W ciągu następnych kilku dni nie zaszło nic, co kazałoby Eleonorze żałować, że się zwróciła do matki, pan Willoughby bowiem ani nie przyszedł, ani nie napisał. W tym czasie zostały zaproszone wraz z lady Middleton na przyjęcie, na które pani Jennings nie mogła pójść z powodu niedyspozycji młodszej córki. Marianna szykowała się na wieczór, nie dbając o wygląd, przygnębiona, bez cienia nadziei i radości, obojętna, czy pójdzie, czy zostanie. Siedziała po herbacie przed ogniem w salonie, do chwili przyjazdu lady Middleton ani razu nie ruszywszy się z miejsca, nie zmieniając pozycji, pochłonięta własnymi myślami, nieświadoma obecności siostry. Kiedy wreszcie oznajmiono, że lady Middleton czeka w powozie przed domem, drgnęła, jakby zapomniała, że się kogoś spodziewały.
We właściwym czasie przybyły na miejsce przeznaczenia i gdy tylko pozwolił na to sznur zajeżdżających przed nimi karet, wysiadły, weszły po schodach, usłyszały swoje nazwiska anonsowane głośno z jednego podestu schodów na drugi i weszły do sali wspaniale oświetlonej, tłocznej i nieznośnie gorącej. Kiedy spłaciły haracz dobrego wychowania, składając ukłon przed panią domu, pozwolono im zmieszać się z tłumem i korzystać do woli z gorąca i niewygody, które ich przyjazd musiał nieuchronnie zwiększyć. Lady Middleton mówiła mało, robiła jeszcze mniej i po krótkim czasie zasiadła do gry w kasyno, a że Marianna nie miała ochoty kręcić się po sali, usiadła wraz z Eleonorą na zdobytych szczęśliwym trafem krzesłach, niedaleko stolika.
Po niedługiej chwili Eleonora zobaczyła pana Willoughby'ego, który stał o kilka kroków od nich, pogrążony w poważnej rozmowie z jakąś bardzo elegancką młodą damą. Wkrótce spotkała jego wzrok, młody człowiek skłonił się natychmiast, nie próbował jednak zacząć z nią rozmowy czy też podejść do Marianny, którą musiał przecież zauważyć, i dalej rozmawiał z ową damą. Eleonora bezwiednie obróciła się ku siostrze, chcąc sprawdzić, czy go widzi. W tym właśnie momencie Marianna go dojrzała i twarz jej rozbłysła nagłym zachwytem. Ruszyłaby ku niemu natychmiast, gdyby jej siostra nie przytrzymała.
– Wielkie nieba! – krzyknęła Marianna. – On tu jest! On tu jest! Och, czemu na mnie nie patrzy? Czemu nie mogę odezwać się do niego?
– Proszę, opanuj się – błagała Eleonora – i nie zdradzaj wszystkim na sali tego, co czujesz. Może on ciebie jeszcze nie zauważył.
W to jednak trudno jej było uwierzyć, a Marianna nie tylko nie mogła się zdobyć na opanowanie, ale wcale się o to nie starała. Siedziała, a na jej twarzy malowała się męka oczekiwania.
Wreszcie młody człowiek obrócił się znowu i spojrzał na obie panie. Marianna wstała i głosem pełnym uczucia wymówiła jego nazwisko, wyciągając rękę. Zbliżył się do nich i zwracając się do Eleonory raczej niż do Marianny, jakby chciał uniknąć jej wzroku i postanowił nie zauważyć jej gestu, zapytał spiesznie, jak się czuje pani Dashwood i od jak dawna są w Londynie. Eleonora wprost osłupiała i nie mogła wykrztusić słowa. Siostra jednak natychmiast okazała, co czuje. Zarumieniła się cała i krzyknęła tonem, w którym brzmiało ogromne przejęcie: – Na litość boską, panie Willoughby! Cóż to ma znaczyć? Czyżbyś nie dostał moich listów? Nie podasz mi ręki?
Nie mógł więc tego nie uczynić, lecz wydawało się, że jej dotyk go boli, i natychmiast puścił jej dłoń. Widać też było, że przez cały czas robi ogromny wysiłek, by się opanować. Eleonora wpatrywała się w jego twarz i widziała, jak się powoli uspokaja. Po chwili milczenia powiedział spokojnie:
– We wtorek miałem zaszczyt złożyć wizytę na Berkeley Street i żałowałem ogromnie, żem nie miał szczęścia zastać pań i pani Jennings w domu. Mam nadzieję, że mój bilecik nie zginął?
– Ale czyś nie dostał pan moich karteczek? – zawołała Marianna nieprzytomna z trwogi. – Musiało zajść jakieś nieporozumienie, na pewno… straszliwe nieporozumienie. Co to wszystko ma znaczyć? Na litość boską, panie Willoughby, proszę mi powiedzieć, o co chodzi?
Nie odpowiedział. Zmienił się na twarzy, powróciło poprzednie zmieszanie, lecz napotkawszy wzrok młodej damy, z którą był przed chwilą rozmawiał, poczuł widocznie, że musi się zdobyć na wysiłek; opanował się raz jeszcze i powiedział: – Tak, miałem przyjemność otrzymać wiadomość o przyjeździe pań do Londynu, o czym byłaś mnie, pani, łaskawa zawiadomić – odwrócił się spiesznie, skłonił lekko i wrócił do swojej towarzyszki.
Marianna pobladła upiornie i nie mogąc ustać na nogach, osunęła się na krzesło, a Eleonora, przerażona, że siostra za chwilę zemdleje, próbowała ją zasłonić przed ludźmi i cuciła wodą lawendową.
– Idź do niego natychmiast, Eleonoro – prosiła Marianna, gdy tylko mowa jej wróciła. – Idź i zmuś go, żeby tu do mnie przyszedł. Powiedz, że muszę go widzieć… Muszę natychmiast z nim mówić… Nie spocznę… Nie zaznam chwili spokoju, póki się to nie wyjaśni… To jakieś straszliwe nieporozumienie… Och, idź do niego natychmiast!
– Ależ to niepodobna! Nie, Marianno, kochanie, musisz zaczekać. To nie miejsce na wyjaśnienia. Zaczekaj, tylko do jutra.
Przyszło jej jednak niemal siłą powstrzymywać siostrę od pójścia za nim. Nie mogła jej również skłonić, by się opanowała i zaczekała z pozornym przynajmniej spokojem do chwili, kiedy będzie z nim mogła porozmawiać bez tłumu świadków i z o wiele lepszym skutkiem. Daremnie. Marianna przez cały czas cichym głosem dawała wyraz swemu nieszczęściu i rozpaczy. Po chwili Eleonora zobaczyła, że Willoughby wychodzi drzwiami wiodącymi na schody i powiedziała to natychmiast siostrze, nakłaniając ponownie do zachowania spokoju teraz, kiedy rozmowa z nim stała się niemożliwa. Marianna poprosiła zaraz, by zwróciła się do lady Middleton z prośbą o jak najszybszy powrót do domu, gdyż jest zbyt cierpiąca, by zostać tu choć chwilę dłużej.
Lady Middleton była za dobrze wychowana, by odmówić tej prośbie, choć znajdowała się właśnie w środku robra; usłyszawszy, że Marianna zaniemogła, oddała karty przyjaciółce i wyjechała z pannami natychmiast, gdy odnalazł się ich powóz. W drodze powrotnej na Berkeley Street nie padło ani jedno słowo. Marianna pogrążona była w niemej rozpaczy, skamieniała z bólu. Na szczęście pani Jennings nie było w domu, mogły więc pójść prosto do swego pokoju, gdzie oprzytomniała trochę po solach trzeźwiących. Po chwili była już rozebrana i w łóżku, a że wyraźnie chciała zostać sama, Eleonora wyszła. Czekając na powrót pani Jennings, miała czas zastanowić się nad wszystkim, co się stało.
Nie mogła wątpić w to, że pana Willoughby'ego i jej siostrę łączyło coś w rodzaju zaręczyn. Równie było jasne, że panu Willoughby'emu stały się one ciężarem, bez względu bowiem na to, czym Marianna zamierzała teraz sycić swoje pragnienia, Eleonora nie mogła tłumaczyć jego zachowania pomyłką czy nieporozumieniem. Mogła je tłumaczyć tylko i jedynie całkowitą odmianą uczuć. Byłaby o wiele bardziej oburzona, gdyby nie widoczne zaambarasowanie młodego człowieka, świadczące, że zdaje sobie sprawę z niewłaściwości swego postępowania. Nie mogła mu więc zarzucić zupełnego braku zasad, jakim byłoby igranie z uczuciami jej siostry bez pierwotnych uczciwych zamiarów. Rozłąka mogła osłabić jego uczucia, wyrachowanie mogło kazać mu je stłumić, nie mogła jednak uwierzyć w to, by tego uczucia od początku nie było.
O Mariannie myślała teraz z najgłębszą troską – ileż musiała już wycierpieć przez to nieszczęsne spotkanie, ile pewno czeka ją bólu w przyszłości! Jej własna sytuacja zyskiwała na tym porównaniu, bo chociaż przyszłość rozdzieli ją z Edwardem, zawsze będzie mogła krzepić się myślą, że zachowała dla niego szacunek. W tym zaś wypadku wszystkie okoliczności, które mogły przydać goryczy nieszczęściu, sprzysięgły się, by zwiększyć cierpienie Marianny przy ostatecznym zerwaniu z panem Willoughbym – przy natychmiastowym i bezpowrotnym z nim zerwaniu.