Epilog

styczeń 1995

Nim jeszcze morskie prądy zabrały ciało Estebana, wieść o tym, co się stało, rozlała się na lądzie jak powódź. W mediach szaleństwo rozpoczęło się już w niedzielę i trwało pełne dwa tygodnie. Pierwsze szczegóły wydarzeń przedostały się do publicznej wiadomości w ciągu dwudziestu czterech godzin. Wszystkie gazety na Florydzie pisały o tym na czołówkach i od tego tematu zaczynały się dzienniki radiowe i telewizyjne. CNN nadała w sumie kilka godzin bezpośrednich relacji z Key West.

W poniedziałek po południu Swyteckowie ujawnili całą historię na konferencji prasowej i cały świat dowiedział się, jak Esteban przez dwa lata szykował zemstę za śmierć brata. Było jasne, że Eddy Goss nie zginął z ręki Jacka ani jego ojca, że zabójcą był kubański psychopata, który starał się rzucić podejrzenie na syna gubernatora, aby w ten sposób doprowadzić do egzekucji za zbrodnię, której Jack nie popełnił. To Esteban zabił Ginę Terisi, też po to, aby doprowadzić do wyroku skazującego Jacka. Ponadto opinia publiczna przekonała się, że gubernator Swyteck wcale nie podpisał nakazu egzekucji niewinnego człowieka. Wedle tego, co morderca powiedział Jackowi, Raul Fernandez zgwałcił dziewczynę, a jego brat ją zamordował. Obaj doczekali się zasłużonej kary.

W poniedziałek wieczorem obu Swytecków obwołano bohaterami, uznając ich zasługę nie tylko w tym, że uwolnili społeczeństwo od mordercy-psychopaty, ale także od jednego z najokrutniejszych oprawców spod znaku Fidela Castro. Na ręce gubernatora nadeszło wiele depesz gratulacyjnych od czołowych osobistości w kraju. W Małej Hawanie – kubańskiej dzielnicy w Miami – zaczęto zbierać podpisy pod petycją, aby jedną z głównych arterii przemianować na „Bulwar Swytecków". Natomiast biuro prokuratora stanowego wydało dość pokrętnie sformułowane oświadczenie o rozwiązaniu wielkiej ławy przysięgłych, która miała postawić obu Swytecków w stan oskarżenia.

We wtorek (a był to pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, a więc uświęcony tradycją dzień wyborów powszechnych) wyborcy tłumnie ruszyli do urn. W całej historii Florydy nie notowano tak wysokiej frekwencji ani tak zasadniczego zwrotu, jeśli idzie o preferencje wyborcze.

– Jedna kadencja to coś, ale dwie to wspaniała sprawa – oświadczył Harry Swyteck z trybuny w czasie drugiego w swoim życiu balu inauguracyjnego, co trzystu zaproszonych gości – przyjaciół i znajomych – skwitowało burzliwą owacją, wznosząc toast za drugie zwycięstwo gubernatora. On zaś skłonił się przed małżonką, prosząc ją do tańca. Płynęli po parkiecie w takt ulubionej melodii, jakby to było ich srebrne wesele, gubernator w smokingu, Agnes w powłóczystej długiej sukni.

Za nimi na parkiet ruszyły inne pary, czemu Jack i Cindy przyglądali się z wysokości swoich miejsc przy stole dla honorowych gości. Dawno nie byli tak szczęśliwi, choć nie wszystkie rany zdążyły się zabliźnić. Cindy ciągle jeszcze przeżywała nocne koszmary i za skarby nie zgadzała się zostawać sama w domu. Oboje myśleli o Ginie i o koszmarze, jaki przeżyła przed śmiercią. Z wolna jednak życie wracało do normy, a siłę czerpali z wzajemnej miłości. Cindy znów pracowała w studiu fotograficznym, Jack otworzył własną kancelarię adwokacką, ceniąc sobie możliwość wyboru klientów. Przed Bożym Narodzeniem zaczęli odzyskiwać równowagę psychiczną i emocjonalną, a co najważniejsze – zbliżyli się do siebie.

Jack patrzył z zachwytem na Cindy. Wyglądała naprawdę wspaniale w kreacji w kolorze głębokiego fioletu, z seksownym dekoltem. Blond włosy upięła wysoko, twarz jej promieniała, w uszach połyskiwały diamentowe kolczyki pożyczone od Agnes.

– Chodź – wziął ją za rękę – chcę ci coś pokazać. Wyszli z tłumnej sali balowej na cichy dziedziniec, jakby żywcem przeniesiony z Riviery. Hotel zbudowano w stylu śródziemnomorskim, co bardzo podobało się gościom.

Przez otwarte drzwi dobiegały dźwięki muzyki. Księżyc i gwiazdy dodawały romantycznego nastroju owej styczniowej nocy. Przeszli przytuleni do siebie pośród winorośli, obok fontanny i palm na taras wielkości kortu tenisowego, skąd roztaczał się widok na basen położony trzy piętra niżej. Jack postawił kieliszki szampana na kamiennej balustradzie, wziął dziewczynę w ramiona.

Cindy się przytuliła.

On zaś ukradkiem, bo miała to być niespodzianka, wrzucił jej do kieliszka brylantowy pierścionek.

– Tu jesteście – z uśmiechem rzekł gubernator, który nagle pojawił się na tarasie. – Szukałem was przez cały wieczór, aby zamienić dwa słowa na osobności.

Jack nie był specjalnie zachwycony towarzystwem. Miał trochę inne plany.

– A ja – wdzięcznie odparła Cindy – cały wieczór czekałam na okazję, aby wznieść z panem, gubernatorze, prywatny toast.

– Wspaniały pomysł – rzekł Harry – tylko że nie mam szampana.

– To się podzielimy – sięgnęła za siebie.

– Sekundę! – struchlał Jack.

Spóźnił się, Cindy już brała kieliszek, ale jakoś tak niezręcznie, że strąciła szkło z balustrady.

– Jezus Maria! – jęknął Jack z przerażeniem. Kielich z cenną zawartością poszybował w dół i rozbił się o kamienne nabrzeże basenu.

– Jestem taka niezręczna – przepraszała Cindy.

Jack patrzył w osłupieniu na drobiny szkła na dole. Bez słowa odwrócił się na pięcie i pomknął schodami w dół. Kucnął i zaczął nerwowo szukać wokół w mizernym świetle latarni. Czynił to drobiazgowo i wytrwale, jak emeryci, którzy wieczorami szukają drobnych monet pozostawionych na plaży przez nieuważnych gości. Bez skutku. Pierścionka nie było.

– Tego szukasz? – spytała Cindy z pozorną obojętnością. Stanęła nad nim, wyciągając rękę, w której połyskiwał klejnot.

Jack zrobił głupią minę, jak bohater skeczu w „Ukrytej kamerze".

– Widziałaś, że wrzuciłem go do kieliszka? – ni to spytał, ni to stwierdził.

Przytaknęła.

– I cały czas go miałaś, nie spadł razem z kieliszkiem.

– Wyciągnęłam ukradkiem, gdy rozmawiałeś z ojcem – uśmiechnęła się.

Jack też się zaśmiał, potrząsając głową. Spojrzał na nią.

– I co teraz?

– Cóż, skoro już klęczysz…

Jack przełknął ślinę.

– Czy…

– Czy co?

– Czy wyjdziesz za mnie?

– Hmmmm – mruknęła Cindy niby zaskoczona, po chwili uśmiechnęła się szeroko. – Wiesz, że tak – wyciągnęła ręce. Jack wstał z klęczek i chwycił ją w ramiona.

Przez długą chwilę nie widzieli świata poza sobą, gdy nagle gromkie oklaski uprzytomniły im, że są w miejscu publicznym. Z wysokości tarasu uśmiechał się gubernator z Agnes i dziesięć innych par. Cindy pokazała pierścionek.

Jack skłonił się głęboko przed dostojną widownią.

– Ojciec jest z ciebie dumny – Cindy spojrzała mu prosto w oczy – a gdy w naszym domu zacznie raczkować mały Jack lub mała Jackie, ty też będziesz dumny.

– Niech będzie Jackie, ale jeśli urodzi się chłopiec, nazwiemy go Harry, na cześć dziadka.

Przytuliła się jeszcze mocniej.

– Cieszę się, że Harry zostanie dziadkiem.

– Ja też.

Doczekał się przebaczenia gubernatora i sam też wybaczył, jakby nawzajem skorzystali z prawa łaski…

Загрузка...