Puścili film w laboratorium naprzeciwko Norra Station. W salce projekcyjnej było ciasno; nawet tutaj, mimo wyjątkowej sytuacji, Martin Beck nie potrafił przezwyciężyć swojej awersji do tłumu.
Był szef i komendant wojewódzki z Linköpingu. Z Motali stawili się komendant, komisarz Larsson i Ahlberg. Poza tym przyszli Kollberg, Stenström i Melander.
Hammar, choć naoglądał się więcej przestępstw od nich wszystkich razem wziętych, siedział spięty i milczący.
Zgasło światło. Zaterkotał projektor.
– Aha, no, no… tak – bąknął Kollberg, który jak zwykle musiał coś powiedzieć.
Zmiana warty. Plac Gustawa Adolfa. Most. Fasada Opery.
– Kompletnie bez klasy – skomentował Kollberg. – Wyglądają jak patrol żandarmerii.
Komendant wojewódzki syknął.
Wrak statku „Waza” w roztańczonych fontannach. Śliczna Szwedka o blond włosach i zadartym nosku na schodach filharmonii. Lapoński namiot w Skansenie. Zamek Gripsholm z tancerzami ludowymi na pierwszym planie. Amerykanka w średnim wieku o fioletowych wargach, w okularach inkrustowanych strasem. Hotel Reisen, Skeppsbron, rufa „Svea Jarl”, promu kursującego do Djurgården, duży statek pasażerski na kotwicy w Strömmen widziany z płynącego stateczku turystycznego.
– Co to za jednostka? – zapytał komendant wojewódzki.
– „Braził” Moore-McCormacka – wyjaśnił Martin Beck. – Przypływa tu każdego lata.
– Co tam jest? – zapytał komendant wojewódzki.
– Dom starców – odpowiedział Kollberg. – Hajle Sellasje oddał mu honory, kiedy tu przyjechał przed wojną. Myślał, że to zamek królewski.
Mewa pięknie machająca skrzydłami, centrum Farsty, ludzie na przystanku, gramolący się do autobusu z dachem z pleksiglasu. Poławiacz stynek, złowieszczo wpatrujący się w obiektyw.
– Kto to filmował? – zapytał komendant wojewódzki.
– Wilfred S. Belamy Junior z Klamath Falls w Oregonie – poinformował Martin Beck.
– W życiu o nim nie słyszałem.
Svartmangatan, niedoświetlona zabytkowa pompa na starówce.
– Teraz – powiedział komendant wojewódzki.
„Diana” na przystani w Riddarholmen. Ukośnie od rufy. Roseanna McGraw w dobrze znanej pozie, z podniesioną głową.
– To ona – skonstatował komendant wojewódzki.
– O rany – westchnął Kollberg.
Kobieta o fioletowych wargach z lewej, łyskająca zębami. Flaga towarzystwa żeglugi i wieża ratusza. Widok na przystań. Białe kropki. Migotanie. Brunatne cienie. Czarno.
Rozbłysło światło. W uchylonych drzwiach pojawił się mężczyzna w białym fartuchu.
– Momencik. Drobny kłopot z projektorem.
Ahlberg odwrócił się i spojrzał na Martina Becka.
– Pewnie się zapalił i doszczętnie spłonął – zauważył policjant śledczy Lennart Kollberg, który umiał czytać w myślach.
Zgasło światło.
– Teraz musimy wyostrzyć wzrok, chłopcy – powiedział komendant wojewódzki.
Wzgórze, plecy turystów, Västerbron, panorama z widokiem na sklepienie mostu. Spieniony kilwater, szwedzka flaga, żaglówka płynąca z wiatrem przeciwnym kursem. Długie ujęcie Mrs Bellamy, z zamkniętymi oczami opalającej się na pokładowym leżaku.
– Uważajcie na drugi plan – powiedział komendant wojewódzki.
Martin Beck rozpoznał sporo osób w tle. Ale nie było tam Roseanny McGraw.
Śluza w Södertälje, most, wiadukt kolejowy. Maszt od dołu z flagą towarzystwa żeglugi falującą na niebie. Żaglowiec z beczkami na pokładzie, pomocnik koka machający ręką na powitanie. Ten sam żaglowiec ukośnie od rufy, po prawej – profil Mrs Bellamy.
Oxelösund od strony wody, wieża kościoła na tle nieba, huta żelaza z dymiącymi kominami, grangesbergczycy na rampie. Obraz przesunął się w górę i w dół, poddając się łagodnemu kołysaniu statku. Mętny szarozielony kolor.
– Pogoda się popsuła – zauważył komendant wojewódzki.
Cały ekran był jasnoszary, zwrot kamery, kawałek mostka kapitańskiego, pokład dziobowy, pusty, nie licząc lśniących pleców płaszcza przeciwdeszczowego. Na dziobie mokra flaga Göteborga. Oficer pokładowy, balansując z tacą, schodzi na przedni pomost.
– A teraz? – zapytał komendant wojewódzki.
– Są przy Hävringe – powiedział Martin Beck. – Około piątej albo szóstej. Zatrzymała ich mgła.
Ujęcie z rufy na pokład, samotne leżaki, szarość, wilgoć. Ani śladu człowieka.
Kamera w prawo, lekkie szarpnięcie i powolny powrót. Roseanna McGraw wchodzi po schodkach z pokładu A, sandały na gołych stopach, na sukience cienka przezroczysta peleryna, kaptur naciągnięty na głowę. Mija szalupę, patrzy w obiektyw kamery, obrzuca obojętnym spojrzeniem fotografa, twarz spokojna, rozluźniona, wychodzi z kadru na prawo. Szybki zwrot. Roseanna McGraw z tyłu, łokcie na relingu, ciężar ciała na prawej nodze, staje na palcach, pociera lewą kostkę prawą piętą.
Na dobę przed śmiercią. Martin Beck wstrzymał oddech. Nikt się nie odezwał. Kobieta z Lincoln zniknęła, na ekran wpełzły białe cętki. Koniec taśmy.
Mgła się rozwiała. Wymuszony fioletowy uśmiech. Starsze małżeństwo na leżakach, nogi przykryte kocami. Nie ma słońca, ale nie pada.
– Kto to jest? – zapytał komendant wojewódzki.
– Amerykanie – wyjaśnił Kollberg. – Andersonowie.
Statek w śluzie. Ujęcie z mostka na pokład dziobowy, dużo pleców. Odbojnica z góry, długie mokre drzazgi świerczyny wpadające do czarnej wody.
Załogant na lądzie, głęboko pochylony nad kabestanem, naprowadzający statek ku wrotom śluzy. Obiektyw wycelowany na forpik, wrota śluzy otwierają się. Pomarszczony podwójny podbródek Mrs Bellamy, ukośnie z dołu, w tle mostek i nazwa statku.
Nowe ujęcie z mostku. Kolejna śluza. Na pokładzie dziobowym mnóstwo ludzi. Zbliżenie mężczyzny w słomkowym kapeluszu.
– To Cornfield, Amerykanin, podróżował sam – poinformował Kollberg.
Martin Beck zastanawiał się, czy ktoś oprócz niego zauważył Roseannę McGraw w poprzednim ujęciu. Stała przy relingu od prawej burty, jak zwykle wsparta na łokciach, w rybaczkach i ciemnym swetrze.
Śluzowanie trwało, ale jej już nie było widać.
– Gdzie to jest? – zapytał komendant wojewódzki.
– Pod Karlsborgiem – powiedział Ahlberg. – Ale nie tym nad Vättern, tylko na zachód od Söderköpingu. Wyszli z Söderköpingu za kwadrans dziewiąta. Tam byli najprawdopodobniej koło jedenastej.
Następna śluza, następne ujęcie pokładu dziobowego. Znowu była. Czarny sweter, na pewno golf. Dużo ludzi obok. Odwróciła głowę do kamery, chyba się śmiała. Kilwater. Długa sekwencja z Mrs Bellamy i małżeństwem Andersonów. Raz, niechcący, przesłonił widok wojowniczy pułkownik z Norr Mälarstrand.
Martin Beck poczuł pot na karku. Zostało jej dziesięć godzin życia. Śmiała się?
Migawka z pokładu dziobowego. Tylko kilka osób. Statek płynął po jeziorze. Białe cętki.
Koniec taśmy.
Komendant wojewódzki poruszył się.
– Co to było za jezioro? Roxen?
– Nie – odparł Ahlberg. – Asplången.
Następna taśma. Most zwodzony. Budynki na brzegu. Gapie machający rękami.
– Norsholm – powiedział Ahlberg. – Jest kwadrans po trzeciej.
Kamera uparcie panoramowała brzeg. Drzewa, krowy, domy. Ścieżką nad kanałem szła siedmioletnia dziewczynka. Niebieska letnia sukienka, mysie ogonki, drewniaki. Ktoś z pokładu rzucił jej monetę. Podniosła ją i dygnęła, zawstydzona, zmieszana. Więcej monet. Dziewczynka zaczęła je zbierać. Podbiegła kilka kroków. Kobieca dłoń ze lśniącą półdolarówką w dwóch żylastych palcach o karmazynowych paznokciach. Kamera w tył, Mrs Bellamy rzuca monetę. Egzaltacja. Dziewczynka na brzegu z garścią monet, osłupiała, zdumione spojrzenie.
Martin Beck usłyszał głębokie westchnienie Ahlberga. Kollberg wyprostował się na krześle.
Za filantropką z Klamath Falls w Oregonie mignęła na wyższym pokładzie Roseanna McGraw. Przeszła na prawo. Nie była sama. Po jej lewej stronie, tuż obok, szedł mężczyzna w sportowej czapce. Głowę wyższy od niej. Przez ułamek sekundy na jasnym tle dał się zauważyć jego profil.
– Zatrzymajmy – powiedział komendant wojewódzki.
– Nie, nie! – zaprotestował Ahlberg.
Kamera już nie wróciła na statek. Patrzyli na urocze zielone brzegi, łąki, przepych listowia, rozkołysane sitowie, dopóki letniego pejzażu nie zdominowały białe kropki.
Martin Beck wyjął chusteczkę z kieszonki na piersi, rozłożył ją i otarł pot z karku.
Na ekranie pojawił się nowy obraz. Na wprost był kanał: długie łagodne zakole pośród zalesionych brzegów. Po lewej stronie biegła ścieżka, nieco dalej, za ogrodzeniem pasły się konie. Ścieżką nadchodziła grupa ludzi.
Ahlberg ubiegł komendanta wojewódzkiego.
– To jest na zachód od Roxen. Statek minął śluzy Bergs. W tym czasie fotograf dotarł do Ljungsbro. Tam są ostatnie śluzy przed Borensbergiem. Jest mniej więcej siódma wieczorem.
Daleko, zza zakrętu wychynął biały dziób z flagą Göteborga. Ludzie na ścieżce byli coraz bliżej.
– Dzięki Bogu – powiedział Ahlberg.
Tylko Martin Beck wiedział, co Ahlberg ma na myśli. Fotografujący, korzystając z przerwy na śluzowanie, mógł pójść z przewodnikiem, który pokazywał chętnym klasztor we Vrecie.
„Diana” objawiła się teraz w całej okazałości. Dostojnie sunęła kanałem w sennym siwym pióropuszu dymu, przez który przesiewało się światło wieczoru.
Nikt na sali projekcyjnej nie patrzył na statek. Rozproszona grupka pasażerów idących ścieżką była tak blisko, że można było rozróżnić pewne szczegóły.
Martin Beck od razu rozpoznał Günesa Fratta, dwudziestodwuletniego studenta medycyny z Ankary. Maszerował na czele i gestykulując, coś mówił do sąsiada. A potem… Jakieś piętnaście metrów za grupą szły dwie osoby: Roseanna McGraw, nadal w jasnych rybaczkach i ciemnym swetrze, i sadzący długimi krokami mężczyzna w sportowej czapce.
Jeszcze byli daleko.
Oby tylko starczyło filmu, pomyślał Martin Beck.
Zbliżali się. Obiektyw kamery ani drgnął. Czy uda się rozpoznać twarze?
Zobaczył, że wysoki mężczyzna bierze Roseannę McGraw pod ramię, jakby chciał jej pomóc ominąć kałużę na ścieżce. Potem się zatrzymali i patrzyli na płynący statek, który zaczął ich zasłaniać. Zniknęli. Ale Mr Bellamy z Klamath Falls nie dał za wygraną i nie skierował kamery gdzie indziej. Roseanna McGraw minęła statek, potrząsnęła głową, wyciągnęła prawą rękę do tego kogoś, kogo jeszcze nie było widać. Wyłaniał się…
I nagle, ni stąd, ni zowąd, zmiana obiektu. Zbliżenie śluzy, na obrzeżach kadru nogi patrzących. Martin Beck dostrzegł jasne spodnie, stopy w sandałach, a tuż obok półbuty. Obraz zniknął. Lekkie migotanie. Kilka osób na sali wypuściło powietrze z płuc. Martin Beck miął chusteczkę w dłoni.
Ale to jeszcze nie był koniec. Na ekranie pojawiła się przez chwilę niedoświetlona twarz o fioletowych wargach, w okularach inkrustowanych strasem. Na pokładzie A, przy lewej burcie, kelnerka w białej bluzce uderzyła w gong. Tuż za nią z jadalni wyszła Roseanna McGraw, zmarszczyła brwi, spojrzała w niebo, roześmiała się i odwróciła do kogoś wewnątrz. Zobaczyli tylko rękaw z cętkowanego tweedu i kawałek barku. Potem ekran zdominowały białe kółka, obraz odpłynął, zastąpiła go szarość, szarość, szarość.
Śmiała się. Był tego pewien. Czwartego lipca o siódmej wieczorem. Dziesięć minut później, kiedy szwedzki pułkownik i niemiecki major wywrzaskiwali swoje poglądy na temat bitwy pod Stalingradem, zjadła stek, młode ziemniaki i truskawki i napiła się mleka.
Ekran zalało światło. Następne śluzy. Błękitne niebo z obłoczkami. Kapitan z dłonią na telegrafie maszynowym.
– Sjötorp – powiedział Ahlberg. – Dwunasta następnego dnia. Zaraz będą na Vänern.
Martin Beck pamiętał wszystkie szczegóły. Godzinę wcześniej przestało padać. Roseanna McGraw nie żyła. Od dwunastu godzin spoczywała w mule przy falochronie w Borenshult, naga, zgwałcona.
Na pokładzie ludzie wyciągali się na leżakach, rozmawiali, śmiali się, mrużyli oczy od słońca. Pomarszczona arystokratka z Klamath Falls w Oregonie uśmiechała się fioletowo do kamery.
Lustrzana tafla Vänern. Kręcący się ludzie. Obrzydliwy młody człowiek z pokoju przesłuchań w Motali wysypuje z worka do jeziora popiół i żużel. Twarz w sadzach, kwaśne spojrzenie na fotografa.
Nigdzie nie ma kobiety w czarnym swetrze, spodniach khaki i sandałach.
Nigdzie nie ma wysokiego mężczyzny w tweedowej marynarce i sportowej czapce. Przewijały się taśma za taśmą. Vänersborg w wieczornym słońcu. „Diana” cumuje przy nabrzeżu. Chłopiec pokładowy schodził na ląd. Kanał Tröllhatten.
– Na pokładzie dziobowym stoi motorower – powiedział Ahlberg.
Jasne poranne słońce, „Diana” cumuje przy Lilla Bommen. Niżej rufa fregaty „Viking”.
Ujęcie pokładu dziobowego, ludzie schodzą po trapie. Motoroweru nie ma.
Nowe ujęcie. Kobieta o fioletowych wargach siedzi wyprostowana na jednej z łodzi wycieczkowych, panoramowanie ślicznych klombów Zarządu Zieleni Miejskiej, białe kropki w poziomych rządkach.
Migotanie. Koniec. Rozbłysło światło.
Po piętnastu sekundach absolutnej ciszy komisarz Hammer podniósł się z krzesła i popatrzył kolejno na komendanta wojewódzkiego, komendanta i Larssona.
– Pora na lunch, panowie. Na koszt państwa. – Obojętnie zerknął na pozostałych. – A wy, jak mniemam, jeszcze trochę tu zabawicie.
Stenström też wyszedł, miał inne obowiązki.
Kollberg spojrzał pytająco na Melandera.
– Nie, w życiu go nie widziałem – przyznał Melander.
Ahlberg podniósł prawą dłoń do twarzy.
– To pasażer pokładowy – skwitował, odwracając się do Martina Becka. – Pamiętasz naszego przewodnika po statku w Bohus? Wspomniał o kotarze, którą można zaciągnąć, gdyby ktoś chciał się przespać na kanapie.
Martin Beck pokiwał głową.
– Motoroweru nie było tam od początku – powiedział Melander. – Pierwszy raz zobaczyłem go na śluzie za Söderköpingiem. – Wyjął fajkę i pocierał ją palcami. – I wtedy był tam ten facet w sportowej czapce. Króciutkie ujęcie, ukośnie od tyłu.
Kiedy znowu puścili film, okazało się, że Melander miał rację.