34 Dryfując.

Rand stał w miejscu, którego nie było.

W miejscu poza czasem, poza Wzorem.

Wszędzie wokół rozpościerała się ogromna nicość. Nienasycona, dążąca do pochłaniania nicość. Mógłby właściwie zobaczyć Wzór. Wyglądał niczym tysiące tysięcy skręcających się świetlnych wstążek; kręciły się wokół niego i ponad nim, falując, lśniąc i splatając się razem. Tak przynajmniej umysł Randa zdecydował się interpretować Wzór.

Cokolwiek kiedyś było, mogło być w przyszłości albo zaistnieć w przeszłości… leżało teraz tutaj, przed nim.

Rand nie potrafił tego pojąć. Czerń wokół wsysała go i wciągała. Dotarł do Wzoru i w jakiś sposób się w nim zakotwiczył, nie zostając pochłoniętym przez nicość.

To zmieniło jego sposób widzenia. Czuł, jak powoli zamykany jest w czasie. Wzór przed nim pulsował, a Rand obserwował, jak postępuje jego tkanie. Wiedział, że właściwie nie był to Wzór, ale tak widział to zjawisko jego umysł. Znany z opisów, złożony z posplatanych nici istnień.

Z powrotem osadził się w rzeczywistości i zaczął się w niej poruszać. Czas znowu miał swe znaczenie, ale Rand nie widział nic ani z tyłu, ani z przodu. Wciąż jednak mógł dostrzec wszystkie miejsca, niczym człowiek patrzący z góry na obracającą się kulę ziemską.

Stawił czoło pustce.

– A więc – rzekł. – To tutaj wszystko się wydarzy. Moridin sprawił, iż uwierzyłem, że zwykła walka na miecze mogłaby o wszystkim zadecydować.

ON POCHODZI ODE MNIE. LECZ JEGO OCZY SĄ MAŁE.

– Tak – powiedział Rand. – Zauważyłem to samo.

MAŁE NARZĘDZIA MOGĄ BYĆ EFEKTYWNE. NAJCIEŃSZY Z NOŻY MOŻE ZATRZYMAĆ SERCE. ON CIĘ TU SPROWADZIŁ, PRZECIWNIKU.

Nic takiego nie zdarzyło się ostatnim razem, gdy Rand nazywał się Lews Therin. Mógł jedynie zinterpretować to jako dobry znak.

Teraz walka naprawdę się zaczęła. Spojrzał w nicość i poczuł, jak ta wzbiera. Potem, niczym nagły sztorm, Czarny rzucił przeciwko Randowi wszystkie swe siły.


Perrin oparł się o drzewo, dysząc z bólu. Strzała Zabójcy przeszyła jego ramię, a grot wyszedł przez plecy. Perrin nie odważył się wyciągnąć strzały, nie z…

Zachwiał się. Wolno napływały myśli. Gdzie się znajdował? Przemieścił się, uciekając przed Zabójcą tak daleko, jak to było możliwe, ale… nie poznawał tego miejsca.

Czubki drzew miały dziwne kształty i mnóstwo liści, takich, jakich Perrin nie widział nigdy wcześniej. Trwała wichura, ale znacznie słabsza niż w innych miejscach.

Perrin poślizgnął się i upadł na ziemię. Jego ramię płonęło bólem. Przewrócił się i spojrzał w niebo. Upadek sprawił, że strzała złamała się.

„To… to wilczy sen. Mogę sprawić, że strzała zniknie”.

Spróbował zebrać siły, ale był zbyt słaby. Poczuł, że unosi się w powietrzu i wysłał wieści, szukając wilków. Wyczuł kilka wilczych umysłów, które wyraziły swe zdumienie.

Dwunogi, który potrafi mówić? Co to takiego? Kim jesteś?

Perrin zdawał się je przerażać i wypchnęły go ze swych umysłów. Skąd mogły wiedzieć, kim był? Wspomnienia wilków mogły pochodzić z bardzo, bardzo dawna…

Pewnie… pewnie…

„Faile” – pomyślał. – „Taka piękna, taka mądra. Powinienem iść do niej. Właściwie potrzebuję… znaleźć się blisko bramy…. I mógłbym wrócić do niej, do Dwu Rzek…”

Obrócił się i opadł na kolana. Czy to jego krew była na ziemi? Tyle czerwieni.

Zamrugał.

– Tutaj jesteś – powiedział jakiś głos.

Lanfear. Popatrzył na nią, ale obraz zamazywał się.

– A więc pokonał cię – mówiła dalej, zakładając ręce. – Rozczarowujące. Nie chciałabym musieć wybierać tamtego. Ty jesteś znacznie bardziej atrakcyjny, wilku.

– Proszę – wychrypiał Perrin.

– Kusi mnie, choć nie powinno – powiedziała. – Okazałeś się słaby.

– Ja… ja mogę go pokonać. – Nagle Perrin poczuł się zmiażdżony faktem, że Lanfear widzi jego klęskę. Kiedy zaczął się przejmować tym, co myśli o nim Lanfear? Nie umiał dokładnie powiedzieć.

Lanfear postukiwała palcem o swe ramię.

– Proszę… – odezwał się Perrin, unosząc rękę. – Proszę.

– Nie – rzekła, odwracając się. – Popełniłam błąd, zwracając swe serce ku komuś, kto na to nie zasługuje. Żegnaj, wilcze szczenię.

Zniknęła, pozostawiając Perrina podpierającego się rękami, na czworakach, w tym dziwnym miejscu.

„Faile” – powiedziała jakaś część jego umysłu. – „Nie przejmuj się Lanfear. Musisz iść do Faile”.

Tak… Tak, mógłby się do niej udać, czyż nie? Gdzie ona była? Pole Merriloru. Tam ją pozostawił. Tam ją znajdzie. Przemieścił się tam, dając radę pozbierać się na tyle, by to zrobić. Ale jej tam oczywiście nie było. To on był w wilczym śnie.

Brama ustanowiona przez Randa. Była tutaj. Musiał jedynie do niej dotrzeć.

Potrzebował… potrzebował…

Upadł na ziemię i odwrócił się na plecy. Wydawało mu się, że dryfuje w nicość.

Obraz pociemniał, gdy Perrin wpatrywał się w smoliście ciemne niebo. „Przynajmniej… przynajmniej byłem tam dla Randa” – pomyślał. Wilki powstrzymają działania Shayol Ghul, nieprawdaż? Zadbają o bezpieczeństwo Randa. Będą musiały.


Faile pogmerała patykiem w tlącym się ognisku, na którym gotowano posiłek. Zapadły ciemności, a ogień tlił się na czerwono. Nie odważyli się rozpalić większego ogniska. Śmiercionośne istoty grasowały po Ugorze. Trolloki stanowiły tutaj najmniejsze niebezpieczeństwo.

Powietrze miało kwaśny zapach, a Faile za każdym krzewem spodziewała się znaleźć rozkładające się ciało. Kiedy stawiała krok, ziemia pękała. Suchy grunt kruszył się pod jej stopami, czego nie widziano od wieków. Siedząc w obozie, Faile ujrzała chorobliwie zielone światła – przypominające rojące się robactwo – które przesuwały się w oddali na tle zarysów drzew. Nie miała pojęcia, co to było i nie chciała wiedzieć.

Wcześniej ona i jej grupa udali się na krótki wypad, by znaleźć miejsce pod obóz. W trakcie poszukiwań jeden z członków konwoju został zabity przez wić, drugi zaś wszedł na coś, co przypominało błoto – i substancja ta rozpuściła jego nogę. Dziwne błoto miał także na twarzy. Młócił powietrze i krzyczał, umierając. Musieli go szybko zakneblować, aby hałasy nie sprowadziły na nich innych okropności.

Ugór. Tutaj nie mogli przetrwać. W trakcie zwykłego marszu zginęło dwóch ludzi, a Faile musiała chronić parę setek. Strażnicy z oddziału Czerwonej Ręki, członkowie Cha Faile, woźnice i ludzie z konwoju z zaopatrzeniem. Osiem wozów wciąż było sprawnych i zdołali je przetransportować do obozu. Będą jednak zbyt mocno rzucać się w oczy, by mogli jechać nimi dalej.

Faile nie była nawet pewna, czy uda im się przetrwać tę noc. Światłości! Jedyna szansa ratunku leżała w rękach Aes Sedai. Czy zauważyły, co się stało i czy wyślą pomoc? Była to słaba nadzieja, ale Faile nie znała się na Jedynej Mocy.

– W porządku – rzekła cicho do tych, którzy siedzieli obok… Mandevwina, Aravine, Harnana, Setalle i Arreli z Cha Faile – naradźmy się.

Wyglądali na zdezorientowanych. Prawdopodobnie, tak jak Faile, od dzieciństwa z lękiem słuchali historii o Ugorze. Nagłe zgony w grupie tuż po wkroczeniu na to terytorium jeszcze te wspomnienia wzmogły. Wszyscy wiedzieli, jak niebezpieczne jest to miejsce. Każdy odgłos w ciemnościach sprawiał, że wzdrygali się ze strachu.

– Wyjaśnię, co będę mogła – powiedziała Faile, starając się odwrócić ich uwagę od śmierci panującej wokół. – Podczas ataku Złego jedno z kryształowych ostrzy przebiło nogę Berishy Sedai dokładnie w chwili, gdy stawiała bramę.

– Rana? – zapytał Mandevwin. – Czy to mogło spowodować, by otwarcie bramy poszło nie tak, jak należy? Mało wiem co prawda o zdolnościach Aes Sedai i wcale tego nigdy nie pragnąłem. Czy to możliwe, że jeśli Aes Sedai jest zdekoncentrowana, może przypadkowo otworzyć przejście do niewłaściwego miejsca?

Setalle zmarszczyła brwi, a wyraz jej twarzy zwrócił uwagę Faile. Setalle nie była ani szlachetnie urodzona, ani nie piastowała funkcji oficera. Jednakże było w niej coś takiego… emanowała autorytetem i mądrością.

– Czy wiesz coś na ten temat? – zapytała Faile.

Setalle odchrząknęła.

– Wiem… co nieco o przenoszeniu. Kiedyś to zagadnienie bardzo mnie interesowało. Czasem, jeśli splot wykonany jest nieprawidłowo, nie ma to żadnych skutków. Nieraz jednak bywają one katastrofalne. Nie słyszałam natomiast o rezultacie, którego doświadczyliśmy, i o splocie, który zadziałał, ale w nieprawidłowy sposób.

– Cóż – rzekł Harnan, wpatrując się w ciemność i w sposób widoczny drżąc – możemy przyjąć jeszcze jedną wersję: że ta Aes Sedai chciała wysłać nas do Ugoru.

– Może była zdezorientowana – zasugerowała Faile. – Presja chwili sprawiła, że wysłała nas w nieodpowiednie miejsce. W chwili napięcia zdarzyło mi się pobiec w złą stronę. Mogło i w tym przypadku tak być.

Inni skinęli głowami, ale Setalle znowu się nad czymś zastanawiała.

– O czym myślisz? – zapytała ją Faile.

– Trening Aes Sedai, związany z takimi sytuacjami, jest wyjątkowo dokładny. Żadna kobieta nie osiąga stopnia Aes Sedai, nie mając wiedzy, jak przenosić pod ekstremalną presją. Są pewne szczególne bariery, które kobieta musi umieć znieść, by móc nosić pierścień.

„A więc – pomyślała Faile – Setalle musi mieć krewną, która jest Aes Sedai. Kogoś bliskiego, jeśli dzieli się z nią tak poufnymi informacjami. Może siostrę?”

– Czy mamy więc zakładać, że był to rodzaj pułapki? – Aravine była zaskoczona.

– Że Berisha była Sprzymierzeńcem Ciemności? Cień z pewnością ma ważniejsze rzeczy niż pilnowanie zwykłego konwoju z zaopatrzeniem, którym chciałby źle pokierować.

Faile nie rzekła nic. Róg był bezpieczny; skrzynka, w której spoczywał, znajdowała się teraz w jej namiocie. Otoczyli wozy i rozpalili tylko to maleńkie ognisko. Reszta uczestników konwoju spała albo usiłowała to czynić.

To stojące powietrze i straszna cisza sprawiały, że Faile miała wrażenie, iż obserwują ich tysiące oczu. Jeśli Cień zaplanował pochwycenie konwoju w pułapkę, oznaczało to, że wiedział o Rogu. W takim przypadku znajdowali się w wielkim niebezpieczeństwie. Większym, niż było przebywanie w samym Ugorze.

– Nie – odezwała się Setalle. – Nie, Aravine ma rację. To nie mogła być świadomie zastawiona pułapka. Gdyby atak Złego nie nadszedł, nie przemieścilibyśmy się przez bramę, nie patrząc, dokąd ona prowadzi. O ile wiemy, ten atak był zupełnie przypadkowy.

„Chyba że Berisha wyciągnęła z niego korzyści” – pomyślała Faile. Ale należało również wziąć po uwagę fakt śmierci kobiety. Rana w jej żołądku nie wyglądała na zadaną ostrzem włóczni. Wyglądała na ranę od noża. Sprawiło to wrażenie, jakby ktoś zaatakował Berishę, gdy Róg był transportowany poprzez bramę. Czyżby chciano ją powstrzymać przed ujawnieniem tego, co zrobiła? „Światłości” – pomyślała Faile. – „Robię się podejrzliwa”.


– Więc – odezwał się Harnan – co robimy?

– To zależy – mruknęła Faile, patrząc na Setalle. – Czy jest jakiś sposób, by Aes Sedai mogły stwierdzić, gdzie jesteśmy?

Setalle zawahała się, jak gdyby niechętna do wyjawienia tego, co wie. Jednakże gdy się odezwała, w jej głosie słychać było pewność.

– Sploty pozostawiają ślady. Tak więc Aes Sedai mogłyby odkryć, gdzie jesteśmy. Ślad nie pozostaje na długo, jednakże trwa to kilka dni, jeśli splot był silny. Jednakże nie wszystkie przenoszące potrafią je czytać – to rzadki talent.

Sposób, w jaki mówiła, tak rozkazujący i autorytatywny… sposób, w jaki narzucała poczucie, iż jest godna zaufania. „Zatem nie chodzi o kuzynkę” – pomyślała Faile. – „Ta kobieta była szkolona w Białej Wieży”. Czy była kimś w rodzaju królowej Morgase? Zbyt słaba, by używać Jedynej Mocy i dlatego nie mogła zostać Aes Sedai?

– Poczekamy jeden dzień – rzekła Faile. – Jeśli nikt do tego czasu po nas nie przyjdzie, podążymy na południe i spróbujemy opuścić Ugór tak szybko, jak to będzie możliwe.

– Zastanawiam się, jak daleko na północy jesteśmy – odezwał się Harnan, pocierając podbródek. – Nie bardzo widzi mi się pokonywanie gór.

– Wolałbyś pozostać w Ugorze? – zapytał Mandevwin.

– Cóż, nie. Ale powrót na bezpieczne terytorium mógłby zająć nam miesiące. Samo przedzieranie się przez Ugór też trwałoby miesiące…

„Światłości” – pomyślała Faile. – „Miesiące spędzone w Ugorze, gdzie mieliśmy szczęście, straciwszy dwóch ludzi w ciągu jednego dnia”. To się nigdy nie uda. Nawet bez wozów ich konwój będzie wyglądał tutaj niczym rana na chorej skórze. Będą mieli fart, jeśli przeżyją jeszcze dzień lub dwa.

Oparła się chęci, by zerknąć w tył, na namiot. Co się stanie, jeśli nie zdąży doręczyć Rogu na czas?

– Jest jeszcze inne wyjście – powiedziała z wahaniem Setalle.

Faile spojrzała na nią.

– Szczyt, który widzicie na wschodzie – kontynuowała Setalle, mówiąc z widocznym ociąganiem się. – To Shayol Ghul.

Mandevwin wyszeptał cicho coś, czego Faile nie zrozumiała i zmrużył oczy. Inni wyglądali na zaniepokojonych. Faile jednakże zrozumiała sugestię Setalle.

– To tam Smok Odrodzony walczy z Cieniem – powiedziała. – Jedna z naszych armii tam będzie. Oraz przenoszący, którzy mogliby nas stąd wydostać.

– To prawda – potwierdziła Setalle. – A teren wokół Shayol Ghul jest znany jako Spustoszone Ziemie, których potworne istoty z Ugoru unikają.

– Bo to straszne miejsce! – zagrzmiała Arrela. – Jeśli potwory nie chcą tam się udawać, to oznacza, że boją się Czarnego!

– Czarny i jego armia koncentrują się teraz na walce – powiedziała powoli Faile, kiwając głową. – Nie będziemy w stanie przetrwać długo w Ugorze, zginiemy przed upływem tygodnia. Ale jeśli Spustoszone Ziemie są wolne od potworów i jeśli będziemy mogli dotrzeć do naszych wojsk…

Dawało to większą nadzieję – choć niezbyt dużą – niż trwający miesiącami marsz poprzez najniebezpieczniejsze miasto świata. Faile powiedziała reszcie obecnych, że przemyśli jeszcze raz, co powinni zrobić, i pozwoliła im odejść.

Jej doradcy oddalili się, by przygotować posłania, Mandevwin zaś zamierzał sprawdzić warty. Faile pozostała przy ognisku, wpatrując się w rozżarzone węgielki. Czuła się wyczerpana.

„Ktoś zabił Berishę” – pomyślała. – „Jestem tego pewna”. Położenie bramy mogło być przypadkiem. Te się zdarzały, nawet u Aes Sedai, niezależnie od tego, co myślała Setalle. Jeśli jednak w konwoju był Sprzymierzeniec Ciemności, który przedostał się przez bramę i zobaczył, że zdążają do Ugoru, mógł zdecydować, by zabić Berishę, tak by Róg i konwój pozostały niestrzeżone.

– Setalle – powiedziała Faile do przechodzącej obok kobiety. – Chcę z tobą zamienić słówko.

Setalle usiadła obok Faile. Jej twarz była spokojna.

– Wiem, o co chcesz zapytać.

– Jak wiele czasu minęło od chwili, gdy byłaś w Białej Wieży?

– Od tego czasu minęły dziesiątki lat.

– Jesteś w stanie postawić bramę?

Setalle roześmiała się.

– Dziecko, nie mogłabym zapalić świecy. Wypaliłam się podczas pewnego wypadku. Nie sięgałam do Jedynej Mocy od dwudziestu pięciu lat.

– Rozumiem – powiedziała Faile. – Dziękuję.

Setalle odeszła, a Faile zamyśliła się. Czy opowieści Setalle można było wierzyć? Kobieta była bardzo pomocna, a Faile nie mogła mieć do niej pretensji, że trzymała w tajemnicy swe więzi z Białą Wieżą. W każdej innej sytuacji dałaby wiarę jej słowom bez żadnych wątpliwości.

Jednakże teraz nie było sposobu, by je potwierdzić. Jeśli Setalle była ukrywającą się Czarną Ajah, jej opowieść o wypaleniu się była właśnie tylko opowieścią. Być może wciąż była w stanie przenosić. A może nie. Albo zostało to jej zabronione w ramach wymierzonej kary. Czy to możliwe, by Setalle była niebezpieczną zbiegłą więźniarką, agentem, który czekał dziesiątki lat, by móc uderzyć?

Setalle zasugerowała, by ruszyli do Shayol Ghul. Czy szukała okazji, by dostarczyć Róg swemu panu?

Faile zrobiło się zimno. Weszła do namiotu, strzeżonego przez wianuszek członów Cha Faile i zawinęła się w posłanie. Wiedziała, że jest bardzo podejrzliwa. Ale czy mogło być inaczej, wziąwszy pod uwagę wszystkie uwarunkowania?

„Światłości” – pomyślała. – „Róg Valere, zagubiony w Ugorze”. Koszmar.


Aviendha klęczała na jednym kolanie obok tlących się zwłok. W ręku trzymała swój angreal – broszę w kształcie żółwia, którą dała jej Elayne. Oddychała ustami, wpatrując się w twarz mężczyzny.

Liczba noszących czerwone zasłony zaskoczyła ją. Skądkolwiek pochodzili, nie byli Aielami. Nie uznawali ji’e’toh. Podczas walki nocą Aviendha ujrzała dwie Panny Włóczni, które brały jeńca. Zachowywał się jak gai’shain, ale potem zabił jedną z Panien za pomocą ukrytego noża.

– I cóż? – zapytała bez tchu Sarene.

Kiedy wojska na Polu Merrilora odpoczywały i przygotowywały się do wyzwania, które je czekało, bitwa u stóp Shayol Ghul trwała. Atak noszących czerwone zasłony trwał przez noc, dzień i trwającą obecnie noc.

– Sądzę, że go znam – oznajmiła zaniepokojona Aviendha. – Po raz pierwszy przenosił, kiedy byłam dzieckiem. Sprawiając, że algode rosło, choć nie powinno. – Spuściła welon na jego twarz. – Nazywał się Soro. Był dla mnie uprzejmy. Widziałam, jak o zachodzie słońca biegnie po wysuszonej ziemi, po tym, jak przysiągł, że przebije oko Odbierającemu Wzrok.

– Przykro mi – powiedziała Sarene, choć w jej głosie nie było słychać cienia współczucia.

Aviendha już do tego przywykła. To nie było tak, że Sarene było wszystko jedno; nie pozwalała po prostu, by troska ją nadmiernie rozpraszała. A przynajmniej nie wtedy, gdy jej Strażnik był w pobliżu. Aes Sedai mogłyby być świetnymi Pannami Włóczni.

– Ruszajmy – zakomenderowała Aviendha, odchodząc wraz z grupką przenoszących. Podczas wypełnionych walką nocy i dni grupa Aviendhy przemieszczała się, łączyła i dzieliła, jako że kobiety potrzebowały odpoczynku. Jej zdarzało się przysypiać w dzień.

Wspólnie ustalono, że osoba przewodząca kręgowi nie będzie sięgać do swej mocy – choć Aviendha dysponowała jeszcze całkiem sporymi siłami, nawet pomimo wielu godzin walki. To umożliwiało jej pozostawanie czujną, gotową do łowów. Pozostałe kobiety były źródłem mocy, z którego można było czerpać.

Musiała jednak uważać, by nadmiernie ich nie wyeksploatować. Jeśli kobieta się zmęczy, będzie musiała spać przez parę godzin, a potem znowu powróci do walki. Jeśli jednak będzie kompletnie wyczerpana, nie będzie z niej pożytku przez parę ładnych dni.

W chwili obecnej Aviendha miała przy sobie Flinna i trzy Aes Sedai. Nauczyła się splotu, dzięki któremu wiedziała, iż w pobliżu znajduje się przenoszący – splot przepływał przez Aes Sedai i Mądre – ale posiadanie przy boku mężczyzny, który umiał przenosić, było daleko bardziej użyteczne.

Flinn wskazał na rozbłyski ognia widoczne po jednej stronie doliny. Ruszyli w tamtą stronę, mijając ciała i miejsca, gdzie tlił się grunt. W świetle nadchodzącego poranka Aviendha dostrzegła poprzez chłodną mgiełkę, że wojska Darlina wciąż utrzymują wejście do doliny. Trolloki parły naprzód, w kierunku niskich, usypanych z ziemi kopców, które rozkazał zbudować Ituralde. Zabijano po obu stronach. Wśród Trolloków było jednak znacznie mniej ofiar – ale bestie miały przewagę liczebną. Aviendha ogarnęła sytuację szybkim spojrzeniem. Trolloki pokonały jeden z ziemnych szańców, jednakże przybyli jeźdźcy Domani i zepchnęli monstra z wału.

Aielowie walczyli u wylotu doliny. Niektórzy nosili czerwone zasłony, inni czarne. „Zbyt wielu” – pomyślała Aviendha, zatrzymując swą grupę gestem uniesionej dłoni. Następnie ruszyła do przodu sama, starając się zachować ciszę. Mogła oddalić się od swych towarzyszek na kilkaset kroków i wciąż miała dostęp do ich mocy.

Szła przez suchą, skalistą dolinę. Po jej prawej stronie leżały trzy martwe ciała; dwaj mężczyźni mieli czarne zasłony. Aviendha przetestowała ich szybkim Sondowaniem – nie miała zamiaru dać się nabrać na stary trick, iż ktoś żywy ukrywa się pośród ciał poległych. Sama go kiedyś zastosowała.

Ci trzej byli naprawdę martwi, toteż posuwała się naprzód, przykucając. Tam, gdzie Taireńczycy i Domani odparli Trolloki, stacjonowała grupa żołnierzy strzegąca obozu i ścieżki prowadzącej do miejsca, w którym walczył Rand. Nieco dalej walczyły oddziały Aielów i wojowników w czerwonych zasłonach, z których każdy starał się wypaść lepiej od drugiego. Tyle tylko, że czerwone zasłony umiały przenosić.

Ziemia nieopodal zadudniła i zatrzęsła się. W powietrze wytrysnęła fontanna ziemi. Aviendha schyliła się jeszcze niżej, wciąż kucając, ale przyśpieszyła.

Na przodzie ponad tuzin siswai’aman atakował pozycje dwóch czerwonych zasłon. Obydwaj byli przenoszącymi. Teraz sprawili, że ziemia pod stopami atakujących eksplodowała, wyrzucając ciała w górę.

Aviendha rozumiała, czemu Aielowie atakowali. Czerwone zasłony były obrazą, zbrodnią. Seanchanie, którzy ośmielili się uwięzić Mądre, nie byli tak odrażający jak oni. W jakiś sposób Cień pochwycił najdzielniejszych z Aielów i przekształcił ich w te… stworzenia.

Aviendha uderzyła szybko, sprawiając, że moc przepłynęła przez angreal i jej krąg.

Utkała dwie fale ognia i cisnęła je w kierunku wroga. Natychmiast zabrała się za dwa kolejne i spowodowała, że ziemia pod nogami dwóch przenoszących eksplodowała, po czym zabrała się za trzecią falę splotów i raziła nią potykających się w czerwonych zasłonach.

Jeden odskoczył, a drugi został pochwycony w pułapkę ziemnych wybuchów.

Poczęstowała uciekiniera smugą ognia. Potem oba ciała dosięgnął wybuch mocy – chciała mieć pewność, że obaj wojownicy nie żyją. Oni nie przestrzegali ji’e’toh. Byli martwi. Przypominali chwasty, które należało usunąć.

Ruszyła do przodu, by sprawdzić, co dzieje się z siswai’amanami. Ośmiu wciąż żyło, a trzech z nich było rannych. Aviendha nie była szczególnie biegła, jeśli chodzi o Uzdrawianie, ale zdołała ocalić życie jednego z mężczyzn, zatrzymując krwotok z jego gardła. Ci, którzy ocaleli, pozbierali rannych i wycofali się w kierunku obozu.

Stała nad ciałami dwóch poległych. Zdecydowała się nie patrzeć na nich z bliska. Widok jednego człowieka, którego znała, był dostatecznie okropny. Ci…

Wstrząsnął nią szok i jedno z jej źródeł mocy wygasło. Aviendha wzięła głęboki oddech. Kolejny żołnierz padł.

Natychmiast zlikwidowała krąg i cofnęła się do miejsca, gdzie zostawiła swoje towarzyszki. Wstrząsały nią błyski i eksplozje. Aviendha przylgnęła do Jedynej Mocy. Jej własna moc wydała się śmiesznie mała w porównaniu do tej, której używała teraz.

Zachwiała się, zatrzymując przy tlących się zwłokach Kiruny i Faeldrin. Szkaradna kobieta, którą widziała wcześniej – Aviendha coraz bardziej była pewna, że kobieta była jedną z Przeklętych – stała w pobliżu z uśmiechem na ustach. Trzymała rękę na ramieniu Sarene. Szczupła Biała Ajah zwróciła głowę w jej stronę, wpatrując się w Przeklętą tępym, pełnym podziwu spojrzeniem. Strażnik leżał martwy u jej stóp. Obie zniknęły, wykonując obrót wokół własnej osi. Podróżowanie bez użycia bram. Aviendha upadła na kolana przy ciałach zabitych. Obok Damer Flinn, jęcząc, usiłował uwolnić się ze zwałów eksplodującej ziemi. Nie miał lewej ręki – została spalona.

Aviendha zaklęła i zrobiła wszystko, co mogła, by go Uzdrowić. Flinn stracił przytomność. Aviendha poczuła się nagle bardzo zmęczona i bardzo, bardzo samotna.

Загрузка...