26. Rozważania.

– Nie podoba mi się walka u boku tych Seanchan – powiedział cicho Gawyn, podchodząc do Egwene.

Jej również to nie odpowiadało i wiedziała, że Gawyn będzie w stanie to wyczuć. Co jednak mogła rzec? Nie mogła ich odprawić. Cień zaciągnął pod swe sztandary Sharanów. Egwene w odpowiedzi musiała użyć sił, jakimi dysponowała. Jakichkolwiek sił.

Czuła, że swędzi ją kark, kiedy podążała na miejsce spotkania, które znajdowało się ponad milę na wschód od brodu w Arafel. Tam właśnie Bryne uformował w szyki większą część jej armii. Na południe od brodu, na szczytach wzgórz, rezydowały Aes Sedai, a poniżej, na stokach, zajęli pozycje łucznicy i włócznicy. Oddziały były bardziej wypoczęte. Dni, podczas których siły Egwene musiały się wycofywać, sprawiły, że żołnierze uwolnili się nieco od bitewnej presji, pomijając wysiłki wroga, by sprowokować ich do niej.

Szanse Egwene zależały od tego, czy Seanchanie przyłączą się do walki i czy wezmą w niej udział przenoszący z Shary. Egwene czuła, jak ściska się jej żołądek. Kiedyś słyszała, że w Caemlyn jakiś człowiek bez sumienia rzucił na pole walki dwa głodne psy i robił zakłady o to, który z nich przetrwa tę potyczkę. Ona czuła się podobnie. Seanchańskie damane nie były wolnymi kobietami; nie miały wyboru co do udziału w walce. Z tego, co widziała, sharańscy przenoszący – mężczyźni – byli niewiele lepsi niż zwierzęta.

Egwene powinna zwalczać Seanchan wszystkimi możliwymi siłami, a nie wchodzić z nimi we współpracę. Im było bliżej spotkania z nimi, jej instynkt buntował się. Seanchańska przywódczyni domagała się spotkania z Egwene. Światłości, spraw, by nie trwało to długo.

Egwene otrzymała już raporty na temat Fortuony, wiedziała więc, czego ma się spodziewać. Drobna seanchańska Imperatorowa stała na małej platformie, obserwując przygotowania. Miała na sobie lśniącą suknię, której tren ciągnął się na niedorzeczną odległość za nią. Podtrzymywało go osiem da’covale, służących w nieprzyzwoicie nieskromnych sukniach. Różni członkowie Krwi stali w grupach, w pozach pełnych skupienia. Straż Skazańców, przybrana w ciężkie, niemal czarne zbroje, otaczała Imperatorową niczym kamienny krąg.

Egwene podeszła bliżej, strzeżona przez swych żołnierzy i większość Komnaty Wieży. Fortuona nalegała początkowo, by Egwene przybyła do niej do obozu. Egwene, oczywiście, odmówiła. Osiągnięcie porozumienia zabrało mnóstwo czasu. Obie przybyły do Arafel i obie wolały raczej stać, niż siedzieć, tak by w żaden sposób nie dać nikomu poczucia, że ta druga ma przewagę. Egwene zirytowała się, ujrzawszy, że tamta kobieta już na nią czeka. To ona zaplanowała godzinę spotkania, tak więc obie powinny były przybyć w tym samym czasie.

Fortuona odwróciła wzrok od bitewnych przygotowań i spojrzała na Egwene. Jak się okazało, wiele raportów Siuan było fałszywych. Owszem, Fortuona wyglądem nieco przypominała dziecko – była drobna i miała delikatne rysy. Ale te podobieństwa były sprawą pomniejszą. Żadne dziecko nie miało tak badawczego, oceniającego spojrzenia. Egwene zrewidowała swoje oczekiwania. Wyobrażała sobie Fortuonę jako rozpuszczoną młodziutką kobietę, produkt luksusowego życia.

– Rozważałam – odezwała się Fortuona – czy właściwe będzie rozmawiać z tobą osobiście, moim własnym głosem.

Stojących w pobliżu kilkunastu Seanchan Krwi – mieli pomalowane paznokcie i częściowo ogolone głowy – z trudem złapało oddech. Egwene zignorowała ich. Stali obok kilkunastu par sul’dam i damane. Gdyby pozwoliła, by przyciągnęli jej uwagę, nie zdołałaby powstrzymać gniewu.

– Ja zaś zastanawiałam się – powiedziała Egwene – czy właściwe będzie rozmawiać z kimś takim jak ty, z kimś, kto dopuścił się tylu okrucieństw.

– Zdecydowałam w końcu, iż porozmawiam z tobą – kontynuowała Fortuona, ignorując uwagę Egwene. – Sądzę, że przez jakiś czas będzie lepiej, jeśli będę patrzyła na ciebie nie jako na marath’damane, lecz jako królową ludu tej ziemi.

– Nie – odrzekła Egwene. – Będziesz patrzyła na mnie jak na kogoś, kim jestem, kobieto. Tego się domagam.

Fortuona wydęła usta.

– Bardzo dobrze – odparła wreszcie. – Rozmawiałam wcześniej z damane; ich ćwiczenie jest moją pasją. Traktowanie cię w taki sposób nie jest pogwałceniem protokołu, jako że Imperatorowa może rozmawiać ze swymi zwierzętami domowymi.

– Tak więc i ja będę z tobą rozmawiała bezpośrednio – rzekła Egwene, zachowując obojętny wyraz twarzy – jako że Amyrlin sądzi wiele spraw. Musi być w stanie rozmawiać z mordercami i gwałcicielami, tak by móc wydać na nich wyrok. Zapewne czułabyś się swojsko w ich towarzystwie, choć ja sądzę, że ty wywołałabyś w nich mdłości.

– Jak widzę, będzie to niełatwa współpraca.

– Spodziewałaś się czegoś innego? – zapytała Egwene. – Uwięziłaś moje siostry. To, co im zrobiłaś, jest gorsze niż morderstwo. Torturowałaś je, złamałaś ich wolę. Prosiłam Światłość, byś je raczej zabiła.

– Nie oczekuję, że zrozumiesz, co było koniecznością – powiedziała Fortuona, oglądając się za siebie, na pole bitwy. – Jesteś marath’damane. To… naturalne dla ciebie, że szukasz własnego dobra tam, gdzie je dostrzegasz.

– Rzeczywiście naturalne – odparła cicho Egwene. – Dlatego nalegam, byś postrzegała mnie taką, jaką jestem, gdyż jestem najczystszym dowodem na to, że twój lud i cesarstwo są oparte na kłamstwie. Oto stoję tutaj, kobieta, której nałożyłaś obrożę dla, jak twierdziłaś, „ogólnego dobra”. A jednak nie reprezentuję żadnej z dzikich i niebezpiecznych cech, które według ciebie winnam posiadać. Tak długo, jak jestem wolna od twej obroży, będę świadczyć wobec każdego mężczyzny i każdej kobiety na tej ziemi, że jesteś kłamcą.

Pomiędzy Seanchanami dał się słyszeć pomruk. Fortuona ze swej strony zachowała kamienną twarz.

– Byłabyś znacznie szczęśliwsza z nami – rzekła.

– Och, czyżby? – mruknęła Egwene.

– Tak. Wspomniałaś o obroży, ale gdybyś musiała ją nosić, doświadczyłabyś znacznie spokojniejszego życia. Nie torturujemy naszych damane. Dbamy o nie i pozwalamy im prowadzić życie pełne przywilejów.

– Nie wiesz o pewnych sprawach, prawda? – zapytała Egwene.

– Jestem Imperatorową – oświadczyła Fortuona. – Moje rządy rozciągają się na morza, a terytoria pod moim władaniem obejmują wszystko, o czym wie i myśli rodzaj ludzki. Jeśli istnieją rzeczy, o których nie wiem, wiedzą o nich moi ludzie w Imperium, a to ja nim jestem.

– Wspaniale – odrzekła Egwene. – Tak więc czy twe Imperium wie, że ja nosiłam jedną z twych obroży? Że to ja byłam trenowana przez jedną z twoich sul’dam?

Fortuona zesztywniała, po czym popatrzyła na Egwene ze zdumieniem, choć natychmiast to ukryła.

– Byłam w Falme – poinformowała Egwene. – Byłam damane, trenowaną przez Rennę. Tak, nosiłam twą obrożę, kobieto. Nie znalazłam tam spokoju. Doznałam natomiast bólu, poniżenia i strachu.

– Dlaczego o tym nie wiedziałam? – zapytała głośno Fortuona, odwracając się. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Egwene popatrzyła na zebranych – wysoko urodzonych Seanchan. Fortuona wydawała się kierować swoją wypowiedź w szczególności do jednego z nich, mężczyzny przystrojonego w bogate, czarne i złote odzienie, obszyte koronką. Oko miał przesłonięte opaską, również czarną, a paznokcie u rąk miał pomalowane na ciemno.

– Mat? – wyjąkała Egwene.

Pomachał jej niepewnie, zawstydzony.

„Światłości” – pomyślała. – „W co on się wplątał?” Błyskawicznie zlustrowała wszystkie swe plany. Mat udawał szlachetnie urodzonego Seanchana. Musieli nie wiedzieć, kim naprawdę był. Czy mogłaby coś zrobić, by go ochronić?

– Podejdź – rzekła Fortuona.

– Ten człowiek nie jest… – zaczęła Egwene, ale Fortuona przerwała jej.

– Knotai – rzuciła – czy wiedziałeś, że ta kobieta jest zbiegłą damane? Jak rozumiem, znałeś ją jako dziecko.

– Wiesz, kim on jest? – zapytała Egwene.

– Oczywiście, że wiem – odparła Fortuona. – Nazywa się Knotai, a niegdyś Matrim Cauthon. Nie myśl, że służy tobie, marath’damane, choć dorastaliście razem. Teraz jest Księciem Kruków, którą to pozycję zyskał, poślubiwszy mnie. Służy Seanchanom, Kryształowemu Tronowi, Imperatorowej.

– Niechaj żyje wiecznie – rzekł Mat. – Witaj, Egwene. Dobrze słyszeć, że uciekłaś tym Sharanom. Jak tam Biała Wieża? Wciąż… jest biała, jak sądzę?

Egwene przeniosła spojrzenie z Mata na seanchańską Imperatorową. A potem znowu na niego. Wreszcie, niezdolna, by uczynić cokolwiek innego, wybuchnęła śmiechem.

– Poślubiłaś Matrima Cauthona?

– Tak przepowiedziały znaki – odparła Fortuona.

– Znalazłaś się zbyt blisko ta’veren – powiedziała Egwene – i Wzór z nim cię związał!

– Głupie przesądy – prychnęła Fortuona.

Egwene popatrzyła na Mata.

– Bycie ta’veren nigdy nie dało mi wiele – wyjaśnił kwaśno Mat. – Jak przypuszczam, powinienem być wdzięczny Wzorcowi, że nie zawlókł mnie na Shayol Ghul. Małe błogosławieństwo, naprawdę.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Knotai – powiedziała Fortuona. – Czy wiedziałeś, że ta kobieta jest zbiegłą damane? Jeśli tak, to dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

– Nie bardzo o tym myślałem – wyznał Mat. – Nie była nią przez długi czas, Tuon.

– Porozmawiamy o tym przy innej okazji – mruknęła Fortuona. – Nie będzie to przyjemna rozmowa. – Zwróciła się do Egwene. – Rozmowa z byłą damane nie jest tym samym, czym rozmowa z dopiero co pojmaną albo z taką, która zawsze była wolna. Wieści o tym wydarzeniu wnet się rozejdą. Dostarczyłaś mi… niedogodności.

Egwene spojrzała na Fortuonę skonfundowana. Światłości! Ci ludzie chyba zupełnie postradali rozum.

– W jakim celu nalegałaś na to spotkanie? Smok Odrodzony mówił, iż wesprzesz naszą walkę. Pomóż nam zatem.

– Chciałam się z tobą spotkać – odrzekła Fortuona. – Jesteś moim przeciwieństwem. Zgodziłam się dołączyć do paktu oferowanego przez Smoka. Ale pod pewnymi warunkami.

„Och, Światłości, Rand” – pomyślała Egwene. – „Co ty im obiecałeś?” Spięła się.

– Wraz ze zgodą na przystąpienie do walki – zaczęła Fortuona – otrzymam potwierdzenie suwerenności granic w postaci takiej, w jakiej są uwidocznione na mapach. Nie będziemy wymuszać posłuszeństwa na marath’damane poza tymi, które naruszają nasze granice.

– A te granice to? – zapytała Egwene.

– Takie, jak to obecnie widać na mapach, tak jak już…

– Ujmij to precyzyjniej – nalegała Egwene. – Powiedz mi to swoimi słowami, kobieto. Jakie granice?

Fortuona zacięła usta. Co oczywiste, nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś jej przerywa.

– Kontrolujemy Altarę, Amadicię, Tarabon i Równinę Almoth.

– Tremalking – rzekła Egwene. – Chcesz posiąść Tremalking i inne wyspy Ludu Morza?

– Nie wymieniłam ich, bo nie znajdują się na twoich ziemiach, lecz na morzu. To nie twoja sprawa. Poza tym nie były one częścią układu ze Smokiem Odrodzonym. Nie wspominał o tym.

– Miał mnóstwo spraw na głowie. Tremalking będzie częścią układu ze mną.

– Nie byłam świadoma, że zawieramy taki układ – rzekła spokojnie Fortuona. – Potrzebujesz naszego udziału w walce. Możemy stąd odejść w jednej chwili, jeśli tylko to rozkażę. Jak sobie poradzisz z wrogą armią bez naszej pomocy, o którą mnie niedawno błagałaś?

„Błagałam?” – pomyślała Egwene.

– Czy zdajesz sobie sprawę, co się zdarzy, jeśli przegramy tę batalię? Czarny zniszczy Koło, zabije Wielkiego Węża i wszystko się skończy. A to i tak, jeśli będziemy mieli szczęście. Jeśli nie będziemy go mieli, Czarny zmieni świat zgodnie ze swoją szaloną wizją. Wszyscy ludzie będą od niego zależni w wieczności pełnej cierpienia, ujarzmienia i dręczenia.

– Jestem tego świadoma – odrzekła Fortuona. – Zachowujesz się tak, jakby ta konkretna bitwa… tutaj, na tym polu… była rozstrzygająca.

– Jeśli moja armia miałaby zostać zniszczona – powiedziała Egwene – nasz cały wysiłek pójdzie na marne. Wszystko może zależeć od tego, co się tu wydarzy.

– Nie zgadzam się – zaprotestowała Fortuona. – Twoje wojska nie mają decydującego znaczenia. Tworzą je dzieci tych, którzy złamali przysięgę. Walczysz z Cieniem i za to zasłużyłaś na mój szacunek. Jeślibyś przegrała, ja wróciłabym do Seanchan i użyłabym całej potęgi Zawsze Zwycięskiej Armii, by przeciwstawić ją tej… okropności. Wciąż bylibyśmy w stanie wygrać Ostatnią Bitwę. Byłoby to trudniejsze bez ciebie, a ja nie chciałabym marnować ludzkich istnień albo damane, ale jestem pewna, że możemy samodzielnie przeciwstawić się Cieniowi.

Ich spojrzenia zetknęły się ze sobą.

„Jakie zimne oczy” – pomyślała Egwene. Blefuje. Musi to robić. Raporty, jakie przychodziły od ludzi, którzy byli oczami i uszami Siuan, mówiły, iż w Seanchan panował chaos. Kryzys sukcesji.

Być może Fortuona naprawdę wierzyła, że Cesarstwo byłoby w stanie samo przeciwstawić się Cieniowi. Jeśli tak, to była w błędzie.

– Będziesz walczyła wraz z nami – powiedziała Egwene. – Zawarłaś pakt z Randem, złożyłaś mu przysięgę, jak sądzę.

– Tremalking jest nasz.

– O? – rzekła Egwene. – Czyżbyś ustanowiła tam przywódcę? Jednego z Ludu Morza, tak by utwierdzić swą władzę?

Fortuona nie rzekła nic.

– Większa część krain, które podbiłaś, jest ci lojalna – ciągnęła Egwene. – Czy będzie lepiej, czy gorzej, Altaranie i Amadicianie podążą za tobą. Tarabonianie także. Ale Lud Morza… Nie mam doniesień, by ktokolwiek z nich popierał cię albo deklarował chęć szczęśliwego życia pod twym panowaniem.

– Granice…

– Granice, o których wspomniałaś jako o przedstawionych na mapach, pokazują Tremalking jako ziemie Ludu Morza. Nie twoje. Jeśli nasz układ respektuje obecne granice, będziesz musiała osadzić w Tremalking władcę, który cię poprze.

Argument ten wydawał się Egwene dość słaby. Seanchanie byli zdobywcami. Czy dbaliby o jakiekolwiek prawowite przejęcie władzy? Jednakże Fortuona zdawała się rozważać słowa Egwene. Zmarszczyła brwi, namyślając się.

– To… dobry argument – powiedziała wreszcie. – Nie zaakceptowali nas. Są głupcami, odrzucając pakt, który im oferowaliśmy, ale tak zrobili. Dobrze więc, zrezygnujemy z Tremalking, ale ja dodam warunek do naszej umowy.

– Jaki to warunek?

– Ogłosisz w swej Wieży i na swych ziemiach, że każdej marath’damane, która będzie chciała przybyć do Ebou Dar i nosić przepisową obrożę, musi to być zezwolone.

– Czy sądzisz, że ludzie naprawdę chcą nosić obroże? – Ona była chyba szalona. Musiała być szalona.

– Oczywiście, że tak – odparła Fortuona. – W Seanchan bardzo rzadko się zdarza, byśmy w naszych poszukiwaniach nie odnaleźli ludzi, którzy potrafią przenosić. Kiedy odkrywają, jakie mają zdolności, sami do nas przychodzą i proszą, by im nałożyć obrożę, tak jak to jest właściwe. Nie zmusisz nikogo, by trzymał się od nas z daleka. Pozwolisz im, by do nas przychodzili.

– Obiecuję, ale nikt tego nie uczyni.

– Tak więc nie będziesz miała kłopotu, by to obwieścić – rzekła Fortuona. – Poślemy emisariuszy, który będą nauczać twój lud o pożytkach z bycia damane – będzie to misja pokojowa, bo honorujemy nasz układ. Sądzę, że będziesz zaskoczona. Ludzie sami zobaczą, co jest słuszne.

– Rób, jak sobie życzysz – powiedziała Egwene, ubawiona. – Nie złamiecie prawa, a jak przypuszczam, twoi emisariusze zostaną zaakceptowani. Ale nie mogę się wypowiadać za każdego władcę.

– A co z ziemiami, którymi władasz? Tar Valon? Wpuścisz tam naszych emisariuszy?

– Jeśli nie złamią prawa – rzekła Egwene – ja nie stanę im na przeszkodzie. Dopuszczę ich do Białych Płaszczy, jeśli to, co będą mieli do powiedzenia, nie doprowadzi do zamieszek. Ale, Światłości, kobieto. Nie wierzysz chyba naprawdę…

Przerwała, obserwując Fortuonę. Ona naprawdę w to wierzyła. Na tyle, na ile Egwene mogła to ocenić, Fortuona dawała temu wiarę.

„Przynajmniej jest szczera” – pomyślała Egwene. – „Szalona. Szalona, ale szczera”.

.A damane, które teraz przetrzymujesz? – zapytała Egwene. – Pozwolisz iść odejść, jeśli będą tego chciały?

– Nikt, kto jest odpowiednio wytrenowany, nie zechce tego.

– Równowaga musi panować po obu stronach – powiedziała Egwene. – Jeśli stwierdzicie u jakiejś dziewczyny zdolności do przenoszenia, lecz ona nie będzie chciała zostać damane, pozwolicie jej opuścić swe ziemie i przyłączyć się do nas?

– To byłoby, jak pozwolenie rozwścieczonemu grolmowi wyjść na miejski rynek.

– Powiedziałaś, że ludzie ujrzą prawdę – rzekła Egwene. – Jeśli twój sposób życia i twoje ideały są prawdziwe, ludzie to dostrzegą. Jeśli takimi nie są, nie można ich forsować na siłę. Daj wolność tym kobietom, które chcą być wolne, a ja pozwolę twoim ludziom przemawiać w Tar Valon. Światłości, dam im zakwaterowanie i darmowe wyżywienie. I tak będzie w każdym mieście!

Fortuona spojrzała na Egwene.

– Wiele naszych sul’dam przystąpiło do tej wojny, przewidując szansę pozyskania nowych damane spośród tych, które służą Cieniowi. Te Sharanki, na przykład. Czy chciałabyś, żebyśmy uwolnili je albo twoje siostry, sługi Cienia? By niszczyły, mordowały?

– By zostały osądzone i stracone w imię Światłości.

– Dlaczego nie zrobić z nich użytku? Po co marnować ich życie?

– To, co robisz, jest wstrętne! – powiedziała Egwene, poirytowana. – Nawet Czarne Ajah nie zasługują na coś takiego.

– Nasze zasoby ludzkie nie mogą być tak łatwo marnowane.

– Czyżby? – zapytała Egwene. – Czy zdajesz sobie sprawę, że każda z twych cennych trenerek, sul’dam, jest marath’damane?

Fortuona obróciła się ku niej.

– Nie rozpowszechniaj takich kłamstw.

– Och? Sprawdzimy to, Fortuono? Powiedziałaś, że ćwiczyłaś je sama. Jesteś sul’dam, jak zakładam? Nałóż na szyję a’dam. Rzucam ci wyzwanie. Jeśli się mylę, a’dam nie uczyni ci nic złego. Jeśli mam rację, będziesz poddana jego mocy i udowodnisz, że jesteś marath’damane.

Oczy Fortuony rozszerzyły się ze złości. Zlekceważyła uszczypliwe nazwanie jej przez Egwene przestępczynią, ale to oskarżenie było poważniejsze… Egwene postanowiła wbić nóż jeszcze głębiej.

– Tak – powiedziała. – Pozwól nam to zrobić i sprawdzić prawdziwą siłę twego zaangażowania. Jeśli udowodnisz, że umiesz przenosić, czy zrobisz to, co według ciebie powinny zrobić inne kobiety? Czy zaakceptujesz obrożę i nałożysz ją na swą szyję, Fortuono? Czy będziesz posłuszna prawu twego kraju?

– Będę posłuszna – odrzekła zimno Fortuona. – Jesteś ignorantką. Być może to prawda, że sul’dam może się nauczyć przenoszenia. Ale to nie to samo, co bycie marath’damane – różnica jest taka, jak w przypadku mężczyzny, który może zostać mordercą a uznaniem go za takowego.

– Zobaczymy – powiedziała Egwene. – Jeszcze raz twój lud przekona się o kłamstwach, które są mu opowiadane.

– Osobiście cię zniszczę – wymamrotała Fortuona. – Pewnego dnia twoi ludzie sami cię do mnie przyprowadzą. Zapomnisz, kim jesteś, a twoja arogancja doprowadzi cię do naszych granic. Będę czekała.

– Planuję żyć przez stulecia – wysyczała Egwene. – Zobaczę rozpad twego imperium, Fortuono. Będę przypatrywała się temu z radością. – Wyciągnęła palec, by przyłożyć go kobiecie do klatki piersiowej, ale Fortuona zareagowała ze zdumiewającą szybkością, chwytając Egwene za nadgarstek. Jak na kogoś tak niewielkiego wzrostu, była zdumiewająco szybka. Egwene sięgnęła do Źródła. Stojące nieopodal damane z trudem złapały oddech, a wokół nich pojawiło się światło Jedynej Mocy.

Mat wepchnął się pomiędzy Egwene i Fortuonę i rozdzielił je, przytrzymując ręce na ich klatkach piersiowych. Egwene instynktownie wykonała splot, chcąc pozbyć się jego ręki za pomocą splotu Powietrza. Rozpadł się, oczywiście. „Krew i popioły, to irytujące!”

Egwene zapomniała, że Mat był tutaj.

– Bądźmy kulturalni, moje panie – powiedział Mat, popatrując najpierw na jedną, potem na drugą. – Nie sprawiajcie, abym musiał przełożyć was przez kolano.

Egwene spojrzała na niego, a Mat na nią. To on, a nie Fortuona, próbował zniwelować jej gniew.

Egwene popatrzyła w dół, na jego rękę, która opierała się na jej klatce piersiowej, niezręcznie blisko jej piersi. Fortuona również spoglądała na tę rękę.

Mat opuścił obie dłonie, ale nacieszył się słodkimi chwilami, kompletnie niefrasobliwy.

– Ludzie na tym świecie potrzebują was obu, i to zrównoważonych psychicznie, słyszycie? Ta sprawa jest ważniejsza niż którakolwiek z was. Jeśli będziecie ze sobą walczyć, Czarny zwycięży, i w tym sęk. Przestańcie się więc zachowywać jak dzieci.

– Dziś wieczorem zamienimy na ten temat wiele słów, Knotai – rzekła Fortuona.

– Uwielbiam słowa – rzekł Mat. – Niektóre z nich są zachwycające. „Uśmiech”. To słowo zawsze brzmiało pięknie w moich uszach. Nie sądzisz? Albo: „Obiecuję nie zabić Egwene za to, że dotknęła mnie, Imperatorową, obym żyła wiecznie, bo, do cholery, potrzebujemy jej przez następnych parę tygodni albo więcej”. – Spojrzał na Fortuonę znacząco.

– Naprawdę go poślubiłaś? – powiedziała Egwene do Fortuony. – To prawda?

– To było… niezwykłe zdarzenie – odrzekła Fortuona. Otrząsnęła się, a następnie spojrzała na Egwene. – On jest mój i nie mam zamiaru z niego rezygnować.

– Nie wydajesz się typem, który zrezygnuje z czegokolwiek, na czym położył rękę – rzekła Egwene. – Matrim mnie w tej chwili nie interesuje. Interesuje mnie wasza armia. Będziesz walczyć czy też nie?

– Będę walczyć – oznajmiła Fortuona. – Ale moja armia nie jest tobie podległa. Twoi generałowie przysłali nam pewne sugestie. Weźmiemy je pod uwagę. Sądzę, że będziesz przeżywać ciężkie momenty, broniąc brodu przed najeźdźcą i nie dysponując większą grupą marath’damane. Poślę ci kilka moich sul’dam i damane, by chroniły twoją armię. To wszystko, co zrobię, na razie. – Ruszyła w kierunku swej świty. – Chodź, Knotai.

– Nie wiem, jakim cudem się w to wplątałeś – mruknęła Egwene do Mata. – I nie chcę wiedzieć. Zrobię wszystko, by cię od niej uwolnić, jak tylko skończymy walkę.

– To bardzo uprzejme z twej strony, Egwene – odparł Mat. – Ale sam sobie z tym poradzę. – I ruszył w ślad za Fortuoną.

To było jego zwyczajowe powiedzenie. Znajdzie sposób, by mu pomóc. Potrząsnęła głową i wróciła do miejsca, gdzie czekał na nią Gawyn. Leilwin odmówiła uczestnictwa w spotkaniu z Fortuoną, choć Egwene spodziewała się, że ujrzenie swoich rodaków sprawiłoby jej radość.

– Będziesz musiała ich mieć na oku – powiedział cicho Gawyn.

– Zgadzam się – odrzekła Egwene.

– Nadal wyrażasz chęć walki u boku Seanchan, pomimo tego, co uczynili?

– Póki mają sharańskich przenoszących, tak. – Egwene popatrzyła w stronę horyzontu, w kierunku Randa, który uwikłany był w ciężką walkę. – Mamy mało opcji do wyboru, Gawyn, a naszych sprzymierzeńców ubywa. Tymczasem każdy, kto chce zabijać Trolloki, jest naszym przyjacielem. Tak to wygląda.


Szeregi Andorańczyków załamały się, a Trolloki przedarły się przez nie. Warczące bestie, których oddechy tworzyły obłoczki w chłodnym powietrzu. Halabardnicy Elayne szamotali się, wpadając na siebie podczas ucieczki. Kilka pierwszych Trolloków zignorowało ten fakt, przeskakując przez nich i usiłując zrobić więcej miejsca dla reszty, tak by bestie mogły wlać się przez wyłom w szeregach niczym strumień czarnej krwi z rozciętej rany.

Elayne usiłowała zebrać niewielkie siły, które jej zostały. Czuła się tak, jakby saidar miał się z niej ześlizgnąć w każdej chwili, ale ludzie walczący i umierający nie byli w tej chwili silniejsi od niej. Wszyscy walczyli już prawie cały dzień.

Udało jej się jakimś cudem znaleźć siłę, by wykonać splot, i kulami ognia upiekła kilka Trolloków, brodząc w strumieniach krwi poległych ludzi. Smugi bieli, strzały z łuku Birgitte. Trolloki zabulgotały, chwytając się za karki w miejscach, gdzie je trafiono.

Elayne raziła uderzeniem za uderzeniem, siedząc na grzbiecie konia, zmęczone ręce oparłszy na siodle, i mrugając powiekami, które zdawały się mieć ciężar ołowiu. Poległe Trolloki leżały na ziemi niczym strupy wokół dziury, blokując inne bestie przed wdzieraniem się w szeregi sił Elayne. Oddziały rezerwistów potykały się o ciała, zajmując teren i spychając Trolloki w tył.

Elayne wypuściła powietrze z płuc, chwiejąc się. Światłości! Czuła się tak, jakby była zmuszona biegać wokół Caemlyn, ciągnąc ołowiane ciężary. Ledwie była w stanie usiąść, nie mówiąc już o sięgnięciu do Jedynej Mocy. Obraz przed jej oczami przygasł, a później ściemniał. Dźwięki w jej uszach zaczęły się rozmywać. A potem… ciemność.

Pierwsze powróciły dźwięki. Dalekie ryki, szczęk. Słaby odgłos rogu. Wycie Trolloków. Od czasu do czasu dudnienie smoków. „One nie strzelają tak często” – pomyślała Elayne. Aludra poruszała się do rytmu własnych strzałów. Bashere wycofał jeden z oddziałów, tak by żołnierze mogli odpocząć. Trolloki wdzierały się w szeregi sił Elayne, zaś smoki bombardowały je przez krótki czas. Stwory usiłowały doczołgać się do smoków i zniszczyć broń, lecz przybyła kawaleria i rozbiła je, atakując z obu stron.

Zabito wiele Trolloków… Taka była ich praca… zabijanie Trolloków…

„Zbyt wolno…” – pomyślała Elayne. – „Zbyt wolno…”

Elayne znalazła się na ziemi, a nad nią pojawiła się zaniepokojona twarz Birgitte.

– Och, Światłości? – wymamrotała Elayne. – Czy ja upadłam?

– Złapaliśmy cię w samą porę – wymruczała Birgitte. – Osunęłaś się prosto w nasze ramiona. Chodź, wycofujemy się.

– Ja…

Birgitte uniosła brew, oczekując kłótni. Było jednak trudno ją prowadzić, leżąc na plecach o parę kroków od linii frontu. Saidar jej się wymsknął, a ona nie mogła ponownie po niego sięgnąć, nawet gdyby jej życie miało od tego zależeć.

– Tak – powiedziała. – Powinnam… powinnam sprawdzić, co z Bashere.

– Bardzo mądrze – rzekła Birgitte, dając znak strażnikowi, by pomógł Elayne wsiąść na konia. Zawahała się. – Bardzo dobrze się sprawiłaś, Elayne. Oni wiedzą, jak walczyłaś. Dobrze, że to widzieli.

Zaczęli śpiesznie wycofywać się przez tylne szeregi. Były nieliczne; większość żołnierzy ruszyła do walki. Musieli wygrać przed nadejściem drugiej armii Trolloków, a to oznaczało rzucenie do walki wszystkich sił.

Elayne jednakże wciąż była zdziwiona, jak bardzo szczupłe mają rezerwy i jak niewielu mają ludzi, którzy mogliby wycofać się z walki, by odpocząć. Jak długo to już trwało?

Czyste niebo, które zazwyczaj jej towarzyszyło, zasnuły chmury. To wydawało się złym znakiem.

– Przeklęte chmury – wymruczała Elayne. – Jaka to pora dnia?

– Może dwie godziny po zachodzie słońca – odparła Birgitte.

– Światłości! Powinnaś była ściągnąć mnie z pola walki godziny temu, Birgitte!

Kobieta zerknęła na nią. Elayne słabo pamiętała, że Birgitte próbowała to uczynić. Cóż, nie było sensu teraz się o to kłócić. Elayne odzyskała nieco sił i zmusiła się, by siedzieć prosto na końskim grzbiecie, kiedy wiedziono ją do małej wioski blisko Cairhien, gdzie Bashere wydawał rozkazy.

Elayne od razu podjechała do punktu dowodzenia. Nie była pewna, czy nogi zdołają ją nieść, i pozostała w siodle, zwracając się do Bashere.

– Czy to działa?

Spojrzał na nią.

– Zakładam, że nie mogę już liczyć na ciebie na polu bitwy?

– Jestem zbyt słaba, by przenosić. Przykro mi.

– Wytrzymałaś dłużej, niż powinnaś. – Zaznaczył coś na mapie. – Dobra robota. Jestem niemalże pewien, że tylko twoje działanie powstrzymało wschodnią flankę przed klęską. Będę musiał wysłać tam posiłki.

– Czy to działa?

– Chodź i zobacz – rzucił Bashere, ruchem głowy wskazując na zbocze wzgórza.

Elayne zacisnęła zęby, ale skierowała Cień Księżyca tam, gdzie mogła znaleźć dogodny punkt obserwacyjny. Uniosła zwierciadło palcami drżącymi bardziej, niżby sobie tego życzyła.

Trolloki dotarły do pierwszej, łamiącej się linii obrońców. Naturalnym rezultatem było to, że piechota wycofała się. To sprawiło, iż Pomiot Cienia sądził, że osiągnął przewagę i nie zadał sobie trudu, by dostrzec prawdziwy stan rzeczy. Kiedy Trolloki parły do przodu, piechota przestała się wycofywać i otoczyła bestie z obu stron. Elayne przegapiła najważniejszy moment, gdy Bashere rozkazał Aielom, by przystąpili do ataku. Ich błyskawiczne okrążenie nieprzyjaciela zadziałało tak, jak to Bashere planował.

Siły Elayne całkowicie otoczyły wroga. Ogromne koło wijącego się Pomiotu Cienia ścierało się z otaczającymi go siłami, które naciskały tak, by ograniczać ich ruchy i zdolność do walki. To działało. Światłości, działało. W tylne szeregi Trolloków uderzyli Aielowie, rozpoczynając rzeź. Pętla się zacisnęła.

Kto zatrąbił w rogi? To były rogi Trolloków.

Elayne przyglądała się szeregom Pomiotu Cienia, ale nie widziała nikogo, kto by w nie dął. Obok szeregów Aielów dostrzegła martwego Myrddraala. Jeden ze smoków Aludry – przyłączony do jej wozu i ciągnięty przez konia – był w rękach jazdy. Jeźdźcy rozlokowali wozy na szczytach wzgórz, tak by razić Trolloki z góry.

– Elayne… – zaczęła Birgitte.

– Och, przepraszam – rzekła Elayne, opuszczając zwierciadło i wręczając je Strażniczce. – Spójrz. Idzie w dobrym kierunku.

– Elayne!

Nagle Elayne zdała sobie sprawę, jak zaniepokojona była jej Strażniczka. Obróciła się, podążając za wzrokiem Birgitte ku południu, daleko poza mury miasta. Te dźwięki rogów… były tak ciche, iż Elayne nie zorientowała się, że dobiegają z tyłu.

– Och nie… – wymamrotała, szybko podnosząc zwierciadło do oczu.

Niczym czarne plugastwo, na horyzoncie pojawiła się druga armia Trolloków.

– Czy Bashere nie mówił przypadkiem, że nie spodziewaliście się ich tutaj wcześniej niż jutro? – zapytała Birgitte. – I to najwcześniej wtedy?

– To nie ma znaczenia – odparła Elayne. – Tak czy inaczej, Trolloki są tutaj. Musimy być gotowi przetransportować smoki inną drogą! Wyślij rozkaz do Talmanesa i znajdź lorda Tama al’Thora! Niech ludzie z Dwu Rzek będą uzbrojeni i gotowi! Światłości! Kusznicy także. Musimy opóźnić drugą armię w każdy możliwy sposób.

„Bashere” – pomyślała. – „Muszę porozmawiać z Bashere”.

Elayne obróciła Cień Księżyca i ruszyła tak szybko, że aż zakręciło jej się w głowie. Próbowała objąć Źródło, ale to nie zadziałało. Była tak zmęczona, że z trudem trzymała lejce.

Jakimś cudem udało jej się zjechać w dół zbocza, nie spadając z konia. Birgitte ruszyła, by dostarczyć rozkazy. Dobra kobieta. Wjechawszy do obozu, Elayne ujrzała, że toczy się tam kłótnia.

– Nie będę tego słuchał! – wrzeszczał Bashere. – Nie będę stał biernie i pozwalał się obrażać w moim własnym obozie, człowieku! Obiektem jego łajania był nikt inny jak Tam al’Thor. Poważny człowiek z Dwu Rzek popatrzył na Elayne i jego oczy rozszerzyły się, jak gdyby był zdziwiony, że ją tu ujrzał.

– Wasza Wysokość – rzekł Tam. – Mówiono mi, że jesteś wciąż na polu walki. – Zwrócił się do Bashere, który poczerwieniał.

– Nie chciałem, żebyś szedł do niej z…

– Wystarczy! – fuknęła Elayne, wjeżdżając pomiędzy nich na Cieniu Księżyca. Dlaczego spośród wszystkich ludzi to właśnie Tam kłócił się z Bashere?

– Bashere, druga armia Trolloków już prawie tu jest.

– Tak – odrzekł tamten, oddychając głęboko. – Właśnie mi o tym doniesiono. Światłości, to katastrofa, Elayne. Musimy się stąd ewakuować poprzez bramy.

– Siły naszych Krewniaczek w dużej mierze zostały spożytkowane na przedostanie się tutaj, Bashere – odparła Elayne. – Większość z nich przenosi z mocą, która ledwie wystarczyłaby na podgrzanie filiżanki z herbatą, a cóż mówić o postawieniu bramy. „Światłości, a ja nie byłabym w stanie nawet zagrzać herbaty”. Zmusiła się, by mówić stanowczo.

– To była część planu.

– Ja… To prawda – mruknął Bashere. Popatrzył na mapę. – Niech pomyślę. Miasto. Wycofamy się do miasta.

– I damy Pomiotowi Cienia czas, by odpoczął, zgromadził siły i uderzył na nas? – zapytała Elayne. – Oni prawdopodobnie próbują zmusić nas, żebyśmy to właśnie uczynili.

– Nie widzę innego wyboru – odparł Bashere. – Miasto jest naszą jedyną nadzieją.

– Miasto? – prychnął Talmanes. Właśnie pośpiesznie nadszedł, ciężko dysząc. – Nie mówisz chyba o wycofaniu się do miasta?

– Dlaczego nie? – zapytała Elayne.

– Wasza Wysokość, nasza piechota zdołała właśnie otoczyć armię Trolloków! Bestie rzucają się na nasze siły zębami i pazurami! Nie mamy już posiłków, a kawaleria jest wyczerpana. Nigdy nie zdołamy wycofać się z tej walki, nie ponosząc ciężkich strat. A potem niedobitki, które schronią się w mieście, będą tkwiły w pułapce pomiędzy dwiema armiami Cienia.

– Światłości – wyszeptała Elayne. – Jest tak, jakby to zaplanowali.

– Sądzę, że to właśnie zrobili – powiedział cicho Tam.

– Nie tym razem!!! – ryknął Bashere. Nie przypominał samego siebie, choć Elayne wiedziała, że Saldaeanie potrafią nagle wpadać w gniew. Bashere wydawał się niemal innym człowiekiem. Jego żona podeszła do niego i stanęła obok, założywszy ręce na piersiach. Oboje stali twarzą w twarz z Tamem.

– Powiedz, co myślisz, Tam – odezwała się Elayne.

– Ja… – zaczął Bashere, lecz Elayne uniosła rękę.

– On wiedział, Wasza Wysokość – rzekł Tam cicho. – To jedyne wyjaśnienie, jakie ma sens. Nie wysłał Aielów na zwiad.

– Co? – odparła Elayne. – Oczywiście, że wysłał. Czytałam ich raporty.

– Były fałszywe. Albo przynajmniej manipulowane – ciągnął Tam. – Rozmawiałem z Baelem. Powiedział, że żaden z jego Aielów nie został wysłany na zwiad w ciągu ostatnich dni naszego marszu. Bael powiedział, że myślał, iż to moi ludzie się tym zajmowali, ale tak nie było. Rozmawiałem z Argandą, który sądził, że zwiadu dokonywały Białe Płaszcze, lecz Galad oświadczył, że robił to Legion.

– To nie my – powiedział Talmanes, marszcząc brwi. – Żaden z moich ludzi nie dokonywał zwiadu.

Wszystkie oczy zwróciły się na Bashere.

– Kto – zapytała Elayne – miał pieczę nad naszymi tyłami?

– Ja… – Podniósł wzrok, znowu płonąc gniewem. – Przechowałem te raporty! Pokazywałem ci je i zyskały twą akceptację!

– Wszystko to zbyt doskonałe – zauważyła Elayne. Dokładnie pośrodku pleców poczuła nagły, przeszywający dreszcz. Płynął w dół jej ciała niczym fala lodowatego wiatru, który czuła w żyłach. Zostali złapani w idealną pułapkę. Przenoszący byli wyczerpani do granic wytrzymałości, żołnierze zajęci wyrównaną walką, a druga wroga armia nadeszła potajemnie i znajdowała się o dzień drogi bliżej niż tam, gdzie miała się znajdować według fałszywych raportów…

Davram Bashere był Sprzymierzeńcem Ciemności.

– Bashere zostaje zwolniony ze swej funkcji – powiedziała Elayne.

– Ale… – wybełkotał. Jego żona położyła mu rękę na ramieniu, patrząc na Elayne z ogniem w oczach. Bashere wycelował palcem w Tama. – Wysłałem ludzi z Dwu Rzek! Tam al’Thor jest winowajcą. Próbuje cię zwieść, Wasza Wysokość!

– Talmanes – powiedziała Elayne, czując zimno w kościach. – Niech pięciu Czerwonorękich weźmie lorda Bashere i jego żonę pod straż.

Bashere wyrzucił z siebie strumień przekleństw. Elayne była zdziwiona swoim spokojem. Jej emocje były przytłumione. Obserwowała, jak strażnicy zabierają Bashere.

Nie mieli zbyt wiele czasu.

– Zbierz naszych dowódców – zakomenderowała Elayne. – Galad, Arganda… Wykończcie tę armię Trolloków, atakując ze wzgórz! Powiadomcie ludzi o moim rozkazie. Rzućcie wszystkie nasze siły do walki! Jeśli nie pokonamy Trolloków w ciągu następnej godziny, zginiemy!

– Talmanes, smoki nie są zbyt użyteczne w walce z Trollokami teraz, gdy są otoczone. Ryzykujesz, że zostaną trafieni nasi ludzie. Niech Aludra zadba, by wszystkie wozy ze smokami znalazły się na najwyższym wzgórzu, tak byśmy mogli zaatakować wroga, który nadchodzi z południa. Powiedz Ogirom, by stworzyli kordon wokół wzgórza ze smokami. Tam, niech twoi strzelcy z Dwu Rzek czuwają na sąsiednich wzgórzach. Legion Smoków niech uformuje przednie szyki, kusznicy na przodzie, a ciężka kawaleria z tyłu. Światłości. Oby wystarczyło nam czasu, by wykończyć otoczone Trolloki.

Muszą działać szybko. Światłości! Jeśli druga armia otoczy jej ludzi…

Elayne wzięła głęboki oddech, a potem otworzyła się na działanie saidara. Jedyna Moc wlała się w nią, choć mogła jej zaczerpnąć tylko strużkę. Mogła działać tak, jak gdyby nie była wyczerpana, lecz jej ciało znało prawdę.

Poprowadzi ich mimo wszystko.

Загрузка...