— Powiedziałbym, partnerze Eliaszu — odezwał się znienacka Daniel — że to oczywisty wniosek.
Baley spojrzał ze zdziwieniem na robota.
— Dlaczego oczywistty?
— Ta pani sama oświadczyła — odpowiedział Daniel — że była jedyną osobą która widziała albo mogła widzieć się z jej mężem. Sposób życia mieszkańców Solarii każe odrzucić inne możliwość. Dyrektor Gruer uznał za rozsądne a nawet za konieczne przyjąć, że tylko żona może widzieć Solarianina. Jeśli tylko jedna osoba może znaleźć się w zasięgu wzroku, tylko jedna też może być mordercą, czy raczej morderczynią. Gruer mówił, jak pamiętasz, że mogła to zrobić tylko jedna osoba.
— Powiedział też — przypomniał Baley — że i ta jedna osoba nie mogła tego zrobić.
— Miał pewnie na myśli to, że na miejscu zbrodni nie znaleziono broni. Pani Delmarre potrafi nam to chyba wyjaśnić.
Skłonił się z chłodną uprzejmością Gladii, która siedziała z opuszczonymi oczami i zaciśniętymi ustami.
— Na Jozafata — pomyślał Baley — zapominamy o damie.
Chyba to irytacja sprawiła, że o niej zapomniał, a przyczyną irytacji był Daniel ze swym pozbawionym emocji podejściem do sprawy. A może on sam ze swym emocjonalnym podejściem? Nie zamierzał się w to zagłębiać.
— To na razie byłoby wszystko, Gladio. Gdyby ktoś chciał cię niepokoić, przerwij połączenie. Żegnaj!
Odpowiedziała cichym głosem — Tu się mówi „koniec oglądania” ale wolę słowo „żegnaj”! Wydajesz się zaniepokojony, Eliaszu. Przymi. Przywykłam, że ludzie myślą, że to zrobiłam. Niech cię to denerwuje.
— A czy zrobiłaś to, Gladio?
— Nie! — odpowiedziała z gniewem.
— A więc żegnaj!
Wciąż miała w twarzy gniew, znikając. Baley zaś wciąż jeszcze odczuwał napór tych niezwykłych szarych oczu.
Mogła mówić że przywykła do tego, iż uważają ją za morderczynię, była to jednak najwyraźniej nieprawda. Jej gniew ją zdradzał.
Baley zastanawiał się do jakich jeszcze kłamstw byłaby zdolna.
— Gdyby zostali sami, powiedział — Danielu, nie jestem zupełnym głupcem!
— Nigdy tak nie uważałem, Eliaszu.
— Wyjaśnij mi więc, dlaczego twierdziłeś, że na miejscu zbrodni nie znaleziono broni. Nie usłyszelibyśmy dotąd niczego co pozwoliłby wysnuć taki wniosek.
— Masz rację. Otrzymałem dodatkowe informacje z którymi się jeszcze nie zapoznałeś.
— Tak myślałem. Co to za informacje?
— Dyrektor Gruer obiecał przysłać nam kopię sprawozdania z dochodzenia. Przysłano ją dziś rano.
— Czemu mi jej nie pokazałeś?
— Myślałem, że lepiej będzie, jeśli pozwolę ci przeprowadzić własne dochodzenie. Nie sugerowałeś się wnioskami ludzi, którzy, jak sami przyznali, do niczego nie doszli. Dlatego też, czując że ich wnioski mogą wpływać na moją logikę, nie brałem udziału w rozmowie.
— Logika! Mimo woli przypomniał sobie Baley dawną rozmowę z robotykiem. Tamten mówił: roboty są logiczne, ale nie są rozsądne.
— Włączyłeś się jednak w końcu w rozmowę.
— Zrozumiałem to Eliaszu, bo znalazłem dowód potwierdzający podejrzenia Gruera.
— Jaki to dowód?
— Wnioski wyciągnięte z zachowania pani Delmarre.
— A dokładniej, Danielu?
— Zauważ, że jeśli ta dama jest winna a usiłuje udowodnić swą niewinność, byłoby jej na rękę przekonać o swej niewinności prowadzącego śledztwo…
— I co dalej?
— Może zdołałaby to osiągnąć, wykorzystując jego słabe punkty — To tylko przypuszczenie.
— Wcale nie — padła chłodna odpowiedź — Zauważyłeś chyba, że skupiła swą uwagę wyłącznie na tobie?
— Bo prowadziłem rozmowę.
— Tak było od samego początku, kiedy należało raczej oczekiwać że to ja — przedstawiciel Aurory będę prowadził śledztwo. Mimo to skoncentrowała się na tobie.
— Jaki stąd wniosek?
— Że związała swe nadzieje z tobą, Eliaszu. Jesteś Ziemianinem.
— I co z tego?
— Zdobyła pewną wiedze o Ziemi. Dała tego dowody. Wiedziała o co chodzi, kiedy prosiłem o zasłonięcie okien. Nie była też zdziwiona a gdyby nie znała warunków życia na Ziemi, byłoby inaczej.
— Co dalej?
— Należy przypuścić, że studiując sprawy Ziemi odkryła słaby punkt Ziemian. Musiała wiedzieć, że nagość stanowi tabu i że robi wrażenie na Ziemianach.
— Wyjaśniła przecież, że oglądanie…
— Tak mówiła, ale czy to cię przekonało? Dwukrotnie pozwoliła oglądać się w stroju niezupełnie kompletnym, jak mógłbyś to ująć — Z czego wnosisz, że próbowała mnie uwieść, nieprawdaż?
— Odwieść cię od zawodowej bezstronności. Na to mi wyglądało.
Nie reaguję na tego rodzaju bodźce jak człowiek, mogę jednak sądzić na podstawie zakodowanych danych, że ta dama odpowiada wszelkim standardom atrakcyjności. Z twego zachowania wynikało, że odpowiada ci jej wygląd. Słusznie więc uważała, że zachowując się tak a nie inaczej, działa na własną korzyść.
— Posłuchaj — powiedział Baley. — Niezależnie od wrażenia, jakie na mnie zrobiła, pozostaję przedstawicielem prawa świadomym, czego wymaga etyka zawodowa. Chcę, żeby to było jasne. Zobaczymy teraz to sprawozdanie.
Czytał je w milczeniu. Skończył, odwrócił i przeczyta! jeszcze raz.
— Mamy tu nowy element. Tego robota — powiedział.
Daniel Olivaw skinął głową.
— Nie wspomniała o nim — zauważył z namysłem Baley.
— Postawiłeś niewłaściwe pytanie. Pytałeś, czy była sama kiedy ciało, czy nie był obecny ktoś jeszcze. Robot nie jest „kimś”.
Baley zgodził się z tym. Gdyby to on był podejrzanym, na pytanie, kto jeszcze był na miejscu zbrodni nie odpowiedziałby — tylko stół.
— Widzę, że powinienem spytać, czy były tam jakieś roboty. Na nie ważne jest świadectwo robota. Danielu?
— Co masz na myśli?
— Czy robot może być na Solarii świadkiem? Czy może dostarczyć dowodu?
— Czemu w to wątpisz?
— Bo robot nie jest człowiekiem, Danielu. Na Ziemi nie mógłby świadczyć w żadnej sprawie.
— Zaś odcisk stopy mógłby o czymś świadczyć, choć jest daleko mniej ludzki, niż robot. W tej kwestii postępujecie nielogicznie. Na Solarii świadectwo robota jest dopuszczalne, o ile jest w danej sprawie kompetentny.
Baley nie zamierzał się spierać. Podparł podbródek ręką i zastanawiał się nad problemem tamtego robota.
Stojąc nad ciałem męża, Gladia wezwała w skrajnym przerażeniu Roboty. Zanim przybyły, straciła przytomność.
Roboty znalazły ją leżącą obok zabitego. Był tam również robot, który nie został wezwany. Nie był to robot domowy. Żaden z robotów nie widział go przedtem, nie znał też jego zadań ani przydziału.
Od robota nie można było dowiedzieć się niczego. Nie funkcjonował. Jego ruchy były bezładne. Jego pozytronowy mózg był w stanie chaosu. Nie reagował na polecenia. Robot po przebadaniu przez ekspertów został uznany za zniszczonego.
Jedynym znakiem zorganizowanej aktywności był nieustanne powtarzanie: — Chcesz mnie zabić… chcesz mnie zabić… chcesz mnie zabić…
Nie znaleziono broni zdolnej strzaskać czaszkę zabitego.
— Zamierzam coś zjeść, Danielu, a potem chcę się widzieć z Gruerem czy raczej oglądać go.
Zastali Hannisa Gruera przy stole. Jadł nie spiesząc się, wybierając starannie kąski z różnych półmisków, jakby szukał jakiejś najbardziej go zadowalającej kombinacji.
— Ten mógłby mieć i paręset lat — pomyślał Baley. — Jedzenie zaczyna go nudzić.
— Witam panów! — przemówił Gruer — Zapewne otrzymali panowie nasze sprawozdanie? — Sięgnął po jakiś smakołyk, łysina zalśniła.
— Tak jest. Odbyliśmy też rozmowę z panią Delmarre — odpowiedział Baley.
— To świetnie. I do jakich wniosków panowie doszli?
— Że jest niewinna.
— Gruer podniósł wzrok — Doprawdy?
Baley skinął głową.
— A jednak nikt prócz niej nie mógł widzieć się z nim, zbliżyć się do niego.
— Niezależnie od tego, jak ściśle na Solarii przestrzega się zwyczajów, nie wydaje mi się to rozstrzygające. Czy mogę wyjaśnić, o co mi chodzi?
— Ależ oczywiście — Gruer wrócił do swego obiadu.
— Morderstwo opiera się na trzech elementach: motywie, środkach, sposobności. Wszystkie one są jednakowo ważne. Zgadzam się, że pani Delmarre miała sposobność. Nie usłyszałem jednak nic o motywach.
— Bo nie znamy motywów — wzruszył ramionami Gruer. Oczy jego na chwilę spoczęły na milczącym Danielu.
— Podejrzana nie miała więc motywu, może jednak być patologiczną morderczynią. Załóżmy, że tak jest i zastanówmy się. Jest z mężem w laboratorium. Ma jakiś powód by go zabić. Wymachuje jakimś ciężkim przedmiotem. Tamten już po chwili zdaje sobie sprawę z jej zamiarów. Woła „chcesz mnie zabić!” i gdy rzuca się do ucieczki, dosięga go cios, który miażdży mu czaszkę. Nawiasem mówiąc, czy lekarz zbadał ciało?
— Tak — i nie. Roboty wezwały lekarza aby zajął się panią Delmarre i, oczywiście, obejrzał ciało zabitego.
— W sprawozdaniu o tym się nie wspomina.
— Uznano to za nieistotne. Prawdę mówiąc, zanim lekarz zdążył obejrzeć ciało, zostało ono rozebrane, umyte i zgodnie ze zwyczajem przygotowane do kremacji.
— Innymi słowy, roboty zniszczyły dowody rzeczowe — powiedział Baley z irytacją. — Ale mówi pan „obejrzeć ciało”. Czy lekarz nie widział ciała?
— Wielki Kosmosie! — wykrzyknął Gruer — A cóż to za pomysł? Oczywiście, że obejrzał ciało, ze wszystkich stron i z bliska.
Lekarze nie mogą czasem uniknąć widzenia pacjentów nie ma jednak powodu żeby musieli widzieć zwłoki. Medycyna to paskudny fach ale nawet tam są pewne granice.
— Chodzi mi o następującą rzecz: czy lekarz wspomniał jakiego rodzaju obrażenia były przyczyną śmierci?
— Rozumiem do czego pan zmierza. Przypuszcza pan, że obrażenia były zbyt poważne, by mogła je zadać kobieta?
— Kobieta jest słabsza od mężczyzny a pani Delmarre jest drobnej budowy.
— Jest jednak całkiem sprawna fizycznie, agencie. Dajmy jej tylko odpowiednią broń, a prawa fizyki zrobią swoje. Kobieta zresztą może w furii dokonać zadziwiających rzeczy.
Baley wzruszył ramionami — Mówi pan o broni. Gdzie jest ta broń?
Gruer poruszył się. Sięgnął po szklankę a wtedy w polu widzenia pojawiał się robot i napełnił ją przeźroczystym płynem, zapewne wodą.
Gruer podniósł szklankę, zaraz jednak odstawił ją, jakby się rozmyślił — Nie udało nam się jej odnaleźć, jak to zaznaczyliśmy w sprawozdaniu.
— Wiem, co mówi sprawozdanie. Chcę się upewnić. Czy szukano broni?
— Bardzo starannie.
— Czy to pan jej szukał?
— Roboty pod moim nadzorem. Nie udało się znaleźć niczego, co mogło posłużyć jako broń.
— To osłabia oskarżenie przeciw pani Delmarre, nieprawdaż?
— Osłabia — zgodził się ze spokojem Gruer — To jedna z rzeczy, których nie rozumiem i jeden z powodów, że nie oskarżono pani Delmarre. Dlatego też mówiłem panu, że nie mogła popełnić tej zbrodni.
— Powinienem może powiedzieć ,ze oczywiście nie mogła…
— Oczywiście?
— Musiałaby jakoś pozbyć się broni. Jak dotąd nie zdołaliśmy ustalić jak.
— Czy rozważaliście wszystkie możliwości? — pytał Baley z uporem.
— Tak mi się zdaje.
— Wątpię. Zastanówmy się. Broń, której użyto, by strzaskać czaszkę człowiekowi nie została odnaleziona na miejscu zbrodni. Jędrną możliwością jest, że została wyniesiona. Nie mógł tego zrobić Rikain Delmarre, bo nie żył. Czy mogła ją wynieść Gladia Delmarre?
— Tak musiało być — odpowiedział Gruer.
— Ale jak to zrobiła? Kiedy przybyły roboty, leżała nieprzytomna na podłodze. Może udawała, w każdym razie jednak była tam.
Ile upłynęło czasu od momentu zabójstwa do przybycia pierwszego robota?
— Nie wiemy, kiedy dokonano zabójstwa.
— Czytałem sprawozdanie, panie dyrektorze. Jeden z robotów słyszał szamotaninę i krzyk doktora Delmarre’a. Najwidoczniej był najbliżej. W pięć minut później zabrzmiał sygnał wzywający roboty.
Robotowi nie trzeba nawet minuty, by przybyć na wezwanie (Baley pamiętał, jak błyskawicznie się zjawiały). Jak daleko mogła zanieść broń pani Delmarre by zdążyć wrócić i udawać nieprzytomną?
— Mogła zniszczyć broń w dezintegratorze.
— Nie był używany od poprzedniego dnia. Zbadano natężenie szczątkowego promieniowania gamma.
— Wiem o tym — powiedział Gruer — Podałem tylko przykład na to — co mogła zrobić.
— Słusznie, wytłumaczenie może być nawet prostsze. Domowe roboty Delmarre’a zostały zapewne dokładnie sprawdzone?
— O, tak.
— I wszystkie są sprawne.
— Tak.
— Czy któryś z nich nie mógł wynieść broni, nie zdając sobie sprawy, co to jest?
— Żaden z nich niczego nie wyniósł ani nawet niczego nie dotykał.
— Niezupełnie. Przeniosły przecież ciało i przygotowały je do kremacji.
— Tak, oczywiście — ale to się nie liczy. Tego się po nich — spodziewano.
— Na Jozafata — Baley zmuszał się do zachowania spokoju, powiedział — Przypuśćmy więc, że był tam ktoś inny.
— Niemożliwe! Jak mógłby ktoś nachodzić doktora Delmarre’a?
— Przypuśćmy to — wykrzyknął Baley — Roboty mogły o tym nie pomyśleć. Nie sądzę, by przeszukały teren wokół domu. Sprawozdanie nic o tym nie wspomina.
— Nie zrobiono tego, dopóki szukaliśmy broni, ale niedługo potem tak.
— Czy nie znaleziono śladów postoju pojazdu albo ładowania?
— Nie.
— Jeśli wiec ktoś zdobył się na najście doktora Delmarre’a, jak to pan ujął, mógł z łatwością oddalić się. Nikt by go nie zatrzymał a nawet nikt by go nie widział. Wszyscy byliby pewni, że nie mogło tam być nikogo z zewnątrz.
— I nie mogło — oświadczył Gruer.
— Jeszcze tylko jedno. W tę sprawę wmieszany jest robot. Robot był przy tym obecny.
Po raz pierwszy włączył się w rozmowę Daniel — Robot nie był przy tym obecny. Gdyby tam był, zbrodnia nie zostałaby popełniona.
Baley odwrócił się zaskoczony a Gruer który znów podniósł szklankę do ust, odstawił ja i utkwił wzrok w Danielu.
— Czy nie mam racji? — spytał Daniel.
— Całkowitą! — zgodził się Gruer — Robot powstrzymałby każdego przed wyrządzeniem komuś krzywdy. To Pierwsze Prawo.
— Zgoda. Musiał jednak być blisko, może w sąsiednim pokoju.
Gdy morderca zbliżył się do Delmarre’a a ten krzyknął „Chcesz mnie zabić.’” inne roboty nie słyszały tych słów, jedynie krzyk, nie przybyły więc, nie wzywane. Ten robot słyszał i Pierwsze Prawo kazało mu zjawić się bez wezwania. Spóźnił się. Być może widział, jak dokonano zabójstwa.
— Mógł widzieć końcowe momenty — zgodził się Gruer — To go właśnie rozstroiło. Widzieć jak człowiekowi dzieje się krzywda i nie zapobiec temu, to naruszenie Pierwszego Prawa, powodujące uszkodzenie pozytronowego mózgu. W tym przypadku bardzo poważne uszkodzenie.
— A więc robot był świadkiem zabójstwa. Czy go przesłuchano?
— A po co? Był niesprawny. Zdołał wypowiedzieć słowa „Chcesz mnie zabić”. Zgadzam się z pańską oceną przebiegu wydarzeń. Ostatnie słowa Delmarre’a wypaliły się w świadomości robota gdy wszystko inne zginęło.
— Wiem, że robotyka to tutejsza specjalność. Czy nie można jakoś naprawić tego robota?
— Nie — odrzekł sucho Gruer.
— A gdzie on teraz jest?
— Poszedł na złom.
Baley uniósł brwi — Ależ to sprawa! Żadnych motywów, żadnych świadków, żadnych dowodów, a to od czego można było zacząć — zniszczone. Ma pan osobę podejrzaną, wszyscy są przeświadczeni, ze ona jest winna, a przynajmniej, że nikt inny nie może być winny.
Po co więc mnie tu ściągano?
Gruer zachmurzył się — Denerwuje się pan. — Zwrócił się do Daniela — Nie zechciałby pan sprawdzić czy wszystkie okna są zasłonięte? Agent Baley odczuwa, być może działanie otwartej przestrzeni.
Baley osłupiał. W pierwszym odruchu chciał nakazać Danielowi, by został na miejscu, usłyszał jednak nutę paniki w głosie Gruera i spostrzegł niemą prośbę w jego oczach. Pozwolił Danielowi wyjść Maska spokoju opadła z twarzy Gruera. — Poszło łatwiej niż myślałem. Zastanawiałem się, jakby to zrobić, by zostać z panem sam na sam. Nie miałem wielkiej nadziei, że nasz gość z Aurory wyjdzie, jeśli go poproszę, ale nie wymyśliłem nic lepszego.
— I teraz jesteśmy sam na sam.
— Nie mogłem przy nim mówić swobodnie. Zależało nam na panu, więc musieliśmy zgodzić się i na niego — Solarianin pochylił się; — Chodzi nie tylko o morderstwo. Ujęcie sprawcy to nie jedyny cel.
Na Solarii istnieje tajne stowarzyszenie…
— W tej sprawie nie mogę panu pomóc.
— Ależ może pan. Proszę tylko posłuchać: doktor Delmarre należał do Tradycjonalistów. Wierzył w stare, dobre metody. Nowe siły dążyły jednak do zmian i Delmarre został zmuszony do milczenia.
— Przez panią Delmarre?
— Musiała być narzędziem, ale to bez znaczenia. Ważna jest stojąca za nią organizacja.
— Czy ma pan dowody?
— Niezbyt pewne. Rikain Delmarre był na jakimś tropie. Kiedy mnie zapewnił, że znalazł dowód, uwierzyłem. Znałem go na tyle.
by wiedzieć, że nie jest ani naiwny, ani głupi. Niestety, niewiele mi powiedział. Chciał, oczywiście zakończyć dochodzenie przed przekazaniem sprawy w ręce władz. Musiał być bliski końca, inaczej tamci nie odważyliby się na jawne morderstwo. Delmarre powiedział mi jedno: zagrożona jest cała ludzkość.
To wstrząsnęło Baleyem. Przez chwilę czul się jakby słuchał znów Minnima. Czy wszyscy będą zwracać się do niego w sprawach kosmicznej wagi?
— Czemu pan sądzi, że mogę w tym pomóc?
— Bo jest pan Ziemianinem. Rozumie pan? My tu na Solarii nie mamy doświadczenia w podobnych sprawach. Nie rozumiemy zbiorowości. Jesteśmy zbyt nieliczni. Tak właśnie myślę, chociaż koledzy śmieją się ze mnie. Wydaje mmi się, że Ziemianie muszą rozumieć ludzi daleko lepiej niż my, po prostu dlatego, że są ich takie tłumy. Zgadza się pan ze mną?
Baley skinął w milczeniu głową.
— Z tym morderstwem w pewnym sensie, dobrze się złożyło.
Nie śmiałem wspominać nikomu o dochodzeniu Delmarre’a, póki nie wiedziałem, kto bierze udział w spisku. Delmarre nie chciał przekazać żadnych informacji przed końcem dochodzenia. Gdyby nawet je zakończył, co mielibyśmy robić dalej? Jak postępować z przeciwnikami? Nie wiedziałem. Od początku czułem, że potrzeba nam Ziemianina, odkąd zaś usłyszałem o pańskiej działalności w sprawie morderstwa w Kosmopolu na Ziemi wiedziałem, że to pan jest nam potrzebny. Skontaktowałem się z Aurorą — współpracował pan z ich człowiekiem — a za ich pośrednictwem z rządem Ziemi. Wtedy zdarzyło się morderstwo. Przedtem trudno mi było przekonać kolegów. Szok był tak wielki, że się zgodzili. Zgodziliby się na wszystko.
— Niełatwo jest prosić Ziemianina o pomoc, ale musiałem to zrobić. Zagrożona jest cała ludzkość. Ziemia także.
Gruer był niewątpliwie szczery. Ziemia była więc podwójnie zagrożona.
Jeśli jednak to właśnie morderstwo pozwoliło Gruerowi przeforsować swoje propozycje, czy był to wyłącznie przypadek? Przed Baleyem otwierało się nowe pole dla domysłów.
— Zrobię co będę mógł, aby pomóc — oświadczył.
Gruer podniósł swą wielokrotnie odstawianą szklankę i spojrzał na Baleya — To świetnie. Ani słowa tamtemu proszę. O cokolwiek tu chodzi, Aurora może być w to wmieszana. Z pewnością ta sprawa niezwykle ich zainteresowała. Weźmy choćby to, że nalegali by pan Olivaw został włączony do sprawy. Tłumaczyli, że to dlatego iż pracował z panem poprzednio ale może to też oznaczać, że chcieli mieć w sprawie swego człowieka. Aurora jest potężna, trzeba przyznać.
Pociągnął łyk, patrząc na Baleya.
Baley przesunął palcami po policzku — Jeśli to… Nie dokończył.
Zerwał się z krzesła i rzucił ku tamtemu, zapominając, że patrzy na obraz.
Gruer, wytrzeszczając oczy chwycił się za gardło szepcząc ochryple — Pali… pali…
Szklanka wypadła mu z ręki. Zawartość wylała się. Gruer upadł obok szklanki z twarzą wykrzywioną bólem.