Rozdział 4

Bergen, Norwegia, początek osiemnastego wieku.


Tiril siadywała często na wzgórzu poza miastem z ręką wspartą na kudłatym karku Nera. To dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Rozmawiali ze sobą niewiele, bo po pierwsze psy na ogół nie mają takiego zwyczaju, po drugie zaś Tiril nie znajdowała słów na opisanie swojej rozpaczy i osamotnienia. Oboje jednak czerpali silę i spokój z tego, że mogą być razem.

Pogrzeb Carli był dla wszystkich niezwykle trudnym przeżyciem. Tiril obciążała się winą za śmierć siostry, uważała bowiem, że powinna ją była mimo wszystko skłonić do szczerej rozmowy. Może to by pomogło, może Tiril potrafiłaby zrozumieć, co dręczy siostrę?

Tęskniła za Carlą tak bezmiernie, że sprawiało jej to fizyczny ból. Rodzice zamykali się, każde w swoim pokoju, każde ze swoją rozpaczą, i nawet przez myśl im nie przeszło, że Tiril może cierpieć. Kiedy spotykali się przypadkiem, natychmiast zaczynali się nawzajem oskarżać o śmierć córki. Żadne nie szukało winy w sobie.

W końcu matka nie była w stanie dłużej tego znosić i wyjechała do Christianii, do siostry, by tam otrząsnąć się z żałoby.

Tiril odprowadziła ją do granic miasta, po czym zamierzała wrócić do domu.

Gdy znalazła się sama, natychmiast przybiegł Nero i poszli oboje na swoje wzgórze, by tam w spokoju pomyśleć.

– Dzięki, że jesteś ze mną, Nero – szeptała Tiril spoglądając smutnym, rozmarzonym wzrokiem na miasto. – Dziękuję ci, że jesteś moim przyjacielem!

Nero tulił do niej głowę na znak, że pojmuje.

Myśli dziewczyny szukały jakiegoś oparcia, ale go nie znajdowały. Zbyt wiele było pytań, zbyt wiele bólu i rozpaczy.

Dlaczego nie zdołała niczego zrozumieć? Dlaczego nie umiała wesprzeć swojej siostry? Dlaczego Carla nie pozwoliła sobie pomóc?

Nieustannie powracała właśnie do tych trzech „dlaczego”. Wciąż i wciąż od nowa.

Straszna samotność. I tęsknota. Nieludzka, niemal nieznośna tęsknota.

Tiril nie wiedziała przecież jeszcze, że istnieją tajemnice, których człowiek całkiem po prostu nie może nikomu powierzyć. Carla z pewnością bardzo chciała wyrzucić z siebie zgryzotę, ale jak miała to zrobić? Skąd to biedne dziecko miało wziąć tyle odwagi?

Tiril schudła, ale akurat to jej nie martwiło. Miała czternaście lat, to wiek, w którym ciało młodego człowieka się zmienia.

W tym czasie smutku i żałoby największą jej pociechą był Nero. Niestety, nie mogła go spotykać tak często jak przedtem, bo po śmierci Carli jakby łatwiej zauważano, że Tiril nie ma w domu.

Następnego dnia sprawy ułożyły się bardzo źle. Po śniadaniu ojciec zapytał ją z marsem na czole:

– Gdzie podziewałaś się wczoraj wieczorem, młoda damo?

– Wczoraj? Odprowadzałam mamę do granic miasta.

– Powiedziałem wyraźnie: wczoraj wieczorem! Nie było cię w twoim pokoju.

Tiril zaczerwieniła się gwałtownie.

– Ja? Ja…

Co, na Boga, ojciec miał do roboty w jej pokoju? Znowu? W końcu zdołała się jakoś opanować.

– Ach, wieczorem! Byłam na strychu, bo chciałam znaleźć mój zimowy płaszcz. Ale go nie znalazłam.

Ojciec gapił się na nią, jakby nie rozumiał, co mówi.

– Musiałaś bardzo długo szukać – rzekł z wolna skrzeczącym głosem.

– Tak, szukałam po całym strychu.

– Mhm.

Dał spokój, jakby chodziło mu o co innego. Tak było bez wątpienia, widziała to wyraźnie.

Musi zatem być bardziej ostrożna. Najlepsza pora na wyjście z domu to wczesny ranek, ojciec na ogół długo sypia.

Nero szybko się przyzwyczaił do tego nowego rytmu. Psy mają niewiarygodną zdolność dostosowywania się, ale oczywiście dziwiło go, że porzucili wieczorne wyprawy. Właściwie jednak takie spacery były rankiem chyba jeszcze przyjemniejsze.

Ów tajemniczy, tęgi mężczyzna znowu powrócił. I w jego głosie brzmiała już całkiem wyraźna groźba.

Tiril ukradkiem słuchała jego rozmowy z ojcem.

– Nic panu to nie pomoże, panie Dahl. To była szalona dziewczyna, a pan i tak na tym nie zyskał.

– Nie sądzi pan chyba, że ja miałem coś wspólnego z tą sprawą?

– Na ten temat nic mi nie wiadomo – odparł gość chłodno. – Ale miał pan szczęście, że to nie była tamta druga. Bo w takim razie można by przypuszczać to i owo.

Tiril domyślała się po brzmieniu głosu ojca, że zaczerwienił się jak burak i sapał jak zawsze, kiedy był naprawdę wściekły.

– To najbardziej bezwstydna insynuacja, jaką kiedykolwiek słyszałem! Nie macie ani krzty wstydu w sercu, człowieku!

– Jest mi najzupełniej obojętne, co pan o mnie sądzi. No cóż, zatem, powiedzmy, trzy miesiące. Ale to już absolutnie ostatnia prolongata. Potem dom, stajnia, cały majątek, idą pod młotek!

– Oczywiście, ja wszystko do tego czasu zorganizuję – odparł ojciec zarozumiale. Mamrotał coś jeszcze pod nosem, ale zbyt cicho, by Tiril mogła zrozumieć.

– Tak? – zapytał tamten z szyderstwem. – Znam sytuację równie dobrze jak pan.

Obcy znowu zniżył głos. Ale to było najwyraźniej ostatnie zdanie. Pożegnali się, a Dahl jeszcze długo potem kręcił się po pokoju, sapiąc gniewnie. Twarz miał mroczną niczym gradowa chmura. Tiril nigdy jeszcze nie widziała go ogarniętego taką wściekłością. Ani tak… zdecydowanego!

Właśnie ten wyraz jego twarzy przerażał Tiril bardziej niż cokolwiek innego. Na nogach zesztywniałych z narastającego strachu, którego przyczyny nie umiałaby określić, powróciła do swojego pokoju.


Atmosfera domowa stała się nieznośna również z innego powodu.

Ojciec nieustannie obserwował Tiril. Raz po raz zaskakiwała go, gdy siedział i gapił się na nią w jakiś bardzo dziwny sposób. A kiedy na niego spojrzała, natychmiast odwracał oczy.

Wielokrotnie nawiedzał ją we wspomnieniach pewien obraz. Mianowicie widok ojca w jej pokoju, wpatrującego się w nią, z czymś białym, co trzymał w ręce. Szalik? Pas białego materiału? I ten zdecydowany, niemal desperacki wyraz jego twarzy. Oraz jego ciche „nie”, kiedy pospiesznie wychodził z pokoju.

Ojciec zaczął się też teraz troszczyć o jej wygody i samopoczucie. To było coś nowego. Tiril uważała, że powinna być tym wzruszona. Tymczasem doznawała uczucia, że coś obrzydliwego pełznie po jej skórze, od karku w dół, po plecach, obejmuje całe ciało.

Wstydziła się okropnie swojej reakcji.

Tysiące razy próbowała sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Carla zrobiła ze sobą koniec właśnie w chwili, kiedy nareszcie pozwolono jej wyjść za mąż za człowieka, którego pragnęła poślubić. Dlaczego, dlaczego?

W takich razach dobrze było mieć przy sobie Nera. Dobrze było ukryć twarz w jego szorstkiej, kudłatej sierści, słyszeć jego pomruki, czuć jego bezgraniczną cierpliwość.

Tiril szeptała do niego:

– Nie wiem, Nero, co to jest. Mam wrażenie, jakby czaił się za mną jakiś wielki, ponury cień. Jakby w przyszłości groziło mi jakieś zło. Budzę się często w środku nocy, właśnie dlatego, że śnił mi się taki cień. I nie rozumiem, co to może oznaczać.

Wzdychała i gładziła czworonożnego przyjaciela.

– Gdybym tak mogła przez cały czas być razem z tobą! To okropne, że musimy mieszkać z dala od siebie. Ale nie wolno mi zabrać cię do domu.

Zrezygnowana zakończyła:

– Zresztą i tak nie mam już dokąd cię zaprosić. Tego w ogóle nie można nazywać domem.

Odczuwała gwałtowną niechęć na myśl o tym, że będzie musiała tam wracać. I po raz pierwszy myślała, że ci biedacy, którym nadal starała się pomagać, są szczęśliwsi od niej. W takich chwilach najchętniej zamieniłaby się z którymś z nich miejscami, wzięłaby ich wolność w zamian za tę dławiącą, chorobliwą atmosferę, która zapanowała ostatnio w eleganckim domu konsula Dahla.

Загрузка...