Część piąta

21 stycznia 1875

Pewnego dnia dwa lata temu zażyłam morfinę z zamiarem odebrania sobie życia. Matka w porę mnie znalazła, lekarz wypłukał mi truciznę z żołądka i obudziłam się na dźwięk własnego łkania. Miałam bowiem nadzieję otworzyć oczy w niebie, gdzie przebywał mój ojciec, oni zaś ściągnęli mnie z powrotem do piekła. "Nie szanowałaś swojego życia – powiedziała miesiąc temu Selina – teraz należy ono do mnie". Wtedy zrozumiałam, dlaczego zostałam ocalona. Owego dnia moje życie stało się jej własnością. Czułam, jak się ku niej wyrywa! Lecz już wówczas zaczęła ciągnąć za jego nici. Widzę, jak nawija je na szczupłe palce pod osłoną więziennej nocy, starannie prując ściegi. Ba, utrata życia to żmudny i delikatny proces! Nie dzieje się natychmiast.

Ręce znieruchomieją, w swoim czasie. Skoro ona może czekać, ja też.

Poszłam do Millbank, żeby ją odwiedzić. Cóż miałam robić? Powiedziała, że przyjdzie w nocy. Nie przyszła. Nie pozostawało mi nic innego, jak do niej pójść. Wciąż miałam na sobie wczorajszą suknię, w ogóle jej nie zdejmowałam. Nie zadzwoniłam po Vigers, nie zniosłabym jej spojrzenia. Być może zawahałam się na progu na widok blasku i obfitości nowego dnia, starczyło mi jednak przytomności umysłu, aby zawołać dorożkę i wydać polecenie woźnicy. Byłam spokojna, może nieco otumaniona bezsenną nocą.

Po drodze zdało mi się, że słyszę głos szepczący do ucha. Był to głos ropuchy, który mówił: "Tak jest słusznie! Tak jest lepiej! Nieważne, że cztery lata. Naprawdę brałaś pod uwagę inne rozwiązanie? Naprawdę? Ty?".

Głos brzmiał znajomo. Może szeptał mi to od początku, tylko nie chciałam go słuchać. Te słowa nie wyprowadziły mnie z równowagi. Jakież miały bowiem znaczenie? Myślałam tylko o Selinie. Wyobraziłam ją sobie bladą, złamaną i pokonaną, może nawet chorą.

Czyż mogłam do niej nie pojechać? Naturalnie wiedziała, że przyjdę, i czekała.

Noc była czasem szaleństwa, lecz rankiem zapanował spokój. Kiedy dorożkarz wysadził mnie przed bramą Millbank, pora była dość wczesna. Szczyty więzienia otulała mgła, a na murach widniały smugi śniegu; w stróżówce wygarniano właśnie z paleniska stare węgle i dokładano drewna. Kiedy dozorca wyszedł mi na spotkanie, zrozumiałam, że muszę wyglądać strasznie, gdyż na jego twarzy odmalował się dziwny wyraz.

– Nie spodziewałem się pani tak szybko! – powiedział. Po chwili namysłu zapytał, czy przysłano po mnie z więzienia. – Słono za to zapłacimy, panno Prior – dodał. – Może pani być pewna.

Nie siliłam się na odpowiedź; nie wiedziałam, o czym mówi, i postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy. Zgodnie z moimi oczekiwaniami więzienie wydawało się odmienione. To ja spowodowałam tę zmianę, moja nerwowość zaś wzbudziła zaniepokojenie strażników. Ktoś spytał, czy mam przepustkę. Oświadczył, że nie może mnie wpuścić, jeśli nie okażę przepustki podpisanej przez pana Shillitoe. Nikt nigdy nie domagał się ode mnie żadnych papierów. Spojrzałam na mężczyznę w przypływie nagłej paniki. A jednak postanowili nas rozdzielić, pomyślałam.

Nadbiegł inny strażnik.

– To dama wizytująca, głupcze! – zawołał. – Ją możesz wpuścić! – Uchyliwszy czapki, otworzyli bramę, po czym szeptem wymienili między sobą jakieś uwagi.

Sytuacja powtórzyła się w więzieniu dla kobiet. Panna Craven obdarzyła mnie równie osobliwym spojrzeniem jak dozorca.

– Posłali po panią! – odezwała się nie wiedzieć czemu. – No tak! I co pani powie? Mniemam, że nie spodziewała się pani powrócić tu tak szybko, na dodatek w taki dzień!

Potrząsnęłam głową, niezdolna wykrztusić słowa. Szybkim krokiem przemierzałyśmy korytarze, dziwnie ciche i spokojne, mijając po drodze kobiety, które również wydawały się niepodobne do siebie. Poczułam narastający strach. Nie przestraszyłam się słów strażniczki, ponieważ nic dla mnie nie znaczyły; bałam się widoku Seliny, wciąż w otoczeniu murów i krat.

Idąc, przytrzymałam się ściany, żeby utrzymać równowagę. Blisko dwa dni nie miałam nic w ustach. Nie spałam i ogarnięta szaleństwem, wychylałam się z płaczem na mróz, a potem siedziałam nieruchomo przed wygasłym kominkiem. Gdy panna Craven odezwała się ponownie, wbiłam wzrok w jej usta, aby pojąć sens słów.

– Przyszła pani obejrzeć celę?

– Celę?

Skinęła głową.

– Celę. – Zauważyłam, że jest zaczerwieniona, a jej głos brzmi jakoś nieswojo.

– Przyszłam odwiedzić Selinę Dawes – odrzekłam. Moja odpowiedź wzbudziła w niej tak gwałtowne zdumienie, że stanęła jak wryta i chwyciła mnie za rękę.

Jak to? Czyżbym naprawdę nic nie wiedziała? Dawes znikła.

– Uciekła! Wyparowała z celi! Wszystko w idealnym porządku, zamki w całym więzieniu nienaruszone! Strażniczki nie znajdują na to żadnego wytłumaczenia. Więźniarki twierdzą, że uwolnił ją sam diabeł.

– Uciekła? – spytałam. – Nie! To niemożliwe!

– To samo powiedziała rano panna Haxby. Wszystkie to powtarzamy!

Nie zważając na dalsze słowa, odwróciłam się osłupiała ze zgrozy, myśląc: Dobry Boże, a jednak poszła do mnie, na Cheyne Walk! A mnie tam nie ma i ani chybi pomyli drogę! Muszę wrócić do domu! Muszę wrócić do domu!

Po czym raz jeszcze zadźwięczały mi w uszach słowa panny Craven: "To samo powiedziała rano panna Haxby…".

Teraz ja chwyciłam ją za rękę. Zapytałam, o której zauważono zniknięcie Seliny.

Odpowiedziała, że o szóstej, gdy nadeszła pora pobudki.

– O szóstej? Wobec tego o której mogła uciec?

Tego nie wiedział nikt. Około północy panna Cadman posłyszała szmer dochodzący z jej celi, lecz gdy zajrzała do środka, Dawes spała jak gdyby nigdy nic. O szóstej zaś, kiedy otwarto drzwi, pani Jelf znalazła pusty hamak. Jednym słowem ucieczka musiała nastąpić nocą…

Nocą. Ale przecież czuwałam, odliczając godziny, całowałam jej włosy i dotykałam obróżki, by wreszcie poczuć bliskość Seliny, a następnie znów ją utracić.

Dokąd ją zabrały, jeśli nie do mnie?

Popatrzyłam na strażniczkę.

– Nie wiem, co robić – powiedziałam. – Nie wiem, co robić, panno Craven. Co powinnam zrobić?

Zamrugała powiekami. Skąd może wiedzieć, mruknęła. Czy ma mnie zaprowadzić do celi? Jest tam panna Haxby z panem Shillitoe… Nie odpowiedziałam. Ponownie ujęła mnie za rękę.

– Ależ pani roztrzęsiona!

I poprowadziła mnie ku schodom. Jednakże u wejścia do sektorów znajdujących się na trzecim piętrze zatrzymałam ją, przejęta nagłym dreszczem. Tutaj również panowała niecodzienna cisza. Więźniarki stały na progach cel z twarzami przyciśniętymi do krat, czujne, nieruchome i milczące; nie było nikogo, kto kazałby im wrócić do pracy. Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie, a jedna z kobiet, chyba Mary Ann Cook, uczyniła jakiś gest. Lecz ja nie patrzyłam w ich kierunku. Powolnym i chwiejnym krokiem poszłam wraz z panną Craven prosto do znajdującej się za zakrętem celi Seliny.

Była otwarta na oścież; panna Haxby i pan Shillitoe stali na progu, zaglądając do środka. Na ich pobladłych twarzach malował się wyraz takiej powagi, że ogarnęło mnie podejrzenie, iż panna Craven coś pomyliła. Poczułam niezbitą pewność, że Selina w gruncie rzeczy tam jest. I że przyszłam za późno, gdyż w akcie ostatecznej rozpaczy powiesiła się na sznurze od hamaka.

Wówczas panna Haxby spojrzała na mnie i głośno wciągnęła powietrze. Była wyraźnie zagniewana, lecz gdy przemówiłam, moja zdruzgotana twarz i głos kazały jej się powstrzymać. Zapytałam, czy to prawda. Bez słowa odsunęła się z przejścia, bym sama mogła zajrzeć do celi – pustej, z rozwieszonym hamakiem, schludnie poskładanymi kocami, zamiecioną podłogą oraz naczyniami porządnie ustawionymi na półce.

Wydaje mi się, że krzyknęłam; pan Shillitoe doskoczył, aby mnie podtrzymać.

– Proszę stąd odejść – powiedział. – Jest pani zaszokowana. Wszyscy jesteśmy zaszokowani. – Zerknął przelotnie na pannę Haxby, a następnie poklepał mnie po ramieniu, tak jakby poruszenie przemawiało na moją korzyść.

– Selina Dawes – odezwałam się. – Selina Dawes!

– Oto gorzka lekcja, panno Prior! – odpowiedział pan Shillitoe. – Wiązała z nią pani wielkie nadzieje i proszę, jak pani odpłaciła. Panna Haxby nie myliła się w swoich spostrzeżeniach. Ale coś takiego! Któż by podejrzewał tę dziewczynę o podobną przebiegłość? Uciec z Millbank, tak jakby nasze zamki były z masła!

Popatrzyłam na kratę, drzwi, zabezpieczone okna.

– I nikt, nikt w całym więzieniu nie widział jej, nie słyszał ani nie dostrzegł jej nieobecności aż do rana? – spytałam.

Pan Shillitoe ponownie spojrzał na pannę Haxby.

– Ktoś na pewno ją widział – odparła ściszonym tonem. – Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie tylko ją widział, ale i dopomógł jej w ucieczce. – Dodała, że z magazynu zniknęły płaszcz oraz para nocnych butów. Istnieją podejrzenia, że Dawes opuściła więzienie w przebraniu strażniczki.

A ja widziałam ją napiętą jak strzałę. Myślałam, że przyjdzie naga, posiniaczona i drżąca!

– W przebraniu strażniczki? – powtórzyłam jak echo.

Panna Haxby odpowiedziała mi rozgoryczonym spojrzeniem. Jakże by inaczej? Przecież chyba nie wierzę, że diabeł wyniósł ją stąd na własnych plecach!

Odwróciła się, podejmując rozmowę z panem Shillitoe. Nadal wpatrywałam się w pustą celę. Mój stan pogarszał się z każdą chwilą. Wreszcie ogarnęły mnie mdłości.

– Muszę iść do domu, panie Shillitoe – powiedziałam. -Ten incydent poruszył mnie bardziej, niż zdołałabym to wyrazić.

Ujął mnie za rękę i skinął na pannę Craven.

– Czy Dawes nic pani nie mówiła? – zapytał na pożegnanie. – Nic, co wskazywałoby, że nosi się z podobnym zamiarem?

Spojrzałam na niego z osłupieniem, a następnie pokręciłam głową, co wznieciło kolejną falę nudności. Panna Haxby nie spuszczała ze mnie oczu.

– Porozmawiamy przy innej okazji, gdy będzie pani spokojniejsza – podjął pan Shillitoe. – Dawes może jeszcze zostać schwytana, mamy nadzieję, że tak się stanie! Lecz bez względu na rozwój wypadków konieczne będzie przesłuchanie, może i niejedno. Być może otrzyma pani wezwanie przed komisję więzienną, by opowiedzieć o swoich spostrzeżeniach.

Zapytał, czy to zniosę. I mogłabym ponownie przeanalizować zachowanie Dawes pod kątem możliwych wskazówek, które doprowadziłyby ich na ślad ewentualnego wspólnika?

Zapewniłam go, że tak, naturalnie. Nie myślałam o własnym bezpieczeństwie. Myślałam tylko o Selinie, i lęk o nią niemal przyprawiał mnie o utratę zmysłów.

Ująwszy pannę Craven pod ramię, ruszyłam z nią korytarzem wzdłuż szeregu milczących obserwatorek. Agnes Nash z celi sąsiadującej z celą Seliny podchwyciła moje spojrzenie i powoli skinęła głową. Odwróciłam głowę.

– Gdzie pani Jelf? – zapytałam.

Strażniczka odrzekła, że pani Jelf doznała ciężkiego szoku i lekarz odesłał ją do domu. Lecz jej słowa nie dotarły w pełni do mojego ogarniętego zamętem umysłu.

Męczarniom jednak nie było końca. Na schodach, na skrzyżowaniu sektorów leżących poniżej, dokładnie tam, gdzie czekałam, aż pani Pretty zniknie z pola widzenia, bym mogła ponownie pobiec do Seliny, wpadłyśmy na pannę Ridley. Na mój widok drgnęła, po czym na jej twarz wypłynął wstrętny uśmiech.

– No proszę! – powiedziała. – Cóż za zrządzenie losu, że odwiedza nas pani akurat dzisiaj, panno Prior! Chyba nie po to, żeby powiedzieć, że Dawes uciekła do pani i przyprowadziła ją pani z powrotem? – Stanęła z założonymi rękami i przybrała wojowniczą postawę. Jej klucze zakołysały się u pasa, a skórzane trzewiki zaskrzypiały donośnie. Poczułam, że panna Craven zwalnia, ogarnięta wahaniem.

– Proszę mnie przepuścić, panno Ridley – odrzekłam.

Nadal dręczyły mnie obawy, że wybuchnę płaczem, dostanę torsji albo jakiegoś ataku. Wierzyłam, że jeśli tylko zdołam bez przeszkód wrócić do domu, do swojego pokoju, Selina odnajdzie drogę i wszystko się ułoży. Naprawdę w to wierzyłam!

Panna Ridley dostrzegła moje zdenerwowanie i przesunęła się nieco na prawo, ale tylko kawałek, tak że musiałam się przeciskać pomiędzy nią a bieloną ścianą, ocierając się spódnicą o jej suknię. Jej twarz znalazła się tuż na wprost mojej. Zmrużyła oczy.

– No więc – rzuciła ściszonym tonem – ma ją pani czy nie? Proszę wiedzieć, że pani obowiązkiem jest wydać zbiega.

Już miałam się odwrócić, kiedy jej postać i głos niczym trzask zasuwanego rygla kazały mi spojrzeć na nią ponownie.

– Wydać? – powtórzyłam. – Wam? Jakże bym chciała, żeby do mnie przyszła, choćby po to, by ją przed wami uchronić! Wydać? To byłoby jak skazać owcę na rzeź!

Twarz panny Ridley tchnęła doskonałą obojętnością.

– Owce idą na talerz – odparła natychmiast – a zbrodniarki do celi.

Potrząsnęłam głową.

– Diablica! – zawołałam. Jakże współczułam nieszczęśnicom, które zamykała w celach, oraz strażniczkom, które musiały brać z niej przykład. – To pani jest zbrodniarką. Pani, a to miejsce…

Jej twarz przeciął grymas, a ciężkie, pozbawione rzęs powieki zadrgały nad wodnistymi oczami.

– Ja? – powtórzyła, kiedy przełknęłam ślinę, łapiąc oddech. – Współczujesz kobietom, które muszą znosić moją obecność? Teraz możesz tak mówić, bo nie ma Dawes. Zamki i strażniczki jakoś ci nie przeszkadzały, kiedy dzięki nim mogłaś bez przeszkód sycić się jej widokiem!

Zupełnie jakby mnie uszczypnęła albo spoliczkowała: drgnęłam, po czym cofnęłam się gwałtownie, wpadając na ścianę. Panna Craven stała obok z kamienną twarzą. Zobaczyłam, jak przechodząca pani Pretty przystaje, świdrując nas wzrokiem. Panna Ridley podeszła bliżej i przesunęła ręką po bladych ustach. Oświadczyła, że nie wie, co powiedziałam pannie Haxby i komendantowi. Być może w ich mniemaniu z uwagi na swoją pozycję zasługiwałam na pobłażliwość. Powinnam wszakże wiedzieć jedno: nikomu prócz nich nie zamydlę tutaj oczu. Ucieczka hołubionej przeze mnie Dawes ma iście szatański wymiar, tak jest, szatański! Jeśli zaś odegrałam w niej jakąkolwiek rolę…

– Cóż. – Panna Ridley zwróciła oczy na pozostałe strażniczki. – Mamy u nas miejsce i dla dam, prawda, pani Pretty? O tak! Potrafimy im urządzić przytulne gniazdko!

Jej oddech, gorący i przesycony wonią baraniny, owiał mi policzek. Z korytarza dobiegł śmiech pani Pretty.

Puściłam się biegiem w dół po krętych schodach, a potem korytarzami na parterze. Czułam, że jeśli pozostanę tu choćby chwilę dłużej, znajdą sposób, aby mnie zatrzymać na zawsze. Narzucą na mnie starą suknię Seliny, ona zaś będzie błądzić na zewnątrz, ślepa i zagubiona, nie wiedząc, że zajęłam jej miejsce.

Po drodze zdawało mi się, że nadal słyszę głos panny Ridley i czuję na sobie jej oddech, gorący jak u ogara. Przy bramie oparłam się o ścianę i uniosłam rękę do ust, ażeby pozbyć się dręczącego posmaku goryczy.

Dozorca i jego pomocnicy nie mogli znaleźć dla mnie dorożki. Napadało jeszcze więcej śniegu i ulice zrobiły się nieprzejezdne; kazano mi czekać, dopóki śnieg nie zostanie uprzątnięty. Lecz ja doszłam do wniosku, że pragną mnie zatrzymać po to tylko, by uniemożliwić Selinie odnalezienie drogi. Pewnie panna Haxby albo panna Ridley wysłały wiadomość, która dotarła do bramy szybciej niż ja. Przeto zawołałam, że mają mnie wypuścić, że nie zostanę tu ani minuty dłużej; moja gwałtowność musiała okazać się gorsza od gniewu panny Ridley, gdyż mężczyźni pospieszyli spełnić prośbę. Widziałam, jak odprowadzają mnie spojrzeniem. Pobiegłam wzdłuż nabrzeża, obserwując rzekę, pędzącą szybciej niż ja. Żałowałam, że nie mam łodzi, która umożliwiłaby mi ucieczkę.

Pomimo energicznego kroku posuwałam się z morderczą powolnością: śnieg sypał mi na spódnicę i krępował ruchy, przez co wkrótce ogarnęło mnie zmęczenie. Na przystani Pimlico stanęłam i popatrzyłam za siebie, przykładając ręce do boku, który kłuł niemiłosiernie. Następnie podjęłam marsz i doszłam aż do Mostu Alberta.

Tam zwróciłam oczy w kierunku domów przy Cheyne Walk. Wypatrywałam swojego okna: kiedy opadną liście, zawsze widać je stąd bardzo wyraźnie.

Patrzyłam w nadziei, że zobaczę Selinę. Ale okno było puste, dostrzegłam jedynie blady zarys żaluzji. Poniżej znajdował się biały fronton, jeszcze niżej zaś przysypane śniegiem schody i krzewy.

A u stóp schodów… u stóp schodów majaczyła ciemna postać, wyraźnie niepewna, czy wejść na górę, czy też rzucić się do ucieczki…

Była to kobieta w płaszczu strażniczki.

Na jej widok ponownie puściłam się biegiem. Biegłam, potykając się na zamarzniętych koleinach. Powietrze było tak ostre i lodowate, jakby miało zmrozić mi płuca i pozbawić je tchu. Dotarłam do balustrady; tymczasem kobieta stanęła przy drzwiach i już miała unieść rękę, żeby zapukać, gdy naraz, słysząc mnie, raptownie obróciła się na pięcie. Podniesiony kaptur zasłaniał twarz; podchodząc bliżej, zobaczyłam na niej grymas. Zawołałam: "Selina!". Twarz kobiety zadrżała jeszcze gwałtowniej. Kaptur opadł na plecy.

– Ach, panno Prior! – powiedziała.

To nie była Selina, o nie. Przede mną stała pani Jelf.

Pani Jelf! Gdy minęły pierwszy szok i rozczarowanie, pojawiła się myśl, że przysłali ją z więzienia, aby zmusić mnie do powrotu; dlatego kiedy podeszła bliżej, odepchnęłam ją, gotowa ponownie rzucić się do ucieczki. Lecz nogi zaplątały mi się w spódnicę, a płuca zaciążyły lodem. Zresztą dokąd miałam uciekać? Gdy więc stanęła obok i położyła mi rękę na ramieniu, odwróciłam się i chwyciłam ją kurczowo. Objęła mnie i zapłakała. Drżałam od stóp do głów. Nieważne, kim jest. Mogła być pielęgniarką albo moją własną matką.

– Przychodzi pani z jej powodu – odezwałam się wreszcie.

Skinęła głową. Popatrzyłam jej w twarz. Równie dobrze mogłam spojrzeć w lustro, gdyż policzki kobiety żółciły się na tle śniegu, a dokoła oczu widniały czerwone obwódki, jakby od płaczu lub z braku snu. Wtedy zrozumiałam, że chociaż Selina nie mogła nic dla niej znaczyć, odczuła jej utratę na swój własny, szczególny sposób i przychodzi do mnie po pomoc albo otuchę.

W owej chwili była dla mnie najbliższą osobą. Raz jeszcze zerknęłam na puste okna, po czym wyciągnęłam do niej rękę. Pomogła mi dojść do drzwi, gdzie podałam jej klucz: sama nie zdołałabym włożyć go do zamka. Zachowywałyśmy się ostrożnie jak złodzieje, Vigers niczego nie usłyszała. W domu nadal panował nastrój wyczekiwania, było cicho i przeraźliwie zimno.

Zaprowadziłam ją do pokoju papy i zamknęłam drzwi. Wydawała się podenerwowana; po chwili uniosła drżącą rękę i rozpięła płaszcz. Pod spodem zobaczyłam więzienną suknię, bardzo wygniecioną. Nie miała czepka i włosy przylegały jej do uszu: brązowe pasma, poprzetykane nitkami srebra. Zapaliłam lampę, lecz nie odważyłam się zadzwonić po Vigers, aby napaliła w kominku. Siedziałyśmy w płaszczach i rękawiczkach, co chwilę wstrząsane dreszczami.

– Co też musi pani o mnie myśleć, że nachodzę ją we własnym domu? – powiedziała. – Gdybym nie znała pani dobroci… ach! – Przycisnęła dłonie do policzka i zakołysała się na krześle. – Ach, panno Prior! – wykrzyknęła. Rękawiczki tłumiły słowa. – Nie ma pani pojęcia, co zrobiłam! Nie ma pani pojęcia…

I załkała w garść, tak jak ja łkałam jej w ramię. Ta niezrozumiała rozpacz zaczęła mnie przerażać.

– Co się stało – zapytałam. – Co się stało? Proszę mi powiedzieć – zachęcałam. – Cokolwiek to jest.

– Chyba powinnam – odrzekła, uspokajając się nieco. – Chyba muszę to wyznać! Ach! Czy to ważne, co się teraz ze mną stanie? – Podniosła na mnie zaczerwienione oczy.

– Była pani w Millbank? – zapytała. – Wie pani, że ona uciekła? Czy powiedzieli, jak do tego doszło?

Wówczas po raz pierwszy nabrałam czujności. I pomyślałam: Może ona wie. Może wie o duchach, wyjeździe oraz biletach i przyszła mnie szantażować.

– Kobiety mówią, że to sprawka diabła – odrzekłam z namysłem, a pani Jelf drgnęła. – Lecz panna Haxby i pan Shillitoe mają podstawy przypuszczać, że z magazynu zniknęły trzewiki strażniczki i płaszcz.

Potrząsnęłam głową. Pani Jelf przygryzła palce, nie odrywając ode mnie ciemnych oczu.

– Podobno pomógł jej ktoś z więzienia – dodałam. – Ale po cóż miałby to robić? Przecież nikomu na niej nie zależy, jest na tym świecie sama jak palec! Mogła liczyć jedynie na moją życzliwość. Na moją i…

Pani Jelf spojrzała mi prosto w oczy i przygryzła wargi. Następnie zamrugała, szepcząc przez zaciśnięte palce:

– Mogła liczyć tylko na panią, panno Prior. I na mnie.

Po czym odwróciła się ode mnie i zasłoniła oczy.

– O mój Boże – wyszeptałam.

– A jednak uważa mnie pani za nikczemną! – zawołała. -Ach! A ona zapewniała, zapewniała…

Sześć godzin temu wychylałam się w mroźną noc: od tamtej pory nie mogłam się rozgrzać. Teraz zaś byłam zimna jak marmur, zimna i zesztywniała, chociaż serce waliło mi w piersi tak opętańczo, jakby miało rozsadzić mnie na kawałki.

– O czym panią zapewniała? – spytałam cicho.

– Że będzie pani zadowolona! – zawołała. – Że odgadnie pani mój zamiar i nie powie ani słowa! Sądziłam, że tak jest. Czasami, kiedy przychodziła pani z wizytą, spoglądała na mnie tak znacząco, jakby…

– To duchy – odrzekłam. – Duchy ją zabrały. Jej przyjaciele…

Lecz niespodziewanie owe słowa zabrzmiały głupio i naiwnie. Uwięzły mi w gardle. Słysząc je, pani Jelf jęknęła:

– Ach, gdybyż istotnie tak było! Ale to ja, panno Prior! To ja ukradłam dla niej płaszcz i buty! I ja przeprowadziłam ją przez bramę Millbank, przekonując strażników, że to panna Godfrey z chorym gardłem!

– Pani ją przeprowadziła?

Pokiwała głową: O dziewiątej. Była przy tym tak przerażona, że z trudem powstrzymywała się od łez.

O dziewiątej? Przecież panna Cadman słyszała o północy hałas dobiegający z jej celi. Zajrzała do środka i zobaczyła Selinę leżącą na hamaku…

Pani Jelf spuściła głowę.

– Panna Cadman nic nie widziała – odparła. – Rozmyślnie trzymała się z dala od celi, a potem wszystko zmyśliła. Dałam jej pieniądze, panno Prior, i nakłoniłam do grzechu. Teraz, jeśli ją złapią, sama pójdzie siedzieć. I na miły Bóg, ja będę za to odpowiedzialna!

Ponownie zaszlochała i skulona zakołysała się na krześle. Wpatrywałam się w nią, usiłując pojąć sens jej słów, lecz wymykały mi się, budząc falę desperackiej paniki. Nie było żadnych duchów, tylko strażniczki. Pani Jelf, przekupstwo i kłamstwo. Serce nadal chciało wyskoczyć mi z piersi. I nadal siedziałam nieruchoma i zlodowaciała jak marmur.

Spytałam w końcu, dlaczego.

– Dlaczego pani to zrobiła? Dla niej?

Spojrzała na mnie nagle oprzytomniałym wzrokiem.

– To pani nie wie? – odpowiedziała pytaniem. – Nie domyśla się pani? – Odetchnęła głośno i zadrżała. – Sprowadziła do mnie mojego synka, panno Prior! Przynosiła wiadomości od mojego małego chłopca, który jest już w niebie! Przynosiła wiadomości i podarunki. Przecież pani otrzymywała to samo od ojca!

Zaniemówiłam. Pani Jelf przestała płakać, a jej drżący dotąd głos zadźwięczał niemal jak kryształ.

– W Millbank uważają mnie za wdowę… – zaczęła, a gdy nie zareagowałam, odebrała moje nieruchome spojrzenie jako zachętę i opowiedziała całą historię: – W Millbank uznają mnie za wdowę, kiedyś wspomniałam pani, że byłam pokojówką. To wszystko nieprawda. Miałam dawno temu męża, ale on nie umarł, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie widziałam go od wielu lat. Wyszłam za niego jako młoda dziewczyna, a potem bardzo tego żałowałam. Po jakimś czasie poznałam innego mężczyznę – dżentelmena! – który zdawał się kochać mnie nad życie. Miałam z mężem dwie córki i dbałam o nie jak należy, lecz wkrótce stwierdziłam, że spodziewam się trzeciego dziecka. Muszę ze wstydem wyznać, że to było dziecko owego dżentelmena…

Dżentelmen niebawem się ulotnił, a mąż pobił ją i wyrzucił z domu, zatrzymując córki przy sobie. Miała straszne myśli o swoim nienarodzonym dziecku, dlatego zawsze łagodnie traktowała dziewczęta skazane za zamordowanie noworodków. Bóg jeden wie, że sama nieomal znalazła się na ich miejscu!

Spazmatycznie chwyciła oddech. Wpatrywałam się w nią bez słowa.

– Było mi bardzo ciężko – podjęła – i do reszty straciłam ducha. Lecz kiedy dziecko przyszło na świat, pokochałam je z całego serca! Był wcześniakiem i ciągle chorował: ani chybi zabiłaby go choćby odrobina złej woli. Ale nie umarł, a ja harowałam w pocie czoła, żeby zapewnić mu godziwy byt. Widzi pani, o siebie nie troszczyłam się ani trochę. Pracowałam od świtu do nocy w najpodlejszych miejscach. – Przełknęła ślinę. – I wtedy…

Kiedy miał cztery lata, zachorował i umarł. Myślała, że i jej życie dobiegło końca.

– Cóż, pani wie, panno Prior, jak to jest utracić najdroższą istotę.

Ponownie rzuciła się w wir pracy, imając się jeszcze gorszych zajęć niż poprzednio. Mogłaby pracować w samym piekle, nie zważając na niewygody…

Wówczas jakaś znajoma opowiedziała jej o Millbank. Płace są tam wysokie, a obowiązki ciężkie; jej wystarczała świadomość, że dostanie wikt oraz pokój z kominkiem i krzesłem. Zrazu więźniarki wydawały jej się jednakowe.

– Nawet ona! Wreszcie po miesiącu dotknęła mojego policzka i zapytała, dlaczego płaczę. Czy nie wiem, że on patrzy na mnie z góry i szlocha, widząc moje łzy? Ależ mnie wtedy przeraziła! W życiu nie słyszałam o spirytyzmie. Nie zdawałam sobie sprawy z jej mocy…

Poczułam, że zaczynam drżeć na całym ciele. Zerknęła na mnie i przekrzywiła głowę.

– Nikt nie wie o tym tak dobrze, jak my, prawda? Za każdym razem miała mi coś do przekazania. Przychodził do niej nocą, to już duży chłopiec, ma prawie osiem lat! Jak bardzo pragnęłam go ujrzeć! Okazywała mi taką dobroć! Pokochałam ją i starałam się pomagać jej na wszelkie sposoby. Robiłam rzeczy, których być może nie powinnam robić: tylko dla niego… A gdy pani się pojawiła… ach, jakaż byłam zazdrosna! Prawie nie mogłam na was patrzeć, kiedy byłyście razem! Lecz ona przekonywała, że posiada dość mocy, by przekazywać wiadomości od mojego synka i pani drogiego ojca.

– Tak pani powiedziała? – spytałam beznamiętnym tonem.

– Powiedziała, że przychodzi pani tak często, aby kontaktować się z ojcem. I rzeczywiście, odtąd mój syn zjawiał się wyraźniejszy niż kiedykolwiek! Przesyłał mi pocałunki za pośrednictwem jej ust. Przysłał mi… ach, panno Prior, był to najszczęśliwszy dzień mego życia! Przysłał mi to, bym nie rozstawała się z tym ani na chwilę. – Uniosła rękę do szyi, zahaczając palcem o złoty łańcuszek.

Wtedy serce podskoczyło mi do gardła, a marmurowe kończyny poczęły kruszeć i moja siła, moje życie, miłość oraz nadzieja ulotniły się bez śladu, pozostawiając mnie z pustymi rękoma. Do tej pory słuchałam spokojnie, a gdzieś w zakamarkach mej świadomości kołatały słowa: Kłamie, to wariatka, cóż za brednie, Selina wszystko mi wytłumaczy!

Lecz oto pani Jelf zdjęła medalion z szyi i otworzyła; na jej rzęsach zawisły kolejne łzy, a w oczach odmalował się wyraz błogości.

– Proszę zobaczyć – rzekła, pokazując mi pukiel jasnych włosów Helen. – Aniołowie obcięli go w niebie z maleńkiej główki mego synka!

Spojrzałam na nie i zapłakałam. Zapewne pomyślała, że płaczę nad jej zmarłym dzieckiem.

– Pomyśleć, że przyszedł do jej celi, panno Prior! – dodała. – Że podniósł ku niej kochaną rączkę i złożył pocałunek na jej policzku, aby następnie przekazała go mnie. Ach, jego dotyk sprawiał mi taki ból! Serce wprost pękało mi z bólu! – Zamknęła medalion, ponownie zapięła go na szyi i pogładziła. Naturalnie znajdował się tam za każdym razem, gdy odwiedzałam więzienie…

Wreszcie Selina znalazła rozwiązanie. Lecz nie można było tego przeprowadzić w Millbank. Pani Jelf najpierw musiała pomóc jej odzyskać wolność, co miało umożliwić przyjście syna. Przysięgła, że sprowadzi go do domu strażniczki.

Musiała tylko czuwać przez całą noc. Selina miała zjawić się przed świtem.

– To jedyny powód, dla którego jej pomogłam, panno Prior! Co mogłam zrobić? Jeśli nie umożliwiłabym mu powrotu… Mówiła, że w niebie je wiele dam gotowych roztoczyć opiekę nad małym, osieroconym chłopcem. Powiedziała mi to ze łzami w oczach. Była tak wielkoduszna i dobra, zbyt dobra, by pozostać w Millbank! Czyż sama pani tego nie mówiła, przy mnie i przy pannie Ridley? Ach, panna Ridley! Jak strasznie jej się bałam! Drżałam, że przyłapie mnie, jak odbieram pocałunki od dziecka. Że odkryje moją "dobroć" i przeniesie mnie do innego sektora.

– Kiedy przyszła wiadomość o przeniesieniu do Fulham, została z pani powodu – powiedziałam. – To przez panią uderzyła pannę Brewer i dla pani skazała się na pobyt w lochach.

Ponownie odwróciła głowę w przypływie żałosnej skromności. Nie sposób wyrazić, co czuła, myśląc, że ją straci. Ile bólu, a potem radości – ach, bólu, radości i wstydu! – przyniósł incydent z biedną panną Brewer…

Lecz teraz… – Uniosła na mnie szczere, prostolinijne spojrzenie ciemnych oczu. – Teraz trudno będzie mijać jej celę i widzieć w niej inną kobietę.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jak może tak mówić. Ona, która ma Selinę tak blisko siebie?

– Blisko siebie? – Potrząsnęła głową, pytając, co mam na myśli. Moim zdaniem co ją tu sprowadziło? – Selina nie przyszła! Nie przyszła! Czuwałam przez całą noc, a ona nie dała znaku życia!

Przecież razem opuściły więzienie! Pokręciła głową. Rozdzieliły się przy bramie i Selina poszła dalej sama.

– Powiedziała, że musi znaleźć parę rzeczy, które umożliwią nadejście mojego syna. Kazała mi siedzieć i czekać. Przeto siedziałam i czekałam, aż wreszcie uznałam, że ją schwytano. Nie pozostawało mi nic innego, jak wrócić do Millbank. Okazało się, że ona wciąż jest na wolności, a mimo to nie mam od niej ani słowa. Tak bardzo się boję: o nią, o siebie i mojego drogiego synka! Myślę, że ten strach mnie zabije, panno Prior!

Podczas gdy mówiła, stanęłam oparta o biurko papy i odwróciłam twarz. Wysłuchałam zgoła nieprawdopodobnej historii. Według pani Jelf Selina czekała w Millbank, aż zostanie przez nią uwolniona. Ale przecież czułam w mroku jej obecność, wiedziała o mnie rzeczy, z których nie zwierzałam się nikomu prócz dziennika. Pani Jelf otrzymywała od niej pocałunki, natomiast ja dostawałam kwiaty. Podarowała mi swoją obróżkę. Wysłała swoje włosy. Istniała między nami więź duchowa i cielesna. Stanowiłyśmy dwie połówki jednego fragmentu lśniącej materii.

– Okłamała panią, pani Jelf – oświadczyłam. – Okłamała nas obie. Myślę jednak, że to się wyjaśni, kiedy ją znajdziemy. Sądzę, że miała jakiś ukryty cel, którego nie dostrzegamy. Nie domyśla się pani, dokąd mogła pójść? Czy jest ktoś, kto mógł ją przyjąć?

Kiwnęła głową. Właśnie dlatego tu przyszła, odpowiedziała.

– Proszę – zawołałam – a ja nic nie wiem! Wiem jeszcze mniej niż pani, pani Jelf!

Mój głos zabrzmiał donośnie w panującej ciszy.

– Nic pani nie wie – odparła z wahaniem, zerkając na mnie z ukosa. – Ale ja nie przyszłam do pani, panno Prior. Chciałabym zamienić słowo z tą drugą panią.

Drugą panią? Ponownie zwróciłam na nią oczy. Chyba nie miała na myśli mojej matki?

Lecz pani Jelf potrząsnęła głową, a jej twarz nabrała jeszcze dziwniejszego wyrazu. I widok ropuch lub kamieni padających z jej ust nie wzbudziłby we mnie większego przerażenia niż to, co następnie usłyszałam.

Nie, nie przyszła do mnie. Chciała porozmawiać z Ruth Vigers, pokojówką Seliny.

Osłupiała, utkwiłam w niej wzrok. Z półki nad kominkiem dało się słyszeć tykanie zegara, według którego papa zwykł ustawiać swój repetier. Prócz tego w domu panowała niezmącona cisza.

– Vigers – powtórzyłam. – Moja służąca. Vigers, moja służąca, pokojówka Seliny.

– No tak – odrzekła pani Jelf, po czym na widok mojej miny dodała: czyżbym nic o tym nie wiedziała? Zawsze myślała, że przyjęłam pannę Vigers tylko przez wzgląd na Selinę…

– Vigers przyszła do nas znikąd – oświadczyłam. – Znikąd, znikąd. – Jakie uczucia żywiłam wobec Seliny Dawes w dniu, kiedy moja matka przyjęła Ruth Vigers pod swój dach? W czym mogło pomóc zatrudnienie jej pokojówki?

Pani Jelf uznała to za akt dobrej woli i przejaw sentymentu z mojej strony. Poza tym sądziła, że Selina przesyłała mi drobne dowody przyjaźni w listach, które pisała do panny Vigers…

– W listach? – Potworny, straszliwy obraz sytuacji dopiero zaczął do mnie docierać. – Czy Selina i Vigers wymieniały jakieś listy?

– A jakże – odrzekła natychmiast pani Jelf. Wyjaśniła, że Selina nie życzyła sobie odwiedzin; cóż, to zrozumiałe, że nie chciała, by pokojówka oglądała swą panią w takim miejscu.

– Zważywszy na jej dobroć, była to tak niewielka przysługa. Pozostałe strażniczki również przekazują więźniarkom drobiazgi od przyjaciół. Proszę tylko nic nie mówić, bo z pewnością wyparłyby się wszystkiego!

One, dodała, robią to dla pieniędzy. Pani Jelf wystarczyło, że sprawia Selinie odrobinę radości. Zresztą, "nie było w nich nic zdrożnego", jedynie życzliwe słowa, czasem kwiaty. Często widziała, jak Selina płacze nad tymi kwiatami. Wtedy musiała odwracać wzrok, gdyż i jej łzy napływały do oczu.

Czyż mogło to Selinie zaszkodzić? Czy listy wynoszone potajemnie z jej celi mogły spowodować coś złego? Komu przeszkadzało, że pani Jelf dawała jej papier oraz atrament i świecę? Strażniczka z nocnej zmiany nigdy nie miała nic przeciwko temu, pani Jelf dała jej szylinga. O poranku świeca była wypalona do cna. Musiały tylko uważać, aby nie rozlać wosku…

– A potem wiedziałam, że listy kryją wiadomości dla pani, i kiedy prosiła, bym wyjęła coś z jej pudełka… Cóż. – Blada twarz pani Jelf zarumieniła się z lekka. – Przecież to nie kradzież, prawda? Wzięłam tylko to, o co mnie poprosiła…

– Włosy – mruknęłam.

– Stanowiły jej własność! – odparła bez namysłu. – Któż mógłby…?

Włosy zostały opakowane w brązowy papier i wysłane do Vigers. To jej ręka ułożyła je na poduszce.

– A Selina twierdziła, że wysłała je za pośrednictwem duchów…

Słysząc to, pani Jelf przechyliła głowę i zmarszczyła brwi.

– Duchy? Ale dlaczego miałaby mówić coś podobnego?

Nie odpowiedziałam. Znów chwyciły mnie dreszcze. Chyba podeszłam do kominka i oparłam czoło o marmurowy gzyms. Pani Jelf wstała i położyła mi rękę na ramieniu.

– Czy pani wie, co zrobiła? – spytałam. – Czy pani wie? Oszukały nas obie, a pani im w tym pomogła! Pani, z jej dobrocią!

– Oszukały – powtórzyła. – Ależ skąd, ja nic nie rozumiem…

Odparłam, że rozumiem wszystko, chociaż nie rozumiałam, jeszcze nie, nie do końca. Jednakże to, co wiedziałam, wystarczyło, by mnie zabić. Przez chwilę stałam nieruchomo, a następnie uniosłam głowę i z całej siły opuściłam ją na gzyms.

Gdy uderzyłam czołem o marmur, aksamitny pasek zacisnął mi się na gardle; odskoczyłam od kominka i uniosłam rękę, próbowałam zedrzeć obróżkę z szyi. Pani Jelf spoglądała na mnie z dłonią przyciśniętą do ust. Odwróciwszy się, szarpałam wąską wstążkę, usiłując odpiąć zamek tępymi paznokciami. Lecz on ani myślał ustąpić! Wreszcie rozejrzałam się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia; pewnie w ostateczności chwyciłabym panią Jelf i przycisnęłabym jej usta do swojej szyi, zmuszając, by przegryzła aksamit, lecz oto mój wzrok padł na ojcowski nożyk do cygar. Porwałam go z biurka i zaczęłam przecinać obróżkę.

Na ten widok pani Jelf wydała z siebie przeraźliwy okrzyk: wrzasnęła, że zrobię sobie krzywdę! Podetnę sobie gardło! Ostrze ześlizgnęło się z materiału i poczułam na palcach krew, zaskakująco ciepłą na zimnej skórze. Jednocześnie dopięłam swego: obróżka spadła na podłogę, skręcając się na kształt litery S.

Rzuciłam nóż i rozdygotana stanęłam przy biurku, wprawiając w drżenie ołówek i pióro papy. Pani Jelf zbliżyła się z wahaniem i chwyciła mnie za ręce, po czym zwinąwszy chusteczkę, zrobiła z niej prowizoryczny opatrunek na moją krwawiącą szyję.

– Panno Prior – odezwała się. – Moim zdaniem jest pani bardzo chora. Proszę mi pozwolić zawołać pannę Vigers. Panna Vigers panią uspokoi. Zaiste, uspokoi nas obie! Niech pani ją wezwie i wysłucha, co ma do powiedzenia…

Powtarzała: panna Vigers, panna Vigers; nazwisko to cięło mnie niczym piła. Wróciłam myślami do włosów Seliny pozostawionych na mojej poduszce. I do medalionu, wyniesionego z pokoju, kiedy spałam.

Ołówek i pióro nadal podskakiwały na biurku.

– Dlaczego to robiły, pani Jelf? – zapytałam. – Dlaczego robiły to potajemnie?

Pomyślałam o gałązkach drzewka pomarańczowego i o obróżce wsuniętej między kartki.

I o dzienniku, w którym zapisywałam wszystkie sekrety: historię mojej namiętności, miłości oraz szczegóły naszej ucieczki…

Pióro i ołówek znieruchomiały. Przycisnęłam dłoń do ust.

– Nie – jęknęłam. – Ach, pani Jelf, nie, tylko nie to!

Ponownie wyciągnęła ku mnie rękę, ale ją odepchnęłam. Potykając się, wyszłam z pokoju na cichy i ciemny korytarz. "Vigers" – zawołałam; straszny, chrapliwy okrzyk poniósł się echem po pustym domu, po czym zapadła jeszcze okropniej sza cisza. Podeszłam do dzwonka i szarpałam za sznur, dopóki go nie urwałam. Zajrzałam przez drzwi prowadzące do piwnicy: nic. Wróciłam na korytarz, gdzie podchwyciłam zalęknione spojrzenie pani Jelf; zakrwawiona chustka wypadła jej z ręki. Ruszyłam po schodach na górę i skierowałam się najpierw do salonu, następnie do pokoju matki oraz Pris, wołając cały czas: "Vigers! Vigers!".

Lecz w całym domu panowała cisza przerywana jedynie moim urywanym oddechem oraz tupotem i szuraniem moich własnych nóg na schodach.

Wreszcie dotarłam do otwartych na oścież drzwi swojego pokoju. W pośpiechu zapomniała je zamknąć.

Zabrała wszystko prócz książek: te wyjęła z kartonów i bezładnie rozrzuciła na dywanie. Ich miejsce zajęły drobiazgi z mojej szafy: suknie i peleryny, kapelusze, trzewiki, rękawiczki oraz broszki. Rzeczy, które miały zamienić ją w damę, o które dbała podczas pobytu w tym domu, które czyściła, prasowała i składała, utrzymując w porządku, gotowe na tę okazję. Oczywiście zabrała też ubrania kupione dla Seliny. Prócz tego pieniądze, bilety oraz paszporty na nazwiska "Margaret Prior" i "Marian Erie".

Wzięła nawet złoty warkocz; pewnie owinie go wokół głowy Seliny, by ukryć ślady więziennych nożyczek. Zostawiła tylko dziennik, bym miała w czym pisać. Położyła go równiutko na biurku, bez śladu kurzu, tak jak schludna pokojówka zostawiłaby książkę kucharską, wyjąwszy z niej przepis.

Vigers. Ponownie powtórzyłam to nazwisko, wyplułam je: tkwiło we mnie jak trucizna, czułam, jak wzbiera, oblekając czernią moje ciało. Vigers. Kim ona dla mnie była? Nie pamiętałam nawet rysów jej twarzy, jej zachowania ani spojrzenia. Nie pamiętałam i dalej nie pamiętam, koloru jej włosów, oczu, kształtu warg – wiem tylko, że była brzydka, brzydsza nawet ode mnie. A jednak muszę myśleć: Ona zabrała mi Selinę. Muszę myśleć: Selina z tęsknoty wypłakiwała za nią oczy.

Muszę myśleć: Selina odebrała mi życie, ażeby móc odzyskać życie zVigers!

Teraz to rozumiem. Wówczas tego nie wiedziałam. Myślałam tylko, że Vigers wyprowadziła mnie w pole, że lisim podstępem omotała Selinę, zmuszając ją do zdrady. Myślałam, że Selina mnie kocha. Dlatego po wyjściu z pokoju skierowałam się nie na dół, gdzie nadal czekała pani Jelf, tylko na wąskie schody prowadzące na strych, do pokojów dla służby. Nie pamiętam, kiedy ostatnio na nie wchodziłam, pewnie w dzieciństwie. Niegdyś pewna pokojówka złapała mnie na podglądaniu i uszczypnęła tak mocno, że wybuchnęłam płaczem; od tamtej pory wąskie stopnie przejmowały mnie strachem. Wmawiałam Pris, że na ich szczycie mieszka troll, służące zaś chodzą tam nie po to, by spać, ale by usługiwać mu potajemnie.

Teraz weszłam po skrzypiących stopniach, ponownie czując się jak dziecko. A jeśli ona tam jest, pomyślałam. Jeśli wyjdzie i zastanie mnie na schodach?

Ale oczywiście jej nie było. Pokój okazał się zimny i pusty: najbardziej pusty pokój, jaki można sobie wyobrazić, niemal tak pusty jak cele w Millbank, pozbawiony kształtu, faktury i zapachu. Zobaczyłam bezbarwne ściany oraz gołą podłogę z paskiem chodnika zdartego do cna. Szafkę z miednicą, zaśniedziały dzban i łóżko z kłębowiskiem zażółconej pościeli.

Zostawiła tylko blaszany kufer z inicjałami R.V. wydrapanymi gwoździem.

Oczami wyobraźni ujrzałam, jak wytłacza te litery w miękkim, czerwonym sercu Seliny.

Jeśli wszakże to zrobiła, Selina musiała jej na to pozwolić. Własnoręcznie rozsunęła skórę na piersi, odsłaniając z płaczem wnętrze, podobnie jak ja ze szlochem odkryłam zawartość kufra.

Ujrzałam tam więzienną suknię w kolorze błota oraz czarny strój pokojówki z białym fartuchem. Leżały splecione niczym śpiący kochankowie; kiedy próbowałam podnieść tę pierwszą, przylgnęła do ciemnej tkaniny drugiej i nie chciała puścić.

Może pozostawiono je z okrucieństwa, może tylko wskutek pośpiechu. Tak czy inaczej odkryłam zawartą w nich wiadomość. Nie były świadectwem oszustwa Vigers, lecz jej przebiegłego, ohydnego zwycięstwa. Trzymała Selinę tu, nad moją głową. Przeprowadziła ją obok moich drzwi, a potem powiodła na górę po nagich schodach, podczas gdy ja siedziałam przy mojej biednej, osłoniętej świecy. I kiedy czekałam, odliczając długie godziny, one leżały obok siebie i szeptały albo w ogóle nie rozmawiała. Słysząc moje kroki, a potem płacz i wołanie, przedrzeźniały mnie szyderczo; następnie może pochwyciły żar mojej namiętności i przejęły go na własność.

Wszak namiętność zawsze do nich należała. Za każdym razem gdy stawałam na progu celi, czując, jak moje ciało wyrywa się ku Selinie, Vigers mogła wyglądać mi zza pleców, kradnąc przeznaczone dla mnie spojrzenia. Cokolwiek zapisywałam po ciemku, ona wynosiła na światło dzienne, a następnie kopiowała w swoich listach, przez co moje słowa stawały się jej słowami. A gdy przewracałam się niespokojnie na łóżku i otumaniona lekiem wyczekiwałam nadejścia Seliny, dostawałam w zamian Vigers: widziałam kątem oka jej cień i słyszałam bicie serca wtórującego sercu Seliny, podczas gdy moje wystukiwało swój własny, słaby i nieregularny rytm.

Zobaczyłam to wszystko jak na dłoni. Podeszłam do łóżka i przerzuciłam pościel w poszukiwaniu plam i smug. Następnie zbliżyłam się do miednicy. Została w niej odrobina zmętniałej wody; przegarnęłam ją palcami i wyłowiłam dwa włosy, jeden ciemny, a drugi złoty. Zrzuciłam miednicę na podłogę: roztrzaskała się na kawałki, woda zachlapała deski. Chwyciłam dzban, pragnąc uczynić to samo, lecz był blaszany i nie chciał pęknąć; tłukłam nim o podłogę, aż cały się powyginał. Materac wylądował na podłodze, pościel podarłam. Trzask pękającego płótna… jak to opisać? Podziałał na mnie jak narkotyk. Darłam i darłam, aż pościel zamieniła się w strzępy i rozbolały mnie ręce, wówczas zaczęłam szarpać płótno zębami. Podarłam również chodnik. Ten sam los spotkał suknie leżące w kufrze. Pewnie zaczęłabym również drzeć własną suknię i włosy z głowy, gdyby nie zabrakło mi tchu; rozdygotana stanęłam przy oknie i uchwyciłam się framugi, opierając policzek o szybę. Przede mną rozciągał się Londyn, doskonale biały i nieruchomy. Zamieć nie ustała, niebo zdawało się brzemienne śniegiem. Ujrzałam Tamizę i drzewa Battersea, a dalej, po lewej stronie, niewidoczne z mojego okna piętro, niżej tępe szczyty wież Millbank.

W dole zaś, na Cheyne Walk, spacerował policjant odbywający swój codzienny patrol.

Na jego widok w mojej głowie zabłysła pewna myśl. Zostałam okradziona, pomyślałam, podświadomie słysząc w sobie głos matki. Okradziona przez własną służącą! Muszę to zgłosić policjantowi, on ją zatrzyma. Zatrzyma pociąg! Obie pójdą do Millbank! Każę je umieścić w osobnych celach i Selina znowu będzie moja!

Wypadłam z pokoju i zbiegłam po schodach. Na dole zastałam panią Jelf, która krążyła po korytarzu, zalewając się łzami. Minęłam ją bez słowa. Otworzywszy drzwi, pospieszyłam w kierunku policjanta, wołając doń drżącym skrzekiem, tak dalece niepodobnym do mego normalnego głosu, że mężczyzna odwrócił się i przybiegł czym prędzej. Złapałam go za ramię. Omiótł spojrzeniem moje rozczochrane włosy, wykrzywioną twarz oraz ranę na szyi, która znowu zaczęła krwawić.

Oświadczyłam, że zostałam okradziona. W moim domu byli złodzieje. Obecnie znajdują się w pociągu jadącym z Waterloo do Francji – dwie kobiety, ubrane w moje suknie!

Popatrzył na mnie dziwnie. "Dwie kobiety" – powtórzył.

– Dwie kobiety, jedna z nich była moją pokojówką. Jest sprytna, wykorzystała mnie bezlitośnie! A druga… druga…

Druga uciekła z Millbank, miałam na końcu języka. Lecz tylko zaczerpnęłam w płuca lodowate powietrze i przycisnęłam rękę do ust.

Bo skąd niby mogłam to wiedzieć?

Jak wytłumaczę, że przygotowałam dla niej suknie? A pieniądze, bilety? Paszport ze zmyślonym nazwiskiem…? Policjant czekał.

– Sama nie wiem – powiedziałam. – Sama nie wiem.

Mężczyzna rozejrzał się dokoła. Opuściwszy gwizdek, który zdążył już wyjąć zza pasa, pochylił głowę.

– Myślę, że nie powinna pani w tym stanie przebywać na ulicy – oznajmił. – Odprowadzę panią do domu, tam spokojnie opowie mi pani wszystko raz jeszcze. Skaleczyła się pani w szyję, mróz podrażni ranę.

Zaoferował mi swoje ramię. Odsunęłam się pospiesznie.

– To zbyteczne – oświadczyłam. – Nastąpiła pomyłka -dodałam. – Nie było żadnej kradzieży, w domu nie dzieje się nic niepokojącego.

Odwróciłam się i odeszłam.

Próbował dotrzymać mi kroku, dotykając mojego ramienia i powtarzając moje nazwisko, lecz uparcie wymykałam mu się z rąk. Kiedy zatrzasnęłam mu furtkę przed nosem, zawahał się; korzystając ze sposobności, pobiegłam do domu, zamknęłam drzwi i zasunęłam rygiel, a następnie przylgnęłam plecami do drewna.

Podszedł do drzwi i pociągnął za sznur dzwonka; słyszałam, jak dzwoni w ogarniętej mrokiem kuchni. Zobaczyłam twarz policjanta, zabarwioną na czerwono w szybce umieszczonej w drzwiach: usiłował zajrzeć do środka, wołając mnie, a następnie służącą. Po chwili dał za wygraną; kiedy odczekawszy kolejną minutę, przekradłam się do gabinetu papy i wyjrzałam przez firankę, ujrzałam, że stoi przy furtce. Wyjął z kieszeni notatnik i coś w nim zapisywał. Zerknął na zegarek i rzucił kolejne spojrzenie na dom. Następnie ponownie rozejrzał się dokoła i powoli ruszył swoją drogą.

Wtedy przypomniałam sobie o pani Jelf. Nigdzie jej nie było. Kiedy jednak po cichu przeszłam do kuchni, dostrzegłam odsuniętą zasuwę: pewnie uciekła tamtędy. Musiała widzieć, jak biegnę do policjanta i pokazuję na dom. Biedaczka! Będzie dziś wieczorem z drżeniem serca nasłuchiwać kroków na zewnątrz, tak jak ja zeszłej nocy, gdy siedziałam, płacząc na próżno.

18 czerwca 1873

Ale mieliśmy dzisiaj awanturę! Zebrało się nas siedem osób, to znaczy ja, pani Brink, panna Noakes oraz czworo nieznajomych, w tym dama z rudowłosą córką oraz dwóch panów, którzy przyszli tylko dla zabawy. Zobaczyłam, jak się rozglądają; pewnie szukali ukrytej zapadni albo kółek pod stołem. Przyszło mi do głowy, że mogą chcieć zakłócić seans. Podając Ruth płaszcze, obiecali jej pół korony, jeżeli zawartość ich kieszeni nie "rozpłynie się" w powietrzu. Na mój widok skłonili się ze śmiechem. Jeden z nich ujął mnie za rękę, mówiąc: "Musi pani nas uważać za prostaków, panno Dawes. Wiele słyszeliśmy o pani urodzie, sądziliśmy jednak, że okaże się pani stara i brzydka. Musi pani przyznać, że wiele mediów odpowiada temu opisowi". "Widzę tylko oczami z zaświatów" – odpowiedziałam, na co rzekł: "Przeto obawiam się, że tracisz wiele, spoglądając w lustro. Pozwól nam patrzeć na siebie oczami ludzi, byśmy czerpali z tego jak największy pożytek". Sam miał rzadkie bokobrody i ramiona chude jak u kobiety. Robił wszystko, by usiąść obok mnie, a kiedy kazałam wszystkim chwycić się za ręce, zapytał, czy koniecznie musi trzymać dłoń kolegi, albowiem stanowczo wolałby ująć moje obie ręce. Dama z córką zrobiła zdegustowaną minę, a pani Brink powiedziała: "Według mnie w naszym kręgu brakuje dzisiaj harmonii, panno Dawes. Może wolałaby pani przerwać?". Lecz ja postanowiłam za wszelką cenę kontynuować.

Gdy pogrążyliśmy się w oczekiwaniu, rzeczony dżentelmen siedział bardzo blisko mnie i w którymś momencie oznajmił: "To jest to, co nazywamy pokrewnym duchem". Wreszcie puścił rękę kolegi i położył ją na moim obnażonym ramieniu. "Krąg został przerwany" – stwierdziłam natychmiast. "Stanley i ja robiliśmy wszystko jak należy – odparł dżentelmen. – Czuję, jak ręka Stanleya trzyma mnie za koszulę". Gdy wstałam, aby udać się za kotarę, chciał mi towarzyszyć, ale ubiegła go panna Noakes, oświadczając, że to ona mi dziś pomaga. Zapięła mi obrożę, a następnie sięgnęła po sznurek. Widząc to, wspomniany pan Stanley zapytał, czy rzeczywiście trzeba wiązać mnie jak gęś. "Robimy to dla takich niedowiarków, jak pan – odrzekła panna Noakes. – Sądzi pan, że sprawia to nam przyjemność?".

Kiedy zjawił się Peter Ouick i położył mi rękę na ramieniu, wszyscy siedzieli cicho jak myszki. Lecz gdy wyszedł zza kurtyny, jeden z panów wybuchnął śmiechem, wołając, że Peter zapomniał zdjąć koszulę nocną. A gdy Peter zapytał, czy zebrani mają jakieś pytania, mężczyźni zapytali o wskazówki, jak dotrzeć do zakopanego skarbu.

Wtedy Peter wpadł w złość. "Przyszliście szydzić z mojego medium – powiedział. – Myślicie, że wzywała mnie z pogranicza wyłącznie dla waszej rozrywki? Po to przebywam tę uciążliwą drogę, by stać się przedmiotem docinków dwóch gołowąsów?". Pierwszy dżentelmen zapytał: "Po co w ogóle przyszedłeś?" Peter odrzekł: "By głosić wśród was prawdy spirytyzmu! – Następnie dodał: – Oraz po to, aby wręczyć wam dary". Podszedł do panny Noakes i powiedział: "Oto róża dla pani, panno Noakes. A to owoc dla pani, pani Brink" – i podał jej gruszkę. Obszedł wszystkich zebranych, a na końcu zbliżył się do dżentelmenów i przystanął. "A czy masz i dla mnie kwiat lub owoc?" – zapytał pan Stanley, a Peter odrzekł: "Nie, dla pana nic nie mam, przyniosłem wszakże dar dla pańskiego przyjaciela, oto on!".

Mężczyzna wrzasnął i jego krzesło zgrzytnęło o podłogę. "Niech cię piekło pochłonie, ty diable, coś ty na mnie położył?". Okazało się, że był to krab. Peter rzucił go mężczyźnie na kolana, a dżentelmen poczuł w ciemności jego ruchy i myślał, że to jakiś potwór. Krab pochodził z kuchni: był to jeden z dwóch, które umieszczono w wiadrach z solanką i przykryto talerzami. Na talerzach ustawiono trzy funtowe ciężarki, ażeby kraby nie wydostały się na zewnątrz. Rzecz jasna, dowiedziałam się o tym dopiero później. Wśród niemilknących okrzyków dżentelmena Peter wrócił za kotarę, tymczasem pan Stanley rozglądał się za lampą. Mogłam się tylko domyślać, co zaszło, gdyż Peter przyniósł ze sobą dziwny zapach. Kiedy wreszcie wyszłam zza zasłony, krab znalazł się pod krzesłem; miał pękniętą skorupę, spod której przeświecało różowe mięso, i jeszcze ruszał szczypcami, a mężczyzna wycierał ze spodni ślady solanki. "Niezła sztuczka" – powiedział do mnie, na co pani Brink odparła, że w ogóle nie powinien był tu przychodzić, gdyż to jego zachowanie rozeźliło Petera.

Kiedy obaj panowie wyszli, wybuchnęliśmy śmiechem. "Ależ ten Peter jest o panią zazdrosny, panno Dawes – zawołała panna Noakes. – Dla pani byłby zdolny do mordu!". Kiedy stanęłam, racząc się winem, podeszła druga dama i odwołała mnie na stronę. Wyraziła ubolewanie wobec faktu, że panowie okazali się tak nieokrzesani. Podobno widywała młode spirytystki, które ulegały zalotom, dlatego ucieszyła się, że jestem inna. "Zastanawiam się, panno Dawes – dodała – czy nie zechciałaby pani przyjrzeć się mojej córce?". Zapytałam, co jej dolega. "Bez przerwy płacze – odpowiedziała dama. – Ma piętnaście lat i chyba nie przestała płakać, odkąd skończyła dwanaście. Powtarzam jej, że wkrótce wypłacze sobie oczy do cna". Odrzekłam, że konieczne będą bliższe oględziny i dama zawołała: "Madeleine, podejdź tu, proszę". Ujęłam dziewczynę za rękę, pytając, co sądzi o wyczynie Petera. Oświadczyła, że był doprawdy niezwykły. Sama dostała od niego figę. Nie pochodzi z Londynu, lecz z Ameryki, z Bostonu. Twierdzi, że widziała tam wielu spirytystów, ale żadne medium nie może się równać ze mną. Jest bardzo młoda. "Czy może pani coś z nią zrobić?" – zapytała jej matka. Odparłam, że nie jestem pewna. Kiedy tak stałam pogrążona w zadumie, podeszła Ruth i na widok dziewczyny uniosła rękę do jej głowy, mówiąc: "Jakie prześliczne włosy! Peter Ouick z pewnością chciałby je znów zobaczyć".

Uważa, że ta mała się nadaje, byle tylko trzymać ją z dala od matki. Nazywa się Madeleine Angela Rose Silvester. Ma przyjść jutro o wpół do trzeciej.


Nie wiem, która godzina. Zegary stanęły i nie ma kto ich nakręcić. Ale w mieście jest tak cicho, że musi być trzecia lub czwarta, milcząca godzina pomiędzy kursem ostatniej dorożki i turkotem wozów jadących na targ. Wiatr ucichł, na ulicę nie spadła ani jedna kropla deszczu. Mróz pokrywa szyby, lecz choć od godziny wlepiam w nie wzrok, usiłując śledzić ów proces, przybywa go niepostrzeżenie.

Gdzie jest teraz Selina? Jak się ułożyła do snu? Wysyłam w noc swoje myśli, sięgam po pasmo ciemności, które onegdaj zdawało się nas łączyć. Jednakże mrok jest zbyt gęsty, myśli grzęzną i rozpływają się w nicość, pasmo zaś…

Nigdy nie było żadnego pasma, żadnej sfery, gdzie stykałyby się nasze dusze. Istniała tylko moja tęsknota, i jej, tak podobna do mojej, że omyłkowo brałam ją za własną. Obecnie nie ma we mnie tęsknoty, wewnętrzne drżenie ustało – Selina zabrała wszystko, pozostawiając mnie z niczym. Owo nic jest lekkie i nieruchome. Trudno utrzymać pióro, mając ciało wypełnione niczym. Spójrzcie na moją rękę! To ręka dziecka.

Zapisuję ostatnią stronicę. Dziennik płonie: rozpaliłam w kominku wielki ogień i kolejno wrzuciłam doń wszystkie kartki; ta dołączy do pozostałych, z chwilą gdy wypełni się rozchwianym pismem. Jakie to dziwne, pisać na użytek ognia! Ale dopóki jeszcze oddycham, muszę pisać. Nie mogę tylko czytać tego, co napisałam wcześniej. Kiedy usiłowałam to zrobić, zdawało mi się, że widzę na kartkach białe i lepkie ślady oczu Vigers.

Myślałam o niej dzisiaj. Wspominałam dzień, kiedy do nas przyszła, a Priscilla wyśmiała ją i nazwała brzydulą. Myślałam o poprzedniej pokojówce, Boyd, która płakała, zaklinając się, że w domu straszy. Zapewne nigdy nie słyszała żadnych odgłosów. Pewnie to Vigers nakłoniła ją do odejścia łapówką albo szantażem…

Myślałam o Vigers, głupkowatej Vigers, która spoglądała na mnie tępo, gdy pytałam o kwiaty, która siadała na krześle pod drzwiami, nasłuchując mojego szlochu i westchnień oraz skrzypienia pióra w dzienniku; wówczas brałam jej zachowanie za przejaw życzliwości. Która przynosiła mi wodę i jedzenie, zapalała lampy. Teraz nikt nie przynosi mi jedzenia, płomień zaś kopci, pokasłuje i przygasa. Pełny nocnik wypełnia powietrze kwaśną wonią.

Myślę o tym, jak ubierała mnie i czesała. Myślę o jej wielkich dłoniach i stopach. Teraz już wiem, z czyjej ręki pochodził woskowy odlew, widzę obrzmiałe palce i zażółcone ścięgna. Wyobrażam sobie, że kładzie na mnie swój palec, który rozgrzewa się, mięknie i plami skórę.

Myślę o wszystkich kobietach naznaczonych piętnem jej woskowych rąk, o Selinie, która musiała całować te ociekające palce. I czuję falę zgrozy, zawiści i bólu, albowiem sama jestem porzucona i nietknięta. Wieczorem policjant wrócił pod nasz dom. Ponownie zadzwonił do drzwi, usiłując zajrzeć do środka. Może wreszcie uznał, że pojechałam do Warwickshire, do matki. A może nie i jutro znów tu przyjdzie. Zastanie kucharkę, która wdrapie się po schodach i zastuka do moich drzwi, po czym uzna, że jestem jakaś nieswoja. Wezwie doktora Ashe'a i pobiegnie po sąsiadkę, panią Wallace. Następnie poślą po matkę. I co dalej? Dalej będą łzy albo niemy żal, kolejna dawka laudanum albo chloral, morfina bądź środek uśmierzający. Potem półroczna rekonwalescencja, jak ostatnim razem, z gośćmi drepczącymi wokół mnie na paluszkach… I stopniowy powrót do nawyków matki: karty u państwa Wallace, odliczanie sennych minut na cyferblacie, zaproszenia na chrzciny siostrzeńców. Tymczasem zaś przesłuchanie w Millbank, podczas którego mogę nie być w stanie dłużej kłamać w jej imieniu i swoim…

Nie.

Poustawiałam na półkach rozrzucone książki. Zamknęłam drzwi ubieralni i szczelnie domknęłam okno. Zrobiłam porządek w pokoju na strychu. Schowałam zniszczony dzban i miskę, pościel, chodnik oraz suknie spaliłam w kominku. Spaliłam również obraz Crivellego, plan Millbank i zachowaną gałązkę drzewka pomarańczowego. Podobny los spotkał aksamitną obrożę i zakrwawioną chustkę, upuszczoną na dywan przez panią Jelf. Obcinarkę do cygar starannie odłożyłam na biurko. Zdążyło pokryć się już warstwą kurzu.

Jaka będzie nowa służąca, która przyjdzie je wytrzeć? Widok dygającej pokojówki chyba przyprawiłby mnie teraz o dreszcz.

Nalałam do miski zimnej wody i umyłam twarz. Oczyściłam ranę na szyi. Wyszczotkowałam włosy. Nie zostało nic, co należałoby sprzątnąć lub schować. Wszystko jest już na swoim miejscu.

Wszystko prócz listu, który napisałam do Helen, on jednak musi zostać w holu przy Garden Court. Kiedy bowiem zastanawiałam się, czy nie pójść tam i nie poprosić o zwrot, przypomniałam sobie, z jakim namaszczeniem Vigers niosła go do skrzynki i pomyślałam o wszystkich listach, które zabierała do wysłania oraz paczkach, które przychodziły do naszego domu. Za każdym razem musiała siedzieć piętro wyżej, opisując swą namiętność, tak jak ja opisywałam moją.

Jaki kształt przybierała na kartce? Trudno mi to sobie wyobrazić. Jestem zbyt zmęczona.

Ach, nareszcie jestem zmęczona! Podejrzewam, że w całym Londynie nie ma istoty bardziej znużonej niż ja, może oprócz rzeki, która płynie utartym szlakiem do morza pod osłoną mroźnego nieba. Jak głęboka, czarna i gęsta wydaje się dziś woda! Jak nieruchomo spoczywa jej tafla. Jak lodowate muszą być jej odmęty.

Wkrótce staniesz w słońcu, Selino. Mozolne rozplatanie dobiegło końca: trzymasz w ręku ostatnią nić łączącą cię z moim sercem. Poczujesz, kiedy zwiotczeje?

1 sierpnia 1873

Jest bardzo późno i spokojnie. Pani Brink siedzi u siebie, ma rozpuszczone włosy luźno przewiązane wstążką. Czeka na mnie. Niech sobie czeka.

Ruth leży bez butów na moim łóżku. Pali jeden z papierosów Petera. "Co ty tam skrobiesz?" – pyta. Odpowiadam, że piszę dla oczu mego opiekuna. Wszystko robię dla niego. "Dla niego" – powtarza ze śmiechem Ruth; jej ciemne brwi zbiegają się nad oczami, ramiona podrygują. Pani Brink nie może nas usłyszeć.

Wreszcie w milczeniu spogląda na sufit. Pytam, o czym myśli. Mówi, że myśli o Madeleine Silvester. W ciągu ostatnich dwóch tygodni była u nas cztery razy, ale wciąż jest bardzo nerwowa. Moim zdaniem jest za młoda dla Petera. Ale Ruth odpowiada: "Niech tylko raz ją naznaczy, będzie nasza. Masz pojęcie, jaka jest bogata?".

Chyba słyszę płacz pani Brink. Księżyc wisi wysoko na niebie: jest w nowiu, tuli w ramionach zarys starego. Lampy Cristal Palace jaśnieją na mrocznym tle nieboskłonu. Ruth nadal się uśmiecha.

O czym teraz rozmyśla? Mówi, że myśli o pieniądzach małej Silvester. Ciekawe, na co mogłybyśmy przeznaczyć część takiej fortuny. "Na świecie jest tyle pięknych miejsc – dodaje. – Myślę sobie, że ładnie byś wyglądała w takiej na przykład Francji lub we Włoszech. Myślę o tamtejszych damach, które chciałyby na ciebie popatrzeć. I o bladych, wytwornych Angielkach, które jeżdżą tam w nadziei, że słońce podreperuje ich nadwątlone zdrowie".

Gasi papierosa. Idę do pani Brink.

"Pamiętaj, czyją jesteś dziewczynką" – mówi Ruth.


Dla W. E., z podziękowaniem za pomoc i za wszystko.

Tłumaczka

Загрузка...