Rozdział 3

W siedem lat później pastor zmuszony był pojechać do Kirkjubol. W zagrodzie Jona Jonssona wybuchła awantura. Syn gospodarza, Jon, pobił służącą. Gadano poza tym, ze pewna młoda dziewczyna za jego sprawą jest w ciąży i że biedaczka została wypędzona z domu.

Pastor próbował uspokoić wzburzone umysły, co bardzo rozsierdziło Jona starszego. Nikt nie będzie się rządził w jego obejściu, a już na pewno nie ten znienawidzony klecha!

W sobotę 20 października 1655 roku do Eyri w Skutilsfjördhur przybył Snäbjörn Palsson, by prosić swego przyjaciela, sirę Jona, o odprawienie następnego dnia nabożeństwa w domu modlitwy w Kirkjubol; tamtejsi wierni pragnęli się pomodlić. Działo się to tuż po wizycie pastora w zagrodzie Jonssonów. Mimo zmęczenia sługa Boży bez szemrania wyprawił się po raz drugi w drogę. No, może z cichym westchnieniem.

Nieoczekiwanie zepsuła się pogoda, wiał porywisty wiatr, wody fiordu były wzburzone. Snäbjörn uważał, że powinni odłożyć wyprawę do Kirkjubol. Twarz mu po- bladła, jakby przeczuwał, że sztormowa pogoda się nie uspokoi. I że burza czeka właśnie na sirę Jona. Pastor natomiast nie okazywał lęku.

Później w okolicy szeptano, ze kiedy sługa Boży zbierał się do wyjazdu z Eyri, ludzie, którzy widzą więcej niż normalni śmiertelnicy, spostrzegli podobne do psów bestie pędzące jak szalone na probostwo do łaźni. Znajdował się w niej właśnie wielebny Jon. Wbiegły przez otwory świetlne, prawie natychmiast wybiegły i pomknęły z powrotem nad zatokę. Tam wzięły kierunek na Kirkjubol i zniknęły. Także i tę magiczną sztuczkę Jon Jonsson przypisał sobie. Wysłał swoich, szpiegów, tłumaczył ze złowieszczym uśmiechem, bo chciał się zorientować, co pastor zamierza.

Podczas wizyty w Kirkjubol sira Jon mieszkał u swego przyjaciela Snäbjörna. W noc poprzedzającą nabożeństwo wrócił duch ciemności i jak przedtem położył się na stopach pastora, lecz teraz ciężar był dużo większy. Kiedy kapłan wstał, mara zniknęła. Przy pożegnaniu z dostojnym gościem Snäbjörn był bardzo zmartwiony…

W dzień po wizycie w Kirkjubol, gdy pastor znajdował się na powrót w swoim domu, nieoczekiwanie w środku dnia zapadł w głęboki sen i spał aż do wieczora. Kiedy się nareszcie obudził, spostrzegł przy swoich stopach coś okropnego, coś dużo gorszego niż tamten bezkształtny, cień. Nie mógł się jednak zorientować, co to takiego. Następnego dnia wielebny Jon zachorował. Wieczorem wszystko powtórzyło się w najdrobniejszych szczegółach i tak to trwało przez cały tydzień.

W niedzielę Jon Jonsson młodszy przyszedł na nabożeństwo do kościoła. Pastor głęboko wciągnął powietrze, nim odważył się spojrzeć mu w oczy. Po mszy Jon młodszy podszedł, by podziękować proboszczowi za modlitwę, i uścisnął mu rękę. Kapłan natychmiast poczuł bolesne pieczenie dłoni. Później Jon przyznał się, że wypisał na swojej dłoni magiczne znaki, by w ten sposób przenieść na sługę Bożego złe moce. Narysował mianowicie „angurgapi” (w jęz. islandzkim – narwaniec), znak udręki. Kółka i „zęby wideł” w skomplikowanym układzie. Pastor tarł dłonią o belkę w ścianie kościoła i stwierdził, że to pomaga. Pieczenie ustało. Przez kilka następnych dni czuł rwanie w prawym ramieniu, w końcu jednak i to ustąpiło.

W kilka tygodni później do kościoła przyszedł Jon Jonsson starszy. Ludzie zwrócili uwagę, że zatrzymał się przed jednym z kościelnych okien i długo się w nie wpatrywał. Przystanął również przed amboną.

Kiedy później proboszcz usiadł przy oknie, poczuł się niedobrze, a szczerze mówiąc, całkiem źle. Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, kiedy poszedł do ambony. Padł na podłogę i leżał pogrążony w modlitwie, cierpiąc dotkliwe bóle w całym ciele. W uszach mu szumiało i huczało, jakby jakieś diabły się na niego zawzięły. Opowiedział o tym parafianom, a wielu potem mówiło, że oni też słyszeli, a nawet widzieli niezwykłe rzeczy. Ba, niektórzy utrzymywali, że byli świadkami, jak Jon, stojąc naprzeciwko kościelnego okna, poruszał wargami z diabelsko złośliwym uśmiechem. Ale ludzie miewają przecież bardzo bujną wyobraźnię.

W końcu diabeł wyszedł z ucha pastora i przybrał postać Jona Jonssona czy też jego syna. Tak ludzie gadali w jakiś czas po tym wszystkim.

Przez całą zimę ludzie w parafii widywali czerwonawe muchy, które towarzyszyły pastorowi wszędzie. Opisy tych małych diabelskich stworzeń były rozmaite. A to miały wyglądać jak motyle latające po wszystkich pomieszczeniach na plebanii, to znowu przypominały inne skrzydlate istoty, w relacji jednych miały długie ogony, winnych znowu szpony i kopyta…

Nie było końca ludzkim wymysłom.

Pewnego wieczora, kiedy pastor leżał i odpoczywał, nagle zauważył, że coś okropnego wydobywa się spod desek podłogi. Chwycił nabitą strzelbę i przegonił demona aż na dwór.

W dalszym ciągu jednak na plebanii i w okolicy straszyło, w końcu doszło do tego, że po zapadnięciu ciemności ani przez chwilę nie było spokoju. Niektórzy w parafii widywali demony, inni dostrzegali jedynie najrozmaitsze dowody ich niecnej działalności. Ludziom robiło się bez powodu gorąco, to znowu ogarniał ich lodowaty chłód, mieli kłopoty z oddychaniem albo dostawali zawrotów głowy i tracili przytomność. Łóżka się kołysały, śpiący czuli, że biegają po nich jakieś zwierzątka podobne do myszy. Wszędzie, gdzie ktoś przebywał wieczorem lub nocą, stale paliły się światła, słyszano gwałtowne i potworne hałasy, złowieszcze skrzypienie budynków, nic i nigdzie nie gwarantowało już bezpieczeństwa. Wszystko to bardzo ciążyło wielebnemu Jonowi i tak już osobiście narażonemu na prześladowania ze strony diabelskich sług.

W końcu przeprawił się przez fiord, żeby porozmawiać z lensmanem i zmusić go do wytoczenia procesu o czary.

Nocą demony szalały w domu lensmana do tego stopnia, że był zmuszony wezwać swego zwierzchnika. Teraz już proces stał się nieunikniony.

Kiedy pastor wrócił do swojej parafii, udał się najpierw do kościoła, żeby się pomodlić. Nagle skądś z prawej strony doszło do niego ciężkie sapanie jak z rozwartej paszczy, wielkiego psa. To musi być wyjątkowo zły diabeł, pomyślał duchowny i nie był w stanie nawet rozpocząć modlitwy.

W pierwszą niedzielę adwentu sira Jon odprawiał nabożeństwo. Gdy wszedł na ambonę, odczuł działanie wielkiej siły magicznej. Ogarnęły go dotkliwe bóle, starał się jak najszybciej zakończyć kazanie, ale mimo wysiłku nie zdołał odmówić ostatniej modlitwy. Jęcząc rzucił się na, podłogę z rozpostartymi ramionami. Parafianie stali nad nim bez słowa, przerażeni, nie będąc w stanie się ruszyć.

W końcu wielebnemu Jonowi udało się podźwignąć. Jedna z parafianek, młoda dziewczyna, zemdlała i upadła na podłogę. Odniesiono ją do domu, ale jeszcze długo potem często traciła świadomość.

Tej nocy mara znowu odwiedziła pastora. Świadkiem tego wydarzenia był gospodarz Björn Bjarnason z Arnardal po drugiej stronie fiordu. Człowiek ów zmiłował się nad wielebnym, zaprosił go, by na jakiś czas zamieszkał w jego domu.

Wszystkie te okropne zdarzenia przekonały sirę Jona, że to Jonssonowie mszczą się na nim za skargę u lensmana.

Zmora nawiedzała pastora także w domu Björna po czym, gdy Jonssonowie dowiedzieli się, gdzie przebywa. Pod koniec tygodnia silny i krzepki przedtem sira Jon zmienił się nie do poznania. Na plebanii rzeczy nie miały się nic a nic lepiej. Straszyło teraz nawet na proboszczowej łódce. Jeden z rybaków został przewrócony na ziemię, nie umiał powiedzieć, kto mógł go popchnąć, ale przez pięć dni trwał w dziwnym stanie pomiędzy snem a jawą, pomiędzy niebem a piekłem.

Pewien człowiek mówił, że na lewej ręce Jonssona młodszego zauważył dziwny znak:


I człowiek ów wiedział na pewno, że taki znak czarownik kieruje przeciwko swemu wrogowi.

Sira Jon bardzo się lękał procesu. Kiedy Jon Jonsson został wezwany do sądu, pastor dostał tak gwałtownego ataku, że na usta wystąpiła mu piana. Był półżywy ze strachu i rozgoryczony na lensmana, który nie zakuł oskarżonych w kajdany, tak że mogli oni chodzić wolno podczas tingu, na którym sprawa miała być rozpatrywana. Wszyscy wiedzieli przecież, że Jon starszy posługuje się czarną magią od co najmniej trzydziestu lat, to znaczy od kiedy zaczął naukę u Maga-Leifi Thordharsona, znanego czarownika z Vestfjördarr. Istniało zaś wiele dowodów na to, że Jon Jonsson, kiedy go obrażono, mógł być naprawdę groźny.

Tuż przed rozpoczęciem tingu do Eyri przybył kat z Bardhastrandarsyssel na wypadek, gdyby było tu zapotrzebowanie na kogoś jego fachu. Ledwo się pojawił w osadzie, natychmiast dostał jakiegoś strasznego ataku i bliski śmierci został przeniesiony na plebanię. Leżał tam na łóżku proboszcza i ukazywały mu się okropne zmory i demony. Opisywał zjawy tak, iż nie ulegało wątpliwości, że to Jonssonowie, choć on nigdy przedtem żadnego z nich nie spotkał.

Przywidział mu się jakiś młody człowiek, który rzekł: „Wiem, że przyszedłeś tutaj, by robić trudności mojemu ojcu, ale ja potrafię cię powstrzymać”. Potem, we śnie, człowiek ów wbił choremu nóż w piersi. Kiedy kat się obudził, odczuwał w tym miejscu dotkliwy ból. Jon młodszy miał dokładnie taki nóż, jaki przyśnił się katowi. Gdy w pewnym momencie nóż mu odebrano, niemal błagał o zwrot, co świadczy wymownie, że musiał go używać do mistycznych ofiar i do wycinania magicznych znaków.

Ting odbywał się 14 grudnia 1655 roku. Sira Jon ledwie się tam dowlókł, taki był wyczerpany, zły i rozczarowany, że przewodniczący sądu nie zwrócił uwagi na to, co śniło się katu.

Przed kościołem Jonssonowie próbowali spojrzeć w oczy pewnemu człowiekowi. Najwyraźniej mieli zamiar rzucić na niego urok, by nie świadczył przeciwko nim. Przeszkodzono im jednak, a wtedy Jon młodszy wrzeszczał i przeklinał wszystkich, którzy jego i jego ojca obwiniali o magię oraz innego rodzaju czary.

Lensman, który przeszukiwał zagrodę pozwanych i znalazł tam magiczne znaki wypisane na cielęcej skórze, dostał silnego bólu stopy. Jon Jonsson dowiedziawszy się, iż skórę znaleziono, zaniemówił na długi czas i nie był w stanie wykrztusić ani słowa.

On i jego syn zapewniali nieustannie, że są niewinni, mimo to zostali skazani na Tylftareid, co można przetłumaczyć jako: „sąd tuzinowy”. Na Islandii sąd taki, złożony z dwunastu sędziów, był czymś w rodzaju instancji odwoławczej. Sprawę Jonssonów postanowiono rozpatrzyć podczas najbliższego tingu wiosennego. Proboszcz nie był zadowolony z tej decyzji, mimo to wyznaczono dwunastu ludzi, którzy mieli być sędziami. Jonssonowie tymczasem odmawiali przysięgi na Biblię.

Tej nocy wielu ludzi miało jakoby widzieć demony odprowadzające obu Jonssonów do domu. Ziemia drżała tam, którędy szli, a morze się burzyło…

A do pastora znowu przyszła mroczna zjawa, wobec czego w dzień zażądał on ponownego przeszukania w zagrodzie Jonssonów. On i lensman udali się tam niezwłocznie lecz niczego nie znaleźli. Lensmanowi wrócił tylko ból w nodze, ale kiedy Jonsson młodszy na nią popatrzył, ból minął.

Podczas nieobecności wielebnego Jona jego małżonka przeżyła kolejne spotkanie z siłą nieczystą, i to tak straszne, że musiała się schronić w oborze. Niepokoje na plebanii trwały aż do powrotu pastora. On się w końcu z tego wszystkiego rozchorował i aż do Bożego Narodzenia nie wstawał z łóżka, znosząc trudne do wytrzymania udręki i boleści: serce zamierało mu w piersi. jakby krew ~ niego wypłynęła. Pastor lękał się, że Pan całkiem go opuścił. Podczas najbardziej dotkliwych bólów nie przestawał wypowiadać słów modlitwy, nieustannie oddając się Bogu w opiekę. Czasami zdawało mu się, że stalowy pręt przeszywa na wylot jego ciało, innym razem przerażony stwierdzał, że to robactwo wygryza mu wnętrzności. Nigdy, nigdy ani na moment nie odzyskiwał spokoju.

Po Bożym Narodzeniu zwrócił się do innego lensmana, by zajął się jego sprawą, ten jednak odmówił. Pewnego dnia koło plebanii przejeżdżał konno Jon młodszy i skorzystał z okazji, by rzucić na pastora nowy urok, w wyniku czego ten o mało nie oszalał, tak mu szumiało i huczało w uszach. Nie pomogła nawet Biblia pod poduszką. Wręcz przeciwnie, zapuchło mu gardło, żyły na szyi nabrzmiały tak, że o mało nie popękały, i Biblię trzeba było usunąć. Ludzie z plebanii mówili, że wielebny głowę miał rozpaloną jak ogień.


Diabeł nawiedzał wszystkich, którzy zamierzali świadczyć przeciwko Jonssonom lub też modlić się za pastora. Dziwne muchy krążyły ponad głową duchownego dzień i noc. Wszyscy mogli je zobaczyć. Sira Jon splunął na jedną z nich, a wtedy poczuł, jakby mu się w żołądku zalęgło robactwo. Bliski był utraty rozumu i prosił parafian, by, jeśli coś podobnego się wydarzy, przywiązali go do krzyża. Gdyby zaś wtedy bluźnił przeciwko Bogu, to prosił, by mu zaszyli usta. Na ogół bardziej cierpiał we śnie. Zdawało mu się, że został wrzucony do bezdennej otchłani.

Z pastora została tylko skóra i kości, ale wciąż nie chciał źle życzyć Jonssonom. Prosił też swoich parafian, by nic przeciwko tamtym nie mówili. Thuridur, córka Jona Jonssona, nie mogła pojąć, że pastor nie oszalał, takie silne uroki na niego rzucano.

Niekiedy sira Jon zauważał, że przybywają anioły Pana, by złagodzić jego cierpienia. Pewien jasnowidz widział ubraną na biało postać, która rzekła: „Bóg pomaga nam wszystkim poprzez swoich świętych aniołów”. Wielebny Jon poczuł wtedy, że Pan o nim nie zapomniał.

Ani Jon, ani jego syn nie stawiali oporu, kiedy ich pojmano. Jonsson nie lękał się śmierci, ale jego syn był przerażony.

Ting zwołano na kwiecień do Eyri w Skutilsfjördhur. Wszyscy byli przygotowani na to, że oskarżeni zostaną najpierw poddani wymyślnym torturom. Ale okazało się to niepotrzebne. (Być może ku rozczarowaniu niektórych gapiów). Ojciec i syn dobrowolnie przyznali się do uprawiania czarów i magii, obaj zostali skazani na stos, a wyrok sądu można przeczytać jeszcze i dzisiaj. Liczy on sobie wiele stron, a zaczyna się tak:

„Anno 1656, thann 9. aprilis, a Eyri i Skutilsfirdhi a til setta thirggja hreppa thingi og thinstad rettum voru thessar eptir skrifadir menn tu doms nefndir af erusamlegum Konglegrar Majestatis syslumönnum i…”

Wielu świadczyło, że obaj Jonssonowie zajmowali się czarami i magią, wiele dowodów zostało sfałszowanych, lecz Jon starszy z uporem twierdził, iż stosował czarodziejskie runy, by leczyć ludzi. W końcu przyznał również, przy pomocy piekielnych sił sprowadził chorobę na pastora.

Jon młodszy również twierdził, że czynił dobrze. Wyleczył mianowicie chorego cielaka, wycinając mu na skórze pieczęć Salomona. Co prawda dwa razy posłużył się magią dla zdobycia kobiety, ale czy to coś złego? Robił też magiczne narzędzia do upuszczania krwi i wypowiadał nad chorymi zaklęcia zawsze z dobrym skutkiem, co, jak uważał, powinno być zapisane na jego dobro. A oto dwa z tych jego zaklęć:


„Stos diabelski niech cię spali,

Niech cię szybko gniew zadławi.

Zło, którego życzysz mnie,

Niechaj spadnie na ciebie.”


„Piwo, które ci daję, ma magiczną moc.

Wielki Odyn i zła Gyda rzucali na nie uroki.”


W końcu również on przyznał, że wraz z ojcem rzucał uroki na wielebnego Jona Magnussona. Raz za pomocą magicznego znaku, który wymalował sobie na dłoni.


Dziesiątego kwietnia 1656 roku ojciec i syn spłonęli na stosie. Kiedy syn czuł, że płomienie liżą mu stopy, głośno wzywał diabła.

Po egzekucji rozdzielono ich majątek. Spłacono długi, wdowa dostała, co jej się należało, a resztę decyzją lensmana otrzymał pastor – jako zadośćuczynienie. Niestety, udręki proboszcza nie stały się po śmierci prześladowców mniejsze. Jon młodszy ukazywał mu się wiele razy, zdecydowano więc, że należy jeszcze raz przeszukać popiół, który został ze stosu; być może ogień nie strawił do końca duszy lub rozumu czarownika?

Szukano tedy w popiele i odnaleziono dwa mózgi, częściowo tylko spalone. Palono więc resztki ponownie, raz i drugi, i trzeci. I dopiero po tym zniknęły z parafii wszelkie zjawy i wszelki niepokój.

Pastor jednak wciąż był chory. Teraz oskarżał Thuridur, córkę Jona starszego, że ona też uprawia czary, bo uczyła się magii w dzieciństwie wraz ze swoim bratem, Jonem młodszym. Tak uważał pastor i powtarzał, że równie strasznej baby jak ona nigdy przedtem nie spotkał.

Thuridur została postawiona przed sądem, ale, ku wielkiemu zagniewaniu proboszcza, oczyszczono ją ze wszystkich zarzutów.

Tak więc trudno rozstrzygnąć, kto został zwycięzcą, a kto przegranym w długiej walce pomiędzy wielebnym Jonem a czarownikami.


Tymczasem owa dziewczyna, którą Jon Jonsson młodszy porzucił w ciąży, zdążyła urodzić malutką i słabowitą córeczkę. Matka zmarła w połogu, a dzieckiem zajęła się jakaś starsza daleka krewna ze Skagafjördhur na północy Islandii. Ona jedna zatroszczyła się o to dziecko grzechu.

Ale właśnie od niego zaczyna się wszystko, o czym tutaj opowiemy.

Загрузка...