Shauna czekała na mnie na parterze wieżowca przy Park Avenue 462 na Manhattanie.
– Chodź – powiedziała bez żadnych wstępów. – Chcę pokazać ci coś na górze.
Spojrzałem na zegarek. Niecałe dwie godziny do nadejścia wiadomości z Bat Street. Weszliśmy do windy. Shauna nacisnęła guzik dwudziestego trzeciego piętra. Wskaźnik piął się w górę i popiskiwał licznik dla niewidomych.
– Słowa Hester dały mi do myślenia – oznajmiła Shauna.
– Tak?
– Powiedziała, że federalni są zdesperowani. Zrobią wszystko, żeby cię dopaść.
– A więc?
Dźwig wydał z siebie ostatnie brzęknięcie.
– Zaczekaj, sam zobaczysz.
Drzwi otworzyły się, ukazując ogromne pomieszczenie podzielone przepierzeniami. W dzisiejszych czasach typowe wnętrze firmy w dużym mieście. Gdyby nie sufit i widok z okien, z trudem można by je odróżnić od laboratoryjnego labiryntu dla szczurów. Kiedy się nad tym zastanowić, to podobieństwo nie jest wyłącznie zewnętrzne.
Shauna pomaszerowała pomiędzy niekończącymi się dźwiękochłonnymi ściankami. W połowie drogi skręciła w lewo, potem w prawo i znów w lewo.
– Może powinienem pozostawiać okruszki chleba – powiedziałem.
– Dobry żart – stwierdziła bez entuzjazmu.
– Dziękuję, czynne cały tydzień.
Nie uśmiechnęła się.
– Gdzie właściwie jesteśmy?
– Firma DigiCom. Agencja czasem korzysta z ich usług.
– Jakich?
– Sam zobaczysz.
Skręciliśmy jeszcze raz i weszliśmy do zagraconej klitki, w której zastaliśmy młodego człowieka o wysokim czole i smukłych palcach pianisty-wirtuoza.
– To Farrell Lynch. Farrell, to David Beck.
Uścisnąłem szczupłe palce.
– Cześć – rzekł Farrell. Skinąłem głową.
– W porządku – rzuciła Shauna. – Włącz to.
Farrell Lynch okręcił się na krześle, twarzą do komputera. Shauna i ja patrzyliśmy zza jego pleców. Zaczął stukać w klawisze swoimi smukłymi palcami.
– Włączone – oznajmił.
– Puść.
Nacisnął klawisz „enter”. Ekran ściemniał, a potem pojawił się na nim Humphrey Bogart. Miał na sobie fedorę i prochowiec. Natychmiast rozpoznałem obraz. Mgła, samolot na drugim planie. Finałowa scena „Casablanki”.
Spojrzałem na Shaunę.
– Poczekaj – powiedziała.
Kamera była skierowana na Bogarta. Właśnie rozmawiał z Ingrid Bergman, mówiąc jej, żeby wsiadała do samolotu z Laszlo i że problemy trojga ludzi nie mają żadnego znaczenia dla tego świata. A potem, kiedy w obiektywie znów pojawiła się Ingrid Bergman…
To wcale nie była ona.
Zamrugałem oczami. Spod ronda tego słynnego kapelusza spoglądała na Bogiego Shauna, skąpana w szarawym świetle.
– Nie mogę zostać z tobą, Rick – powiedziała dramatycznym tonem komputerowa Shauna – ponieważ szaleńczo kocham się w Avie Gardner.
Odwróciłem się do Shauny. Obrzuciłem ją pytającym spojrzeniem. Przytaknęła skinieniem głowy.
– Sądzisz… – urwałem. – Sądzisz, że dałem się nabrać na fotomontaż? – musiałem zadać jej to pytanie.
Farrell przejął pałeczkę.
– Fotografię cyfrową – poprawił. – Znacznie łatwiej uzyskać pożądany efekt. – Obrócił się na fotelu, twarzą do mnie. – Widzi pan, obrazy komputerowe to nie film. To po prostu piksele zapisane w plikach. Trochę podobnie jak dokumenty stworzone w trakcie pracy z procesorem tekstu. Z pewnością pan wie, jak łatwo zmienić taki dokument? Jego zawartość, typ fontów lub interlinię? – Skinąłem głową. – No cóż, ktoś, kto opanował choćby podstawowe umiejętności z dziedziny cyfrowej obróbki obrazu, równie łatwo może manipulować plikami wideo. Nie są to zdjęcia, filmy czy taśmy. Komputerowe pliki wideo to po prostu zbiory pikseli. Każdy może nimi manipulować. Wystarczy wciąć, nałożyć i przepuścić przez program miksujący.
Spojrzałem na Shaunę.
– Przecież na filmie wyglądała inaczej – upierałem się. – Była starsza.
– Farrell? – powiedziała Shauna.
Stuknął w inny klawisz. Znów pojawił się Bogie. Kiedy tym razem kamera pokazała Ingrid Bergman, Shauna wyglądała na siedemdziesięcioletnią staruszkę.
– Oprogramowanie postarzające – wyjaśnił Farrell. – Najczęściej wykorzystywane do sporządzania portretów zaginionych dzieci, lecz teraz w każdym sklepie komputerowym można kupić program tego typu do domowego użytku. Mogę również zmienić dowolną cechę wizerunku Shauny: jej fryzurę, kolor oczu, wielkość nosa. Mogę zrobić jej cieńsze lub grubsze wargi, tatuaż, cokolwiek.
– Dziękuję, Farrell. – Shauna obdarzyła go spojrzeniem, które zrozumiałby nawet ślepiec.
– Przepraszam – rzucił i pospiesznie wyszedł.
Nie mogłem zebrać myśli.
Kiedy Farrell znikł z pola widzenia, zwróciła się do mnie.
– Przypomniałam sobie sesję fotograficzną, którą miałam w zeszłym miesiącu. Jedno ujęcie wyszło doskonale… sponsorowi bardzo się podobało… tylko że klips zsunął mi się z ucha. Przynieśliśmy to zdjęcie tutaj. Farrell błyskawicznie je przemontował i voilà, klips znalazł się na właściwym miejscu.
Pokręciłem głową.
– Pomyśl, Beck. Federalni uważają, że to ty zabiłeś Elizabeth, ale mają trudności z udowodnieniem. Hester mówiła, że rozpaczliwie starają się tego dowieść. Zaczęłam się zastanawiać. Może usiłują cię podejść. Czy byłby lepszy sposób niż podsyłanie ci takich e-maili?
– A czas całusa?
– Co z nim?
– Skąd wiedzieliby o czasie całusa?
– Ja o tym wiem. Linda wie. Założę się, że Rebecca wie także, a może rodzice Elizabeth też. Federalni mogli się dowiedzieć.
Poczułem, że łzy cisną mi się do oczu. Usiłowałem zapanować nad nimi i zdołałem wykrztusić:
– To montaż?
– Nie wiem, Beck. Naprawdę nie wiem. Lecz pomyślmy rozsądnie. Gdyby Elizabeth żyła, gdzie podziewałaby się przez osiem lat? Dlaczego akurat teraz miałaby powstać z grobu… dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie, kiedy FBI zaczęło podejrzewać, że to ty ją zamordowałeś? Poza tym… czy naprawdę wierzysz, że ona żyje? Wiem, że bardzo tego pragniesz. Do diabła, ja też. Spróbujmy jednak zachować rozsądek. Pomyśl o tym i odpowiedz na pytanie: który scenariusz wydaje się bardziej prawdopodobny?
Kolana ugięły się pode mną i opadłem na krzesło. Świat rozsypywał się w gruzy. Znów zacząłem tracić nadzieję.
Montaż. Czyżby to był tylko podstęp?