Bergen, Anno Domini 1715.
Grzmiało i huczało wokół Tiril, jarzyło się i skrzyło, dzwoniło i łoskotało, dźwięczne uderzenia jedno po drugim. Żelazo o kamień, żelazo o kamień.
Tiril znajdowała się w kuźni, u kowala. Zawsze czuła się tu bardzo dobrze. W dzieciństwie przychodziła często z woźnicą albo z chłopcem stajennym, gdy kuto konie lub należało naprawić uprząż. Nikt bowiem tak naprawdę nie zajmował się tym, co Tiril robi ani gdzie się podziewa.
Aż do ostatnich miesięcy. Teraz bowiem czuła się nieustannie obserwowana i śledzona przez ojca. „Dokąd idziesz? Gdzie byłaś? Zostaniesz w domu, nie uchodzi, żeby młoda dama włóczyła się sama po ulicach”.
Młoda dama! Sama włóczy się po ulicach! Tiril zawsze robiła, co chciała, więc i teraz wydostawała się po prostu przez okno. Za każdym razem, gdy kazano jej siedzieć w swoim pokoju, wymykała się tą drogą do miasta!
Tego dnia wybrała się do kowala. Chciała zamówić nabijaną kolcami obrożę dla Nera, żeby radził sobie jeszcze lepiej niż dotychczas. Zdarzało się, że sfory obcych bezdomnych psów zakradały się do jego legowiska w porcie i wtedy wybuchały bójki.
Nero był z nią. Jak zwykle wyszła z domu przez okno, rodzice więc sądzili, że dziewczyna siedzi u siebie i haftuje.
Ale haftowanie nie było w żadnym razie powołaniem Tiril, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Ból po śmierci Carli nadal trwał w jej sercu. Głębiej niż jakiekolwiek inne uczucia. Ten ból, który trapi bliskich kogoś, kto odebrał sobie życie, wyrzuty sumienia, zawód, poczucie winy, wszystko to otaczało Tiril niczym ciemna chmura. Chmura, która nigdy nie zniknie, Tiril wiedziała o tymi Wielu ludzi, na których życiu kładzie się cień czyjegoś samobójstwa, nosi w sobie żałobę aż do śmierci.
Trudno powiedzieć, ile łez już wylała biedna siostra nieszczęsnej Carli.
Tego dnia kuźnia wydawała się jakaś odmieniona. Tiril znała ją przecież bardzo dobrze, prowadziły do niej kamienne schody, wnętrze było czymś w rodzaju górskiej groty. Tylną ścianę stanowiła skała, przy niej zbudowano wielkie palenisko, obok którego stały trzy kowadła, a wzdłuż jednej ze ścian leżało mnóstwo najrozmaitszych przedmiotów żelaznych, które Tiril uważała za nieprzydatny do niczego złom, chociaż kowal był absolutnie innego zdania.
Reszta kuźni, rozległa, tajemnicza przestrzeń, kryła się w mroku.
Kowal, wielki i potężny, z brodą, muskularny, w skórzanym fartuchu na gołym torsie i wydatnym brzuchu piwosza, był dawnym znajomym Tiril. Panienka w takim miejscu to nieczęsty gość, Tiril jednak witano serdecznie. Ludzie w ogóle ją lubili za jej brak sztuczności i rzeczowość, domyślali się, że za tą radosną życzliwością dla świata kryje się samotność opuszczonego dziecka. A poza tym ostatnio wyładniała i miło było na nią popatrzeć!
Natomiast uczniowie kowala, którzy dopiero co tu nastali, przyglądali się z podziwem tej młodej damie. Zachowywali się też jakoś nerwowo, ale to z pewnością nie z jej powodu.
Kowal słuchał wyjaśnień Tiril i kiwał głową.
– To się da zrobić – obiecał. – Ma panienka bardzo pięknego psa.
Nero pozwolił się pogłaskać, najwyraźniej akceptował kowala. Ale nawet ten rosły, silny mężczyzna był dzisiaj jakiś nieswój. Chyba nie tylko Nero coś wietrzył; wszyscy, łącznie z Tiril, byli spięci i raz po raz rozglądali się ukradkiem. Pies nastawiał uszu i z głuchym pomrukiem w gardzieli spoglądał w stronę mrocznego wnętrza kuźni.
Kowal ani nie strzygł uszami, ani nie warczał, ale jego reakcje w jakiś sposób przypominały zachowanie psa. Ukradkowe spojrzenia, niepokój w oczach, nerwowość…
A obaj uczniowie? Pracowali, jakby sam diabeł stał nad nimi z biczem.
I cóż takiego robili?
Nic specjalnego. Jakieś drobiazgi do końskiej uprzęży. Ale co robił kowal…?
Dobry Boże, co tam leży na palenisku? zastanawiała się Tiril. To przecież wygląda jak…
Nie wiedziała dokładnie, jak to określić. Z pozoru przedmiot wyglądał jak nóż, ale nóż niezwykły, wykwintna rękojeść i ostrze… wszystko razem przywodziło na myśl… magię.
Nie, nie powinna głośno mówić o swoich przywidzeniach.
Ale nie tylko te zewnętrzne objawy budziły niepokój Tiril Było też coś w samej atmosferze. Coś… groźnego?
Nagle niemal doznała szoku, stwierdziła bowiem, że w kuźni znajduje się ktoś jeszcze. To, co początkowo uważała za tłumoczek starych ubrań pod ścianą okrytej mrokiem części kuźni, było czymś zupełnie innym. Tam po prostu siedział człowiek. Skulony, owinięty ciemną peleryną, siedział na jednej ze skrzyń, w której kowal trzymał kawałki żelaza i różne narzędzia. Obcy podciągnął kolana i opierał na nich łokcie, głowę wspartą na rękach pochylał, jakby wpatrywał się w ziemię.
A więc to z tamtej strony…
Tiril zdała sobie sprawę, że na jego widok zamarła i przestała oddychać.
– No, no, Nero, spokój – szeptała do napinającego mięśnie psa. – No, no, to tylko człowiek.
A może nie? Ukryta w cieniu postać mogła też być istotą „z tamtej strony”. Albo człowiekiem, który miał zbyt wiele do czynienia ze światem śmierci.
To by dopiero było straszne, pomyślała Tiril wstrząśnięta. O Boże, skąd mi takie myśli przychodzą do głowy?
Kowal nadzorował pracę uczniów, raz po raz wydawał im jakieś gorączkowe polecenia, jakby chciał możliwie najprędzej pozbyć się tego tajemniczego gościa, odpoczywającego teraz pod ścianą, ale poza tym majster wyglądał na zadowolonego z pracy chłopców.
W końcu zajął się zamówieniem Tiril.
– Będę z tym gotowy jutro o tej samej porze, panienko Dahl – powiedział. – I obiecuję, że robotę wykonam dobrze. Taki piękny pies jest tego wart.
– Tak. To mój najlepszy przyjaciel na świecie – wyjaśniła Tiril.
– Widzę to. Dobry stróżujący pies, prawda?
– Stróżuje tylko przy mnie – roześmiała się.
– Ale pewnie utrzymanie kosztuje sporo?
– On nie mieszka w domu – odparła chyba zbyt szybko. Nie powinna była w ogóle tego mówić. – Ale ja się nim opiekuję. Wiedzie mu się naprawdę nie najgorzej. Nero jest przywódcą dużej sfory. I właśnie dlatego potrzebna mu dobra obroża. Dla obrony przed innymi przywódcami sfor.
– Bardzo rozsądny pomysł. Nabiję gęsto ostre, sterczące na zewnątrz kolce. Bo widzi panienka, psy chwytają przeciwnika za gardło, a w tej obroży żaden go nie ruszy. Jak rozumiem, to panienka nie może go ze sobą zabierać do domu, tak?
– No właśnie. Jest taki duży, a u mnie w domu nie za bardzo lubią psy.
– Eee – zaczął kowal, spoglądając na nią ukradkiem. – Aaa… wiedzą o nim?
– Nie – zaśmiała się Tiril. – Nie wiedzą.
– Tak myślałem. No, cóż… Pozostałby tylko do wyjaśnienia jeden drobiazg: kto zapłaci za tę przyjemność?
– Ja – oświadczyła zdecydowanie i sięgnęła po woreczek z pieniędzmi. Mogę zapłacić już teraz.
– Nie, nie trzeba, policzymy się jutro.
Rzucił pospieszne spojrzenie na palenisko, gdzie niezwykły nóż jarzył się czerwonym, krwistym blaskiem. Tiril domyślała się, że kowal ma mnóstwo pracy, wobec tego ruszyła do wyjścia. I tak trudno było rozmawiać w tym hałasie.
Nagle drgnęła gwałtownie. „To” opuściło swoje miejsce na skrzyni i stało na kamiennej podłodze, wciąż kryjąc się w cieniu.
Stwierdziła, że jest to bardzo wysoki mężczyzna, okryty peleryną, w mnisim kapturze na głowie. Kiedy ogień na palenisku strzelił w górę, przez moment zobaczyła twarz nieznajomego, taką surową i tak niezwykle piękną, że aż się cofnęła z wrażenia. Oczy były ciemne jak węgiel i płonące, Tiril przypomniała sobie słowa starej pieśni: „Jakby świecił czarny lód”.
Zdążyła jeszcze zobaczyć czarne loki pod kapturem, po czym ogień przygasł i wszystko zniknęło w mroku.
– Chodź, Nero – mruknęła i pobiegła schodami do wyjścia.
Ostatnie, co usłyszała, to kilka słów w jakimś dziwnym dialekcie, którego nigdy jeszcze nie słyszała i w żadnym razie nie potrafiłaby zlokalizować. Brzmiało to prawie jak obcy język, chociaż sens słów do niej docierał:
– Wrócę tu jutro o tej samej porze.
Może tak się mówi w królestwie śmierci?