Zaniepokojeni Perrin i Gaul robili kolejną rundę wokół obozu Egwene – a dokładniej wokół tej jego małej części, która uwidaczniała się w wilczym śnie. Jej armia została zepchnięta daleko na wschód, a namiotów nie ustawiono dostatecznie daleko od rzeki, by można je było wyraźnie zobaczyć we śnie.
Wilki dostrzegły w obozie Graendal, ale Perrin nie był w stanie jej pochwycić, niezależnie od tego, co robiła.
Zabójca próbował zaatakować Sztolnię trzy razy, a wilki ostrzegły Perrina, ale gdy ten się zjawiał, Zabójca umykał. Testował ich. Kroczył ścieżką drapieżnika, badał stado, szukając jego słabych punktów.
Plan Perrina związany z wilkami jednak działał. Czas w Sztolni płynął powoli, tak więc Zabójca z konieczności musiał zwolnić, chcąc dopaść Randa. To dawało Perrinowi szansę dopadnięcia go w porę.
– Musimy ostrzec innych o Graendal – rzekł Perrin, zatrzymując się w centrum obozu. – Z pewnością komunikuje się ze Sprzymierzeńcami Ciemności w naszych obozach.
– A może powinniśmy udać się do tych w Sztolni? Spróbowałbyś wówczas porozmawiać z Nynaeve Sedai.
– Możliwe – odrzekł Perrin. – Nie wiem jednak, czy byłoby właściwe znowu ją rozpraszać, biorąc pod uwagę, czym się zajmuje. – Odwrócił się, patrząc na migocące posłania, które następnie zniknęły w wilczym śnie. On i Gaul sprawdzali, czy w Merrilorze nie ma bramy, ale żadnej w tej chwili nie było. Jeśli chcieliby powrócić do realnego świata, musieliby się tam zatrzymać, a to zajęłoby godziny. Strata czasu.
Gdyby tylko Perrin wpadł na pomysł, jak się przenieść do realnego świata. Lanfear zasugerowała, że mógłby się tego nauczyć, ale jedyna wskazówka, jak to zrobić, była związana z osobą Zabójcy. Perrin próbował przypomnieć sobie moment, gdy mężczyzna się przemieścił. Czy Perrin coś wyczuł? Jakąś wskazówkę, w jaki sposób Zabójca to zrobił?
Potrząsnął głową. Zastanawiał się nad tym wielokrotnie i nie doszedł do żadnych wniosków. Wzdychając, zwrócił się do wilków.
Żadnego śladu Poszukiwaczki Serca? – zapytał z nadzieją.
W odpowiedziach wilków znać było rozbawienie. Perrin pytał ich o to zbyt często.
Czy widzieliście jakieś obozy dwunogich? – zapytał teraz i tym razem otrzymał niejasne odpowiedzi. Wilki zwracały uwagę na ludzi tylko po to, by ich unikać. W wilczym śnie nie było to jednak zbyt istotne. Tam, gdzie gromadzili się ludzie, pojawiały się także koszmary, toteż wilki nauczyły się trzymać dystans.
Perrin chciał wiedzieć, jak przebiegają poszczególne bitwy. Co dzieje się z armią Elayne, jego ludźmi, lordem i lady Bashere? Perrin i Gaul oddalili się z miejsca swego pobytu; wybrali bieg szybkimi krokami, a nie nagły przeskok. Perrin intensywnie myślał.
Im dłużej pozostawał w wilczym śnie człowiekiem, tym bardziej czuł, że musi dokonać powrotnego przeniesienia. Jego ciało zdawało się rozumieć, że to miejsce nie jest dla niego czymś naturalnym. Nie spał tutaj, pomijając… jak długo to trwało? Nie umiał powiedzieć. Kończyło im się jedzenie, choć miał wrażenie, że on i Gaul byli tu tylko przez kilka godzin. Częściowo to wrażenia spowodowane było częstym zbliżaniem się do Sztolni dla sprawdzenia, co dzieje się ze szpilą snów choć i bez tego łatwo było stracić tu poczucie czasu.
Perrin odczuwał narastający wewnętrzny ból, spowodowany zmęczeniem. Nie wiedział, czy byłby w stanie spać w tym miejscu. Jego ciało domagało się snu, ale on zapomniał, jak ów sen odnaleźć. To przypominało mu trochę sytuację, w której Moiraine rozproszyła ich zmęczenie, kiedy dawno temu uciekali z Dwu Rzek. Od tego czasu minęły dwa lata.
Dwa bardzo długie lata.
Następnie Perrin i Gaul zbadali obóz Lana. Był jeszcze bardziej efemeryczny niż obóz Egwene; używanie wilczego snu do inspekcji mijało się z celem. Lan przemieszczał się wraz z liczną kawalerią, dokonując śpiesznego odwrotu. On i jego ludzie nie pozostawali w jednym miejscu na tyle długo, by pojawić się w wilczym śnie, a jeśli już, to na bardzo krótko.
Nigdzie nie było śladu Graendal. „Aan’allein także się wycofuje” – przypuszczał Gaul, badając skalisty grunt, na którym, jak myślał, rozbito obóz Lana. Nie było tu namiotów, tylko okazjonalne ślady noclegu oraz palik, do którego przywiązano konie.
Gaul spojrzał w górę, przyglądając się krajobrazowi na zachodzie.
– Jeśli się stąd wycofają, ponownie znajdą się na Polu Merrilora. Być może to jest ich cel.
– Być może – odparł Perrin. – Chcę odwiedzić Elayne na polu walki i…
Młody Byku – odezwał się jeden z wilków. „Głos” ślącego wiadomość wydawał się Perrinowi znajomy. – Ona tutaj jest.
Tutaj? – wysłał Perrin – Poszukiwaczka Serca?
Przybywaj.
Perrin schwycił Gaula za ramię i przemieścił ich daleko na północ. Graendal była w Shayol Ghul? Czy próbowała się tam dostać i zabić Randa?
Wylądowali na skalnej półce wychodzącej na dolinę. On i Gaul znaleźli się na dole błyskawicznie, co niezbyt dobrze wpłynęło na ich żołądki. Wyjrzeli zza krawędzi i obserwowali dolinę. Obok Perrina pojawił się stary, szary wilk. Znał to zwierzę, był tego pewien – zapach był znajomy, ale nie umiał przypomnieć sobie jego imienia, zaś wilk nie podał go, śląc wieści.
– Gdzie? – wyszeptał Perrin. – Czy ona jest w jaskini?
Nie – odpowiedział wilk. – Tam.
Wilk wysłał obraz kilku namiotów rozbitych poniżej wejścia do doliny. Poszukiwaczki Serca nie widziano w niej, odkąd Perrin natknął się tam na nią po raz pierwszy.
Oddziały Ituralde stacjonowały w tym miejscu dostatecznie długo, by namioty jego armii były dobrze widoczne w wilczym śnie. Perrin przemieścił się ostrożnie w dół, a Gaul i wilk dołączyli do niego.
Tam – przesłał wiadomość wilk, ruchem łba wskazując wielki namiot w centrum obozu. Perrin widział tu Graendal już wcześniej, tu, w tym namiocie, który należał do Rodela Ituralde.
Zamarł, kiedy poły namiotu zaszeleściły. Wyszła z niego Graendal. Wyglądała tak jak kiedyś – jej twarz przypominała skalną płytę.
Perrin stworzył cienką, kolorową ścianę, by móc się za nią skryć, ale niepotrzebnie się trudził. Graendal natychmiast otworzyła bramę i przeszła do realnego świata.
Panowała tam noc. Choć czas w bliskości Sztolni płynął dziwnie, dla reszty świata nie miało to większego znaczenia.
Po drugiej stronie bramy Perrin widział w ciemnościach ten sam namiot. Stało przed nim dwóch strażników Domani. Graendal machnęła ręką i obydwaj wstali sztywno, salutując. Kiedy wślizgnęła się do namiotu, brama zaczęła się zamykać. Perrin zawahał się, po czym przemieścił się na wprost bramy. Miał moment na decyzję. Ruszać?
Nie. Musiał czatować na Zabójcę. Jednakże będąc tak blisko, czuł coś… świadomość. Przekroczenie bramy byłoby jak…
Jak przebudzenie.
Portal zamknął się. Perrin poczuł ukłucie żalu, ale wiedział, że pozostanie w wilczym śnie było słuszną decyzją. Rand był tu bezbronny wobec Zabójcy; będzie potrzebował pomocy Perrina.
– Musimy wysłać ostrzeżenie – rzekł.
Sądzę, że mógłbym zanieść wiadomość od ciebie, Młody Byku – zakomunikował nieznany z imienia wilk.
Perrin zamarł, po czym odwrócił się i doznał olśnienia.
– Elyas!
Tutaj jestem Długim Kłem – zabrzmiała pełna rozbawienia odpowiedź Elyasa.
– Myślałem, iż powiedziałeś, że tutaj nie bywasz.
Powiedziałem, że tego unikam. To miejsce jest dziwne i niebezpieczne. Mam wystarczająco dużo dziwnych spraw i niebezpieczeństw w swoim życiu w drugim świecie. – Wilk usiadł na zadzie. – Ale ktoś musiał mieć na ciebie oko, głupiutki szczeniaku.
Perrin uśmiechnął się. Myśli Elyasa były dziwną mieszaniną natury wilczej i człowieczej. Jego sposób komunikowania się był bardzo wilczy, ale sposób, w jaki myślał o sobie, był indywidualistyczny, zbyt ludzki.
– Jak postępują walki? – zapytał z przejęciem Perrin. Gaul przysiadł nieopodal, czujny na wypadek pojawienia się Graendal lub Zabójcy. Pole rozciągające się przed nimi, stanowiące podłoże doliny, było tym razem ciche. Wiatr ustał, a pył na piaszczystym gruncie poruszał się, tworząc zmarszczki i fałdki. Jak woda.
Nie mam wieści z innych pól bitewnych – odrzekł Elyas – a my, wilki, trzymamy się z dala od dwunogich. Walczymy tu i tam na obrzeżach bitwy. Przeważnie atakowaliśmy Wykoślawionych i Niezrodzonych z drugiej strony kanionu. Tam nie ma dwunogich, oprócz tych dziwnych Aielów. To wyczerpująca walka. Zabójca Cienia musi wykonać swe zadanie szybko. Wytrzymaliśmy pięć dni, lecz możemy już dłużej nie dać rady.
Pięć dni tutaj, na północy. Więcej czasu upłynęło w innym świecie od chwili, gdy Rand ruszył, by stanąć z Czarnym twarzą w twarz. Rand znajdował się tak blisko Sztolni, że dla niego upłynęły prawdopodobnie tylko godziny, a może minuty. Przybliżywszy się do miejsca, gdzie walczył Rand, Perrin czuł, jak inaczej płynie czas.
– Ituralde – rzekł Perrin, drapiąc się po brodzie – jest jednym z największych dowódców.
Tak – brzmiała pełna rozbawienia odpowiedź Elyasa. – Niektórzy zwą go Małym Wilkiem.
– Bashere jest wraz z armią Elayne. A Gareth Bryne towarzyszy Egwene. Agelmar jest z ludźmi z Ziem Granicznych i Lanem.
Nie wiem.
– Tak. Są cztery fronty bitewne. Czterech wielkich dowódców. To jest to, czym ona się zajmuje.
– Graendal? – zapytał Gaul.
– Tak – odrzekł Perrin, czując, jak narasta w nim złość. – Ona im szkodzi, zmienia ich umysły, deprawuje je. Kiedyś podsłuchałem, co mówiła… Tak. Tak właśnie jest, jestem pewien. Przeciwstawia naszym armiom swoje wojska, niszczy naszych dowódców. Elyas, czy wiesz, jak człowiek może przenikać do wilczego snu i wydostawać się z niego?
Nawet gdybym to wiedział… choć tak nie jest… nie nauczyłbym cię tego. Elyas przesłał to warcząc. Czy ktoś powiedział ci, że to straszna, niebezpieczna rzecz?
– Zbyt wielu – odparł Perrin. – Światłości! Musimy ostrzec Bashere. Muszę…
– Perrinie Aybaro! – krzyknął Gaul, wskazując. – On jest tutaj!
Perrin obrócił się i ujrzał przy wejściu do Szczeliny Zagłady zamazany cień. Wilki skomlały i ginęły. Inne wyły, rozpoczynając polowanie. Tym razem Zabójca nie wycofał się.
Sposób działania drapieżcy. Dwa lub trzy uderzenia, tak by zorientować się w słabościach przeciwnika, a potem frontalny atak.
– Obudź się! – krzyknął Perrin do Elyasa, biegnąc w górę zbocza. – Ostrzeż Elayne, Egwene, każdego, kogo możesz! A jeśli nie możesz, zatrzymaj jakoś Ituralde. Wielcy wodzowie są deprawowani. Jeden z Przeklętych kontroluje ich umysły, a taktyce ich walki nie można ufać!
Zrobię to, Młody Byku – obiecał Elyas, znikając.
– Biegnij do Randa, Gaul! – ryknął Perrin. – Strzeżcie drogi do niego! Nie pozwólcie, żeby ci w czerwonych zasłonach zbliżyli się do was!
Perrin chwycił do rąk swój młot, nie czekając na odpowiedź, a potem przeniósł się, by stawić czoła Zabójcy.
Rand starł się z Moridinem – miecz przeciwko mieczowi – stojąc przed ciemnością, która była esencją Czarnego. Ciemna przestrzeń była równocześnie nieskończona i pusta.
Rand zaczerpnął tak wiele Jedynej Mocy, że o mało nie eksplodował. Będzie potrzebował tej siły w nadchodzącej walce. Teraz odparowywał ciosy Moridina. Dzierżył Callandora, który był bronią materialną, walcząc nią jednak tak, jakby miecz zrobiony był ze światła.
Każdy krok Randa zraszał krwią podłoże. Nynaeve i Moiraine przylgnęły do stalagmitów, jak gdyby przez coś przyciskane, może przez wiatr, którego Rand nie czuł. Naynaeve zamknęła oczy. Moiraine patrzyła prosto przed siebie, jak gdyby zdeterminowana, by nie rozglądać się wokół, nieważne, za jaką cenę.
Rand odparł atak Moridina, a ze skrzyżowanych mieczy poleciały iskry. Z nich dwóch Rand zawsze był lepszym szermierzem, przez cały Wiek Legend.
Rand utracił rękę, ale dzięki Tamowi nie miało to już takiego znaczenia jak niegdyś. Był jednak ranny. To miejsce… to miejsce zmieniało rzeczy. Skały pod stopami wydawały się poruszać i Rand często się potykał. W powietrzu czuć było na przemian zapach stęchlizny i suchości, a potem wilgoci i pleśni. Czas prześlizgiwał się wokół nich jak strumień. Rand miał poczucie, że go nieomal widzi. Każdy dech trwał chwilę, podczas gdy na zewnątrz mijały godziny.
Rand ciął Moridina w ramię, sprawiając, iż jego krew trysnęła na ściany.
– Moja krew i twoja – powiedział. – Powinienem podziękować ci za tę ranę, którą mam na boku, Elan. Myślałeś, że jesteś Czarnym, nieprawdaż? Czy on ukarał cię za to?
– Tak – warknął Moridin. – Przywrócił mnie do życia. – Następnie zbliżył się, kołysząc, by zadać cios mieczem trzymanym w obu rękach. Rand cofnął się, parując cios Callandorem, ale źle ocenił spadek podłoża. Albo też podłoże zmieniło się. Rand potknął się, a cios sprawił, że opadł na jedno kolano.
Ostrze przeciw ostrzu. Rand poślizgnął się, jedną nogą muskając ciemność widniejącą za plecami, która przypominała sadzawkę czarnego inkaustu.
Wszystko stało się czarne.
Brzmiąca w oddali pieśń Ogirów koiła Elayne, która zmęczona tkwiła w siodle na szczycie wzgórza, na północy Cairhien.
Jej towarzyszki nie były w lepszym stanie. Elayne zgromadziła wszystkie Kuzynki, które potrafiły posługiwać się saidarem – nieważne, jak były słabe lub zmęczone – i uformowała dwa kręgi. W swoim kręgu miała w sumie dwanaście kobiet, lecz siła ich połączonej Mocy w tej chwili tylko trochę przerastała siłę pojedynczej Aes Sedai.
Elayne zaprzestała przenoszenia, by dać kobietom szansę na zregenerowanie się. Większa część albo skuliła się w siodłach, albo siedziała na ziemi. Przed nimi rozciągała się nierównomierna linia frontu. Armia walczyła desperacko u stóp wzgórz Cairhien przeciwko morzu Trolloków.
Zwycięstwo nad północną armią Trolloków było krótkotrwałe, jako że ludzie byli wyczerpani i groziło im niebezpieczeństwo otoczenia przez drugą armię, która nadciągnęła z południa.
– Prawie nam się udało – rzekł Arganda, stając obok Elayne i potrząsając głową. – Prawie tego dokonaliśmy.
Nosił hełm z pióropuszem, który należał do Gallenne. Elayne nie było przy tym, jak dowódca sił Mayene padł w boju.
To było frustrujące. Trolloki znajdowały się blisko. Pomimo zdrady Bashere, pomimo nieoczekiwanego nadejścia drugiej armii, prawie ich odepchnęli. Gdyby Elayne miała więcej czasu, by wyznaczyć ludziom nowe pozycje, gdyby mieli czas, by złapać moment oddechu pomiędzy pokonaniem armii północnej a stawieniem czoła południowej…
Ale to nie było możliwe. W pobliżu dumne Ogiry walczyły, by ochronić smoki, lecz z wolna je pokonywano. Pradawne istoty padały niczym drzewa, wycinane przez Trolloki. Jedna po drugiej ich pieśni milkły.
Arganda przyciskał do boku zakrwawioną rękę. Był blady i mówił z trudem. Elayne nie miała siły, by go Uzdrowić.
– Twoja Strażniczka jest szatanem na polu walki, Wasza Wysokość. Jej strzały latają niczym światło. Przysiągłbym… – Arganda potrząsnął głową. Możliwe, że nigdy już nie będzie mógł posługiwać się mieczem, nawet gdyby został Uzdrowiony.
Powinien zostać odesłany wraz z innymi rannymi… dokądś. Nie było ich jednak gdzie zabrać; przenoszące były zbyt słabe, by stawiać bramy.
Pośród ludzi Elayne nastąpił rozłam. Aielowie walczyli w grupach, Białe Płaszcze były niemal otoczone, podobnie jak Wilcza Gwardia. Ciężka jazda Legionu Smoka wciąż walczyła, ale zdrada Bashere wstrząsnęła żołnierzami.
Cały czas smoki dawały ognia. Aludra z powrotem przetransportowała je na szczyt najwyższego wzgórza, ale zaczynało brakować amunicji, zaś przenoszące nie miały sił otwierać bram do Baerlonu, by przetransportować nowe jaja smoków. Aludra wykorzystywała jako amunicję części zbroi aż do momentu, gdy zaczął się kończyć proch. Teraz wystarczało go już tylko na strzelanie od czasu do czasu.
Trolloki wkrótce wedrą się w szeregi armii Elayne i zdziesiątkują jej ludzi niczym wygłodniałe lwy. Elayne obserwowała pole bitwy, stojąc na jednym ze szczytów wzgórz, pilnowanym przez dziesięć Strażniczek. Reszta ruszyła do walki. Trolloki przedarły się przez szeregi Aielów po wschodniej stronie pozycji wojsk Elayne, tuż obok miejsca, w którym na wzgórzu znajdowały się smoki.
Bestie zaatakowały wzgórze, zabijając kilku Ogirów i rykiem obwieściły swe zwycięstwo. Obrońcy wyciągnęli miecze i ponuro stanęli do walki o wzgórze.
Elayne nie była gotowa, by pozwolić wycofać smoki. Zgromadziła Moc w kręgu; kobiety wokół niej jęknęły. Zaczerpnęła tylko odrobinę Mocy, znacznie mniej, niż pragnęła i skierowała Ogień na pierwszą falę Trolloków.
Jej splot zatoczył łuk w powietrzu, kierując się ku Pomiotowi Cienia. Elayne miała wrażenie, że usiłuje powstrzymać burzę, plując na wiatr. Pojedyncza kula Ognia uderzyła w cel.
Ziemia eksplodowała, rozrywając zbocze wzgórza, a tuziny Trolloków wystrzeliły w niebo.
Elayne ruszyła, powodując człapanie kopyt Cienia Księżyca pod nią. Arganda zaklął.
Ktoś podjechał do Elayne na wielkim czarnym koniu, wyłaniając się jak gdyby z oparów dymu. Mężczyzna był średniej budowy i miał ciemne, wijące się, spadające na ramiona włosy. Logain wyglądał na szczuplejszego niż ostatnio, gdy Elayne go widziała. Miał zapadnięte policzki, ale wciąż był przystojny.
– Logain? – zapytała zdumiona.
Asha’man wykonał gwałtowny gest. Na polu bitewnym nastąpiły eksplozje. Elayne odwróciła się i ujrzała setkę mężczyzn w czarnych płaszczach, wyłaniających się z wielkiej bramy widniejącej na wzgórzu.
– Wycofaj Ogirów – rzekł Logain. Mówił szorstkim głosem. Jego oczy wydawały się ciemniejsze niż niegdyś. – Utrzymamy to miejsce.
Elayne zamrugała, po czym skinęła na Argandę, by przekazał rozkazy. „Logain nie powinien mi wydawać rozkazów” – pomyślała z roztargnieniem. Na chwilę jednak na to pozwoliła.
Logain zawrócił konia i pogalopował na szczyt wzgórza, by popatrzeć w dół, na armię. Elayne podążyła za nim, czując się otępiała. Trolloki zaczęły padać, gdy Asha’mani przypuścili niecodzienny atak, otwierając bramy, które wydawały się jakby przywiązane do ziemi. Asha’mani pognali do przodu niczym burza, zabijając Pomiot Cienia.
Logain chrząknął.
– Jesteś w złej formie.
Elayne zmusiła swój umysł do koncentracji. Asha’mani byli tutaj.
– Czy to Rand cię przysłał?
– Sami się przysłaliśmy – odparł Logain. – Cień planował tę pułapkę od dłuższego czasu, o czym świadczą zapiski z gabinetu Taima. Właśnie zdołałem je odszyfrować. – Poparzył na nią. – Najpierw przyszliśmy do ciebie. Czarna Wieża stoi u boku Lwa z Andoru.
– Musimy ewakuować stąd moich ludzi – powiedziała Elayne, zmuszając umysł do pracy pomimo obezwładniającego zmęczenia. Jej armia potrzebowała królowej. – Na mleko matki! To nas będzie kosztować. – W trakcie tego odwrotu straci najpewniej połowę ludzi. Jednak lepiej stracić połowę niż wszystkich. – Moi żołnierze zaczną formować szyki. Czy możecie stworzyć wystarczająco dużo bram, byśmy mogli przedostać się w bezpieczne miejsce?
– To nie byłby problem – odrzekł Logain nieuważnie, patrząc w dół zbocza. Jego niewzruszona twarz zrobiłaby wrażenie na każdej Strażniczce. – Ale wtedy nastąpi rzeź. Nie mamy miejsca, by dokonać udanego odwrotu, a kiedy będziecie się wycofywali, twoje szeregi będą słabły. Ostatnie z nich ulegną wrogowi i zostaną zniszczone.
– Nie sądzę, byśmy mieli inne wyjście – powiedziała ostro Elayne, wykończona. Światłości! Pomoc nadeszła, a ona odzywa się w ten sposób. Pozbierała się i wyprostowała. – Mam na myśli to, że wasze przybycie, które bardzo doceniam, nie może odwrócić już w tej chwili losów bitwy. Setka Asha’manów nie jest w stanie powstrzymać setek tysięcy Trolloków. Gdybyśmy nawet lepiej uformowali szyki bitewne czy też mogli zapewnić moim ludziom chwilę odpoczynku… ale nie. To niemożliwe. Musimy się wycofać. Chyba że potrafisz sprawić cud, lordzie Logain.
Uśmiechnął się, prawdopodobnie dlatego, że Elayne użyła w stosunku do niego słowa „lord”.
– Androl! – zawołał.
Ku Logainowi pospieszył Asha’man w średnim wieku. Towarzyszyła mu pulchna Aes Sedai.
„Pevara?” – pomyślała Elayne, zbyt zmęczona, by coś z tego rozumieć. – „Czerwona?”
– Panie? – zapytał człowiek zwany Androlem.
– Gdyby armia Trolloków została spowolniona, armia Elayne zdołałaby się przegrupować i uzupełnić siły – powiedział Logain. – Jak wielki będzie koszt uczynienia cudu?
– Cóż, mój panie – odrzekł Androl, pocierając podbródek. – To zależy. Jak wiele kobiet siedzących za naszymi plecami potrafi przenosić?
O czymś takim mówiły legendy.
Elayne słyszała o wielkich dziełach, których dokonali mężczyźni i kobiety tworzący wielkie kręgi. Każda kobieta w Białej Wieży uczyła się o tych czynach z przeszłości, pochłaniając historie o innych, lepszych dniach. Dniach, w których nie trzeba było obawiać się połowy Jedynej Mocy i w których dwie połowy całości funkcjonowały razem, tworząc niezwykłe cuda.
Elayne nie była pewna, czy te dni naprawdę powróciły. Oczywiście, Aes Sedai w tamtych czasach nie miały tylu kłopotów, nie były tak zdesperowane. Lecz to, co miano uczynić teraz, napełniało Elayne strachem.
Dołączyła do kręgu, który teraz tworzyło czternaście kobiet i dwunastu mężczyzn. Elayne nie miała już siły, by jej użyczyć, ale choć mały strumyczek dołączył do wielkiego, rosnącego strumienia. Co ważne, krąg musiał liczyć o jedną kobietę więcej niż liczba stojących w nim mężczyzn – a teraz, gdy dołączyła doń Elayne, w kręgu mógł stanąć jako ostatni Logain, dodając do strumienia swoją niezwykłą siłę.
Na czele okręgu stanął Androl, co wydawało się dziwnym wyborem. Będąc częścią kręgu Elayne czuła, że był wyjątkowo słaby, słabszy niż wiele kobiet, które usunięto z Wieży, odmawiając im szala z powodu braku wrodzonego talentu.
Elayne wraz resztą obecnych znajdowali się w odległej części pola walki. Pozostali Asha’mani powstrzymywali atakującą hordę Trolloków, podczas gdy Androl przygotowywał się. Cokolwiek by czynił, musiało to być przeprowadzone szybko. Elayne wciąż trudno było uwierzyć, że czegokolwiek dokonają. Nawet dysponując zwiększoną mocą, nawet w sytuacji, gdy trzynastu mężczyzn i czternaście kobiet współdziałało ze sobą.
– Światłości – wyszeptał Androl, stając pomiędzy koniem Elayne a Logaina. – Co oznacza bycie jednym z was? Jak zdołacie utrzymać tyle Jedynej Mocy? Jak to się stało, że nie pochłonęła was żywcem, że nie spłonęliście?
Pevara położyła rękę na jego ramieniu gestem bez wątpienia pełnym czułości. Elayne z trudem zbierała myśli z powodu wyczerpania, ale i tak doznała szoku. Nie spodziewała się jakichś objawów czułości ze strony Czerwonej, skierowanych ku mężczyźnie, który potrafił przenosić.
– Niech żołnierze się wycofują – powiedział cicho Androl.
Zaniepokojona Elayne wydała rozkaz. Człowiek stojący obok niej nigdy wcześniej nie władał taką Mocą. To mogło komuś uderzyć do głowy; widziała już takie sytuacje.
„Światłości, spraw, by Androl wiedział, co czyni”.
Żołnierze i wszyscy inni zaczęli się wycofywać, mijając grupę Elayne i jej towarzyszy.
Kilkunastu zmęczonych Ogirów skinęło jej głową. Mieli opuszczone ramiona i ręce poznaczone ranami. Trolloki ruszyły naprzód, ale Asha’mani, którzy nie byli w kręgu, próbowali uniemożliwić ich atak splotami Jedynej Mocy.
To jednak nie wystarczyło. Asha’mani nie byli w stanie powstrzymać tej fali. Co, według Logaina, należałoby teraz zrobić?
Androl uśmiechnął się dziko i wyciągnął przed siebie ręce, jak gdyby miał je zamiar oprzeć o ścianę. Zamknął oczy.
– Trzy tysiące lat temu Lord Smok stworzył Smoczą Górę, by ukryć swój wstyd. Jego wściekłość aż kipi. Dziś… przynoszę ci ją, Wasza Wysokość.
Powietrze przecięła wiązka światła, wysoka przynajmniej na sto stóp. Cień Księżyca spłoszył się i Elayne zmarszczyła brwi. Dlaczego słup światła? Co dobrego miałoby to…
Słup światła zaczął się obracać. Dopiero wtedy Elayne zorientowała się, że to początek otwierania bramy. Ogromnej bramy, tak ogromnej, że mogłaby pochłonąć budowle. Elayne mogłaby przenieść przez nią całe skrzydło pałacu Caemlyn!
Powietrze za bramą iskrzyło, tak jak to zawsze miało miejsce, gdy się na nią patrzyło z zewnątrz. Elayne nie mogła dostrzec, dokąd portal prowadził. Czy po drugiej stronie czekała inna armia?
Widziała pyski śliniących się Trolloków, zaglądających przez otwór. Absolutny horror. Złamali szyki, uciekając, zaś Elayne poczuła nagłe, wręcz nieznośne ciepło.
Coś eksplodowało, wypadając poprzez bramę, jak gdyby wypchnięte jakąś niesamowitą siłą. Słup lawy średnicy około stu stóp rozjarzony żarem. Słup pękł, gdy popłynęła rzeka płynnego ognia, zalewając pole bitwy i tryskając do wody. Asha’mani stojący poza kręgiem używali splotu Powietrza, tak by lawa nie popłynęła w kierunku kręgu i by skierować ją we właściwą stronę.
Rzeka ognia zalała przednie szeregi Trolloków, pochłaniając całą ich masę w mgnieniu oka. Lawa napierała po drugiej stronie bramy; tylko w ten sposób Elayne mogła sobie wytłumaczyć siłę, z jaką wylała się z olbrzymiej bramy, zamieniając Trolloki w popiół i wypalając pośród armii szeroki pas.
Androl utrzymywał bramę przez długie minuty, podczas gdy armia Cienia wycofywała się. Asha’mani wzniecali porywy wiatru, chcąc zepchnąć Pomiot Cienia do wciąż poszerzającej się rzeki lawy. Nim Androl skończył, utworzył barierę czerwonej, gorącej śmierci pomiędzy armią Elayne i gromadą Trolloków, którzy obróceni byli plecami do północnych murów Cairhien.
Androl wziął głęboki oddech, zamknął bramę, po czym odwrócił się i otworzył kolejno dwie następne, jedną wychodzącą na południowy wschód, a drugą na południowy zachód. Drugi i trzeci strumień lawy popłynęły naprzód – tym razem mniejsze, jako że Androl wyraźnie słabł. Lawa spadała na ziemię na wschód i zachód od Cairhien, wypalając zielsko i emitując mnóstwo dymu.
Część armii Trolloków cofnęła się, jednak wielu innych ginęło, zablokowanych z jednej strony murami miasta, a lawą z drugiej. Minie trochę czasu, nim Pomory zdołają zorganizować kolejny atak na siły Elayne.
Androl zamknął bramy. Osunął się na ziemię, ale Pevara podtrzymała go.
– Jeden cud, mój panie – rzekł Androl cichym, znużonym głosem. – Uczyniony, jak o to prosiłeś. To powinno powstrzymać wroga przez parę godzin. Czy to wystarczająco długo?
– Wystarczająco – odrzekła Elayne. – Będziemy mogli przegrupować nasze siły, przetransportować amunicję dla smoków i sprowadzić tyle Aes Sedai z Mayene, ile zdołamy, tak by Uzdrowiły naszych ludzi i usunęły ich zmęczenie. Potem zorientujemy się, kto jest wystarczająco silny, by dalej walczyć i przemieścić naszych żołnierzy, tak byśmy mogli prowadzić bardziej skuteczną walkę.
– Masz zamiar kontynuować walkę? – zapytał Androl, zdumiony.
– Tak – odparła Elayne. – Ledwie mogę stać, ale tak. Nie możemy pozwolić sobie na pozostawienie tej hordy Trolloków nietkniętej. Ty i twoi ludzie daliście nam przewagę, Logain. Wykorzystamy ją i wszystko, co mamy, by ich zniszczyć.