do mikael.blomkvist@millennium.se

Na dwa tygodnie przed drukiem siedzę tutaj bez sekretarza redakcji, a mój dziennikarz śledczy zaszył się w Sandhamn i nie chce ze mną rozmawiać. Micke, naprawdę nie wyrabiam. Możesz mi pomóc?/Erika

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

Wytrzymaj jeszcze parę tygodni, już niedługo będziemy u celu. I przygotuj się na to, że grudniowy numer nie będzie podobny do niczego, co kiedykolwiek zrobiliśmy. Mój tekst będzie miał około czterdziestu stron. M.

Od erika.berger@millennium.se

Do mikael.blomkvist@millennium.se

40 STRON! Czyś ty zwariował?

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

To będzie numer tematyczny. Potrzebuję jeszcze trzech tygodni. Możesz zrobić następujące rzeczy? 1) Zarejestrować wydawnictwo o nazwie „Millennium". 2) Załatwić numer ISBN. 3) Poprosić Christera o jakiś ładny projekt logo dla naszego nowego wydawnictwa. 4) Znaleźć drukarnię, która szybko i tanio robi wydania kieszonkowe. No i właśnie, będziemy potrzebowali trochę kapitału na druk naszej pierwszej książki. Całuję. /Mikael.

Od erika.berger@millennium.se

Do mikael.blomkvist@millennium.se

Numer tematyczny. Wydawnictwo książkowe. Pieniądze. Yes master. Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc? Zatańczyć nago przy Slussen?/E.

PS Zakładam, że wiesz, co robisz. Ale co mam zrobić z Dahlmanem?

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

Nic nie rób z Dahlmanem. Pozwól mu odejść. „Monopol" długo nie pożyje. Weź trochę więcej materiału od freelancerów. I zatrudnij nowego sekretarza redakcji, do cholery!/M.

PS Z miłą chęcią zobaczę cię nagą przy Slussen.

Od erika.berger@millennium.se

Do mikael.blomkvist@millennium.se

Slussen – in your dreams. Ale przecież zawsze zatrudnialiśmy razeml/Ricky

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

I zawsze byliśmy zgodni co do zatrudnianej osoby. Teraz też będziemy, niezależnie od tego, kogo wybierzesz. Damy wycisk Wennerstrómowi. I to wszystko. Pozwól mi tylko dokończyć tę historię w spokoju. /M.

NA POCZĄTKU PAŹDZIERNIKA Lisbeth pokazała Mikaelowi niewielką notatkę znalezioną w internetowej wersji „Hedestads-Kuriren".

Isabella Vanger zmarła po krótkiej chorobie, pozostawiając w nieutulonym żalu zmartwychwstałą niedawno córkę, Harriet Vanger.

Zaszyfrowana wiadomość od erika.berger@millennium.se

Do mikael.blomkvist@millennium.se

Cześć Mikael!

Odwiedziła mnie dzisiaj w redakcji Harriet Vanger. Zadzwoniła pięć minut wcześniej, a później nagle pojawiła się w drzwiach i byłam zupełnie nieprzygotowana. Piękna i elegancko ubrana kobieta o chłodnym spojrzeniu. Przyszła poinformować mnie, że przejmuje funkcję Martina Vangera jako zastępcy Henrika. Była uprzejma, życzliwa, i zapewniała, że koncern Vangera nie zamierza wycofać się z umowy, wręcz przeciwnie, rodzina popiera zobowiązania Henrika wobec czasopisma. Poprosiła, żebym ją oprowadziła po redakcji i była ciekawa, jak sobie radzę w tej sytuacji. Powiedziałam jej, jak jest. Że czuję, jakbym traciła grunt pod nogami, że zabroniłeś mi przyjeżdżać do Sandhamn i że nie wiem, nad czym pracujesz, poza tym, że planujesz dać wycisk Wennerstrómowi. (Przyjmuję, że wolno mi było to powiedzieć, Harriet zasiada przecież w naszym zarządzie). Uniosła jedną brew i uśmiechnąwszy się, zapytała, czy wątpię, że ci się uda. Co miałam odpowiedzieć? Powiedziałam, że byłabym o wiele spokojniejsza, gdybym wiedziała, co jest grane. Ech, jasne, że na tobie polegam. Ale doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Zapytałam, czy wie, czym się zajmujesz. Zaprzeczyła, ale podzieliła się swoim wrażeniem, że jesteś „osobliwie sprawny, jeżeli chodzi o innowacyjny pomyślunek" (to jej słowa). Powiedziałam też, że domyślam się, że w Hedestad wydarzyło się coś dramatycznego i że umieram z ciekawości, jeżeli chodzi o historię związaną z Harriet. Krótko mówiąc, poczułam się jak idiotka. Odpowiedziała pytaniem, dociekając, czy naprawdę nic mi nie opowiedziałeś. Zrozumiała, że ciebie i mnie łączą szczególne partnerskie relacje i że na pewno mi opowiesz, gdy tylko znajdziesz na to czas. A później zapytała, czy może na mnie polegać. I co miałam odpowiedzieć? Zasiada w zarządzie „Millennium", a ty zostawiłeś mnie bez żadnej karty przetargowej.

Na koniec powiedziała coś dziwnego. Poprosiła, żebym nie oceniała zbyt surowo ani jej, ani ciebie. Twierdziła, że zaciągnęła u ciebie dług wdzięczności. Bardzo chciałaby się ze mną zaprzyjaźnić. Obiecała, że przy najbliższej okazji opowie mi całą historię, jeżeli ty nie będziesz w stanie tego zrobić. Wyszła pół godziny temu, zostawiając mnie kompletnie oszołomioną. Myślę, że ją lubię, ale nie wiem, czy mogę jej ufać. /Erika

PS Brakuje mi ciebie. Mam wrażenie, że w Hedestad wydarzyło się coś okropnego. Christer mówi, że masz na szyi jakiś dziwny ślad, jak po pętli?

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do erika.berger@millennium.se

Cześć Ricky, historia o Harriet jest tak haniebnie niegodziwa, że nawet trudno sobie wyobrazić. To wspaniale, że sama chce ci ją opowiedzieć. Nie potrafię się przemóc, żeby o tym myśleć.

W oczekiwaniu na to zapewniam, że możesz zaufać Harriet. To prawda, że zaciągnęła u mnie dług wdzięczności, i uwierz mi, ona nigdy nie zrobi czegoś, co zaszkodziłoby „Millennium". Zaprzyjaźnij się z nią, jeżeli ją lubisz. Nie rób tego, jeżeli nie przypadła ci do gustu. Ale ta kobieta zasługuje na szacunek. Życie ciężko ją doświadczyło, a ja czuję do niej ogromną sympatię.

Następnego dnia Mikael dostał jeszcze jeden mail.

Od harriet.vanger@vangerindustries.com

Do mikael.blomkvist@millennium.se

Hej, Mikael, od kilku tygodni próbuję znaleźć odrobinę wolnego czasu, żeby do ciebie napisać, ale wygląda na to, że tych godzin ciągle jest za mało. Zniknąłeś z Hedeby tak szybko, że nawet nie zdążyłam się z tobą spotkać i pożegnać. Odkąd przyjechałam do Szwecji, moje dni wypełnione są oszołomiającymi wrażeniami i nielekką pracą. W przedsiębiorstwie Vangera zapanował chaos i razem z Henrikiem ciężko pracuję, by doprowadzić interesy do porządku. Wczoraj odwiedziłam „Millennium", zasiadam przecież w zarządzie jako reprezentant Henrika. Henrik przedstawił mi dokładnie sytuację – zarówno twoją, jak i czasopisma. Mam nadzieję, że zaakceptujesz moją obecność w zarządzie. Gdyby się jednak okazało, że mnie tam nie chcesz (ani żadnej innej osoby z rodziny), to przyjmę to ze zrozumieniem, ale zaręczam, że zrobię wszystko, żeby wesprzeć „Millennium". Zaciągnęłam u ciebie dług wdzięczności i zapewniam, że zawsze będę miała wobec ciebie jak najlepsze zamiary.

Spotkałam twoją przyjaciółkę, Erikę Berger. Trudno mi ocenić, czy przypadłam jej do gustu. Zaskoczyło mnie, że nie opowiedziałeś jej, co tu się wydarzyło.

Bardzo chętnie się z tobą zaprzyjaźnię. Oczywiście jeżeli będziesz w stanie utrzymywać kontakty z kimś, kto należy do rodziny Vangerów. Serdecznie pozdrawiam, Harriet.

PS Erika dała mi do zrozumienia, że znów zamierzasz uderzyć w Wennerstróma. Dirch Frode opowiedział mi, jak Henrik wystawił cię do wiatru. Cóż mogę powiedzieć… Przykro mi. Jeżeli mogę coś dla ciebie zrobić, to musisz się odezwać!

Od mikael.blomkvist@millennium.se

Do harriet.vanger@vangerindustries.com

Cześć Harriet, wyjechałem z Hedeby na łeb, na szyję i pracuję nad tym, czym powinienem był się zajmować od dawna. Poinformuję cię, zanim tekst ukaże się drukiem, ale już teraz śmiem twierdzić, że wkrótce skończą się nasze problemy.

Mam nadzieję, że zaprzyjaźnisz się z Eriką, a twoja obecność w zarządzie „Millennium" nie stanowi oczywiście dla mnie żadnego problemu. Opowiem Erice wszystko, co się wydarzyło w Hedeby. Ale teraz nie mam ani siły, ani czasu, a poza tym chciałbym najpierw nabrać trochę dystansu. Bądźmy w kontakcie. Pozdrawiam. /Mikael

LISBETH NIE POŚWIĘCAŁA pracy Mikaela zbyt wiele uwagi. Słysząc jego podniesiony głos, spojrzała znad książki. Nie zrozumiała, o co mu chodzi.

– Przepraszam. Mówię sam do siebie. Powiedziałem, że to poważna sprawa.

– Co za poważna sprawa?

– Wennerstróm miał romans z dwudziestodwuletnią kelnerką, zrobił jej dziecko. Nie czytałaś jego korespondencji z adwokatem?

– Mikaelu, złotko, masz tutaj jego korespondencję z ostatnich dziesięciu lat; maile, umowy, dokumenty podróży i bóg wie co jeszcze. Nie jestem aż tak zafascynowana tym facetem, żeby wchłaniać sześć gigabajtów bzdur. Przeczytałam wyrywki, głównie po to, żeby zaspokoić ciekawość, i stwierdziłam, że jest gangsterem.

– Okej. Zrobił jej dziecko w 1997 roku. Ponieważ domagała się rekompensaty, adwokat Wennerstróma dopilnował, żeby ktoś ją przekonał do usunięcia ciąży. Przyjmuję, że zaproponowano jej pewną sumę pieniędzy, ale dziewczyna nie była zainteresowana. Wynajęty bandyta zabrał się więc do „przekonywania" w inny sposób. Trzymał ją pod wodą w wannie tak długo, aż zgodziła się zostawić Wennerstróma w spokoju. I ten adwokat idiota opisuje to wszystko w mailu – wprawdzie zaszyfrowanym, ale jednak… Poziom inteligencji w tym towarzystwie pozostawia sporo do życzenia.

– A dziewczyna?

– Usunęła ciążę. Wennerstróm był zadowolony.

Lisbeth milczała przez dziesięć minut. A później poczerniały jej oczy.

– Jeszcze jeden mężczyzna, który nienawidzi kobiet – mruknęła w końcu pod nosem.

Mikael nie dosłyszał jej słów.

Wzięła płyty CD i przez kolejne dni dokładnie czytała listy i wszystkie inne dokumenty. Podczas gdy Mikael pisał, Lisbeth siedziała na antresoli z PowerBookiem na kolanach i rozmyślała o osobliwym imperium Wennerstróma.

Nie potrafiła się pozbyć myśli, która właśnie przyszła jej do głowy. Ale najbardziej dziwił ją fakt, że nie wpadła na ten pomysł o wiele wcześniej.

POD KONIEC PAŹDZIERNIKA, wydrukowawszy jakąś stronę, Mikael wyłączył komputer już o jedenastej przed południem. Bez słowa wdrapał się na górę, wręczył Lisbeth pokaźną stertę papieru i zasnął.

Obudziła go wieczorem i przekazała swoje uwagi na temat tekstu.

Parę minut po drugiej w nocy Mikael zrobił ostatnią kopię zapasową.

Następnego dnia zamknął okiennice chatki i przekręcił klucz w zamku. Urlop Lisbeth dobiegł końca. Wróciła do Sztokholmu razem z Mikaelem.

ALE PRZED POWROTEM do domu Mikael musiał przedyskutować z Lisbeth pewną delikatną kwestię. Podjął temat na promie, gdy pili kawę z papierowych kubeczków.

– Musimy być zgodni co do tego, jak mam to przedstawić Erice. Nie będzie chciała nic opublikować, dopóki nie zdradzę, w jaki sposób dotarłem do materiałów.

Erika Berger. Wieloletnia kochanka Mikaela i redaktor naczelna „Millennium". Lisbeth nigdy jej nie spotkała i nie była pewna, czy ma na to ochotę. W jakiś nieokreślony sposób Erika zakłócała jej życie.

– Co ona o mnie wie?

– Nic – westchnął Mikael. – Prawda jest taka, że od wakacji unikam Eriki. Nie potrafię jej opowiedzieć o tym, co się wydarzyło w Hedestad, ponieważ cholernie się tego wstydzę. Skąpię jej informacji, a ona z tego powodu jest sfrustrowana. Naturalnie wie, że byłem w Sandhamn i pracowałem nad tym tekstem, ale nie wie nic o jego treści.

– Hmmm.

– Za parę godzin dostanie wydruk. A później zastosuje przepytywanie trzeciego stopnia. No i co mam jej powiedzieć?

– A co chcesz powiedzieć?

– Prawdę.

Między brwiami dziewczyny pojawiła się zmarszczka.

– Erika i ja… prawie ciągle się sprzeczamy. To jakby część naszego związku. Ale mamy do siebie bezwarunkowe zaufanie. Naprawdę można na niej polegać. Jesteś źródłem. Erika prędzej by umarła, niż zdradziła, że nim jesteś.

– Ilu osobom będziesz musiał to powiedzieć?

– Nikomu więcej. Razem z Eriką zabiorę tę tajemnicę do grobu. Ale jeśli nie chcesz, żebym jej zdradził twoją tajemnicę, to oczywiście tego nie zrobię. Nie zamierzam natomiast kłamać i wmawiać Erice jakichś nieistniejących źródeł.

Lisbeth zastanawiała się aż chwili, gdy prom przybił do przystani nieopodal Grand Hotelu. Analiza konsekwencji. W końcu niechętnie zgodziła się na spotkanie z Eriką. Mikael włączył komórkę i wystukał numer.

ERIKA ODEBRAŁA telefon podczas lunchu z Malin Eriksson, którą planowała zatrudnić na stanowisku sekretarza redakcji. Malin dobiegała trzydziestki i przez ostatnie pięć lat pracowała w branży na różnych zastępstwach. Nigdy nie miała stałego zatrudnienia i zaczynała wątpić, że kiedykolwiek takie znajdzie. Oferta pracy nie była nigdzie opublikowana; to Erika – dowiedziawszy się o Malin od starego znajomego z pewnego tygodnika – zadzwoniła do niej tego samego dnia, kiedy ta kończyła kolejne zastępstwo, i zapytała, czy jest zainteresowana pracą w „Millennium".

– Mogłaby pani objąć trzymiesięczny wakat – powiedziała Erika. – Z możliwością przedłużenia i zatrudnienia na stałe.

– Słyszałam, że „Millennium" wkrótce ma zostać zlikwidowane.

Erika uśmiechnęła się.

– Nie powinna pani wierzyć pogłoskom.

– Ten Dahlman, którego mam zastąpić… – Eriksson zawahała się. – Przechodzi do gazety, której właścicielem jest Hans-Erik Wennerstróm…

Erika skinęła głową.

– Nasz konflikt z Wennerstrómem jest tajemnicą poliszynela. Ten pan nie darzy sympatią ludzi zatrudnionych w „Millennium".

– Czyli przyjmując pani propozycję, automatycznie znajdę się w tej kategorii?

– Tak, prawdopodobieństwo jest dość duże.

– To dlaczego Dahlman dostał pracę w „Finansmagasinet"?

– Można powiedzieć, że w ten sposób Wennerstróm odwdzięcza się Dahlmanowi za wcześniejsze przysługi. Czy w dalszym ciągu jest pani zainteresowana?

Po chwili zastanowienia Malin Eriksson kiwnęła potakująco głową.

– To kiedy miałabym zacząć?

Właśnie w tym momencie rozmowę kwalifikacyjną przerwał telefon od Mikaela.

ERIKA WESZŁA do mieszkania Mikaela, używając własnych kluczy. Mieli spotkać się oko w oko po raz pierwszy od króciutkiej wizyty Mikaela w redakcji w okolicach sobótki. Na kanapie w salonie, z nogami na stoliku, siedziała anorektycznie chuda dziewczyna w podniszczonej skórzanej kurtce. Dopiero zajrzawszy jej w oczy, Erika zrozumiała, że ta kobieta musi mieć więcej niż piętnaście lat. Gdy Mikael wrócił z kuchni z kawą i ciasteczkami, Erika w dalszym ciągu przyglądała się zjawisku na sofie. Mikael i Erika spojrzeli po sobie.

– Przepraszam, że byłem taki nieznośny – odezwał się w końcu Mikael.

Erika przechyliła głowę. Coś się w nim zmieniło. Odkąd go widziała ostatnim razem, zmizerniał i schudł. Przez chwilę ze wstydem w oczach unikał jej wzroku. Zerknęła na jego szyję i zobaczyła wyblakły, ale ciągle wyraźny szlaczek.

– Unikałem cię. To bardzo długa historia i nie jestem wcale dumny ze swojej roli w niej. Ale o tym później. Teraz chciałbym przedstawić cię tej młodej damie. Eriko, to jest Lisbeth Salander. Lisbeth, Erika jest redaktor naczelną „Millennium" i moim najlepszym przyjacielem.

Lisbeth zmierzyła wzrokiem elegancko ubraną i pewną siebie kobietę, i już po dziesięciu sekundach zdecydowała, że najprawdopodobniej Erika Berger nie zostanie jej przyjaciółką.

SPOTKANIE TRWAŁO pięć godzin. Erika zadzwoniła dwa razy, by odwołać inne zebrania. Przez godzinę czytała fragmenty tekstu, który Mikael wcisnął jej do rąk. Miała tysiące pytań, ale doszła do wniosku, że udzielenie na nie odpowiedzi zajęłoby trzy tygodnie. Teraz najważniejszy był odłożony właśnie przez nią tekst. Nawet jeżeli tylko nieznaczna część tych stwierdzeń była prawdziwa, to mieli do czynienia z nową sytuacją.

Erika spojrzała na Mikaela. Nigdy nie wątpiła w jego uczciwość, ale na moment przyprawił ją o zawrót głowy i pomyślała, że być może – zgnębiony przez Wennerstróma – przedstawił jej tylko wytwór chorej wyobraźni. Ale właśnie w tym momencie Mikael położył na stole dwa kartony wydruków komputerowych. Erika zbladła. Oczywiście chciała wiedzieć, w jaki sposób dotarł do tych materiałów.

Dość dużo czasu zajęło mu przekonanie Eriki, że to właśnie ta dziwaczna dziewczyna, która zresztą do tej pory nie wypowiedziała ani słowa, ma nieograniczony dostęp do komputera Hansa-Erika Wennerstróma. I nie tylko jego. Włamała się do komputerów kilku jego adwokatów i najbliższych współpracowników.

Erika odpowiedziała bez zastanowienia, że nie mogą korzystać z nielegalnie zdobytych materiałów.

Ależ naturalnie mogli. Mikael zaznaczył, że nie mają obowiązku informować, w jaki sposób dotarli do dokumentów. Równie dobrze ich źródłem mógłby być ktoś z dostępem do komputera Wennerstróma. Ktoś, kto tylko skopiował jego zawartość.

W końcu Erika zrozumiała wartość trzymanej w ręku broni. Była wyczerpana, w dalszym ciągu miała masę pytań, ale nie wiedziała, od czego zacząć. Oparła się więc wygodnie na kanapie i rozłożyła ręce.

– Mikael, co się wydarzyło w Hedestad?

Lisbeth natychmiast podniosła wzrok. Mikael siedział przez dłuższą chwilę w milczeniu. Odpowiedział pytaniem.

– Żyjesz w zgodzie z Harriet?

– Tak. Przynajmniej tak mi się wydaje. Spotkałam się z nią dwa razy. W ubiegłym tygodniu byłam z Christerem w Hedestad, na zebraniu zarządu. Opiliśmy się trochę winem.

– A jak udało się zebranie?

– Harriet dotrzymuje słowa.

– Ricky, wiem, że masz powód do frustracji, bo zdecydowanie za długo robiłem uniki i wynajdywałem preteksty, żeby ci nie powiedzieć całej prawdy. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic, a tu nagle zebrało się pół roku mojego życia, o którym… nie potrafię ci opowiedzieć.

Popatrzyli sobie w oczy. Znali się jak łyse konie, ale teraz wyczytała w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Coś błagalnego. Prosił ją pokornie o niezadawanie pytań. Patrząc na niego bezsilnie, otworzyła usta. Lisbeth obojętnie obserwowała ich milczącą konwersację. Nie wtrącała się do rozmowy.

– Aż tak źle?

– Jeszcze gorzej. Bałem się tej rozmowy. Obiecuję, że wszystko ci opowiem, ale gdy przez ostatnie miesiące byłem totalnie pochłonięty Wennerstrómem, udało mi się stłamsić wiele emocji i… nie jestem jeszcze gotów. Bardzo bym się ucieszył, gdyby opowiedziała ci Harriet.

– A skąd te ślady na twojej szyi?

– Lisbeth uratowała mi życie. Gdyby jej tam na północy nie było, już bym nie żył.

Erika otworzyła szerzej oczy i jeszcze raz przyjrzała się dziewczynie w skórze.

– A teraz musisz zawrzeć z nią umowę. To ona jest naszym źródłem.

Erika siedziała w skupieniu przez dłuższą chwilę. A później zrobiła coś, co zaskoczyło Mikaela, zaszokowało Lisbeth i zdziwiło nawet ją samą. Siedząc przy stole, cały czas czuła na sobie wrogie spojrzenie milczącej dziewczyny. Nagle wstała, obeszła stół i wzięła ją w ramiona. Lisbeth stawiała opór jak nadziewany na haczyk robak.

Rozdział 29

Sobota w listopadzie – wtorek 25 listopada

LISBETH SALANDER surfowała po internetowym imperium Hansa-Erika Wennerstróma. Siedziała przyklejona do ekranu komputera od jedenastu godzin. Zmaterializowany gdzieś w zakamarkach mózgu kaprys z ostatniego tygodnia w Sandhamn przerodził się w maniakalną pasję. Salander zamknęła się w swoim mieszkaniu i przez cztery tygodnie ignorowała telefony od Armanskiego. Spędzała przed ekranem dwanaście do piętnastu godzin dziennie, a każdą wolną chwilę poświęcała rozmyślaniom nad jednym i tym samym problemem.

W ciągu ostatniego miesiąca miała sporadyczny kontakt z Mikaelem; on był równie zajęty i pochłonięty swoją pracą w redakcji „Millennium". Kilka razy w tygodniu konferowali przez telefon, Lisbeth informowała go o najnowszej korespondencji i przedsięwzięciach Wennerstróma.

Po raz setny analizowała każdy szczegół. Nie obawiała się, że coś przeoczyła, ale nie była pewna, czy zrozumiała wszystkie zagmatwane powiązania.

SZEROKO OMAWIANE imperium Wennerstróma było jak żywy, bezkształtny i pulsujący organizm, który nieustannie zmieniał postać. Składały się nań opcje, obligacje, akcje, współudziały, oprocentowanie pożyczek, oprocentowanie dochodów, zastawy, konta, transfery i tysiące innych spraw.

Bajecznie duża część zasobów była umieszczona w fikcyjnych, powiązanych ze sobą przedsiębiorstwach.

Młode wilczki od analiz ekonomicznych oceniały wartość Wennerstroem Group na ponad dziewięćset miliardów koron. To zwykły blef albo co najmniej porządnie przesadzona liczba. Ale Wennerstróm nie był biedakiem. Lisbeth oszacowała jego prawdziwe zasoby na dziewięćdziesiąt do stu miliardów, tak więc nie miał się czego wstydzić. Poważna rewizja całego koncernu zajęłaby lata. Salander zidentyfikowała łącznie prawie trzy tysiące osobnych kont i zasobów bankowych rozsianych po całym świecie. Wennerstróm zajmował się oszustwami na tak wielką skalę, że przestawały być bezprawne i zyskiwały miano interesów.

W organizmie tego imperium tu i ówdzie istniała prawdziwa substancja. Nieustannie i niezmiennie pojawiały się trzy pozycje. Szwedzkie zasoby stałe były nienaruszalne, autentyczne i rokrocznie poddawane publicznej kontroli, bilansom oraz audytom. Działalność w USA miała solidne fundamenty, a nowojorski bank zarządzał wszelkim majątkiem ruchomym. Szemrana działalność rozwijała się w fikcyjnych przedsiębiorstwach w miejscach takich jak Gibraltar, Cypr i Monako. Wennerstroem Group funkcjonowała niczym skład rzeczy różnych, w którym odbywał się nielegalny handel bronią, pranie pieniędzy przez podejrzane spółki w Kolumbii i nadzwyczaj dziwne interesy z Rosją.

Jedno anonimowe konto na Kajmanach miało szczególny status; Wennerstróm kontrolował je osobiście, choć nie było związane z żadnym biznesem. Jakaś dziesiąta część promila każdej transakcji dokonanej przez Wennerstróma skapywała na to konto za pośrednictwem fikcyjnych firm.

Salander pracowała jak w transie. Konta – klik – poczta elektroniczna – klik – zestawienie bilansowe – klik. Zanotowała ostatnie transfery. Podążyła śladem niewielkiej transakcji z Japonii do Singapuru i dalej przez Luksemburg na Kajmany – i nagle zrozumiała zasadę. Stała się jakby jednym z impulsów w cyberprzestrzeni. Drobne zmiany. Ostatni mail. Jeden jedyny krótki mail o drugorzędnym znaczeniu, wysłany o dziesiątej wieczorem. Program szyfrujący PGP, rattle, rattle, zwykła kpina dla kogoś, kto już był w komputerze i potrafił przeczytać tekst w oryginale.

Berger przestała się wykłócać o ogłoszenia. Poddała się czy ma coś innego na widoku? Twoje źródło w redakcji zapewniało, że ledwie dyszą, a wygląda na to, że właśnie zatrudnili nową osobę.

Dowiedz się, o co chodzi. Przez ostatnie tygodnie siedział w Sandhamn i pisał jak najęty, ale nikt nie wie co. Widziano go ostatnio w redakcji. Możesz załatwić szczotki następnego numeru?/HEW

Nic groźnego. Niech się zastanowi. Jesteś już stracony, facet!

O wpół do szóstej rano wyłączyła komputer i znalazła nienapoczętą paczkę papierosów. Przez całą noc wypiła cztery, nie – pięć butelek coli i właśnie usiadła z szóstą na kanapie. Miała na sobie tylko majtki i spraną koszulkę w panterkę reklamującą „Soldier of Fortune Magazine" z nadrukiem Kill them all and let God sort them out. Uświadomiwszy sobie, że marznie, opatuliła się leżącym obok kocem.

Czuła się jak na haju, jak gdyby najadła się jakiejś niepożądanej i zapewne nielegalnej substancji. Wpatrzona w latarnię za szybą, zastygła w bezruchu, podczas gdy jej mózg pracował na pełnych obrotach.

Mama – klik – siostra – klik – Mimmi – klik – Holger Palmgren. Evil Fingers. I Armanski. Praca. Harriet Vanger. Klik. Adwokat Nils Bjurman. Klik. Każdy zasrany szczegół. Niedający się zapomnieć, nawet gdyby próbowała.

Zastanawiała się, czy Bjurman kiedykolwiek jeszcze odważy się rozebrać przed kobietą, a jeżeli tak, to jak wytłumaczy swój tatuaż na brzuchu. I jak uda mu się zataić ten napis podczas następnej wizyty u lekarza.

I Mikael Blomkvist. Klik.

Uważała, że to dobry człowiek, być może z – chwilami zbyt widocznym – kompleksem Dzielnego Brata. Ale co gorsza był nieznośnie naiwny, jeżeli chodzi o niektóre podstawowe kwestie moralne. Z natury pobłażliwy, zbyt łatwo wybaczał, tłumacząc ludzkie zachowania psychologicznymi wymówkami. I nigdy nie był w stanie pojąć, że największe drapieżniki na świecie rozumieją tylko jeden język. Myśląc o Mikaelu, odczuwała niemal uciążliwy instynkt opiekuńczy.

Nie pamiętała, kiedy zasnęła, ale obudziła się o dziesiątej rano z kręczem karku. Jej oparta o ścianę głowa znajdowała się zdecydowanie poza sofą.

Zataczając się, przeszła do sypialni, gdzie znów zapadła w sen.

TO BYŁ NIEWĄTPLIWIE reportaż ich życia. Po raz pierwszy od półtora roku Erika Berger czuła się szczęśliwa tak, jak czuć się może tylko redaktor pisma z medialną bombą w zanadrzu. Wprowadzała właśnie z Mikaelem ostatnie poprawki do tekstu, gdy zadzwonił jego telefon.

– Zapomniałam powiedzieć, że Wennerstróma zaczyna niepokoić twoje pisanie i zamówił szczotki następnego numeru – usłyszał głos Lisbeth.

– Skąd wiesz… Ech, nieważne. Jakieś info o tym, jak zamierza to rozegrać?

– Nie. Wystarczy logicznie pomyśleć.

Mikael zastanawiał się przez chwilę.

– Drukarnia! – wykrzyknął. Erika podniosła brwi.

– Jeżeli nie macie przecieków w redakcji, to nie ma wielu innych możliwości. O ile któryś z jego najemnych bandziorów nie planuje odwiedzić was w nocy.

Mikael zwrócił się do Eriki:

– Zamów inną drukarnię dla tego numeru. Natychmiast. I zadzwoń do Dragana Armanskiego, w przyszłym tygodniu będziemy potrzebować nocnych strażników.

– Dzięki, Sally – odezwał się znów do Lisbeth.

– Ile to będzie warte?

– O co ci chodzi?

– Ile warte jest takie ostrzeżenie?

– Co chcesz?

– Chcę o tym porozmawiać nad filiżanką kawy. Teraz.

SPOTKALI SIĘ w Kaffebar na Hornsgatan. Gdy Mikael zajął miejsce obok Lisbeth, wyglądała tak poważnie, że poczuł niepokój. Jak zwykle nie owijała w bawełnę.

– Potrzebuję pożyczyć pieniądze.

Mikael zaprezentował jeden ze swoich najgłupszych uśmiechów i zaczął szukać portfela.

– Nie ma sprawy. Ile?

– Sto dwadzieścia tysięcy koron.

– Ups! Nie mam tyle przy sobie – powiedział, chowając portfel.

– Nie żartuję. Potrzebuję pożyczyć sto dwadzieścia tysięcy na – powiedzmy – sześć tygodni. Chcę wykorzystać szansę na pewną inwestycję, ale nie mam się do kogo zwrócić. Na twoim koncie jest mniej więcej sto czterdzieści tysięcy. Dostaniesz je z powrotem.

Mikael nie skomentował faktu, że Lisbeth obeszła zabezpieczenia banku i sprawdziła stan jego konta. Korzystał z usług elektronicznych, odpowiedź byłaby oczywista.

– Nie musisz ode mnie pożyczać – odpowiedział. – Jeszcze nie rozmawialiśmy o twoim honorarium, ale przekroczy z nawiązką sumę, którą chcesz pożyczyć.

– Co za honorarium?

– Sally, zainkasuję wkrótce masakrycznie wysokie honorarium, będę się rozliczał z Henrikiem na przełomie grudnia i stycznia. Bez ciebie byłbym martwy, a „Millennium" popadłoby w ruinę. Chcę się z tobą podzielić wynagrodzeniem. Fifty-fifty.

Lisbeth przyjrzała mu się badawczo. Na jej czole pojawiła się zmarszczka. Mikael zaczął się przyzwyczajać do niemych pauz dziewczyny. W końcu pokręciła głową.

– Nie chcę twoich pieniędzy.

– Ale…

– Nie chcę od ciebie ani jednej korony.

Nagle uśmiechnęła się swoim krzywym uśmiechem.

– No chyba że dostanę je w formie urodzinowego prezentu.

– Właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy mi nie powiedziałaś, kiedy masz urodziny.

– Jesteś dziennikarzem. Dowiedz się.

– Szczerze mówiąc, Salander, zupełnie poważnie planuję podzielić się z tobą pieniędzmi.

– Ja też mówię poważnie. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. Chcę pożyczyć sto dwadzieścia tysięcy i potrzebuję ich na jutro.

Mikael siedział bez słowa.

Nawet nie zapytała, ile wyniesie jej część.

– Sally pójdę dzisiaj z tobą do banku i pożyczę ci tyle, o ile prosisz. Ale pod koniec roku znowu porozmawiamy o twoim udziale w zysku, okej?

Podniósł rękę.

– No to kiedy masz urodziny?

– W noc Walpurgii – odpowiedziała. – Prawda, że stosownie? Wtedy przemieszczam się z miotłą między nogami.

WYLĄDOWAŁA W ZURYCHU o wpół do ósmej wieczorem i pojechała taksówką do hotelu turystycznego Matterhorn. Zarezerwowała tam wcześniej pokój dla Irene Nesser i okazała w recepcji norweski paszport wydany na to samo nazwisko. Irene Nesser była blondynką o włosach do ramion. Lisbeth kupiła perukę w Sztokholmie, a dziesięć tysięcy koron z pożyczonych od Mikaela pieniędzy wydała na dwa paszporty, które dzięki swoim podejrzanym międzynarodowym kontaktom załatwił dla niej Plague.

Zamknąwszy się w swoim pokoju, zrzuciła z siebie wszystkie ubrania. Położyła się na łóżku i wbiła wzrok w sufit pokoju, który kosztował tysiąc sześćset koron za dobę. Poczuła pustkę. Przepuściła już połowę pożyczonej sumy i mimo że dołożyła swoje oszczędności, co do jednej korony, miała dość napięty budżet. Gdy tylko przestała myśleć, zasnęła prawie natychmiast.

Obudziła się kilka minut po piątej rano. Zaczęła od prysznica, a później przez dłuższą chwilę, przy pomocy pudru w płynie i proszku, maskowała tatuaż na szyi. Następnym punktem na liście rzeczy do zrobienia było zarezerwowanie na wpół do siódmej wizyty u wizażystki, która miała gabinet w foyer zdecydowanie droższego hotelu. Lisbeth kupiła jeszcze jedną perukę; tym razem wybrała jasnego, półdługiego pazia. Następnie zrobiono jej manicure, pokrywając obgryzione paznokcie czerwonymi tipsami, doklejono sztuczne rzęsy, nałożono na twarz jeszcze więcej pudru i w końcu wymalowano usta szminką i inną kleistą mazią. Koszt: osiem tysięcy koron.

Zapłaciła kartą kredytową należącą do Moniki Sohles i potwierdziła swoją tożsamość angielskim paszportem wystawionym na to nazwisko.

Kolejnym przystankiem był położony sto pięćdziesiąt metrów dalej Camille's House of Fashion. Godzinę później Lisbeth wyszła stamtąd ubrana w piaskową spódnicę i pasującą do niej bluzkę, krótką kurtkę i beret. Na nogach miała czarne rajstopy i kozaczki w tym samym kolorze. Wszystko drogie i markowe. Pozwoliwszy ekspedientce dokonać wyboru ubrań, sama wybrała ekskluzywną skórzaną aktówkę i niewielką walizeczkę firmy Samsonite. Zwieńczyła wszystko dyskretnymi kolczykami i prostym złotym łańcuszkiem na szyję, obciążając kartę kredytową czterdziestoma czterema tysiącami koron.

I po raz pierwszy życiu miała biust! Zobaczywszy swój profil w lustrze, zrobiła głęboki wdech. Biust był równie fałszywy jak tożsamość Moniki Sohles; Lisbeth kupiła te lateksowe piersi w kopenhaskim sklepie, którego klientelę stanowili głównie transwestyci.

Czuła się gotowa do walki.

Kilka minut po dziewiątej weszła do stojącego dwie przecznice dalej, znamienitego hotelu Zimmertal, gdzie wcześniej zarezerwowała pokój dla Moniki Sohles. Dała sto koron napiwku chłopcu, który wniósł do pokoju jej nowiutką walizkę, zawierającą trochę starszą torbę podróżną. Apartament był niewielki i kosztował tylko dwadzieścia dwa tysiące za dobę. Lisbeth zapłaciła za jedną noc. Gdy została sama, rozejrzała się dokoła. Z okna miała wspaniały widok na Jezioro Zuryskie, co jednak zupełnie jej nie interesowało. Natomiast przez prawie pięć minut, nie mogąc się nadziwić, oglądała swoje odbicie w lustrze. Wyglądała tak… inaczej.

W końcu o dziewiątej trzydzieści zjadła w hotelowym barze śniadanie, składające się z dwóch filiżanek kawy i bajgla z dżemem. Koszt: dwieście dziesięć koron. Are these people nuts?

PRZED DZIESIĄTĄ siedząca nad filiżanką kawy Monica Sohles włączyła telefon komórkowy, by wdzwonić się modemem do serwera na Hawajach. Po trzech długich dźwiękach usłyszała sygnał połączenia. Modem zaskoczył. Sohles odpowiedziała sześciocyfrowym kodem i SMS-em polecającym włączenie programu, który Lisbeth ułożyła wcześniej sama, specjalnie na tę okazję.

Program ożył w Honolulu na anonimowej stronie domowej i na serwerze, który formalnie należał do uniwersytetu. Program był prosty. Jego jedyne zadanie polegało na prze słaniu sygnału do uruchomienia innego programu na innym serwerze; tym razem chodziło o zwykłą komercyjną stronę oferującą usługi internetowe w Holandii. A ten z kolei program miał znaleźć lustrzany twardy dysk, należący do Hansa-Erika Wennerstróma, i przejąć kontrolę nad programem, który ujawniał zawartość jego ponad trzech tysięcy kont na całym świecie.

Lisbeth interesowało tylko jedno konto. Wiedziała, że Wennerstróm sprawdza jego stan kilka razy w tygodniu. Gdyby właśnie teraz włączył komputer i otworzył dokładnie ten sam folder, wszystko wyglądałoby jak zwykle. Program pokazywałby niewielkie, oczekiwane zmiany, nieróżniące się od tych, które zachodziły na koncie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Gdyby Wennerstróm w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin zarządził wypłatę albo przelew z konta, program usłużnie potwierdziłby wykonanie tych operacji. W rzeczywistości owe zmiany miałyby miejsce tylko na lustrzanym dysku w Holandii.

Monica Sohles wyłączyła telefon w chwili, gdy usłyszała cztery krótkie dźwięki sygnalizujące właściwe działanie programu.

OPUŚCIWSZY ZIMMERTAL, przespacerowała się na drugą stronę ulicy, do banku Hauser General, gdzie umówiła się z dyrektorem Wagnerem. Była na miejscu trzy minuty przed czasem i czekając, aż wybije dziesiąta, pozowała przed kamerą monitorującą, która wkrótce miała uwiecznić Lisbeth przechodzącą do oddziału, w którym udzielano dyskretnych prywatnych konsultacji.

– Potrzebuję pomocy przy kilku transakcjach – powiedziała Monica Sohles nienagannym oksfordskim angielskim.

Otwierając aktówkę, niechcący upuściła na podłogę reklamowy długopis, który świadczył o tym, że mieszka w hotelu Zimmertal i który mężczyzna podniósł z kurtuazją.

Uśmiechnąwszy się szelmowsko, zapisała numer konta w leżącym przed nią notatniku.

Dyrektorowi Wagnerowi wystarczyło jedno spojrzenie, by umieścić kobietę w kategorii: rozpieszczona córeczka takiego a takiego.

– Chodzi o pewną liczbę kont w Bank of Kroenenfeld na Kajmanach i automatyczny transfer za pomocą sekwencji kodów.

– Fraulein Sohles, czy ma pani wszystkie kody bankowe? – zapytał.

Aber natürlich - odpowiedziała z wyraźnym obcym akcentem, nie pozostawiając wątpliwości, że operuje wyłącznie fatalną szkolną niemczyzną.

Zaczęła recytować szesnastocyfrowe numery identyfikacyjne, nie zaglądając ani razu do notatek. Dyrektor Wagner zrozumiał, że zapowiada się ciężkie przedpołudnie, ale w zamian za czteroprocentowy zysk z transferów gotów był zrezygnować z lunchu.

OPERACJE BANKOWE zajęły więcej czasu, niż myślała. Dopiero po dwunastej w południe odrobinę spóźniona Monica Sohles opuściła bank Hauser General i wróciła do hotelu Zimmertal. Pokazawszy się w recepcji, pospieszyła do pokoju i ściągnęła świeżo zakupione ubrania. Zachowała lateksowe piersi, ale zmieniła pazia na trochę dłuższe i jaśniejsze włosy Irene Nesser. Włożyła znacznie swobodniejszą odzież: czarne spodnie, botki na wysokim obcasie, prostą bluzkę i schludną skórzaną kurtkę ze sztokholmskiego Malungboden. Przejrzała się w lustrze. Nie wyglądała na zaniedbaną, ale nie była już bogatą dziedziczką. Zanim Irene Nesser opuściła pokój, posegregowała obligacje i część z nich umieściła w cienkiej teczce.

Pięć po pierwszej weszła do banku Dorffmann, oddalonego o około siedemdziesiąt metrów od Hauser General. Irene Nesser umówiła się tutaj na spotkanie z dyrektorem Hasselmannem. Przeprosiła za spóźnienie w nienagannym niemieckim z norweskim akcentem.

– Ależ nie ma problemu, Fraulein – odpowiedział dyrektor Hasselmann. – Czym pani mogę służyć?

– Chciałabym otworzyć konto. Mam pewną liczbę prywatnych obligacji, które planuję spieniężyć.

Irene Nesser położyła przed rozmówcą swoją teczkę.

Przejrzawszy jej zawartość, dyrektor Hasselmann najpierw pospiesznie, a następnie wolniej, uniósł brwi i uśmiechnął się uprzejmie.

Otwarła pięć kont numerycznych, którymi mogła dysponować przez Internet i które były w posiadaniu wyjątkowo anonimowego i fikcyjnego przedsiębiorstwa w Gibraltarze, założonego dla niej za pięćdziesiąt tysięcy koron przez pośrednika. Zamieniła pięćdziesiąt obligacji na pieniądze, które umieściła na nowych kontach. Wartość każdej obligacji opiewała na milion koron.

JEJ OPERACJE FINANSOWE u Dorffmanna przeciągnęły się trochę, powodując jeszcze większe opóźnienie. Nie miała możliwości sfinalizowania swoich spraw przed zamknięciem banków. Dlatego Irene Nesser wróciła do hotelu Matterhorn, gdzie spędziła godzinę na demonstrowaniu swojej obecności. Szalony ból głowy zmusił ją jednak do wcześniejszego pożegnania. Kupiwszy w recepcji tabletki przeciwbólowe, zamówiła budzenie na ósmą rano i zaszyła się w swoim pokoju.

Dochodziła piąta po południu i wszystkie europejskie banki były już zamknięte. Ale otwierały właśnie banki na kontynencie amerykańskim. Lisbeth włączyła PowerBooka i podłączyła się do Internetu za pomocą komórki. Ponad godzinę zajęło jej opróżnienie kont założonych wcześniej w banku Dorffmann.

Podzielonymi na mniejsze sumy pieniędzmi zapłaciła faktury fikcyjnych przedsiębiorstw rozsianych po całym świecie. Gdy była gotowa, ni stąd, ni zowąd pieniądze zostały przetransferowane z powrotem do Bank of Kroenenfeld na Kajmanach, tylko że teraz spoczęły na zupełnie innym koncie niż to, czy raczej te, od których zaczynali dzisiaj rano.

Upewniwszy się, że w ten sposób zabezpieczyła pierwszą porcję pieniędzy i że niemożliwe jest ich wyśledzenie, Irene Nesser dokonała tylko jednej wypłaty. Umieściła ponad milion koron na rachunku powiązanym z kartą kredytową, którą miała w portfelu. Posiadaczem rachunku była anonimowa firma o nazwie Wasp Enterprises, zarejestrowana w Gibraltarze.

KILKA MINUT później dziewczyna z jasnym paziem opuściła Matterhorn bocznymi drzwiami w barze hotelowym. Monica Sohles przeszła do hotelu Zimmertal, ukłoniła się grzecznie recepcjoniście i pojechała windą na swoje piętro.

W pokoju poświęciła sporo czasu oporządzeniu bojowemu. Przebrała się, poprawiła makijaż i nałożyła dodatkową warstwę fluidu maskującego tatuaż na szyi. A później zeszła do restauracji i zjadła wykwintną kolację. Jadła ryby i zamówiła butelkę dojrzałego wina, o którym nigdy nie słyszała, a które kosztowało tysiąc dwieście koron, wypiła lampkę i zostawiła niedbale resztę, by przenieść się do baru. Wręczyła kelnerowi pięćset koron napiwku, czym zwróciła na siebie uwagę personelu.

Przez trzy godziny pozwalała się podrywać nietrzeźwemu włoskiemu młodzianowi o arystokratycznym nazwisku, którego nie zamierzała zapamiętać. Zamówili dwie butelki szampana, z których Lisbeth wypiła zaledwie kieliszek.

Około jedenastej pijany adorator bezceremonialnie złapał ją za pierś. Zadowolona chwyciła go za rękę i położyła na stole. Najwyraźniej nie zorientował się, że ściskał kawałek lateksu. Swoim głośnym zachowaniem zaczęli budzić irytację pozostałych gości. Około północy Monica Sohles zauważyła, że jeden z nasrożonych strażników nie spuszcza z nich oka. Pomogła więc włoskiemu przyjacielowi wrócić do jego pokoju.

Kiedy poszedł do łazienki, napełniła dwie lampki czerwonym winem i przyprawiła jedną porcję rozdrobnionym rohypnolem. Mężczyzna padł na łóżku jak długi, w chwilę po pożegnalnym toaście. Lisbeth poluźniła mu krawat, zdjęła buty i przykryła kołdrą. Zanim opuściła pokój, umyła i wytarła do sucha oba kieliszki.

NASTĘPNEGO RANKA Monica Sohles zjadła wczesne śniadanie w swoim pokoju, rozdała hojne napiwki i jeszcze przed siódmą wymeldowała się z hotelu. Przed wyjściem z pokoju poświęciła pięć minut na wytarcie odcisków palców z klamek, mebli, spłuczki w toalecie, słuchawki telefonu i innych przedmiotów, których mogła dotknąć.

Irene Nesser opuściła hotel Matterhorn o wpół do dziewiątej, niedługo po zamówionym poprzedniego dnia budzeniu. Pojechała taksówką na dworzec kolejowy, gdzie w schowku bagażowym zostawiła swoje torby. Kolejne godziny spędziła na wizytach w dziewięciu prywatnych bankach, gdzie spieniężała część prywatnych obligacji z Kajmanów. Do godziny piętnastej zdążyła sprzedać dziesięć procent obligacji i umieścić pieniądze na trzydziestu kontach numerycznych. Resztę papierów wartościowych złożyła w bankowym sejfie.

Irene Nesser powinna oczywiście przyjechać do Zurychu jeszcze niejeden raz, ale to nie było pilne.

O WPÓŁ DO PIĄTEJ po południu wsiadła do taksówki, która zawiozła ją na lotnisko. Już na miejscu bezzwłocznie udała się do toalety. Pociąwszy na drobne kawałki zarówno paszport Moniki Sohles, jak i jej kartę kredytową, spłukała wszystko w ubikacji. Nożyczki wyrzuciła do kosza. Po 11 września 2001 roku wzbudziłaby tylko niezdrowe zainteresowanie, trzymając takie narzędzie w bagażu podręcznym.

Irene Nesser odleciała samolotem Lufthansy, lot GD890, do Oslo, skąd autobusem udała się do centrum miasta. W dworcowej toalecie posegregowała swoje ubrania. Wszystko, co łączyło ją z Monicą Sohles, włożyła do trzech różnych reklamówek, które wkrótce miały spocząć w trzech różnych koszach na śmieci w okolicach dworca. Pustą walizkę Samsonite umieściła w niezamkniętym schowku bagażowym. Złoty łańcuszek i kolczyki były zbyt niepowtarzalną biżuterią i dlatego dokonały żywota w studzience ściekowej.

Po chwili bojaźliwego wahania Irene zdecydowała się zachować sztuczny biust z lateksu.

Walcząc z czasem, jadła w pośpiechu hamburgera w McDonaldzie, jednocześnie przekładając zawartość ekskluzywnej aktówki do swojej torby podróżnej. Wychodząc, zostawiła skórzane cacko pod stołem. Kupiwszy w kiosku kawę latte na wynos, pobiegła na peron, z którego za moment miał odjechać nocny pociąg do Sztokholmu. Zdążyła w ostatniej chwili.

Dopiero gdy zamknęła drzwi przedziału sypialnego, po raz pierwszy od dwóch dni poczuła, jak poziom adrenaliny spada do normalnego poziomu. Otworzyła okno i nie przejmując się zakazem, zapaliła papierosa. Pociąg ospale wytaczał się z dworca w Oslo.

Pijąc kawę małymi łyczkami, przebiegła w pamięci całą swoją listę, by upewnić się, że o niczym nie zapomniała. Nagle ze zmarszczonymi brwiami zaczęła przeszukiwać kieszenie kurtki. Dość długo przyglądała się reklamowemu długopisowi z hotelu Zimmertal, zanim – nagle zwalniając chwyt – pozwoliła mu wypaść przez okno.

Po piętnastu minutach weszła do łóżka i prawie natychmiast zasnęła.

Загрузка...