Baley znów był w zamkniętym wnętrzu. Przed oczami falowała mu twarz Daniela pokryta czarnymi plamami, które gdy przymykał oczy stawały się czerwone.
— Co się stało? — spytał.
— Przykro mi, że cię nie ostrzegłem — odpowiedział Danie!.
Patrzenie w słońce szkodzi ludzkim oczom ale mam nadzieję, że tak krótkie naświetlenie nie sprawiło większych szkód. Musiałem ściągnąć cię w dół, kiedy podniosłeś głowę, a ty straciłeś przytomność.
Baley skrzywił się. Pytanie, czy zemdlał z nadmiaru wrażeń (albo ze strachu), czy też został ogłuszony, pozostawało bez odpowiedzi.
Nic go nie bolało.
Powstrzymał się od zapytania wprost. Wolał tego nie wyjaśniać — Nie było tak źle — powiedział.
— Z twego zachowania, Eliaszu, wnosiłbym, że nie było ci przyjemnie.
— Bynajmniej! — upierał się Baley. Plamy przed oczami bladły — Żałuję, że tak mało widziałem, za szybko jechaliśmy. Czy mijaliśmy robota?
— Mijaliśmy wiele robotów. Jedziemy przez sady posiadłości Kinbalda.
— Muszę spróbować jeszcze raz — oświadczył Baley.
— Nie wolno ci. Nie w mojej obecności — odparł Daniel. Nawiasem mówiąc, spełniłem twoje życzenie.
— Moje życzenie?
— Jak pamiętasz, Eliaszu, przed opuszczeniem dachu poleciłeś mi spytać, jak daleko jeszcze. Pozostało dziesięć mil. Dojedziemy za sześć minut.
Baley miał ochotę spytać Daniela, czy się nie gniewa, że został przechytrzony, by zobaczyć, jak zmieniają się doskonałe rysy twarzy tamtego, ale się powstrzymał. Daniel odpowiedziałby, że nie, nie zdradzając urazy ani irytacji. Pozostałby jak zawsze chłodny, poważny i niewzruszony.
— W każdym razie, Danielu, muszę do tego przywyknąć — powiedział.
Robot spojrzał na partnera — O czym mówisz?
— Na Jozafata! O tym — o świecie na zewnątrz, o planecie!
— Nie będziesz musiał wyglądać na zewnątrz — odpowiedział Daniel, jakby uważał sprawę za zakończoną, — Zwalniamy, Eliaszu.
Chyba dojechaliśmy. Trzeba będzie poczekać na połączenie rękawem z mieszkaniem, które będzie naszą bazą operacyjną.
— Rękaw jest niepotrzebny, Danielu. Jeśli mam pracować na zewnątrz, im, prędzej będę to miał za sobą, tym lepiej.
— Nie ma powodu, żebyś miał pracować na zewnątrz, Eliaszu…, Robot chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Baley uciszył go stanowczym ruchem ręki.
Nie miał ochoty być pocieszanym, uspakajanym i zapewnianym, że wszystko będzie dobrze i że będzie pod dobrą opieką. Chciał tylko zapewnienia, że będzie mógł troszczyć się sam o siebie i wypełniać swe zadanie.
Trudno było znieść widok otwartej przestrzeni. Mogłoby sięokazać, że w krytycznej chwili zabraknie mu odwagi, by stawić temu czoła, nawet za cenę utraty reputacji a może i bezpieczeństwa Ziemi.
Na tę myśl twarz jego przybrała zacięty wyraz. Jeszcze zmierzy się z powietrzem, słońcem i przestrzenią.
Eliasz Baley czuł się, jak mieszkaniec małego Miasta, dajmy n to Helsinek, odwiedzający Nowy Jork i z lękiem liczący jego poziomy. Przypuszczał, że „mieszkanie” to coś w rodzaju apartamentu było jednak inaczej. Przechodzeniu z pokoju do pokoju nie było końca. Szczelnie zasłonięte panoramiczne okna nie przepuszczały ani odrobiny światła dziennego. Pokoje, do których wchodzili, rozświetlały się w ciszy i równie cicho gasły po ich wyjściu.
— Ile tych pokoi! — dziwił się Baley — To istne małe masto, Danielu.
— Możnaby tak pomyśleć, Eliaszu — zgodził się ze spokojem Daniel.
Wszystko tu wyglądało dziwnie. Po co było upychać w jednym domu z nim aż tylu kosmitów?
— Ilu będę miał współmieszkańców? — spytał.
— Będę, oczywiście, ja i roboty.
— Powinienem powiedzieć „Ja i inne roboty” — pomyślał Baley.
Zauważył, że Daniel gra rolę człowieka nawet wtedy, gdy są sami.
Ta myśl zaraz ustąpiła innej — Roboty. — Ilu będzie ludzi?!
— Nie będzie ludzi, Eliaszu.
Weszli właśnie do pokoju wypełnionego od podłogi do sufitu książkofilmami. Trzy czytniki z dużymi dwudziestoczterocalowymi ekranami stały w trzech kątach pokoju a ekran przestrzenny zajmował czwarty.
Baley rozglądał się z irytacją — Czy wyrzucono wszystkich mieszkańców, żebym mógł swobodnie obijać się w tym mauzoleum?
— To mieszkanie jest przeznaczone dla ciebie. Na Solarii zwyczajowo mieszka się samotnie.
— I wszyscy mają takie mieszkania?
— Wszyscy.
— Po co im tyle pokoi?
— Każdy pokój ma inne przeznaczenie. To jest biblioteka. Jest też sala koncertowa, sala gimnastyczna, kuchnia, jadalnia, piekarnia, magazyn sprzętu, warsztaty i miejsca postoju robotów, dwie sypialnie.
— Wystarczy! Skąd to wiesz?
— To część zestawu informacji, który mi przekazano na Aurorze — odparł bez namysłu Daniel.
— Na Jozafata! A kto się tym wszystkim zajmuje? — Zatoczył ręką koło.
— Domowe roboty, przydzielone do twojej osoby. Będą dbały o twoją wygodę.
— To wszystko nie jest mi potrzebne — powiedział Baley. Miał ochotę usiąść, nie iść dalej. Miał dość oglądania pokoi.
— Możemy przebywać w jednym pokoju, jeśli tego sobie życzysz, Eliaszu. Liczono się z tą możliwością, niemniej jednak zdecydowano się zbudować ten dom, zgodnie ze zwyczajem Solarii.
— Zbudować?! — Baley wytrzeszczył oczy. — Chcesz powiedzieć, że zbudowano to dla mnie? Specjalnie dla mnie?
— Całkowita robotyzacja…
— Tak, wiem, co chcesz powiedzieć! A co z tym zrobią, kiedy zamkniemy sprawę?
— Rozbiorą, jak sądzię.
Baley zacisnął wargi. Oczywiście rozbiorą. Wznosić tę ogromną budowlę na użytek jednego Ziemianina a potem zlikwidować wszystko, czego dotykał. Wyjałowić ziemię, na której stał, powietrze którym oddychał. Pozornie silni kosmici mają dziecinne lęki — Daniel wydawał się czytać w jego myślach. Powiedział — może ci się wydaje Eliaszu, że zniszczą dom by uniknąć zarazy. Nie myśl tak. Kosmici aż tak bardzo nie boją się chorób. Budowa tego domu nie kosztowała ich wiele, kłopot z rozbiórką też będzie niewielki. Chodzi jednak o to, że musiała to być budowla tymczasowa. Stoi w posiadłości Hannisa Gruera a w każdej posiadłości wolno wznosić tylko jeden dom — rezydencje właściciela. Ten dom zbudowano ze specjalnym pozwoleniem i w określonym celu. Będziemy tu mieszkać do czasu wypełnienia naszej misji.
— Kto to jest Hannis Gruer? — spytał Baley, — Szef służby bezpieczeństwa Solarii. Powinniśmy się z nim zobaczyć.
— Powinniśmy? Na Jozafata, Danielu, czy wreszcie czegoś się dowiem? Jak dotąd poruszam się w próżni i wcale mi się to nie podoba. Równie dobrze mógłbym wracać na ziemię. Mógłbym.
Poczuł że wpada w złość. Opanował się. Daniel który czekał spokojnie aż będzie mógł Nabrać głos powiedział — Przykro mi, że cię to zdenerwowało. Wygląda na to, że mam więcej wiadomości o Solarii niż ty, ale moja wiedza o morderstwie jest równie ograniczona.
Dyrektor Gruer powie nam wszystko, co trzeba. Tak to zorganizował rząd Solarii.
— Dobrze, jedźmy do tego Gruera. Czy to daleko? — Baley skrzywił się na myśl o podróży i poczuł znajomy ucisk w piersi.
— Podróż nie będzie konieczna Eliaszu. Dyrektor Gruer oczekuje nas w sali spotkań.
— Jest i sala spotkań! — mruknął Baley a głośno spytał — czy już nas oczekuje?
— Tak sądzę.
— Chodźmy więc, Danielu.
Hannis Gruer był łysy i to zupełnie. Nie miał na głowie ani jednego włoska. Baley przełknął ślinę i starał się niezbyt grzecznie, ale bez powodzenia, odwracać wzrok od rozmówcy. Ziemskie wyobrażenia o Kosmitach były zupełnie inne. Kosmici, niekwestionowani władcy Galaktyki, byli wysocy, opaleni, ciemnowłosi, przystojni, barczyści i arystokratyczni. Krótko mówiąc wyglądali jak R. Daniel Olivaw, z tym, że byli w dodatku ludźmi.
Kosmici, których przysłano na Ziemię najczęściej tak właśnie wyglądali, zapewne specjalnie ich dobierano.
Oto jednak był Kosmita, który z wyglądu mógł być Ziemianinem. Był łysy. Miał krzywy nos. Nieznacznie skrzywiony, ale u Kosmity nawet drobna nieregularność rzucała się w oczy.
— Dzień dobry panu — powiedział Baley. — Przepraszam, że kazaliśmy na siebie czekać.
Grzeczność nie zaszkodzi. Mieli przecież współpracować.
Miał ochotę przejść przez pokój (śmiesznie duży i uścisnąć rękę tamtego, powstrzymał się jednak i to bez wysiłku. Kosmita z pewnością nie ucieszyłby się z takiego powitania: miałby dłoń pokrytą ziemskimi bakteriami.
Gruer siedział z poważną miną, tak daleko od Baleya, jak tylko mógł. Ręce ukrył w długich rękawach a w nozdrzach miał pewnie filtry, chociaż Baley nie dostrzegał ich.
Wydawało mu się nawet, że Gruer rzucił na Daniela pełne dezaprobaty spojrzenie jakby chciał powiedzieć, że trzeba mieć źle w głowie, by stawać przy Ziemianinie.
Oznaczałoby to, że Gruer nie był wtajemniczony. Nagle Baley spostrzegł, że Daniel stoi w pewnej od niego odległości, dalej niż zwykle.
Ależ tak! Gdyby stał zbyt blisko, Gruer nabrałby podejrzeń. Daniel chciał, by go wzięto za człowieka.
Gruer przemówił przyjaznym tonem, ^wracając wzrok, jakby mimowolnie, ku Danielowi — Nie czekałem długo. Witam panów na Solarii. Czy wygodnie panom?
— Najzupełniej wygodnie, dziękuję — odpowiedział Baley. Przez chwilę zastanawiał się, czy etykieta nie wymaga by Daniel jako Kosmita mówił coś w imieniu ich obu, ale odrzucił tę możliwość.
Na Jozafata! To jego poproszono o prowadzenie śledztwa. Daniela przydzielono mu do pomocy. W tym stanie rzeczy Baley nie mógł grać drugorzędnej roli, zwłaszcza przy robocie, choćby to nawet był taki robot jak Daniel.
Daniel nie zabiegał jednak o pierwszeństwo, a Gruer nie okazał zdziwienia ani niezadowolenia, wrócił się teraz do Baleya.
— Nie powiedziano panu dotąd niczego, agencie, o przestępstwie, w sprawie którego proszono pana o przybycie. Musiało to chyba pana dziwić? — Odrzucił rękawy, splatając palce rąk — Nie usiądą panowie?
Gdy usiedli, Baley odpowiedział — Istotnie. Byliśmy zdziwieni — Zauważył, że Gruer nie nosi rękawiczek.
Gruer kontynuował — Było to celowe, agencie. Chcieliśmy, by przybył pan tu ze świeżą wrażliwością. Udostępnimy panu kompletne sprawozdanie z badania szczegółów przestępstwa. Obawiam się, że przy pańskim doświadczeniu uzna pan wyniki naszego dochodzenia za śmiesznie ubogie. Na Solarii nie ma policji.
— Nie ma w ogóle policji? — zdumiał się Baley.
Gruer uśmiechnął się i wzruszył ramionami — widzi pan, tu nie ma przestępstw. Ludność jest nieliczna i rozproszona. Nie ma okazji do popełnienia przestępstw, nie ma więc potrzeby utrzymywania policji.
— Rozumiem. Popełniono jednak przestępstwo.
— To prawda, ale jest to pierwsze od dwóch stuleci przestępstwo tego rodzaju.
— To pech, że musicie zacząć od morderstwa.
— Tak, to pech. Tym większy, że ofiarą padł człowiek nie do zastąpienia. Niepowetowana strata. Przy tym było to wyjątkowo brutalne morderstwo.
— Przypuszczam, że osoba mordercy nie jest znana — powiedział Baley (gdyby tak nie było, po co ściągaliby ziemskiego detektywa?) Gruer miał dziwny wyraz twarzy. Spojrzał na Daniela, który siedział bez ruchu, przysłuchując się. Baley wiedział, że Daniel potrafi odtworzyć każdą usłyszaną rozmowę, obojętnie jak długo by trwała. Był maszyną rejestrującą, która chodziła i mówiła jak człowiek.
Czy Gruer o tym wiedział?
— Nie mogę powiedzieć, że morderca jest nieznany. Mogła to zrobić w istocie tylko jedna osoba.
— Chce pan zapewne powiedzieć, że tylko jedna osoba może być o to podejrzana?
Baley nie przepadał za mistrzami dedukcji, którzy nie ruszając się z fotela i używając wyłącznie szarych komórek osiągali całkowitą pewność.
Gruer pokręcił głową — W grę wchodzi tylko jedna osoba. Inne możliwości są wykluczone.
— Wykluczone?
— Tak właśnie jest, zapewniam pana.
— Więc nie ma problemy — Przeciwnie. Jest problem. Ta jedna osoba również nie mogła tego zrobić.
— Czyli nikt nie mógł tego zrobić — stwierdził chłodno Baley — A jednak to się stało. Rikain Delmarre nie żyje.
Nareszcie coś! — pomyślał Baley — Na Jozafata! Poznałem nazwisko ofiary.
Wyciągnął notes i z namaszczeniem! zaczai notować, częściowo po to, by ukryć że obok siedzi mechanizm rejestrujący.
— Jak się pisze to nazwisko?
Gruer przeliterował.
— Zawód?
— Fetolog.
Baley zanotował to. — Kto mógłby opisać mi okoliczności przestępstwa. Wolałbym relacje z możliwie pierwszej ręki.
Gruer uśmiechnął się posępnie, jego spojrzenie pobiegło ku Danielowi i wróciło do Baleya — Jego żona, agencie.
— Jego żona?
— Tak. Nazywa się Gladia. — Gruer wymówił to imię rozdzielając je na trzy sylaby.
— Czy mają dzieci? — Baley nie słysząc odpowiedzi podniósł wzrok znad notatnika — Czy mają dzieci?
Gruer zrobił kwaśną minę. Wyglądał, jakby źle się czuł. Wreszcie powiedział — Prawdę mówiąc, nie wiem.
— Jak to?
— W każdym razie — mówił szybko Gruer sądzę, ze powinien pan odłożyć działanie do jutra. Wiem, proszę pana, że ma pan za sobą ciężką podróż, że jest pan zmęczony i zapewne głodny.
Baley chciał zaprzeczyć, uświadomił sobie jednak, że perspektywa posiłku wydaje mu się bardzo pociągająca. Spytał — Czy nie zjadłby pan z nami? — Nie przypuszczał jednak by Gruer jako Kosmita przyjął zaproszenie (A jednak zdobył się na „proszę pana!” zamiast „agencie!”, to już było coś).
— Żałuję, ale wzywają mnie obowiązki — odpowiedział, zgodnie z oczekiwaniem Gruer — Musze panów opuścić.
Baley wstał. Grzeczność wymagała, by odprowadził Gruera do drzwi. Nie było mu jednak pilno znaleźć się na progu otwartej przestrzeni a przy tym me wiedział gdzie są drzwi. Stał tak, nie wiedząc co zrobić.
— Pańskie roboty wiedza, jak mnie znaleźć gdyby chciał pan ze mną mówić. Do zobaczenia! — Gruer z uśmiechem skinął głową I zniknął.
Baleyowi wydarł się okrzyk.
Nie było Gruera, ani krzesła na którym siedział. Błyskawicznej przemianie uległa też ściana za plecami Gruera i podłoga pod jego stopami.
Daniel odezwał się — Nie był tu we własnej osobie. To był trójwymiarowy obraz. Sądziłem, że wiesz. Macie takie rzeczy na Ziemi.
— Nie takie, jak to — wymamrotał Baley.
Trójwymiarowe obrazy na Ziemi zamykały się w sześciennym polu siłowym, które połyskiwało w tle a sam obraz lekko migotał Na Ziemi nie można było pomylić obrazu z rzeczywistością. Tu natomiast…
Nic dziwnego, że Gruer nie nosił rękawiczek. Nie były mu taż potrzebne filtry w nozdrzach.
— Czy chciałbyś teraz coś zjeść, Eliaszu? — spytał Daniel.
Obiad był nowym doświadczeniem. Pojawiły się roboty. Jeden nakrył do stołu. Drugi przyniósł potrawy.
— Ile ich jest w tym domu, Danielu?
— Około pięćdziesięciu, Eliaszu.
— Czy będą tak stać dopóki nie skończymy obiadu? — Jeden z robotów stanął w kącie a jego połyskująca twarz z żarzącymi się oczami zwrócona była ku Baleyowi.
— To jest w zwyczaju, na wypadek gdybyśmy potrzebowali jego usług — wyjaśnił Daniel. — Jeśli sobie tego nie życzysz, każ mu po prostu odejść.
— Baley wzruszył ramionami — Niech sobie stoi.
W normalnych okolicznościach uznałby jedzenie za wyśmienite, teraz jednak jadł machinalnie. Mimochodem zauważył, że Daniel również je równie beznamiętnie. Później będzie musiał, oczywiście opróżnić worek w którym magazynował „zjedzoną” żywność. Daniel wciąż się maskował.
— Czy na zewnątrz jest już noc? — spytał Baley.
— Tak, już noc — potwierdził Daniel.
Baley z posępną miną przyglądał się łóżku. Było zbyt duże. Cała sypialnia była zbyt duża. Nie było pledów do przykrycia. Prześcieradła nie dawały poczucia izolacji.
Miał już za sobą doświadczenie z kąpielą w kabinie natryskowej, do której wchodziło się z sypialni — szczyt luksusu a jednak czemuś wydawało mu się to niezdrowe.
— Jak zgasić światło? — spytał. Oparcie łóżka jarzyło się — łagodnym blaskiem, zapewne dla wygody przy czytaniu, nie miał jednak nastroju.
— Zgaśnie, kiedy ułożysz się do snu.
— Roboty czuwają, nieprawdaż?
— To ich zawód.
— Na Jozafata!, czy Solarianie robią coś własnoręcznie? mruknął Baley — Ciekaw jestem dlaczego żaden robot nie wyszorował mi pleców pod natryskiem?
— Zrobiłby to, gdybyś zażądał — odpowiedział z powagą Daniel.
A co do Solarian, robią, na co mają ochotę. Roboty nie robią niczego, na co im nie pozwolono, z wyjątkiem oczywiście czynności, które muszą być wykonane dla dobra człowieka.
— Aha. Dobranoc Danielu.
— Będę w drugiej sypialni, Eliaszu. Gdybyś w nocy czegoś potrzebował…
— Wiem, w stoliku jest płytka kontaktowa. Wystarczy jej dotknąć. Ja też się zjawię.
Sen odbiegł Baleya. Wyobrażał sobie dom, w którym przebywał, ryzykownie balansujący na samej powierzchni planety i pustkę która niby jakiś potwór czyhała na zewnątrz, Jego mieszkanie na Ziemi — jego wygodne ciasne mieszkanie mieściło się pośród wielu innych. Dziesiątki poziomów i tysiące ludzi dzieliły go od powierzchni.
Mówił sobie, że nawet na Ziemi ludzie żyją na najwyższym poziomie, w bezpośredniej bliskości otwartej przestrzeni. Pewnie! Dlatego też czynsze były tam niskie.
Potem pomyślał o Jessie oddalonej o tysiące lat świetlnych. Zapragnął wyskoczyć z łóżka, zebrać się i iść do niej. Myśli mu się mąciły. Gdyby tylko był jakiś tunel, miły, bezpieczny tunel wydrążony w bezpiecznej solidnej skale miedzy Solaria a Ziemią, mógłby nim iść i iść…
Mógłby wrócić na Ziemię, do Jessie, do wygód i bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwa.
Baley otworzył oczy. Mięśnie ramion napięły się na łokciu, nie zdając sobie z tego sprawy.
Bezpieczeństwo! Ten człowiek, Hannis Gruer, był, według tego, co mówił Daniel, szefem służby bezpieczeństwa Solarii. Co to oznaczało? Jeśli to samo, co na Ziemi, a tak z pewnością musiało być, Gruer odpowiadał za ochroną Solarii przed inwazją z zewnątrz i działalnością wywrotową.
Dlaczego zainteresował go przypadek morderstwa?
Czy dlatego, że na Solarii nie było policji a Departament Bezpieczeństwa najbardziej był do niej podobny?
Wyglądało na to, że Gruer dobrze się czuł przy Baley, były jednak ukradkowe spojrzenia, rzucane na Daniela.
Czy Gruer wątpił w intencje Daniela?
Baleyowi kazano mieć oczy otwarte i było bardzo prawdopodobne, że Daniel takie same instrukcje otrzymał.
Podejrzenie o szpiegostwo byłoby rzeczą naturalną. Na tym polegał zawód Gruera. Nie musiał przy tym nazbyt obawiać się Baleya, Ziemianina, przedstawiciela najmniej znaczącego świata Galaktyki.
Daniel jednak pochodził z Aurory, najstarszego, największego i najpotężniejszego z Zaziemskich Światów. To zmieniało postać rzeczy.
Baley przypomniał sobie, że Gruer nie odezwał się ani słowem do Daniela.
Dlaczego przy tym Daniel tak starannie udaje człowieka? Baley tłumaczył to sobie poprzednio próżnością jego projektantów z Aurory, teraz jednak wydawało się to zbyt prostym wyjaśnieniem. Musiały istnieć poważniejsze powody.
Człowiek mógł się spodziewać uprzejmego traktowania i uznania nietykalności dyplomatycznej, robot nie mógł. Dlaczego jednak Aurora nie przysłała po prostu człowieka? Odpowiedź nasuwała się natychmiast. Prawdziwy Kosmita z Aurory nie byłby zdolny przebywać zbyt długo i zbyt blisko z Ziemianinem.
Jeżeli zaś wszystko to było prawdą, czemu to pojedyncze morderstwo uznawano za tak ważne, że Solaria musiała pozwolić na przyjazd Ziemianina i mieszkańca Aurory?
Baley czuj się jak w pułapce.
Wpędziła go w tę solariańską pułapkę konieczność — Ziemia była zagrożona musiał wypełniać obowiązek. Trudno mu było znieść nowe otoczenie, ciążyła odpowiedzialność. Na dodatek został wplątany w jakiś konflikt między Kosmitami, którego natury nie rozumiał.