Pochowaliśmy Hoyta cztery dni później. Tysiące policjantów przyszły na pogrzeb, żeby oddać cześć zmarłemu. Jeszcze nie podano do publicznej wiadomości szczegółów tego, co wydarzyło się w posiadłości Scope’a, i nie wiem, czy prawda kiedykolwiek wyjdzie na jaw. Nawet matka Elizabeth nie domagała się szczegółów, być może dlatego, że szalała z radości wywołanej cudownym powrotem córki z zaświatów. Pewnie z tego powodu nie zadawała zbyt wielu pytań i nie przyglądała się zbyt dokładnie nieścisłościom. Mogłem to zrozumieć.
Tak więc Hoyt Parker umarł jako bohater. Może nim był. Nie mnie o tym sądzić.
Zostawił długie pisemne zeznanie, w którym zasadniczo powtórzył wszystko to, co powiedział mi w samochodzie. Carlson pokazał mi je.
– Czy to już koniec? – spytałem.
– Musimy jeszcze wytoczyć sprawę Gandle’owi, Ericowi Wu oraz kilku innym osobom – odparł. – Teraz, kiedy Griffin Scope nie żyje, nie będzie z tym żadnych problemów.
Mityczna bestia – pomyślałem. Nie odrąbujesz jej łba. Musisz pchnąć ją w serce.
– Mądrze pan zrobił, przychodząc do mnie, kiedy porwali tego małego chłopca – rzekł Carlson.
– A miałem inne wyjście?
– Dobrze powiedziane. – Carlson uścisnął mi dłoń. – Niech pan uważa na siebie, doktorze Beck.
– Pan też – powiedziałem.
Może chcielibyście wiedzieć, czy Tyrese przeniesie się kiedyś na Florydę i co będzie z TJ-em oraz Latishą. Może zastanawiacie się, czy Shauna i Linda zostaną razem oraz co to będzie oznaczać dla Marka. Nie mogę wam powiedzieć, ponieważ sam nie wiem.
Ta opowieść kończy się teraz, cztery dni po śmierci Hoyta Parkera i Griffina Scope’a. Jest późno. Bardzo późno. Leżę w łóżku z Elizabeth, patrząc, jak jej piersi unoszą się i opadają we śnie. Patrzę na nią przez cały czas. Prawie nie zamykam oczu. Moje sny się zmieniły w perwersyjny sposób. Teraz w nich ją tracę – ona nie żyje, a ja jestem sam. Dlatego wciąż ją obejmuję. Przytulam ją i ściskam. Ona mnie też. Z czasem może nam to przejdzie.
Jakby czując na sobie mój wzrok, Elizabeth obraca się na bok. Uśmiecham się do niej. Odpowiada mi uśmiechem i moje serce szybuje w obłokach. Przypominam sobie tamten dzień nad jeziorem. Pamiętam, jak leżeliśmy na tratwie. I przypominam sobie, że wtedy postanowiłem powiedzieć jej prawdę.
– Musimy porozmawiać – mówię.
– Nie sądzę.
– Nie powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic, Elizabeth. To z tego powodu powstało całe zamieszanie. Gdybyśmy mówili sobie o wszystkim… – Nie dokończyłem.
Ona kiwa głową. I nagle zrozumiałem, że wie. Zawsze wiedziała.
– Twój ojciec – powiedziałem – zawsze sądził, że to ty zabiłaś Brandona Scope’a.
– Tak mu powiedziałam.
– A przecież… – zamilkłem. Po chwili zacząłem mówić: – Kiedy w samochodzie powiedziałem mu, że ty nie zabiłaś Brandona, czy myślisz, że zrozumiał, co naprawdę się stało?
– Nie wiem – odparła Elizabeth. – Chcę sądzić, że tak.
– I poświęcił się dla nas.
– Albo nie chciał pozwolić, żebyś ty to zrobił. A może umarł, wciąż myśląc, że to ja zabiłam Brandona Scope’a. Nigdy się tego nie dowiemy. I nie ma to żadnego znaczenia.
Popatrzyliśmy po sobie.
– Wiedziałaś – wykrztusiłem i ciężar spadł mi z piersi. – Od początku. Ty…
Uciszyła mnie, przykładając palec do moich ust.
– Wszystko w porządku.
– To dla mnie schowałaś to wszystko w skrytce depozytowej.
– Chciałam cię zabezpieczyć.
– Zrobiłem to w samoobronie – powiedziałem, przypominając sobie ciężar rewolweru podskakującego w mojej dłoni, gdy pociągnąłem za spust.
– Wiem – zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. – Wiem.
To ja byłem w naszym domu wtedy, kiedy przed ośmioma laty włamał się tam Brandon Scope. Leżałem sam w łóżku, kiedy zakradł się z nożem do naszej sypialni. Odepchnąłem go. Chwyciłem trzydziestkęósemkę ojca. Znowu rzucił się na mnie. Strzeliłem i zabiłem go. A potem wpadłem w panikę i uciekłem. Usiłowałem zebrać myśli, znaleźć jakieś wyjście. Kiedy doszedłem do siebie i wróciłem do domu, ciało zniknęło. Broń też. Chciałem powiedzieć o tym Elizabeth. Zamierzałem zrobić to nad jeziorem. A jednak nie powiedziałem o tym ani słowa. Dopiero teraz.
Jak już mówiłem, gdybym od początku wyznał prawdę…
Elizabeth przyciąga mnie do siebie.
– Jestem tutaj – szepcze.
Tutaj. Przy mnie. Chwilę potrwa, zanim oswoję się z tą myślą. Lecz tak się stanie. Przytuleni, powoli zapadniemy w sen. A jutro rano obudzimy się razem. I pojutrze. To jej twarz będę widział każdego ranka, kiedy otworzę oczy. I jej głos usłyszę po przebudzeniu. Wiedziałem, że nigdy nie przestanę się tym cieszyć.