Johnny Fontane odprawił służącego niedbałym ruchem ręki, mówiąc: – Do jutra, Billy.
Czarny lokaj, skłoniwszy się, wyszedł z ogromnego salonu-jadalni z widokiem na Pacyfik. Był to ukłon przyjacielski, nie ukłon lokaja, a złożony tylko dlatego, że Johnny Fontane miał gościa na kolacji.
Tym gościem była Sharon Moore, dziewczyna z nowojorskiego Greenwich Village, która przyjechała do Hollywood na próbne zdjęcia do małej rólki w filmie produkowanym przez jej dawnego kochanka, który zrobił karierę. Odwiedziła studio, kiedy Johnny grał w filmie Woltza. Johnny przekonał się, że jest młoda, świeża, urocza i dowcipna i zaprosił ją do siebie na kolację tego wieczora. Jego zaproszenia na kolację były już sławne i miały wagę monarszą, więc oczywiście powiedziała: tak.
Sharon Moore, z uwagi na jego reputację, najwyraźniej spodziewała się, że Johnny weźmie się ostro do rzeczy, ale on nie cierpiał hollywoodzkiego podejścia typu „kawałek ciała”. Nigdy nie sypiał z dziewczyną, jeżeli nie miała w sobie czegoś, co mu się naprawdę podobało. Oczywiście z wyjątkiem momentów, kiedy był bardzo pijany i raptem znajdował się w łóżku z dziewczyną, o której nawet nie pamiętał, czy ją poznał lub widział przedtem. A teraz, w wieku trzydziestu pięciu lat, raz rozwiedziony i w separacji z drugą żoną, i mając z tysiąc łonowych skalpów dyndających u pasa, po prostu nie był już taki ochoczy. Jednakże coś w Sharon Moore wzbudzało jego sympatię, toteż zaprosił ją na kolację.
Nigdy nie jadł dużo, ale wiedział, że młode, ładne dziewczyny głodzą się ambitnie dla ładnych strojów i zazwyczaj na randce mają ogromny apetyt, toteż na stole było w bród jedzenia. Było także dużo trunków: szampan w wiaderku, żytnia, whisky, koniak i likiery na bocznym stoliku. Johnny podawał drinki i półmiski z już przygotowanymi potrawami. Kiedy skończyli jeść, zaprowadził ją do ogromnego salonu ze szklaną ścianą wychodzącą na Pacyfik. Nałożył na hi-fi stos płyt Elli Fitzgerald i zasiadł z Sharon na sofie. Prowadził z nią towarzyską rozmowę, dowiedział się, jaka była w dzieciństwie, czy była naiwnym podlotkiem, czy też szalała za chłopakami, czy była pospolita, czy ładna, smętna czy wesoła. Szczegóły te zawsze go wzruszały, budziły czułość, której potrzebował dla uprawiania miłości.
Usadowili się razem na sofie bardzo przyjaźnie, bardzo wygodnie. Pocałował ją w usta, pocałunek był chłodny, przyjazny, a ponieważ na tym poprzestała, więc i on na tym poprzestał. Za olbrzymim oknem widział szafirową połać Pacyfiku, rozpostartą płasko w świetle księżyca.
– Dlaczego nie nastawisz jakichś swoich płyt? – spytała Sharon. Jej ton był zaczepny. Johnny uśmiechnął się do niej. Bawiło go to, że się z nim przekomarza.
– Nie jestem aż taki hollywoodzki.
– Nastaw mi którąś. Albo zaśpiewaj. Wiesz, tak jak w filmach. Zacznę cała mięknąć i rozpłynę się przy tobie jak te dziewczyny na ekranie.
Johnny roześmiał się szczerze. Kiedy był młodszy, robił takie rzeczy i wynik zawsze był teatralny, dziewczyny starały się wyglądać seksownie i omdlewająco, oczy miały zamglone pożądaniem przeznaczonym dla nieistniejącej, wyimaginowanej kamery. Teraz nie śniłoby mu się śpiewać dla jakiejś dziewczyny; po pierwsze, nie śpiewał od miesięcy, nie ufał swojemu głosowi. Po drugie, amatorzy nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo zawodowcy są uzależnieni od pomocy technicznej, jeżeli idzie o dobre brzmienie ich śpiewu. Mógł wprawdzie nastawić swoje płyty, ale słysząc własny młodzieńczy głos czuł się tak samo skrępowany jak podstarzały, łysiejący i tyjący mężczyzna, który pokazuje swoje zdjęcia jako młodzieńca w całym rozkwicie męskości.
– Mój głos jest w złej formie. I naprawdę mam dość słuchania własnego śpiewu.
Oboje popijali drinki.
– Słyszałam, że jesteś świetny w tym filmie – powiedziała. – Czy to prawda, że go zrobiłeś za darmo?
– Tylko za symboliczną zapłatę – odrzekł Johnny.
Wstał, żeby jej dolać koniaku, poczęstował ją papierosem ze złotym monogramem i błysnął zapalniczką, podając ognia. Zaciągnęła się papierosem, napiła się, on zaś znów usiadł przy niej. W jego kieliszku było znacznie więcej koniaku niż w jej, potrzebował go, by się rozgrzać, rozochocić, podkręcić. Jego sytuacja była odwrotna niż zazwyczaj sytuacja kochanka. To on musiał się upić, a nie dziewczyna. Dziewczyny zwykle były aż nazbyt chętne, kiedy on nie był. Ostatnie dwa lata były piekłem dla jego samopoczucia i stosował ten prosty środek, by je poprawić – przesypiał się raz jeden z młodą, świeżą dziewczyną, parę razy zabierał ją na kolację, dawał kosztowny prezent, potem zaś spławiał możliwie najmilej, żeby nie ranić jej uczuć. A później mogła zawsze mówić, że miała romans z wielkim Johnnym Fontane. Nie była to prawdziwa miłość, ale nie mógł tego odrzucić, jeżeli dziewczyna była piękna i naprawdę miła. Nie cierpiał tych twardych, dziwkowatych, które obłapiały się z nim, a potem leciały opowiedzieć przyjaciółkom, że spały ze słynnym Johnnym Fontane, zawsze dodając, że miewały lepszych. Najbardziej zdumiewali go w jego karierze pobłażliwi mężowie, którzy bez mała mówili mu w oczy, że wybaczają swym żonom, ponieważ nawet najcnotliwszej matronie wolno dopuścić się niewierności z takim wielkim piosenkarzem i gwiazdorem filmowym jak Johnny Fontane. To go naprawdę zatykało.
Uwielbiał płyty Elli Fitzgerald. Uwielbiał ten rodzaj czystego śpiewania, czystego frazowania. Była to jedyna rzecz w jego życiu, na której się naprawdę rozumiał, i wiedział, że zna się na tym lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Teraz, rozparty na sofie, czując, jak koniak rozgrzewa mu gardło, zapragnął zaśpiewać, nie jakąś piosenkę, tylko frazować pod melodię płyt, ale nie mógł tego zrobić przy kimś obcym. Wolną dłoń położył na kolanach Sharon, w drugiej trzymał kieliszek, z którego pociągał. Bez żadnej przebiegłości, ze zmysłowością dziecka poszukującego ciepła, jego dłoń spoczywająca na kolanach Sharon podciągnęła jedwab sukienki, odsłaniając mlecznobiałe udo powyżej złocistej siateczki pończoch, i tak jak zawsze, pomimo wszystkich kobiet, wszystkich lat, wszystkiej poufałości, Johnny poczuł płynne, lepkie ciepło oblewające mu ciało na ten widok. Cud następował nadal, ale co by uczynił, gdyby go to zawiodło tak jak głos?
Teraz był gotowy. Postawił kieliszek na długim, inkrustowanym stoliku cocktailowym i obrócił się do niej. Był bardzo pewny, bardzo spokojny, a jednak czuły. W jego pieszczotach nie było nic podstępnego czy lubieżnego. Pocałował ją w usta, zarazem sięgając dłońmi do jej piersi. Potem jego ręka osunęła się na ciepłe uda, tak jedwabiste w dotyku. Wzajemny pocałunek Sharon był ciepły, lecz nie namiętny, i Johnny teraz to wolał. Nie znosił dziewczyn, które podkręcały się raptem, jakby ich ciała były motorami galwanizowanymi w erotyczną pulsację przez dotknięcie owłosionego przełącznika.
A potem zrobił coś, co robił zawsze, coś, co jeszcze nigdy go nie zawiodło i zawsze zdołało podniecić. Delikatnie, najlżej jak można było to uczynić zarazem coś czując, wsunął czubek środkowego palca głęboko między jej uda. Niektóre dziewczyny nawet nie czuły tego wstępnego przygotowania do miłości. Inne były speszone, niepewne, czy nastąpiło fizyczne dotknięcie, bo zawsze jednocześnie całował je głęboko w usta. Jeszcze inne niejako wsysały czy połykały jego palec wypchnięciem bioder. A oczywiście, zanim stał się sławny, niektóre dziewczyny uderzały go w twarz. Była to cała jego technika i zazwyczaj służyła mu wcale nieźle.
Reakcja Sharon była niezwykła. Przyjęła to wszystko, dotknięcie, pocałunek, a potem oderwała usta od jego ust, odsunęła się nieco na sofie i wzięła ze stolika kieliszek. Była to chłodna, ale ostateczna odmowa. Czasami to się zdarzało. Rzadko, ale się zdarzało. Johnny wziął swój kieliszek i zapalił papierosa.
Sharon mówiła bardzo słodko, bardzo delikatnie:
– To nie dlatego, żebyś mi się nie podobał, Johnny. Jesteś o wiele milszy niż myślałam. I nie dlatego, że nie jestem tym rodzajem dziewczyny. Po prostu muszę się rozkręcić, żeby to z kimś robić, rozumiesz, o co mi idzie?
Johnny Fontane uśmiechnął się do niej. Nadal mu się podobała.
– A ja cię nie rozkręcam?
Była trochę zakłopotana.
– No wiesz, kiedy śpiewałeś tak wspaniale i w ogóle, ja byłam jeszcze smarkata. Po prostu rozminęłam się z tobą, należałam do następnego pokolenia. Naprawdę, to nie dlatego, że jestem jakaś świętoszka. Gdybyś był gwiazdorem filmowym, na którym się wychowałam, zrzuciłabym majtki w sekundę.
Teraz nie podobała mu się już tak bardzo. Była słodka, była dowcipna, była inteligentna. Nie wyłaziła ze skóry, żeby się z nim położyć, ani nie próbowała go uwieść dlatego, że jego stosunki mogły jej się przydać w przemyśle rozrywkowym. Była naprawdę równą dziewczyną. Ale rozpoznał też coś innego. Zdarzało się to już parę razy. Dziewczyna, która przychodzi na randkę całkowicie zdecydowana nie kłaść się z nim do łóżka, bez względu na to, jak bardzo jej się podoba, tylko dlatego, by móc powiedzieć przyjaciółkom, a co więcej samej sobie, że odrzuciła sposobność przespania się z wielkim Johnnym Fontane. Było to coś, co rozumiał teraz, będąc starszy, i nie gniewał się wcale. Po prostu nie podobała mu się już tak bardzo, a przedtem podobała mu się naprawdę ogromnie.
A ponieważ już mu się tak nie podobała, odprężył się bardziej. Pociągnął trunek i spoglądał na ocean. Powiedziała:
– Mam nadzieję, że się nie gniewasz, Johnny. Pewnie jestem staroświecka, pewnie w Hollywood dziewczyna powinna oddawać się z taką samą łatwością, jak gdyby całowała swojego chłopca na dobranoc. Po prostu nie byłam tu jeszcze dostatecznie długo.
Johnny uśmiechnął się do niej i poklepał ją po policzku. Jego dłoń opuściła się i dyskretnie naciągnęła sukienkę na jej krągłe, jedwabiste kolana.
– Nie gniewam się. Miło jest mieć staroświecką randkę.
Nie mówił, co czuł: ulgę, że nie musi wykazywać się jako wspaniały kochanek, nie musi sprostać swojemu boskiemu obrazowi z ekranu. Że nie musi słuchać dziewczyny usiłującej reagować tak, jakby naprawdę mu sprostał, robiącej z bardzo zwykłej, powszedniej obłapki coś więcej niż jest naprawdę.
Napili się jeszcze, wymienili parę głodnych pocałunków, po czym Sharon postanowiła już iść. Johnny zapytał uprzejmie:
– Czy mogę zaprosić cię na kolację któregoś wieczora?
Rozegrała to szczerze i uczciwie do końca.
– Wiem, że nie masz ochoty marnować czasu, a potem się zawieść. Dziękuję za cudowny wieczór. Kiedyś opowiem moim dzieciom, że jadłam kolację sam na sam z wielkim Johnnym Fontane w jego mieszkaniu.
Uśmiechnął się do niej.
– I że nie uległaś – dodał. Roześmiali się oboje.
– Nigdy w to nie uwierzą – odrzekła.
Na to Johnny, też trochę sztucznie, powiedział:
– Dam ci to na piśmie, chcesz? – Potrząsnęła głową. On mówił dalej: – Jakby ktoś wątpił, zadzwoń do mnie, to zaświadczę. Opowiem, jak cię goniłem po całym mieszkaniu, a jednak zachowałaś swą cześć. Okay?
W końcu postąpił trochę za okrutnie, i zaskoczył go wyraz rozżalenia na jej młodej twarzy. Zrozumiała, iż mówił jej w ten sposób, że nie próbował zbyt usilnie. Odebrał jej słodycz zwycięstwa. Teraz będzie myślała, że to brak uroku czy powabu uczynił ją tego wieczora zwyciężczynią. A ponieważ była taka, a nie inna, musiałaby, opowiadając, jak się oparła wielkiemu Johnny’emu Fontane, dodawać zawsze z kwaśnym uśmieszkiem: „Oczywiście nie próbował zbyt usilnie”. Więc ulitowawszy się nad nią, dorzucił:
– Jeżeli kiedykolwiek poczujesz się naprawdę przybita, zadzwoń do mnie, dobrze? Nie muszę sypiać z każdą dziewczyną, którą znam.
– Dobrze – odpowiedziała i wyszła.
Miał teraz przed sobą długi wieczór. Mógł skorzystać z tego, co Jack Woltz nazywał „fabryką ciała” – ze stajni chętnych starletek – ale pragnął jakiegoś ludzkiego towarzystwa. Chciał porozmawiać jak człowiek. Pomyślał o swojej pierwszej żonie, Virginii. Teraz, kiedy skończyła się praca nad filmem, miałby więcej czasu dla dzieciaków. Chciał znowu się stać częścią ich życia. I martwił się też o Virginię. Nie miała odpowiedniego przygotowania, aby poradzić sobie z hollywoodzkimi cwaniakami, którzy mogli się do niej dobierać, ażeby się potem przechwalać, że posuwali pierwszą żonę Johnny’ego Fontane. O ile mu było wiadomo, nikt jeszcze nie mógł tego powiedzieć. Każdy mógł powiedzieć to o mojej drugiej żonie – pomyślał kwaśno. Podniósł słuchawkę telefonu.
Od razu poznał jej głos i nie było w tym nic dziwnego. Usłyszał go po raz pierwszy, kiedy miał dziesięć lat i oboje chodzili do czwartej b.
– Cześć, Ginny. Nie jesteś zajęta dziś wieczorem? Mógłbym wpaść na chwilę?
– Proszę bardzo – odrzekła. – Ale dzieci już śpią. Nie chcę ich budzić.
– Nie szkodzi. Chciałem pomówić z tobą.
Jej głos zawahał się lekko, potem go starannie opanowała, żeby nie ujawnić niepokoju, i zapytała:
– Czy to coś poważnego, coś istotnego?
– Nie – odrzekł Johnny. – Skończyłem dzisiaj film i pomyślałem sobie, że może mógłbym się z tobą po prostu zobaczyć i pogadać. Może też mógłbym rzucić okiem na dzieci, jeżeli jesteś pewna, że się nie pobudzą.
– Dobrze – zgodziła się. – Cieszę się, że dostałeś tę rolę, którą chciałeś.
– Dziękuję. Będę u ciebie za jakieś pół godziny.
Kiedy Johnny Fontane dojechał do miejsca, gdzie niegdyś mieszkał w Beverly Hills, posiedział jeszcze chwilę w samochodzie, przypatrując się domowi. Przypomniał sobie, co mówił jego ojciec chrzestny – może zrobić ze swego życia to, co zechce. Wielka szansa, jeżeli ktoś wie, czego chce. Ale czego on chciał?
Jego pierwsza żona czekała nań u drzwi. Była ładną, drobną brunetką, miłą włoską dziewczyną, taką swojską dziewczyną, która nigdy nie rozrabiałaby z innym mężczyzną, i to było dla niego ważne. Zadał sobie pytanie, czy nadal jej pragnie, i odpowiedź brzmiała: nie. Po pierwsze nie mógł już iść z nią do łóżka, ich przywiązanie zanadto się zestarzało. A były też pewne rzeczy niemające nic wspólnego z seksem, których nie mogła mu nigdy wybaczyć. Ale nie byli już wrogami.
Zrobiła mu kawę i podała domowe ciastka w saloniku.
– Wyciągnij się na kanapie – zaprosiła go. – Wyglądasz na zmęczonego.
Zdjął marynarkę i buty i rozluźnił krawat, a ona usiadła na krześle naprzeciw niego, z poważnym, lekkim uśmiechem na twarzy.
– Zabawne – powiedziała.
– Co jest zabawne? – zapytał, popijając kawę i rozlewając sobie trochę na koszulę.
– Wielki Johnny Fontane na lodzie, bez dziewczyny.
– Wielki Johnny Fontane ma szczęście, jeżeli mu się jeszcze podniesie – odparł.
Taka bezpośredniość była u niego niezwykła. Ginny zapytała:
– Czy coś naprawdę się stało?
Johnny wyszczerzył do niej zęby.
– Miałem randkę z dziewczyną w moim mieszkaniu i odpędziła mnie. I wiesz, przyjąłem to z ulgą.
Ku swemu zaskoczeniu zauważył, że po twarzy Ginny przemknął gniew.
– Nie przejmuj się tymi kociakami – powiedziała. – Widocznie uważała, że to jest najlepszy sposób, żebyś się nią zainteresował.
I Johnny uświadomił sobie z rozbawieniem, że Ginny jest wręcz zła na dziewczynę, która go odtrąciła.
– A tam, do diabła! – zawołał. – Mam dosyć tych rzeczy. Kiedyś muszę dorosnąć. Teraz, gdy nie mogę już śpiewać, będzie mi pewnie ciężko szło z babkami. Wiesz, że nigdy nie działałem swoją urodą.
– Zawsze byłeś przystojniejszy w naturze niż na zdjęciach – zapewniła lojalnie.
Johnny potrząsnął głową.
– Zaczynam tyć i łysieję. Do diabła, jeżeli ten film nie wyniesie mnie znowu w górę, chyba będę musiał nauczyć się wypiekać pizze. Albo może ciebie wsadzimy do filmu, wyglądasz wspaniale.
Wyglądała na trzydzieści pięć lat. Powabne trzydzieści pięć, ale trzydzieści pięć. A tutaj, w Hollywood, równało się to setce. Młode, piękne dziewczyny mrowiły się po mieście jak lemingi, ostając się rok, czasem dwa. Niektóre były tak śliczne, że na ich widok serce mężczyzny nieomal zamierało, dopóki nie otworzyły ust, dopóki zachłanna nadzieja na sukces nie zaćmiła piękności ich oczu. Zwykłe kobiety nigdy nie mogły współzawodniczyć z nimi na płaszczyźnie fizycznej. I można było mówić, ile kto chciał, na temat czaru, inteligencji, szyku czy postawy – sama uroda tych dziewczyn przeważała nad wszystkim innym. Może gdyby nie było ich tak wiele, zwykła, przystojna kobieta miałaby jakąś szansę. A ponieważ Johnny Fontane mógł mieć je wszystkie czy prawie wszystkie, Ginny wiedziała, że mówi to jedynie, by jej pochlebić. Zawsze był miły pod tym względem. Zawsze był uprzejmy dla kobiet, nawet u szczytu swej sławy, prawił im komplementy, podawał ognia, otwierał drzwi. Ponieważ zaś to wszystko zazwyczaj robiono dla niego, wywierał tym większe wrażenie na dziewczynach, z którymi się zadawał. A postępował tak ze wszystkimi dziewczynami, nawet z tymi na jedną noc, o nie znanych mu nazwiskach.
Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Już mnie przedtem bujałeś, Johnny, pamiętasz? Przez dwanaście lat. Nie musisz mi wygłaszać tych swoich tekstów.
Westchnął i wyciągnął się na kanapie.
– Bez żartów, Ginny, wyglądasz świetnie. Chciałbym tak świetnie wyglądać.
Nie odpowiedziała mu. Widziała, że jest zdeprymowany.
– Myślisz, że ten film jest okay? Wyjdzie ci na dobre? – spytała.
Johnny kiwnął głową.
– Tak. Może mnie wywindować na powrót. Jeżeli dostanę Oscara i rozegram to dobrze, mogę znów wyjechać w górę nawet bez śpiewania. A wtedy może będę mógł dawać więcej forsy tobie i dzieciom.
– Mamy więcej niż dosyć – zapewniła Ginny.
– Chcę także częściej widywać dzieciaki – rzekł Johnny. – Chcę się trochę ustatkować. Nie mógłbym przychodzić tu na kolację w piątki wieczorem? Przysięgam, że nie opuszczę ani jednego piątku, choćbym był nie wiem jak daleko, czy jak zajęty. A poza tym, kiedy tylko bym mógł, spędzałbym razem weekendy albo może dzieci mogłyby spędzać ze mną część wakacji.
Ginny postawiła mu na piersiach popielniczkę.
– Ja nie mam nic przeciwko temu. Nie wyszłam za mąż, bo chciałam, żebyś pozostał dla nich ojcem.
Powiedziała to bez żadnego wzruszenia, ale Johnny Fontane, wpatrując się w sufit, wiedział, że chciała mu w ten sposób dać zadośćuczynienie za tamte inne rzeczy, okrutne rzeczy, które mu niegdyś mówiła, kiedy ich małżeństwo się rozpadło, a jego kariera zaczęła się załamywać.
– Aha, zgadnij, kto do mnie dzwonił – powiedziała.
Johnny nie lubił tej zabawy, nie lubił jej nigdy.
– Kto? – zapytał.
– Mógłbyś zrobić choć jedną marną próbę zgadnięcia – odparła Ginny. Johnny milczał. – Twój ojciec chrzestny – wyjaśniła.
Johnny był naprawdę zaskoczony.
– Nigdy nie rozmawia z nikim przez telefon. Co ci mówił?
– Powiedział, żebym ci dopomogła – odrzekła Ginny. – Mówił, że możesz znów być tak wielki jak dawniej, że znowu wracasz na swoje miejsce, ale potrzebujesz, żeby ludzie w ciebie wierzyli. Zapytałam, dlaczego ja miałabym wierzyć. A on odparł, iż dlatego, że jesteś ojcem moich dzieci. To taki przemiły starszy pan, a opowiadają o nim takie okropne historie.
Virginia nie cierpiała telefonów i kazała zdjąć wszystkie aparaty z wyjątkiem jednego w sypialni i jednego w kuchni. Teraz usłyszeli dzwonek telefonu kuchennego. Poszła go odebrać. Kiedy wróciła do salonu, na twarzy miała wyraz zaskoczenia.
– Do ciebie, Johnny. Dzwoni Tom Hagen. Mówi, że to coś ważnego.
Johnny poszedł do kuchni i podniósł słuchawkę.
– Słucham, Tom. – Głos Toma Hagena był spokojny.
– Johnny, twój ojciec chrzestny chce, żebym przyjechał do ciebie i załatwił pewne rzeczy, które mogą ci się przydać teraz, kiedy film jest skończony. Chce, żebym złapał poranny samolot. Możesz na mnie czekać w Los Angeles? Muszę wracać do Nowego Jorku tego samego wieczora, więc nie martw się, że będziesz musiał zarezerwować sobie dla mnie noc.
– Jasne, Tom – odrzekł Johnny. – I nie martw się, że stracę noc. Zostań tu i odsapnij trochę. Wydam przyjęcie i będziesz mógł poznać jakichś filmowców.
Zawsze to proponował; nie chciał, aby ludzie z jego dawnego środowiska myśleli, że się ich wstydzi.
– Dziękuję – powiedział Hagen – ale naprawdę muszę złapać powrotny samolot nad ranem. Będziesz więc czekał na ten o jedenastej trzydzieści z Nowego Jorku?
– Jasne – odrzekł Johnny.
– Zostań w swoim wozie – polecił Hagen. – Wyślij mi kogoś na spotkanie, jak będę wysiadał z samolotu, to przyprowadzi mnie do ciebie.
– Dobra.
Wrócił do salonu, a Ginny spojrzała na niego pytająco.
– Ojciec chrzestny ma dla mnie jakieś plany, chce mi dopomóc – wyjaśnił Johnny. – Załatwił mi rolę w tym filmie, nie mam pojęcia jak. Ale wolałbym, żeby się nie mieszał do reszty.
Wrócił na kanapę. Czuł się bardzo zmęczony. Ginny powiedziała:
– Może byś się dziś przespał w gościnnym pokoju, zamiast wracać do domu? Możesz zjeść śniadanie z dziećmi i nie będziesz musiał jechać do siebie tak późno. Przykro mi myśleć, że jesteś sam jak palec w tym swoim domu. Nie czujesz się samotny?
– Niewiele siedzę w domu – odrzekł Johnny.
Roześmiała się i powiedziała:
– To się niewiele zmieniłeś. – Przerwała, po czym spytała: – Przygotować ci tamtą sypialnię?
– Dlaczego nie mogę spać w twojej? – zapytał Johnny.
Zarumieniła się.
– Nie. – Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił jej uśmiech. Nadal byli przyjaciółmi.
Kiedy Johnny zbudził się nazajutrz, było już późno, co poznał po słońcu wpadającym przez opuszczone żaluzje. Nigdy nie padało w ten sposób przed południem. Zawołał:
– Ginny, czy jeszcze mi się należy śniadanie? – i usłyszał z daleka jej głos:
– Sekundkę!
I trwało to rzeczywiście sekundę. Musiała mieć wszystko przygotowane, gorące w piecu, tacę czekającą na zastawienie, bo kiedy Johnny zapalił pierwszego tego dnia papierosa, drzwi sypialni otworzyły się i jego dwie córeczki wtoczyły śniadaniowy stolik na kółkach.
Były tak śliczne, że aż ścisnęło mu się serce. Twarze miały jaśniejące, czyste, oczy ożywione zaciekawieniem i żarliwą chęcią podbiegnięcia do niego. Włosy miały po staroświecku uplecione w długie warkocze, ubrane były w staroświeckie sukienki i białe lakierowane pantofelki. Przystanęły obok śniadaniowego stolika, przypatrując się ojcu, gdy gasił papierosa, i czekając, by je zawołał i rozłożył szeroko ramiona. Wtedy przypadły do niego. Wtulił twarz między ich świeże, pachnące policzki i podrapał obydwie zarostem, tak że pisnęły. Ginny ukazała się w drzwiach sypialni i przetoczyła wózek bliżej, ażeby Johnny mógł zjeść w łóżku. Usiadła przy nim, nalewała mu kawę, smarowała masłem grzanki. Obie córeczki zasiadły obok na kanapie, wpatrując się w niego. Były już za duże na bitwy poduszkami czy podrzucanie w górę. Już przygładzały sobie rozwichrzone włosy. Chryste – pomyślał – niedługo będą dorosłe, hollywoodzcy smarkacze zaczną się do nich dobierać.
Jedząc, dzielił się z nimi grzankami z bekonem, dawał im napić się kawy. Był to zwyczaj pozostały z czasów, kiedy śpiewał z orkiestrą i rzadko jadał z nimi, i dlatego lubiły dzielić z nim posiłki, które jadł o przedziwnych porach, jak na przykład popołudniowe śniadania czy też poranne kolacje. Zachwycało je to jedzenie na wywrót – befsztyk z frytkami o siódmej rano, jajka na bekonie po południu.
Tylko Ginny i nieliczni bliscy przyjaciele Johnny’ego wiedzieli, jak ubóstwiał swoje córki. To była najgorsza strona rozwodu i wyprowadzenia się z domu. Jedyną rzeczą, o jaką walczył dla siebie, była pozycja ich ojca. Bardzo przebiegle dał Ginny do zrozumienia, że nie byłby zadowolony, gdyby ponownie wyszła za mąż, nie przez zazdrość o nią, ale w trosce o swoją pozycję ojca. Załatwił wypłacanie pieniędzy na jej nazwisko, tak że dla niej najbardziej korzystne finansowo byłoby nie wychodzić ponownie za mąż. Zostało uzgodnione, że Ginny może mieć kochanków, jeżeli tylko nie będzie ich wprowadzała do swego życia domowego. Jednakże pod tym względem miał do niej absolutne zaufanie. Zawsze była zdumiewająco skromna i staroświecka w sprawach seksu. Hollywoodzcy żigolacy niczego nie osiągnęli, kiedy zaczęli się mrowić dokoła niej, węsząc układ finansowy oraz korzyści, jakie mogli uzyskać od jej sławnego męża.
Nie miał obawy, iż Virginia spodziewa się pojednania, dlatego że chciał z nią spać ubiegłej nocy. Żadne z nich nie pragnęło odnowić dawnego małżeństwa. Rozumiała jego głód piękna, jego nieodparty pociąg do młodych kobiet o wiele piękniejszych od niej. Wiadomo było, że zawsze przesypiał się przynajmniej raz z gwiazdami filmowymi, które były jego partnerkami. Jego chłopięcy wdzięk był dla nich równie nieodparty, jak ich uroda dla niego.
– Będziesz musiał niedługo zacząć się zbierać – powiedziała Ginny. – Samolot Toma wkrótce wyląduje.
Wypchnęła córki z pokoju.
– Tak. Aha, Ginny, wiesz, że się rozwodzę? Będę znów wolnym człowiekiem.
Obserwowała go, kiedy się ubierał. Odkąd po ślubie córki dona Corleone doszli znów do porozumienia, zawsze miał u niej w domu ubranie na zmianę.
– Gwiazdka jest już za dwa tygodnie – przypomniała. – Czy mam brać pod uwagę, że będziesz tutaj?
Teraz dopiero po raz pierwszy pomyślał o świętach. Kiedy jego głos był w formie, stanowiły one okazję do zyskownych występów, lecz nawet wtedy Boże Narodzenie było święte. Gdyby opuścił najbliższe, byłoby to już drugie. W ubiegłym roku zalecał się w Hiszpanii do swojej drugiej żony, usiłując namówić ją, żeby za niego wyszła.
– Tak – odrzekł – w Wigilię i Boże Narodzenie. – Nie wspomniał o sylwestrze. Miała to być jedna z tych szalonych nocy, których od czasu do czasu potrzebował, żeby upić się z przyjaciółmi, i nie chciał mieć wtedy przy sobie żony. Nie czuł się winny z tego powodu.
Pomogła mu nałożyć marynarkę i oczyściła ją szczotką. Zawsze był pedantycznie schludny. Widziała, że zmarszczył brwi, bo koszula, którą włożył, nie była uprana tak, jak lubił, a spinki, których nie nosił już od pewnego czasu, były trochę za krzykliwe jak na jego obecny sposób ubierania się. Roześmiała się cicho i powiedziała:
– Tom tego nie zauważy.
Wszystkie trzy odprowadziły go do drzwi, a potem na podjazd, do samochodu. Dziewczynki trzymały go z obu stron za ręce. Żona szła nieco w tyle. Przyjemnie jej było widzieć, jaki jest uszczęśliwiony. Doszedłszy do samochodu, obrócił się i po kolei podniósł wysoko jedną i drugą córkę, i ucałował je, opuszczając na ziemię. Potem pocałował żonę i wsiadł do auta. Nigdy nie lubił rozwlekłych pożegnań.
Jego szef reklamy i zarazem pomocnik poczynił odpowiednie przygotowania. Przed domem czekał wynajęty samochód z kierowcą. Siedział w nim szef reklamy oraz jeszcze ktoś z jego otoczenia. Johnny odstawił wóz, wsiadł i ruszyli na lotnisko. Zaczekał w aucie, podczas gdy szef reklamy wyszedł na spotkanie samolotu Toma Hagena. Kiedy Tom wsiadł do wozu, uścisnęli sobie dłonie i odjechali do domu Johnny’ego.
Wreszcie zostali we dwóch w salonie. Był między nimi pewien chłód. Johnny nigdy nie wybaczył Hagenowi, że zagradzał mu drogę do nawiązywania kontaktu z donem, kiedy don był nań rozzłoszczony w owym niedobrym okresie przed ślubem Connie. Hagen nigdy nie usprawiedliwił swojego postępowania. Nie mógł. Do jego obowiązków należało działanie w charakterze piorunochronu przeciwko urazom, których ludzie nie śmieli żywić do samego dona, chociaż na nie zasłużył.
– Twój ojciec chrzestny przysłał mnie tutaj, żebym ci pomógł w pewnych sprawach – powiedział Hagen. – Chciałem to załatwić przed Bożym Narodzeniem.
Johnny Fontane wzruszył ramionami.
– Film jest ukończony. Reżyser był równy gość i traktował mnie jak należy. Moje sceny są zanadto ważne, żeby je pozostawić na podłodze w montażowym tylko po to, by Woltz mógł mi się odpłacić. Nie może zmarnować filmu, który kosztował dziesięć milionów dolarów. Więc teraz wszystko zależy od tego, czy ludzie uznają, że jestem w nim dobry.
– Czy zdobycie Nagrody Akademii jest tak bardzo ważne dla kariery aktora – zapytał ostrożnie Hagen – czy też to tylko zwykła reklamowa lipa, nie mająca w gruncie rzeczy znaczenia pod żadnym względem? – Przerwał i dodał pospiesznie: – Ma się rozumieć, poza sławą, każdy lubi sławę.
Johnny Fontane uśmiechnął się do niego.
– Z wyjątkiem mojego ojca chrzestnego. I ciebie. Nie, Tom, to nie jest lipa. Oscar może ustawić aktora na dziesięć lat. Może wtedy dobierać sobie role. Publiczność chodzi go oglądać. Nie jest wszystkim, ale dla aktora jest najważniejszą rzeczą w tym zawodzie. Liczę na to, że ją dostanę. Nie dlatego, żebym był wielkim aktorem, ale ponieważ jestem znany przede wszystkim jako śpiewak, a ta rola to samograj. Poza tym jestem w niej dosyć dobry, bez żartów.
Tom Hagen wzruszył ramionami i odrzekł:
– Twój ojciec chrzestny mówił mi, że w obecnym stanie rzeczy nie masz szans zdobycia tej nagrody.
Johnny Fontane rozzłościł się.
– Co ty gadasz, u diabła? Film nie jest jeszcze zmontowany, nie mówiąc już o wyświetleniu. A don nie siedzi w przemyśle filmowym. Przeleciałeś trzy tysiące mil tylko po to, żeby mi powiedzieć takie gówno?
Był tak wstrząśnięty, że prawie bliski łez. Hagen przemówił z zatroskaniem:
– Johnny, ja nie mam zielonego pojęcia o tych wszystkich filmowych historiach. Pamiętaj, że jestem tylko chłopcem na posyłki dona. Ale wielokrotnie omawialiśmy tę całą twoją sprawę. On martwi się o ciebie, o twoją przyszłość. Uważa, że nadal potrzebujesz jego pomocy, i chce załatwić twój problem raz na zawsze. Dlatego tu teraz jestem, żeby to puścić w ruch. Ale musisz wreszcie zacząć dorastać, Johnny. Musisz przestać myśleć o sobie jako o pieśniarzu czy aktorze. Musisz zacząć myśleć o sobie jako o człowieku z inicjatywą, facecie reprezentującym siłę.
Johnny Fontane roześmiał się i napełnił sobie szklankę.
– Jeżeli nie dostanę tego Oscara, będę miał akurat tyle siły, co któraś z moich córeczek. Mój głos licho wzięło. Gdybym go odzyskał, mógłbym porobić jakieś posunięcia. A, do diabła! Skąd ojciec chrzestny wie, że nie dostanę nagrody? W porządku, wierzę, że wie. Nigdy się nie pomylił.
Hagen zapalił cygaro.
– Otrzymaliśmy wiadomość, że Jack Woltz nie ma zamiaru wydawać pieniędzy wytwórni na popieranie twojej kandydatury. A nawet dał cynk wszystkim głosującym, że nie chce, abyś wygrał. Wstrzymanie pieniędzy na reklamę, i tak dalej, może to załatwić. Poza tym robi starania, żeby inny kandydat zebrał tyle głosów, ile się da. Stosuje różne rodzaje przekupstwa: posady, pieniądze, babki, wszystko. I stara się to zrobić, nie szkodząc samemu filmowi albo szkodząc mu możliwie jak najmniej.
Johnny Fontane wzruszył ramionami. Nalał sobie whisky i wypił.
– To jestem uziemiony.
Hagen przypatrywał mu się, wykrzywiwszy usta z niesmakiem.
– Picie nie pomoże ci na głos – zauważył.
– Odpieprz się – rzekł Johnny.
Twarz Hagena stała się nagle spokojnie obojętna. Potem stwierdził:
– W porządku, będę to traktował ściśle zawodowo.
Johnny odstawił szklankę, podszedł i stanął przed Hagenem.
– Przepraszam, że to powiedziałem, Tom – rzekł. – O Jezu, bardzo mi przykro. Odgrywam się na tobie, bo chętnie zabiłbym tego drania, Jacka Woltza, a boję się nagadać ojcu chrzestnemu. Więc wściekam się na ciebie.
Miał łzy w oczach. Cisnął o ścianę pustą szklanką po whisky, ale tak słabo, że grube szkło nie stłukło się nawet i szklanka potoczyła się po podłodze z powrotem ku niemu, on zaś popatrzał na nią w bezsilnej furii. Potem roześmiał się.
– Jezu Chryste. – Przeszedł na drugą stronę pokoju i zasiadł naprzeciwko Hagena. – Wiesz, przez długi czas szło mi jak po maśle. A potem rozwiodłem się z Ginny i wszystko zaczęło nawalać. Straciłem głos. Moje płyty przestały się rozchodzić. Nie dostawałem już pracy w filmie. Później ojciec chrzestny zeźlił się na mnie i nie chciał ze mną gadać przez telefon ani mnie widzieć, kiedy przyjeżdżałem do Nowego Jorku. Ty byłeś zawsze tym, który zagradzał mi drogę, i miałem ci to za złe, ale wiedziałem, że nie robiłbyś tego bez rozkazu dona. A na niego nie można się gniewać. To tak jakby się rozgniewać na Pana Boga. Więc kląłem ciebie. Ale miałeś rację od początku do końca. I żeby ci pokazać, że cię naprawdę przepraszam, przyjmuję twoją radę. Nie będzie więcej chlania, dopóki nie odzyskam głosu. Okay?
Przeprosiny były szczere. Hagen zapomniał o gniewie. Musiało coś być w tym trzydziestopięcioletnim chłopaku, bo inaczej don tak by go nie lubił.
– Zapomnij o tym, Johnny. – Tom był zakłopotany głębokością uczuć Johnny’ego, zakłopotany podejrzeniem, że wynikało to ze strachu… ze strachu, że może obrócić dona przeciwko sobie. A oczywiście nikt nie mógł pokierować donem z żadnego powodu. Swoje uczucia odmieniał tylko on sam. – Nie jest tak źle – powiedział Johnny’emu. – Don mówi, że może przekreślić wszystko, co Woltz zrobi przeciwko tobie. Że prawie na pewno zdobędziesz Oscara. Tylko uważa, że to nie rozwiąże twojego problemu. Chce wiedzieć, czy masz taką głowę do interesów i energię, żeby zostać samodzielnym producentem, robić własne filmy od początku do końca.
– A jakim cudem, u diabła, chce mi skombinować tę nagrodę? – zapytał Johnny z niedowierzaniem.
Hagen odpowiedział ostro:
– Dlaczego tak ci łatwo uwierzyć, że Woltz może to zachachmęcić, a twój ojciec chrzestny nie? Ponieważ trzeba natchnąć cię wiarą w tę drugą część naszego układu, muszę ci coś wyjaśnić. Tylko zatrzymaj to dla siebie. Twój ojciec chrzestny jest człowiekiem o wiele potężniejszym od Jacka Woltza. I jest o wiele potężniejszy w dziedzinach znacznie bardziej kluczowych. Jak może skombinować nagrodę? Ma wpływ na ludzi, którzy z kolei mają wpływ na wszystkie związki zawodowe w tym przemyśle, na wszystkich, czy prawie wszystkich tych, którzy będą głosowali. Ma się rozumieć, musisz być dobry, musisz stanąć do walki, podpierając się własnymi zaletami. I twój ojciec chrzestny ma więcej rozumu niż Jack Woltz. Nie idzie do tych ludzi, nie przystawia im pistoletu do głowy i nie mówi: „Głosujcie na Johnny’ego Fontane, bo wylecicie z posady”. Nie próbuje na siłę tam, gdzie siła nie działa albo zostawia po sobie za wiele uraz. Skłoni tych ludzi do głosowania na ciebie dlatego, że będą tego chcieli. Ale nie zechcą, jeżeli on się tym nie zainteresuje. Uwierz mi na słowo, że może skombinować ci Oscara. I że jeżeli on tego nie zrobi, to Oscara nie dostaniesz.
– Dobra – zgodził się Johnny. – Wierzę ci. I mam dostatecznie dobrą głowę i energię, żeby być producentem, tylko brakuje mi pieniędzy. Żaden bank mnie nie sfinansuje. Na film potrzeba milionów.
– Jak dostaniesz nagrodę, zacznij robić plany wyprodukowania trzech własnych filmów – powiedział Hagen sucho. – Najmij najlepszych ludzi z branży, najlepszych techników, najlepsze gwiazdy, kogo ci będzie potrzeba. Zaplanuj sobie trzy do pięciu filmów.
– Zwariowałeś – odparł Johnny. – Tyle filmów wymagałoby ze dwudziestu milionów.
– Jak ci będzie potrzeba pieniędzy, skontaktuj się ze mną – polecił Hagen. – Podam ci nazwę banku tu, w Kalifornii, do którego się zwrócisz o sfinansowanie. Nie martw się, oni stale finansują filmy. Po prostu poproś ich o pieniądze w zwyczajny sposób, z odpowiednim uzasadnieniem, tak jak przy normalnej transakcji. Zgodzą się. Tylko najpierw musisz zobaczyć się ze mną i podać mi sumy i plany. Okay?
Johnny milczał długo. Potem zapytał spokojnie:
– Jest jeszcze coś?
Hagen uśmiechnął się.
– Idzie ci o to, czy będziesz musiał zrobić jakąś uprzejmość w zamian za pożyczenie dwudziestu milionów dolarów? Jasne, że tak. – Zaczekał, by Johnny się odezwał. – Ale nic takiego, czego byś i tak nie zrobił, gdyby don cię o to poprosił dla siebie.
– Don będzie musiał poprosić mnie sam, jeżeli to coś poważnego, rozumiesz, o co mi idzie? Nie uwierzę na słowo tobie ani Sonny’emu.
Hagena zaskoczył ten zdrowy rozsądek. Fontane miał jednak głowę. Miał dość rozsądku, by wiedzieć, że don zanadto go lubi i jest za mądry, by prosić go o uczynienie czegoś głupio ryzykownego, natomiast Sonny może to zrobić. Powiedział więc do Johnny’ego:
– Muszę cię uspokoić pod jednym względem. Twój ojciec chrzestny dał mnie i Sonny’emu ścisłe instrukcje, żeby cię pod żadnym pozorem nie wciągać w coś, co mogłoby być dla ciebie niedobrą reklamą z naszej winy. A sam tego też nigdy nie zrobi. Gwarantuję ci, że każdą uprzejmość, o jaką cię poprosi, byłbyś gotów zrobić, zanimby się o nią zwrócił. W porządku?
Johnny uśmiechnął się.
– W porządku.
Hagen rzekł:
– Poza tym wierzy w ciebie. Uważa, że masz głowę, więc przypuszcza, że bank zarobi na tej inwestycji, co oznacza, że on sam zrobi na tym pieniądze. Więc to jest naprawdę transakcja handlowa, o tym nie zapominaj. Nie rozpaskudź tych pieniędzy. Możesz sobie być ulubionym chrześniakiem, ale dwadzieścia milionów dolców to kupa forsy. On musi ponieść ryzyko, żebyś na pewno to dostał.
– Przekaż mu, żeby się nie martwił – odrzekł Johnny. – Jeżeli taki gość jak Jack Woltz może być geniuszem filmowym, to każdy może.
– Tak właśnie wyobraża to sobie twój ojciec chrzestny. Mógłbyś mnie kazać odwieźć na lotnisko? Powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia. Jak już zaczniesz podpisywać umowy, weź sobie własnych adwokatów, ja nie będę się tym zajmował. Ale chciałbym obejrzeć każdą rzecz, zanim ją podpiszesz, jeżeli nie masz nic przeciwko temu. Poza tym nie będziesz miał żadnych kłopotów ze związkami zawodowymi. To do pewnego stopnia obniży koszty filmów, więc kiedy kalkulatorzy to obrachują, nie zwracaj uwagi na te cyfry.
– Czy mam uzyskiwać twoją zgodę na jeszcze coś poza tym, na scenariusze, gwiazdy, jakieś takie rzeczy? – zapytał ostrożnie Johnny.
Hagen potrząsnął głową.
– Nie. Może się zdarzyć, że don będzie miał do czegoś zastrzeżenia, ale wtedy powie ci o tym wprost. Jednakże nie mogę sobie wyobrazić, co by to było. Filmy nie dotyczą go pod żadnym względem, więc się tym nie interesuje. A nie jest zwolennikiem wtrącania się, to mogę ci powiedzieć z doświadczenia.
– Dobrze – odparł Johnny. – Sam cię odwiozę na lotnisko. I podziękuj ode mnie ojcu chrzestnemu. Zadzwoniłbym osobiście i podziękował, ale on nigdy nie podchodzi do telefonu. Nawiasem mówiąc, dlaczego tak jest?
Hagen wzruszył ramionami.
– Rzadko rozmawia przez telefon. Nie chce, żeby jego głos został nagrany, nawet kiedy mówi coś absolutnie niewinnego. Obawia się, że mogą zmontować słowa tak, aby się wydawało, że mówił coś innego. Myślę, że to na tym polega. W każdym razie jego jedyną troską jest, że kiedyś władze uknują coś przeciwko niemu. Więc nie chce im dawać okazji.
Wsiedli do samochodu Johnny’ego i pojechali na lotnisko. Hagen rozmyślał o tym, że z Johnny’ego jest mądrzejszy chłop, niż sądził. Już się czegoś nauczył, dowodził tego fakt, że go odwoził osobiście na lotnisko. Osobista kurtuazja, coś, czego don zawsze był zwolennikiem. I te przeprosiny. To było szczere. Znał Johnny’ego od dawna i wiedział, że nie przepraszałby nigdy ze strachu. Johnny miał zawsze odwagę. Dlatego stale miewał kłopoty ze swymi przełożonymi z filmu i z kobietami. Należał do nielicznych, którzy nie obawiali się dona. Fontane i Michael byli bodajże jedynymi znanymi Hagenowi ludźmi, o których mógł to powiedzieć. Dlatego przeprosiny były szczere, mógł przyjąć je jako takie. W najbliższych paru latach miał często widywać się z Johnnym. I Johnny musiałby przejść następną próbę, która udowodniłaby, jak dalece jest bystry. Musiałby zrobić dla dona coś, o co don nigdy by go nie poprosił, aniby nie nalegał, żeby to uczynił w ramach tego porozumienia. Hagen zastanowił się, czy Johnny Fontane jest dostatecznie bystry, aby przewidzieć tę stronę układu.
Johnny, podrzuciwszy Hagena na lotnisko (Hagen nalegał, żeby nie czekał z nim na samolot), pojechał do domu Ginny. Zdziwiła się na jego widok. Chciał u niej posiedzieć, żeby mieć czas przemyśleć wszystko, porobić plany. Wiedział, że to, co Hagen mu przekazał, jest niezmiernie ważne, że całe jego życie się odmienia. Niegdyś był wielkim gwiazdorem, lecz teraz, w młodym wieku trzydziestu pięciu lat, osiadł na mieliźnie. Nie łudził się co do tego. Gdyby nawet zdobył Oscara za najlepszą męską rolę, co by to mogło mieć za znaczenie? Żadne, jeżeliby nie odzyskał głosu. Byłby zaledwie kimś drugorzędnym, lecz żadnej prawdziwej pozycji, żadnej prawdziwej siły. Choćby ta dziewczyna, która mu odmówiła – była sympatyczna i bystra, zachowywała się fajnie, ale czy byłaby taka chłodna, gdyby naprawdę znajdował się na szczycie? Teraz, kiedy don wsparłby go forsą, mógł stać się tak potężny, jak mało kto w Hollywood. Mógł być królem. Johnny uśmiechnął się. Do diabła, mógłby nawet zostać donem.
Miło byłoby pomieszkać znowu z Ginny parę tygodni, może dłużej. Co dzień zabierałby gdzieś dzieci, może zapraszał paru przyjaciół. Przestałby pić i palić, naprawdę dbałby o siebie. Może jego głos znowu nabrałby siły. Gdyby tak się zdarzyło, to mając pieniądze dona byłby nie do pokonania. Byłby doprawdy kimś tak zbliżonym do jakiegoś dawnego króla czy cesarza, jak to w ogóle możliwe w Ameryce. I niezależnie od tego, czy zachowałby głos ani jak długo publiczność lubiłaby go jako aktora. Byłoby to imperium oparte na pieniądzach oraz najbardziej specjalnym, najbardziej upragnionym rodzaju władzy.
Ginny przygotowała dla niego pokój gościnny. Zostało uzgodnione, że nie będzie z nią dzielił sypialni, że nie będą ze sobą żyli jak mąż i żona. Tego wzajemnego związku nie mogli już odnowić. I chociaż zewnętrzny świat towarzyskich kronikarzy i miłośników filmu przypisywał winę za klęskę ich małżeństwa wyłącznie jemu, to jednak jakimś dziwnym sposobem oboje wiedzieli, że winą za ich rozwód należało znacznie bardziej obciążyć Ginny.
Kiedy Johnny Fontane został najpopularniejszym piosenkarzem i gwiazdorem filmowej komedii muzycznej, nigdy nie przychodziło mu na myśl porzucić żonę i dzieci. Był zanadto włoski, jeszcze zanadto staroświecki. Naturalnie bywał niewierny. Niepodobna było tego uniknąć w jego zawodzie i przy pokusach, na które był stale wystawiony. Mimo że szczupły, z pozoru delikatny, odznaczał się żylastą twardością drobnokościstych typów latynoskich. A kobiety zachwycały go swoimi niespodziankami. Uwielbiał umawiać się z jakąś skromną, dziewiczo wyglądającą dziewczyną o słodkiej buzi, a potem obnażać jej piersi, które okazywały się niespodziewanie pełne i obfite, lubieżnie ciężkie w przeciwstawieniu do twarzy jak z kamei. Uwielbiał napotykać seksualną wstydliwość i nieśmiałość w seksownie wyglądających dziewczynach, które całe były zafałszowanym ruchem, niczym sprytny gracz w koszykówkę, i tak uwodzicielskie, jak gdyby przespały się już z paroma facetami – a potem, kiedy zostawał z nimi sam na sam, musiał całymi godzinami walczyć, żeby się dostać do środka i zrobić swoje – i stwierdzić, że są dziewicami.
A wszyscy ci hollywoodzcy faceci wyśmiewali się z jego zamiłowania do dziewic. Nazywali to makaroniarskim, staroświeckim gustem – bo ileż to czasu trzeba, żeby namówić dziewicę do polizania, ile trzeba się namordować, a potem zwykle okazują się marne jako dupy. Johnny jednakże wiedział, że tak należy postępować z młodą dziewczyną. Trzeba do niej podejść we właściwy sposób, a potem cóż może być fajniejszego niż dziewczyna, która pierwszy raz zaznaje fiuta i jest tym zachwycona? Ach, tak wspaniale jest je rozprawiczać! Tak wspaniale jest, kiedy oplatają człowieka nogami! Ich uda są najróżniejszych kształtów, pośladki najróżniejsze, skóra wszystkich możliwych kolorów i odcieni bieli, śniadości i płowości, a kiedy się przespał z tamtą młodą kolorową dziewczyną w Detroit, porządną dziewczyną, nie żadną szmatą, córką śpiewaka jazzowego, z którym figurował na tym samym afiszu w nocnym lokalu, okazała się jednym z najsłodszych stworzeń, jakie kiedykolwiek posiadł. Jej wargi miały naprawdę smak ciepłego miodu z domieszką pieprzu, jej ciemnosmagła skóra była soczysta, gładka, a ona sama tak słodka, że słodszej kobiety Bóg nigdy nie stworzył – i była dziewicą.
Tamci ciągle gadali o lizaniu i innych wariantach, a on właściwie nie znajdował wielkiej przyjemności w tych rzeczach. Nigdy już tak nie lubił dziewczyny, kiedy ze sobą popróbowali w ten sposób, po prostu nie dawało mu to należytego zaspokojenia. Z drugą żoną nie mógł się w końcu dopasować, ponieważ wolała sześćdziesiąt dziewięć do tego stopnia, że nie chciała niczego innego, i musiał walczyć, żeby jej włożyć. Zaczęła się z tego wyśmiewać, nazywać go zacofanym i rozeszło się, że Johnny uprawia miłość jak dzieciak. Może dlatego odmówiła mu ta dziewczyna ubiegłej nocy. A, cholera z tym, i tak nie byłaby nadzwyczajna w łóżku. Można poznać, która dziewczyna naprawdę lubi się rżnąć, i te są zawsze najlepsze. Szczególnie takie, które nie robią tego od zbyt dawna. Naprawdę nie cierpiał tych, które zaczęły się puszczać mając dwanaście lat i były całkiem wyrypane doszedłszy do dwudziestki; robiły to mechanicznie – a niektóre były najładniejsze ze wszystkich i potrafiły nabrać człowieka.
Ginny przyniosła do pokoju kawę i ciastka i postawiła je na podłużnym stoliku w części bawialnej. Powiedział jej po prostu, że Hagen pomaga mu zmobilizować kredyty na kapitał produkcyjny, i bardzo się tym przejęła. Miał znowu być kimś ważnym. Nie zdawała sobie jednak sprawy, jak potężny jest naprawdę don Corleone, więc nie rozumiała całej wagi przyjazdu Hagena z Nowego Jorku. Dodał, że Hagen pomaga mu też w szczegółach prawnych.
Kiedy skończyli kawę, zapowiedział, że tego wieczora będzie pracował, załatwiał telefony i robił plany na przyszłość.
– Połowa tego wszystkiego będzie na nazwisko dziewczynek – oświadczył.
Uśmiechnęła się doń z wdzięcznością i pocałowała go na dobranoc, nim wyszła z pokoju.
Na biurku stało szklane pudełko pełne jego ulubionych papierosów z monogramami oraz pojemnik z cienkimi jak ołówek kubańskimi cygarami. Johnny odchylił się w tył i zaczął telefonować. Myśli jego naprawdę rwały naprzód. Zadzwonił do autora owej powieści, bestsellera, na którym oparty był jego nowy film. Autor był facetem w jego wieku, wybił się, przeszedłszy trudne chwile, i teraz był sławą w świecie literackim. Przyjechał do Hollywood spodziewając się, że będzie traktowany jak wielka figura, a potraktowano go, podobnie jak większość autorów, niczym śmiecia. Johnny był świadkiem jego upokorzenia któregoś wieczora w „Brown Derby”. Pisarz umówił się ze znaną, piersiastą gwiazdką filmową na randkę w mieście i niechybną wspólną noc później. Jednakże, kiedy siedzieli przy kolacji, gwiazdka opuściła słynnego autora, ponieważ jakiś podrzędny komik filmowy kiwnął na nią palcem. To dało pisarzowi właściwe pojęcie, kto jest kim w hollywoodzkim porządku obłapiania. Nie było ważne, że jego książka przyniosła mu światową sławę. Każda gwiazdka wolała najmarniejszego, najbardziej szmatławego i dętego ważniaka z filmu.
Teraz Johnny zadzwonił do nowojorskiego mieszkania autora, aby mu podziękować za wspaniałą rolę, którą napisał dla niego w swojej książce. Pochlebiał facetowi do obrzydzenia. A potem mimochodem spytał, jak mu idzie następna powieść i o czym jest. Zapalił cygaro, podczas gdy pisarz opowiadał mu o szczególnie interesującym rozdziale, wreszcie rzekł:
– O rany, chciałbym to przeczytać, jak pan skończy. Może pan by mi przysłał egzemplarz? Może mógłbym zawrzeć z panem na to dobrą umowę, lepszą niż ta, którą pan miał z Jackiem Woltzem.
Skwapliwość w głosie autora podpowiedziała mu, że odgadł prawidłowo. Woltz wystrychnął gościa na dudka, zaproponował mu grosze. Johnny napomknął, że może będzie w Nowym Jorku zaraz po świętach, i spytał, czy pisarz zechciałby zjeść kolację z paroma jego znajomymi.
– Znam kilka przystojnych babek – dodał żartobliwie.
Pisarz roześmiał się i odrzekł:
– Okay.
Następnie Johnny zadzwonił do reżysera i operatora swojego dopiero co ukończonego filmu, aby podziękować, że mu w nim dopomogli. Powiedział im poufnie, iż wie, że Woltz był przeciwko niemu, więc podwójnie docenia ich pomoc, oraz że gdyby kiedykolwiek mógł coś dla nich zrobić, wystarczy, że zatelefonują.
Wreszcie przeprowadził rozmowę najtrudniejszą ze wszystkich, a mianowicie z Jackiem Woltzem. Podziękował mu za rolę w filmie i powiedział, jak bardzo byłby rad pracować dla niego w każdej chwili. Zrobił to tylko po to, żeby zamydlić Woltzowi oczy. Zawsze dotąd był bardzo szczery, bardzo prostolinijny. Za kilka dni Woltz miał się dowiedzieć o jego manewrach i zdumieć się obłudą tej rozmowy, a właśnie dokładnie tego chciał Johnny Fontane.
Potem zasiadł przy biurku, pykając z cygara. Na bocznym stoliku stała whisky, ale uczynił sobie i Hagenowi coś w rodzaju przyrzeczenia, że nie będzie pił. Nie powinien nawet palić. Chociaż to niemądre; skoro z jego głosem było coś nie w porządku, zapewne nie pomogłoby na to rzucenie palenia i picia. Cóż, psiakrew, może nie za wiele, ale pomóc by mogło, a obecnie, kiedy miał szansę walki, chciał sobie zapewnić wszystkie atuty.
Teraz, gdy w domu było cicho, a jego rozwiedziona żona i ukochane córki spały, mógł wrócić myślą do tego strasznego momentu swego życia, gdy je porzucił. Porzucił dla tej kurwy i szmaty, którą okazała się jego druga żona. Ale nawet w tej chwili uśmiechnął się na myśl o niej, bo była taką wspaniałą babką pod wieloma względami, a oprócz tego jedynym momentem, który ratował mu życie, był dzień, kiedy postanowił sobie nigdy nie nienawidzić kobiety, albo, mówiąc ściślej, dzień, w którym doszedł do wniosku, że nie może pozwolić sobie na nienawiść do pierwszej żony, do córek, do swoich przyjaciółek, do drugiej żony i do tych dziewczyn, co były potem, aż po Sharon Moore, która go odtrąciła, ażeby móc się chwalić, że nie chciała dać wielkiemu Johnny’emu Fontane.
Jeździł śpiewając z orkiestrą, a potem został gwiazdorem radiowym, gwiazdorem estrad kinowych, aż wreszcie powiodło mu się w filmie. A przez cały ten czas żył tak, jak mu się podobało, sypiał z kobietami, których pragnął, jednakże nigdy nie pozwolił, aby to wpływało na życie osobiste. Potem stracił głowę dla swojej przyszłej drugiej żony, Margot Ashton; zupełnie zwariował na jej punkcie. Diabli wzięli jego karierę, diabli wzięli jego głos, diabli wzięli jego życie rodzinne. I przyszedł dzień, kiedy nie pozostało mu nic.
Rzecz w tym, że zawsze był wspaniałomyślny i uczciwy. Kiedy rozwiódł się z pierwszą żoną, dał jej wszystko, co miał. Zapewnił swoim dwóm córkom udział we wszystkim, co robił, w każdej płycie, każdym filmie, każdym występie w lokalu. A kiedy był bogaty i sławny, nie odmawiał pierwszej żonie niczego. Pomagał wszystkim jej braciom i siostrom, jej ojcu i matce, koleżankom ze szkoły i ich rodzinom. Nigdy nie był sławą zadzierającą nosa. Śpiewał na weselach obu młodszych sióstr żony, czego nie znosił robić. Nie odmawiał jej nigdy niczego poza całkowitym wyrzeczeniem się własnej indywidualności.
A kiedy dosięgnął dna, kiedy nie mógł już dostać pracy w filmie, kiedy nie mógł już śpiewać, kiedy zdradziła go druga żona, pojechał spędzić kilka dni z Ginny i córkami. Któregoś wieczora zdał się właściwie na jej łaskę, bo czuł się tak parszywie. Owego dnia przesłuchał jedno ze swoich nagrań, które brzmiało tak okropnie, że oskarżył techników dźwiękowych o sabotowanie płyty. Aż w końcu nabrał przekonania, że jego głos brzmi tak naprawdę. Rozbił negatyw płyty i odmówił dalszego śpiewania. Było mu tak wstyd, że nie zaśpiewał już ani jednej nuty poza wspólnym występem z Ninem na weselu Connie Corleone.
Nigdy nie zapomniał wyrazu twarzy Ginny, kiedy się dowiedziała o wszystkich jego niepowodzeniach. Ten wyraz pojawił się na jej twarzy zaledwie na sekundę, ale to wystarczyło, by nie zapomniał go nigdy. Był to wyraz dzikiej, radosnej satysfakcji. Był to wyraz, który jedynie mógł mu nasunąć myśl, że przez wszystkie te lata żywiła dla niego pełną pogardy nienawiść. Opanowała się zaraz i wyraziła mu chłodne, ale uprzejme współczucie. Udał, że je przyjmuje. W ciągu następnych paru dni odwiedził trzy z dziewczyn, które najbardziej polubił z biegiem lat, dziewczyn, z którymi pozostał w przyjaźni i czasem sypiał, jakoś po koleżeńsku, którym pomagał, ile tylko mógł, i którym ofiarował równowartość setek tysięcy dolarów w podarunkach czy możliwościach pracy. Na twarzach ich wychwycił ten sam przelotny wyraz satysfakcji.
W tym właśnie czasie zrozumiał, że musi powziąć jakąś decyzję. Mógł stać się podobny do bardzo wielu innych mężczyzn w Hollywood – cieszących się powodzeniem producentów, scenarzystów, reżyserów, aktorów, którzy z lubieżną nienawiścią polowali na piękne kobiety. Mógł niechętnie wykorzystywać swoje wpływy i upominki pieniężne, wciąż węsząc podstęp, wciąż przypuszczając, że kobiety zdradzą go i opuszczą – te przeciwniczki, które należało pokonać. Albo też mógł się wyrzec nienawiści do kobiet i nadal w nie wierzyć.
Wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, by ich nie kochać, że coś z jego ducha umrze, jeżeli nie będzie nadal ich kochał, bez względu na to, jakie są zdradzieckie i niewierne. Nieważne było, że te kobiety, które kochał najbardziej na świecie, radowały się potajemnie, widząc go zmiażdżonego, upokorzonego przez kaprys losu; nieważne też, że były mu niewierne w sposób najstraszniejszy, nie fizycznie. Nie miał wyboru. Musiał je akceptować. Więc kochał się z nimi wszystkimi, dawał im prezenty, ukrywał ból, jakim go przejmowała ich radość z jego niepowodzeń. Przebaczał im, wiedząc, iż odpłacają mu za to, że żył w najwyższej niezależności od kobiet i w najpełniejszym blasku ich uroku. Teraz jednakże już nie czuł się winny, że był im niewierny. Nigdy nie poczuwał się do winy za sposób traktowania Ginny, za to, że uparł się pozostać jedynym ojcem swych dzieci, a jednak nigdy nie brał pod uwagę poślubienia jej na nowo i wyraźnie jej to powiedział. To była jedyna rzecz, jaką ocalił po swoim upadku ze szczytu. Stał się nieczuły na krzywdy, które wyrządzał kobietom.
Był zmęczony i chciał się położyć do łóżka, ale jedna nuta wspomnienia ciągle w nim trwała: śpiewanie z Ninem Valentim. I nagle pojął, co zrobi donowi Corleone największą przyjemność. Podniósł słuchawkę i kazał się połączyć z Nowym Jorkiem. Zadzwonił do Sonny’ego Corleone i poprosił go o numer Nina Valenti. Potem zatelefonował do Nina. Nino wydawał się jak zwykle trochę podpity.
– Słuchaj, Nino, nie chciałbyś tu przyjechać i popracować ze mną? – zapytał. – Potrzebuję gościa, któremu mógłbym zaufać.
Nino odpowiedział żartobliwie:
– Bo ja wiem, Johnny. Mam dobre zajęcie na ciężarówce, dmucham po drodze panie domu, zgarniam co tydzień okrągłe sto pięćdziesiąt. Co masz do zaoferowania?
– Mogę ci dać na początek pięć stów i skombinować randki na niewidzianego z gwiazdami filmowymi. Co ty na to? I może dam ci pośpiewać na moich przyjęciach.
– Aha. Dobra, niech się zastanowię – odparł Nino. – Obgadam to z moim adwokatem, moim księgowym i pomagierem z ciężarówki.
– Nie, bez żartów, Nino – powiedział Johnny. – Potrzebuję cię tutaj. Chcę, żebyś przyleciał jutro rano i podpisał roczny kontrakt na pięćset tygodniowo. Potem, jeżeli mi ukradniesz którąś z moich babek, a ja cię wyleję, dostaniesz co najmniej roczne pobory. Okay?
Nastąpiła długa pauza. Głos Nina był już trzeźwy.
– Ty, Johnny, kpisz sobie?
– Mówię poważnie, chłopie – odparł Johnny. – Pójdź do kancelarii mojego agenta w Nowym Jorku. Będą tam mieli dla ciebie bilet na samolot i trochę gotówki. Zadzwonię do nich jutro z samego rana. Więc idź tam po południu, dobra? Potem przyślę kogoś na lotnisko, żeby wyszedł po ciebie i przywiózł cię do mojego domu.
Znów nastąpiła długa pauza, po czym odezwał się głos Nina, bardzo stłumiony, niepewny:
– Okay, Johnny.
Nino nie wydawał się już pijany.
Johnny odłożył słuchawkę i przygotował się do snu. Czuł się lepiej niż kiedykolwiek od czasu, gdy rozbił tamten negatyw płyty.
Johnny Fontane siedział w olbrzymim studiu nagrań i obliczał koszty na żółtym bloku papieru. Schodzili się muzycy, wszystko przyjaciele, których znał, odkąd był młodym chłopakiem śpiewającym z orkiestrami. Dyrygent, as w dziedzinie akompaniamentu „pop” i człowiek, który okazywał mu życzliwość, kiedy sprawy się psuły, podawał każdemu z muzyków stosiki nut i ustne instrukcje. Nazywał się Eddie Neils. Podjął się tego nagrania, chcąc zrobić Johnny’emu uprzejmość, choć program zajęć miał mocno wypełniony.
Nino Valenti siedział przy fortepianie, postukując nerwowo w klawisze. Poza tym pociągał whisky z ogromnej szklanki. Johnny nie miał nic przeciwko temu. Wiedział, że Nino śpiewa równie dobrze na trzeźwo, jak po pijanemu, a to, co dzisiaj robili, nie wymagało z jego strony żadnych prawdziwych umiejętności muzycznych.
Eddie Neils zrobił specjalną aranżację paru starych piosenek włoskich i sycylijskich oraz specjalnie przygotował ów pojedynkowy duet, który Nino i Johnny odśpiewali na weselu Connie Corleone. Johnny nagrywał tę płytę przede wszystkim dlatego, że wiedział, iż don przepada za takimi piosenkami, byłaby więc dla niego doskonałym prezentem gwiazdkowym. Poza tym miał przeczucie, że rozejdzie się wielka ilość jej egzemplarzy, chociaż oczywiście nie będzie to milion. I pomyślał, że dopomożenie Ninowi było tym, czego don chciałby od niego w rewanżu. Bądź co bądź Nino był także chrześniakiem dona.
Johnny położył na stojącym obok składanym krzesełku notatnik i żółty blok, wstał i podszedł do fortepianu. Zawołał:
– Hej, paisan – a Nino zerknął nań i spróbował się uśmiechnąć. Wyglądał trochę tak, jakby mu było niedobrze. Johnny pochylił się i poklepał go po plecach.
– Odpręż się, chłopie. Zrób dzisiaj dobrą robotę, to skombinuję ci najlepszą i najsłynniejszą dupę w Hollywood.
Nino łyknął whisky.
– Kto to taki, Lassie?
Johnny roześmiał się.
– Nie, Deanna Dunn. Gwarantowany towar.
Na Ninie wywarło to wrażenie, ale nie mógł się oprzeć, by nie zapytać z udaną nadzieją:
– Nie możesz mi załatwić Lassie?
Orkiestra rozpoczęła pierwszą piosenkę zestawu. Johnny Fontane słuchał uważnie. Eddie Neils miał odegrać wszystkie piosenki w ich specjalnych aranżacjach. Potem nastąpiłoby pierwsze nagranie na płytę. Johnny, słuchając, notował sobie dokładnie z pamięci, jak podejdzie do każdej frazy, jak włączy się w każdą piosenkę. Wiedział, że jego głos nie wytrzyma długo, ale lwią część miał śpiewać Nino, a Johnny miał mu towarzyszyć. Oczywiście z wyjątkiem tego pojedynkowego duetu. Musiał się do niego oszczędzać.
Pociągnął Nina z krzesełka i obaj stanęli przed mikrofonami. Nino spaskudził początek, spaskudził go powtórnie. Twarz zaczynała mu się czerwienić z zakłopotania. Johnny zażartował:
– Coś ty? Chcesz wyciągnąć godziny nadliczbowe?
– Nie czuję się swobodnie bez mandoliny – odrzekł Nino.
Johnny zastanowił się nad tym chwilę.
– Trzymaj w ręce tę szklankę z gorzałą.
To najwyraźniej załatwiło sprawę. Nino, śpiewając, popijał ze szklanki, ale szło mu świetnie. Johnny śpiewał swobodnie, nie wysilając się, jego głos jedynie tańczył wokoło głównej melodii Nina. W takim śpiewaniu nie było żadnej satysfakcji emocjonalnej, ale zdumiała go własna biegłość techniczna. Dziesięć lat wokalistyki czegoś go nauczyło.
Kiedy doszli do pojedynkowego duetu, który kończył płytę, Johnny puścił wodze swemu głosowi, i gdy skończyli, bolały go struny głosowe. Muzykantów porwała ta ostatnia piosenka, co było rzadkie u zblazowanych weteranów. Zaczęli łomotać w swoje instrumenty i tupać nogami z uznania. Perkusista wygrzmiał śpiewakom werbel na bębenkach.
Razem z przerwami i naradami pracowali prawie cztery godziny, zanim skończyli. Eddie Neils podszedł do Johnny’ego i powiedział cicho:
– Wcale nieźle ci poszło, chłopie. Może już jesteś gotowy do nagrania płyty. Mam nową piosenkę, która jest w sam raz dla ciebie.
Johnny potrząsnął głową.
– Daj spokój, Eddie, nie bujaj mnie. Poza tym za parę godzin będę zanadto zachrypnięty, żeby bodaj mówić. Myślisz, że będziemy musieli poprawić dużo z tego, cośmy dziś zrobili?
Eddie odpowiedział po zastanowieniu:
– Nino będzie musiał przyjść jutro do studia. Sypnął się parę razy. Ale jest o wiele lepszy niż myślałem. Co do twojej roboty, to każę technikom dźwiękowym wygładzić wszystko, co mi się nie spodoba, dobrze?
– Dobrze – odrzekł Johnny. – Kiedy będę mógł przesłuchać taśmę?
– Jutro wieczorem – zapewnił Eddie Neils. – U ciebie?
– Aha – odrzekł Johnny. – Dziękuję, Eddie. To do jutra. – Wziął Nina pod rękę i wyszli ze studia. Pojechali do jego domu, nie do Ginny.
Zrobiło się już późne popołudnie. Nino był nadal więcej niż podpity. Johnny kazał mu wejść pod prysznic, a potem uciąć sobie drzemkę. Musieli być na dużym przyjęciu o jedenastej wieczorem.
Kiedy Nino się zbudził, Johnny go pouczył:
– To przyjęcie jest w klubie gwiazd filmowych „Samotne Serca”. Babki, które tam dzisiaj będą, widywałeś w filmach jako królowe urody, za których zerżnięcie miliony facetów dałoby sobie uciąć prawe ręce. A one będą na dzisiejszym przyjęciu wyłącznie po to, żeby znaleźć sobie kogoś, kto by je zabrał do łóżka. A wiesz, dlaczego? Bo są tego zgłodniałe, są po prostu trochę starawe. I tak jak każda babka, chcą, żeby to się odbyło z odrobiną klasy.
– Co się stało z twoim głosem? – zapytał Nino. Johnny mówił prawie szeptem.
– Tak jest za każdym razem, kiedy tylko trochę pośpiewam. Teraz nie będę mógł śpiewać przez miesiąc. Ale ta chrypka ustąpi za parę dni.
– Ciężka sprawa, co? – powiedział Nino w zamyśleniu.
Johnny wzruszył ramionami.
– Posłuchaj, Nino, nie upijaj się dziś zanadto. Trzeba pokazać tym hollywoodzkim dziwkom, że mój kumpel paisan nie jest słaby w korzeniu. Musisz spełnić oczekiwania. Pamiętaj, że niektóre z tych babek mają wielkie wpływy w filmie, mogą ci skombinować robotę. Nie zaszkodzi być czarującym, jak którąś posuniesz.
Nino już sobie nalewał.
– Ja zawsze jestem czarujący – zapewnił. Wychylił szklankę. Szczerząc zęby, zapytał: – Bez żartów, naprawdę możesz mnie podprowadzić do Deanny Dunn?
– Nie pal się tak do tego – odrzekł Johnny. – Nie będzie tak, jak myślisz.
Hollywoodzki klub gwiazd ekranu „Samotne Serca” (tak nazywany przez młodzieńczych amantów filmowych, których obecność była obowiązkowa) zbierał się co piątek wieczorem w należącej do wytwórni, pałacowej siedzibie Roya McElroya, agenta prasowego czy raczej doradcy do spraw informacji i reklamy Woltz International Film Corporation. Aczkolwiek przyjęcie odbywało się u McElroya, pomysł ten w gruncie rzeczy zrodził się w praktycznym mózgu samego Jacka Woltza. Niektóre z jego złotodajnych gwiazd zaczynały już się starzeć. Bez pomocy specjalnych świateł oraz genialnych charakteryzatorów wyglądały na swój wiek. Miały problemy. Poza tym stały się do pewnego stopnia znieczulone fizycznie i umysłowo. Nie mogły się już „zakochać”. Nie mogły już odgrywać roli nagabywanych kobiet. Pieniądze, sława, ich dawna piękność uczyniły je nazbyt władczymi. Woltz wydawał owe przyjęcia po to, żeby im było łatwiej poderwać sobie kochanków, takich jednonocnych, którzy, jeżeli mieli to, co trzeba, mogli awansować na stałych partnerów łóżkowych i tym sposobem utorować sobie drogę w górę. Ponieważ te imprezy niekiedy przeradzały się w burdy lub seksualne ekscesy, które doprowadzały do nieprzyjemności z policją, Woltz postanowił urządzać przyjęcia w domu doradcy prasowego, który byłby na miejscu, by załagodzić sprawę, opłacić dziennikarzy oraz funkcjonariuszy policji i wszystko zatuszować.
Dla pewnych męskich, młodych, zaangażowanych przez wytwórnię aktorów, którzy jeszcze nie doszli do pozycji gwiazdorów ani do głównych ról, obecność na piątkowych przyjęciach była nie zawsze przyjemnym obowiązkiem. Uzasadnienie stanowił fakt, że podczas przyjęcia wyświetlano nowy film, jeszcze nie wypuszczony przez wytwórnię. W istocie stanowiło to pretekst dla samego przyjęcia. Ludzie mówili: „Chodźmy zobaczyć, jaki jest nowy film zrobiony przez tego a tego”. Ustawiano więc to w kontekście zawodowym.
Młodym gwiazdeczkom zabraniano udziału w piątkowych przyjęciach. Albo raczej odwodzono je od tego. Większość rozumiała, co to oznacza.
Pokazy nowych filmów odbywały się o północy, więc Johnny z Ninem przybyli o jedenastej. Roy McElroy okazał się na pierwszy rzut oka ogromnie miłym człowiekiem, wypielęgnowanym, świetnie ubranym. Powitał Johnny’ego Fontane pełnym zaskoczenia okrzykiem radości.
– Co pan tu robi, u licha? – zapytał ze szczerym zdumieniem.
Johnny uścisnął mu dłoń.
– Oprowadzam mojego kuzynka ze wsi. Przedstawiam panu Nina.
McElroy uścisnął dłoń Nina i popatrzał na niego z uznaniem.
– Pożrą go żywcem – powiedział do Johnny’ego. Poprowadził ich do patio na tyłach domu.
To patio było właściwie szeregiem ogromnych pokojów, których szklane drzwi wychodziły na ogród i basen. Kłębiło się tam blisko sto osób, wszystkie z drinkami w rękach. Oświetlenie patia było przemyślnie zaprojektowane, aby pochlebiać kobiecym twarzom i ciałom. Były to kobiety, które Nino widywał na ekranach kin, kiedy był nastolatkiem. Odgrywały swą rolę w jego erotycznych młodzieńczych snach. Zobaczenie ich teraz na żywo było niczym ujrzenie ich w jakiejś okropnej charakteryzacji. Nic nie mogło ukryć znużenia ich ducha i ciała; czas przeżarł ich boskość. Przybierały takie pozy i poruszały się tak samo czarująco jak we wspomnieniu, ale przypominały owoc z wosku, nie mogły go pobudzić. Nino wypił dwa drinki, powędrował do stołu, gdzie mógł stać w pobliżu całej kolekcji butelek. Johnny poszedł za nim. Pili razem, dopóki za nimi nie rozległ się czarodziejski głos Deanny Dunn.
Podobnie jak miliony innych mężczyzn, Nino miał ten głos utrwalony w umyśle na zawsze. Deanna Dunn zdobyła dwie Nagrody Akademii, grała w najbardziej kasowym filmie, jaki nakręcono w Hollywood. Na ekranie miała koci urok, któremu nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna. Jednakże słów, które teraz mówiła, nigdy nie słyszano ze srebrnego ekranu.
– Johnny, ty draniu, musiałam znowu iść do psychiatry, bo tylko raz się ze mną przespałeś. Dlaczego nigdy nie wróciłeś na powtórkę?
Johnny ucałował ją w nadstawiony policzek.
– Wypompowałaś mnie na cały miesiąc – powiedział. – Przedstawiam ci mojego kuzyna, Nina. Miły, krzepki włoski chłopak. Może on zdoła dotrzymać ci kroku.
Deanna Dunn obróciła się i rzuciła Ninowi chłodne spojrzenie.
– Lubi oglądać pokazy?
Johnny roześmiał się.
– Nie sądzę, żeby miał kiedykolwiek okazję. Może go w to wprowadzisz?
Nino musiał wypić dużego drinka, kiedy został sam na sam z Deanną Dunn. Usiłował zachowywać się nonszalancko, ale było to trudne. Deanna Dunn miała zadarty nosek i czyste, klasyczne rysy anglosaskiej piękności. I znał ją tak dobrze. Widywał ją samotną w sypialni, załamaną, opłakującą poległego męża lotnika, który zostawił ją z osieroconymi dziećmi. Widywał ją gniewną, urażoną, upokorzoną, a mimo to pełną jaśniejącej godności, kiedy brutalny Clark Gable wykorzystał ją, a potem rzucił dla ladacznicy. (Deanna Dunn nigdy nie grywała w filmach ladacznic). Widywał ją rozpromienioną wzajemną miłością, wijącą się w ramionach uwielbianego mężczyzny, i widział, jak pięknie umierała co najmniej pół tuzina razy. Widywał ją i słyszał, i marzył o niej, a jednak nie był przygotowany na pierwszą rzecz, którą mu powiedziała, kiedy zostali sami.
– Johnny jest w tym mieście jednym z niewielu mężczyzn z jajami – oświadczyła. – Reszta to pedały i chore debile, którym by nie stanął do baby, choćby im wpompowali w jądra całą ciężarówkę muszek hiszpańskich.
Wzięła Nina za rękę i poprowadziła go w kąt pokoju, z dala od tłumu i od współzawodnictwa.
A potem, wciąż chłodno czarująca, zaczęła mu zadawać pytania na jego temat. Przejrzał ją na wskroś. Widział, że odgrywa rolę bogatej panny z towarzystwa, która odnosi się łaskawie do chłopca stajennego czy szofera, ale która na filmie albo powściągnęłaby jego miłosne zapędy (gdyby tę rolę grał Spencer Tracy), albo też rzuciła wszystko ogarnięta szalonym pożądaniem (gdyby tę role grał Clark Gable). To jednak było nieważne. Przyłapał się na tym, że opowiada jej, jak dorastali z Johnnym w Nowym Jorku, jak razem śpiewali na małych występach w lokalach. Stwierdził, że cudownie się w to wczuwa i jest zaciekawiona. Raz zapytała mimochodem:
– Czy wiesz, jakim sposobem Johnny zmusił tego łobuza, Jacka Woltza, żeby mu dał tę rolę? – Nino, z lodowatą miną, potrząsnął głową. Nie poruszyła więcej tego tematu.
Nadeszła pora obejrzenia pokazu nowego filmu Woltza. Deanna Dunn poprowadziła Nina, uwięziwszy jego dłoń w swej ciepłej dłoni, do wewnętrznego salonu rezydencji, który nie miał okien, ale był wyposażony w jakieś pięćdziesiąt małych, dwuosobowych tapczaników, porozstawianych tak, że każdy stanowił wysepkę odosobnienia.
Nino zauważył, że obok tapczanu jest mały stolik, a na nim naczynie z lodem, szklanki i butelki alkoholu plus tacka z papierosami. Podał Deannie papierosa, zapalił go, a potem zmieszał drinki dla nich obojga. Nie odzywali się do siebie. Po paru minutach światła zgasły.
Spodziewał się czegoś bezwstydnego. Bądź co bądź słyszał legendy o deprawacji Hollywoodu. Ale nie był zupełnie przygotowany na to, że Deanna Dunn tak żarłocznie rzuci się na jego organ płciowy bez jednego miłego i przyjaznego słowa przygotowania. Pociągał drinka i patrzył na film, ale nie czuł smaku i nic nie widział. Był podniecony jak nigdy dotąd, ale częściowo dlatego, że ta kobieta obsługująca go w ciemnościach była niegdyś przedmiotem jego młodzieńczych marzeń.
Mimo to jego męskość była w jakiś sposób znieważona. Toteż, gdy sławna na cały świat Deanna Dunn nasyciła się i doprowadziła go do porządku, bardzo chłodno przygotował jej po ciemku następnego drinka, podał ognia i powiedział najswobodniejszym tonem, jaki można sobie wyobrazić:
– To wygląda na całkiem niezły film.
Poczuł, że zesztywniała obok niego na tapczanie. Czyżby oczekiwała jakiegoś komplementu? Nino nalał sobie do pełna z najbliższej butelki, na którą jego ręka natrafiła w ciemnościach. Do diabła z tym. Potraktowała go jak jakąś cholerną męską kurwę. Nie wiadomo czemu poczuł zimny gniew na te wszystkie kobiety. Oglądali film jeszcze przez piętnaście minut. Odsunął się od niej, tak że ich ciała się nie stykały. W końcu powiedziała cichym, chrapliwym szeptem:
– Nie bądź takim nadętym pętakiem, podobało ci się. Był ogromny jak kamienica.
Nino napił się i odpowiedział w swój naturalny, bezceremonialny sposób:
– Taki jest zawsze. Trzeba ci go widzieć, jak jestem podniecony.
Roześmiała się cicho i milczała przez resztę filmu. Wreszcie się skończył i zapalono światła. Nino rozejrzał się. Widział, że w ciemnościach odbywał się tu balecik, chociaż, dziwna rzecz, nie słyszał nic. Ale niektóre babki miały ten twardy, jaśniejący, błyszczącooki wygląd kobiet, które przed chwilą zostały naprawdę dobrze obrobione.
Wyszli z sali projekcyjnej. Deanna Dunn opuściła go natychmiast, by porozmawiać ze starszym mężczyzną, w którym Nino rozpoznał sławnego odtwórcę głównych ról, tylko że teraz, widząc go przed sobą, uświadomił sobie, że to pedał. Pociągnął drinka w zamyśleniu. Johnny Fontane podszedł do niego i powiedział:
– Cześć, stary, dobrze się bawisz?
Nino uśmiechnął się.
– Czy ja wiem? To jest coś innego. Teraz, kiedy wrócę na stare śmiecie, będę mógł powiedzieć, że Deanna Dunn mnie posiadła.
Johnny roześmiał się.
– Potrafi być jeszcze lepsza, jeżeli cię zaprosi do siebie. A zaprosiła?
Nino potrząsnął głową.
– Byłem zanadto zainteresowany filmem – powiedział. Ale tym razem Johnny się nie roześmiał.
– Bądźże poważny, chłopcze – rzekł. – Taka babka może ci zrobić dużo dobrego. Dawniej dmuchałeś byle co. Człowieku, czasami mam koszmary, jak sobie przypomnę te paskudne dziwki, które rżnąłeś.
Nino pomachał po pijacku szklanką i odezwał się bardzo głośno:
– Tak, były paskudne, ale to były kobiety.
Deanna Dunn, stojąca w kącie pokoju, obróciła głowę, by na nich popatrzeć. Nino skinął jej szklanką w geście pozdrowienia. Johnny Fontane westchnął:
– W porządku, jesteś po prostu makaroniarski kmiot.
– I nie zmienię się – odrzekł Nino ze swoim czarującym, pijackim uśmiechem.
Johnny rozumiał go doskonale. Wiedział, że Nino nie jest taki pijany, jak udaje. Wiedział, że Nino udaje tylko po to, aby móc mówić rzeczy, które uważał za zbyt brutalne, by je opowiedzieć na trzeźwo swemu nowemu hollywoodzkiemu padrone. Objął Nina za szyję i rzekł:
– Ty cwaniaku, wiesz, że masz murowany kontrakt na rok i możesz gadać i robić, co ci się podoba, a ja nie mogę cię wylać.
– Nie możesz mnie wylać? – zapytał Nino z pijacką przebiegłością.
– Nie – odrzekł Johnny.
– To ja cię pieprzę – powiedział Nino.
Przez chwilę Johnny był zaskoczony i rozgniewany. Widział beztroski uśmieszek na twarzy Nina. Ale w ciągu paru ostatnich lat widocznie zmądrzał czy też stoczenie się z gwiazdorstwa uczyniło go bardziej wrażliwym. W tym momencie zrozumiał Nina, pojął, dlaczego jego śpiewaczy partner z lat chłopięcych nigdy nie osiągnął sukcesu, dlaczego teraz usiłował zniweczyć wszelkie szanse na sukces. I to, że Nino sprzeciwiał się każdej cenie sukcesu, że w jakiś sposób czuł się znieważony wszystkim, co dla niego robiono. Johnny wziął Nina pod rękę i wyprowadził go z domu. Nino ledwie mógł iść. Johnny mówił do niego kojąco:
– W porządku, chłopcze, tylko pośpiewaj dla mnie, chcę zrobić na tobie forsę. Nie będę próbował kierować twoim życiem. Będziesz robił, co chcesz. Okay, paisan? Musisz tylko pośpiewać dla mnie, zarobić dla mnie pieniądze teraz, kiedy sam już nie mogę śpiewać. Kapujesz, stary?
Nino wyprostował się.
– Będę dla ciebie śpiewał, Johnny – przyrzekł tak bełkotliwie, że ledwie można go było zrozumieć. – Teraz jestem lepszym śpiewakiem od ciebie. Zawsze byłem lepszy od ciebie, wiesz o tym?
Johnny stał i myślał: więc to jest tak. Wiedział, że kiedy miał zdrowy głos, Nino po prostu nie był w tej samej klasie co i on, w tych latach, kiedy śpiewali razem jako młodziaki. Widział, że Nino czeka na odpowiedź, chwiejąc się pijacko w świetle kalifornijskiego księżyca.
– Ja cię pieprzę – powiedział łagodnie i obaj się roześmiali tak jak za dawnych czasów, gdy byli młodzi.
Kiedy Johnny Fontane dostał wiadomość o postrzeleniu dona Corleone, nie tylko zmartwił się z powodu swego ojca chrzestnego, ale i zastanawiał się, czy sfinansowanie jego filmu jest nadal aktualne. Chciał jechać do Nowego Jorku i złożyć uszanowanie ojcu chrzestnemu w szpitalu, lecz powiedziano mu, żeby nie robił sobie niedobrej reklamy, bo to jest ostatnia rzecz, jakiej chciałby don Corleone. Czekał więc. W tydzień później zjawił się wysłannik od Toma Hagena. Sfinansowanie było nadal aktualne, ale tylko po jednym filmie naraz.
Tymczasem Johnny pozwolił Ninowi działać na własną rękę w Hollywood i Kalifornii, i Ninowi wiodło się doskonale z młodymi gwiazdkami. Niekiedy Johnny dzwonił do Nina, żeby gdzieś razem z nim spędzić wieczór, ale nigdy mu się nie narzucał. Kiedy rozmawiali o postrzeleniu dona, Nino powiedział:
– Wiesz, raz poprosiłem dona o pracę w jego organizacji i nie chciał mi jej dać. Miałem dosyć jeżdżenia ciężarówką i chciałem zarobić kupę forsy. I wiesz, co mi powiedział? Że każdy człowiek ma tylko jedno przeznaczenie, a moim przeznaczeniem jest być artystą. Co oznaczało, że nie mógłbym być szwindlarzem.
Johnny przemyślał to sobie. Ojciec chrzestny musi być chyba najbystrzejszym facetem na świecie. Od razu wiedział, że Nino nigdy nie potrafiłby zostać szwindlarzem, że tylko by na tym wpadł albo został zabity. Zabity z którymś ze swoich dowcipów na ustach. Ale skąd don wiedział, że będzie artystą? Bo przewidywał, psiakrew, że kiedyś dopomogę Ninowi. A jakim sposobem to przewidział? Bo podsunąłby mi tę myśl, a ja bym się postarał okazać mu swoją wdzięczność. Ma się rozumieć, nigdy mnie o to nie poprosił. Po prostu dał mi wyczuć, że to by mu zrobiło przyjemność. Johnny Fontane westchnął. Teraz ojciec chrzestny był ranny, zagrożony, a on sam mógł się pożegnać z Nagrodą Akademii, skoro Woltz działał przeciwko niemu, on zaś nie miał znikąd pomocy. Tylko don posiadał takie osobiste kontakty, dzięki którym mógł wywierać naciski, a rodzina Corleone miała teraz inne rzeczy na głowie. Johnny zaofiarował swą pomoc, ale Hagen krótko odmówił.
Johnny był zajęty uruchamianiem własnego filmu. Autor książki, w której Johnny miał główną rolę, ukończył nową powieść, i na zaproszenie Johnny’ego przyjechał na Zachodnie Wybrzeże, by to omówić bez ingerencji agentów czy wytwórni. Druga książka była idealna do tego, czego chciał Johnny. Nie musiałby śpiewać, fabuła była dobra, jędrna, z mnóstwem kobiet i seksu, i była tam rola, którą Johnny od razu uznał za zrobioną jak na zamówienie dla Nina. Postać ta mówiła tak jak Nino, zachowywała się tak jak on, nawet wyglądała jak on. Było to niesamowite. Wszystkim, co Nino musiałby zrobić, to ukazać się na ekranie i być sobą. Johnny działał szybko. Przekonał się, że wie o produkowaniu filmów znacznie więcej, niż sądził, ale wziął sobie kierownika produkcji, człowieka, który znał się na rzeczy, lecz miał trudności ze znalezieniem zajęcia, ponieważ był na czarnej liście. Johnny nie wykorzystał tego i zawarł z nim przyzwoitą umowę.
– Spodziewam się, że w ten sposób zaoszczędzi mi pan więcej forsy – wyjawił szczerze.
Zdziwił się więc, kiedy kierownik produkcji przyszedł do niego i oznajmił, że trzeba odpalić przedstawicielowi związku zawodowego ni mniej, ni więcej, tylko pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jest masa problemów dotyczących godzin nadliczbowych i zatrudnienia, więc opłaci się wydać te pięćdziesiąt tysięcy. Johnny zastanowił się, czy kierownik go nie naciąga, a potem rzekł:
– Niech pan przyśle do mnie tego związkowca.
Związkowcem był Billy Goff. Johnny powiedział mu:
– Zdawało mi się, że sprawy związkowe zostały załatwione przez moich przyjaciół. Mówiono mi, żebym się o to nie martwił. Wcale a wcale.
– Kto panu to mówił? – zapytał Goff.
– Doskonale pan wie, kto – odparł Johnny. – Nie będę wymieniał jego nazwiska, ale kiedy mi coś powie, to wystarcza.
– Sytuacja się zmieniła – rzekł Goff. – Pański przyjaciel ma kłopoty i jego słowo nie sięga już tak daleko na zachód.
Johnny wzruszył ramionami.
– Niech pan do mnie przyjdzie za parę dni, dobrze?
Goff uśmiechnął się.
– Jasne, Johnny. Ale dzwonienie do Nowego Jorku nic panu nie pomoże.
Jednakże zadzwonienie do Nowego Jorku pomogło. Johnny porozumiał się z Hagenem w jego kancelarii. Hagen przykazał mu krótko i węzłowato, żeby nie płacił.
– Twój ojciec chrzestny będzie wściekły jak diabli, jeżeli dasz temu łobuzowi bodaj dziesięć centów – oświadczył Johnny’emu. – Przecież to don utraciłby szacunek, a na to nie może sobie teraz pozwolić.
– Czy mogę pomówić z donem? – zapytał Johnny. – Porozmawiasz z nim? Muszę uruchomić film.
– Nikt nie może rozmawiać z donem w tej chwili – odrzekł Hagen. – Zanadto źle się czuje. Pogadam z Sonnym o załatwieniu tej sprawy. Ale o jednym sam zadecyduję. Nie płać temu cwanemu łobuzowi ani centa. Dam ci znać, gdyby coś się zmieniło.
Johnny, niezadowolony, odłożył słuchawkę. Kłopoty ze związkiem mogły powiększyć koszt filmu o całą fortunę i sprawić, że wszystko weźmie w łeb. Przez chwilę zastanawiał się, czyby nie odpalić Goffowi tych pięćdziesięciu patyków po cichu. Ostatecznie opinia dona a opinia Hagena, i wydawanie mu przezeń rozkazów, to były dwie różne rzeczy. Postanowił jednak odczekać kilka dni.
Przez to czekanie zaoszczędził pięćdziesiąt tysięcy dolarów. W dwa dni później znaleziono wieczorem Goffa zastrzelonego w jego domu w Glendale. Nie było więc mowy o kłopotach ze związkiem zawodowym. Johnny był wstrząśnięty tym zabójstwem. Po raz pierwszy długa ręka dona zadała śmiertelny cios tak blisko niego.
W miarę jak upływały tygodnie, Johnny Fontane był coraz bardziej zajęty przygotowaniem scenariusza, obsadą filmu i opracowywaniem szczegółów produkcyjnych; zapomniał o swoim głosie, o tym, że nie może śpiewać. Jednakże kiedy ogłoszono kandydatury do Nagrody Akademii i znalazł się na liście, ogarnęło go przygnębienie, gdyż nie poproszono go, aby odśpiewał którąś z nominowanych do Oscara piosenek podczas uroczystości, transmitowanej przez telewizję na cały kraj. Jednakże machnął na to ręką i pracował dalej. Teraz, gdy ojciec chrzestny nie mógł już wywierać nacisku, Johnny nie miał żadnej nadziei na zdobycie nagrody, ale wysunięcie go jako kandydata też miało pewną wartość.
Płyta, którą nagrał z Ninem, ta z piosenkami włoskimi, rozchodziła się znacznie lepiej, niż wszystko, co nagrał ostatnio, ale wiedział, że jest to bardziej sukces Nina niż jego własny. Pogodził się z tym, że już nigdy nie będzie mógł śpiewać zawodowo.
Raz na tydzień jadał kolację z Ginny i dziećmi. Bez względu na to, jak wiele miał roboty, nigdy nie zaniedbywał tego obowiązku. Ale nie sypiał z Ginny. Tymczasem jego druga żona skombinowała rozwód w Meksyku, więc znowu był kawalerem. Rzecz dziwna, nie palił się zbytnio do sypiania z młodymi gwiazdkami, które byłyby łatwą zdobyczą. W gruncie rzeczy był zanadto snobem. Bolało go to, że żadna z młodych gwiazd, aktorek będących jeszcze na szczycie, nigdy mu nie dawała okazji. Ale dobrze było ciężko pracować. Najczęściej wracał wieczorem samotnie do domu, nastawiał swoje stare płyty, robił sobie drinka i nucił pod nie kilka taktów. Dobry był niegdyś, diabelnie dobry. Nie uświadamiał sobie, jaki dobry. Nawet niezależnie od tego specjalnego głosu, który mógł się trafić każdemu, był dobry. Był prawdziwym artystą i wcale o tym nie wiedział, i nie wiedział też, jak bardzo to uwielbiał. Zmarnował sobie głos piciem, paleniem i dziwkami akurat wtedy, kiedy naprawdę zrozumiał, o co idzie. Czasami Nino przychodził na drinka i słuchał razem z nim, a Johnny mówił szyderczo:
– Ty, makaroniarzu, nie śpiewałeś tak nigdy w życiu.
A Nino obdarzał go tym dziwnie czarującym uśmiechem, potrząsał głową i potakiwał:
– Nie i nigdy nie będę – głosem pełnym współczucia, tak jakby wiedział, co Johnny myśli.
W końcu, na tydzień przed rozpoczęciem zdjęć do nowego filmu, nadszedł wieczór wręczenia Oscarów. Johnny zaprosił Nina, ale Nino odmówił. Johnny powiedział:
– Bracie, nigdy cię nie prosiłem o przysługę, prawda? Więc zrób mi dzisiaj tę łaskę i chodź ze mną. Jesteś jedynym facetem, który będzie mi naprawdę współczuł, jeżeli nie wygram.
Przez chwilę Nino był zaskoczony. Potem odrzekł:
– Jasne, bracie, mogę iść. – Przerwał na chwilę, potem dodał: – Jeżeli nie wygrasz, machnij na to ręką. Urżnij się w trupa, a ja się tobą zaopiekuję. Psiakrew, sam nawet nie będę dziś pił. Dobry ze mnie kumpel?
– Człowieku – odrzekł Johnny Fontane. – Nie byle jaki kumpel.
Przyszedł wieczór wręczania Oscarów i Nino dotrzymał słowa. Zjawił się u Johnny’ego kompletnie trzeźwy i razem pojechali na uroczystość. Nino zastanawiał się, dlaczego Johnny nie zaprosił na bankiet żadnej ze swoich dziewczyn czy eksżon. Zwłaszcza Ginny. Czyżby myślał, że Ginny nie będzie za nim? Nino żałował, że nie może sobie łyknąć jednego; noc zapowiadała się długa i nieprzyjemna.
Cała ceremonia wręczania Nagród Akademii wydała się Ninowi Valenti nudną piłą, dopóki nie oznajmiono, kto uzyskał nagrodę dla najlepszego aktora. Kiedy usłyszał słowa „Johnny Fontane”, zaczął skakać do góry i klaskać. Johnny wyciągnął do niego rękę, a Nino ją uścisnął. Wiedział, że jego kumpel potrzebuje ludzkiego kontaktu z kimś, komu ufa, i zrobiło mu się ogromnie smutno, że Johnny nie ma nikogo lepszego do uściskania w momencie swojej chwały.
To, co nastąpiło potem, było zupełnym koszmarem. Film Jacka Woltza zgarnął wszystkie ważniejsze nagrody, toteż na przyjęciu wydanym przez wytwórnię mrowiło się od dziennikarzy oraz wszelkich karierowiczowskich kokot, zarówno żeńskich, jak męskich. Nino dotrzymał obietnicy, pozostał trzeźwy i usiłował czuwać nad Johnnym. Jednakże obecne na przyjęciu kobiety wciąż ciągnęły Johnny’ego Fontane do pokojów sypialnych na małą pogawędkę i Johnny był coraz bardziej pijany.
Tymczasem laureatka Oscara dla najlepszej aktorki cierpiała ten sam los, ale podobało jej się to bardziej i lepiej dawała sobie radę. Nino odmówił jej – jedyny na przyjęciu mężczyzna, który to uczynił.
Wreszcie ktoś wpadł na wspaniały pomysł – publiczną kopulację obojga laureatów, przy czym wszyscy obecni mieli być widzami na trybunach. Aktorkę rozebrano, zaczęto też rozbierać Johnny’ego Fontane. Wtedy to Nino, jedyny trzeźwy, złapał na wpół rozebranego Johnny’ego, przerzucił go sobie przez ramię i przepchnął się na dwór, do samochodu. Kiedy Nino odwoził Johnny’ego do domu, pomyślał, że jeżeli tak wygląda sukces, to wcale go nie pragnie.