14. Stalowe drzwi

Od dwudziestu dni pracował w wilgotnym mroku robot-kopacz, póki nie udało mu się wreszcie usunąć zwalisk o wadze dziesiątków tysięcy ton i umocnić walących się stropów. Droga w głąb pieczary stała otworem. Pozostawało tylko zapewnić bezpieczeństwo. Wózki-roboty na gąsienicach, zaopatrzone w śruby Archimedesa, ześliznęły się w dół. Co sto metrów przyrządy podawały skład powietrza, temperaturę i wilgotność. Veda Kong wraz z grupą swoich współpracowników dotarła do pieczary, w której znajdował się schowek. Dziewięćdziesiąt lat temu, w czasie badania wód podziemnych, wśród wapniaków i piaskowców nie zdradzających bynajmniej obecności jakichkolwiek pokładów rud, wskaźniki nagle zanotowały znaczną ilość metalu. Wyjaśniło się rychło, że jest to znane z opisu miejsce, w którym znajdowała się legendarna pieczara, nosząca nazwę Den-Of-Kul, co w języku już dziś zaginionym oznaczało „Schron kultury”. W obawie przed groźbą straszliwej wojny narody, które uważały się za najbardziej przodujące w dziedzinie wiedzy i kultury, ukryły w tej pieczarze skarby swojej cywilizacji. W owych odległych wiekach wszelka tajemniczość i ukrywanie były zjawiskiem niezwykle rozpowszechnionym…

Veda była nie mniej poruszona niż najmłodsze z jej współpracownic, gdy ślizgając się po mokrej, czerwonej glinie schodziły w dół pochylnią.

Wyobraźnia malowała monumentalne sale z hermetycznymi schowkami filmotek, wykresów, map, szafy ze szpulami magnetofonowych zapisów, ze wstęgami mechanizmów pamięciowych, półki z wzorami związków chemicznych, stopów i leków. Mogły się tu także znajdować wypchane okazy zaginionych już dziś zwierząt lub też, zamknięte w wodoszczelnych i odpornych na wszelkie działania zewnętrzne gablotach, preparaty roślin, szkielety zestawione ze skamieniałych kości wymarłych mieszkańców planety. Marzyły się Vedzie płyty silikolowe, w które wtopiono obrazy najsławniejszych mistrzów, całe galerie rzeźb, które odtwarzały najpiękniejsze typy ludzi, wybitnych działaczy, po mistrzowsku wymodelowane zwierzęta, budynki… Zapisy o ważniejszych wypadkach uwiecznione w kamieniu i w metalu…

Snując te marzenia Veda Kong znalazła się w ogromnej pieczarze o powierzchni około trzech do czterech tysięcy metrów kwadratowych. Z sufitu, którego łukowate sklepienie ginęło gdzieś w ciemności, zwisały stalaktyty, połyskując w elektrycznym świetle. Sala i na jawie miała wygląd monumentalny. Urzeczywistniając marzenia Vedy, w ściennych niszach, wśród wielkiej obfitości zacieków wapiennych, widniały maszyny i szafy. Archeolodzy z radosnymi okrzykami rozbiegli się po całej sali. Wiele ustawionych w niszach maszyn zachowało jeszcze połysk szkła i polerowanej powłoki lakierowej. Były to przede wszystkim pojazdy, które tak bardzo się podobały ludziom czasów odległych, a w Epoce Rozbicia Świata były uważane za szczyt technicznego geniuszu ludzkości. W owych czasach, nie wiadomo dlaczego, budowano bardzo wiele pojazdów o miękkich siedzeniach, w których mieściło się zaledwie kilka osób. Konstrukcja wozów osiągnęła szczyty wytworności, mechanizmy kierowania były pomyślane dowcipnie, ale poza tym maszyny te były świadectwem wołającej o pomstę bezmyślności. Setkami tysięcy krążyły niegdyś po ulicach miast i szosach, przewożąc tam i z powrotem ludzi pracujących nie wiadomo dlaczego daleko od miejsc zamieszkania, przejętych pośpiechem, z jakim gnali do pracy i powracali do domu. Maszyny te były niebezpieczne w kierowaniu, spowodowały ogromną ilość śmiertelnych wypadków, spaliły miliardy ton paliwa wytworzonego z bezcennych zapasów substancji organicznych, nagromadzonych w geologicznej przeszłości planety, zatruły atmosferę tlenkiem węgla. Archeologowie epoki Pierścienia doznali rozczarowania, gdy dostrzegli, jak wiele miejsca w pieczarze zajmują te staroświeckie pojazdy.

Ale na niskich platformach wznosiły się potężniejsze silniki tłokowe, silniki elektryczne, odrzutowe, turbinowe, jądrowe. W oszklonych gablotach mieściły się ustawione poziomo przyrządy pokryte grubą warstwą wapiennych zacieków — możliwe, że były to telewizory, aparaty fotograficzne, maszyny do liczenia czy inne podobnego rodzaju urządzenia. To muzeum maszyn, częściowo rozsypujących się w rdzawy proch, częściowo zachowanych w zupełnie dobrym stanie, miało dużą wartość historyczną, rzucało snop światła na poziom wiedzy technicznej odległych czasów, z których nie zachowała się większość historycznych dokumentów, zaginionych w ciągu wojennych i politycznych perturbacji.

Wierna pomocnica, Miiko Eygoro, która ponownie zamieniła ukochane morze na wilgoć i ciemność podziemi, zauważyła we wgłębieniu sali otwór osłonięty czarnym słupem wapiennym. Słup, jak się okazało, stanowił niegdyś oś mechanizmu, którego resztki w postaci kupy odłamków i pyłu masy plastycznej leżały obok. Były to zapewne resztki tarczy, która odgradzała otwór przejścia od sali. Posuwając się krok za krokiem wzdłuż czerwonych kabli zwiadowczych wózków-czołgaczy, archeologowie dostali się do następnej pieczary znajdującej się prawie na tym samym poziomie co pierwsza. Było tu wiele hermetycznie zamkniętych szaf ze szkła i metalu. Długi napis, wykonany dużymi literami, biegł dokoła stromych ścian. Napis był w języku angielskim. Veda nie mogła sobie odmówić przyjemności rozszyfrowania go na miejscu.

Z typowym dla starodawnego indywidualizmu samochwalstwem budowniczowie schronu podawali do wiadomości potomnych, że osiągnąwszy wyżyny wiedzy przechowują tu dla czasów przyszłych swoje olbrzymie osiągnięcia.

Miiko wzruszyła ramionami i rzuciła szyderczo:

— Z samego tylko napisu można się domyślić, że pieczara „Schron kultury” pochodzi z końca Epoki Rozbicia Świata, z ostatnich lat istnienia starej formy społecznej. Jakże charakterystyczna dla tego ograniczonego rozumowania była całkowita pewność trwałego istnienia ich „wiecznej” cywilizacji zachodniej, ich języka obyczajów, moralności i wielkości tak zwanego człowieka białego. Nienawidzę tej cywilizacji!

— Wyobraża pani sobie przeszłość wyraziście, ale cokolwiek jednostronnie, Miiko. Poprzez ponure zarysy kośćca strupieszałego kapitalizmu widzę tych, którzy wiedli walkę o przyszłość. Ich przyszłość to nasza teraźniejszość. Widzę wielkie mnóstwo kobiet i mężczyzn, którzy dążyli ku światłu, torując sobie drogę wśród ograniczonego, ubogiego życia. Byli to ludzie dobrzy i silni duchem, potrafili się przeciwstawić zgniliźnie ówczesnego świata.

— Ci, którzy ukryli tu swoją kulturę, nie byli tacy — odparła Miiko. — Proszę spojrzeć, zgromadzono tu jedynie przedmioty z dziedziny techniki. Pysznili się techniką nie zważając na powszechne zdziczenie moralne. Z pogardą traktowali przeszłość i nie dostrzegali przyszłości!

Veda w duchu przyznała jej słuszność. Życie twórców schronu przedstawiałoby się inaczej, może ciekawiej, gdyby potrafili zmierzyć swoje osiągnięcia z tym, co pozostawało jeszcze do zrobienia, aby przekształcić świat i społeczność ludzką. Ujrzeliby wtedy jak na dłoni swą planetę, zakopconą dymami, pozbawioną lasów, zasypaną papierem, tłuczonym szkłem, cegłą i rdzawym żelastwem. Wtedy zapewne przestaliby się upajać swymi zdobyczami.

Do trzeciej sali wiodło wąskie, bardzo strome przejście, głębokie na trzydzieści dwa metry. Veda wysłała Miiko i dwóch innych pracowników po aparaty gamma do prześwietlenia szaf, a sama zaczęła oglądać trzecią pieczarę, wolną od wapiennych zacieków i naniesionej przez wodę gliny. Niskie prostokątne gabloty były jedynie spotniałe wskutek docierającej tu wilgoci. Pochyleni nad gablotami archeologowie z zainteresowaniem oglądali wymyślne ozdoby wykonane z platyny i złota, z wprawionymi w nie drogimi kamieniami.

Sądząc z wyrobów, te antyczne relikwie gromadzono w czasach, w których ludzie nie wyzwolili się jeszcze od zrodzonego z kultu przodków nawyku przekładania wszystkiego co dawne, nad nowe. Veda, podobnie jak wtedy, kiedy odczytywała napisy, doznała uczucia przykrości z powodu niedorzecznego zadufania w siebie ludzi, którzy uważali, że ich pojęcia wartości i smak ostoją się w ciągu dziesiątków wieków i zostaną przyjęte przez dalekich potomków jako kanony.

Dalsza część pieczary przechodziła w szeroki i wysoki korytarz, zbiegający pochyło w nieznaną głębię. Liczniki zwiadowczych robotów-pełzaczy notowały na początku korytarza głębokość trzystu czterech metrów. Szerokie pęknięcia przerzynały sklepienia, dzieląc je na szereg osobnych płyt wapiennych, o wadze tysięcy ton. Veda poczuła niepokój. Doświadczenie nabyte przy badaniu wielu podziemi podpowiadało młodej kobiecie, że masa pokładów u podnóża grzbietu górskiego nie posiada wymaganej równowagi. Możliwe, że obruszyła się wskutek trzęsienia ziemi albo spiętrzenia się grzbietów górskich w ciągu wieków, jakie minęły od czasu budowy schronu. Zwykła wyprawa archeologiczna nie była w stanie umocnić tej potwornej masy. Tylko poważne cele mające wartość dla gospodarki planety mogłyby uzasadnić tak wielki wysiłek.

Jednakże tajemnice historyczne ukryte w głębokiej pieczarze mogły posiadać wartość techniczną w postaci zapomnianych, ale pożytecznych dla teraźniejszości wynalazków.

Rezygnacja z dalszych badań byłaby wyrazem rozsądnej ostrożności. Ale czyż uczony musi tak bardzo dbać o własną osobę? I to w czasach, kiedy miliony ludzi naraża swe życie przy niebezpiecznych pracach i doświadczeniach, kiedy Dar Wiatr z towarzyszami pracuje na wysokości pięćdziesięciu siedmiu tysięcy kilometrów nad Ziemią, a Erg Noor przygotowuje się do podróży bez powrotu! Ci dwaj ludzie, których Veda tak bardzo ceni, nie cofnęliby się na pewno… Ona też się nie cofnie…

Baterie zapasowe, elektronowy aparat do zdjęć, dwa przyrządy tlenowe… We dwójkę z nieustraszoną Miiko ruszą naprzód, zostawiając towarzyszom zbadanie trzeciej sali.

Veda Kong poleciła swym współpracownikom, żeby coś zjedli dla nabrania sił. Dobyto płytki podróżniczego pożywienia, przygotowane z lekko przyswajalnych gatunków białka i cukru, niszczących toksyny zmęczenia, preparaty zmieszane z witaminami, hormonami i substancjami bodźcowymi. Veda była podniecona i nie mogła jeść. Miiko zjawiła się dopiero po czterdziestu minutach, gdyż sporo czasu zajęło jej prześwietlanie kilku szaf.

Spadkobierczyni tradycji japońskich kobiet-nurków podziękowała spojrzeniem swojej przełożonej i w mgnieniu oka była gotowa do drogi.

Cienkie, czerwone kable ciągnęły się wzdłuż przejścia. Bladofioletowe światło automatycznych koron gazowych na głowach kobiet nie mogło rozproszyć tysiącletniego mroku zaciemniającego chodnik, który opadał coraz stronnej. Głucho i regularnie padały ze stropu chłodne krople. Z boków i z dołu dochodził szmer spływającej wody. Przenikliwie wilgotne powietrze było nieruchome w zamkniętym, ciemnym podziemiu. Taka cisza bywa tylko w pieczarach — straż w niej pełni martwa i zastygła materia skorupy ziemskiej. Tam, w górze, mimo nawet najgłębszego milczenia zawsze daje się odczuć przyczajone, ukryte życie przyrody, ruch wód, powietrza czy światła.

Miiko i Veda mimo woli uległy hipnozie pieczary, która pochłonęła je obie niby głębia zamarłej przeszłości, startej na miał przez czas i ożywającej jedynie w widmach wyobraźni.

Droga w dół odbywała się szybko, chociaż warstwa śliskiej gliny utrudniała posuwanie się naprzód. Bryły tarasujące przejścia zmuszały niekiedy do wspinania się czy też przeciskania się przez wąskie szczeliny. Po pół godzinie Veda i Miiko znalazły się na głębokości stu dziewięćdziesięciu metrów. Stanęły przed gładką ścianą, przy której spokojnie tkwiły dwa zwiadowcze roboty-pełzacze. Jeden błysk światła wystarczył, żeby dostrzec w ścianie masywne, hermetycznie zamknięte drzwi ze stali nierdzewnej. Widniały na nich dwie koliste wypukłości ze znakami złoconymi i wskazówkami oraz uchwytami. Zamek można było otworzyć po zastosowaniu odpowiedniego szyfru. Obydwie kobiety znały typy takich urządzeń, pochodzące jednak z czasów nieco wcześniejszych. Po krótkiej naradzie Miiko i Veda zbadały zamek. Był bardzo podobny do tych skonstruowanych z przebiegłą złośliwością urządzeń, za pomocą których ludzie minionej przeszłości zamierzali ochronić własne skarby przed „obcymi” — w Epoce Rozbicia Świata istniał podział ludzi na „swoich” i „obcych”. Niejednokrotnie takie drzwi przy próbach ich odemknięcia wyrzucały pociski wybuchające lub wypuszczały oślepiające promienie i jadowite gazy. Nie podejrzewający podstępu badacze ginęli.

Mechanizmy z odpornych metali lub specjalnych mas plastycznych nie niszczały w ciągu tysiącleci, toteż spowodowały śmierć wielu ludzi, nim archeologowie nauczyli się je unieszkodliwiać.

Było jasne, że drzwi należało otwierać przyrządami specjalnymi. Trzeba było więc zawrócić od samego progu najważniejszej tajemnicy pieczary. Nie było wątpliwości, że za drzwiami kryje się to, co ludzie dalekiej przeszłości uważali za najbardziej wartościowe. Veda i Miiko zgasiły latarnie i poprzestając jedynie na świetle wydzielanym przez korony przysiadły, żeby się nieco posilić i odpocząć.

— Co tam może być? — westchnęła Miiko nie odrywając oczu od złoconych szyfrów. — One jakby z nas kpiły: Nie puścimy, nie powiemy!..

— A co wykryto w szafach drugiej sali? — spytała Veda otrząsając się z uczucia przygnębienia, wywołanego nieoczekiwaną przeszkodą.

— Rysunki techniczne, książki drukowane nie na dawnym papierze drzewnym, lecz na arkuszach metalowych. Poza tym rulony filmów, jakieś wykazy, mapy gwiazd i Ziemi.

— W pierwszej sali — wzory maszyn, w drugiej — dokumentacja techniczna tych mechanizmów, a w trzeciej… jakby to powiedzieć… wartości i walory epoki z czasów, kiedy jeszcze istniały pieniądze. Cóż, to się zgadza ze schematami.

— A gdzież są wartości w naszym pojęciu? Gdzie najwyższe osiągnięcia duchowego rozwoju ludzkości? Nauki, sztuki, literatury? — zawołała Miiko.

— Mam nadzieję, że są za tymi drzwiami — odpowiedziała spokojnie Veda. — Nie byłabym jednak zdziwiona, gdyby tam była broń.

— Co takiego?

— Broń, uzbrojenie, środki masowej zagłady. Mała Miiko smutno się zamyśliła i wyrzekła cicho:

— Tak, to by było zgodne z założeniami, jeżeli się pomyśli o celu tego schronu. Ukryto tu przed możliwą zagładą podstawowe techniczne i materialne wartości ówczesnej cywilizacji zachodniej. Ale co uważano za podstawowe, skoro nie liczono się z opinią publiczną całej planety i narodów? Potrzebę i wagę pewnych poczynań ustalała grupa rządząca, najczęściej niekompetentna. Toteż znajduje się tu wcale nie to, co rzeczywiście stanowiło największą wartość dla ludzkości ówczesnej, lecz to, co przedstawiało wartość dla tej czy innej grupy ludzi. Ich zamiarem było zachować przede wszystkim mechanizmy, a także broń, ponieważ nie rozumieli, że odbudowa zniszczonej cywilizacji byłaby niemożliwa.

— Tak jest, bo cywilizacja powstaje drogą rozwoju i nabywania doświadczeń, drogą pracy, postępu wiedzy, techniki, poznania bogactw naturalnych, najczystszych substancji chemicznych i drogą budownictwa. Odbudowa zburzonej cywilizacji najwyższego rzędu jest nie do pomyślenia przy braku trwałych stopów, rzadkich metali, mechanizmów zdolnych do wykonywania pracy z najwyższą ścisłością i wydajnością.

— Tak samo nie do pomyślenia byłby wtedy powrót do cywilizacji nie opierającej się na mechanizmach, na przykład do antycznej, o której czasami marzono.

— Oczywiście. Zamiast kultury antycznej zapanowałby wtedy potworny głód. Marzyciele-indywidualiści nie chcieli zrozumieć tego, że historia się nie cofa.

— Nie twierdzę z całą stanowczością, że za tymi drzwiami jest broń — powróciła do poprzedniego tematu Veda — ale zbyt wiele przemawia za tym. Jeżeli ci, którzy budowali schron, popełnili błąd wynikający z nierozumienia różnic, jakie istniały między cywilizacją i kulturą, nie pojmowali konieczności kultywowania szlachetnych uczuć, to tym samym nie cenili ani dzieł sztuki, ani literatury, ani wiedzy. W tamtych czasach wiedzę dzielono na pożyteczną i niepożyteczną, nie rozumiano pojęcia jedności wiedzy. Nauka i sztuka były uważane za przyjemne, ale nie zawsze potrzebne i pożyteczne zjawisko w życiu umysłowym człowieka. Tkwił tutaj problem niezmiernej wagi. Dlatego też myślę o broni, chociaż nam, ludziom współczesnym, może się to wydać naiwne i niedorzeczne.

Veda zamilkła i wpatrywała się w drzwi.

— Być może jest to prosty mechanizm szyfrowy i potrafimy go otworzyć po przesłuchaniu za pomocą mikrofonu — rzekła nagle podchodząc do drzwi. — Cóż, zaryzykujemy?

Miiko stanęła pomiędzy drzwiami a towarzyszką.

— Nie, Vedo! Po co ryzykować?

— Wydaje mi się, że pieczara ledwie się trzyma. Gdy odejdziemy stąd, może nie uda nam się już wrócić… Słyszy pani?…

Do komory dochodziły od czasu do czasu niewyraźne, dalekie odgłosy. Raz z dołu, to znów z góry.

Miiko nie ustępowała. Stanęła plecami do drzwi i rozłożyła szeroko ręce.

— A jeżeli tam jest broń, Vedo?! Na pewno nie pozostawiono jej bez ochrony… Nie, to są drzwi złości, takie jak wiele innych.

Po dwóch dniach do groty dostarczono aparat rentgenowski do prześwietlenia mechanizmu zamka, a także ogniskowy emanator ultradźwięków, który winien był. zniszczyć współdziałanie wewnętrzne części składowych. Nie doszło jednak do ich użycia.

We wnętrzu pieczary rozległ się nagle huk. Silny wstrząs zmusił badaczy do pośpiesznego odwrotu — wszyscy znajdowali się w owej chwili w trzeciej, dolnej sali.

Huk wzmagał się przechodząc w głuchy szum. Widocznie zapadła się cała masa pokładów.

— Wszystko stracone! Nie zdążyliśmy. Ratujcie się, biegnijcie szybko na górę! — zawołała Veda, gdy wszyscy rzucili się ku wózkom-robotom i kierowali je w przejście do drugiej pieczary.

Czepiając się kabli-robotów wydostali się na zewnątrz. Huk i wstrząsy kamiennych ścian biegły w ślad za nimi. Straszliwy grzmot targnął powietrzem… Wewnętrzna ściana drugiej pieczary runęła w rozpadlinę, powstałą w miejscu studni stanowiącej przejście do trzeciej sali. Fala powietrza dosłownie wydmuchała ludzi razem ze żwirem i drobnymi odłamkami pod wysokie sklepienie pierwszej sali. Archeolodzy rozciągnięci na ziemi oczekiwali zagłady.

Kłęby kurzu, wypełniające grotę, z wolna osiadały. W mętnej mgle słupy stalagmitów i występy skalne nie zmieniały swoich zarysów. W podziemiu panowało dawne martwe milczenie…

Veda oprzytomniała i próbowała wstać. Dwaj towarzysze podbiegli starając się jej pomóc.

— Gdzie Miiko?

Jej pomocnica, oparta o jeden ze stalagmitów, ocierała z kurzu szyję, uszy i włosy.

— Prawie wszystko zostało zasypane — odpowiedziała na pytanie Vedy. — Drzwi pozostaną nadal zamknięte pod skałą grubości czterechset metrów. Trzecia sala zawaliła się całkowicie. Drugą uda się jeszcze odkopać. Tam znajdują się najcenniejsze rzeczy, tak samo zresztą jak tu.

— Więc tak… — Veda zwilżyła językiem wyschnięte wargi. — To nasza wina. Byliśmy opieszali i zbyt ostrożni. Powinniśmy przewidzieć tę katastrofę.

— Nie ma powodu do rozpaczy. Przecież nie moglibyśmy umacniać mas górskich, aby się dostać do składów nikomu nie potrzebnej broni.

— A jeżeli były tam bezcenne dzieła sztuki i skarby myśli ludzkiej? Nie, należało działać szybciej.

Miiko wzruszyła ramionami i wyprowadziła udręczoną Vedę na radosną światłość słonecznego dnia, gdzie ją czekała czysta woda i kojąca ból elektryczna kąpiel.


Mven Mas chodził swoim zwyczajem tam i z powrotem po pokoju, przydzielonym mu w Domu Historii, w indyjskim rektorze pasa mieszkalnego. Sprowadził się tu zaledwie dwa dni temu po ukończeniu pracy w Domu Historii w sektorze amerykańskim.

Z pokoju, a raczej werandy, o ścianach ze szkła polaryzującego, roztaczał się widok na rozległą przestrzeń pogórkowatego płaskowzgórza. Mven Mas włączał od czasu do czasu okiennice krzyżującej się polaryzacji. W pokoju wtedy nastawał szary półmrok, a na półkulistym ekranie przesuwały się powoli elektronowe odbicia wybranych przedtem przez Masa obrazów, urywków dawnych filmów, rzeźb i budynków. Afrykańczyk przeglądał je dyktując sekretarzowi-robotowi notatki stanowiące materiał dla przyszłej książki. Mechanizm odbijał, numerował kartki i starannie je składał segregując według tematu i zagadnień.

W chwilach zmęczenia Mven Mas wyłączał okiennice, podchodził do okna, wpatrywał się w dal i długo myślał nad tym, co przed chwilą oglądał.

Nie mógł się nadziwić, jak wiele z tej niezbyt odległej kultury ludzkości odeszło w niebyt. Znikły tak bardzo charakterystyczne dla Ery Zjednoczenia Świata subtelności słowne w mowie i w piśmie, owe wymyślne formy, uważane niegdyś za dowód wielkiej erudycji. Zaprzestano całkowicie stylistycznych efektów, który to sposób pisania był jeszcze rozpowszechniony w Erze Pracy Powszechnej. Znikła również pusta żonglerka słowna. Jeszcze wcześniej zarzucono metodę maskowania myśli charakterystyczną dla Epoki Rozbicia Świata. Uprościł się znakomicie sposób prowadzenia rozmów. W Erze Pierścienia powstanie prawdopodobnie trzeci system sygnalizacyjny: ludzie będą się porozumiewali bez słów.

Od czasu do czasu Mven Mas zwracał się do swego czuwającego bez przerwy sekretarza mechanicznego i dyktował mu dalej:

— Od pierwszego wieku Ery Pierścienia wywodzi swoje początki teoria fluktuatywnej psychologii sztuki, której twórczynią była Luda Fir. Udowodniła ona, że między percepcją u kobiet i mężczyzn istnieje zasadnicza różnica. W ten sposób odkryła ona dziedzinę znaną przez wiele wieków w postaci na pół mistycznego stanu podświadomości. Co więcej, Luda Fir zbadała najważniejsze ogniwa percepcji uczuciowych, co umożliwiło próby uzgadniania ich u osobników różnej płci.

Dzwonek i zielonawy błysk wezwały Afrykańczyka do TWF. Sygnał ten nadawany w godzinach pracy oznaczał sprawę poważną. Sekretarz automatyczny został wyłączony i Mven Mas zbiegł na dół, do izby dalekich połączeń.

Z ekranu witała go Veda Kong. Na jej wymizerowanej twarzy widniały zadrapania, pod oczyma — głębokie cienie. Mven Mas wyciągnął ku niej ręce, co wywołało na zatroskanym obliczu Vedy lekki uśmiech.

— Proszę o pomoc, Mvenie. Wiem, że jest pan zajęty pracą, ale Dara Wiatra nie ma na Ziemi, Erg Noor jest daleko, a poza nimi mogę tylko do pana zwrócić się z prośbą. Zdarzyło się nieszczęście…

— Co? Dar Wiatr?…

— O, nie! Zawaliła się pieczara na miejscu, w którym prowadzono prace wykopaliskowe. — Veda szybko opowiedziała o tym, co się stało w grocie Den-Of-Kul.

— Jest pan w tej chwili jedynym z moich przyjaciół, którzy mają dostęp do Mózgu Wieszczącego.

— Do którego z czterech?

— Niższych Orzeczeń.

— Rozumiem. Należy się zastanowić nad możliwością dostania się do drzwi stalowych przy minimalnym zużyciu materiałów i pracy?

— Właśnie.

— Czy obliczenia zostały przeprowadzone?

— Mam je przed sobą.

— Słucham.

Mven Mas szybko zanotował kilka szeregów liczb, — Teraz już tylko chodzi o to, kiedy mechanizm będzie mógł przyjąć moje dane. Proszę poczekać, natychmiast się połączę z dyżurnym inżynierem MW. Mózg Niższych Orzeczeń mieści się w australijskim sektorze strefy południowej.

— A mózg Najwyższych Orzeczeń?

— W sektorze indyjskim północnej strefy mieszkalnej, tam gdzie byłem… Przełączam się, proszę czekać.

Stojąc przed zgaszonym ekranem Veda usiłowała wyobrazić sobie Mózg Wieszczący. Zarysował się olbrzymich rozmiarów mózg ludzki, z jego bruzdami, zwojami i unerwieniem, żywy i pulsujący, choć młoda kobieta wiedziała doskonale, że tak nazywały się olbrzymie elektronowe mechanizmy analityczne najwyższej klasy, zdolne rozwiązać każde zadanie wchodzące w zakres już poznanych dziedzin matematyki. Planeta posiadała łącznie cztery takie mózgi, wyspecjalizowane w różnych kierunkach.

Veda czekała niedługo. Ekran zajaśniał i Mven Mas poprosił, żeby go wezwała po upływie sześciu dni, najlepiej późnym wieczorem.

— Pańska pomoc jest nieoceniona!

— Tylko dlatego, że się orientuję w niektórych gałęziach wiedzy i znam pewne prawa matematyczne. Pani zaś praca jest nieoceniona dlatego, że zna pani przeróżne języki i kultury. Vedo, pani zbyt głęboko się pogrąża w swych badaniach nad kulturą Epoki Rozbicia Świata.

Veda sposępniała, ale Afrykańczyk reześmiał się tak dobrodusznie, że natychmiast się rozchmurzyła.

Po sześciu dniach Mven Mas znowu ujrzał młodą kobietę w telewizofonie.

— Może pan nie mówić. Widzę, że wiadomości są niepomyślne.

— Tak. Wytrzymałość poniżej granicy bezpieczeństwa… Jeżeli postępować zwykłą drogą, trzeba by wydobyć kilometr sześcienny wapienia.

— W granicach naszych możliwości pozostaje tylko wydobycie tunelowe schronów drugiej groty — stwierdziła Veda ze smutkiem.

— Czy warto się smucić?

— Proszę mi darować, ale pan także stał przed drzwiami, za którymi kryła się tajemnica. Pańska była wielka, moja jest mała. Ale emocjonalnie moje niepowodzenie równa się pańskiemu.

— Jesteśmy towarzyszami niedoli. Mogę panią zapewnić, że jeszcze nieraz wypadnie nam się zderzyć ze stalowymi drzwiami. Im odważniejsze będą nasze zamierzenia, tym częściej będziemy trafiać na zamknięte drzwi.

— Któreś z nich się otworzy!

— Z pewnością.

— Ale pan się chyba nie wycofał całkowicie?

— Oczywiście. Obmyśliliśmy lepszą metodę. Siły kosmosu są tak ogromne, że byłoby z naszej strony naiwnością rzucać się na nie z pogrzebaczem w ręku… Tak jak w pani wypadku ręcznie otwierać tamte niebezpieczne drzwi.

— A jeśli trzeba czekać całe życie?

— Cóż znaczy moje życie wobec postępu wiedzy!

— Gdzież się podziała pańska pasja badawcza, Mvenie?

— Istnieje nadal, tylko ją okiełznałem. Cierpienie sprawia, że człowiek…

— A Ren Boz?

— Temu jest lżej. Kroczy drogą, która ma go doprowadzić do całkowitego sprecyzowania abstrakcji.

— Rozumiem. Chwileczkę, Mven, coś bardzo ważnego.

Ekran z Vedą zgasł, a gdy zajaśniał znowu, oczom Mvena Masa ukazała się jakby inna, odmłodzona i beztroska kobieta.

— Dar Wiatr schodzi na Ziemię. Odbudowę Satelity 57 ukończono przed terminem.

— Tak szybko? Ukończono wszystko?

— Nie, tylko montaż zewnętrzny i ustawienie mechanizmów energetycznych. Prace wewnętrzne są już o wiele prostsze. Wzywają go na odpoczynek i dla przeprowadzenia analizy referatu Juniusa Anta o nowych formach łączności w obwodzie Pierścienia.

— Dziękuję za wiadomość. Vedo! Cieszę się, że zobaczę Dara Wiatra.

— Ale nie powiedziałam wszystkiego. Dzięki wysiłkom całej planety przygotowano zasoby anamezonu dla nowego statku kosmicznego, „Łabędzia”. Będzie pan na pożegnaniu członków wyprawy przed odlotem?

— Będę. Planeta pokaże załodze „Łabędzia” wszystko, co ma najpiękniejszego i najbardziej ukochanego. Astronauci chcieli także zobaczyć taniec Czary na święcie Czasz Płomiennych. A więc do zobaczenia w centralnym porcie kosmicznym El Homra!

— Do widzenia!

Загрузка...