Część trzecia

5 listopada 1874

Wczoraj minęły dwa lata od śmierci mego kochanego ojca, dzisiaj zaś, w kościele w Chelsea, moja siostra Priscilla poślubiła Arthura Barclaya. Opuściła Londyn przynajmniej do początku przyszłego sezonu. Wyjeżdżają na dziesięć tygodni do Włoch, po czym wrócą już prosto do Warwickshire, gdzie mamy do nich pojechać w styczniu i spędzić wspólnie czas aż do wiosny. Na razie wolę o tym nie myśleć. Siedziałam w kościele z matką i Helen, Pris przeszła przez kościół ze Stephenem, a jedno z małych Barclayątek niosło w koszyku jej kwiaty. Miała na głowie biały, koronkowy welon; kiedy podeszła i Arthur podniósł go do góry – cóż, kamienna twarz, jaką zachowywała od sześciu tygodniu najwyraźniej przyniosła upragniony rezultat, ponieważ nigdy nie wydawała mi się równie piękna. Matka przycisnęła chusteczkę do oczu, a Ellis łkała w drzwiach. Pris ma teraz, rzecz jasna, własną pokojówkę, przysłaną przez gospodynię z Marishes.

Sądziłam, że widok siostry idącej główną nawą kościoła okaże się dla mnie ciężkim przeżyciem. Ale tak nie było; niewesoły nastrój ogarnął mnie dopiero w chwili pożegnania, gdy zobaczyłam spakowane kufry oraz Priscillę, uroczą w musztardowej pelerynce (pierwszy kolorowy ubiór w rodzinie od dwudziestu czterech miesięcy). Obiecała nam paczki z Mediolanu. Podchwyciłam jedno czy dwa zaciekawione lub współczujące spojrzenia rzucone w mym kierunku, lecz nie było ich tyle, co na ślubie Stephena. Wówczas stanowiłam dla matki ciężar. Teraz stałam się jej pociechą. Słyszałam, jak goście mówili to podczas śniadania: "Co za szczęście, że ma pani Margaret, pani Prior. Tak bardzo przypomina ojca! Będzie dla pani pociechą".

Nie jestem dla niej pociechą. Nie chce widzieć w córce twarzy i nawyków męża. Po odejściu gości zobaczyłam, jak krąży po domu, potrząsając głową i wzdychając: "Jak tu cicho!". Zupełnie jakby Pris była dzieckiem, którego okrzyki umilkły znienacka, pogrążając dom w głuchej ciszy. Obie stanęłyśmy na progu jej sypialni i spojrzałyśmy na opróżnione półki. Wszystko zostało spakowane i wysłane do Marishes, nawet zabawki; pewnie Pris zachowa je dla własnych córek.

– Stajemy się domem pustych pokoi – powiedziałam, a matka wydała z siebie kolejne westchnienie.

Następnie podeszła do łóżka i odsunęła jedną z zasłon, a potem narzutę, "żeby wilgoć się nie wdała". Zadzwoniła na Vigers i kazała jej zdjąć prześcieradło, wytrzepać chodniczki oraz wyczyścić palenisko. Siedziałyśmy w salonie, nasłuchując hałaśliwych odgłosów, a matka wykrzykiwała z rozdrażnieniem, że Vigers jest niezdarna jak krowa, albo z westchnieniem zerkała na zegar, mówiąc: "Priscilla jest już pewnie w Southampton" bądź: "Pewnie przepływają kanał…".

– Ależ ten zegar hałasuje! – powiedziała za którymś razem. Następnie przeniosła wzrok na miejsce, gdzie dawniej siedziała papuga. – Jak tu cicho, kiedy nie ma Guliwera. Oto minus trzymania zwierząt – dodała – człowiek się przyzwyczaja, a potem tęskni.

Zegar wybijał kolejne godziny. Porozmawiałyśmy o ślubie, gościach, pokojach w Marishes oraz ładnych siostrach Arthura i ich sukniach; wreszcie matka wyciągnęła robótkę i przystąpiła do szycia. Kiedy o dziewiątej jak zwykle wstałam i życzyłam jej dobrej nocy, obrzuciła mnie dziwnym, ostrym spojrzeniem.

– Chyba nie zostawisz mnie tu samej jak palec – burknęła. – Idź po swoją książkę. Poczytasz na głos, od śmierci twojego ojca nikt mi nie czytał.

W przypływie rosnącej paniki odparłam, że przecież moja książka na pewno jej się nie spodoba. Kazała więc przynieść coś innego, powieść lub zbiór listów; kiedy nie zareagowałam, wstała, podeszła do półki obok kominka i wzięła jakąś książkę. Był to pierwszy tom "Małej Dorrit".

Zaczęłam czytać, podczas gdy ona szyła, co rusz rzucając spojrzenie na zegar. Kazała przynieść herbatę oraz ciasto i cmoknęła, gdy Vigers przechyliła filiżankę. Z Cremorne dobiegł huk fajerwerków przetykany okrzykami i wybuchami śmiechu. Czytałam dalej; słuchała raczej nieuważnie i obojętnie, kiedy jednak umilkłam, skinęła głową, mówiąc:

– Czytaj, Margaret. Czytaj do końca rozdziału.

Czytałam zatem, obserwując matkę spod rzęs, i raptem doznałam przerażającej wizji.

Zobaczyłam, jak się starzeje. Jak robi się stara, przygarbiona, wiecznie zbolała i może trochę głucha. Zobaczyłam, jak gorzknieje, ponieważ gdyby nie jej niezamężna latorośl – jej pociecha, która od wystawnych kolacji i sukien woli wizyty w więzieniu oraz poezję, przez co wcale nie jest taką pociechą – domy syna i ulubionej córki, wesołe, wypełnione szczebiotem dziatwy i wieczną krzątaniną młodych, stanęłyby dla niej otworem. Dlaczego myśląc o odejściu Pris, nie przewidziałam takiego obrotu sprawy? Koncentrowałam się wyłącznie na własnej zawiści. Siedziałam teraz, obserwując matkę, i bałam się, zawstydzona własnym strachem.

Gdy wreszcie poszła spać, podeszłam do okna i stanęłam przy szybie. Pomimo deszczu, za drzewami, na Cremorne, nadal puszczano fajerwerki.

Tak było dzisiaj. Jutro przychodzi Helen ze swą przyjaciółką, panną Palmer. Panna Palmer wkrótce wychodzi za mąż.

Mam dwadzieścia dziewięć lat. Za trzy miesiące skończę trzydzieści. Matka stanie się zbolała i przygarbiona, a ja? Jaka ja wtedy będę?

Będę sucha, blada i cienka jak papier – jak liść zasuszony między kartkami grubej księgi i zapomniany. Wczoraj natknęłam się na taki liść – listek bluszczu – wśród książek na półkach za biurkiem papy. Poszłam tam pod pretekstem uporządkowania jego listów, lecz tylko pogrążyłam się w rozmyślaniach. Pokój wygląda dokładnie tak, jak go zostawił, pióro na bibule, lak, obcinarka do cygar, lustro…

Pamiętam, jak stanął przed nim dwa tygodnie po ostatecznej diagnozie, po czym z okropnym uśmiechem odwrócił twarz. W dzieciństwie usłyszał od piastunki, że chorzy nie powinni spoglądać na własne odbicie, ponieważ dusze mogą ulecieć w zwierciadło, pozbawiając ich życia.

Długo stałam przez lustrem, szukając w nim jego odbicia, jakiegokolwiek widoku z okresu, zanim umarł. Zostałam tylko ja jedna.

10 listopada 1874

Dziś rano zastałam na dole trzy kapelusze taty na wieszaku oraz jego laskę na dawnym miejscu pod ścianą. Ze strachu stanęłam jak skamieniała. Przypomniałam sobie medalion. Pomyślałam: To sprawka Seliny, jak ja to teraz wytłumaczę? Przyszła Ellis, spojrzała na mnie dziwnie i pospieszyła z wyjaśnieniami. Matka kazała jej przynieść tutaj kapelusze; uważa, iż rzekoma obecność pana domu odstraszy włamywaczy! Poprosiła również policjanta, by patrolował Cheyne Walk; kiedy wychodzę, mężczyzna patrzy w moją stronę i dotyka czapki, mówiąc: "Dzień dobry, panno Prior". Pewnie niedługo mama rozkaże kucharce sypiać z nabitymi pistoletami pod poduszką, jak u państwa Carlyle. Kiedyś biedaczka przewróci się nieszczęśliwie z boku na bok i broń wypali jej prosto w czaszkę, a matka wyrazi ubolewanie z powodu utraty tak wybornej kucharki, bo przecież nikt nie potrafi robić tak pysznych kotletów i ragout jak pani Vincent…

Ale, ale, robię się cyniczna. Helen mi to powiedziała. Przyszła dziś wieczorem ze Stephenem. Pozostawiłam ich oboje wraz z matką, lecz chwilę później Helen zastukała do moich drzwi. Robi to często, przychodzi życzyć mi dobrej nocy, zdążyłam do tego przywyknąć. Tym razem jednak miała w ręku fiolkę z chloralem.

– Twoja matka zobaczyła, że idę do ciebie i zapytała, czy mogę zanieść ci lekarstwo – powiedziała, unikając mojego wzroku. – Odpowiedziałam, że pewnie ci się to nie spodoba. Ale ona narzeka na schody, tłumacząc, że od wchodzenia bolą ją nogi. Wolała powierzyć to zadanie mnie niż służącej.

Żałuję, że nie powierzyła go Vigers.

– Niedługo każe mi je wypijać przy gościach – odparłam. – Byłaś w jej pokoju? Dostąpiłaś przywileju, wiesz, gdzie je trzyma. Mnie nie chce powiedzieć.

Patrzyłam, jak niewprawnie miesza proszek w szklance. Kiedy podała mi lekarstwo, odstawiłam je na biurko.

– Muszę zostać, dopóki nie wypijesz – powiedziała. Zapewniłam, że zrobię to za chwilę. Dodałam, aby się nie martwiła, nie będę zwlekać po to tylko, żeby ją dłużej zatrzymać. Słysząc te słowa, poczerwieniała i odwróciła głowę.

Rankiem przyszedł list od Pris i Arthura; porozmawiałyśmy o tym trochę.

– Czy masz pojęcie, jak się tu duszę od ich wesela? – spytałam. – Myślisz, że jestem samolubna?

To zrozumiałe, że przeżywam trudne chwile, odrzekła po chwili wahania.

Spojrzałam na nią, potrząsając głową. Ach, tyle razy to słyszałam! Kiedy miałam dziesięć lat, Stephen poszedł do szkoły: mówiono, że "przeżywam trudne chwile", gdyż mimo bystrości umysłu muszę zadowolić się guwernantką. Sytuacja powtórzyła się, jak wyjechał do Cambridge oraz po jego powrocie, kiedy został wpisany do palestry. Gdy Pris wyrosła na śliczną panienkę, też przeżywałam trudne chwile: jakże by inaczej, skoro sama nie grzeszyłam urodą. Dalej były ślub Stephena, śmierć taty, narodziny Georgy'ego – każde wydarzenie wiodło do następnego i wszyscy twierdzili, że owo ukłucie żalu jest w wypadku starszych, niezamężnych sióstr zjawiskiem całkowicie naturalnym.

– Ale Helen, Helen – dodałam – skoro ich zdaniem to takie trudne, dlaczego odrzucają możliwość zmian, aby uczynić moje życie nieco lżejszym? Czuję, że gdybym miała więcej swobody…

– Swobody? Do czego? – zapytała.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, oznajmiła, że muszę częściej wpadać na Garden Court.

– By oglądać ciebie i Stephena – odrzekłam bezbarwnym głosem. – I dziecko.

Po powrocie Pris na pewno zaprosi nas do Marishes, zapewniła Helen. To pozwoli mi oderwać się od szarej rzeczywistości.

– Marishes! – wykrzyknęłam. – Przy obiedzie posadzą mnie obok syna wikarego i będę spędzać czas w towarzystwie niezamężnej kuzynki Arthura, pomagając jej układać żuki na zielonej tablicy z rypsu.

Helen przyjrzała mi się uważnie. I właśnie wtedy powiedziała, że staję się cyniczna. Zawsze taka byłam, odparłam, z tą różnicą, że nigdy tak mnie nie nazywała. Wolała mówić, że jestem odważna. Oryginalna. Nawet mnie za to podziwiała.

Raz jeszcze poczerwieniała, a potem westchnęła. Odeszła ode mnie i stanęła przy łóżku.

– Nie podchodź do łóżka! – zawołałam natychmiast. – Nie wiesz, że krążą tam duchy naszych dawnych pocałunków? Nawiedzą cię i przestraszą.

– Och! – zawołała, uderzając pięścią w słupek. Następnie usiadła na łóżku i zasłoniła rękami twarz.

Zapytała, czy mam zamiar dręczyć ją aż do śmierci. Naprawdę uważała mnie za odważną i nie zmieniła zdania. Lecz ja mówiłam o niej to samo.

– Ale ja nigdy nie byłam odważna, Margaret. Nie potrafiłam zdobyć się na to, czego ode mnie oczekiwałaś. Teraz zaś, kiedy mogłybyśmy nadal być przyjaciółkami… ach! Tak gorąco pragnę twej przyjaźni! Lecz ty robisz z tego istną batalię! Bardzo mnie to męczy. – Potrząsnęła głową i przymknęła oczy. Poczułam płynące od niej znużenie, które ogarnęło i mnie. Ciążyło bardziej niż najsilniejsze lekarstwo, ciążyło jak nie przymierzając sama śmierć. Popatrzyłam na łóżko. Czasem naprawdę widywałam tam nasze pocałunki; wisiały w fałdach kotar jak nietoperze, gotowe zanurkować w dół. Teraz przyszło mi do głowy, że gdybym potrząsnęła łóżkiem, pospadałyby na ziemię i roztrzaskały się w pył.

– Przepraszam – powiedziałam, dodając niezgodnie z prawdą: – Cieszę się, że spośród wszystkich mężczyzn wybrałaś właśnie Stephena. Musi być dla ciebie bardzo dobry.

Odrzekła, że jest najlepszym człowiekiem, jakiego zna. Następnie zawahała się i wyraziła nadzieję… bo gdybym częściej bywała w towarzystwie… jest przecież wielu dobrych mężczyzn…

Niech sobie będą dobrzy, pomyślałam. Rozsądni i szlachetni. Nigdy nie będą tacy jak ty.

Ale nie powiedziałam tego głośno. Wiem, że to dla niej bez znaczenia. W odpowiedzi rzuciłam jakieś uprzejme, zdawkowe słowa, których nawet nie pamiętam. Po chwili ucałowała mnie w policzek i wyszła.

Zabrała fiolkę z chloralem, lecz zapomniała poczekać, aż wypiję lekarstwo, które nadal stało na moim biurku: woda czysta i rozrzedzona jak łzy, zmętniały chloral na dnie. Przed chwilą odlałam wodę, po czym wybrałam lek łyżeczką. Resztki wygarnęłam palcem do czysta. W ustach mam gorycz, język zdrętwiał do cna. Mogłabym go przygryźć do krwi i wcale bym nie poczuła.

14 listopada 1874

Mam za sobą lekturę dwudziestu rozdziałów "Małej Dorrit" i od tygodnia jestem nienagannie dobra i cierpliwa. Byłyśmy z matką na podwieczorku u państwa Wallace oraz na kolacji w Garden Court z panną Palmer i jej narzeczonym, poszłyśmy nawet wybierać suknie na Hanover Street. Ach, cóż to za obrzydliwe zajęcie, oglądać defilujące dziewczęta o delikatnych podbródkach, afektowanych twarzyczkach i pulchnych szyjkach, podczas gdy sprzedawczyni podnosi fałdy sukni w celu zademonstrowania faille, groseille bądź foulard pod spodem. Zapytałam, czy nie mają nic szarego. Sprzedawczyni spojrzała z powątpiewaniem. A czegoś dopasowanego i prostego? Pokazano mi dziewczynę w sukni przypominającej zbroję. Była drobna i ładnie zbudowana, wyglądała jak kostka w kształtnym buciku. Ja w tej samej sukni prezentowałabym się jak nie przymierzając miecz w pochwie.

Kupiłam parę szarych rękawiczek z koźlej skórki, żałując, że nie mogę dokupić jeszcze tuzina, by ogrzać zmarznięte dłonie Seliny.

Matka zapewne była zdania, że poczyniłyśmy ogromne postępy. Dzisiaj rano podczas śniadania dostałam od niej prezent w srebrnej kasetce. Była to kolekcja zamówionych przez nią bilecików wizytowych. Wzdłuż brzegów biegnie czarny zawijas, pośrodku zaś widnieją nasze imiona, jej wyżej, moje pod spodem, wydrukowane nieco mniej wyszukaną czcionką.

Na ich widok poczułam, jak mój żołądek zaciska się niczym pięść.

Przez blisko dwa tygodnie nie jeździłam do więzienia ani nawet o nim nie wspominałam, wszystko po to, aby jej towarzyszyć. Sądziłam, że odgadła moje intencje i należycie je doceniła. Kiedy jednak wręczyła mi wizytówki, pytając, czy pojadę z nią w odwiedziny, czy też wolę zostać w domu i poczytać, odrzekłam, że najpewniej wybiorę się do Millbank. Spojrzała na mnie ostro i z niekłamanym zdumieniem.

– Do Millbank? – powtórzyła. – Myślałam, że już z tym skończyłaś.

– Skończyłam? Jak mama mogła tak pomyśleć?

Hałaśliwie zatrzasnęła kasetkę.

– Zrobisz, jak zechcesz – oświadczyła. Odrzekłam, że będę postępować tak, jak przed wyjazdem Priscilli.

– Przecież nic prócz tego nie uległo zmianie, prawda?

Nie odpowiedziała.

Jej świeża nerwowość, tydzień spędzony na cierpliwym składaniu wizyt oraz lekturze "Małej Dorrit" i wstrętne, niedorzeczne przekonanie, że skończyłam z wypadami do Millbank bynajmniej nie poprawiły mi nastroju. Samo więzienie, jak zwykle po dłuższej przerwie, wydało mi się szczególnie posępne, kobiety zaś zgnębione jak nigdy. Ellen Power ma gorączkę i kaszel. Kaszląc, dygocze cała i pluje krwią. Jak widać, dodatkowe mięso i czerwona flanela od dobrej pani Jelf nie przyniosły spodziewanych rezultatów. "Czarnooka Sue", młoda Cyganka od przerwanej ciąży, nosi na twarzy brudny bandaż i musi jeść baraninę palcami. Po niespełna trzytygodniowym pobycie w Millbank, tknięta rozpaczą lub szaleństwem, próbowała wyłupić sobie nożem oko. Podobno je przebiła, powodując trwałą ślepotę. W celach nadal panuje przejmujący ziąb. Zapytałam pannę Ridley, czemu służy przetrzymywanie kobiet w tak nieludzkich warunkach. Rozprzestrzenianiu chorób? W czym ma im pomóc?

– Nie jesteśmy tu po to, aby im pomagać, łaskawa pani – odparła – tylko po to, aby je ukarać. Na świecie żyje zbyt wiele cnotliwych kobiet dotkniętych nędzą, głodem lub chorobą, byśmy zawracały sobie głowę tymi niegodziwymi. – Dodała też, że byłoby im cieplej, gdyby tylko "szyły dostatecznie żwawo".

Jak już wspomniałam, odwiedziłam Power, potem Cook i jeszcze jedną kobietę, Hamer, na końcu zaś zajrzałam do Seliny. Słysząc moje kroki, uniosła głowę; kiedy ponad zgarbionym ramieniem strażniczki napotkała mój wzrok, jej oczy rozbłysły. Wówczas zrozumiałam, ile wysiłku kosztował mnie pobyt nie tylko z dala od Millbank, ale z dala od niej. Poczułam lekki dreszcz emocji. Chyba takie właśnie doznania towarzyszą kobiecie, gdy po raz pierwszy czuje w łonie ruchy dziecka.

Czy owo nieme, tajemne uczucie w moim przypadku cokolwiek znaczy?

Przestałam się nad tym zastanawiać.

Powitała mnie z taką radością!

– Zeszłym razem okazałaś mi wiele cierpliwości – powiedziała. – A potem, kiedy nie zjawiałaś się tak długo… wiem, że nie minęło wiele czasu, ale godziny w Millbank dłużą się niemiłosiernie. Kiedy nie przychodziłaś, obawiałam się, że zmieniłaś zdanie i postanowiłaś więcej mnie nie odwiedzać…

Przypomniałam sobie ostatnią wizytę, niepokój, jaki we mnie zasiała. Odpowiedziałam, że nie wolno jej tak myśleć; mówiąc to, omiotłam spojrzeniem kamienną podłogę celi: tym razem nie było na niej żadnych plam. Wyjaśniłam, że nie mogłam przychodzić. Obowiązki na pewien czas zatrzymały mnie w domu.

Skinęła głową, ale minę miała niewesołą. Zapytała, czy ma wielu przyjaciół. Powiedziała, że na moim miejscu też wolałaby spędzać czas z nimi zamiast przychodzić do Millbank.

Gdyby tylko wiedziała, jak niemrawo i jednostajnie płyną moje dni! Usiadłam na krześle, opierając rękę o stół. Wytłumaczyłam jej, że Priscilla wyszła za mąż, w związku z czym byłam teraz bardziej potrzebna matce.

Pokiwała głową.

– Twoja siostra wyszła za mąż. Czy to dobre małżeństwo? – Odpowiedziałam, że bardzo dobre.

– Musisz być z tego powodu bardzo szczęśliwa. – Uśmiechnęłam się bez słowa. Podeszła nieco bliżej.

– Myślę, Auroro, że chyba trochę zazdrościsz siostrze. – Odrzekłam, że tak, istotnie.

– Ale nie dlatego, że ma męża, o nie! – wyjaśniłam. – Dlatego, że… jak to określić? Ponieważ "awansowała", podobnie jak twoje duchy. Poszła o krok dalej, podczas gdy ja tkwię w punkcie wyjścia bardziej niż kiedykolwiek.

– Dokładnie tak jak ja – zauważyła. – Jak wszystkie kobiety w Millbank.

Przytaknęłam. Tylko każda z nich miała w perspektywie koniec wyroku…

Opuściłam wzrok, czując na sobie jej spojrzenie. Poprosiła, abym opowiedziała coś więcej o siostrze. Odrzekłam, że uzna mnie za samolubną.

– Ach! – zawołała natychmiast. – Nawet nie przyszłoby mi to do głowy.

– Ależ tak. Czy uwierzysz, że nie mogłam na nią patrzeć, kiedy wyjeżdżała na miesiąc miodowy. Nie mogłam jej uściskać ani pożegnać. Wtedy rzeczywiście byłam zazdrosna! Zupełnie jakby w moich żyłach nie płynęła krew, tylko ocet! – Urwałam.

Nadal studiowała mnie badawczo. Wreszcie powiedziała cicho, że w Millbank mogę bez przeszkód zdradzać swe najskrytsze tajemnice. Tutaj usłyszą mnie tylko nieme ściany – i ona, nakazem zmuszona do milczenia. Mówiła to już wcześniej, lecz dopiero teraz uderzyło mnie znaczenie tych słów; gdy się wreszcie odezwałam, czułam, jakby zdania, nawleczone dotąd w mej piersi na niewidzialną nitkę, wydzierano ze mnie przemocą.

– Moja siostra pojechała do Włoch, Selino – wyrzuciłam z siebie. – Też miałam tam kiedyś jechać, wraz z ojcem i… i przyjaciółką.

Oczywiście nigdy dotąd nie wspominałam w Millbank o Helen. Teraz powiedziałam tylko, że planowaliśmy wizytę w Rzymie i Florencji, że ojciec pragnął zajrzeć do tamtejszych archiwów i galerii, a moja przyjaciółka i ja miałyśmy mu pomagać. Wyznałam, że Włochy stały się moją obsesją, rodzajem symbolu.

– Chcieliśmy pojechać tam przed ślubem Priscilli, żeby nie zostawiać matki samej. Teraz Priscilla wyszła za mąż. I pojechała do Włoch, nie oglądając się na moje uczucia. A ja…

Pomimo że nie płakałam od wielu miesięcy, ku swemu przerażeniu poczułam ze wstydem, że łzy cisną mi się do oczu. Zwróciłam twarz ku zawilgoconej ścianie. Kiedy ponownie odwróciłam się do Seliny, stała bardzo blisko mnie. Nachylona nad stołem, opierała twarz na rękach.

Podobnie jak Helen przed tygodniem, powiedziała, że jestem bardzo odważna. Słysząc to ponownie, mało nie wybuchnęłam śmiechem. Odważna! Zaiste, mężnie znoszę własne utyskiwanie! Najchętniej wyparłabym się samej siebie, ale nie, nie mogę, nie wolno mi nawet tego…

– Odważna – powtórzyła, potrząsając głową – ponieważ przychodzisz tutaj, do Millbank, do tych, które na ciebie czekają…

Stała blisko mnie, wokół nas panował przenikliwy ziąb. Czułam płynące od niej ciepło. Nie odrywając ode mnie spojrzenia, wyprostowała się i przeciągnęła.

– Zazdrościsz siostrze – ciągnęła. – Czy tak naprawdę masz jej czego zazdrościć? Na czym polegają jej dokonania? Uważasz, że wspięła się o szczebel wyżej, ale czy rzeczywiście? Czy aby nie zrobiła dokładnie tego, co wszyscy wokół? Po prostu zyskała więcej tego samego. Czy wymagało to szczególnej mądrości?

Pomyślałam o Pris, która – podobnie jak Stephen – zawsze lepiej porozumiewała się z matką, podczas gdy ja wolałam ojca. Wyobraziłam ją sobie za dwadzieścia lat, jak strofuje córki. Odparłam, że ludzie nie oczekują mądrości, przynajmniej nie ze strony kobiet.

– Kobiety przychodzą na świat, aby zyskiwać więcej tego samego – dorzuciłam. – Na tym polega ich rola. Jedynie osoby takie jak ja kwestionują istniejący system i podkopują jego fundamenty…

– Powtarzalność czynności – odpowiedziała Selina – trzyma nas przy ziemi, podczas gdy powinnyśmy ulecieć ponad nią, lecz dopóki się nie zmienimy, dopóty nie mamy co na to liczyć. A co do kobiet i mężczyzn… cóż, w pierwszej kolejności należałoby wyeliminować właśnie to.

Nie zrozumiałam. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Czyżbyś sądziła, że wstępując do wyższej sfery, zabierzemy ze sobą nasze ziemskie cechy? Tylko nowe, oszołomione duchy poszukują w sobie oznak cielesności. Widzą przewodnika i nie wiedzą, jak się doń zwracać. Pytają: "Jesteś kobietą czy mężczyzną?". Lecz przewodnik jest zarówno obojgiem, jak i żadnym z nich. Dopiero kiedy to pojmą, mogą ruszyć w dalszą drogę.

Próbowałam wyobrazić sobie świat, o którym mówiła, świat zamieszkany przez ojca. Wyobraziłam sobie tatę, nagiego i bezpłciowego, oraz siebie u jego boku. Wizja była tak zatrważająca, że pot wystąpił mi na czoło.

Nie, jej słowa były pozbawione sensu. To niemożliwe. Jakim cudem? Nastałby chaos!

– Nastałaby wolność.

– Mielibyśmy do czynienia ze światem pozbawionym cech indywidualnych. Ze światem bez miłości.

– Ze światem stworzonym z miłości. Czy uważasz, że istnieje tylko rodzaj miłości, jaką twoja siostra darzy męża? Myślisz, że tu na przykład stoi wąsaty mężczyzna, a tam kobieta w sukni? Czy ci nie mówiłam, że w wyższej sferze nie ma podziału na wąsy i suknie? Co zrobi twoja siostra, jeśli jej mąż umrze, a ona weźmie sobie następnego? Do kogo poleci, kiedy już dokona żywota? Albowiem nie ma wątpliwości, że do kogoś poleci, wszyscy do kogoś polecimy, powrócimy do fragmentu lśniącej materii, od którego przemocą nas oderwano, a z którym tworzymy całość. Może tak się składać, że obecny mąż twej siostry stanowi jej drugą połówkę tworzącą więź z jej duszą. Oby tak właśnie było. Może być nią jednak kolejny mąż, albo żaden z nich. Może być to ktoś, na kogo za życia nigdy by nie spojrzała, od kogo dzieli ją jakaś fałszywa bariera.

Aż dziw bierze, jakże niezwykła była ta nasza rozmowa, prowadzona za zamkniętą kratą, pod czujnym okiem patrolującej pani Jelf, wśród kaszlu i utyskiwania trzystu kobiet oraz grzechotu kluczy i rygli. Lecz pod spojrzeniem zielonych oczu Seliny zapomniałam o bożym świecie. Patrzyłam tylko na nią, słyszałam jej głos, kiedy zaś wreszcie udało mi się przemówić, zadałam jej pytanie:

– Jak rozpoznać ową pokrewną duszę, Selino?

– To się czuje – odparła. – Czy szukasz powietrza, chcąc głęboko odetchnąć? Owa miłość przyjdzie, a gdy to nastąpi, będziesz wiedziała. Wówczas uczynisz wszystko, aby ją zatrzymać, ponieważ utrata oznaczałaby twoją śmierć.

W dalszym ciągu spoglądała na mnie, lecz teraz jej spojrzenie nabrało dziwnego wyrazu. Popatrzyła na mnie, jak gdyby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Następnie odwróciła się, jakby zawstydzona własną otwartością.

Raz jeszcze spojrzałam na podłogę. Plama wosku zniknęła.

20 listopada 1874

Kolejny list od Priscilli i Arthura, tym razem z Włoch, z Piacenzy. Kiedy opowiedziałam o nim Selinie, kazała mi powtórzyć nazwę miejscowości trzy- albo czterokrotnie: "Piacenza, Piacenza…" – i uśmiechnęła się, zasłuchana.

– Brzmi bardzo poetycznie – stwierdziła.

Wyznałam, że dawniej podzielałam jej zdanie. Za życia taty leżałam często w łóżku z otwartymi oczami i zamiast pacierza, odmawiałam litanię włoskich miast – Werona, Reggio, Rimini, Como, Parma, Piacenza, Cosenza, Mediolan… I godzinami wyobrażałam sobie podróż do tych miejsc.

– Przecież jeszcze nic straconego – odrzekła.

– Chyba jednak tak – powiedziałam z uśmiechem.

– Przed tobą wiele lat życia – zaoponowała.

– Ale już nigdy nie pojadę tam taka, jak wówczas.

– Ale taka, jak teraz – odparta. – Albo taka, jaka wkrótce będziesz.

I popatrzyła mi w oczy, aż byłam zmuszona odwrócić głowę.

Następnie zapytała, na czym polegała moja fascynacja tym krajem.

– Ach, Włochy muszą być najdoskonalszym miejscem na ziemi! – zawołałam bez chwili zastanowienia.

Spędziłam tyle lat, pomagając ojcu w pracy, widziałam w książkach i na rycinach tyle cudownych obrazów i posągów – w czerni, bieli, szarości, przydymionym szkarłacie.

– Ale odwiedzić Uffizi, Watykan – dodałam – wejść do wiejskiego kościoła ozdobionego freskami byłoby niczym wstąpić w świat barwy i światła!

Opowiedziałam Selinie o domu we Florencji, na Via Ghibellina, gdzie można obejrzeć pokoje Michała Anioła, zobaczyć jego pantofle i laskę, sekretarzyk, na którym pisał. To dopiero coś! Albo odwiedzić mauzoleum Dantego w Rawennie.

– Wyobraź sobie dni, długie i ciepłe przez okrągły rok. Wyobraź sobie place z fontannami i obsypane kwieciem drzewka pomarańczowe; ich słodka woń wypełnia ulice, podczas gdy nasze wypełnia tylko mgła! Ludzi, szczerych i prostolinijnych. My, Angielki, możemy tam spacerować bez przeszkód. Tylko pomyśl, jak migocze tamtejsze morze! Wyobraź sobie Wenecję, która tak dalece do niego przynależy, że musisz wynająć łódź, by dopłynąć na drugi koniec miasta…

Bez opamiętania mówiłam dalej. Naraz dotarło do mnie brzmienie tych słów i zobaczyłam, jak Selina przysłuchuje się im z uśmiechem. Stała z twarzą na wpół zwróconą do okna; padające światło łagodziło ostre, asymetryczne rysy, nadając im subtelną linię. Przypomniałam sobie, co czułam, widząc ją po raz pierwszy, jak dalece przypominała "Veritas" Crivellego. Musiałam zmienić się na twarzy, gdyż spojrzała na mnie pytająco. Dlaczego umilkłam? O czym myślę?

Wytłumaczyłam, że myślę o galerii we Florencji i jednym z wiszących tam obrazów. Zapytała, czy o tym, który miałam oglądać wraz z ojcem i przyjaciółką? Zaprzeczyłam; nie, wówczas jeszcze ów obraz nic dla mnie nie znaczył…

Zmarszczyła brwi, kiedy zaś odmówiłam dalszych wyjaśnień, potrząsnęła głową i wybuchnęła śmiechem.

Musi uważać, by więcej tego nie zrobić. Bowiem gdy pani Jelf wypuściła mnie z celi i dotarłam do bramy dzielącej więzienie dla kobiet od więzienia dla mężczyzn, usłyszałam wołanie. Rozejrzawszy się, zobaczyłam pannę Haxby, która zmierzała ku mnie z oficjalnym wyrazem twarzy. Nie widziałam przełożonej od czasu wyprawy do lochów; trzymałam się jej wówczas tak kurczowo, że samo wspomnienie wywołało u mnie rumieniec. Zapytała, czy poświęcę jej chwilę. Kiedy skinęłam głową, odprawiła towarzyszącą mi strażniczkę i sama wyprowadziła mnie przez bramę.

– Jakże się pani miewa, panno Prior? – spytała. – Widziałyśmy się ostatnio w nader niesprzyjających okolicznościach, w związku z czym nie miałam okazji zapytać o pani postępy. Musi pani uważać mnie za opieszałą.

Dodała, że w rzeczywistości opiekę nade mną powierzyła strażniczkom; słały jej sprawozdania, "zwłaszcza moja zastępczyni, panna Ridley", wedle których radziłam sobie świetnie bez niczyjej pomocy.

Dotąd nie przyszło mi do głowy, iż mogę być tematem "sprawozdań" tudzież jakiejkolwiek wymiany poglądów pomiędzy panną Haxby a jej podwładnymi. Pomyślałam o wielkiej księdze spoczywającej na biurku przełożonej. Ciekawe, czy widnieje tam specjalny dział poświęcony damom wizytującym.

Mimo to odrzekłam, że wszystkie strażniczki okazały mi wiele wsparcia i życzliwości. Stanęłyśmy przed kolejną bramą, czekając, aż strażnik przekręci klucz w zamku; oczywiście klucze panny Haxby są tutaj bezużyteczne. Zapytała mnie, co sądzę o więźniarkach. Dodała, że kilka z nich – Ellen Power, Mary Ann Cook – wypowiadało się o mnie z wielką sympatią.

– Zaskarbiła sobie pani ich przyjaźń! – powiedziała. – Doceniają to. Uwaga damy budzi w nich bowiem zainteresowanie własnym losem.

Wyraziłam nadzieję, iż tak właśnie jest. Panna Haxby zerknęła na mnie przelotnie.

– Naturalnie zawsze istnieje ryzyko – zauważyła – że owa przyjaźń zwiedzie więźniarkę na manowce, powodując nadmierne zainteresowanie własną osobą. Nasze podopieczne spędzają większość czasu w samotności, co niekiedy pobudza ich wyobraźnię. Przychodzi dama, nazywa je przyjaciółkami, po czym wraca do swojego świata, o którym więźniarka nie ma zwykle bladego pojęcia.

Miała nadzieję, że jestem świadoma owego niebezpieczeństwa. Kiedy zapewniłam, że tak, odparła, iż znajomość teorii nie zawsze sprawdza się w praktyce.

– Zastanawiam się – powiedziała wreszcie – czy nie darzy pani niektórych pensjonariuszek specjalnymi… względami.

Chyba na moment zwolniłam kroku, a następnie ruszyłam naprzód nieco energiczniej niż poprzednio. Naturalnie wiedziałam, kogo ma na myśli, odgadłam to natychmiast.

– Których, panno Haxby? – zapytałam przekornie.

– Zwłaszcza jednej, panno Prior. – Uparcie unikałam jej spojrzenia.

– Domyślam się, że chodzi o Selinę Dawes? – zapytałam. Kiwnęła głową. Oświadczyła, że według relacji strażniczek najwięcej czasu spędzam właśnie w celi Dawes.

Panna Ridley ma długi język, pomyślałam z goryczą. Ale tego należało się spodziewać. Odebrali jej włosy, ubrania. Każą jej się pocić we wstrętnej, więziennej sukni, niszczyć delikatne dłonie bezsensowną pracą: to oczywiste, że zechcą pozbawić ją również okruchów szczęścia i otuchy, jaką czerpie z moich wizyt. I ponownie przypomniałam sobie chwilę, kiedy ujrzałam Selinę po raz pierwszy, z fiołkiem. Od początku było dla mnie jasne, że gdyby znaleźli u niej ten kwiat, zabraliby go i podeptali. Tak samo teraz chcieli zdeptać naszą przyjaźń. Była "wbrew przepisom".

Miałam dość oleju w głowie, by ukryć rozgoryczenie. Wyjaśniłam, że owszem, zainteresował mnie przypadek Dawes; sądziłam, że wizytujący ma prawo traktować każdego więźnia indywidualnie. Tak jest, odrzekła panna Haxby. Moje poprzedniczki niosły wsparcie wielu dziewczętom, znajdowały im pracę i pomagały zacząć nowe życie, z dala od wstydliwej przeszłości i starych wpływów, a niekiedy z dala od samej Anglii, w koloniach, gdzie znajdowały mężów.

Czy mam tego rodzaju plany wobec Seliny Dawes, zapytała, obrzucając mnie bystrym spojrzeniem.

Odpowiedziałam, że nie mam wobec Seliny żadnych planów. Chciałam jedynie dodać jej otuchy, której tak bardzo potrzebuje.

– Przecież pani o tym wie – dorzuciłam. – Zna pani jej losy. I wie, że znalazła się w szczególnej sytuacji. To nie dziewczyna, której można znaleźć posadę pokojówki. Jest wrażliwa i myśląca. Więzienny rygor stanowi dla niej ciężką próbę, cięższą niż dla pozostałych kobiet.

– Przyniosła pani do nas swój pogląd na świat – odparła po chwili panna Haxby. – My jednak mamy nieco zawężoną perspektywę. – Uśmiechnęła się, ponieważ właśnie zmuszone byłyśmy spłaszczyć suknie i iść jedna za drugą. Dodała, że "specjalne traktowanie" nie jest wskazane, chyba że sama uzna je za stosowne. Dawes dostąpiła już tego przywileju. Jeśli zaś nadal będę wyróżniać jedną więźniarkę, nie tylko spotęguje to jej niezadowolenie z własnego losu, ale i wzbudzi niechęć pozostałych kobiet.

Krótko mówiąc, ona i jej podwładne będą mi głęboko wdzięczne, jeśli w przyszłości ograniczę wizyty u Dawes i postaram się je skrócić.

Odwróciłam głowę. Początkowe rozgoryczenie przemieniło się w lęk. Przypomniałam sobie śmiech Seliny: podczas moich pierwszych wizyt nawet się nie uśmiechała, była smutna i zasępiona. Zapewniała, że wyczekuje moich odwiedzin, gdyż czas w Millbank dłuży się tak bardzo, iż moja nieobecność budzi w niej dotkliwe rozczarowanie. Jeśli teraz przestanie mnie widywać, pomyślałam, równie dobrze mogliby zamknąć ją w lochu!

Niech więc zamkną i mnie, dorzucił głos w mojej głowie.

Postanowiłam nie dać nic po sobie poznać. Panna Haxby wciąż patrzyła na mnie badawczo; strażnik przy bramie również rzucił mi zaciekawione spojrzenie. Poczułam, że się rumienię i mocno splotłam przed sobą ręce. Za naszymi plecami zabrzmiały kroki; odwróciwszy się, zobaczyłam pana Shillitoe. Zawołał mnie.

– Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności – powiedział. Skinął głową pannie Haxby i ujął moją dłoń, pytając o przebieg wizyt.

– Wizyty nie budzą moich zastrzeżeń – odrzekłam. Na szczęście mój głos zabrzmiał spokojnie. – Panna Haxby udzieliła mi jednak pewnych wskazówek.

– Ach tak? – zainteresował się pan Shillitoe.

Panna Haxby wtrąciła, że przestrzegła mnie przed faworyzowaniem niektórych więźniarek. Owa "protekcja" mogłaby bowiem okazać się nieprzewidywalna w skutkach. Chodzi o Dawes, tę spirytystkę.

– Ach tak – powtórzył nieco innym tonem pan Shillitoe. Dodał, iż często rozmyśla o Selinie Dawes i o tym, jak odbiera swe nowe położenie.

Bardzo źle, odpowiedziałam. Dodałam, że jest słaba, co bynajmniej go nie zdziwiło. Wszystkie osoby jej pokroju łatwo podupadają na zdrowiu; czyni je to bardziej podatnymi na nienaturalne wpływy, które określają mianem "duchowych". Duchowe czy nie, nie ma w nich pierwiastka boskiego – żadnego dobra ani świętości – co zawsze w końcu odsłania ich prawdziwe, nikczemne oblicze. Dawes stanowi doskonałe potwierdzenie tej teorii! Najchętniej ujrzałby obok niej wszystkich spirytystów z całej Anglii!

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Panna Haxby szczelniej otuliła się mantylą. Po chwili przyznałam mu rację. Moim zdaniem Dawes istotnie padła ofiarą jakiejś niewytłumaczalnej siły. Była jednak wrażliwą dziewczyną i ciężko znosiła więzienny żywot. Potrzebowała wsparcia.

– Ma wsparcie strażniczek – wtrąciła panna Haxby. – Podobnie zresztą jak jej współtowarzyszki.

Wyjaśniłam, że potrzebowała wsparcia wizytującej – przyjaciela, osoby z zewnątrz. Potrzebowała czegoś, na czym może skupić swe myśli podczas pracy i odpoczynku, a szczególnie nocą, gdy wokół zalega cisza.

– Wtedy bowiem najbardziej odczuwa działanie owych niszczycielskich sił. Jak wspomniałam, jest słaba. One zaś wzmagają jej lęki.

Panna Haxby odrzekła, że gdyby miała pobłażać każdej więźniarce, którą dopadają "lęki", musiałaby zatrudnić cały zastęp wizytujących!

Ale pan Shillitoe zmrużył oczy i postukał butem o kamienną podłogę, pogrążony w głębokim namyśle. Obie utkwiłyśmy wzrok w jego twarzy: stałyśmy przed nim niczym dwie zawzięte matki – prawdziwa i fałszywa – przed Salomonem, wykłócając się o dziecko…

Wreszcie pan Shillitoe popatrzył na pannę Haxby i powiedział, iż jest skłonny przyznać mi rację. Ciąży na nich bowiem podwójny obowiązek wobec więźniarek: zarówno by je karać, jak i chronić. Być może w przypadku Dawes należałoby stosować to drugie, choć z nieco większą… rozwagą. A zastęp wizytujących istotnie byłby jak znalazł!

– Powinniśmy być wdzięczni pannie Prior za jej starania.

Panna Haxby pospieszyła z zapewnieniem o swojej wdzięczności. Dygnęła; klucze u jej pasa zadźwięczały. Kiedy odeszła, pan Shillitoe ponownie ujął moją rękę.

– Ojciec byłby z pani bardzo dumny!

10 marca 1873

Na seanse przychodzi teraz tyle osób, że gdy pokój wypełni się cały, Jenny staje w drzwiach i zbiera bileciki, prosząc, aby goście zjawili się kiedy indziej. Przychodzą głównie kobiety, choć bywa, że niektóre przyprowadzają dżentelmenów. Peter woli damy. Podchodzi blisko nich, pozwala wziąć się za rękę i dotknąć wąsów. Przypalają mu papierosy. Mówi: "Do kaduka, ależ z pani ślicznotka! Po tej stronie raju nie widziałem ładniejszej!". One wtedy wybuchają śmiechem i karcą go żartobliwie. Myślą, że pocałunki ducha się nie liczą.

Panom dokucza. "Ten jegomość złożył w zeszłym tygodniu wizytę całkiem niebrzydkiej panience – oznajmia. – Bukiet bardzo jej się spodobał!". Następnie kieruje wzrok na żonę i gwiżdżąc pod nosem, dodaje: "Taaakie buty, ani słowa więcej, umiem dochować tajemnicy!". Dzisiaj wieczorem towarzyszył nam niejaki pan Harvey, który przyszedł w jedwabnym kapeluszu. Peter wziął ów kapelusz i paradował w nim po salonie. "Patrzcie, jaki ze mnie elegant. Jestem Peter Quick z Savile Row. Szkoda, że nie widzą mnie inne duchy". Pan Harvey pozwolił mu zatrzymać kapelusz, za co Peter był niezmiernie wdzięczny. Kiedy jednak wrócił za kotarę, nachylił się ku mnie i spytał szeptem: "Co mam z nim teraz zrobić? Wsadzić do nocnika pani Brink?". Parsknęłam śmiechem, co nie uszło uwadze obecnych i musiałam zawołać, że Peter mi dokucza.

Kiedy później zajrzeli za zasłonę, oczywiście nic tam nie było i wszyscy kręcili głowami, wyobrażając sobie, że Peter wrócił w zaświaty w kapeluszu pana Harveya. Kapelusz znalazł się w przedpokoju; miał zniszczone rondo i dziurawe denko. Pan Harvey doszedł do wniosku, że pewnie był zbyt "namacalny", by przetrwać podróż w zaświaty i że Peter wykazał zadziwiającą odwagę, próbując go zabrać. Trzymał kapelusz tak, jakby miał w ręku cenny eksponat. Powiedział, że umieści go w gablotce jako trofeum spirytystyczne.

Ruth powiedziała mi potem, że kapelusz nie pochodził wcale z Savile Row, tylko od taniego krawca z Bayswater. I że pan Harvey może udawać bogacza, ale na kapeluszach nie zna się w ogóle.

21 listopada 1874

Jeszcze nie ma północy; jest okropnie zimno i ponuro, a ja czuję się wyczerpana i oszołomiona chloralem, ale w domu panuje spokój, dlatego muszę to napisać. Otrzymałam kolejny znak od duchów Seliny. A gdzież mogę o nim opowiedzieć, jeśli nie tutaj?

Wydarzyło się to, kiedy przebywałam w Garden Court. Poszłam tam dzisiaj rano i zabawiłam do trzeciej, po powrocie zaś swoim zwyczajem udałam się prosto na górę, do pokoju. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. W pomieszczeniu panował mrok, dlatego bardziej wyczułam zmianę, niż ją dostrzegłam. Uderzyła mnie straszna myśl, że może matka znalazła dziennik i go przeczytała.

Ale nie chodziło o dziennik; postąpiwszy kolejny krok do przodu, zrozumiałam. Na biurku stały kwiaty w wazonie przestawionym z półki nad kominkiem. Były to kwitnące gałązki drzewka pomarańczowego… drzewko pomarańczowe, w samym sercu angielskiej jesieni!

Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Stałam w płaszczu, z rękawiczkami w zaciśniętej pięści. Płonął ogień w kominku, powietrze było ciepłe i przesycone aromatem kwiatów: to właśnie ów zapach musiał zwrócić moją uwagę, gdy tylko weszłam do pokoju. Zadrżałam. Chciała zrobić mi przyjemność, pomyślałam, a przeraziła mnie śmiertelnie. Kwiaty wzbudziły we mnie paniczny strach!

Ależ z ciebie idiotka, zawstydziła mnie kolejna myśl. A kapelusze taty na wieszaku? Kwiaty z całą pewnością pochodzą od Priscilli. Musiała przysłać je z Włoch… Podeszłam do wazonu i wtuliłam w nie twarz. Prezent od Pris, pomyślałam. Od Pris. I ogarnęło mnie rozczarowanie, równie dotkliwe jak poprzedni strach.

Mimo to nadal nie byłam pewna. Uznałam, że muszę to wyjaśnić. Odstawiwszy wazon, zadzwoniłam po Ellis i spacerowałam po pokoju, dopóki nie usłyszałam pukania. Ale to nie była Ellis: zamiast niej zjawiła się Vigers, jakby bledsza i szczuplejsza niż zwykle, z rękawami podwiniętymi do łokci. Wyjaśniła, że Ellis nakrywa do stołu, i tylko ona lub kucharka mogły przyjść na moje wezwanie.

– Nie szkodzi – odrzekłam. – Wszystko jedno. – Kto przyniósł te kwiaty? – zapytałam.

Obrzuciła bezmyślnym spojrzeniem biurko i wazon, po czym znów popatrzyła na mnie.

– Że jak, panienko?

Kwiaty! Przecież nie było ich tu, kiedy wychodziłam. Ktoś przyniósł je do domu i ustawił w wazonie z majoliki. Ona? Nie, nie ona. Czy spędziła w domu cały dzień? Tak jest. Wobec tego musiał przyjść posłaniec z przesyłką. Od kogo nadeszła? Od mojej siostry, panny Priscilli -pani Barclay – z Włoch?

Vigers nie miała pojęcia.

Zapytałam, czy ma pojęcie o czymkolwiek. Kazałam jej sprowadzić Ellis. Posłusznie zbiegła na dół, po czym obie stanęły w drzwiach i patrzyły, jak krążę po pokoju, gestykulując nerwowo. Kwiaty! Kwiaty! Kto przyniósł je do mojego pokoju i postawił w wazonie? Kto odebrał paczkę przysłaną przez siostrę?

Paczkę, panienko? – Nie było żadnych paczek. Żadnych paczek od Priscilli? Od nikogo. Ponownie owładnął mną strach. Podniosłam rękę do ust; jej drżenie nie uszło uwagi Ellis. Zapytała, czy ma zabrać kwiaty. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam, co rzec ani jak się zachować. Pokojówki spoglądały na mnie wyczekująco. Nagle z dołu usłyszałam trzaśniecie drzwi i szelest matczynej sukni.

– Ellis? Ellis, czy ty tam jesteś? – Matka dzwoniła na nią i zirytowana długim czekaniem wyszła na korytarz.

– Dosyć już, wystarczy! – powiedziałam szybko. – Zostawcie kwiaty i idźcie!

Ale matka okazała się szybsza niż ja. Popatrzywszy w górę, zobaczyła obie pokojówki stojące w progu mojego pokoju.

– O co chodzi, Ellis? Czy to ty, Margaret? – Na schodach zabrzmiały jej kroki. Usłyszałam, jak Ellis odwraca się i mówi, że panna Margaret pyta o kwiaty. Kwiaty? Jakie znowu kwiaty?

– Nic się nie stało, mamo! – zawołałam. Ellis i Vigers nadal sterczały w drzwiach. – Idźcie sobie – poleciłam. – No idźcie.

Ale matka wyrosła za ich plecami, zastępując drogę. Spojrzała na mnie, a potem na biurko.

– Cóż za śliczny bukiet! – Ponownie przeniosła na mnie wzrok. – O co chodzi? – zapytała. – Dlaczego jesteś taka blada? I dlaczego tu tak ciemno?

Kazała Vigers zapalić lampę.

Odrzekłam, że nic się nie stało. Pomyliłam się i niepotrzebnie zawracałam głowę służącym.

– Pomyliłaś się – powtórzyła matka. – A cóż to ma znaczyć? Ellis?

– Panna Prior mówiła, że nie wie, kto przyniósł kwiaty, pszepani.

– Nie wie? Margaret, jak możesz tego nie wiedzieć?

Odpowiedziałam, że wiem, tylko coś mi się pomieszało. Powiedziałam… powiedziałam, że sama przyniosłam kwiaty. Nie patrząc jej w oczy, widziałam wyraźnie, jak marszczy brwi. Wreszcie mruknęła coś do pokojówek, które natychmiast opuściły pokój, po czym weszła do środka i zamknęła drzwi. Poczułam się nieswojo: zwykle zagląda tu tylko wieczorami. Zapytała, co to za brednie. Wciąż unikając jej wzroku, odrzekłam, że to nie żadne brednie, lecz niemądra pomyłka. I lepiej niech idzie, bo muszę zdjąć buty i zmienić suknię. Zaczęłam krzątać się po pokoju, powiesiłam płaszcz i upuściłam rękawiczki. Podniosłam je, po czym upuściłam ponownie.

Jak to: pomyłka? Jak mogłam kupić kwiaty, a potem o tym zapomnieć? Gdzie ja miałam głowę? I jak mogłam stracić panowanie nad sobą w obecności pokojówek…

Odpowiedziałam, że wcale nie straciłam panowania nad sobą; głos zadrżał mi jednak niebezpiecznie. Podeszła trochę bliżej. Wykonałam niezdarny gest, kładąc sobie dłoń na ramieniu, zanim zdążyła zacisnąć na nim palce, i stanęłam do niej bokiem. Wówczas mój wzrok padł na kwiaty i złowiłam w nozdrza ich zapach, mocniejszy niż przedtem. Odwróciłam się gwałtownie. Jeśli matka zaraz stąd nie wyjdzie, pomyślałam, rozpłaczę się albo ją uderzę!

Ona jednak nie dawała za wygraną.

– Dobrze się czujesz? – spytała, a gdy milczałam, sama odpowiedziała: – Niedobrze.

Widziała, co się święci. Zbyt często przebywałam poza domem, co dla mnie niewskazane. Sama się prosiłam o nawrót choroby.

– Ale ja czuję się doskonale! – zaoponowałam.

Doskonale? Czy aby na pewno słyszę swój głos? Czy zdaję sobie sprawę, jak rozmawiałam ze służącymi? Pewnie siedzą teraz na dole i szepczą…

– Nie jestem chora! – wykrzyknęłam. – Jestem zdrowa jak ryba, a po mojej chorobie nie zostało ani śladu! Wszyscy tak mówią. Pani Wallace też.

Pani Wallace nie widziała mnie w takim stanie, odparła kategorycznie matka. Nie widziała, jak wracam z Millbank, blada niczym upiór. Nie widziała, jak do późnych godzin nocnych przesiaduję przy biurku, napięta i niespokojna…

Słuchając jej, zrozumiałam, że pomimo podejmowanych przeze mnie środków ostrożności, pomimo mej skrytości i milczenia, obserwowała mnie tak, jak czynią to panna Ridley i panna Haxby. Odrzekłam, że zawsze cierpiałam na bezsenność, nawet przed śmiercią taty, nawet w dzieciństwie. I że to o niczym nie świadczy, a poza tym lekarstwo zawsze przynosi mi spodziewaną ulgę. Natychmiast oświadczyła, że w dzieciństwie nadmiernie mi pobłażano. Zbyt dużo czasu spędzałam z ojcem, który psuł mnie niemiłosiernie, co spowodowało wzmożony żal po jego utracie.

– Zawsze to powtarzałam! A teraz znów konsekwentnie zmierzasz w kierunku choroby…

W odpowiedzi krzyknęłam, że jeśli nie zostawi mnie w spokoju, to naprawdę się rozchoruję! Pospiesznie podeszłam do okna i stanęłam twarzą do szyby. Nie pamiętam, jak to skomentowała: puściłam jej słowa mimo uszu, nie siląc się na odpowiedź. Wreszcie poleciła mi zejść na dół, aby dotrzymać jej towarzystwa, a jeśli nie zrobię tego w ciągu dwudziestu minut, przyśle Ellis. I wyszła.

Stałam, wyglądając przez okno. Na rzece zobaczyłam łódź, na której jakiś mężczyzna uderzał młotkiem w blachę. Śledziłam ruchy jego ramienia, które na przemian wznosiło się i opadało. Iskry uciekały spod młotka, lecz huk docierał do mnie z pewnym opóźnieniem: nim zdążył wybrzmieć do końca, młotek ponownie wędrował w górę.

Naliczywszy trzydzieści uderzeń, zeszłam do matki.

Nie odezwała się ani słowem, widziałam jednak, że uważnie spogląda na moje dłonie i twarz, próżno wypatrując oznak słabości. Później spokojnie poczytałam jej "Małą Dorrit", a teraz siedzę przy przygaszonej lampie, starannie zapisując to wszystko – pomimo chloralu pewnie trzymam pióro. Mogłaby przycisnąć ucho do drzwi, a i tak nie złowiłaby najlżejszego szmeru. Mogłaby uklęknąć i zajrzeć przez dziurkę od klucza. Zasłoniłam ją kawałkiem tkaniny.

Gałązki drzewka pomarańczowego stoją na wprost mnie. W dusznym pokoju ich intensywna woń przyprawia mnie o zawrót głowy.

23 listopada 1874

Dzisiaj ponownie odwiedziłam czytelnię stowarzyszenia spirytystów. Raz jeszcze chciałam przeczytać historię Seliny, spojrzeć na niepokojący portret Petera Quicka i stanąć przed gablotą z odlewami. Naturalnie wyglądała tak samo jak ostatnio, zakurzone bryły wosku i gipsu tkwiły na swoich miejscach.

Kiedy tak stałam, przyglądając im się uważnie, przyszedł do mnie pan Hither, tym razem obuty w tureckie sandały, z kwiatem w butonierce. Oznajmił, że wraz z panną Kislingbury spodziewali się mojego powrotu ("I oto znowu gości pani u nas, cóż za radość!"). Następnie zlustrował mnie bacznym spojrzeniem.

– Ale cóż to? Skąd ta ponura mina? Widzę, że nasze eksponaty skłaniają panią do myślenia. To dobrze. Nie powinny jednak wzbudzać w pani smutku, panno Prior, lecz wywoływać na twarzy uśmiech.

Uśmiechnęłam się, na co odpowiedział mi tym samym, spoglądając na mnie z niespotykaną szczerością i życzliwością. Jako że czytelnia świeciła pustką, spędziliśmy na rozmowie blisko godzinę. Zapytałam go między innymi, od jak dawna określa się mianem spirytysty i co sprawiło, że nim został.

– Mój brat wstąpił do stowarzyszenia pierwszy – odpowiedział. – Uważałem go za bardzo naiwnego: wierzyć w takie bzdury! Twierdził, że widział naszych rodziców w niebie, skąd śledzą wszystkie nasze poczynania. W życiu nie wyobrażałem sobie czegoś bardziej absurdalnego!

Co zatem wpłynęło na zmianę jego nastawienia? Po chwili wahania pan Hither odrzekł, że jego brat umarł. Natychmiast pospieszyłam z kondolencjami, on jednak potrząsnął głową i mało się nie roześmiał.

– Ależ proszę tak nie mówić, nie tutaj. Albowiem w ciągu miesiąca od swojej śmierci brat mój powrócił. Przyszedł i mnie objął, równie rzeczywisty jak teraz pani, bardziej krzepki niż za życia i bez żadnych śladów choroby. Przyszedł i kazał mi uwierzyć. Ja jednak nadal wzbraniałem się przed przyjęciem prawdy. Wytłumaczyłem sobie jego wizytę jako projekcję własnej fantazji; tak samo postąpiłem z kolejnymi znakami. To zdumiewające, ileż człowiek potrafi sobie wytłumaczyć, tkwiąc w swoim uporze! Lecz wreszcie przejrzałem na oczy. Teraz brat jest moim najdroższym przyjacielem.

– I jest pan świadomy ciągłej obecności duchów? – zapytałam.

Ach, owszem, jeśli to do niego przychodzą. Nie posiada mocy potężnego medium.

– Chwytam ledwie namiastkę, "półcień, mistyczną wzmiankę", jak powiada pan Tennyson, a nie całą perspektywę. Słyszę poszczególne nuty, czasem prostą melodię, o ile mi się poszczęści. Inni, panno Prior, słyszą całe symfonie.

Być świadomym obecności duchów…

– Ależ z chwilą, gdy je pani zobaczy, nie ma już innego wyjścia! Chociaż… – Uśmiechnął się. – Niekiedy widok ów bywa przerażający.

Skrzyżował ręce na piersi, a następnie podał mi osobliwy przykład. Powiedzmy, że dziewięć dziesiątych mieszkańców Anglii cierpi na przypadłość, która uniemożliwia im rozpoznanie, dajmy na to, czerwieni. Poprosił, bym wyobraziła sobie, że do nich należę. Jadę przez Londyn, widzę błękitne niebo, żółte kwiaty i dochodzę do wniosku, że świat jest nad wyraz piękny. Nie mam pojęcia, iż moja dolegliwość nie pozwala mi w pełni docenić jego uroku, kiedy zaś usłyszę o tym od specjalisty, sądzę, że mam do czynienia z głupcem. Przyjaciele gorliwie przyznają mi rację, podobnie gazety. Wszystko, co czytam, utwierdza mnie w przekonaniu, że wspomniany specjalista jest człowiekiem niespełna rozumu, co zresztą potwierdzają karykatury w "Punchu"! Bawią mnie do łez, i bardzo jestem z siebie zadowolona.

– Wówczas przychodzi ranek – ciągnął pan Hither – kiedy budzi się pani z wyleczonym wzrokiem. Dostrzega pani skrzynki pocztowe i usta, maki, wiśnie oraz mundury gwardzistów. Jednym słowem wszystkie cudowne odcienie czerwieni: purpurę, szkarłat, rubin, cynober, goździki, róże… Zdjęta podziwem i strachem zrazu chce pani zasłonić oczy. Potem zaczyna pani patrzeć i opowiada o tym bliskim, którzy ją wyszydzają, trapią się, gniewają i odsyłają do lekarza. To bardzo trudne doświadczenie. A jednak – niechże pani sama przyzna, panno Prior – czy po czymś takim mogłaby pani ponownie spojrzeć na świat i zobaczyć tylko błękit, żółć oraz zieleń?

Milczałam, gdyż jego słowa skłoniły mnie do głębokiego namysłu.

– A jeśli przyjmiemy, iż taka osoba rzeczywiście istnieje? – spytałam wreszcie, myśląc rzecz jasna o Selinie. – Jeśli ona widzi czerwień. Co powinna zrobić?

– Musi szukać podobnych do siebie – odrzekł natychmiast. – Oni wskażą jej właściwą drogę i uchronią od niebezpieczeństw…

Zdolności medium to poważna sprawa, która niestety wciąż nie cieszy się należytym zrozumieniem. U wspomnianej osoby wystąpią liczne zmiany na ciele oraz umyśle. Stanie na progu tamtego świata i będzie mogła zajrzeć do środka, lecz oprócz mądrych przewodników, gotowych jej służyć radą, napotka również złe, natrętne duchy, które pod pozorem życzliwości zapragną wykorzystać ją do własnych celów. Będzie musiała zaprowadzić je do ziemskich dóbr, które utraciły, a które nade wszystko pragną odzyskać…

Zapytałam, co zrobić, aby się przed tym ustrzec. Pan Hither odparł, że należy wykazać ostrożność w doborze przyjaciół.

– Ileż dziewcząt zostało doprowadzonych do rozpaczy – ba, nawet szaleństwa! – wskutek niewłaściwego użycia ich mocy! Każe im się przywoływać duchy dla rozrywki, czego w żadnym razie czynić nie należy. Każe im się zbyt często uczestniczyć w seansach, w przypadkowym gronie, co je męczy i prowadzi do demoralizacji. Niekiedy za czyimś podszeptem robią to w samotności: trudno o gorszy sposób wykorzystania ich talentów. Znałem kiedyś człowieka, młodzieńca ledwie, z bardzo dobrej rodziny. Poznałem go, gdyż trafił pod opiekę mojego znajomego księdza, który pracował w szpitalu. Znaleziono go bliskiego śmierci, z paskudną raną na szyi. Opowiedział memu przyjacielowi zadziwiającą historię. Był biernym skrybą; zna pani to określenie? Za namową bezmyślnego kolegi siadał z kartką i piórem, a po pewnym czasie za sprawą mimowolnych ruchów ręki mógł zapisywać wiadomości z zaświatów…

Zdaniem pana Hithera jest to niezwykła umiejętność często wykorzystywana przez media, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Ów młodzieniec okazał się wszakże bardzo nierozważny. Czynił to sam, nocą, przez co wiadomości poczęły napływać coraz szybciej. Zdarzało się, że budziły go ruchy ręki bezładnie drgającej na kołdrze. Trwało to dopóty, dopóki nie włożył w nią pióra i nie pozwolił pisać wówczas zapełniała zdaniami kartki, ściany pokoju, a nawet jego własne ciało! Pisał, aż palce pokrywały mu się pęcherzami. Początkowo sądził, że wiadomości pochodzą od jego zmarłych krewnych, ale żadna poczciwa dusza nie dręczyłaby medium tak bezlitośnie. Wszystko było dziełem jednego, złośliwego ducha.

Duch ów ujawnił się wreszcie w przerażający sposób.

– Przybrawszy postać ropuchy, wstąpił w ciało młodzieńca, o tutaj – pan Hither lekko dotknął swojego barku – tuż przy szyi. Nieszczęśnik znalazł się w jego mocy, panno Prior. Był całkowicie bezradny wobec podszeptów, które zmuszały go do najstraszliwszych czynów… Była to istna tortura. Wreszcie duch kazał młodzieńcowi wziąć brzytwę i odciąć sobie palec. Mężczyzna posłusznie chwycił brzytwę, lecz zamiast odciąć palec, przystawił ją sobie do szyi. Rozumie pani, usiłował pozbyć się ducha, w wyniku czego trafił do szpitala. Tam go odratowano, lecz nadal pozostawał w mocy siły nieczystej. Wrócił do dawnych nawyków i koniec końców uznano go za niespełna rozumu. O ile wiem, obecnie przebywa w zakładzie dla obłąkanych. Nieszczęsny! Jego losy potoczyłyby się inaczej, gdyby tylko poszukał ludzi podobnych do siebie, którzy ofiarowaliby mu mądrą radę…

Pamiętam, że przy ostatnich słowach zniżył głos, spoglądając na mnie znacząco, jakby dając do zrozumienia, że ma na myśli Selinę Dawes, o którą tak wypytywałam ostatnim razem. Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, wyraźnie zaciekawiony, co odpowiem. Nie było mi to jednak dane, gdyż przerwała nam panna Kislingbury, która zajrzała do czytelni, wołając pana Hithera.

– Chwileczkę, panno Kislingbury! – odrzekł, po czym kładąc mi dłoń na ramieniu wyszeptał: – Szkoda, że nie możemy dłużej rozmawiać, prawda? Proszę znów do nas zajrzeć. Porozmawiamy przy najbliższej okazji, kiedy nie będę zajęty, dobrze?

Ja również żałowałam, że mnie opuszcza. Chętnie poznałabym jego opinię na temat Seliny. Chciałabym wiedzieć, jak to jest widzieć czerwień, o której tyle opowiadał. Wiem, że początkowo bardzo się bała, choć kiedyś wyznała, że miała szczęście, albowiem otaczali ją mądrzy ludzie, którzy potrafili wykorzystać jej talent i ukierunkowali go należycie.

Przynajmniej tak mówiła. Lecz kogo naprawdę miała? Ciotkę, która zrobiła z niej dziwoląga. Panią Brink z Sydenham, która sprowadzała do niej nieznajomych i powiesiła kotarę, aby sadzać za nią Selinę, przywiązaną do krzesła. Dama ta zazdrośnie trzymała ją przy sobie przez wzgląd na zmarłą matkę, nieświadomie wydając dziewczynę na pastwę Petera Quicka.

Cóż takiego jej zrobił, do czego zmusił, że znalazła się w Millbank?

Kto teraz sprawuje nad nią pieczę? Panna Haxby, panna Ridley, panna Craven. W całym więzieniu nie ma ani jednej życzliwej duszy poza dobrą panią Jelf.

Z sąsiedniego pomieszczenia usłyszałam głosy pana Hithera, panny Kislingbury oraz jeszcze jednej osoby, lecz drzwi do czytelni pozostały zamknięte. W dalszym ciągu stałam przed gablotą z eksponatami; pochyliłam się, żeby lepiej je widzieć. Ręka Petera Quicka wciąż spoczywała na najniższej półce, tępo zakończone palce i obrzmiały kciuk tkwiły tuż przy szybie. Ostatnim razem ta dłoń wydała mi się dotkliwie namacalna, dziś jednak stanęłam z boku, by spojrzeć na nią z innej perspektywy. Odlew kończył się dokładnie na wysokości nadgarstka. Wewnątrz był pusty. Na zażółconej powierzchni wosku wyraźnie dostrzegłam załamania oraz wgłębienia kłykci.

Dotąd myślałam, że to ręka; gwoli ścisłości jest to rodzaj rękawiczki. Zrzucona przed chwilą, nie ostygła jeszcze od ciepła palców. Poczułam się nieswojo, sama w pustej sali. Opuściwszy czytelnię, wróciłam do domu.

Przyszedł Stephen i właśnie słyszę, jak rozmawia z matką podniesionym, zirytowanym głosem. Jutro miała się odbyć rozprawa, ale jego klient uciekł do Francji i policja jest bezradna. Stephen straci wynagrodzenie. Ponownie słyszę jego głos, bardziej donośny niż przedtem.

Dlaczego głosy mężczyzn niosą się wyraźnie, podczas gdy głosy kobiece tak łatwo stłumić?

24 listopada 1874

Wybrałam się do Millbank i Seliny. Najpierw odwiedziłam jedną lub dwie kobiety, ostentacyjnie zapisując ich słowa w notatniku, po czym udałam się do niej. Od razu spytała, co myślę o kwiatach. Przysłała je, żeby przypomnieć mi o Włoszech, o tamtejszych upalnych dniach.

– Duchy je przyniosły. Postoją miesiąc i nie zwiędną. Wyznałam, że budzą mój strach.

Spędziłam z nią pół godziny. Wreszcie rozległo się trzaśniecie furty prowadzącej do sektora i z korytarza dały się słyszeć czyjeś kroki.

– Panna Ridley – powiedziała cicho Selina. Stanęłam przy kracie i gdy strażniczka przechodziła obok, dałam jej znak, żeby mnie wypuściła.

– Do widzenia, Dawes – powiedziałam.

Selina stała z dłońmi splecionymi przed sobą i potulnym wyrazem twarzy.

– Do widzenia, panno Prior – odrzekła, dygając. Wiem, że zrobiła tak przez wzgląd na strażniczkę.

Patrzyłam, jak panna Ridley zamyka kratę i przekręca klucz w opornym, więziennym zamku. Wiele bym dała, aby był to mój klucz.

2 kwietnia 1873

Peter mówi, że trzeba mnie wiązać. Zjawiwszy się dziś wieczorem, mocno ścisnął mnie za rękę i wyszedł zza kotary. "Nie mogę wejść pomiędzy was – powiedział – dopóki nie wypełnię danego mi zadania. Wiecie, że mam głosić prawdy spirytyzmu. Niestety, w tym mieście jest dużo niedowiarków, którzy wątpią w istnienie duchów. Wyszydzają oni talenty mediów, uważając seanse za czcze przebieranki. Owa atmosfera zwątpienia i niewiary nie sprzyja naszym odwiedzinom". Wówczas pani Brink odpowiedziała: "Tutaj nie ma niedowiarków, Peter, możesz przyjść do nas, jak zwykłeś przedtem", na co odrzekł: "Nie, najpierw muszę zrobić coś jeszcze. Spójrzcie na medium i napiszcie o tym, wówczas może niedowiarki przejrzą na oczy". I chwyciwszy kotarę, odsunął ją powoli…

Nigdy dotąd tego nie robił. Mimo transu poczułam na sobie spojrzenia obecnych. "Widzicie ją?" – zapytała jakaś kobieta.

"Widzę jej zarys na krześle" – zabrzmiała odpowiedź. "Wasze spojrzenia sprawiają jej ból – oznajmił Peter. – Istnieje wszakże jeszcze jedna rzecz, która potwierdzi moją prawdomówność. Otwórzcie szufladę w stole i przynieście mi to, co tam znajdziecie". Usłyszałam szelest otwieranej szuflady. "Tu są sznurki" – powiedział czyjś głos. "Tak, podajcie je" – polecił Peter. Następnie przywiązał mnie do krzesła ze słowami: "Musicie to robić podczas każdego seansu. Jeśli nie, próżno będziecie na mnie czekać". Związał moje kostki i nadgarstki, po czym założył mi opaskę na oczy. Następnie wyszedł na środek pokoju i usłyszałam szuranie krzesła. "Chodź ze mną" – powiedział. Przyprowadził do mnie damę, niejaką pannę d'Esterre. "Czy widzi pani, panno d'Esterre, jak zacisnąłem więzy? Proszę sprawdzić, czy uczyniłem to dostatecznie mocno. Niech pani zdejmie rękawiczkę". Kobieta zsunęła rękawiczkę i poczułam na przegubie jej palce. Peter ścisnął je swą gorącą dłonią. "Ona drży!" – zawołała panna d'Esterre. "Czynię to przez wzgląd na jej dobro" – oznajmił Peter. Odesłał na miejsce pannę d'Esterre, nachylił się ku mnie i szepnął: "Robię to dla ciebie". "Tak, Peter" – odpowiedziałam. "Jestem twoją siłą" – dodał, na co odrzekłam, że wiem.

Następnie zasłonił mi usta jedwabną taśmą, zaciągnął zasłonę i wkroczył pomiędzy zebranych. "Sam nie wiem, Peter – powiedział jakiś mężczyzna – czuję się bardzo niezręcznie. Czy więzy nie osłabią mocy panny Dawes?". Peter wybuchnął śmiechem. "Ależ byłaby kiepskim medium, gdyby parę jedwabnych sznurków miało wpłynąć na jej moc!". Dodał, że więzy krępują moje ciało, lecz nie ducha, który żadną miarą nie da się skrępować. Żadne więzy ani zamki nie są przeszkodą dla ducha.

Kiedy jednak przyszli mnie rozwiązać, zobaczyli, że sznurki poprzecinały mi skórę aż do krwi. "Cóż za okrutnik – zawołała Ruth – tak krzywdzić moją biedną panią! Panno d'Esterre, pomoże mi pani zaprowadzić pannę Dawes do jej pokoju?". Poszły ze mną na górę, gdzie Ruth nasmarowała zranione miejsca maścią. Panna d'Esterne trzymała słoik. Wyznała, iż Peter zdumiał ją niezmiernie, prosząc, by towarzyszyła mu za kotarę. Ruth wyjaśniła, że musiał dostrzec w niej coś szczególnego, czego nie miała żadna z pozostałych dam. Panna d'Esterre popatrzyła na nią, a potem na mnie. "Naprawdę tak sądzicie? – spytała, po czym dodała: – Istotnie, czasem czuję to w sobie", i utkwiła wzrok w podłodze.

Ruth nie spuszczała z niej oczu. "Ruth ma rację – odezwałam się nieoczekiwanie, zdziwiona własnymi słowami. – Peter nie bez przyczyny wybrał właśnie panią. Może powinna pani przyjść i zobaczyć go po raz drugi, dyskretniej. Chciałaby pani? Przyjdzie pani, abym spróbowała znów go przywołać, tylko dla nas dwu?". Panna d'Esterre w milczeniu spoglądała na słoik z maścią. "Proszę pomyśleć o nim dziś wieczorem – powiedziała po chwili Ruth – gdy będzie pani sama w cichym pokoju. Spodobała mu się pani. Może się zdarzyć, że zapragnie odwiedzić panią bez udziału medium. Lepiej jednak, by stało się to tutaj, w obecności panny Dawes, niż w zaciszu ciemnej sypialni", na co panna d'Esterre odparła pospiesznie: "Będę dzisiaj spać z siostrą". "Znajdzie panią i tam" – odrzekła Ruth, po czym zakręciła słój i powiedziała do mnie: "Zaraz będzie panience lepiej". Panna d'Esterre bez słowa zeszła na dół.

Gdy poszłam do pani Brink, myślałam o niej przez cały czas.

28 listopada 1874

Wizyta w Millbank – coś okropnego, aż wstydzę się o tym pisać.

Przy furcie żeńskiego więzienia czekała na mnie grubo ciosana panna Craven: przysłano ją zamiast panny Ridley, którą obowiązki zatrzymały gdzie indziej. Ucieszyłam się na jej widok. Dobrze, pomyślałam. Każę zaprowadzić się do celi Seliny, a panna Ridley i panna Haxby nie muszą o tym wiedzieć…

Ale nie poszłyśmy prosto do cel, gdyż panna Craven zapytała po drodze, czy nie chciałabym obejrzeć najpierw jakiejś innej części więzienia.

– Czy może woli pani od razu iść do kobiet? – dodała. Oprowadzała mnie po raz pierwszy i pewnie chciała dostarczyć mi szczególnych atrakcji. Lecz jej głos zabrzmiał znacząco, co skłoniło mnie do podejrzeń, że otrzymała polecenie, aby nie spuszczać z oka kłopotliwej wizytującej. Postanowiłam mieć się na baczności. Powiedziałam, by prowadziła mnie dokąd zechce; więźniarki mogą przecież jeszcze chwilę zaczekać.

– Z całą pewnością, proszę pani – zgodziła się panna Craven.

Zaprowadziła mnie do łaźni i magazynu więziennych ubrań.

Niewiele można powiedzieć o tych pomieszczeniach. Pośrodku łaźni stoi wielkie koryto, w którym odbywa się zbiorowa kąpiel tuż po przyjęciu skazanych do więzienia, dzisiaj puste, jeśli nie liczyć pół tuzina czarnych robaków pełzających w grubej warstwie brudnego osadu. W magazynie leżą brunatne suknie i białe czepki we wszystkich możliwych rozmiarach oraz pudła z butami powiązanymi za sznurowadła. Panna Craven uniosła parę, która jej zdaniem pasowałaby na mnie – trzewiki były naprawdę gigantyczne; odniosłam wrażenie, że strażniczka uśmiecha się pod nosem. Powiedziała, że więzienne buty są bardzo solidne, solidniejsze nawet od żołnierskich. Kiedyś jedna z więźniarek pobiła strażniczkę i zbiegła, odebrawszy jej klucze i płaszcz. Niezatrzymywana przez nikogo dotarła do wyjścia, gdzie strażnik rozpoznał ją właśnie po trzewikach – i tak niedoszła uciekinierka została ujęta i osadzona w ciemnicy.

Uraczywszy mnie tą historią, panna Craven wrzuciła buty z powrotem do pudła i wybuchnęła śmiechem. Następnie przeszłyśmy do pomieszczenia o nazwie "Pokój Rzeczy Własnych". Jest to depozytornia (dotąd nie przyszło mi do głowy, że przecież musi istnieć coś takiego), gdzie przechowuje się należące do więźniarek suknie, kapelusze, buty oraz drobiazgi rekwirowane po przyjeździe do Millbank.

Owo miejsce i znajdujące się w nim przedmioty mają w sobie coś niezwykłego, a zarazem potwornego. Zgodnie z powszechnym tu zamiłowaniem do geometrii ściany tworzą kształt sześciokąta. Od sufitu do podłogi ciągną się półki zastawione pudłami z szarego kartonu wzmocnionego na krawędziach mosiężnymi okuciami; są podłużne, wąskie i mają tabliczki z nazwiskami więźniarek. Przypominają małe trumny. Ogólnie rzecz biorąc, pomieszczenie wywarło na mnie przygnębiające wrażenie, wygląda bowiem jak dziecięce mauzoleum albo kostnica.

Wzdrygnęłam się, co nie uszło uwagi panny Craven.

– Niesamowite, prawda? – odezwała się, wspierając ręce na biodrach i patrząc dookoła. – Wie pani, co myślę, kiedy tu wchodzę? Myślę sobie: bzz, bzz. To samo musi czuć pszczoła lub osa, wracając do swego przytulnego gniazdka.

Stałyśmy obok siebie, spoglądając na półki. Zapytałam, czy każda z więźniarek ma tu swoje pudełko.

Okazuje się, że każda. Znajdzie się jeszcze nawet kilka zapasowych.

Panna Craven podeszła do półek, wybrała na chybił trafił jedno pudło i postawiła przed sobą: w pokoju są też biurko oraz krzesło. Spod uniesionej pokrywy doleciał zapach siarki. Strażniczka wyjaśniła, że muszą gotować wszystkie przechowywane ubrania, gdyż większość jest zawszona. Niestety, niektóre rzeczy "znoszą to gorzej niż inne".

Wyjęła ubranie znajdujące się wewnątrz pudła. Była to cienka, wzorzysta suknia, której dezynfekcja najwyraźniej nie wyszła na dobre, gdyż kołnierzyk wisiał w strzępach, a mankiety wydawały się spalone do cna. Pod spodem leżały znoszone, czerwone buty ze skóry, komplet pożółkłej bielizny, kapelusz ze szpilką ozdobioną łuszczącą się perełką oraz sczerniała obrączka. Zerknęłam na tabliczkę z nazwiskiem. "Mary Breen". Odwiedziłam ją kiedyś; miała na ramieniu ślady własnych zębów będące rzekomo szczurzymi ugryzieniami.

Kiedy panna Craven zamknęła pudło i odłożyła je z powrotem na półkę, podeszłam do ściany, przeglądając od niechcenia tabliczki z nazwiskami. Strażniczka ruszyła przed siebie, otwierając wieka i zaglądając do środka.

– To niesamowite – powiedziała – jak żałosne śmieci kryją niektóre z nich.

Stanęłam obok niej i zerknęłam do kolejnego. Zobaczyłam zrudziałą, czarną suknię, płócienne pantofle oraz klucz zawieszony na sznurku. Ciekawe, do jakich drzwi pasował. Panna Craven zamknęła pudło, cmokając pod nosem.

– Nie ma nawet chustki na głowę.

Poszłam za nią, błądząc wzrokiem po pudłach. W jednym z nich znajdowała się bardzo ładna sukienka i aksamitny kapelusz z wypchanym ptakiem błyskającym szklanym oczkiem, bielizna natomiast była tak czarna i podarta, jakby zadeptał ją tabun koni. W innym tkwiła halka upstrzona brązowymi plamami; zadrżałam, domyślając się, że są to plamy krwi. Widok zawartości kolejnego pudła przyprawił mnie o wstrząs: oprócz sukni, halek, butów i pończoch leżały tam bowiem kasztanowe włosy, przypominające koński ogon tudzież dziwaczny biczyk. Były to włosy obcięte tuż po przyjeździe do więzienia.

– Trzyma je na perukę – oznajmiła panna Craven. – Próżny trud! To włosy Chaplin, pamięta pani? Trucicielka, która cudem uniknęła stryczka. Kiedy wyjdzie, jej piękne, rude włosy będą już zupełnie siwe!

Zamknęła pudło i rzuciła je na półkę wyćwiczonym, poirytowanym gestem. Jej własne włosy wystające miejscami spod czepka miały barwę mysiego futerka. Przypomniałam sobie, jak rejestratorka dotykała obciętych splotów Cyganki, Czarnookiej Sue; oczami wyobraźni zobaczyłam, jak wraz z panną Craven szepczą nad mizernym dobytkiem więźniarek: "No przymierz, co ci szkodzi! Twój kochaś byłby zachwycony! Przecież nikt nie zauważy!".

Obraz i szepty były tak sugestywne, że musiałam przycisnąć palce do twarzy, aby je odpędzić; kiedy ponownie spojrzałam na pannę Craven, rechotała już nad zawartością kolejnego pudła. Obserwowałam ją przez chwilę, uderzona ohydą przepatrywania owych smętnych, uśpionych szczątków dawnego życia. Zupełnie jakbyśmy istotnie miały przed sobą trumny i bez żenady zaglądały do środka, podczas gdy nieświadome niczego matki trwały w żałobie tuż nad naszymi głowami. Owo zajęcie miało jednak w sobie coś fascynującego, toteż gdy panna Craven przeszła od niechcenia do następnej półki, mimowolnie podążyłam za nią. Obejrzałyśmy pudła Agnes Nash, tej od monet, i biednej Ellen Power. Wśród rzeczy tej ostatniej znajdowało się zdjęcie dziewczynki, pewnie wnuczki. Być może Power liczyła, że postawi je w celi.

Naraz wpadła mi do głowy nieunikniona myśl i poczęłam błądzić wzrokiem po tabliczkach z nazwiskami, szukając pudełka Seliny. Jak by to było obejrzeć jego zawartość? Przyszło mi do głowy, że z całą pewnością dostrzegłabym coś – nie wiem, co – stanowiącego jej własność bądź integralną część, coś, co pomogłoby rozwiązać dręczącą zagadkę i przybliżyć mnie do samej Seliny… Panna Craven przeglądała kolejne pudła, wykrzykując nad żałosnymi lub ładnymi ubraniami, tudzież wyszydzając niemodny krój sukni czy bluzki. Stałam blisko niej, lecz nie patrzyłam na to, co pokazywała, tylko wyżej, na półki. Spytałam o porządek, w jakim ustawiono pudełka.

W momencie gdy strażniczka przystąpiła do szczegółowych objaśnień, znalazłam to, czego szukałam. Pudło Seliny stało dość wysoko, poza zasięgiem panny Craven; dostrzegłam opartą o półki drabinę, z której dotychczas nie skorzystała. Zobaczyłam jak wyciera palce, gotowa zakończyć oględziny i zaprowadzić mnie do cel. Oparłszy ręce na biodrach, podniosła wzrok i usłyszałam, jak mruczy pod nosem: bzzz, bzzz…

Musiałam jej się pozbyć i przyszło mi do głowy tylko jedno możliwe rozwiązanie.

– Ach! – zawołałam, unosząc rękę do czoła. – Ach, od tego patrzenia zakręciło mi się w głowie! – Szczerze powiedziawszy, nie było to dalekie od prawdy, gdyż prawie osłabłam ze strachu i musiałam chyba zblednąć, bo na widok mojej twarzy panna Craven krzyknęła i podbiegła bliżej. Nie odrywałam dłoni od czoła. Nie, nie zemdleję, ale czy byłaby tak dobra i przyniosła mi… jeśli to możliwe… szklankę wody?

Posadziła mnie na krześle.

– Nie wiem, czy mogę zostawić panią bez opieki – powiedziała. – W gabinecie lekarza są sole trzeźwiące, tylko że to kawałek stąd i chwilę potrwa, zanim wezmę klucze od panny Ridley. Jeśli pani zemdleje…

Zapewniłam ją, że nie. Załamała ręce: ów nieoczekiwany zwrot akcji przerósł jej najśmielsze oczekiwania! Następnie spiesznie opuściła pomieszczenie. Usłyszałam brzęk kluczy, szybkie kroki oraz trzaśniecie kraty.

Natychmiast wstałam i chwyciwszy drabinę, przeniosłam ją we właściwe miejsce, po czym wspięłam się po szczeblach, przysunęłam do siebie pudło Seliny i strąciłam wieko.

Mocna, gryząca woń siarki kazała mi odwrócić twarz i przymknąć oczy. Następnie okazało się, że zasłaniam sobą światło, w związku z czym musiałam odchylić się ostrożnie, wspierając policzek o twardą krawędź półki. Dostrzegłam zarys ubrań: kapelusz, płaszcz, suknia z czarnego aksamitu, buty, halki oraz białe, jedwabne pończochy…

Dotykałam wszystkiego po kolei, szukając sama nie wiem czego. Odzież nie kryła w sobie nic szczególnego. Suknia i płaszcz wydawały się nowe, prawie nienoszone. Podeszwy sztywnych, wypolerowanych butów nie miały najmniejszych śladów zdarcia. Nawet proste kolczyki z gagatami, które znalazłam zawiązane w chusteczkę, sprawiały wrażenie prosto ze sklepu, a ich druciki były gładkie i nietknięte rdzą, sama chustka zaś, czarne cudeńko z czarną, jedwabną lamówką, była czysta i wyprasowana. Żaden z przedmiotów nie przykuwał uwagi. Zupełnie jakby chwilę przed aresztowaniem dokonała zakupu w sklepie z odzieżą żałobną. Nie znalazłam ani śladu jej dotychczasowego życia, nic, co nosiłoby jakiekolwiek ślady indywidualności. Nic.

Tak przynajmniej myślałam, kiedy bowiem ostatni raz zajrzałam pod suknię, ujrzałam coś, co tkwiło pod spodem splecione w cieniu niczym śpiący wąż…

Jej włosy. Włosy, splecione w warkocz i związane szorstkim, więziennym szpagatem. Dotknęłam ich palcami. Były ciężkie i suche w dotyku, tak jak sucha jest podobno skóra węży, pomimo jej połysku i śliskości. Padające światło wydobywało ich złocisty odcień, lecz było to złoto gdzieniegdzie przetykane srebrem, a nawet barwą zbliżoną do zieleni.

Przypomniałam sobie portret Seliny oraz misterne zwoje na jej głowie. Czyniły ją rzeczywistą i namacalną. Tymczasem cmentarne tło dusznego pomieszczenia robiło piorunujące wrażenie. Gdyby tak udostępnić im odrobinę powietrza i światła, pomyślałam… I ponownie stanął mi przed oczami obraz szepczących strażniczek. A jeśli przyjdą i zaczną wyśmiewać odcięte sploty albo macać je kanciastymi łapskami?

Ogarnęła mnie niezbita pewność, że jeśli nie zabiorę włosów, czeka je niechybne splugawienie. Chwyciłam warkocz i zwinęłam, chcąc wcisnąć go do kieszeni albo za pazuchę. Nim jednak zdążyłam to uczynić, wciąż odchylona niewygodnie na drabinie, boleśnie zawadziłam policzkiem o brzeg półki. W tym samym momencie usłyszałam w oddali trzaśniecie drzwi oraz szmer głosów. Panna Craven przyprowadziła pannę Ridley! Ze strachu mało nie spadłam z drabiny. Odrzuciłam warkocz od siebie, jak gdyby śpiący wąż ożył i znienacka pokazał zęby, po czym zamknęłam pudło i ciężko zeskoczyłam na podłogę: głosy zbliżały się z każdą chwilą.

Zastały mnie z ręką na oparciu krzesła, rozdygotaną ze wstydu i przerażenia, w zakurzonym płaszczu i z siniakiem od półki na twarzy. Panna Craven przystawiła mi pod nos sole trzeźwiące, lecz w zmrużonych oczach panny Ridley malował się wyraz chłodnej dociekliwości. W pewnej chwili wydało mi się, że obrzuca wzrokiem drabinę, regał oraz pudełka, których w pośpiechu może nie ustawiłam jak należy. Uparcie kierowałam spojrzenie w przeciwną stronę. Popatrzywszy przelotnie na strażniczkę, odwróciłam się i zadrżałam jeszcze mocniej, albowiem dopiero widok owych nagich powiek i bezwzględnego wzroku przyprawił mnie o stan bliski omdlenia. Jednocześnie zrozumiałam, jaki widok ukazałby się oczom panny Ridley, gdyby zjawiła się zaledwie minutę wcześniej. Zobaczyłam go wówczas i widzę nadal, w całym jego potwornym i niezaprzeczalnym wymiarze.

Ujrzałam siebie, starą pannę, bladą, brzydką i spoconą, która stoi na rozchwianej drabinie, ściskając w ręku złocisty warkocz pięknej dziewczyny…

Nie protestowałam, gdy panna Craven przechyliła mi do ust szklankę z wodą. Wiedziałam, że Selina siedzi zasmucona w zimnej celi, ale nie byłam w stanie do niej iść: chyba bym się za to znienawidziła. Oświadczyłam, że tego dnia rezygnuję z wizyt. Panna Ridley poparła moją decyzję, a następnie osobiście odprowadziła mnie do stróżówki.

Kiedy wieczorem czytałam matce, zapytała o ślad widniejący na moim policzku. Popatrzywszy do lustra, zobaczyłam siniak. Nie mogąc dłużej czytać, odłożyłam książkę. Kazałam Vigers napełnić wannę przed kominkiem; położyłam się z podkulonymi nogami, dokładnie oglądając każdy skrawek swego ciała, po czym zanurzyłam twarz w stygnącej wodzie. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam Vigers czekającą z ręcznikiem; jej spojrzenie pociemniało, a twarz wydawała się równie blada, jak moja.

– Zraniła się panienka w policzek – zauważyła. Powiedziała, że zrobi mi okład z octu. Poddałam się zabiegowi, potulna jak dziecko.

Szkoda, że dzisiaj nie było mnie w domu, dodała. Przyszła pani Prior z wizytą, to znaczy pani Helen Prior, moja bratowa. Przyszła z synkiem i bardzo żałowała, że mnie nie ma. Prześliczna kobieta, prawda?

Słysząc to, odepchnęłam jej rękę i powiedziałam, że od octu zrobiło mi się niedobrze. Kazałam jej wylać wodę i przekazać matce, aby przyniosła lekarstwo: chcę natychmiast zażyć moje lekarstwo. Niebawem matka stanęła w drzwiach.

– Co się z tobą dzieje? – spytała.

– Nic, mamo – odpowiedziałam, lecz ręka zadrżała mi tak gwałtownie, że matka wolała sama przytrzymać szklankę, podobnie jak wcześniej panna Craven.

Chciała wiedzieć, czy w więzieniu zdarzyło się coś, co wyprowadziło mnie z równowagi. Jeśli tak, powinnam niezwłocznie zrezygnować z wizyt.

Po jej wyjściu krążyłam po pokoju, załamując ręce. Myślałam sobie: ty głupia… Następnie sięgnęłam po dziennik i zaczęłam przerzucać kartki. Przypomniałam sobie słowa Arthura, że dzieła autorstwa kobiet mogą przybierać jedynie formę "dzienników serca". Sądziłam, że relacje z wypraw do Millbank zadadzą kłam jego opinii, że spiszę swój życiorys w postaci książki pozbawionej wszelkich oznak życia tudzież miłości, będącej tylko katalogiem, swoistą listą wydarzeń. Teraz wszakże widzę, że moje serce niepostrzeżenie wpełzło między stronice; dostrzegam szlak, którym podążało, z każdym dniem coraz wyraźniejszy, aż wreszcie układa się w imię…

SELINA.

Niewiele brakowało, a spaliłabym dziennik, tak jak spaliłam poprzedni. Ale nie mogłam. Kiedy jednak uniosłam głowę, mój wzrok padł na wazon z gałązkami drzewka pomarańczowego: zgodnie z obietnicą zachowały niezmienioną barwę i woń. Podeszłam do biurka i wyjęłam z wody ociekające gałązki, a następnie wrzuciłam je do ognia i patrzyłam, jak płoną. Zachowałam tylko jedną. Włożyłam ją między kartki dziennika. Nie będę ich otwierać. Jeśli to zrobię, jej zapach napłynie do mnie niczym ostrzeżenie, szybki, ostry i niebezpieczny. Jak nóż.

2 grudnia 1874

Nie wiem, jak to opisać. Doprawdy nie wiem, jak siadać, stać, chodzić, mówić bądź wykonywać jakiekolwiek prozaiczne czynności. Przez półtora dnia znajdowałam się w stanie bliskim obłędu. Wezwano doktora, przyszła Helen. Zjawił się nawet Stephen; stanął u wezgłowia i patrzył, jak leżę w koszuli nocnej w łóżku. Słyszałam, jak szepczą, kiedy myśleli, że śpię. Przez cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że poprawa nastąpi z chwilą, gdy zostawią mnie w spokoju, pozwolą bez przeszkód myśleć i pisać. Posadzili Vigers na korytarzu i zostawili otwarte drzwi, na wypadek gdybym wołała, ja jednak po cichutku podeszłam do biurka i wyjęłam dziennik, nareszcie. Tylko w ten sposób mogę zdobyć się na absolutną szczerość, choć zachowanie szyku zdań kosztuje mnie dużo wysiłku.

Zamknęli Selinę w ciemnicy! I to z mojego powodu. Powinnam do niej iść, ale tak bardzo się boję.

Po ostatnim incydencie w więzieniu podjęłam gorzką decyzję o zaprzestaniu wizyt w jej celi. Widziałam, że po tych odwiedzinach tracę jasność myślenia, nie jestem sobą – gorzej, jestem sobą za bardzo, odzyskuję dawną postać, postać Aurory. Kiedy jednak usiłowałam na powrót stać się Margaret, nie mogłam tego uczynić. Odnosiłam wrażenie, jakby się skurczyła, niczym za ciasne ubranie. Nie potrafiłam powiedzieć, co robiła, mówiła, jak się poruszała. Siedziałam z matką, bezwolna niczym kukła. Kiedy przychodziła Helen, nie mogłam na nią patrzeć. A gdy mnie całowała, drżałam, świadoma suchości policzka pod jej wargami.

I tak mijały dni od ostatniej wyprawy do Millbank. Wczoraj poszłam sama do National Gallery, w nadziei, że obrazy zajmą nieco moją uwagę. Właśnie odbywały się zajęcia dla studentów; zobaczyłam dziewczynę, która rozłożyła sztalugi przed "Zwiastowaniem" Crivellego i szkicowała na płótnie zarys twarzy oraz rąk Dziewicy Maryi. Oblicze należało do Seliny i wydało mi się bardziej rzeczywiste niż moje własne. I naraz nie wiedziałam, dlaczego od niej stroniłam. Było wpół do szóstej, matka zaprosiła na ten wieczór gości, lecz nie bacząc na nic, pojechałam prosto do Millbank i kazałam zaprowadzić się do cel. Kobiety kończyły kolację, wycierały talerze skórkami od chleba; kiedy znalazłam się w sektorze Seliny, usłyszałam głos pani Jelf. Stała na łuku korytarza, odmawiając wieczorną modlitwę; akustyka otoczenia nadawała jej głosowi osobliwe drżenie.

Na mój widok drgnęła. Zaprowadziła mnie do dwu czy trzech kobiet. Ostatnia, Ellen Power, bardzo odmieniona wskutek choroby, była mi tak wdzięczna za przybycie, że nie miałam serca skrócić wizyty. Usiadłam, wzięłam ją za rękę i gładziłam opuchnięte kłykcie. Każde zdanie wyrywało z jej piersi rzężący kaszel. Lekarz dał jej lekarstwo, ale nie mogą jej przyjąć do szpitala, gdyż łóżka są pozajmowane przez młodsze kobiety. Obok niej leży włóczka i na wpół dokończone pończochy: pomimo zaawansowanej choroby nadal musi siedzieć i dziergać. Twierdzi, że woli to niż bezczynność.

– Tak nie można – powiedziałam. – Porozmawiam o tym z panną Haxby.

Power odparła natychmiast, że to nic nie da i lepiej, bym tego nie robiła.

– Zostało mi jeszcze siedem tygodni – wyjaśniła. – Jeśli zacznę sprawiać kłopoty, znajdą pretekst, aby zatrzymać mnie dłużej.

Odrzekłam, że to ja będę sprawiać kłopoty, nie ona; w chwili gdy to mówiłam, poczułam ukłucie haniebnego strachu, że panna Haxby wykorzysta moją ewentualną interwencję na swój własny, przebiegły sposób, na przykład zabraniając mi dalszych wizyt…

– Proszę w ogóle nie brać tego pod uwagę – powtórzyła Power. – Naprawdę. – Wyjaśniła, że widziała na spacerze ze dwadzieścia kobiet w równie opłakanym stanie, im też należało się lepsze traktowanie. – A niby czym miałybyśmy sobie na nie zasłużyć? – Poklepała się po piersi. – Mam swoją flanelę – dodała, próbując do mnie mrugnąć. – Chwała Bogu, jeszcze ją mam!

Po wyjściu z celi zapytałam panią Jelf, czy to prawda, że Power nie została przyjęta do szpitala. Odpowiedziała, że na jej prośby lekarz oświadczył bez ogródek, że on zna się na rzeczy najlepiej. Nazwał Power "rajfurką".

– Panna Ridley – podjęła pani Jelf – mogłaby spróbować na niego wpłynąć, ma jednak dość radykalne poglądy w kwestii kar. I tak się składa, że to przed nią odpowiadam, a nie… – odwróciła głowę -…a nie przed Ellen Power czy jakąkolwiek inną więźniarką.

Tkwisz w szponach Millbank tak samo, jak pozostałe, pomyślałam.

Potem zaprowadziła mnie do Seliny. Zapomniałam o Ellen Power. Stałam przy kracie, dygocząc od stóp do głów. Pani Jelf nie spuszczała ze mnie wzroku.

– Pani jest zziębnięta! – zauważyła.

Mogłam być choćby zdrętwiała z zimna i zamarznięta na kość, lecz spojrzenie Seliny z powrotem tchnęło we mnie życie, co było cudowne, a zarazem niezwykle trudne do zniesienia i bolesne. Wówczas zrozumiałam, jakąż głupotą było unikanie jej widoku. Zamiast przywrócić mnie do normalności wywołało to ból i desperację.

Popatrzyła na mnie lękliwie.

– Przepraszam – szepnęła.

– Za co? – spytałam.

– Chociażby za kwiaty – odrzekła.

Miały być miłym podarunkiem. Potem zaś, kiedy tak długo nie przychodziłam, przypomniała sobie, jak powiedziałam, że mnie przeraziły. Przyszło jej do głowy, że może chciałam ją ukarać.

– Ach, jak mogłaś tak pomyśleć? – zawołałam. – Nie przychodziłam, gdyż bałam się…

Bałam się swojej namiętności, dokończyłam w myślach. Ale nie wyznałam tego głośno. Ponownie nawiedziła mnie odrażająca wizja starej panny, ściskającej warkocz…

Ujęłam rękę Seliny, po czym zaraz pozwoliłam jej opaść w dół.

– Niczego się nie bałam – dokończyłam, odwracając się. Dodałam, że obowiązki związane z wyjazdem Priscilli zatrzymały mnie w domu.

W podobnym duchu prowadziłyśmy dalszą rozmowę: ona czujna i wciąż nieco zalękniona, ja półprzytomna. Bałam się podejść zbyt blisko czy choćby dłużej się w nią wpatrywać. Nagle usłyszałyśmy kroki i na progu stanęła pani Jelf w towarzystwie jeszcze jednej strażniczki. Tę ostatnią rozpoznałam dopiero po skórzanej torbie: panna Brewer, pomocnica kapelana, która roznosi listy. Uśmiechnęła się do mnie i do Seliny: był to uśmiech porozumiewawczy. Wyglądała jak ktoś, kto szykuje jakąś niespodziankę. Ona przynosi coś, co zakłóci nasz spokój, pomyślałam. Przynosi kłopoty.

Słyszę, jak Vigers wierci się na krześle i wzdycha. Muszę pisać cicho, cichutko, inaczej przyjdzie, zabierze mi dziennik i zapędzi z powrotem do łóżka. Jak mogę spać, wiedząc to, co wiem? Panna Brewer weszła do celi. Pani Jelf przymknęła kratę i odeszła, nie zamykając jej na klucz. Usłyszałam, jak przystaje w pewnej odległości od celi Seliny, pewnie po to, by zajrzeć do innej więźniarki. Panna Brewer okazała radość na mój widok; powiedziała, że ma dla Dawes wiadomość, która z pewnością mnie ucieszy. Dłoń Seliny powędrowała do gardła. Wiadomość? Panna Brewer poróżowiała z zadowolenia.

– Zostaniesz przeniesiona! – oznajmiła. – Za trzy dni przenoszą cię do Fulham.

– Przeniesiona – powtórzyła Selina. – Przeniesiona do Fulham?

Panna Brewer kiwnęła głową. Nadeszło rozporządzenie, na mocy którego wszystkie więźniarki klasy oznaczonej gwiazdą mają zostać przeniesione. Panna Haxby kazała niezwłocznie je o tym poinformować.

– Proszę pomyśleć – zwróciła się do mnie. – To zakład o znacznie łagodniejszym rygorze: kobiety pracują razem, mogą nawet rozmawiać. Lepsze posiłki. Proszę sobie wyobrazić, że zamiast herbaty podają tam czekoladę! I co ty na to, Dawes?

Selina milczała. Stała sztywno, z ręką wciąż przyciśniętą do gardła. Poruszała tylko oczami jak lalka. Słowa panny Brewer sprawiły, że serce zamarło mi w piersi, wiedziałam jednak, że muszę coś powiedzieć i nie dać nic po sobie poznać.

– Do Fulham, Selino – odezwałam się, myśląc jednocześnie: Jak, ach, jak będę cię tam odwiedzać?

Głos i wyraz twarzy musiały mnie zdradzić. Panna Brewer zrobiła zdumioną minę. Selina odzyskała mowę.

– Nie pojadę – oznajmiła. – Nie opuszczę Millbank.

Panna Brewer rzuciła mi przelotne spojrzenie. Jak to? Co Dawes ma na myśli? Ona nic z tego nie rozumie. Przecież nie chodzi o karę.

– Nie chcę tam jechać – dodała Selina.

– Ależ musisz!

– Musisz – powtórzyłam jak echo. – Skoro oni ci każą.

– Nie. – Oczami nadal błądziła po celi, unikając mojego spojrzenia. – Dlaczego mnie odsyłają. – spytała. – Czy źle się sprawuję? Niedobrze wykonuję swoją pracę? Nie robię wszystkiego, co mi każą, nie skarżąc się ani słowem? – Jej głos brzmiał dziwnie, jakby pochodził od kogoś innego. – Nie modlę się w kaplicy? Nie odrabiam zadanych lekcji? Nie jem zupy? Nie pilnuję porządku w celi?

Panna Brewer z uśmiechem potrząsnęła głową. Ależ tak, odrzekła, dlatego właśnie zostanie przeniesiona. Czy nie chce być nagrodzona za swój trud? Jej głos przybrał łagodny ton.

– Jesteś po prostu zaskoczona – stwierdziła. – Kobietom z Millbank czasami trudno pojąć, że są na świecie inne, przyjemniejsze miejsca. – Zrobiła krok w stronę wyjścia. – Zostawiam cię z panną Prior – powiedziała na koniec. – Ona pomoże ci oswoić się z tą myślą.

Dodała, że później przyjdzie panna Haxby, by udzielić dokładniejszych informacji.

Być może oczekiwała odpowiedzi, gdyż nie słysząc jej, ponownie zrobiła zdumioną minę. Nie mam co do tego pewności. Wiem, że zwróciła się w kierunku kraty, może nawet wyciągnęła ku niej rękę, trudno powiedzieć. Selina wykonała nagły ruch tak gwałtownie, że ruszyłam ku niej w obawie, że straci przytomność. Ona jednak nie zemdlała. Podskoczywszy do półki, chwyciła coś, co na niej leżało. Kiedy blaszany kubek, łyżka i Biblia spadły na podłogę, nagły łomot oczywiście zwrócił uwagę panny Brewer. Odwróciła się i jej twarz przeciął nagły grymas. Selina natarła na nią z uniesioną ręką, w której tkwił drewniany talerz. Panna Brewer próbowała zasłonić się ramieniem, lecz nie uczyniła tego dostatecznie szybko. Krawędź talerza trafiła ją w okolice oka; natychmiast zasłoniła je palcami, a następnie ręką, by uchronić twarz od dalszych ciosów.

Upadła jak długa; zadarta spódnica ukazała szorstkie, wełniane pończochy, podwiązki, różowy pasek uda.

Wszystko rozegrało się szybciej, niż mogę to opisać i ciszej, niż zdołałabym to sobie wyobrazić; po łoskocie upadającej łyżki i kubka rozległ się jedynie okropny stukot talerza, a potem urywany oddech panny Brewer oraz zgrzyt klamry jej torby o ścianę. Przycisnęłam ręce do twarzy. Wykrztusiłam chyba tylko: "O mój Boże", czując powiew słów na palcach, po czym ruszyłam w kierunku panny Brewer. Naraz mój wzrok padł na talerz, wciąż zaciśnięty w dłoni Seliny. Ujrzałam jej odmienioną twarz, pobladłą i wilgotną od potu.

I na wspomnienie tamtej dziewczyny, panny Silvester, pomyślałam: Uderzyłaś ją! A ja jestem sama z tobą w celi! Cofnęłam się przerażona, kładąc ręce na oparciu krzesła.

Selina upuściła talerz i oparła się ciężko o złożony hamak. Wtedy zobaczyłam, że jest jeszcze bardziej rozdygotana niż ja.

Panna Brewer jęknęła, czepiając się stołu i ścian; podbiegłam do niej i uklękłam. Położyłam drżącą dłoń na jej głowie.

– Niech pani się nie rusza – powiedziałam. – Proszę się nie ruszać, panno Brewer. – Kobieta wybuchnęła płaczem. – Pani Jelf! – zawołałam. – Och, pani Jelf, niech pani tu prędko przyjdzie!

Przybiegła od razu i przytrzymała się kraty, aby utrzymać równowagę. Krzyknęła.

– Panna Brewer jest ranna – wyjaśniłam, dodając ciszej: – Została uderzona w głowę.

Pani Jelf zbielała na twarzy i popatrzywszy dziko na Selinę, przycisnęła rękę do serca, a następnie pchnęła kratę, która zahaczyła o nogi i spódnicę panny Brewer: upłynęła długa chwila, nim obciągnęłyśmy halki i przesunęłyśmy leżącą na bok. Selina stała jak skamieniała, nie spuszczając z nas spojrzenia. Oczy panny Brewer spuchły tak, że nie mogła ich otworzyć, na bladych policzkach i czole wykwitły purpurowe siniaki, a na sukni i czepku widniały liczne smugi tynku.

– Niech pani pomoże mi ją przenieść do mojego pokoju, panno Prior – poprosiła pani Jelf. – Potem jedna z nas musi iść po lekarza i… po pannę Ridley. – Chwilę patrzyła na mnie z uwagą, po czym raz jeszcze spojrzała na Selinę, która tymczasem podciągnęła kolana pod brodę i spuściła głowę. Krzywo przyszyta na rękawie gwiazda jaśniała w mroku. Naraz wydało mi się potworne, że zostawię ją w takim stanie, bez słowa pocieszenia, na pastwę tego, co nieuniknione.

– Selino – powiedziałam, nie dbając, czy strażniczka usłyszy. Dziewczyna poruszyła głową. Jej spojrzenie było puste i rozkojarzone: nie wiem, czy patrzyła na mnie, na panią Jelf, czy może na szlochającą kobietę, którą podtrzymywałyśmy między sobą. Chyba na mnie. Nie wyrzekła jednak ani słowa. Strażniczka ponagliła mnie, zamknęła kratę, a następnie po chwili namysłu zatrzasnęła drewniane drzwi i zasunęła rygiel.

Ruszyłyśmy w kierunku pokoju pani Jelf. Jakież to było okropne! Kobiety bowiem, zwabione moim wołaniem, krzykiem strażniczki i płaczem panny Brewer, stanęły na progu cel i z twarzami przyciśniętymi do krat śledziły naszą powolną, niezdarną wędrówkę. Jedna z nich zawołała: "Kto zranił pannę Brewer?". "Dawes", zabrzmiała natychmiast odpowiedź. "Selina Dawes zdemolowała celę"! "Selina Dawes uderzyła pannę Brewer w twarz!" "Selina Dawes!" Nazwisko przechodziło z ust do ust, z jednej celi do drugiej niczym struga brudnej wody. Pani Jelf krzykiem kazała im zamilknąć, lecz rozkaz nie poskutkował i zewsząd wciąż dobiegały nawoływania. Nagle jeden głos zabrzmiał ponad wszystkimi; tym razem nie było w nim zdumienia, lecz śmiech: Selina Dawes wpadła w szał! Selina Dawes w kaftan i do ciemnicy!

– Boże, czyż one nigdy nie przestaną! – powiedziałam. Przecież doprowadzą ją do szaleństwa! W chwili kiedy to pomyślałam, rozległ się kolejny niewyraźny okrzyk i głosy zamilkły jak ucięte nożem; ukazały się panna Ridley i pani Pretty, które przyszły z dołu zwabione hałasem. Stanęłyśmy przed drzwiami pokoju strażniczki. Pani Jelf otworzyła drzwi i doprowadziwszy pannę Brewer do krzesła, zmoczyła chusteczkę na okład.

– Czy naprawdę wsadzą Selinę do ciemnicy? – wyszeptałam pospiesznie.

– Tak – odrzekła równie ściszonym tonem. Następnie ponownie nachyliła się nad panną Brewer.

– Pani Jelf, panno Prior – odezwała się panna Ridley, stając w progu. – O co chodzi w tej pożałowania godnej sprawie? – Jej twarz nie nosiła śladów żadnych emocji.

– Selina Dawes uderzyła pannę Brewer talerzem – odrzekła pani Jelf.

Panna Ridley uniosła głowę i podeszła do panny Brewer, wypytując, jak się czuje.

– Nic nie widzę – jęknęła panna Brewer. Słysząc to, pani Pretty stanęła bliżej krzesła, żeby lepiej jej się przyjrzeć. Panna Ridley odchyliła chustkę.

– Ma pani spuchnięte oczy – oznajmiła. – Poza tym chyba wszystko w porządku. Na wszelki wypadek pani Jelf pójdzie po lekarza.

Pani Jelf natychmiast opuściła pokój. Panna Ridley ponownie umieściła chustkę na oczach panny Brewer, drugą ręką przytrzymując jej kark. Nie zwracając na mnie uwagi, zwróciła się do pani Pretty.

– Dawes – powiedziała tylko. Kiedy strażniczka wyszła na korytarz panna Ridley dodała: – Proszę zawołać, jeśli zacznie wierzgać.

Nie pozostawało mi nic innego, tylko stać i nasłuchiwać. Usłyszałam ciężkie, energiczne kroki pani Pretty, a następnie trzask odsuwanych rygli i zgrzyt klucza w zamku. Następnie pomruk, może okrzyk, nie jestem pewna. Potem nastała cisza, po raz kolejny zakłócona odgłosem ciężkiego stąpania, połączonego z tupotem lekkich stóp, utykających tudzież wleczonych po zapiaszczonej podłodze. Trzasnęły drzwi. Cisza.

Poczułam na sobie spojrzenie panny Ridley.

– Była pani z więźniarką, gdy doszło do awantury? – zapytała.

Skinęłam głową. Zapytała o jej przyczynę. Oświadczyłam, że nie wiem.

– Dlaczego Dawes zaatakowała pannę Brewer, a nie panią?

Ponownie odrzekłam, że nie wiem, nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle to zrobiła.

– Panna Brewer przyniosła dla niej wiadomość – dodałam.

– I ta wiadomość wyprowadziła ją z równowagi?

– Tak.

– Czego dotyczyła owa wiadomość, panno Brewer?

– Dawes ma zostać przeniesiona – odpowiedziała płaczliwie panna Brewer. Oparła rękę o stół, burząc porządek kart do pasjansa, starannie ułożonych przez panią Jelf. – Ma zostać przeniesiona do więzienia w Fulham.

Panna Ridley prychnęła.

– Miała zostać przeniesiona – uściśliła z gorzką satysfakcją.

Naraz jej twarz drgnęła, podobnie jak tarcza zegara wstrząsana ruchami mechanizmu, i jej oczy ponownie spoczęły na mnie.

Odgadłam, co sobie pomyślała. I westchnęłam w duchu: Mój Boże!

Stanęłam do niej tyłem. Nie powiedziała nic więcej; po chwili wróciła pani Jelf z lekarzem. Mężczyzna skłonił się na mój widok, po czym zbliżył się do panny Brewer i cmokając, dokonał oględzin spuchniętej twarzy. Następnie wyjął z kieszeni jakiś proszek i kazał pani Jelf rozpuścić w wodzie. Poznałam ten zapach. Patrzyłam, jak panna Brewer pije; kiedy uroniła kilka kropel, odruchowo chciałam podbiec i łapać rozlany płyn.

Nie obejdzie się bez siniaków – oznajmił lekarz. Zapewnił jednak, że wkrótce znikną: na szczęście ciosy ominęły nos i kość policzkową. Założywszy opatrunek, popatrzył na mnie. – Była pani przy tym? – zapytał. – Wszystko w porządku?

Zapewniłam, że bynajmniej nie ucierpiałam. Odparł, że szczerze w to wątpi: podobne incydenty zawsze odbywają się ze szkodą dla dam, które biorą w nich udział. Poradził, bym posłała po pokojówkę i niezwłocznie wróciła do domu. Kiedy panna Ridley zaprotestowała, mówiąc, że jeszcze nie złożyłam sprawozdania pannie Haxby, oświadczył, że w wypadku panny Prior niewielkie opóźnienie zapewne nie sprawi wielkiej różnicy. Przypominam sobie teraz, że był to ten sam człowiek, który nie przyjął do szpitala biednej Ellen Power. Wówczas jednak o tym nie myślałam: przepełniała mnie głęboka wdzięczność, gdyż wobec ewentualnych dociekań oraz podejrzeń panny Haxby doszczętnie straciłabym głowę. Ruszyłam wraz z nim przez korytarz; na wysokości celi Seliny zwolniłam kroku i zajrzałam do środka. Zadrżałam na widok panującego tam rozgardiaszu – drzwi otwartych na oścież, porozrzucanych drobiazgów, hamaka, dalekiego od przepisowego ładu, oraz Biblii, podartej i ubrudzonej tynkiem. Lekarz podążył, za moim spojrzeniem i potrząsnął głową.

– Pomyślałby kto, że taka spokojna dziewczyna – powiedział. – Ale nawet najłagodniejsza suka wyszczerzy kiedyś zęby na swoją panią.

Doradził, bym posłała po służącą i wzięła dorożkę, lecz nie zniosłabym pobytu w zamkniętej przestrzeni, wiedząc, że Selina ma wokół siebie jeszcze mniej miejsca. Ruszyłam pieszo w ciemność, nie zważając na własne bezpieczeństwo. Dopiero na końcu Tite Street zwolniłam kroku, chłodząc na wietrze rozpaloną twarz. Matka może zapytać o przebieg wizyty, moja odpowiedź nie powinna budzić wątpliwości. Przecież nie mogę wyznać, że jedna z więźniarek pobiła strażniczkę. Że wpadła w szał, powodując tym samym nieopisany chaos. Ta wersja jest niedopuszczalna. Nie tylko dlatego, by podtrzymać iluzję o rzekomym posłuszeństwie i uległości kobiet z Millbank, nie. Po prostu wówczas nie obyłoby się bez szlochu i łez oraz wyznania prawdy.

Selina Dawes uderzyła strażniczkę i trafiła do lochu, dlatego że nie zniosłaby wyjazdu z Millbank i rozłąki ze mną.

Postanowiłam więc zdobyć się na opanowanie i bez słowa pójść do swojego pokoju. Liczyłam, że jeśli wymówię się złym samopoczuciem, dadzą mi spokój. Kiedy jednak Ellis otworzyła drzwi, rzuciła mi dziwne spojrzenie; przechodząc obok niej, zobaczyłam zastawiony stół w jadalni, kwiaty, świece i porcelanę. Matka podeszła do schodów, blada z niepokoju i irytacji.

– Ach! Jak śmiesz być taka bezmyślna! Jak możesz tak mnie dręczyć!

Na śmierć zapomniałam, że było to pierwsze przyjęcie po ślubie Prissy. Lada chwila mieli przyjść goście. Matka podeszła bliżej i uniosła rękę; myśląc, że chce mnie uderzyć, zrobiłam unik.

Nie uderzyła jednak. Ściągnęła ze mnie płaszcz i sięgnęła do mojego kołnierza.

– Pomóż mi ją rozebrać, Ellis! – zawołała. – Nie możemy dopuścić, by zaniosła ten brud na górę i wdeptała go w dywan.

Wówczas zobaczyłam, że na moim ubraniu widnieją liczne ślady tynku; musiałam się ubrudzić, pomagając pannie Brewer. Stałam oszołomiona, podczas gdy matka trzymała jeden z moich rękawów, a Ellis złapała za drugi. Zerwały ze mnie górę kostiumu, pozwalając bym sama wyplątała się ze spódnicy. Następnie zabrały kapelusz, rękawiczki i zabłocone buty. Ellis wyniosła odzież, matka zaś chwyciła mnie za ramię i zaciągnąwszy do jadalni, zamknęła drzwi.

Zgodnie ze swym wcześniejszym zamiarem oświadczyłam, że źle się czuję. Słysząc to, zaśmiała się ironicznie.

– Źle? – powtórzyła. – O nie, Margaret. Pogrywasz tą kartą wedle własnych zachcianek. Czujesz się źle, kiedy jest ci to na rękę.

– Jestem chora – odrzekłam. – A mama sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

– Jak mniemam, jesteś dostatecznie zdrowa, by chodzić do Millbank! – Uniosłam rękę do czoła. Odepchnęła ją. – Jesteś samolubna – dodała. – I uparta. Dość tego.

– Proszę – powiedziałam. – Proszę. Chciałabym pójść do swojego pokoju i się położyć…

Odparła, że mam iść do swojego pokoju i się ubrać. Mam zrobić to sama, gdyż służące mają w tej chwili inne rzeczy na głowie. Zaprotestowałam, mówiąc, że nie dam rady, że byłam przed chwilą świadkiem potwornej sceny w więzieniu.

– Twoje miejsce jest tutaj! – oświadczyła. – A nie w więzieniu. Pora, żebyś przyjęła to do wiadomości. Teraz, kiedy Priscilla wyszła za mąż, nie możesz dłużej wykręcać się od obowiązków. Twoje miejsce jest tutaj, tutaj, powiadam! Zajmiesz je u boku matki, by w odpowiedniej chwili powitać gości…

I tak dalej. Kiedy wtrąciłam, że będą przy niej Helen ze Stephenem, głos matki nabrał jeszcze ostrzejszych tonów. Nie! Ona tego nie wytrzyma! Nie zniesie, by znajomi uznali mnie za słabą lub… lub ekscentryczną! Ostatnie słowo niemal wypluła.

– Nie jesteś panią Browning, Margaret, choćbyś nie wiem jak tego chciała. W ogóle nie jesteś panią! Jesteś tylko panną Prior. I twoje miejsce – ileż razy muszę to powtarzać? – jest tu, u boku matki.

Miałam wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie. Kiedy powiedziałam o tym matce, zbyła mnie machnięciem ręki i kazała wziąć chloral. Ona nie ma czasu go przynieść, mogę to zrobić sama. I powiedziała, gdzie go trzyma. W szufladzie sekretarzyka.

Poszłam do swojego pokoju. W korytarzu minęłam Vigers; odwróciłam twarz na widok zdumionego spojrzenia, jakim obrzuciła moje nagie ramiona, halki oraz pończochy. Na łóżku znalazłam przygotowaną suknię i broszkę, którą miałam do niej przypiąć. Mocując się z haftkami usłyszałam, jak pod dom podjeżdża pierwsza dorożka: byli to Helen ze Stephenem. Ubieranie się bez niczyjej pomocy kosztowało mnie wiele wysiłku; w pasie poluzował się jeden z fiszbinów i nie wiedziałam, jak go poprawić. Pulsowanie w głowie zaćmiewało mi wzrok. Wyczesałam tynk z włosów, wzdrygając się pod kłującym dotykiem szczotki. Popatrzyłam do lustra: miałam podsinione oczy, a obojczyki sterczały mi niby druty. Z dołu dał się usłyszeć głos Stephena; upewniwszy się, że drzwi salonu zostały zamknięte, pobiegłam do pokoju matki i znalazłam chloral. Wsypałam dwadzieścia miareczek. Kiedy nie podziałały, wzięłam kolejne dziesięć.

Wreszcie krew zapulsowała mi w żyłach, skóra na twarzy stężała i ból w czole zelżał. Odłożyłam chloral na miejsce, matka byłaby zadowolona. Następnie zeszłam na dół, by zgodnie z poleceniem stanąć u jej boku. Zerknęła na mnie przelotnie, chcąc ocenić mój wygląd, po czym nie obdarzyła mnie ani jednym spojrzeniem. Helen podeszła, żeby się przywitać.

– Pokłóciłyście się, wiem – szepnęła.

– Och, Helen – odrzekłam. – Jak bardzo żałuję, że Priscilla wyjechała!

Naraz ogarnął mnie strach, że wyczuje lekarstwo. By zabić jego zapach, sięgnęłam po kieliszek wina z tacy Vigers. Vigers spojrzała na mnie uważnie.

– Szpilki panience wychodzą – powiedziała cicho. Oparła tacę na biodrze i poprawiła mi włosy; był to chyba najcieplejszy gest, jakim kiedykolwiek mnie obdarzono.

Ellis uderzyła w gong. Stephen poszedł do jadalni z matką, Helen z panem Wallace'em. Mnie towarzyszył pan Dance, narzeczony panny Palmer. Pan Dance ma wąsy i krzaczaste brwi. Powiedziałam do niego – choć miałam wrażenie, jakby słowa te wyszły z ust innej kobiety:

– Ma pan nader osobliwą twarz, panie Dance! Ojciec zwykł rysować mi podobne twarze, kiedy byłam dzieckiem. Kiedy odwrócić je do góry nogami, ujawniają nowe, nieznane oblicze. Stephen, pamiętasz te rysunki? – Pan Dance wybuchnął śmiechem. Helen popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Niech pan stanie na głowie, panie Dance – dodałam – byśmy ujrzeli tę drugą, ukrytą twarz!

Pan Dance znów się roześmiał. Pamiętam, że chichotał przez cały obiad; wreszcie jego śmiech zmęczył mnie niezmiernie i przycisnęłam palce do powiek.

– Margaret jest dzisiaj zmęczona – zauważyła pani Wallace. – Jesteś zmęczona, Margaret? Za bardzo się poświęcasz swoim podopiecznym.

Otworzyłam oczy. Światła wokół stołu wydały się naraz bardzo jasne. Pan Dance zapytał, o jakie podopieczne chodzi. Pani Wallace odpowiedziała w moim imieniu, że odwiedzam więzienie Millbank i zaprzyjaźniłam się z przebywającymi tam kobietami. Pan Dance wytarł usta. Niesamowite, uznał. Fiszbin nadal kłuł mnie w bok, mocniej niż przedtem.

– Z opowiadań Margaret wnoszę, że panuje tam bardzo ostry rygor – mówiła pani Wallace. – Ale te osoby naturalnie przywykły do trudnych warunków.

Popatrzyłam na nią, a potem na pana Dance'a.

– A panna Prior chodzi tam, by studiować ich obyczaje? – zapytał. – Krzewić wiedzę?

– By nieść im pociechę i inspirację – odrzekła pani Wallace. – Przewodnictwo duchowe, jako dama.

– Ach, jako dama…

W tym momencie to ja wybuchnęłam śmiechem. Pan Dance popatrzył na mnie i zamrugał.

– Domyślam się, że bywała pani świadkiem wielu drastycznych scen – powiedział.

Pamiętam, że utkwiłam wzrok w jego talerzu, w leżącym na nim herbatniku, kawałku sera naznaczonego błękitnymi żyłkami oraz nożu z rączką z kości słoniowej, na którym widniał płatek masła, zroszony wilgocią niczym kroplami potu.

– Owszem – odrzekłam z wolna – widywałam podobne sceny. Widywałam kobiety zmuszone do milczenia, ponieważ tak nakazują przepisy. Widywałam kobiety, które dokonywały samookaleczeń, by przerwać monotonię więziennego życia. Kobiety doprowadzone do obłędu. Jedna umiera, ponieważ trzymano ją w chłodzie i odmawiano treściwego pożywienia. Inna własnoręcznie wyłupiła sobie oko…

Pan Dance, który tymczasem ujął nóż, ponownie odłożył go na talerz. Panna Palmer krzyknęła. Matka upomniała mnie surowo. Zobaczyłam, jak Helen zerka na Stephena. Ale słowa uciekały mi z ust, czułam niemal ich smak i kształt. Mogłam tam siedzieć i zwymiotować na stół, a i tak by mnie nie uciszyli.

– Widziałam piwnicę i lochy – podjęłam. – W piwnicy trzymają kaftany, pęta i łańcuchy. Pęta unieruchamiają nadgarstki i stopy kobiety, przez co trzeba karmić ją łyżką, jak dziecko, a gdy narobi pod siebie, musi tkwić we własnych nieczystościach. – Matka powiedziała coś ostrzej niż poprzednio, Stephen jej zawtórował. – W drzwiach prowadzących do lochu – ciągnęłam – widnieje krata, za którą są kolejne drzwi, a potem jeszcze jedne, wypchane słomą. Kobiety trafiają tam ze skrępowanymi rękami, mrok otacza je ze wszystkich stron. Obecnie przebywa tam pewna dziewczyna i… wie pan co, panie Dance? – Nachyliłam się ku niemu i wyszeptałam: – Tak naprawdę to ja powinnam znajdować się na jej miejscu. Nie ona, tylko ja!

Pan Dance przeniósł wzrok na panią Wallace, która krzyknęła, słysząc moje słowa. Ktoś zapytał nerwowo, co to ma znaczyć. Cóż takiego mam na myśli?

– Czyżby pan nie wiedział – dodałam – że niedoszłe samobójczynie również trafiają do więzienia?

Matka zareagowała natychmiast.

– Po śmierci swego biednego ojca Margaret bardzo ciężko chorowała – wyjaśniła. – I w roztargnieniu spowodowanym chorobą (cóż za niefortunny zbieg okoliczności!) pomyliła dawki lekarstwa…

– Wzięłam morfinę, panie Dance! – krzyknęłam. -Umarłabym, gdyby mnie nie znaleziono. Fatalne niedopatrzenie z mojej strony. Ale ja nie poniosłam żadnych konsekwencji, rozumie pan? Czy to nie dziwne? Kobieta z pospólstwa wypija morfinę i trafia za to do więzienia, a ja zostaję odratowana i odwiedzam ją w celi, dlatego tylko, że jestem damą!

Odchodziłam od zmysłów bardziej niż kiedykolwiek, przemawiałam wszakże z jasnością, która mogła wskazywać na manifestacyjny wybuch złości. Rozejrzałam się; wszyscy unikali mojego wzroku, z wyjątkiem matki, która patrzyła tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.

– Helen, odprowadzisz Margaret do jej pokoju? – poprosiła wreszcie ściszonym tonem.

Następnie wstała, a pozostałe panie poszły za jej przykładem, panowie zaś kurtuazyjnie unieśli się z miejsc. Krzesła zgrzytnęły o podłogę, talerze i szklanki zakołysały się na stole. Helen podeszła bliżej.

– Ty nie będziesz mnie dotykać! – warknęłam. Wzdrygnęła się, pewnie ze strachu przed tym, co jeszcze mogę powiedzieć. Mimo to objęła mnie ręką w talii i wyprowadziła z jadalni, mijając po drodze Stephena, pana Wallace'a, pana Dance'a i Vigers stojącą przy drzwiach. Matka przeszła z paniami do salonu; przez chwilę podążałyśmy za nimi, a następnie ruszyłyśmy dalej.

– Co się stało, Margaret? – zapytała Helen. – Nigdy nie widziałam cię tak… niepodobną do siebie.

Uspokoiłam się trochę. Odrzekłam, żeby nie zwracała na mnie uwagi, jestem po prostu zmęczona, boli mnie głowa, a suknia pije. Nie pozwoliłam jej wejść do pokoju, przekonując, że powinna wrócić na dół i pomóc matce. Ja tymczasem pójdę spać, a jutro obudzę się w lepszym nastroju. Spojrzała z powątpiewaniem, kiedy jednak dotknęłam jej twarzy – z czystej życzliwości, na poparcie swych słów! – drgnęła; zrozumiałam, że boi się tego, co nieopatrznie mogę powiedzieć lub zrobić. Roześmiałam się; wtedy zeszła na dół, spoglądając na mnie po drodze. Patrzyłam, jak jej twarz w cieniu schodów robi się coraz mniejsza, bledsza i coraz bardziej niewyraźna.

W pokoju panowały ciemność i spokój, wygasły kominek żarzył się smętnie, na skraju żaluzji majaczyło światło ulicznej latarni. Mrok sprawił mi ulgę, ani myślałam zapalić lampę. Krążyłam od drzwi do okna i z powrotem; usiłowałam poluzować ciasną suknię, lecz palce odmówiły mi posłuszeństwa: zsunęłam ją tylko trochę, przez co zdawała się uwierać jeszcze dotkliwiej. Nadal chodziłam po pokoju. Naraz uderzyła mnie pewna myśl. Jest nie dość ciemno! Pragnęłam, aby było jeszcze ciemniej. Rozejrzałam się w poszukiwaniu najmroczniejszego zakątka. Mój wzrok padł na uchylone drzwi szafy: w jednym rogu panował nieprzenikniony mrok. Wpełzłam do środka i skuliwszy się w kącie, oparłam głowę na kolanach. Suknia trzymała mnie teraz jak w imadle, lecz im bardziej próbowałam ją rozluźnić, tym bardziej zaciskały się tasiemki. Naraz doznałam olśnienia. Tam jest śruba, pomyślałam. Dokręcają ją coraz mocniej!

Wiedziałam, gdzie się znajduję. Byłam z nią, blisko, bliżej niż… używając jej określenia, niż wosk. Poczułam napierające ściany celi, kaftan na grzbiecie…

Jednocześnie odniosłam wrażenie, jakbym miała na oczach jedwabną opaskę, a na szyi aksamitną obrożę.

Nie wiem, jak długo tam siedziałam. W pewnej chwili na schodach zabrzmiały kroki, po czym ktoś delikatnie zastukał do drzwi i wyszeptał: "Śpisz?". Mogła to być Helen albo któraś z dziewcząt, na pewno nie matka. Tak czy inaczej, nie odpowiedziałam; nie weszła do środka, zapewne przeświadczona, że śpię. Ciekawe, co pomyślałaby na widok pustego łóżka. Z dołu dobiegły głosy gości, Stephen gwizdnął na dorożkę, pan Dance roześmiał się pod moim oknem. Trzasnęły frontowe drzwi, a matka doglądała gaszenia kominków, nawołując coś ostrym tonem. Zatkałam uszy. Opuściwszy ręce, usłyszałam tylko kroki Vigers na górze, a następnie jęk oraz westchnienie sprężyn jej łóżka.

Gdy spróbowałam wstać, zachwiałam się na nogach: kolana zdrętwiały mi z zimna, a także od niewygodnej pozycji, i za nic nie chciały się rozprostować, suknia zaś nadal krępowała ruchy. Kiedy jednak wreszcie zdołałam wstać, opadła z łatwością. Nie wiem, czy to za sprawą leku, ale nieoczekiwanie chwyciły mnie mdłości. Po omacku przeszłam przez pokój i umyłam twarz, po czym stałam pochylona nad miednicą, czekając, aż przestanie mnie mdlić. W kominku żarzyły się jeszcze dwa lub trzy węgielki; podeszłam bliżej i ogrzawszy sobie ręce, zapaliłam świecę. Moje usta, język i oczy zdawały się należeć do kogoś innego. Postanowiłam przejrzeć się w lustrze, ciekawa, czy zauważę jakąś zmianę. Lecz gdy się odwróciłam, omiatając wzrokiem łóżko, zobaczyłam coś na poduszce i ręce zadygotały mi tak gwałtownie, że świeca upadła na podłogę. Pomyślałam, że to głowa. Pomyślałam, że widzę własną głowę, tuż nad krawędzią kołdry. Skamieniałam z przerażenia, owładnięta przekonaniem, że oto leżę w łóżku, przespałam czas letargu w szafie, a teraz obudzę się, wstanę i chwycę się w objęcia. Światło! Muszę zapalić światło! Nie mogę dopuścić, aby tamta podeszła do mnie po ciemku! Nachyliwszy się, odnalazłam świecę, zapaliłam ją i osłaniając płomień, raz jeszcze popatrzyłam na poduszkę.

To nie była głowa. Miałam przed sobą warkocz jasnych włosów, gruby na dwie pięści. Włosów, które próbowałam wykraść z Millbank, włosów Seliny. Wysłała je do mnie z lochów, pod osłoną nocy. Wtuliłam w nie twarz. Pachniały siarką.


Obudziłam się o szóstej rano, przekonana, że słyszę dzwon Millbank. Obudziłam się jakby ze snu wiecznego, w okowach ciemności, na wpół przysypana ziemią. Włosy Seliny spoczywały obok mnie, miejscami lekko zmatowiałe. Zabrałam je nocą do łóżka. Ich widok przypomniał mi wydarzenia ubiegłego wieczoru i zadrżałam, starczyło mi wszakże rozsądku, by owinąć je szalem i schować do szuflady, gdzie trzymam dziennik. Dywan pod moimi stopami zdawał się kołysać niczym pokład statku, a gdy z powrotem padłam na łóżko, bynajmniej nie spoczął nieruchomo. Przyszła Ellis, po czym natychmiast pobiegła po matkę, która zjawiła się z marsem na czole, gotowa do dalszych połajanek. Kiedy jednak mnie zobaczyła, bladą i roztrzęsioną, wydała z siebie przeraźliwy okrzyk. Wysłała Vigers po doktora Ashe'a. Gdy przyszedł, nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Powiedziałam mu, że to tylko comiesięczna przypadłość, nic więcej. Polecił mi zamiast chloralu brać laudanum i nie wychodzić z domu.

Po jego wyjściu matka kazała Vigers przygotować gorący okład na mój rzekomo bolący brzuch. Następnie przyniosła laudanum. Przynajmniej smakuje lepiej niż chloral.

– Gdybym wiedziała, że jesteś taka chora – powiedziała – oczywiście nie kazałabym ci wczoraj siadać z nami do stołu.

Dodała, że w przyszłości należy zwracać baczniejszą uwagę na to, jak spędzam wolny czas. Sprowadziła Helen i Stephena; słyszałam, że coś szepczą nad łóżkiem. W pewnym momencie zapadłam w sen, po czym obudziłam się z płaczem i krzykiem, i przez pół godziny nie mogłam dojść do siebie. Przestraszyłam się, że w gorączce powiem coś, co dotrze do niepowołanych uszu. Kazałam im wyjść, co napotkało stanowcze protesty. "Jak to, mamy cię zostawić, żebyś tu leżała sama i chora?". Podejrzewam, że matka nosiła się z zamiarem pozostania przy mnie przez całą noc. Wreszcie mój spokój przekonał ich, że wystarczy zostawić jedną z dziewcząt. Vigers ma siedzieć pod drzwiami aż do świtu. Matka kazała jej pilnować, bym nie wstawała i nie męczyła się niepotrzebnie; jeśli jednak nawet pochwyciła szelest tych kartek, nie zajrzała do środka. Raz tylko weszła cicho do pokoju, przynosząc mi filiżankę mleka zagęszczonego jajkiem z melasą. Oświadczyła, że jedna taka filiżanka dziennie wkrótce postawi mnie na nogi. Ale nie mogłam tego wypić. Po godzinie Vigers zabrała filiżankę, a jej nieładna twarz posmutniała. Nie biorę do ust nic prócz wody i odrobiny chleba, leżę przy zasuniętych żaluzjach i zapalonej świecy. Gdy matka przyniosła jaśniejszą lampę, odwróciłam twarz. Światło raziło mnie w oczy.

26 maja 1873

Tego popołudnia, kiedy siedziałam cicho w swoim pokoju, zabrzmiał dzwonek u drzwi i Ruth przyprowadziła gościa. Była to panna Isherwood, obecna na seansie w zeszłą środę. Spojrzała na mnie i wybuchnęła płaczem, mówiąc że od tamtej pory nie zmrużyła oka. Wszystko przez Petera Quicka – dotknął jej twarzy i rąk, pozostawiając na nich niewidoczne ślady, z których niczym woda sączy się jakaś substancja. "Proszę podać mi rękę – poleciłam. – Czy teraz czuje pani na sobie ową substancję?". Potwierdziła. Obserwowałam ją przez chwilę, po czym powiedziałam: "Ja również". Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a ja się roześmiałam. Naturalnie znałam naturę jej dolegliwości. "Jest pani taka jak ja, panno Isherwood, choć sama pani o tym nie wie – oznajmiłam. – Ma pani wielką moc! Materia duchowa sączy się z pani, pragnąc znaleźć ujście. Musimy jej to umożliwić, wówczas pani moc ujawni się z należytą siłą, zgodnie z przeznaczeniem. Potrzebuje rozwoju. Jeśli zignorujemy tę potrzebę, pani moc zaniknie albo wzburzy się wewnątrz organizmu, doprowadzając do choroby." Popatrzyłam na jej pobladłą twarz. "Myślę, że już czuje pani w sobie tę burzę, prawda?". Odpowiedziała, że tak. "Cóż, nie będzie więcej pani doskwierać – dodałam. – Czy już nie czuje się pani lepiej za sprawą mojego dotyku? Pomogę pani, a Peter Ouick poprowadzi moją rękę". Poleciłam Ruth przygotować salonik, Jenny zaś przykazałam przez godzinę trzymać się z dala zarówno od tego pokoju, jak i sąsiednich.

Odczekawszy chwilę, sprowadziłam pannę Isherwood na dół. Po drodze minęłyśmy panią Brink. Wyjaśniłam, że panna Isherwood przyszła na prywatny seans. "Ma pani szczęście, panno Isherwood – zawołała pani Brink. – Ale chyba nie zmęczy pani zbytnio mojego aniołka?". Panna Isherwood przyrzekła, że nie. Po wejściu do salonu zobaczyłyśmy, że Ruth zawiesiła kotarę, ale ponieważ nie było czasu przygotować nafosforyzowanego oleju, zostawiła przygaszoną lampę. "Niech się pali – zdecydowałam. – Gdy uzna pani, że Peter Quick znajduje się w tym pokoju, proszę dać mi znać. Jeżeli istotnie ma pani w sobie moc, on przyjdzie. Nie muszę siadać za kotarą, czynię to jedynie podczas seansów, by uchronić się przed emanacjami płynącymi z oczu niewtajemniczonych".

Przesiedziałyśmy tak może ze dwadzieścia minut, panna Isherwood wierciła się nerwowo przez cały czas. Wreszcie coś zastukało w ścianę. "Co to było?" – spytała szeptem. "Nie wiem" – odrzekłam. Wówczas rozległo się głośniejsze pukanie i panna Isherwood zawołała: "On tu chyba jest!". Wtedy Peter wyszedł zza kotary, jęcząc i potrząsając wielką głową. "Dlaczego sprowadzacie mnie o tak dziwnej porze" – zapytał. "Jest tutaj pewna dama, która potrzebuje twojej pomocy – oznajmiłam. – Moim zdaniem posiada moc przywoływania duchów, ale owa moc jest słaba i wymaga wzmocnienia. Sądzę, że to ty dałeś jej powołanie". "Czy to panna Isherwood? – zapytał Peter. – Tak, widzę ślady, jakimi ją naznaczyłem. Cóż, panno Isherwood, powołanie to nie przelewki, trzeba je traktować z należytą powagą. Posiada pani coś, co niekiedy określa się mianem daru śmiertelnego. Wydarzenia, które mają miejsce w tym pokoju, nie wzbudziłyby zrozumienia niedowiarków. Musi pani dochować tajemnicy, inaczej ściągnie pani na siebie gniew duchów. Potrafi pani to zrobić?". "Chyba tak, proszę pana – odrzekła panna Isherwood. – Sądzę, że słowa panny Dawes nie są dalekie od prawdy. Posiadam naturę podobną do jej natury, a na pewno bardzo zbliżoną".

Popatrzyłam na Petera i ujrzałam uśmiech na jego twarzy. "Natura mojej podopiecznej jest bardzo szczególna – oświadczył. – Według pani być medium oznacza zrzec się własnego ducha i przyjąć innego. Lecz rzeczywistość wygląda inaczej. Człowiek staje się sługą duchów, narzędziem w ich rękach. Pozwala się wykorzystać i tak też ma brzmieć jego modlitwa. Niechaj zostanę wykorzystany. Powtórz, Selino". Powtórzyłam. Peter zwrócił się do panny Isherwood. "Niech pani każe jej to powtórzyć". "Proszę to powiedzieć, panno Dawes" – poleciła panna Isherwood. "Niechaj zostanę wykorzystana" – powtórzyłam. "Widzi pani? Moje medium spełnia każde moje życzenie. Wydaje się świadoma, lecz tak naprawdę jest w transie. Niech pani każe jej coś zrobić".

Usłyszałam, jak panna Isherwood przełyka ślinę. "Zechce pani wstać, panno Dawes?". Peter natychmiast jej przerwał. "Niech pani nie prosi, tylko rozkazuje. Niech pani wstanie, panno Dawes!". Wstałam. "Proszę jeszcze coś jej rozkazać" – polecił Peter Kazała mi złożyć ręce, otworzyć i zamknąć oczy, a następnie powiedzieć "amen". Posłusznie wykonałam polecenie, a Peter wybuchnął śmiechem, aż jego głos przybrał wysokie tony. "Niech panią pocałuje" – powiedział. "Niech pani mnie pocałuje, panno Dawes". "Teraz niech pocałuje mnie!" – zawołał. "Niech pani pocałuje Petera, panno Dawes". "A teraz proszę rozkazać jej zdjąć suknię!". "Ależ nie mogę tego uczynić" – zaoponowała panna Isherwood. "Niech pani to zrobi!". Usłuchała. "Proszę pomóc jej rozpiąć guziki" – dodał. Panna Isherwood posłusznie spełniła polecenie, wołając: "Ach, jak szybko bije jej serce!".

"Medium zostało obnażone – oznajmił Peter. – Podobnie dzieje się z duchem, kiedy pozbywa się ciała. Niech pani położy na niej ręce, panno Isherwood. Czy jest gorąca?". Panna Isherwood odpowiedziała, że jestem bardzo gorąca. "To dlatego, że jej duch znajduje się tuż pod powierzchnią ciała – wyjaśnił Peter. – Panią również należy rozgrzać". Panna Isherwood zapewniła, że jest jej bardzo gorąco. "Nasze zadanie wymaga czegoś więcej – odparł. – Medium sprawi, że stanie się pani jeszcze gorętsza. Proszę zdjąć suknię i objąć pannę Dawes". Poczułam, jak wypełnia rozkaz; nadal miałam zamknięte oczy, gdyż Peter nie pozwolił mi ich otworzyć. Poczułam, jak mnie obejmuje, zbliżając twarz do mojej twarzy. "Co pani czuje, panno Isherwood?" – zapytał Peter. "Nie jestem pewna, proszę pana" – odrzekła. "Proszę przypomnieć, jak brzmi pani modlitwa" – polecił. "Niechaj zostanę wykorzystana" – powiedziała. "Proszę powtórzyć". Powtórzyła, po czym kazał jej uczynić to jeszcze szybciej. Następnie podszedł i położył dłoń na jej karku. Podskoczyła. "O, widzę, że pani duch nie jest jeszcze dostatecznie gorący – stwierdził. – Niech pani poczuje, jak topnieje, ustępując miejsca mojemu duchowi!". Objął ją i poczułam na sobie jego ręce; panna Isherwood znalazła się między nami i zadrżała jak osika. Peter zapytał: "Jak brzmi modlitwa medium, panno Isherwood? Jak brzmi modlitwa medium?". Powtarzała ją raz za razem, aż wreszcie jej głos ucichł, a Peter szepnął do mnie: "Otwórz oczy".

11 grudnia 1874

Od tygodnia budzę się na dźwięk dzwonu Millbank wzywającego kobiety do pracy. Wyobrażam sobie, jak wstają, naciągają wełniane pończochy i serżowe suknie. Wyobrażam sobie, jak stają przy kratach z nożami i talerzami, grzeją ręce o kubki z herbatą, po czym siadają do pracy i znowu marzną im dłonie. Selina musi znajdować się wśród nich, gdyż ciemność ustąpiła nieco z tej części mej istoty, która dzieliła z nią celę. Ale wiem, że jest nieszczęśliwa, a ja nie mogę jej odwiedzić.

Zrazu powstrzymywały mnie wstyd i strach. Teraz czyni to matka. W miarę jak dochodzę do siebie, ona odzyskuje dawną zrzędliwość. Dzień po wizycie lekarza usiadła przy moim łóżku i widząc, jak Vigers niesie kolejny okład, pokręciła głową.

– Nie cierpiałabyś tak – powiedziała – gdybyś była mężatką.

Wczoraj asystowała przy kąpieli, ale nie pozwoliła mnie ubrać. Uznała, że zostanę w koszuli i nie będę wychodzić z pokoju. Vigers wyjęła z szafy kostium, który kazałam uszyć specjalnie na wizyty w Millbank. Przed pamiętną kolacją wciśnięto go tam i o nim zapomniano, pewnie chciała go odświeżyć. Widok licznych plam przywołał wspomnienie panny Brewer osuwającej się po ścianie. Rzuciwszy mi przelotne spojrzenie, matka kazała Vigers wyczyścić i schować ów strój. Gdy zaoponowałam, mówiąc, że będzie mi potrzebny, odparła, że nie zamierzam chyba kontynuować odwiedzin w więzieniu, nie po tym, co się stało?

Popatrzyła na służącą.

– Zabierz ten kostium i idź – dodała nieco ciszej. Vigers rzuciła mi przelotne spojrzenie i wyszła. Usłyszałam, jak pospiesznie zbiega po schodach.

Nie oznaczało to bynajmniej końca sprzeczki.

– Nie pozwalam na dalsze wyprawy do Millbank -oznajmiła kategorycznie matka. – Stanowczo nie wychodzi ci to na zdrowie.

Oznajmiłam, że jej zakaz nie wpłynie na moją decyzję.

– A co z twoim poczuciem przyzwoitości? – spytała. -Lojalnością wobec matki?

Odpowiedziałam, że wizyty w Millbank nie mają nic wspólnego ani z brakiem przyzwoitości, ani lojalności. Jak może tak myśleć? A o czym świadczy moje zachowanie podczas kolacji, w obecności pana Dance'a i panny Palmer, spytała, jeśli nie o braku lojalności? Ona od początku wiedziała, że Millbank nie wpłynie dobrze na moje zdrowie. Doktor Ashe całkowicie się z nią zgadza. Miałam za dużo swobody, co w połączeniu z moim temperamentem okazało się fatalne w skutkach. Byłam zbyt podatna na wpływy, obcowanie z prostaczkami sprawiło, że zapomniałam o konwenansach. A brak lepszych zajęć wzniecił skłonność do ekstrawagancji i tak dalej, i tak dalej.

– Pan Shillitoe – powiedziała na koniec – przysłał list z pytaniem o twoje samopoczucie.

Okazało się, że list przyszedł dzień po mojej ostatniej wizycie. Matka oznajmiła, że sama skreśli odpowiedź i nie omieszka napisać, iż stan mego zdrowia nie pozwala na dalsze wizyty.

Pomimo zmęczenia wywołanego ową uciążliwą wymianą zdań poczułam nagły przypływ gniewu. Niech cię diabli, ty suko! Te słowa zadźwięczały mi w głowie tak wyraźnie, że drgnęłam w obawie, czy aby nie dotrą do uszu matki. Ona jednak podeszła do drzwi, nie oglądając się za siebie; widząc, jak zdecydowanie rusza naprzód, błyskawicznie obmyśliłam plan działania. Sięgnęłam po chustkę i wytarłam usta. Następnie zawołałam, żeby nie pisała listu. Sama wyślę odpowiedź panu Shillitoe.

Przyznałam jęj rację. Zrezygnuję z odwiedzin w Millbank. Powiedziałam to, unikając jej wzroku, co zapewne odczytała jako przejaw wstydu, gdyż ponownie zbliżyła się do łóżka i położyła mi rękę na policzku.

– Mam na uwadze jedynie twoje dobro – oświadczyła.

Jej pierścionki chłodziły moją skórę. Przypomniałam sobie, jak przyszła do mnie po incydencie z morfiną. Zjawiła się w czarnej sukni, z rozpuszczonymi włosami. Położyła mi głowę na piersi, aż koszula nocna zamokła doszczętnie od łez.

Teraz wręczyła mi kartkę i pióro, po czym stanęła u wezgłowia i patrzyła, jak piszę. Napisałam:


Selina Dawes

Selina Dawes

Selina Dawes

Selina Dawes


Ujrzawszy, że pióro biegnie po papierze, wyszła z pokoju. Spaliłam kartkę w kominku.

Następnie zadzwoniłam po Vigers i powiedziałam, że nastąpiła zmiana: ma wyczyścić kostium i przynieść go, kiedy matka wyjdzie z domu. Przykazałam, aby nie wspominała o tym pani Prior i Ellis.

Zapytałam, czy są do wysłania jakieś listy. Kiedy pokiwała głową, mówiąc, że ma jeden, poleciłam jej natychmiast pójść z nim do skrzynki, a gdyby ktoś pytał, powiedzieć, że to list ode mnie. Dygnęła, nie odrywając oczu od podłogi. To było wczoraj. Potem przyszła matka i ponownie dotknęła mojej twarzy. Tym razem jednak udawałam, że śpię, i nie otworzyłam oczu.

Z ulicy dochodzi turkot powozu. Pani Wallace zabiera matkę na koncert. Matka zaraz tu będzie, żeby przed wyjściem dać mi lekarstwo.

Byłam w Millbank i widziałam Selinę. Nic już nie jest takie, jak przedtem.


Czekali na mnie, jakże by inaczej. Dozorca miał za zadanie wyglądać mojego przybycia, gdyż popatrzył znacząco, a kiedy dotarłam do więzienia dla kobiet, strażniczka zaprowadziła mnie prosto do gabinetu panny Haxby, gdzie oprócz przełożonej czekali już pan Shillitoe i panna Ridley. Sytuacja przypominała moją pierwszą wizytę w więzieniu: teraz mam wrażenie, że było to w innym życiu, choć jeszcze po południu wcale tak nie myślałam. Odczułam wszakże pewną różnicę, gdyż panna Haxby wcale się nie uśmiechała, a i pan Shillitoe miał na twarzy wyraz niecodziennej powagi.

Oznajmił, że mój widok sprawia mu ogromną radość. Bardzo się zmartwił, kiedy jego list pozostawał bez odpowiedzi, obawiał się bowiem, czy zeszłotygodniowa awantura na dobre nie zniechęciła mnie do Millbank. Wyjaśniłam, że trochę chorowałam, list zaś zapodział się w wyniku lekkomyślności służącej. Zobaczyłam, iż panna Haxby lustruje moje zapadnięte policzki i oczy, pociemniałe od laudanum. Musiałam je zażyć; ponad tydzień nie opuszczałam pokoju i lekarstwo dodało mi sił.

Wyraziła nadzieję, że w pełni powróciłam do zdrowia; żałowała też, że nie miałyśmy okazji porozmawiać zaraz po owym przykrym incydencie z udziałem Dawes.

– Mogliśmy liczyć tylko na relację biednej panny Brewer. Obawiam się, że Dawes wykazała w tym względzie niespotykany upór.

Panna Ridley szurnęła butami, przybierając wygodniejszą pozycję. Pan Shillitoe milczał. Zapytałam, jak długo Selina przebywała w ciemnicy. Okazało się, że trzy dni. Był to najdłuższy okres, jaki kobieta może tam spędzić bez "formalnego rozporządzenia".

– To bardzo surowa kara – zauważyłam.

Za napaść na strażniczkę? Panna Haxby nie podzielała mojej opinii. Oznajmiła, że panna Brewer doznała takiego szoku, że odeszła z Millbank i w ogóle zrezygnowała z pracy w więziennictwie. Pan Shillitoe potrząsnął głową.

– Bardzo przykra sprawa – powiedział. Skinęłam głową, po czym zapytałam o Selinę.

– Dostała to, na co zasłużyła – oświadczyła panna Haxby. – Przebiera włókno kokosowe w sektorze pani Pretty, a plany przeniesienia jej do Fulham zostały naturalnie puszczone w niepamięć. – Wbiła we mnie spojrzenie. – Przynajmniej to powinno panią ucieszyć – dodała.

Wiedziałam, że to powie. Odrzekłam spokojnie, że owszem, bardzo się cieszę. Dawes potrzebuje teraz wsparcia. Współczucie i troska wizytującej przydadzą jej się bardziej niż kiedykolwiek…

– Nie – odrzekła panna Haxby. – Nie, panno Prior. Jak mogę tak mówić, skoro moja dotychczasowa troska skłoniła Dawes do pobicia strażniczki i zniszczenia celi? Skoro moje zainteresowanie jej osobą stałą się bezpośrednią przyczyną owego kryzysu?

– Określa się pani mianem jej przyjaciółki! – zawołała. – Zanim panią poznała, była najspokojniejszą więźniarką w Millbank! Cóż to za przyjaźń, która wywołuje podobne emocje?

– Zatem nie życzy pani sobie dalszych odwiedzin? – zapytałam.

– Życzę sobie, by zachowała spokój, dla swojego własnego dobra. W pani obecności nie będzie jej to dane.

– Beze mnie też nie!

– Zatem będzie musiała się tego nauczyć.

– Panno Haxby… – zaczęłam, po czym ugryzłam się w język, gdyż mało nie powiedziałam "matko"! Przycisnęłam rękę do gardła i popatrzyłam na pana Shillitoe.

– Nie można zlekceważyć tego incydentu, panno Prior – oświadczył. – A jeśli następnym razem zaatakuje panią?

– Nie! – odparłam.

Czy nie rozumieją, że moje wizyty łagodzą jej opłakaną sytuację? Dawes to dziewczyna inteligentna, wrażliwa… najspokojniejsza dziewczyna w całym Millbank! Niech pomyślą, ile znaczy dla niej pobyt w więzieniu; nie czyni jej lepszą ani bardziej skruszoną, lecz tak nieszczęśliwą, do tego stopnia niezdolną wyobrazić sobie świata poza celą, że postanawia uderzyć strażniczkę, która przychodzi z decyzją o przeniesieniu!

– Przymusowe milczenie i odosobnienie – zakończyłam – doprowadzi ją do obłędu… albo śmierci.

Nie byłabym bardziej elokwentna, gdyby chodziło o moje własne życie; teraz wiem, że istotnie ważyły się jego losy, a słowa płynące z moich ust pochodziły od kogoś innego. Pan Shillitoe pogrążył się w głębokim namyśle. Nie pamiętam, co sobie wówczas powiedzieliśmy. Wiem tylko, że pozwolił mi widywać Dawes, oni zaś ze swej strony będą obserwować jej postępy.

– Pani Jelf również rozmawiała ze mną w tej sprawie – dodał. Widać był to dla niego ostateczny argument.

Zobaczyłam, że panna Haxby wpatruje się w podłogę; dopiero gdy pan Shillitoe wyszedł, a ja wstałam, by udać się do cel, przełożona ponownie skierowała na mnie wzrok. Wyraz jej twarzy wprawił mnie w najwyższe zdumienie, gdyż nie zobaczyłam w niej złości, tylko pewne zakłopotanie. Poniosła porażkę, pomyślałam, i teraz się wstydzi.

– Nie sprzeczajmy się, panno Haxby – rzuciłam pojednawczo.

Natychmiast odrzekła, że ani myśli się sprzeczać. Wszak przybyłam do więzienia, nie wiedząc o nim zgoła nic… Tutaj zawahała się i zerknęła na pannę Ridley.

– Odpowiadam przed panem Shillitoe, naturalnie – dodała. – Lecz pan Shillitoe nie może narzucać mi swojej woli, gdyż jesteśmy w więzieniu dla kobiet. Pan Shillitoe nie rozumie charakteru tego miejsca. Niegdyś w rozmowie z panią zażartowałam, że mam za sobą wiele wyroków: to szczera prawda, panno Prior, poznałam wszystkie tutejsze kręte ścieżki i zawiłości. Myślę, że podobnie jak pan Shillitoe nie zna pani ani nie jest w stanie pojąć natury… – Szukała odpowiedniego słowa, po czym powtórzyła: -…charakteru, osobliwości charakteru dziewczyny pokroju Dawes, która została zamknięta w celi…

Dobór właściwych słów sprawiał jej wiele trudności, w czym przypominała swe podopieczne, nieumiejące używać określeń spoza potocznego słownika Millbank. Mimo to w lot pojęłam, co miała na myśli. Lecz ów charakter, o którym mówiła, dotyczył odrażających, trywialnych relacji łączących Jane Jarvis i Emmę White, nie miał jednak nic wspólnego z Seliną bądź ze mną. Nim zdążyła dodać coś jeszcze, pospieszyłam z zapewnieniami, iż wezmę jej przestrogi pod rozwagę. Obdarzywszy mnie na pożegnanie kolejnym bacznym spojrzeniem, pozwoliła, by panna Ridley towarzyszyła mi w drodze do cel.

Kiedy mijałyśmy białe, więzienne korytarze, czułam silne działanie lekarstwa; uczucie to przybrało na sile w sektorach, gdzie przeciąg kołysze płomykami palników gazowych, przez co wszystkie nieruchome powierzchnie zdają się przesuwać, wybrzuszać i falować. Jak zwykle uderzyły mnie posępna aura więzienia, cuchnące powietrze oraz cisza; na mój widok pani Pretty uśmiechnęła się szeroko, a jej twarz wydała mi się rozlazła i obca niczym odbicie w wygiętym arkuszu metalu.

– No, no, panna Prior – powiedziała. Jestem pewna, że użyła właśnie tych słów. – Wraca pani do swej zbłąkanej owieczki? – Zaprowadziła mnie do drzwi, po czym ostrożnie zajrzała przez wizjer. Następnie przekręciła klucz w zamku i otworzyła kratę znajdującą się za pierwszymi drzwiami. – Proszę bardzo – oznajmiła. – Od pobytu w lochach chodzi jak w zegarku.

Obecna cela Seliny jest mniejsza od poprzedniej, a zakratowane okienko w połączeniu z siatką osłaniającą palnik nadaje pomieszczeniu wyjątkowo przygnębiający wygląd. Nie ma tu krzesła ani stołu: Selina siedziała na twardej pryczy, pochylona nad tacą z włóknem kokosowym. Słysząc szczęk otwieranych drzwi, odłożyła tacę i próbowała wstać, w wyniku czego straciła równowagę i musiała złapać się ściany. Odebrano jej gwiazdę i ubrano w suknię, która sprawiała wrażenie zbyt obszernej. Miała blade policzki oraz zsiniałe usta i skronie, na czole widniał żółty siniak. Jej paznokcie są połamane aż do krwi od przebierania włókna. Pył pokrywa dosłownie wszystko.

Kiedy zamknęły się drzwi, postąpiłam krok w jej kierunku. Przedtem spoglądałyśmy na siebie bez słowa, z jednakim przestrachem w oczach, teraz jednak wyszeptałam:

– Co oni ci zrobili? Co zrobili?

Selina drgnęła; uśmiech zamajaczył na jej wargach, po czym w jednej chwili zbladł i zniknął niczym plama z wosku. Uniosła rękę do twarzy i zaszlochała. Nie pozostawało mi nic innego, jak podejść bliżej, otoczyć ją ramieniem i pogładzić jej biedną, posiniaczoną twarz. Wreszcie doszła do siebie. Siedziała z głową na moim ramieniu, mocno obejmując mnie rękami.

– Musisz uważać mnie za strasznie słabą – szepnęła.

– Słabą, Selino?

– Tak bardzo pragnęłam, żebyś przyszła.

Zadrżała, po czym jej ramiona znieruchomiały. Ujęłam jej dłoń, lamentując nad połamanymi paznokciami. Powiedziała, że codziennie musi przebrać cztery funty włókna, inaczej następnego dnia pani Pretty "przynosi więcej". Pył włókna unosi się dokoła i dusi w gardle. Jako pożywienie dostaje tylko wodę i ciemny chleb, do kaplicy zaś może iść tylko w kajdanach. Nie mogłam tego słuchać. Kiedy jednak ponownie chwyciłam jej dłoń, zesztywniała i cofnęła rękę.

– Pani Pretty – szepnęła. – Przychodzi nas skontrolować…

Wówczas usłyszałam szmer przy drzwiach, klapka wizjera poruszyła się i białe, tępo zakończone palce powoli odsunęły ją na bok.

– Nie musi pani nas pilnować, pani Pretty! – zawołałam, na co odparła ze śmiechem, że w tym sektorze musi pilnować wszystkich. Następnie zasunęła wizjer i odeszła, by zajrzeć do innej celi.

Siedziałyśmy w milczeniu. Popatrzyłam na żółty siniak na czole Seliny: wyjaśniła, że potknęła się w ciemnicy. Na samo wspomnienie przebiegł ją gwałtowny dreszcz.

– To musiało być straszne – powiedziałam. Kiwnęła głową.

– Ty wiesz – odrzekła. – Nie mogłabym tego znieść, gdybyś nie wzięła części ciemności na siebie.

Zdumiona utkwiłam w niej spojrzenie.

– Wtedy zrozumiałam – dodała – jaka byłaś dobra, przychodząc do mnie po tym wszystkim, co widziałaś. Wiesz, czego najbardziej się bałam w czasie pierwszej godziny? Ach, to była istna tortura! Najbardziej przerażała mnie myśl, że odstraszyłam cię tym, czym pragnęłam zachować cię blisko siebie!

Wiedziałam, lecz owa świadomość zesłała na mnie chorobę. Pragnęłam, by Selina umilkła.

– Nie wolno ci, nie wolno! – zawołałam, na co odpowiedziała buntowniczo: "Wolno!". Och, biedna panna Brewer! Nie chciała zrobić jej krzywdy. Ale zostać przeniesioną, zyskać tak zwaną swobodę rozmowy z innymi więźniarkami!

– Po cóż miałabym z nimi rozmawiać, skoro nie mogłabym rozmawiać z tobą?

W tym momencie chyba położyłam dłoń na jej ustach. Powtórzyłam, że nie wolno jej tego mówić. Oderwała moje palce, mówiąc, iż dlatego właśnie zraniła pannę Brewer i po to zniosła kaftan oraz lochy. Jak teraz mogłabym skłonić ją do milczenia?

Zacisnęłam palce na jej ramionach, zniżając głos niemal do syku. I co dzięki temu zyskała? To jedynie, że będą teraz baczniej śledzić nasze poczynania! Czy wie, że panna Haxby chciała zabronić mi dalszych odwiedzin? Że panna Ridley będzie kontrolować czas trwania naszych spotkań? Tak samo pani Pretty, a nawet pan Shillitoe?

– Czy wiesz, jakie teraz musimy być ostrożne, jak czujne?

Mówiąc to, przyciągnęłam ją do siebie. Naraz uświadomiłam sobie bliskość jej oczu i ust, ciepły powiew kwaśnego oddechu. Usłyszałam swój głos i dotarło do mnie znaczenie wypowiedzianych słów.

Odwróciłam się zawstydzona.

– Aurora – powiedziała.

– Nie mów tego – odrzekłam natychmiast. Ale ona nie usłuchała.

– Aurora. Aurora.

– Tak nie można.

– Dlaczego? To samo mówiłam w lochu, a ty z radością podchwyciłaś moje słowa i odpowiedziałaś! Dlaczego teraz przede mną uciekasz?

– Muszę. – Wstałam.

– Dlaczego musisz?

Oświadczyłam, że nie powinnyśmy siedzieć tak blisko siebie. To wbrew przepisom. Lecz ona również wstała. Ciasna przestrzeń celi uniemożliwiała mi ucieczkę. Zawadziłam spódnicą o tacę z włóknem, wzbijając obłok pyłu. Selina stanęła obok mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.

– Chcesz, żebym była blisko – powiedziała, a gdy odparłam, że wcale nie, dodała: – Owszem, chcesz. Inaczej po co zapisywałabyś moje imię na kartach dziennika? Po co suszyłabyś moje kwiaty? Dlaczego, dlaczego, Auroro, zachowywałabyś moje włosy?

Sama mi je przysłałaś! – zawołałam. – Nie prosiłam o nie!

– Nie mogłabym ich przysłać – odrzekła z prostotą -gdybyś nie pragnęła ich tak silnie.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć; widząc moją minę, Selina cofnęła się o krok i wyraz jej twarzy uległ raptownej zmianie. Poprosiła, bym zachowała spokój, gdyż pani Pretty może lada chwila zajrzeć do celi. Muszę koniecznie wysłuchać, co ma mi do powiedzenia. Była w lochach i wie wszystko. Teraz ja też muszę się dowiedzieć…

Nie spuszczając ze mnie wzroku, lekko pochyliła głowę; jej oczy wydały się nagle większe i ciemne jak u iluzjonisty. Czy nie mówiła, że jej pobyt w więzieniu kryje w sobie głębszy cel? Czy nie wspominała, że któregoś dnia go pozna?

– Przyszły do mnie, gdy siedziałam w lochu, Auroro. Przyszły i powiedziały. Nie domyślasz się prawdy? Ja się domyśliłam. I to tak strasznie mnie przeraziło.

Przesunęła językiem po wargach i przełknęła ślinę. Obserwowałam ją, nie ruszając się z miejsca. Jak to, spytałam. O cóż więc chodzi? Dlaczego tu jest?

– Dla ciebie – oznajmiła. – Po to, abyśmy mogły się spotkać, poznać, a potem połączyć…

Zupełnie jakby wsadziła mi nóż w pierś i obróciła ostrze. Serce zabiło mi mocno. Jednocześnie poczułam w tle owo znajome uczucie, silniejsze niż kiedykolwiek. Czułam, że w niej narasta to samo…

Był to stan bliski agonii.

Jej słowa wzbudziły we mnie zgrozę.

– Nie wolno ci tak mówić! – zaprotestowałam. – Dlaczego wymyślasz takie rzeczy? Jakie znaczenie ma to, co usłyszałaś od duchów? Te ich szalone historie… My nie możemy pozwolić sobie na obłęd, musimy wykrzesać z siebie spokój, zachować trzeźwość umysłu. Jeśli nadal mam cię odwiedzać, dopóki twój wyrok nie dobiegnie końca…

– Cztery lata – odpowiedziała. Czy uważam, że pozwolą mi tu przychodzić przez tyle czasu? Czy panna Haxby do tego dopuści? A moja matka? Nawet jeśli tak będzie, czy zadowolę się owym pół godziny wykradzionym raz w tygodniu, raz w "miesiącu?

Odrzekłam, że do tej pory jakoś to znosiłam. Poza tym możemy się odwołać od wyroku. Wystarczy odrobina wysiłku…

– A czy zdołasz to znieść po dzisiejszym dniu? – spytała beznamiętnym tonem. – Zdobędziesz się na doskonały chłód i stoicki spokój? Nie… – Powstrzymała mnie, gdyż przysunęłam się o krok. – Nie ruszaj się! Trzymaj się ode mnie z daleka. Pani Pretty może zobaczyć…

Wykręciłam dłonie, aż skóra pod rękawiczkami zapiekła.

– Cóż innego nam pozostaje! – wykrzyknęłam. Dręczyła mnie! Mówić, że musimy się połączyć, połączyć tutaj, w Millbank! Dlaczego duchy wygadywały jej takie rzeczy? Czemu powtarzała je w mojej obecności?

– Dlatego – odrzekła tak cicho, że musiałam zanurkować w zakurzoną przestrzeń, by pochwycić jej słowa – ponieważ mamy wybór i ty musisz go dokonać. Mogę uciec.

Chyba roześmiałam się mimowolnie. Tak, położyłam rękę na ustach, tłumiąc śmiech. Spoglądała na mnie wyczekująco. Była poważna; wówczas po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że może pobyt w ciemnicy zmącił jej rozum. Popatrzyłam na trupioblady policzek, posiniaczone czoło i też spoważniałam.

– Powiedziałaś za dużo – wyszeptałam.

– Mogę to zrobić – odrzekła niewzruszenie. Nie, to byłoby bardzo złe.

– Owszem, według ich zasad.

Nie. Zresztą, przecież to niemożliwe. Zamknięte korytarze, rzesze strażników… Rozejrzałam się dokoła, omiatając spojrzeniem drewniane drzwi, zakratowane okna.

– Potrzebowałabyś kluczy – tłumaczyłam. – Potrzebowałabyś… całej masy przedmiotów. Jeśli nawet ci się uda, jeśli zdołasz zbiec… Dokąd pójdziesz?

Nadal obserwowała mnie uważnie ciemnymi oczami.

– Z pomocą duchów klucz nie będzie mi do niczego potrzebny – oświadczyła. – I pójdę do ciebie, Auroro. Wyjedziemy stąd razem.

Rzuciła to tak, po prostu. Jak gdyby nigdy nic. Tym razem się nie śmiałam. Spytałam, czy myśli, że zechcę jej towarzyszyć.

Odparła, że nie mam innego wyjścia.

Czy myśli, że zostawię…

– Co? Kogo?

Matkę. Helen i Stephena, małego Georgy'ego oraz kolejne dzieci, które przyjdą na świat. Grób ojca. Kartę do czytelni w Muzeum Brytyjskim.

– Moje życie – odpowiedziałam w końcu. Odrzekła, że da mi w zamian lepsze.

– Zostaniemy bez środków – zauważyłam.

– Będziemy miały twoje pieniądze.

– To pieniądze mojej matki!

– Przecież musisz mieć coś swojego. Coś, co mogłabyś sprzedać…

To głupie, uznałam. Nie, gorzej niż głupie, idiotyczne, niedorzeczne! Jakim sposobem mogłybyśmy żyć razem, same? Dokąd pojedziemy?

W tym momencie popatrzyłam jej w oczy i zrozumiałam…

– Tylko pomyśl! – zawołała. – Mieszkać tam, w promieniach słońca wiecznie padających z nieba. Pomyśl o miejscach, które pragnęłaś zwiedzić, o Reggio, Parmie, Mediolanie i Wenecji. Mogłybyśmy zamieszkać w którymś z tych miast. Byłybyśmy wolne.

Spoglądałam na nią bez słowa. Naraz z korytarza dobiegły kroki pani Pretty, piasek zazgrzytał pod jej obcasem.

– Jesteśmy szalone, Selino – szepnęłam. – Uciec z Millbank! To niemożliwe. Od razu by cię schwytano.

Odpowiedziała, że przyjaciele zadbaliby o jej bezpieczeństwo, a gdy zaoponowałam, wołając, że nie mogę w to uwierzyć, zapytała: dlaczego? A rzeczy, które mi przysłała? Dlaczego nie mogłaby wysłać również siebie?

– Niemożliwe – powtórzyłam. – Gdyby to była prawda, uciekłabyś stąd dawno temu.

Odparła, że czekała, potrzebowała mnie, by mieć dokąd pójść. Potrzebowała mnie, by mieć do kogo się zwrócić.

– Jeśli mnie nie przyjmiesz… – dodała. – Co zrobisz, kiedy zabronią ci mnie odwiedzać? Dalej będziesz zazdrościć siostrze? Na zawsze dasz się zamknąć w swojej celi?

Ponownie ujrzałam wizję postarzałej, zrzędliwej matki, narzekającej na moje zbyt ciche lub zbyt szybkie czytanie. I siebie u jej boku, w sukni koloru błota.

– Znajdą nas – perswadowałam. – Znajdą i aresztują.

– Z chwilą gdy opuścimy Anglię, policja będzie bezradna.

Ludzie dowiedzą się o naszym postępku. Zobaczą mnie, stanę się rozpoznawalna. Zostaniemy wyrzucone poza nawias społeczeństwa!

Spytała, odkąd to zależy mi na przynależności do takiego społeczeństwa? Po cóż martwić się jego opiniami? Znajdziemy schronienie z dala od tego wszystkiego. Miejsce, o jakim marzyłyśmy. A ona wypełni zadanie, do którego została stworzona…

Potrząsnęła głową.

– Przez całe życie – ciągnęła – przez wszystkie tygodnie, miesiące i lata sądziłam, że wiem. Ale nie miałam o niczym pojęcia. Myślałam, że widzę, podczas gdy błądziłam w ciemności! Każda nieszczęśliwa dama, która przychodziła do mnie po pomoc, dotykała mojej ręki, czerpała z mego ducha, była ledwie cieniem. Auroro, każda z nich była cieniem twojej osoby! Szukałam cię, tak jak ty szukałaś mnie. Czułaś łączącą nas więź. Jeśli więc teraz pozwolisz, by nas rozdzielili, boję się, że obie umrzemy!

Więź. Czy rzeczywiście ją czułam? Ona twierdzi, że tak.

– Czułaś ją, odgadłaś prawdę. Zaiste, myślę, że mnie w tym ubiegłaś! Stało się to wówczas, kiedy ujrzałaś mnie po raz pierwszy.

Przypomniałam sobie ów dzień, widok Seliny z twarzą uniesioną do słońca i fiołkiem w dłoni. Czyż fakt, że nie odwróciłam wtedy wzroku, potwierdzał prawdę jej słów?

Uniosłam rękę do ust.

– Nie jestem pewna – powiedziałam. – Sama nie wiem.

– Nie wiesz? Spójrz na własne palce. Nie wiesz, czy należą do ciebie? Spójrz na jakąkolwiek inną część swego ciała: równie dobrze mogłabyś spojrzeć na mnie! Jesteśmy takie same, ty i ja. Stanowimy dwie połówki identycznego fragmentu lśniącej materii. Ach, mogłabym powiedzieć "kocham", wyrzec te same banalne słowa, które mówi do męża twoja siostra. Mogłabym powtórzyć je w więziennym liście, cztery razy do roku. Lecz duch mój nie kocha twego: jest z nim spleciony. Nasze ciała nie kochają; stanowią jedność i pragną się połączyć. Muszą to uczynić, inaczej zginą! Jesteś taka, jak ja. Wiesz, jak to jest, wyjść poza ramy własnego życia, własnej osoby, strząsnąć je z siebie jak suknię. Powstrzymali cię, zanim zdążyłaś przeprowadzić to do końca. Złapali cię i z powrotem wtłoczyli w ciasne ramy, chociaż tak bardzo tego nie chciałaś…

Czy duchy pozwoliłyby na to, ciągnęła, gdyby nie widziały w tym głębszego sensu? Czy moim zdaniem ojciec nie przyjąłby mnie do siebie, gdyby tak należało postąpić?

– Odesłał cię z powrotem – dodała. – Teraz należysz do mnie. Nie szanowałaś własnego życia, lecz obecnie stanowi ono moją własność. Dalej będziesz oponować?

Serce kołatało mi w piersi. Biło tam, gdzie zwykł spoczywać medalion. Boleśnie czułam każde uderzenie.

– Mówisz, że jestem taka jak ty – odrzekłam. – Że moje członki mogłyby należeć do ciebie, że powstałam ze lśniącej materii. Chyba nie przyjrzałaś mi się uważnie…

– Wręcz przeciwnie – odparła cicho. – Czy uważasz jednak, że spoglądam na ciebie ich oczami? Że nie widziałam cię w chwili, gdy odkładasz wąskie, szare suknie, rozpuszczasz włosy i leżysz w ciemności, biała jak mleko…? Czy myślisz, że będę jak ona, która zamiast ciebie wybrała twego brata?

Wówczas zrozumiałam. Zrozumiałam, że wszystko, każde wypowiedziane przez nią słowo było prawdą. Zapłakałam. Stałam tak, płacząc i drżąc, a ona nie zrobiła nic, by mnie pocieszyć. Patrzyła tylko, po czym wreszcie skinęła głową.

– Teraz już wiesz – powiedziała. – Rozumiesz, dlaczego czujność i ostrożność to za mało. Wiesz, co cię ku mnie przyciąga, dlaczego nasze ciała dążą do zbliżenia i czego pragną. Pozwól im na to, Auroro. Pozwól im dążyć…

Jej głos przeszedł w żarliwy szept. Lekarstwo zapulsowało mi w żyłach. Naraz poczułam jej moc. Poczułam czar wabiący mnie ku sobie poprzez gęste od pyłu powietrze prosto do szepczących ust. Chwyciłam się ściany, lecz była gładka i śliska od wilgoci, wymykała mi się z rąk. Przyszło mi do głowy, że rozciągam się i puchnę, twarz wylewa mi się z kołnierza, palce rozsadzają rękawiczki…

Popatrzyłam na swoje dłonie. Powiedziała, że należą do niej, lecz były duże i dziwne. Czułam ich powierzchnię, rysy i zagłębienia.

Czułam, jak twardnieją i stają się kruche.

Czułam, jak miękną i zaczynają kapać.

Wtenczas zrozumiałam, czyje to ręce. Nie należały do niej, lecz do niego: to z nich pochodził woskowy odlew, one też gościły nocą w jej celi, pozostawiając na podłodze białe smugi. Były to moje dłonie, dłonie Petera Quicka! Ostatnia myśl zjeżyła mi włosy na głowie.

– Nie, to niemożliwe – oświadczyłam. – Nie zrobię tego! – Zamęt w myślach ustał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; podeszłam do drzwi i położyłam na nich rękę: moją własną dłoń w rękawiczce z czarnego jedwabiu.

– Auroro – powiedziała.

– Nie nazywaj mnie tak, to nieprawda! – przerwałam. – To nigdy nie była prawda, nigdy! – Załomotałam pięścią w drzwi. – Pani Pretty! Pani Pretty! – Kiedy ponownie spojrzałam na Selinę, na twarz miała czerwony ślad, jak od policzka. Stała sztywna, zaszokowana i nieszczęśliwa. Zaczęła płakać.

– Znajdziemy inny sposób – zapewniłam ją. Lecz ona potrząsnęła głową i wyszeptała:

– Nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że nie ma innego sposobu? – Łza zalśniła w kąciku jej oka, a następnie zadrżała, spłynęła po policzku i wsiąkła w pył.

Pani Pretty otworzyła kratę; wyszłam, nie oglądając się za siebie, wiedziałam bowiem, że jeśli to zrobię, łzy Seliny, jej posiniaczona twarz oraz moja własna tęsknota każą mi do niej wrócić, na zatracenie. Drzwi zostały ponownie zamknięte, a ja odeszłam, tak jak mógłby odejść ktoś nękany straszliwymi torturami, zakneblowany i żywcem obdzierany ze skóry.

Dotarłam do schodów prowadzących na wieżę. Pani Pretty pozostawiła mnie tam, sądząc zapewne, że sama znajdę drogę do wyjścia. Ale nie ruszyłam się z miejsca. Stanęłam w cieniu, opierając głowę o lodowatą, białą ścianę, i tkwiłam tak dopóty, dopóki dochodzący z góry odgłos kroków nie wyrwał mnie z zamyślenia. Sądząc, że to panna Ridley, oderwałam się od ściany i przetarłam policzek w obawie, że zauważy tynk lub łzy. Kroki zbliżały się nieubłaganie.

To nie była panna Ridley. Ujrzałam przed sobą panią Jelf.

Na mój widok zamrugała niepewnie. Słyszała kroki na schodach, wyjaśniła, i chciała sprawdzić… Potrząsnęłam głową. Kiedy powiedziałam, że wracam z celi Seliny Dawes, zadrżała; wydawała się niemal tak przygnębiona jak ja.

– Teraz, kiedy jej nie ma – wyznała – mój sektor wydaje się odmieniony. Wszystkie kobiety z klasy oznaczonej gwiazdą odeszły, ich miejsce zajęły nowe więźniarki, niektórych w ogóle nie znam. A Ellen Power… Ellen Power też odeszła.

– Power odeszła? – powtórzyłam bezmyślnie. – Przynajmniej jej się powiodło. Może w Fulham będzie lepiej traktowana.

Lecz słysząc moje słowa, pani Jelf jeszcze bardziej posmutniała.

– Ona nie pojechała do Fulham – wyjaśniła. Bardzo jej przykro, że o tym nie wiedziałam, dodała, ale pięć dni wcześniej Power została wreszcie przeniesiona do lecznicy, gdzie zmarła. Wnuczka zabrała ciało. Dobroć pani Jelf poszła na marne, gdyż pod suknią Power znaleziono kawałek czerwonej flaneli i strażniczka otrzymała surową reprymendę. Za karę nie otrzyma pensji.

Słuchałam tego odrętwiała ze zgrozy.

– Boże jedyny – wykrztusiłam wreszcie. – Jak my to znosimy? Jak dalej będziemy to znosić? – I dokończyłam w myślach: przez kolejne cztery lata.

Pani Jelf potrząsnęła głową, po czym zasłoniła ręką twarz i się odwróciła. Niebawem usłyszałam szuranie jej trzewików na schodach, po czym zapadła cisza.

Zeszłam na dół, do sektorów panny Manning, spoglądając po drodze na kobiety w celach: wszystkie co do jednej skulone i drżące, nieszczęśliwe i wygłodniałe, chore bądź na skraju wycieńczenia, z palcami spękanymi od zimna i ciężkiej pracy. Na końcu sektora spotkałam strażniczkę, która towarzyszyła mi do bramy pięcioboku numer dwa, skąd jakiś mężczyzna przeprowadził mnie przez więzienie dla mężczyzn. Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem. Stanąwszy na czubku żwirowego chodnika wiodącego do budki dozorcy, przekonałam się, że zapadł zmierzch, a wiatr wiejący od rzeki przybrał na sile. Dokoła mnie majaczyło Millbank, ponure niczym obelisk, pogrążone w ciszy, choć wypełnione rzeszą nieszczęśliwych żywotów. Nigdy dotąd tak mocno nie poczułam brzemienia ich zbiorowej rozpaczy. Pomyślałam o Ellen Power, która udzieliła mi niegdyś błogosławieństwa, a teraz sama nie żyła. Pomyślałam o Selinie, posiniaczonej i szlochającej, mówiącej o więzi pomiędzy nami, przez którą szukałyśmy się nawzajem i jeśli teraz się utracimy, przyjdzie nam zginąć. Pomyślałam też o swoim pokoju z widokiem na Tamizę i Vigers na krześle przed drzwiami. Dozorca trzymał w ręku rozkołysane klucze, właśnie wysłał człowieka z poleceniem sprowadzenia dla mnie dorożki. Która godzina, pomyślałam. Równie dobrze mogła być szósta, jak i północ. Co powiem, jeśli zastanę w domu matkę? Mam na sobie ślady tynku oraz zapach więzienia. A jeżeli napisze do pana Shillitoe albo pośle po doktora Ashe'a? Ogarnęło mnie wahanie. Stanęłam przy drzwiach stróżówki. Nade mną rozciągało się brudne, zasnute mgłą londyńskie niebo, pod stopami miałam cuchnącą ziemię Millbank, na której nie wyrośnie żaden kwiat. Padający grad kłuł mnie w twarz jak igły. Dozorca patrzył wyczekująco, ale nie ruszałam się z miejsca.

– Panno Prior? – odezwał się. – Coś się stało? – I otarł ręką mokrą twarz.

– Zaraz – powiedziałam, zrazu bardzo cicho; dozorca nachylił się ze zmarszczonymi brwiami, gdyż nie dosłyszał. – Zaraz – powtórzyłam głośniej. – Proszę zaczekać, muszę wrócić, muszę koniecznie wrócić! – Wybełkotałam, że o czymś zapomniałam, o czymś niecierpiącym zwłoki!

Być może rzucił coś w odpowiedzi, ale nie usłyszałam. Zawróciwszy, z powrotem wkroczyłam w strefę cienia rzucanego przez mury. Prawie biegłam, ślizgając się na żwirze. Każdemu napotkanemu strażnikowi mówiłam to samo: muszę wrócić! Muszę wrócić do sektora dla kobiet!

I choć patrzyli ze zdumieniem, nikt nie próbował mnie zatrzymać. Przy bramie żeńskiego więzienia spotkałam pannę Craven, która właśnie objęła posterunek. Znała mnie na tyle, by bez zbędnych ceregieli otworzyć bramę, a gdy oświadczyłam, że nie potrzebuję przewodnika, że muszę tylko załatwić jeszcze pewną nic nieznaczącą sprawę, obojętnie pozwoliła mi iść dalej. To samo powtórzyłam piętro wyżej, a następnie weszłam na górę. Odczekawszy, aż pani Pretty znajdzie się w bezpiecznej odległości, podbiegłam do drzwi celi Seliny i przez wizjer zajrzałam do środka. Siedziała pochylona nad tacą z włóknem, niemrawo przebierając w nim krwawiącymi palcami. Nadal miała mokre i zaczerwienione oczy, jej ramiona drgały. Nie zawołałam, ona jednak uniosła głowę i podskoczyła ze strachu.

– Szybko, szybko, podejdź do drzwi! – wyszeptałam. Podbiegła bliżej i oparła się o ścianę. Jej twarz znalazła się blisko mojej, ciepły oddech owiał mi policzek.

– Uczynię to – oświadczyłam. – Pojadę z tobą. Kocham cię i nie mogę cię stracić. Powiedz tylko, co mam robić!

Wówczas ujrzałam jej czarne oko i własną pobladłą twarz, dryfującą w nim niczym perła. A potem było jak z tatą i lustrem. Poczułam, że moja dusza ulatuje ku Selinie i zanurza się w jej ciele.

30 maja 1873

Zeszłej nocy miałam straszny sen. Śniło mi się, że się obudziłam i nie mogłam poruszyć rękami ani nogami, oczy zaklejała mi jakaś dziwna substancja, która rozlała się na ustach, zlepiając również wargi. Chciałam zawołać Ruth albo panią Brink, ale nie mogłam, słyszałam tylko swoje zduszone jęki. Przestraszyłam się, że będę tak leżeć, dopóki się nie uduszę albo nie umrę z głodu; owa myśl sprawiła, że zaczęłam płakać. Łzy rozpuściły substancję zalepiającą mi oczy, tak że mogłam wreszcie przez szparkę spojrzeć na świat. Przyszło mi do głowy, że przynajmniej zobaczę własny pokój, okazało się jednak, że nie jestem w Sydenham, tylko w swoim pokoju w hotelu pana Vincy'ego.

Lecz kiedy popatrzyłam uważnie, zobaczyłam, że otaczają mnie nieprzeniknione ciemności i zrozumiałam, iż spoczywam w trumnie, do której złożono mnie, sądząc, żem martwa. Leżałam i płakałam, aż wreszcie łzy rozpuściły substancję zalepiającą mi usta i zawołałam w nadziei, że ktoś usłyszy i przyjdzie mnie uwolnić. Ale nikt nie przyszedł; kiedy uniosłam głowę, uderzyłam w wieko trumny i sądząc po odgłosie, zrozumiałam, że trumna znajduje się już pod ziemią. Byłam w grobie. Wiedziałam, że nikt nie usłyszy mojego wołania, choćbym krzyczała ile sił w płucach.

Znieruchomiałam, rozmyślając, co by tu zrobić. Naraz tuż obok zabrzmiał czyjś głos, tak blisko że ciarki przeszły mi po plecach. "Myślałaś, że jesteś sama – zapytał. – Nie wiedziałaś, że tu jestem?". Rozejrzałam się, szukając właściciela owego głosu, ale było tak ciemno, że czułam tylko wargi szepczące mi do ucha. Nie wiedziałam, czy to usta Ruth, pani Brink czy cioteczki, a może kogoś jeszcze innego. Lecz sądząc z brzmienia słów, musiały się uśmiechać.

Загрузка...