Część czwarta

21 grudnia 1874

Znaki od Seliny nadchodzą teraz każdego dnia. Czasem w postaci kwiatów, niekiedy zapachów, innym razem jest to drobna zmiana wystroju: krzywo ustawiona figurka, drzwi otwarte na oścież, ślady palców na aksamitnych i jedwabnych sukniach, wgłębienie na poduszce, jakby przed chwilą spoczywała tam czyjaś głowa. Nigdy nie następują w mojej obecności. Szkoda. Nie przeraziłyby mnie. Byłabym przerażona, gdyby ustały! Albowiem one właśnie zagęszczają dzielącą nas przestrzeń. Tworzą rozedrgane pasmo ciemnej materii łączące Millbank z Cheyne Walk, dzięki któremu Selina odzyska wolność.

Najgrubsze staje się nocą, kiedy leżę otumaniona laudanum. Dlaczegóż wcześniej nie odkryłam owej zależności? Tym chętniej przyjmuję teraz lekarstwo. Czasami, kiedy matka wychodzi (należy zadbać o pasmo również w dzień), idę do jej szuflady i ukradkiem pociągam łyk z butelki.

Kiedy dotrzemy do Włoch, laudanum naturalnie nie będzie mi już potrzebne.

Matka wykazuje iście anielską cierpliwość.

– Margaret nie była w Millbank od trzech tygodni – chwali mnie przed Helen i państwem Wallace. – Widzicie zmianę, jaka w niej zaszła?

Twierdzi, że od śmierci papy nie wyglądałam równie kwitnąco. Nie wie o potajemnych wizytach w więzieniu. Nie wie, że szary kostium spoczywa w szafie (Vigers, poczciwa dusza, starannie dochowuje sekretu, ona też mnie teraz ubiera). Nie wie o złożonej przeze mnie obietnicy, skandalicznym planie ucieczki.

Kiedy o tym myślę, czasami przechodzą mnie dreszcze.

Ale muszę o tym myśleć. Mroczne pasmo utworzy się samoistnie, lecz jeśli mamy naprawdę wyjechać, jeśli ona naprawdę ucieknie (ach, jak to dziwnie brzmi! Zupełnie jakbyśmy były parą drobnych złodziejek z taniej powieści), wszystko należy starannie zaplanować i liczyć się z podejmowanym ryzykiem. Muszę stracić jedno życie, aby zyskać kolejne. To będzie jak śmierć.

Kiedyś myślałam, że umrzeć to nic trudnego, lecz rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Teraz zaś… teraz chyba będzie jeszcze trudniej.

Odwiedziłam ją dzisiaj, wykorzystując nieobecność matki. Nadal przebywa w sektorze pani Pretty, jest znękana do granic wytrzymałości, a palce krwawią jej bardziej niż kiedykolwiek, ale nie płacze.

– Mogę znieść wszystko – mówi – skoro wiem już, po co.

Czuję w niej płomień dawnej żarliwości, lecz ukrywa go skrzętnie pod kloszem opanowania. Drżę ze strachu, że strażniczki dostrzegą go i odgadną prawdę. Boję się, że wyczytają coś z moich oczu, jak dzisiaj, gdy chyłkiem przemykałam przez więzienie. Podobnie jak za pierwszym razem uświadomiłam sobie ogrom budowli i jej przytłaczający ciężar: mury, rygle i zamki, czujnych strażników w wełnianych uniformach, wszechobecny smród i zgiełk. Idąc, pomyślałam, że byłyśmy głupie, wierząc, że można stąd uciec! I dopiero na widok jej żarliwości zwątpienie minęło jak ręką odjął.

Rozmawiałyśmy o koniecznych przygotowaniach. Mówi, że będziemy potrzebowały pieniędzy, wszystkich pieniędzy, jakie zdołam zebrać, a także ubrań, butów oraz kufrów. Aby nie wzbudzać podejrzeń w pociągu, nie możemy zwlekać z ich kupnem do przyjazdu do Francji: musimy wyglądać jak dama i jej towarzyszka, dlatego bagaż jest niezbędny. W przeciwieństwie do niej nie wzięłam tego pod uwagę. Myśląc o tym w zaciszu swojego pokoju, miałam świadomość, że nasze zamiary są absurdalne. Lecz gdy słuchałam, jak z roziskrzonym wzrokiem układała plany i wydawała polecenia, sytuacja wyglądała zgoła inaczej.

– Będą nam potrzebne bilety na pociąg i prom – szeptała. – I paszporty.

Mogę je zdobyć, z opowiadań Arthura pamiętam, że to nic trudnego. Zaiste, znam wszystkie kwestie dotyczące wyjazdu do Włoch; siostra nie szczędziła nam szczegółów swej podróży poślubnej.

– Kiedy do ciebie przyjdę, musisz być gotowa – dodała Selina. Dotąd nie wspominała, jak dokładnie zamierza to uczynić, dlatego zatrzęsłam się od stóp do głów.

– Boję się! Czy to będzie bardzo dziwne? Mam siedzieć po ciemku albo wypowiedzieć jakieś magiczne zaklęcie?

Uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Myślisz, że to potrzebne? Wystarczy kochać i pragnąć. Jeśli pragniesz mnie dostatecznie mocno, przyjdę.

Kazała mi tylko robić dokładnie to, o co prosi.

Dziś wieczorem, gdy matka zażyczyła sobie, bym jej poczytała, sięgnęłam po "Aurorę Leigh". Jeszcze miesiąc temu nigdy bym się na to nie odważyła. Spojrzała na okładkę.

– Przeczytaj fragment opisujący powrót Romneya. Biedak, taki skrzywdzony i zaślepiony.

Ale ja nie chciałam. Chyba już nigdy nie będę mogła tego przeczytać. Wybrałam księgę siódmą, gdzie Aurora wygłasza mowę do Marian Erie. Czytałam godzinę, a kiedy skończyłam, matka zauważyła z uśmiechem:

– Jak słodko brzmi dzisiaj twój głos, Margaret!

Nie wzięłam dziś Seliny za rękę. Nie pozwala mi na to, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Podczas naszej rozmowy usiadłam, a ona stanęła bardzo blisko. Dotknęłam butem jej trzewika. I odrobinę uniosłyśmy suknie, wizytową i więzienną, by stopy złączyły się w pocałunku.

23 grudnia 1874

Dzisiaj otrzymaliśmy przesyłkę od Pris i Arthura z listem zawierającym dokładne informacje na temat ich powrotu szóstego stycznia oraz zaproszeniem do Marishes, gdzie matka, ja, Stephen, Helen i Georgy mielibyśmy zabawić aż do wiosny. Rozmawialiśmy o tym od miesięcy, nie wiedziałam jednak, że matka pragnie jechać tak szybko. Postanowiła wyruszyć dziewiątego, czyli za niespełna trzy tygodnie. Wiadomość ta wzbudziła we mnie panikę. Zapytałam, czy państwo młodzi istotnie życzą sobie tak rychłych odwiedzin. Przecież Pris będzie teraz panią wielkiego domu. Może powinnyśmy dać jej trochę czasu na przyzwyczajenie się? Otrzymałam odpowiedź, że właśnie na tym etapie młoda żona potrzebuje matczynej rady. Nie możemy bowiem polegać na życzliwości sióstr Arthura.

Następnie matka wyraziła nadzieję, że przynajmniej teraz okażę Priscilli więcej serca niż podczas ślubu.

Myśli, że przejrzała wszystkie moje słabości. Lecz największa z nich znajduje się poza zasięgiem jej wzroku. Prawdę powiedziawszy, od ponad miesiąca nie myślałam o Priscilli i jej trywialnych sukcesach. Zostawiłam to daleko za sobą. Ba, powoli odgradzam się od wszystkich aspektów dawnego życia. Od ludzi także – od matki, Stephena, Georgy'ego…

Pomiędzy Helen a mną również wyrosła niewidzialna bariera. Była tu wczoraj wieczorem.

– Czyżby matka miała rację, mówiąc, że odzyskałaś spokój i nabierasz sił? – Dodała, że nie może oprzeć się myśli, iż po prostu stałam się bardziej skryta.

Popatrzyłam na jej miłą twarz o regularnych rysach. Powiedzieć czy nie powiedzieć, zastanawiałam się w duchu. Jakież byłoby jej zdanie? I pod wpływem nagłego impulsu pomyślałam: powiem! Trudno wyobrazić sobie coś prostszego i bardziej oczywistego, któż bowiem zrozumiałby mnie lepiej niż Helen? Wyznać: Zakochałam się, Helen! Zakochałam! Poznałam cudowną, niezwykłą dziewczynę i oddałam jej swoje życie!

Wizja była tak wyrazista, iż żar owych słów niemal wycisnął mi łzy z oczu i poczułam się, jakbym naprawdę je wyrzekła. Ale nie, Helen wciąż spoglądała na mnie z życzliwą troską i czekała, co powiem. Wówczas wskazałam na obraz Crivellego przypięty nad biurkiem i musnąwszy go palcami, zapytałam na próbę:

– Podoba ci się?

Zamrugała. Odrzekła, że na swój sposób jest bardzo ładny. Nachyliła się, żeby lepiej widzieć.

– Rysy dziewczyny są bardzo niewyraźne – dodała. -Biedactwo wygląda, jakby ktoś wymazał jej twarz.

Wtedy zrozumiałam, że nie może się dowiedzieć. Gdybym jej cokolwiek wyjawiła, nie usłyszałaby mnie. Gdybym przyprowadziła do niej Selinę, nie dostrzegłaby jej twarzy, podobnie jak nie widziała ostrych, ciemnych konturów "Veritas". Są dla niej zbyt subtelne.

Ja też staję się subtelna, niematerialna. Ewoluuję. Oni niczego nie zauważają. Patrzą na mnie i widzą uśmiechy oraz rumieńce; matka twierdzi nawet, że przytyłam! Nie mają pojęcia, że trwam wśród nich wyłącznie za sprawą silnej woli. To ogromnie wyczerpujące. Gdy siedzę sama, jak teraz, jest inaczej. Spoglądam na własną skórę i widzę pod nią blade zarysy kości. Z każdym dniem robię się coraz bledsza.

Moje ciało niknie w oczach. Staję się własnym duchem!

Z chwilą gdy rozpocznę nowe życie, będę chyba nawiedzać ten pokój.

Lecz stare jeszcze trwa. Dzisiejszego popołudnia w Garden Court, kiedy matka i Helen zabawiały Georgy'ego, podeszłam do Stephena, aby go o coś zapytać.

– Wyjaśnij mi kwestię pieniędzy moich i mamy – powiedziałam. – Nic o tym nie wiem.

Swoim zwyczajem odparł, że nie muszę wiedzieć, gdyż to on jest moim pełnomocnikiem, ale tym razem nie ustąpiłam. Wyraziłam wdzięczność, że po śmierci taty wspaniałomyślnie wziął na siebie odpowiedzialność za nasze sprawy, ale sama też chciałabym zyskać pewne rozeznanie.

– Podejrzewam, że matka lęka się o losy naszego domu – dodałam – oraz bezpieczeństwo dochodów, które miałabym uzyskać po jej śmierci. – Gdybym orientowała się w tej kwestii, wyjaśniłam, mogłybyśmy ją sobie omówić.

Po chwili wahania położył dłoń na moim nadgarstku. Zapewne mnie też dręczą pewne obawy, odrzekł ściszonym głosem. Powinnam jednak wiedzieć, że drzwi domu jego i Helen zawsze będą dla mnie otwarte.

"Najlepszy człowiek, jakiego znam" – powiedziała kiedyś Helen. Teraz jego dobroć wydała mi się upiorna. Jak bardzo ucierpi, przyszło mi nagle do głowy, jak bardzo ucierpi jako prawnik, jeśli zrealizuję swoje plany? Przecież po naszym wyjeździe wszyscy pomyślą, że to nie duchy, lecz ja pomogłam Selinie w ucieczce. Dowiedzą się o biletach, paszportach…

Wtedy przypomniałam sobie, jak ona ucierpiała w wyniku poczynań prawników, dlatego podziękowałam mu tylko, nie mówiąc więcej ani słowa.

– Co do losów domu – podjął – nie potrzebujesz się o to zamartwiać! – Tata okazał się bardzo przezorny. Wielka szkoda, że wielu innych ojców, których spraw bronił w sądzie, nie poszło za jego przykładem! Matka jest kobietą zamożną, i nią pozostanie. – Ty również posiadasz wcale niemały majątek, Margaret – zakończył.

Naturalnie zawsze byłam tego świadoma, lecz dotąd nie miało to większego znaczenia, gdyż i tak nie wiedziałabym, na co przeznaczyć te pieniądze. Zerknęłam na matkę. Trzymała na druciku małą, czarną lalkę i odgrywała przedstawienie przed Georgym. Porcelanowe nóżki stukały o blat stołu. Nachyliłam się bliżej do Stephena. Powiedziałam, że chciałabym znać wysokość posiadanej przeze mnie kwoty. Co składało się na mój majątek i w jaki sposób można by go spieniężyć.

– Oczywiście teoretycznie – zapewniłam go pospiesznie. Jakże by inaczej, odparł ze śmiechem. Zawsze przecież oceniałam wszystko z teoretycznego punktu widzenia.

Nie mógł jednak udzielić mi natychmiastowych informacji, gdyż większość potrzebnych papierów znajdowało się tu, w gabinecie ojca. Umówiliśmy się na jutrzejszy wieczór.

– Nie przeszkadza ci, że to Wigilia? – zapytał. Rzeczywiście, zapomniałam, że są święta, co ponownie go rozbawiło.

Matka zawołała, że koniecznie musimy przyjść i zobaczyć, jak Georgy śmieje się do lalki. Widząc moją zamyśloną twarz, dodała:

– Stephen, coś ty naopowiadał siostrze? Nie życzę sobie takich ponurych min! Na szczęście za miesiąc lub dwa Margaret zapomni o smutku.

Zapewnia, że na przyszły rok zaplanowała dla mnie wiele atrakcji.

24 grudnia 1874

Właśnie zakończyłam pouczającą rozmowę ze Stephenem. Wypisał na kartce wszystkie cyfry. Spoglądając na nie, zadrżałam.

– Jesteś zdziwiona – zauważył; chodziło mi jednak o coś innego.

Zadrżałam, ponieważ uderzyła mnie myśl o pieczołowitości, z jaką tata zadbał o mój majątek. Jak gdyby dzięki swej chorobie przewidział moje plany i chciał dopomóc mi w ich realizacji. Selina utrzymuje, że widzi go, jak spogląda na mnie z góry i uśmiecha się, ale ja nie mam co do tego pewności. Czy istotnie mógłby widzieć moje pragnienia i tęsknoty, obłudę i desperacki plan, i tak po prostu "się uśmiechać"? Selina tłumaczy, że ojciec ogląda wszystko oczami ducha, dlatego też świat wydaje mu się odmieniony.

Usiadłam przy jego biurku.

– Jesteś zdziwiona – powtórzył Stephen. – Nie sądziłaś, że jest tego tak wiele. – Znaczna część majątku ma oczywiście charakter czysto abstrakcyjny: są to pieniądze zamrożone w nieruchomościach i akcjach. Całość wszakże, wraz z kwotą pozostawioną dla mnie przez ojca, stanowi moją niepodzielną własność. – Chyba że – dodał – wyjdziesz za mąż.

Uśmiechnęliśmy się do siebie, choć podejrzewam, że z zupełnie innych powodów. Zapytałam, czy mogę podjąć pieniądze bez względu na miejsce zamieszkania. Odrzekł, że jak najbardziej, nie muszę przecież na zawsze pozostać na Cheyne Walk. Ale nie to miałam na myśli. A jeśli na przykład wyjadę za granicę? Stephen wytrzeszczył oczy. Powiedziałam, żeby się nie dziwił, ponieważ postanowiłam wybrać się w podróż z "przyjaciółką". Naturalnie jeśli matka wyrazi na to zgodę.

Pewnie wyobraża sobie, że w Millbank albo Muzeum Brytyjskim zaprzyjaźniłam się z inną starą panną. Mój plan bardzo przypadł mu do gustu. Co do pieniędzy, należą do mnie: mogę wydawać je, jak chcę i gdzie chcę. On nie ma na to żadnego wpływu.

A jeśli miałabym przy tym postąpić wbrew woli matki?

Powtórzył, że pieniądze należą do mnie, a nie do matki, i dopóty, dopóki on jest pełnomocnikiem, nikt nie ma prawa ingerować w to, jak zamierzam nimi dysponować.

– A jeśli miałabym postąpić wbrew twojej woli, Stephen?

Popatrzył na mnie uważnie. Skądś dobiegł nas głos Helen; wołała synka. Pozostawiliśmy ich oboje z matką pod pretekstem omówienia spraw związanych z literacką spuścizną papy, co wzbudziło niezadowolenie mamy i uśmiech Helen. Stephen dotknął leżących przed nim papierów, mówiąc, że ani myśli kwestionować ostatnią wolę ojca.

– Dopóki jesteś w pełni władz umysłowych – dodał – i nie padniesz ofiarą czyjegoś zgubnego wpływu, który skłoni cię do wydania pieniędzy ze szkodą dla siebie… cóż, dopóty możesz liczyć na moje pełne wsparcie.

Tak właśnie powiedział. Mówiąc to, roześmiał się; wówczas ogarnęło mnie podejrzenie, że jego przychylność jest pozorna, gdyż w gruncie rzeczy przejrzał moje zamiary i słowa jego wynikały z czystego okrucieństwa. Nie byłam pewna. Zapytałam więc, czy gdybym potrzebowała pieniędzy w Londynie – to znaczy, więcej pieniędzy, niż dostaję od matki – to w jaki sposób mogę je podjąć?

Wyjaśnił, że muszę tylko iść do banku i wycofać je, przedstawiając czek, na którym widnieje również jego podpis. Z tymi słowy wyjął czek spomiędzy dokumentów, po czym sięgnął po pióro. Muszę złożyć podpis obok jego nazwiska i sprecyzować kwotę.

Spojrzałam na podpis, zastanawiając się, czy jest prawdziwy. Doszłam do wniosku, że tak. Stephen nie spuszczał ze mnie oczu.

– Możesz dostać ode mnie taki czek, kiedy tylko zechcesz – oświadczył.

Popatrzyłam na czek, który trzymałam w ręku. Widniało na nim miejsce, gdzie należało wpisać żądaną sumę; podczas gdy Stephen składał dokumenty, ja wlepiłam w nie wzrok: zdawało się powiększać, aż osiągnęło rozmiar mej ręki. Stephen musiał zauważyć moje dziwne spojrzenie, gdyż dotknął palcami świstka i zniżył głos.

– Oczywiście nie muszę ci tłumaczyć – powiedział – że masz postępować z nim bardzo ostrożnie. Pokojówki w żadnym razie nie powinny tego oglądać.i… – Uśmiechnął się. -…chyba nie zaniesiesz go do Millbank, prawda?

Przestraszyłam się, że zechce odebrać mi czek. Złożyłam go i umieściłam za paskiem sukni. Wstaliśmy.

– Wiesz dobrze, że nie chodzę już do Millbank – odparłam. – Wyszliśmy na korytarz i zamknęliśmy drzwi gabinetu papy. – Temu właśnie zawdzięczam poprawę samopoczucia – dodałam.

No tak, odpowiedział, całkiem zapomniał. Helen wspominała mu wielokrotnie, że czuję się znacznie lepiej… Rzucił mi kolejne badawcze spojrzenie, a gdy chciałam odejść, położył dłoń na moim ramieniu.

– Nie myśl, że się wtrącam, Margaret – rzucił pospiesznie. – Naturalnie matka i doktor Ashe wiedzą, co dla ciebie najlepsze. Ale podobno każą ci teraz łykać laudanum. Nie mogę oprzeć się myśli, że po chloralu… cóż, nie jestem pewien co do skutków, jakie daje połączenie tych dwóch medykamentów.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Poczerwieniał; czułam, że ze mną dzieje się to samo.

– Nie masz żadnych symptomów? – drążył. – Żadnych… żadnych koszmarów, lęków ani fantazji?

Jemu chodzi nie o pieniądze, pomyślałam. Chodzi mu o lekarstwo! Chce nas rozdzielić! Zażyje je i sprawi, by Selina przyszła do niego!

Jego dłoń nadal spoczywała na moim ramieniu, widziałam zielonkawe żyły porośnięte czarnymi włosami. Naraz na schodach rozległy się czyjeś kroki i zobaczyliśmy jedną z pokojówek, Vigers z wiadrem węgla. Na jej widok Stephen cofnął rękę. Odwróciłam się, mówiąc, że czuję się świetnie, każdy może to potwierdzić.

– Zapytaj Vigers. Vigers, powiedz panu Priorowi, że czuję się doskonale.

Zamrugała, po czym schowała za plecami wiaderko z węglem. Jej policzki poróżowiały: teraz rumieniliśmy się wszyscy troje!

– Ma się rozumieć, panienko – odrzekła. Następnie popatrzyła na Stephena. Ja również przeniosłam na niego wzrok.

– Cóż, bardzo się cieszę – odpowiedział zmieszany. Zrozumiał, że nie może mi jej odebrać. Skłoniwszy się, poszedł do salonu. Usłyszałam trzask otwieranych i zamykanych drzwi.

Poszłam na górę, do swojego pokoju. Usiadłam i wyjąwszy czek, ponownie zapatrzyłam się na miejsce, gdzie należało wpisać sumę. I znów urosło w moich oczach. Odniosłam wrażenie, jakby pokrywała je zamarznięta szyba; lód rozpuścił się pod moim spojrzeniem i czekałam, że zaraz ujrzę pod spodem kontury i barwy przyszłego życia.

Z dołu dały się słyszeć jakieś odgłosy; otworzyłam szufladę i wyjęłam dziennik, aby schować czek między kartkami. Lecz pamiętnik był jakiś dziwnie wybrzuszony; kiedy go przechyliłam, ze środka wysunął się jakiś wąski, czarny przedmiot. Spadł na moją spódnicę i znieruchomiał. Gdy go dotknęłam, wydał się ciepły.

Widziałam go pierwszy raz w życiu, a mimo to natychmiast rozpoznałam. Aksamitna obróżka z miedzianym zapięciem. Dawniej należała do Seliny, teraz była nagrodą za moją przebiegłość w rozmowie ze Stephenem!

Stanęłam przed lustrem i włożyłam ją na szyję. Odrobinę ciśnie: czuję pod nią bicie własnego serca. Zupełnie jakby Selina pociągała za niewidzialną nić, przypominając mi o swym istnieniu.

6 stycznia 1875

Od ostatniej wizyty w Millbank minęło pięć dni, lecz teraz, kiedy wiem, że mnie odwiedza – że wkrótce przybędzie, by zostać na zawsze! – nie czuję wielkiej potrzeby, by tam chodzić. Z przyjemnością zostaję w domu, rozmawiam z gośćmi, a nawet z matką. Ona bowiem też ostatnio rzadziej opuszcza dom. Godzinami przygotowuje suknie na wyjazd i każe pokojówkom znosić ze strychu kufry, pudła oraz osłony, które położą na meble i dywany po naszym wyjeździe.

Napisałam: po naszym wyjeździe. Poczyniłam pewne postępy. Znalazłam sposób, jak wykorzystać jej plany jako przykrywkę dla własnych.

Tydzień temu spędzałyśmy razem wieczór: ona z kartką i piórem, zajęta sporządzaniem list, ja z książką na kolanach i nożem w ręku. Rozcinałam kartki, w pewnej chwili jednak utkwiłam wzrok w ogniu i zastygłam bez ruchu. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki matka nie uniosła głowy i nie cmoknęła. Jakim cudem stać mnie na taką bezczynność i spokój? Za dziesięć dni wyjeżdżamy do Marishes i zostało jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. Czy wydałam Ellis polecenia co do swoich sukien?

Nie odrywając wzroku od kominka, powoli przeciągnęłam nożem wzdłuż zagięcia.

– Cóż za odmiana – odparłam. – Jeszcze miesiąc temu mama ganiła mnie za ruchliwość. Czyżby teraz należało udzielać mi reprymendy za nadmiar spokoju?

Zwykle rezerwuję ten ton wyłącznie na użytek dziennika. Matka natychmiast odłożyła swoją listę. Spokój, dobre sobie, powiedziała. Na naganę zasługuje raczej moja impertynencja!

Spojrzałam na nią wyniośle. Rozleniwienie minęło jak ręką odjął. Czułam się – być może to Selina przemawiała za moim pośrednictwem! – czułam się ozłocona blaskiem, który nie pochodził ode mnie, o nie.

– Nie jestem posługaczką, żeby mnie rozstawiać po kątach – odparłam. – I, jak mama słusznie kiedyś zauważyła, nie jestem dzieckiem. A mimo to mama nadal mnie tak traktuje.

– Dosyć! – zawołała. – Nie pozwolę, by córka mówiła do mnie w ten sposób pod moim własnym dachem. W Marishes też na to nie pozwolę…

Nie, odpowiedziałam. Oczywiście, że nie. Nie pojadę do Marishes, przynajmniej nie od razu. Postanowiłam zostać tu sama, ona niech jedzie z Helen i Stephenem.

Zostać tutaj, sama? Cóż to znowu za brednie? Wcale nie brednie, odrzekłam. Wręcz przeciwnie, doskonale wiem, o czym mówię.

– Przemawia przez ciebie twój dawny upór, ot co! Margaret, rozmawiałyśmy o tym setki razy…

– Dlatego tym bardziej nie powinnyśmy teraz się kłócić. Uważam temat za zamknięty. Z radością spędzę samotnie tydzień lub dwa. I jestem pewna, że sprawi to wszystkim niemałą ulgę!

Nie odpowiedziała. Ponownie zaczęłam rozcinać kartki, tym razem szybciej; szmer sprawił, że zamrugała powiekami. Zapytała, co pomyślą o niej znajomi, jeśli wyjedzie i zostawi mnie samą? Odparłam, że niech sobie myślą, co chcą, odparłam, może im powiedzieć, co jej się żywnie podoba. Na przykład, że przygotowuję listy taty do publikacji: wymarzone zajęcie w pustym domu.

Potrząsnęła głową.

– Dopiero co byłaś chora – nie ustępowała. – A jeśli znowu zachorujesz i nie będzie nikogo, kto by się tobą zajął?

Nie zachoruję, zresztą nie zostanę sama, tylko z kucharką: ona może sprowadzić chłopca, który będzie sypiał na dole, tak jak po śmierci taty. Poza tym będzie też Vigers. Niech zostawi Vigers i zabierze do Warwickshire Ellis…

Tak powiedziałam. Nie myślałam o tym wcześniej: zupełnie jakby słowa wyfruwały z książki za każdym płynnym ruchem noża. Na twarzy matki pojawił się wyraz głębokiego namysłu, nadal jednak marszczyła brwi.

– Jeśli zachorujesz… – powtórzyła.

– Dlaczego miałabym zachorować? Niech mama zobaczy, jak dobrze wyglądam!

Popatrzyła. Spojrzała mi w oczy, ożywione laudanum, i na policzek, zaróżowiony od ognia albo energicznych ruchów ręki trzymającej nóż. Spojrzała na moją suknię, starą, śliwkową suknię, którą kazałam Vigers wyjąć z szafy i dopasować, gdyż żadna z moich czarnych i szarych nie zakrywała aksamitnej obróżki, którą nosiłam na szyi.

I chyba suknia ostatecznie ją przekonała.

– Niech mama powie, że się zgadza – nalegałam. – Przecież nie musimy wszędzie jeździć razem, prawda? Czy Stephen i Helen nie będą zadowoleni, mogąc spędzić trochę czasu beze mnie?

Było to sprytne posunięcie, lecz powiedziałam tak całkiem bezwiednie. W życiu nie przyszło mi do głowy, że matka posiada wyrobioną opinię na temat moich uczuć wobec Helen. Że śledzi moje spojrzenia, nasłuchuje, w jaki sposób wymawiam imię bratowej i widzi, jak odwracam wzrok, kiedy całuje Stephena. Teraz usłyszała mój lekki, obojętny ton i kiedy popatrzyłam na jej twarz, ujrzałam na niej może nie ulgę i satysfakcję, lecz coś bardzo do nich zbliżonego, i zrozumiałam, że właśnie to robiła. Robiła to wszystko od ponad dwóch lat.

I zastanawiam się, co by było, gdybym skrzętniej skrywała swoje uczucia lub w ogóle ich nie żywiła. Czy to wpłynęłoby na nasze stosunki?

Poruszyła się na krześle i wygładziła spódnicę. Powiedziała, że nadal ma pewne wątpliwości. Ale skoro zostanę z Vigers i przyjdę do nich po trzech, czterech tygodniach…

Oświadczyła, że przed podjęciem ostatecznej decyzji musi skonsultować się z Helen i Stephenem. I kiedy odwiedziliśmy ich następnym razem, w wigilię Nowego Roku… cóż, nie odczuwam teraz żadnej potrzeby, by patrzeć na Helen, a gdy Stephen pocałował ją o północy, tylko uśmiechnęłam się lekko. Matka opowiedziała im o moich planach; spojrzeli na mnie, zapewniając ją, że to przecież nic złego, przecież przywykłam do samotności. Pani Wallace zaś, która również gościła w Garden Court, dodała, iż z pewnością rozsądniej jest pozostać na Cheyne Walk niż narażać na szwank zdrowie, podróżując pociągiem!

Wróciłyśmy do domu o drugiej nad ranem. Długo stałam w płaszczu przy uchylonym oknie, pozwalając, by noworoczny deszczyk zrosił mi twarz. Jeszcze o trzeciej słyszałam dzwonki i nawoływania dochodzące od strony rzeki oraz okrzyki wyrostków biegających po ulicy. Lecz w pewnej chwili zgiełk ustał i wokół zapanowała niezmącona cisza. Kropił lekki deszcz, zbyt delikatny, by zmącić lśniącą jak szkło powierzchnię Tamizy; w miejscach, gdzie lampy mostu i schodów prowadzących ku wodzie rozjaśniały taflę, widać było rozedrgane serpentyny żółtego i czerwonego światła. Chodniki połyskiwały błękitem jak porcelanowe talerze.

Nigdy bym nie pomyślała, że ciemna noc kryje w sobie tyle barw.

Następnego dnia pod nieobecność matki poszłam do Millbank, do Seliny. Przenieśli ją z powrotem do poprzedniego sektora, dzięki czemu znów dostaje normalne posiłki i wełnę do robienia na drutach zamiast włókna. Jest pod opieką dobrej pani Jelf. Szłam do celi Seliny, wspominając, jak odwlekałam dawniej te wizyty i zaglądałam najpierw do innych kobiet. Ba, nie chciałam nawet na nią patrzeć, dopóki nie mogłam czynić tego swobodnie! Jak mogłabym teraz od niej stronić? Cóż znaczą dla mnie opinie innych kobiet? Zajrzałam do jednej czy dwu cel, aby życzyć więźniarkom szczęśliwego Nowego Roku i uścisnąć ich dłonie; sektor zdawał się odmieniony, zaludniony rzeszą bladych istot w sukniach koloru błota. Dwie lub trzy znane mi więźniarki zostały przeniesione do Fulham, Ellen Power nie żyje, a kobieta, która obecnie zajmuje jej celę, w ogóle mnie nie zna. Mary Ann Cook ucieszyła się na mój widok, tak samo Agnes Nash. Ale tak naprawdę przyszłam tu do Seliny.

Zapytała o postępy w przygotowaniach. Powtórzyłam jej słowa Stephena. Selina uważa, że nie możemy być pewne co do pieniędzy; radzi mi iść do banku i podjąć możliwie jak największą kwotę, po czym przechować ją bezpiecznie aż do naszego wyjazdu. Z uśmiechem wysłuchała opowieści o podróży do Marishes.

– Jesteś sprytna, Auroro – powiedziała. Odrzekłam, iż cały mój spryt pochodzi od niej, jestem tylko narzędziem w jej rękach.

– Moim medium – uzupełniła.

Następnie podeszła bliżej; zobaczyłam, że spogląda na moją suknię. Przeniosła wzrok w okolice szyi.

– Czujesz, że jestem blisko? – spytała. – Czujesz moją obecność? Mój duch przychodzi do ciebie nocą.

– Wiem – odrzekłam.

– Nosisz obróżkę? Pokaż.

Odsunęłam kołnierz i pokazałam jej aksamitną tasiemkę ciasno opasującą szyję. Skinęła głową; obroża zacisnęła się jeszcze mocniej.

– Bardzo dobrze – szepnęła; jej głos brzmiał niczym najczulsza pieszczota. – Ona w mroku wskaże mi drogę. Nie… – Zrobiłam krok, żeby stanąć bliżej niej. – Nie. Jeśli nas teraz zobaczą, mogą zabronić ci dalszych wizyt. Musisz poczekać. Wkrótce będę twoja. Tak blisko, jak tylko zechcesz.

Poczułam zamęt w głowie.

– Kiedy, Selino?

Odrzekła, że decyzja należy do mnie. Wtedy, kiedy na pewno będę sama, którejś nocy po wyjeździe matki, gdy zgromadzę wszystkie rzeczy potrzebne na podróż.

– Matka wyjeżdża dziewiątego – odrzekłam. – Zatem którejś kolejnej nocy…

Naraz przyszła mi do głowy pewna myśl. Uśmiechnęłam się, może nawet roześmiałam, pamiętam bowiem, że powiedziała: "Cii, bo pani Jelf usłyszy!".

– Przepraszam – odrzekłam. – Chodzi o to, że… pomyślałam o pewnej nocy, jeśli oczywiście nie uznasz tego za niedorzeczność. – Spojrzała zdziwiona. Znów mało się nie roześmiałam. – Dwudziestego stycznia, Selino. Wigilia świętej Agnieszki!

Jej oczy nadal wyrażały kompletną pustkę. Czy to moje urodziny?

Potrząsnęłam głową.

– Wigilia świętej Agnieszki! Wigilia świętej Agnieszki!

Jak zjawy suną przez pasaż ogromny.

Do ciężkich dźwierzy w sień płyną jak zjawy.

Odźwierny chrapie we śnie nieprzytomnym (…)

Łatwo zsuwają się rygle, antaby.

Łańcuch już leży na wytartych płytach.

Wnet się dźwierze otworzą.

Klucz w kłódce już zgrzyta…

Stała, patrząc na mnie i nie rozumiejąc, nie rozumiejąc! Umilkłam, czując w piersi na poły urazę, na poły strach i miłość. Wreszcie pomyślałam: skąd mogła wiedzieć? Kto miał ją tego nauczyć?

I dodałam w duchu: już niedługo.

14 czerwca 1873

Seans, a potem spotkanie z panną Driver. To przyjaciółka panny Isherwood, która w zeszłym miesiącu odbyła indywidualne spotkanie z Peterem. Twierdzi, że panna Isherwood w życiu nie czuła się lepiej, co zawdzięcza interwencji z zaświatów. "Czy Peter nie mógłby dopomóc i mnie, panno Dawes – zapytała. – Dręczy mnie straszny niepokój i ulegam osobliwym wahaniom nastroju. Mniemam, iż cierpię na tę samą przypadłość, co panna Isherwood". Spędziła u nas półtorej godziny. Poddaliśmy ją tej samej kuracji, co pannę Isherwood, ale trwała nieco dłużej. Według Petera konieczna będzie kontynuacja. 1 funt.

21 czerwca 1873

Panna Driver, kontynuacja. 1 godzina, 2 funty.

Pani Tilney i panna Noakes. Panna Noakes narzeka na bóle w stawach. 1 funt.

25 czerwca 1873

Panna Noakes, kontynuacja. Peter trzymał ją za głowę, podczas gdy ja przyklękłam i grzałam ją swym oddechem. 2 godziny, 3 funty.

2 lipca 1873

Panna Mortimer, dolegjiwości związane z kręgosłupem. Zbyt nerwowa. Panna Wilson, bóle. Według Petera zbyt brzydka.

15 stycznia 1875

Wszyscy pojechali do Warwickshire, tydzień temu. Stałam w drzwiach i patrzyłam, jak ładują bagaże, a potem odjeżdżają, machając do mnie przez okna powozu. Następnie wróciłam na górę i wybuchnęłam płaczem. Matce pozwoliłam się pocałować. Helen odciągnęłam na stronę. "Niech Bóg ma cię w swojej opiece" – powiedziałam. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Ona jednak roześmiała się tylko: nigdy nie słyszała ode mnie podobnych słów.

– Zobaczymy się za miesiąc – odrzekła. – Napiszesz?

Nigdy dotąd nie rozstawałyśmy się na tak długo. Obiecałam, że napiszę, lecz minął już tydzień, a nie wysłałam żadnego listu. Prędzej czy później to zrobię. Ale jeszcze nie teraz.

Nie pamiętam podobnej ciszy. Bratanek kucharki przychodzi na noc i śpi na dole; kiedy to piszę, wszyscy są już w łóżkach. Po tym jak Vigers przyniosła mi węgiel i wodę, nie mieli nic więcej do roboty. O wpół do dziesiątej zamknęli frontowe drzwi.

Jak tu cicho! Gdyby moje pióro umiało szeptać, kazałabym mu to uczynić: Mam nasze pieniądze. Tysiąc trzysta funtów. Wczoraj wyjęłam je z banku. Choć należą do mnie, czułam się jak złodziej. Gdy przedstawiłam czek, urzędnik zrobił dość dziwną minę, po czym poszedł skonsultować się z jakimś starszym mężczyzną i wrócił z pytaniem, czy jestem pewna, że życzę sobie podjąć taką ilość gotówki? Odrzekłam, że jak najbardziej. Dygotałam przy tym na całym ciele, przekonana, że odkryją moje zamiary i poślą po Stephena. Cóż jednak mieli robić? Jestem damą, a te pieniądze to moja własność. Przynieśli mi całą sumę w papierowej kopercie. Kasjer skłonił się uprzejmie.

Powiedziałam mu, że pragnę przeznaczyć tę kwotę na cele dobroczynne i umożliwić wyjazd za granicę biednym dziewczętom z marginesu. Urzędnik odparł z kwaśną miną, iż cel jest zaiste szczytny.

Po wyjściu z banku pojechałam dwukółką na dworzec Waterloo, aby kupić bilety na pociąg. Potem udałam się na stację Victoria, do biura podróży, gdzie otrzymałam paszport dla siebie i swojej towarzyszki. Powiedziałam, że nazywa się Marian Erie. Sekretarka zanotowała dane jak gdyby nigdy nic, upewniając się tylko co do pisowni. Ileż miejsc mogłabym odwiedzić, jakich kłamstw naopowiadać! Zastanawiam się, ilu ludzi zdołałabym oszukać, zanim by mnie złapano.

Rankiem stanęłam przy oknie i zobaczyłam policjanta patrolującego ulicę. Matka prosiła, by podczas jej nieobecności zwrócił baczniejszą uwagę na dom. Na mój widok skinął głową. Serce podskoczyło mi w piersi. Kiedy jednak wspomniałam dziś o tym Selmie, popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Boisz się? – spytała. – Bez obaw! Dlaczego mieliby mnie szukać u ciebie?

Utrzymuje, że upłynie wiele dni, zanim przyjdzie im to do głowy.

16 stycznia 1875

Dzisiaj zajrzała do mnie pani Wallace. Powiedziałam jej, że zajmuję się listami taty i mam nadzieję, iż nikt nie będzie mi zakłócał spokoju. W razie jej kolejnej wizyty Vigers powie, że mnie nie ma. Oczywiście za pięć dni naprawdę mnie nie będzie. Ach, nie mogę się doczekać! Nie pozostało mi nic prócz tęsknoty. Wszystko inne straciło sens: z każdym drgnięciem wskazówki na bladym obliczu zegara coraz bardziej oddalam się od tego miejsca. Matka zostawiła mi trochę laudanum. Zażyłam wszystko i kupiłam więcej. Wystarczyło pójść do aptekarza i poprosić! Mogę teraz robić, co dusza zapragnie. Jeśli zechcę, mogę siedzieć po nocach i spać w dzień. Pamiętam pewną zabawę z dzieciństwa: "Powiedz, co zrobisz, kiedy dorośniesz i zamieszkasz w swoim własnym domu?" – "Wybuduję wieżę na dachu i będę strzelał z armaty!" "Nie będę jadła nic prócz anyżu!". "Każę swoim psom nosić liberię!". "Pozwolę myszy spać na swojej poduszce…". Mam więcej wolności niż kiedykolwiek, a robię tylko to, co zawsze. Dotychczas były to puste czynności, lecz Selina nadała im sens, wykonuję je dla niej. Czekam na nią, lecz "czekać" to w tym wypadku za mało. Odliczam upływające minuty. Czuję drżenie własnego ciała; jest jak morze poruszone bliskością księżyca. Gdy sięgam po książkę, mam wrażenie, jakbym zaglądała do niej po raz pierwszy, albowiem każdy wers kryje wiadomość przeznaczoną specjalnie dla mnie. Godzinę temu przeczytałam:


Krew nasłuchuje w głębi mego ciała

Zastępy cieni, zwarte i gromadne,

Padają na me oczy pełne łez…


Tak jakby każdy poeta opiewający miłość w gruncie rzeczy pisał o mnie i o Selinie. Moja krew – nawet teraz – krew, mięśnie, każdy skrawek mej istoty, wyczekuje jej przybycia. Kiedy zasypiam, śnię o niej. Gdy widzę cienie przesuwające się pod powiekami, wiem, że pochodzą od Seliny. Cisza w pokoju jest tylko pozorna, gdyż pośród nocy wyraźnie płynie do mnie bicie jej serca. Jest ciemno, lecz mrok utracił swe dawne znaczenie. Poznałam jego wielorakie głębie i odcienie: ciemność jak aksamit, jak filc, ciemność szeleszcząca niczym więzienne włókno lub wełna.

Za moją sprawą dom stał się inny, spokojny. Zaczarowany! Służba mechanicznie wypełnia swe zwykłe obowiązki na podobieństwo figurek z zegara: rozpala ogień w pustych pokojach, wieczorami zaciąga zasłony, by rankiem odsunąć je ponownie, choć nie ma nikogo, kto mógłby wyjrzeć przez okno. Kucharka przysyła mi tace z jedzeniem. Prosiłam, aby nie trudziła się przygotowywaniem wielu dań i gotowała tylko zupę albo rybę czy kurczaka, ale nie potrafi przełamać starych nawyków. A ja skruszona odsyłam tace, ukrywszy mięso pod porcją rzepy czy ziemniaków, jak dziecko. Straciłam apetyt. Pewnie jej bratanek wszystko to zjada. Sądzę, że teraz sobie dogadzają. Chciałabym zejść do nich i powiedzieć: "Jedzcie! Jedzcie wszystko! Jakie to ma obecnie znaczenie?".

Nawet Vigers pilnuje dawnego porządku dnia i zrywa się o szóstej, jakby sama czuła bicie dzwonu Millbank w żyłach, chociaż przekonywałam, by nie bacząc na mnie, wstawała o siódmej. Raz czy dwa weszła do mojego pokoju i popatrzyła na mnie dziwnie; wczoraj wieczorem zobaczyła nietkniętą tacę i rzekła:

– Proszę jeść, panienko! Co powiedziałaby pani Prior, widząc, że opuszcza panienka posiłki?

Lecz gdy roześmiałam się na te słowa, ona również się uśmiechnęła. Ma nieciekawy uśmiech i dość ładne oczy. Nie jest natrętna. Widzę, że zerka ciekawie na aksamitną obróżkę, ale dotąd spytała tylko, czy noszę ją na znak żałoby po ojcu.

Czasami myślę, że moja namiętność wywiera na nią wpływ. Niekiedy moje sny bywają tak sugestywne, iż byłoby istnym nieprawdopodobieństwem, gdyby śpiąc, nie chwytała ich zarysów i barw.

Chwilami wydaje mi się, że gdybym zdradziła jej swoje plany, pokiwałaby tylko głową i zrobiła poważną minę. A gdybym ją poprosiła, może nawet pojechałaby z nami…

Ale nie, będę zazdrosna o każde ręce dotykające Seliny, choćby miały należeć tylko do pokojówki. Poszłam dzisiaj do wielkiego sklepu przy Oxford Street i przechadzałam się między rzędami gotowych sukien, aby kupić jej komplet okryć, kapeluszy, butów oraz bielizny. Nie miałam pojęcia, jak to będzie, wyznaczyć jej miejsce w normalnym świecie. Postawiona wobec konieczności dokonania zakupów dla siebie, nigdy nie podzielałam matczynej i siostrzanej fascynacji kolorami, krojami i materiałami, natomiast kupując ubrania dla Seliny, bawiłam się doskonale. Naturalnie nie znałam jej rozmiaru, lecz dobranie właściwego nie sprawiło mi większych trudności. Znam jej wzrost na podstawie wspomnienia dotyku policzka na moim podbródku, a wspomnienie naszych uścisków rozwiązało zagadkę obwodu w talii. Najpierw wybrałam prostą suknię podróżną w kolorze wina. Doszłam do wniosku, że to na razie wystarczy, resztę niezbędnych rzeczy dokupimy we Francji. Lecz trzymając w rękach suknię, dostrzegłam kolejną, kaszmirową, o barwie perłowej szarości, z halką z grubego, zielonkawego jedwabiu. Uznałam, że zieleń będzie pasować do jej oczu, kaszmir zaś okaże się w sam raz na włoską zimę.

Kupiłam obie suknie, a potem jeszcze jedną, białą z aksamitną lamówką i wąziutką talią. Pozwoli wydobyć dziewczęcość odebraną jej w Millbank.

Następnie dokupiłam halki (przecież nie może nosić samych sukien), gorset, koszule oraz czarne pończochy. A jako że pończochy są bezużyteczne bez butów, wybrałam buty: jedną parę czarnych, szare trzewiki i białe aksamitne pantofle pasujące do dziewczęcej sukni. I kapelusze, duże kapelusze z woalkami, które zakryją jej biedne włosy, dopóki nie odrosną. Dalej płaszcz, mantylę do kaszmirowej sukni oraz pelerynkę z frędzlami z żółtego jedwabiu: będzie się kołysać podczas spacerów pod włoskim słońcem i słać świetlne refleksy.

Zapakowane ubrania leżą w szafie. Czasem podchodzę i kładę rękę na pudełkach. Wtedy wydaje mi się, jakbym słyszała oddech jedwabiu i kaszmiru. Jakbym czuła powolne tętno materiału.

I wiem, że one również czekają. Czekają, aż Selina wypełni je swoimi kształtami: sprawi, że zapulsują blaskiem i życiem.

19 stycznia 1875

Przygotowania do naszej wspólnej podróży szczęśliwie dobiegły końca, została wszakże jedna rzecz, którą musiałam dziś zrobić dla siebie. Poszłam na cmentarz westminsterski i spędziłam godzinę przy grobie taty. Był najzimniejszy dzień nowego roku. Trwał pogrzeb; głosy uczestników ceremonii niosły się wyraźnie w rozrzedzonym, nieruchomym, styczniowym powietrzu. Z nieba spadło kilka pierwszych płatków zimowego śniegu, oprószając mój płaszcz i żałobników. Niegdyś planowaliśmy z tatą położyć kwiaty na grobach Keatsa i Shelleya w Rzymie, dziś złożyłam na jego grobie wieniec z ostrokrzewu. Śnieg przykrył szkarłatne owoce, lecz końcówki liści nadal sterczały ostre jak igły. Wysłuchałam mowy pastora, następnie zebrani poczęli sypać ziemię na trumnę spoczywającą w otwartym grobie. Zmarznięte grudki łomotały o wieko, jedna z kobiet krzyknęła. Trumna była niewielka, zapewne chowano dziecko.

W ogóle nie miałam poczucia bliskości ojca, co odebrałam wszak jako bez mała błogosławieństwo. Przyszłam się z nim pożegnać. Myślę, że ponownie odnajdę go we Włoszech.

Z cmentarza udałam się do centrum miasta, po czym spacerowałam ulicami, oglądając rzeczy, których być może nie zobaczę przez wiele lat. Chodziłam tak od godziny drugiej do wpół do siódmej.

Potem poszłam do Millbank, ostatni raz.

Dotarłam tam na długo po kolacji, gdy resztki posiłku zostały dawno uprzątnięte, czyli później niż kiedykolwiek przedtem. Podopieczne pani Jelf kończyły właśnie pracę. Jest to dla nich najmilsza pora dnia. Na dźwięk wieczornego gongu przerywają swe zajęcie; strażniczka przywołuje jedną z kobiet, po czym wraz z nią zbiera i liczy druty, igły oraz tępe nożyce używane w ciągu dnia. Obserwowałam panią Jelf. Miała na sobie filcowy fartuch, do którego mocowała igły i szpilki, nożyce zaś zakładała na specjalny drut, jak ryby. Za kwadrans ósma należy rozłożyć i przywiązać hamaki, o ósmej drzwi cel zostają zamknięte, a lampy zgaszone, lecz nim to nastąpi, kobiety mają czas dla siebie. Przedstawiały niezwykły widok: niektóre czytały listy, inne uczyły się fragmentów z Biblii, jedna nalewała wodę do miski, żeby się umyć, a któraś zdjęła czepek i wykorzystując strzępki włóczki ocalone po całodziennej pracy, kręciła na włosach loki. Na Cheyne Walk zaczęłam czuć się jak duch; mogłam nim być również i tu, w Millbank. Minęłam dwa sektory, niemal nie zwracając niczyjej uwagi, kiedy zaś zagadywałam znane mi więźniarki, podchodziły do krat i dygały, by spiesznie powrócić do własnych zajęć. Dawniej na mój widok chętnie przerywały pracę, ale teraz nie były skore poświęcić dla mnie tę odrobinę czasu, którą wydzielano im u schyłku dnia.

Dla Seliny nie byłam duchem. Widziała, jak mijam jej celę i czekała, aż do niej wrócę. Miała bladą i napiętą twarz, lecz dostrzegłam wyraźnie żyłę pulsującą w cieniu podbródka i serce podskoczyło mi w piersi.

Nieważne, kto na nas patrzył, odliczając spędzone razem minuty. Stanęłyśmy blisko siebie i szeptem dała mi wskazówki dotyczące jutrzejszego wieczoru.

– Musisz czekać i o mnie myśleć – powiedziała. – Pozostań w swoim pokoju, zapal jedną świecę i osłoń płomień. Zjawię się tuż przed świtem…

Przemawiała z taką powagą i żarliwością, że poczułam obezwładniający strach.

– Jak tego dokonasz? – spytałam. – Ach, Selino, jak to możliwe? Jakim cudem pokonasz dzielącą nas przestrzeń?

Spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym ujęła mnie za rękę. Odwróciwszy ją nieco, zsunęła rękawiczkę i przytrzymała mój nadgarstek w niewielkiej odległości od ust.

– Co dzieli moje usta i twoją rękę? – zapytała. – Nie czujesz jednak mojej obecności? – I dmuchnęła na przegub, w miejscu gdzie żyły rysują się niebiesko tuż pod skórą. Zadrżałam.

– Właśnie tak to zrobię – oznajmiła. Próbowałam to sobie wyobrazić. Wyobraziłam sobie, że coś naciąga ją niczym strzałę, włos, strunę skrzypiec czy też nić wewnątrz labiryntu, długą, rozedrganą i napiętą, tak napiętą, że nieopatrzny kontakt z cieniem może ją rozerwać na pół! Widząc, jak drżę, poprosiła, żebym się nie bała, albowiem to tylko utrudni jej zadanie. Wówczas ponownie ogarnął mnie lęk, lęk przed samym strachem, który zmęczy ją i pozbawi sił, a może skrzywdzi lub zatrzyma z dala ode mnie. A jeśli nieświadomie zakłócę cały proces i obrócę go wniwecz? Co będzie, jeśli nie przyjdzie? Co się wtedy stanie, nie z nią, lecz ze mną? Uświadomiłam sobie, kogo ze mnie zrobiła, kim się stałam. I poczułam trwogę.

– Jeśli nie przyjdziesz, Selino – powiedziałam – ja umrę. – Naturalnie sama mówiła to już wcześniej, lecz teraz owe słowa zabrzmiały tak głucho i beznamiętnie, że popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem nieoczekiwanie pobladłej, wydłużonej i pustej twarzy. Podeszła bliżej i mnie objęła, tuląc policzek do mojej szyi.

– Duchu mój – wyszeptała. I chociaż stała nieruchomo, kiedy się odsunęła, mój kołnierzyk był mokry od łez.

Usłyszałyśmy panią Jelf ogłaszającą koniec czasu wolnego; Selina musnęła ręką oczy i odeszła. Zacisnąwszy palce na kracie, patrzyłam, jak wiesza hamak, rozkłada koce i prześcieradło, a następnie trzepie zszarzałą poduszkę. Wiem, że jej serce biło równie szybko jak moje, ręce zaś drżały jak moje dłonie, a jednak wykonywała wszystkie czynności z precyzją nakręcanej lalki. Hamak został porządnie umocowany, koc ułożony w linii prostej. Tak jakby całoroczna schludność wymuszała zachowanie jej do samego końca.

Nie mogłam znieść tego widoku. Odwróciłam się, łowiąc odgłosy dochodzące z sąsiednich cel: wszystkie kobiety szykowały się do snu. Kiedy ponownie przeniosłam na nią wzrok, trzymała rękę na rozpiętych guzikach sukni.

– Musimy się położyć, zanim pogaszą światła – powiedziała z zażenowaniem, unikając mojego spojrzenia. Lecz ja odwlekałam moment opuszczenia celi.

– Pozwól mi na siebie popatrzeć – poprosiłam, zdumiona brzmieniem własnego głosu.

Z wahaniem zamrugała powiekami, następnie pozwoliła sukni opaść na ziemię, zrzuciła halkę oraz więzienne trzewiki, po namyśle zdjęła czepek i stanęła przede mną w samej koszuli i wełnianych pończochach, drżąc lekko. Stała sztywno, z odwróconą twarzą, tak jakby moje spojrzenie sprawiało jej ból, lecz postanowiła go znieść przez wzgląd na mnie. Jej obojczyki sterczały niczym delikatne, alabastrowe klawisze osobliwego instrumentu. Ramiona miała bledsze od pożółkłej bielizny i od nadgarstka aż po łokieć oplecione błękitną siateczką żył. Jej włosy – nigdy dotąd nie widziałam jej z odkrytą głową – przylegały płasko do uszu jak u chłopca i nosiły barwę zmąconego oddechem złota.

– Jakaś ty piękna! – powiedziałam. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– Nie uważasz, że się zmieniłam? – zapytała szeptem. Spytałam, jak mogła tak pomyśleć, na co potrząsnęła głową i ponownie się wzdrygnęła.

Z korytarza doleciał trzask zamykanych drzwi i zasuwanych rygli oraz nawoływania i pomruki, które przybliżały się z każdą chwilą. Pochwyciłam głos pani Jelf, pytającej na każdym progu: "Wszystko w porządku?". "W porządku, pszepani – odpowiadały kobiety. – Dobranoc, pszepani!". Nadal spoglądałam w milczeniu na Selinę, niemal przy tym nie oddychając. Wreszcie krata jej celi zadrżała, gdy w pobliżu zatrzasnęły się drzwi; wtedy weszła na hamak i szczelnie otuliła się kocem.

Pani Jelf przekręciła klucz w zamku i pchnęła kratę; przez jedną zadziwiającą chwilę stałyśmy obok siebie, spoglądając na leżącą Selinę niczym zatroskani rodzice pochyleni nad kołyską.

– Jak spokojnie leży, prawda? – powiedziała cicho strażniczka. Następnie zwróciła się szeptem do Seliny: – Wszystko w porządku?

Dziewczyna skinęła głową. Patrzyła na mnie drżąc, pomna mojej bliskości.

– Dobranoc – odrzekła. – Dobranoc, panno Prior – dodała z powagą, zapewne przez wzgląd na strażniczkę. Kiedy pani Jelf zamykała kratę, nie spuszczałam wzroku z twarzy Seliny, następnie drewniane drzwi zatrzasnęły się z hukiem i ręka strażniczki zasunęła rygiel.

Popatrzywszy chwilę na drewno i żelazne okucia, dołączyłam do pani Jelf, która tymczasem przeszła do kolejnej celi, i towarzyszyłam jej przez cały sektor E, a potem F. Wołała do każdej z kobiet, a te odpowiadały: "Dobranoc, pszepani! Niech Bóg panią błogosławi! Kolejny dzień za nami!".

Zdenerwowana i pobudzona, czerpałam z owej powtarzalności pewną otuchę. Wreszcie na końcu drugiego sektora strażniczka zakręciła kurek odcinający dopływ gazu do palników umieszczonych w celach; lampki na korytarzu podskoczyły i rozbłysły nieco jaśniej.

– To panna Cadman – powiedziała ściszonym głosem pani Jelf. – Moja zmienniczka. Przychodzi na noc. Jak się pani miewa, panno Cadman? To panna Prior, dama wizytująca.

Panna Cadman życzyła mi dobrej nocy, po czym zdjęła rękawiczki i ziewnęła. Miała charakterystyczny płaszcz z grubego sukna, z kapturem nisko zsuniętym na ramiona.

– Żadnych problemów, pani Jelf? – spytała z kolejnym ziewnięciem.

Gdy odchodziła, kierując się w stronę pokoju strażniczki, zobaczyłam, że jej trzewiki mają gumowe podeszwy, dzięki czemu stąpała niemal bezszelestnie. Więźniarki wymyśliły dla nich specjalną nazwę, dobrze pamiętałam. Nazywają je "szpiegami".

Ujęłam dłoń pani Jelf. Było mi przykro ją zostawiać, zostawić ją tu, podczas gdy sama robiłam krok naprzód.

– Dobra z pani kobieta – powiedziałam. – Najlepsza strażniczka w całym więzieniu.

Uścisnęła moje palce i potrząsnęła głową, tak jakby czy to moje słowa, czy też nastrój, a może wieczorny obchód, wprawiły ją w przygnębienie.

– Z Bogiem! – odrzekła.

Nie spotkałam po drodze panny Ridley, chociaż prawie na to liczyłam. Widziałam za to panią Pretty, która rozmawiała ze swą zmienniczką, rozprostowując palce w ciemnych, skórzanych rękawiczkach. Minęłam również pannę Haxby. Wezwano ją, by udzieliła nagany więźniarce, która wszczęła awanturę w sektorze znajdującym się na samym dole.

– Pani jeszcze tutaj! – zdziwiła się przełożona.

Czy zabrzmi dziwnie, jeśli napiszę, że opuszczenie tego miejsca kosztowało mnie dużo wysiłku? Że szłam wolnym krokiem, by następnie stanąć na żwirowym chodniczku i odprawić człowieka, który mi towarzyszył? Niejednokrotnie myślałam, że owe wizyty zamienią mnie w istotę z wapna lub żelaza; być może tak się właśnie stało, gdyż dzisiejszego wieczora Millbarik zdawało się przyciągać mnie ku sobie jak magnes. Dotarłszy do stróżówki, przystanęłam i spojrzałam za siebie. Po chwili ktoś stanął u mojego boku. Był to dozorca, który wyszedł sprawdzić, kto zamarudził przy drzwiach. Przywitawszy się ze mną, podążył za moim wzrokiem i zatarł ręce, może z chłodu, a może z zadowolenia.

– Stare straszydło, prawda? – powiedział, wskazując na połyskujące ściany i ciemne okna. – Ja to mówię, chociaż sam pilnuję tego bałaganu. Cieknie wszystkimi szczelinami, widziała pani? Dawniej bywały tu powodzie, o tak, i to niejeden raz. To wszystko wina tej plugawej ziemi. Nic na niej nie wyrośnie ani nie ustoi jak należy, nawet taki stary, posępny olbrzym jak Millbank.

Patrzyłam na niego bez słowa. Wyjął z kieszeni czarną fajkę i upchnął kciukiem tytoń, po czym zapaliwszy zapałkę o cegły, stanął pod ścianą i cmoknął, wciągając policzki. Płomień podskoczył i opadł. Dozorca wyrzucił zapałkę i ponownie wskazał na więzienie.

– Domyśliłaby się pani – podjął – że coś takiego wierci się i kręci na swoich fundamentach? – Pokręciłam głową. – A jakże. Ale człowiek, który stróżował tu przede mną, on to potrafił opowiadać o tym wierceniu i powodziach! O murach pękających z hukiem grzmotu! O tym, jak któregoś ranka komendant zobaczył pięciobok rozszczepiony pośrodku i dziesięciu chłopa usiłujących chyłkiem zbiec na wolność! Albo jak sześciu zatonęło w lochach, po tym jak poszły rury i Tamiza zalała więzienie. Po tamtym incydencie fundamenty zalano galonami cementu, ale czy to cokolwiek pomogło? Proszę zapytać strażników, czy nie mają problemów z zamkami, ponieważ drzwi przesuwają się w zawiasach. Czy słyszeli o szybach, które pękają we framugach, chociaż nikt obok nich nie stoi. Powie pani, że Millbank milczy. Lecz bywają bezwietrzne noce, panno Prior, kiedy staję dokładnie tu, gdzie pani i słyszę, jak jęczy. Jęczy jak człowiek.

Przyłożył rękę do ucha. Z oddali usłyszałam chlupot rzeki, łoskot pociągu, dźwięk dzwonka dorożki… Dozorca potrząsnął głową.

– Któregoś dnia runie, bez dwóch zdań – oznajmił. – I zabierze ze sobą wielu z nas! Albo ta podła ziemia, na której je wzniesiono, omsknie się spod fundamentów i wszyscy pójdziemy do piachu.

Pociągnął z fajki i zakaszlał. Ponownie wytężyliśmy słuch… Lecz więzienie milczało, ziemia pewnie trwała pod nogami, a turzyca jeżyła ostre źdźbła. Wiatr zadął tak przejmująco, że nie mogliśmy ustać w miejscu. Zatrzęsłam się z zimna. Dozorca zaprowadził mnie do stróżówki, gdzie czekając na dorożkę, ogrzałam się przy ogniu.

W pewnej chwili do środka weszła jedna ze strażniczek. Rozpoznałam ją dopiero, gdy zsunęła kaptur: była to pani Jelf. Na pożegnanie skinęła mi głową; jadąc dorożką, chyba ujrzałam ją ponownie. Energicznie zdążała opustoszałą ulicą, gotowa skwapliwie ująć w ręce ciemne i wiptkie wstążki zwykłego życia.

Cóż to za życie? Nie umiem znaleźć na to odpowiedzi.

20 stycznia 1875

Wigilia świętej Agnieszki. Nareszcie.

Noc jest zimna. Wiatr jęczy w kominie i szarpie oknami, rozżarzone węgle trzaskają i posykują. Dochodzi dziewiąta, w domu panuje niezmącona cisza. Na moje polecenie pani Vincent i jej bratanek nocują poza domem, została tylko Vigers.

– Przyjdź, jeśli będę się bać i cię zawołam, dobrze? -poprosiłam.

– Czego tu się bać, włamywaczy? – odparła. Pokazała mi swoje grube ramię i parsknęła śmiechem.

Obiecała, że dokładnie pozamyka wszystkie okna i drzwi, bez obaw. Ale chociaż słyszałam, jak zasuwa rygle, wydaje mi się, że poszła na dół, by sprawdzić je kolejny raz. Teraz bezszelestnie wraca na strych i przekręca klucz w swoim zamku…

Chyba jednak obudziłam w niej niepokój.

W Millbank panna Cadman obchodzi sektory. Od godziny panuje tam ciemność. "Zjawię się tuż przed świtem" – powiedziała Selina. Mrok za oknem zgęstniał jak nigdy dotąd. Trudno uwierzyć, że w ogóle nastanie świt.

Nie chcę, żeby nadchodził, jeśli ona nie przybędzie pierwsza.

Siedzę w pokoju od czwartej, odkąd zaczęło szarzeć. Dziwnie tu z pustymi półkami: połowa moich książek spoczywa w pudłach. Najpierw zapakowałam je wszystkie do kufra, ale oczywiście byłby za ciężki. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że możemy zabrać tylko to, co zdołamy unieść. Szkoda, gdyż w przeciwnym razie wysłałabym do Paryża paczkę z książkami. Teraz już na to za późno. I tak musiałam zdecydować, które zabrać, a które zostawić. Wzięłam Biblię zamiast Coleridge'a: w Biblii widnieją inicjały Helen, Coleridge'a kupię na miejscu. Z pokoju taty zabrałam przycisk do papieru, szklaną półkulę z dwoma konikami morskimi w środku, którą lubiłam oglądać jako dziecko. Rzeczy Seliny zapakowałam do jednej skrzyni, to znaczy wszystkie prócz bordowej sukni podróżnej, płaszcza oraz pary butów i pończoch. Rozłożyłam je na łóżku i gdy spoglądam na nie teraz przez ciemny pokój, odnoszę wrażenie, że widzę ją, pogrążoną we śnie lub omdleniu.

Nie wiem nawet, czy pojawi się ubrana w więzienny strój, czy może naga jak nowo narodzone dziecko.

Łóżko Vigers trzeszczy, słyszę szmer dochodzący z kominka.

Za kwadrans dziesiąta.

Dochodzi jedenasta.

Rano dostałam list od Helen, z Marishes. Pisze, że dom jest wspaniały, lecz siostry Arthura zachowują się dość wyniośle. Priscilla najprawdopodobniej spodziewa się dziecka. Jeżdżą na łyżwach po zamarzniętym jeziorze. Przeczytawszy to, zamknęłam oczy. Zobaczyłam Selinę z włosami sięgającymi ramion, w czerwonym kapeluszu na głowie, w aksamitnym płaszczu i z łyżwami na nogach. Pewnie widziałam gdzieś podobny obrazek. Wyobraziłam sobie siebie u jej boku, ostre powietrze w płucach. Jak by to było, gdybym zamiast do Włoch zabrała ją do Marishes, do domu mojej siostry, gdybym siedziała obok niej przy kolacji, dzieliła z nią pokój, całowała ją…

Ciekawe, co bardziej by ich przeraziło: to, że jest medium, byłą więźniarką czy dziewczyną.


Otrzymaliśmy wiadomość od pani Wallace, pisze Helen. Twierdzi, że pracujesz i masz humory, przeto mniemam, żeś zdrowa! Nie pracuj jednak zbyt ciężko, żebyś nie zapomniała, że masz do nas przyjechać. Chcę mieć przy sobie własną szwagierkę, a nie Priscilli! Raczysz wreszcie do mnie napisać?


Po południu skreśliłam odpowiedź, po czym dałam list Vigers. Patrzyłam, jak posłusznie niesie go do skrzynki, zatem nie ma odwrotu. Zaadresowałam go jednak nie do Marishes, tylko na Garden Court, z adnotacją: "Zachować do powrotu pani Prior". Brzmi jak następuje:


Droga Helen,

Mam do napisania nader niezwykły list, najbardziej niezwykły, jaki dotąd przyszło mi pisać, i jaki kiedykolwiek napiszę, o ile oczywiście moje plany zakończą się sukcesem. Postaram się, aby był dla Ciebie zrozumiały.

Mam nadzieję, że to, co zamierzam zrobić, nie wzbudzi Twej wzgardy ani nienawiści. Po części sama się znienawidziłam, gdyż wiem, że ściągnę hańbę na głowę matki, Stephena oraz Pris. Pragnę, byś żałowała jedynie naszej rozłąki, a nie sposobu, w jaki nastąpiła. I wspominała mnie z życzliwością, a nie z bólem. Twój ból nie pomoże mi tam, dokąd jadę, lecz życzliwość pomoże mojej matce i bratu, podobnie jak bywało już wcześniej.

Wina leży całkowicie po mojej stronie, po stronie mej dziwacznej natury, która kazała mi działać na przekór światu oraz jego zasadom. Nie ma tu dla mnie miejsca. Zawsze tak było: Ty wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Nie zaznałaś jednak tego, co stało się moim udziałem ani nie znasz miejsca, które oto staje przede mną otworem! Drogę doń wskazała mi cudowna i niezwykła osoba. Nie zrozumiesz tego. Opowiedzą Ci o niej, przypisując jej plugawe i pospolite cechy, i zamienią moje uczucie w coś ohydnego i niewłaściwego. Będziesz wiedziała, że jest inaczej. To tylko miłość, Helen, nic więcej.

Nie mogę żyć i przebywać z dala od niej!

Matka zwykła uważać mnie za upartą. Weźmie to za kolejny przejaw mojego uporu. Ale czy rzeczywiście tak jest? Wzbraniam się przed tym, lecz opór mojej woli słabnie! Oddaję jedno życie, by zyskać nowe, lepsze. Wyjeżdżam daleko stąd, tak jak było mi pisane. Ja…


…spieszę zbliżyć się do słońca,

Gdzie ludziom dany lepszy sen.


Jak to dobrze, że mój brat jest dobrym człowiekiem, Helen.


Pod listem składam swój podpis. Cytat jest wyśmienity, ale mam przekonanie, że ostatni. Po przyjściu Seliny przestanę cytować, zacznę żyć!

Kiedy to wreszcie nastąpi? Wybiła północ. Zimna noc powoli staje się szalona. Dlaczego wietrzne noce o północy stają się szalone? Będąc w celi, nie słyszy zawieruchy. A jeśli znienacka znajdzie się pośrodku niej i wiatr wysmaga ją bezlitośnie? Mogę tylko czekać. Kiedy ona przyjdzie? Przed świtem, powiedziała. Kiedy będzie świt? Za sześć godzin.

Wezmę laudanum, niech ją poprowadzi.

Dotknę palcami obróżki i pogładzę aksamit, niech wskaże jej drogę.

Dochodzi pierwsza.

Dochodzi druga – minęła kolejna godzina. Na papierze czas płynie tak szybko! Dzisiejszego wieczora przeżyłam cały rok.

Kiedy ona przyjdzie? Jest wpół do czwartej. Ludzie nazywają tę porę godziną śmierci, ale papa umarł w biały dzień. Od dnia jego śmierci nie czuwałam równie żarliwie i desperacko. Nie pragnęłam, by został, tak usilnie, jak teraz wyglądam jej przyjścia. Czy naprawdę patrzy na mnie z góry, jak utrzymuje Selina? Śledzi ruchy mego pióra biegnącego po papierze? Ojcze, jeśli mnie widzisz, jeśli widzisz ją, jak po omacku szuka drogi, pomóż się połączyć naszym zbłąkanym duszom! Jeśli mnie kochałeś, sprowadź do mnie tę, którą ja ukochałam tak bardzo.

Zaczynam się bać, chociaż nie powinnam. Wiem, że przyjdzie, nie może czuć moich myśli i nie ulec ich sile. Ale jak to nastąpi? Wyobrażam sobie, że przybywa spłowiała, blada jak śmierć, a może chora lub bliska obłędu!

Wyjęłam jej ubrania, nie tylko suknię podróżną, ale i perłowoszarą, z halką pod kolor oczu, oraz białą, z aksamitną lamówką. Rozłożyłam je po pokoju, majaczą w blasku świecy. Selina wydaje się otaczać mnie ze wszystkich stron, niczym rozszczepiona wiązka światła.

Wyjęłam również jej włosy, rozczesałam je i zaplotłam. Trzymam je blisko siebie i co jakiś czas podnoszę do ust.

Kiedy ona przyjdzie? Jest piąta i nadal panuje ciemność, ale… och! Gorączka oczekiwania niemal doprowadza mnie do utraty zmysłów. Podeszłam do okna i uniosłam żaluzje. Wiatr dmuchnął do wnętrza pokoju, zawirował w kominku i rozwiał mi włosy, boleśnie sypiąc gradem w twarz. Mimo to wychyliłam się przez okno i omiotłam spojrzeniem ulicę. Chyba zawołałam jej imię, a wiatr poniósł echo mego głosu. Zadrżałam; nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dom drżąc wraz ze mną, zbudził Vigers. Podłoga na górze zaskrzypiała, zatrzeszczały sprężyny; te dźwięki sprawiły, że obróżka na mojej szyi zacisnęła się jeszcze mocniej. Vigers mogła zerwać się z łóżka, obudzona moim: "Kiedy przyjdziesz?". "Kiedy przyjdziesz, Selino" – zawołałam wreszcie. Krzyk poniósł się echem, po czym wrócił do mnie kolejną falą gradu…

Wydało mi się, że słyszę odpowiedź, moje imię wypowiedziane głosem Seliny. Stanęłam bez ruchu, wytężając słuch, Vigers na górze przestała się kręcić, osłabły nawet wiatr i grad. Ciemna tafla rzeki stała się gładka jak lustro.

Jednakże głos umilkł. Mimo to ją czuję, czuję, że jest blisko. I jeśli ma przyjść, uczyni to lada chwila.

Niedługo, już niedługo, w ostatniej godzinie mroku.


Jest prawie siódma, noc dobiegła końca. Z ulicy słychać turkot dorożek, szczekanie psów i okrzyki wyrostków. Suknie Seliny leżą dokoła mnie, jakby nieco zmatowiałe; za chwilę wstanę, poskładam je i schowam do pudełek. Wiatr ucichł, miejsce gradu zajął śnieg. Mgła unosi się nad rzeką. Vigers wstaje z łóżka, żeby napalić w kominkach. Dziwne! Nie słyszałam dzwonu Millbank.

Nie przyszła.

Загрузка...