Rozdział 15


Nazajutrz o wpół do dziewiątej rano Martin Beck poprosił, żeby przyprowadzili Erikssona po raz trzeci. Przesłuchanie trwało dwie godziny i przyniosło równie mierne rezultaty jak dwa poprzednie dzień wcześniej.

Kiedy Eriksson wyszedł z pokoju, ponaglany przez młodego policjanta, Martin Beck przewinął taśmę i zawołał Ahlberga. Słuchali w milczeniu, które Martin Beck od czasu do czasu przerywał krótkimi komentarzami.

Kilka godzin później siedzieli w pokoju Ahlberga.

– No i co myślisz?

– To nie on – odparł Martin Beck. – Jestem prawie pewien. Po pierwsze, brakuje mu sprytu, żeby zachować zimną krew. Nie ma bladego pojęcia, o co chodzi, on niczego nie udaje.

– Może masz rację – przyznał Ahlberg.

– Po drugie, jest coś jeszcze, co mogę złożyć na karb mojego zdrowego rozsądku, ale w pełni na nim polegam. Trochę już znamy Roseannę, prawda?

Ahlberg pokiwał głową.

– Trudno mi sobie wyobrazić, żeby chciała mieć cokolwiek wspólnego z kimś takim jak Karl-Åke Eriksson.

– To prawda. Była chętna, ale nie z pierwszym lepszym. Ale skąd wiemy, że tego chciała?

– Pewnie poznała kogoś, z kim miała ochotę się przespać, ale kiedy zrozumiała, że się pomyliła, było już za późno. Ale tym kimś nie był Karl-Åke Eriksson.

– Mogło być inaczej – z wahaniem powiedział Ahlberg.

– Niby jak? W tej ciasnej kajucie? Ktoś otworzył drzwi i rzucił się na nią? Broniłaby się i przeraźliwie krzyczała, ludzie na pokładzie na pewno by ją usłyszeli.

– Mógł jej grozić. Nożem albo pistoletem.

Martin Beck wolno skinął głową, gwałtownie się podniósł i podszedł do okna.

Ahlberg śledził go spojrzeniem.

– Co z nim zrobimy? Nie mogę go dłużej trzymać.

– Porozmawiam z nim jeszcze raz. Wydaje mi się, że on nie wie, dlaczego tu jest. Teraz się dowie.

Ahlberg wstał, włożył marynarkę i wyszedł z pokoju.

Martin Beck usiadł, chwilę się zastanawiał, po czym wybrał wewnętrzny, poprosił, żeby ściągnęli Erikssona, wziął teczkę i udał się do sąsiedniego pokoju.

– Co to, kurde, ma być? – obruszył się Eriksson. – Ja nic nie zrobiłem. Nie możecie mnie tu trzymać, bo nic nie zrobiłem. Do jasnej cholery…

– Proszę milczeć, dopóki nie pozwolę panu mówić. Niech pan odpowiada na pytania. Nic poza tym. – Martin Beck wyjął podretuszowane zdjęcie Roseanny McGraw i pokazał je Erikssonowi. – Poznaje pan tę kobietę?

– Nie. Co to za jedna?

– Proszę się najpierw dokładnie przyjrzeć. Czy widział pan tę kobietę?

– Nie.

– Jest pan całkowicie pewien?

Eriksson położył łokieć na oparciu krzesła i przeciągnął palcem wskazującym pod nosem.

– Jestem. Nigdy jej nie widziałem.

– Roseanna McGraw. Czy to panu coś mówi?

– Rany, ale się nazywa, nie ma co! Aktorka?

– Czy słyszał pan wcześniej to imię i nazwisko?

– Nie.

– No to coś panu powiem. Kobieta na zdjęciu nazywa się Roseanna McGraw. Amerykanka, była na „Dianie”, która trzeciego lipca wypłynęła w swój pierwszy tego roku rejs ze Sztokholmu. Podróż się przedłużyła o pół doby, najpierw z powodu mgły nad Oxelösund, potem wskutek awarii w siłowni. Potwierdził pan, że był pan wtedy na pokładzie. Kiedy statek przybił do Göteborga z dziesięciogodzinnym opóźnieniem, Roseanny McGraw już nie było. Została zamordowana w nocy z czwartego na piąty lipca i trzy dni później znaleziono ją w basenie śluzy w Borenshult.

Eriksson wyprostował się na krześle i kurczowo chwycił się poręczy. Drżał mu lewy kącik ust.

– To dlatego? Myślicie, że…

Zacisnął dłonie, wsunął je między kolana i pochylił się do przodu, niemal dotykając brodą blatu biurka. Martin Beck zauważył, jak pobladł.

– Ja nikogo nie zamordowałem! Nigdy jej nie widziałem! Przysięgam!

Martin Beck nie odrywał wzroku od jego twarzy. W zdumionych oczach Erikssona pojawił się strach.

– Gdzie pan był i co pan robił wieczorem czwartego lipca i w nocy z czwartego na piąty lipca? – rzeczowo, obojętnie spytał Martin Beck.

– Byłem w kajucie. Przysięgam! Spałem! Nic nie zrobiłem! Nigdy nie widziałem tej facetki! To najprawdziwsza prawda! – Jego głos przeszedł w falset, odchylił się na krześle, przygryzł kciuk prawej dłoni, wpatrywał się w zdjęcie, zmrużył oczy, był bliski histerii. – Podpuszcza mnie pan, co nie? Ta panienka to podpucha! Roffe wszystko zwalił na mnie. Pieprzony kabel. Ale to jego robota. Naprawdę. Ja jestem czysty. Roffe powiedział, że to ja?

Martin Beck nie spuszczał wzroku z jego twarzy.

– Parszywy gnój! To on się włamał i to on zakosił szmal! – Eriksson pochylił się, rozgorączkowany. – Zmusił mnie do tego! Zasuwał w tym pieprzonym lokalu. To od początku do końca jego plan. Ja nie chciałem. Powiedziałem mu to. Że olewam. Że nie idę na żaden włam. Ale ta gnida mnie zmusiła! Parszywy kabel…

– Okej, Roffe zakapował. Czy mogę usłyszeć pańską wersję?


Godzinę później Martin Beck puścił taśmę Larssonowi i Ahlbergowi. Karl-Åke Eriksson przyznał się, że razem z Roffem Sjöbergiem miesiąc temu obrobili warsztat samochodowy w Göteborgu.

Kiedy Larsson wyszedł, żeby zawiadomić göteborską policję, Ahlberg powiedział:

– Teraz przynajmniej wiemy, co przeskrobał. – Przez chwilę bębnił palcami po blacie. – Zostało nam plus minus pięćdziesiąt osób. Jeśli przyjąć, że mordercą jest jeden z pasażerów.

– Kilkoro możemy od razu wykluczyć. Kollberg i Melander nad tym siedzą. Materiał jest ogromny. Melander mówi o metodzie eliminacji i podejrzewa wszystkich, łącznie z małymi dziećmi i leciwymi nauczycielkami prac ręcznych.

Martin Beck umilkł i spojrzał na Ahlberga, który spuścił głowę i oglądał paznokcie kciuków. Wydawał się przygnębiony, podobnie jak Martin Beck, kiedy sobie uświadomił, że przesłuchanie Erikssona nic nie dało.

– Jesteś rozczarowany?

– Tak. Przez chwilę myślałem, że jesteśmy blisko celu, a tymczasem nie posunęliśmy się o krok.

– No, trochę się posunęliśmy. Dzięki Kafce.

Zadzwonił telefon. Ahlberg natychmiast odebrał i dobrą chwilę milczał, przyciskając słuchawkę do ucha.

– Ja, ja, ich bin hierl Ahlberg hier! – zawołał nagle. – Amsterdam na linii – poinformował Martina Becka.

Martin Beck dyskretnie opuścił pokój. Myjąc ręce w toalecie, pomyślał: an, auf, hinter, in, neben, über, unter, vor, zwischen, i przypomniał sobie słodkawy zapach w pewnym pokoju, okrągły stół przykryty zielonym bajowym obrusem i starą nauczycielkę ze zniszczonym podręcznikiem do gramatyki języka niemieckiego w pulchnych dłoniach.

Kiedy wrócił, Ahlberg odkładał słuchawkę.

– Co za koszmarny język – powiedział. – Sjöberga nie ma na statku. Zamustrował się w Göteborgu, ałe w ogóle się nie pojawił na pokładzie. Na razie to nie nasze zmartwienie.


W pociągu Martin Beck zasnął. Obudził się dopiero na Centralnym. A rozbudził na dobre, kiedy leżał we własnym łóżku w Bagarmossen.

Загрузка...