Policjantka Sonja Hansson rzeczywiście przypominała Roseannę McGraw. Kollberg miał rację.
Siedziała u Martina Becka w fotelu dla gości, z dłońmi na kolanie, i patrzyła na niego szarymi oczami. Miała ciemne włosy uczesane na pazia, grzywka przesłaniała lewą brew.
Zdrowa szczera twarz chyba nie widziała makijażu. Wyglądała góra na dwadzieścia lat, ale Martin Beck wiedział, że ma dwadzieścia pięć.
– Przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że to jest absolutnie dobrowolne – zaczął. – Jeśli chcesz, możesz odmówić. Wybraliśmy ciebie, bo naszym zdaniem najlepiej się do tego nadajesz. Po pierwsze, dzięki powierzchowności.
Dziewczyna odgarnęła grzywkę z czoła i spojrzał na niego pytająco.
– Po drugie – kontynuował Martin Beck – mieszkasz w śródmieściu i nie masz męża ani, że się tak wyrażę, stałego narzeczonego, prawda?
Sonja Hansson skinęła głową.
– Mam nadzieję, że będę mogła wam pomóc. Ale co jest nie tak z moją… powierzchownością?
– Pamiętasz Roseannę McGraw, tę Amerykankę, która została zamordowana latem na Kanale Götajskim?
– Czy pamiętam? Pracuję w wydziale, który zajmuje się uciekinierkami, i przez jakiś czas byłam włączona w tę sprawę.
– Wiemy, kto to zrobił, mieszka tutaj. Przesłuchałem go, zeznał, że był na statku, kiedy to się stało, i że ją spotkał, ale twierdzi, że nic nie słyszał o morderstwie.
– Nic nie słyszał? Przecież tyle się o tym pisało.
– Mówi, że nie czyta gazet. Zabrnęliśmy w ślepą uliczkę. Wydaje się absolutnie szczery, szczerze odpowiada na pytania. Nie mogliśmy go zatrzymać i już go nie śledzimy. Liczymy tylko na to, że znowu to zrobi, i dlatego tu jesteś. W charakterze jego kolejnej ofiary. Oczywiście, jeśli się zgodzisz i uznasz, że dasz radę.
– O, jak milo – skwitowała Sonja Hansson, wyłuskując papierosa z kieszeni żakietu.
– Jesteś dość podobna do Roseanny i chcielibyśmy, żebyś posłużyła za przynętę. Co mogłoby się odbyć następująco: Idziesz do jego biura, do ekspresowej firmy przewozowej na Smålandsgatan, gdzie jest szefem ekspedytury, zamawiasz transport, flirtujesz z nim, zostawiasz adres i numer telefonu. Musisz go sobą zainteresować. Potem trzeba tylko czekać i nie tracić nadziei.
– Przesłuchiwaliście go. Czy nie będzie podejrzliwy?
– Wypuściliśmy kilka informacji, które powinny uśpić jego czujność.
– Więc mam go uwieść. Ciekawe jak? A jeśli mi się uda?
– Nie obawiaj się, będziemy w pobliżu. Ale najpierw musisz się zapoznać ze sprawą. Przeczytasz wszystkie materiały. To bardzo ważne. Musisz być Roseanną McGraw, musisz się do niej upodobnić.
– Co prawda grywałam w teatrze szkolnym, ale najczęściej role aniołków albo muchomorów.
– No tak. Jakoś to będzie. – Martin Beck zamilkł na kilka sekund. – Nie mamy innego wyjścia. On potrzebuje bodźca i my musimy mu go dać.
– Okej, spróbuję. Mam nadzieję, że sobie poradzę. Ale to niełatwe.
– Teraz wszystko przejrzyj, raporty, filmy, protokoły przesłuchań, listy, zdjęcia. Potem się spotkamy i porozmawiamy.
– Teraz?
– Tak. Dzisiaj. Hammar załatwi ci wolne u szefa na Bergsgatan, dopóki się z tym nie uwiniemy. Aha, jeszcze jedno. Musimy się rozejrzeć po twoim mieszkaniu. I musimy dorobić zapasowe klucze. Resztę omówimy później.
Po dziesięciu minutach zostawił ją w gabinecie sąsiadującym z pokojem Kollberga i Melandera. Z łokciami na biurku zasiadła do lektury pierwszego raportu.
Po południu przyjechał Ahlberg. Ledwie zdążył opaść na fotel dla gości, wparował Kollberg i grzmotnął go w plecy z taką siłą, że o mały włos nie wylądował na podłodze.
– Gunnar jutro wraca do domu – poinformował Martin Beck. – Powinien do tego czasu obejrzeć sobie Bengtssona.
– Byle ostrożnie – zauważył Kollberg.
– Przecież on mnie nie zna – powiedział Ahlberg.
– Załatwimy to, jak będzie wychodził z pracy – zdecydował Kollberg. – Musimy się zbierać. Każdziuteńki człowiek w mieście plus połowa populacji lata za prezentami gwiazdkowymi.
Ahlberg pstryknął palcami i klepnął się w czoło.
– Prezenty gwiazdkowe! Na śmierć zapomniałem.
– Ja też – przyznał Martin Beck. – To znaczy, czasami o nich myślę, ale nic z tego nie wynika.
Były koszmarne korki. Za dwie piąta podwieźli Ahlberga do Norrmalmstorg i patrzyli za nim, dopóki nie zniknął w tłumie na Smålandsgatan.
Kollberg i Martin Beck czekali w samochodzie przy restauracji i sali koncertowej Bernsa.
Po dwudziestu minutach Ahlberg usadowił się na tylnym siedzeniu.
– No jasne, że to ten gość z filmu – powiedział. – Wsiadł w autobus pięćdziesiąt sześć.
– Wysiądzie na Sankt Eriksgatan, kupi mleko, masło i chleb i pójdzie do domu – wyrecytował Kollberg. – Potem zje, pogapi się w telewizor, walnie do wyra i uderzy w kimono. Gdzie was wyrzucić?
– Tutaj – odparł Martin Beck. – Przed nami wielka szansa na zakup gwiazdkowych prezentów.
– Kollberg się pomylił – stwierdził Ahlberg godzinę później w dziale zabawek. – Druga połowa populacji też tu jest.
Zakupy zajęły im blisko trzy godziny, godzinę jechali do Bagarmossen.
Następnego dnia Ahlberg po raz pierwszy zobaczył kobietę, która miała być ich przynętą.
Zdołała przeczytać znikomą część materiałów.
Wieczorem udał się do Motali na święta. Ustalili, że przystąpią do dzieła po Nowym Roku.