3

Eve od rana siedziała przy swoim biurku w centrali i przeglądał dane, które wczoraj przesłał jej Feeney. Kilka godzin snu i trzy kubki kawy odświeżyły jej wyobraźnię i pozwoliły stworzyć jednolity obraz Sylwestra Yosta.

Zawodowy zabójca. Twardy jak skała i pozbawiony wszelakich skrupułów.

Syn podrzędnego handlarza bronią, który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, prawdopodobnie zamordowany w czasie wojen miejskich.

Matka, u której stwierdzono niedorozwój umysłowy miała skłonnośc do starych samochodów. Podcinała gardła niezadowolonym klientom. Zmarła w szpitalu po przedawkowaniu narkotyków. Jej syn miał wtedy 13 lat.

Przebiegły Yost postanowił podtrzymywać rodzinną tradycję. Odnalazł w chaosie swój własny styl.

Eve przeglądała jego kartotekę z wydziału dla nieletnich. Lubił zabawy z nożem. Dwa tygodnie po założeniu teczki odciął ucho kuratorowi, którego polecił mu sąd. Dotkliwie pobił i próbował zgwałcić jedną dziewcząt z domu opieki.

Prawdziwym powołaniem okazało się duszenie. Doskonalił swój warsztat, ćwicząc najpierw na małych psach i kotach, by w końcu osiągnąć perfekcję na ludziach. Jako piętnastolatek uciekł z domu opieki nad nieletnimi. Teraz miał 56. W ciągu 41 letniej kariery w więzieniu spędził tylko rok. Był podejrzewany o popełnienie 43 morderstw.

Informacje na jego temat były dość pobieżne, chociaż zawierały wszystkie dane zgromadzone przez Interpol. FBI, MCDK i Biuro Przestępczości Międzyplanetarnej. Był prawdopodobnie płatnym zabójcą. Nie miał rodziny, przyjaciół, znajomych ani stałego adresu. Ulubionym narzędziem zbrodni była linka ze srebra wysokiej próby… Wiele przypisywanych mu ofiar zostało uduszonych gołymi rękami, jedwabnymi apaszkami, złotymi sznurami. We wcześniejszych latach, zauważyła Eve. Zanim odnalazł swój styl.

Ofiarami były zarówno kobiety, jak i mężczyźni, różnych ras, zawodów, w różnym wieku i o różnym statusie społecznym. Każdej śmierci towarzyszyła przemoc fizyczna, często posuwał się do tortur i gwałtu.

– Mistrz w swoim fachu, co? I założę się, że nie jesteś tani. – Wpatrywał się w jego portret, porównując go z materiałem zarejestrowanym w Hotelu Palace. – Kto cię najął, sukinsynu? Komu zależy na śmierci młodej pokojówki, która mieszkała z matką i siostrą w Hoboken?

Wstała zza biurka i zaczęła krążyć po ciasnym pomieszczeniu. Mało prawdopodobne, ale może jednak gdzieś popełnił błąd.

Niemożliwe, żeby po 40 latach praktyki popełnił osobę. Logiczne, Yost zrobił to za co mu zapłacono. Kim więc była Darlene French? Jakie miała powiązania?

Bez wątpienia Roarke miał z Tm coś wspólnego. Śmierć dziewczyny sprawiła mu wielką przykrość, może nawet wpłynęła na jego sprawy zawodowe, ale z pewnością nie miał zbyt dużego znaczenia dla jego majątku.

Wracając do ofiary, może Darlene przypadkiem kogoś zobaczyły lub usłyszała, może nawet niż zdawał sobie z tego sprawy? W hotelu panuje przecież taki ruch, załatwia się tyle interesów. Tylko dlaczego zamordowano ją a w tak teatralny sposób? Przypadkowych świadków zwykle wywozi się gdzieś w ustronne miejsce i po cichu likwiduje. Wypadek, pech, napad, wszyscy są wstrząśnięci, współczują. Policja przeprowadza rutynowe śledztwo. Sprawa zostaje zamknięta. Tak to wygląda.

Choć ta teoria wcale nie pasował do faktów, Eve postanowiła wrócić do hotelu i dokładnie sprawdzić, kto w ciągu ostatnich kilku tygodni wynajmował apartamenty, którymi zajmowała się Darlene.

Zatrzymała się przy oknie i zerknęła na dół, na tętniącą życiem ulicę. Godzina była jeszcze wczesna, ale w powietrzu i na ziemi panowała potworny ścisk. Tuż przed jej nosem przemknął autobus powietrzny, nabity po ostatnie miejsca pasażerami, którzy z braku czy to pieniędzy, czy zdrowego rozsądku dojeżdżali do pracy środkami transportu publicznego. Między pędzącymi pojazdami przeleciał jednoosobowy wóz transmisyjny filmując najbardziej newralgiczne miejsca po to, by po przeanalizowaniu przekazać informacje pechowcom, którzy utknęli w korkach.

Media muszą czymś zajmować czas antenowy, pomyślała. Zignorowała już z pół tuzina wiadomości od reporterów, domagających się komentarza lub jakiejkolwiek informacji o morderstwie. Eve wydawała oświadczenia tylko na wyraźne polecenie szefa. W innych przypadkach pozostawiała cały ten medialny zamęt na głowie Roarke’a. Nikt nie radził sobie lepiej z dziennikarzami niż on.

Usłyszała ciche skrzypienie policyjnych butów o wiekowe linoleum, ale się nie odwróciła.

– Pani porucznik?

– W tramwaju powietrznym siedzi kobieta z naręczem kwiatów. Gdzie ona, do diabła, wybiera się tak wcześnie z tym bukietem?

– Niedługo Dzień Matki. Może chce zawczasu spełnić obowiązek?

– Hm…Peabody, chcę porozmawiać z chłopakiem. Nazywa się Barry Collins. Jeśli zakładamy, że to robota najemnika, kto‘s za to zapłacił. Nie sądzę, żeby boya hotelowego było stać na usługi Yosta, ale może był łacznikiem z kimś, kto mógł sobie na to pozwolić.

– Yosta?

– Och, wybacz. Przecież ty jeszcze nie wiesz. – Eve nie odrywała wzroku od zakorkowanego nieba.

– Czy kapitan Feeney uczestniczy w śledztwie? Wprowadzisz McNaba?

Eve zerknęła przez ramię. Peabody z całej siły starała się wyglądać obojętnie, ale jej szczera twarz zawsze ją zdradzała, kiedy próbowała oszukiwać.

– Jeszcze nie tak dawno przewracałaś oczyma i mamrotałaś coś pod nosem, kiedy proponowałam mcNabowi współpracę.

– Niezupełnie pani porucznik. Tylko raz lekko się skrzywiłam, a ty mnie natychmiast zgasiłaś. Od tej pory przewracałam oczami i mamrotałam w duchu. – Asystentka uśmiechnęła się szeroko. – A poza tym ludzi się zmieniają. Moje stosunki z McNabem znacznie się ożywiły od kiedy ze sobą sypiamy. Jedynie…

– O nie, nie chcę tego wysłuchiwać.

– Chciałam tylko powiedzieć, że ostatnio dziwnie się zachowuje.

– Sprawdź w słowniku „dziwnie” to bardzo szerokie pojęcie.

– Chodzi o to- próbowała wyjaśnić Peabody, – że on jest… miły. Naprawdę miły. Taki słodki i troskliwy. Przynosi mi kwiaty. Pewnie kradnie z parku ale jednak. A kilka dni temu zaprosił mnie do kina. Na komedię romantyczną. Nie podobała mu się, dał mi to wyraźnie do zrozumienia, ale zapłacił za bilety.

– O rany!

– No więc, wydaje mi się… – Peabody urwała, widząc że jej opanowana i powściągliwa przełożona ze śmiechem zatkała sobie uszy

– Nic nie słyszę. Nie chcę tego słuchać. Nie zamierzam wysłuchiwać twoich opowieści. Sprowadź tu Barryego Collinsa. W tej chwili. To rozkaz.

Peabody poruszyła ustami.

– Co?- spytała Eve.

– Powiedziałam tak jest – wyjaśniła asystentka, kiedy jej przełożona odetkała uszy. Ruszyła w stronę drzwi, ale zanim, wyszła, sprawdziła, czy warto dokończyć zdanie. – Myślę, że chce mnie w coś wrobić- rzuciła opuszczając biuro.

– Zaraz ja cię w coś wrobię – mruknęła Eve, siadając przy biurku.- Wrobię was oboje, a potem skopię tyłki. – Korzystając z bojowego nastroju, zadzwoniła do laboratorium, by popędzić techników pracujących nad próbką DNA.

Tuż przed spotkanie z Feeneyem dotarły do niej wyniki badań. Analiza DNA ostatecznie potwierdziła, że to Sylwester Yost zgwałcił i zamordował Darlene French.

Kiedy powiedziała o tym Feeneyowi, pokiwał głową, usiadł przy jej biurku i sięgną do kieszenie pomiętej marynarki po torebkę ulubionych orzeszków.

– Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości. Sprawdziłem w archiwum. Przez ostatnie 7,8 miesięcy nie zanotowano niczego podobnego. Zrobił sobie wakacje.

– Albo nie chciał aby znaleziono ciało. Czy Yost kiedykolwiek popełnił zbrodnię na własny rachunek? Z powodów osobistych?

– Nigdy. – Feeney przegryzł orzeszek. – Jemu chodzi o pieniądze. McNab przeszukuje archiwum międzyplanetarne. Może uda mu się coś znaleźć.

– Wprowadziłeś McNaba?

Uniósł brwi, słysząc jej ton.

– Tak, a bo co? Masz coś przeciwko?

– Nie, nic. To dobry glina. – Eve cały czas bębniła palcami po stole. – Tylko wiesz, chodzi o to, że on i Peabody…

Feeney wzruszył ramionami.

– Nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę o tym słyszeć.

– Ani ja. – Skoro on ma cierpieć, niech i Feeney ma za swoje. – Zabrał ją do kina na komedię romantyczną.

– Co? – Wybałuszył ze zdziwieniem oczy. Orzeszek omal nie wypadł mu z ust. – Poszedł do kina na komedię romantyczną? I zabrał Peabody?

– To właśnie powiedziałam.

– Chryste. – Wstał zza biurka i zaczął nerwowo krążyć po biurze.- To koniec. Wiedziałem, że tak będzie. Chłopak jest skończony. Brakuje jeszcze, Żeby zaczął przynosić jej kwiaty.

– Już to robi.

– Dallas, nie chrzań. – Feeney spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. – Proszę cię, nie zawracaj mi głowy takimi bredniami. Nie wystarczy ci, że się przed sobą… no wiesz… obnażają?

– Nikt nigdy nie słuchał, co miałam w tej sprawie do powiedzenia. – Kiwała ponuro głową, zadowolona, że znalazła w Feeneyu bratnią duszę. – Roarke uważa, że to urocze.

– Tak dobrze mu mówić. On nie musi z nimi pracować. Nie musi przebywać w ich towarzystwie, patrzeć na ta ich miny, uśmieszki, spojrzenia i Bóg wie co jeszcze. Myślałem, że wpadł jej w oko ten licencjonowany przystojniak Monero.

– Och, ona zmienia facetów jak rękawiczki.

Feeney zagryzł wargi i usiadł.

– Ech, kobiety. – Westchnął, podsuwając jej pod nos szeleszczącą torebeczkę.

– Co konkretnie masz na myśli? – Samopoczucie Eve poprawiło się na tyle, że wzięła kilka orzeszków. – Wysłałam Peapody po chłopaka. Nie sądzę, żeby powiedział coś nowego, ale kiedy już uzupełnimy jego dane, przesłuchamy go. Teraz jakimś cudem muszę wykręcić się od udzielania wyjaśnień dziennikarzom. To robota dla Roarke’a. Wracam na miejsce przestępstwa. Pomyszkuje trochę w hotelu. Za godzinę powinniśmy mieć raport toksykologa. Podejrzewam, że dziewczyna była czysta, choć z ludźmi różnie to bywa.

– A zwłaszcza z kobietami. – Mrukną Feeney.

– Rodzice Frencz rozwiedli się jakieś osiem lat temu. Jej ojciec, Harry D. French, obecnie mieszka w Bronksie z drugą żoną. Mógłbyś się nim zająć? W wolnej chwili sprawdź jego dane. Jeśli to robota profesjonalisty, może ktoś chciał się na nim zemścić?

– Zaraz to zrobię. A matka?

– Sherry Times French. Wczoraj z nią rozmawiałam. Prowadzi sklep z cukierkami w Newark Transzo Center. Jest czysta. Moim zdaniem, nie miała z tym nic wspólnego. – Eve rzuciła koledze torebkę z orzeszkami, wstała i zdjęła z wieszaka kurtkę. – Skoro mamy McNaba, może zajmie się linką? Niech się dowie, gdzie się takie kupuje. Przed południem powinniśmy mieć wyniki analiz laboratoryjnych.

– Dobry pomysł. Już ja mu znajdę zajęcie. Nie będzie cały czas myślał tylko o tym, co ma w portkach.

– I o to chodzi. – Eve włożyła kurtkę i ruszyła w stronę drzwi.

Pierwszą osobą, którą postanowiła porozmawiać był kierownik hotelu. Eve, od razu zażądała by dostarczono jej dyskietki z danymi gości i pracowników, a także tych, którzy w ciągu ostatnich lat odbywali staż w hotelu lub rzucili pracę.

Zanim zdążyła otworzyć usta, by wygłosić rutynową formułkę o obowiązku udzielania pomocy policjantom prowadzącym dochodzenie w sprawie o morderstwo, a może nawet obiecać pewne przywileje, kierownik wręczył jej kopertę ze wszystkimi potrzebnymi materiałami. Wspomniał, że pracownicy zostali zobowiązani przez Roarke’a do udzielenia jej wszelkiej pomocy o jaką poprosi.

– Nieźle- skomentowała Peabody, kiedy wsiadły do windy.

– Owszem- Eve podała teczkę asystentce. Odkodowała policyjną blokadę na drzwiach. – Co można robić przez kilka godzin w hotelu, czekając na odpowiednią chwilę by zabić? – zaczęła się głośno zastanawiać, kiedy weszły do pokoju.- Podziwiać widok z okna, cos zjeść, oglądać filmy? Nie korzystał z łącza hotelowego. Może miał swój osobisty – ciągnęła przechadzając się po salonie. – Zgłosił się do recepcji i potwierdził swoje przybycie.- Weszła do kuchni i uważnie przyjrzała się lekko zakurzonemu blatowi. W zlewie ciągle stały staranie ułożone brudne naczynia. – O szóstej nastawił auto kucharza. Sporo czasu do pojawienia się dziewczyny. Dobra godzina do rozpoczęcia zmiany. Prawdopodobnie dobrze znał rozkład zajęć obsługi hotelowej. Wiedział, że ten apartament zwykle sprzątają około ósmej. Sprawdził kalendarz imprez odbywających się w hotelu. Wiedział o przyjęciu, o zbliżającej się konwencji. W hotelu jest komplet gości więc obsługa na pewno pojawi się później. A co tam, zjem sobie stek. – Podeszła do zlewu.- Prawdopodobnie zjadł przed ekranem, na sofie lub przy stole. Ktoś, kto wynajmuje taki apartament nie jada na stojąco w kuchni. Po kolacji jeszcze deser, potem kawa. Może poklepał się po brzuchu. Odniósł naczynia do kuchni, wstawił do zlewu. Widać, że przywykło samodzielnego życia. Posprzątał po sobie. Nie lubi widoku brudnych naczyń.- Przyjrzała się sztućcom, równo ułożonym obok talerza. Miseczka, kubek, na samej górze spodeczek. Mała piramidka. – Zdaje się, że mieszka sam. Może nawet nie ma domowego androida. Nie mieszka w hotelach, przynajmniej nie cały czas. Kiedy masz do dyspozycji pokojówki, nie sprzątasz po sobie talerzy.

Peabody kiwnęła głowa.

– Wczoraj coś zauważyłam- rzekła. Zapomniałam wczoraj o tym powiedzieć.

– Co takiego?

– W eleganckich hotelach zawsze czekają na gości takie różne drobiazgi. Miniaturowe mydełka, szampony, płyny do kąpieli. Zabrał je.- Asystentka uśmiechnęla się, widząc zaskoczenie na twarzy Eve. – Wiele osób tak robi, ale większość z nich nie zatrzymuje się w hotelu tylko po to, by kogoś zabić.

– Świetne spostrzeżenie. Jest oszczędny albo lubi pamiątki. A ręcznik, szlafroki, jednorazowe pantofle, które zostawiają na noc obok łóżka?

– To w hotelach dają pantofle? Nigdy w takim nie byłam… Ale szlafroki zostały- dokończyła Peabody, zanim przełożona zdążyła ją przywołać do porządku.- Dwa. Szafie, w łazience. Nieużywane. Nie wiem ile ręczników dostaje się w takim miejscu ale, te, które wiszą w łazience, wystarczyłyby dla sześcioosobowej rodziny. Z nich też nikt nie korzystał.

– Użył ręcznika, wcześniej, przed zmianą. Może wziął prysznic po podróży? – mówiła Eve, kierując się w stronę sypialni. – To grzeczny chłopiec, odnosi talerze do zlewu i na pewno myje ręce, kiedy się wysiusia. Przecież przez ponad 5 godzin nie mógł się powstrzymywać.

Zatrzymała się przy sypialnianej łazience, mniejszej wersji tej głównej. Zerknęła na półkę z błękitnego szkła, śnieżnobiałe ręczniki i lśniący sedes, dyskretnie ukryty za szklanymi drzwiczkami.

– Stąd też wszystko zabrał.

– O, tego nie zauważyłam, Sprzątnął cały apartament.

– Po co wydawać pieniądze na mydła i szampony, kiedy tu są za darmo? I to najwyższej jakości.- Eve jeszcze raz rozejrzała się po sypialni, po czym przeszła do łazienki. Pomieszczenie było duże i przestronne. Wanna wielkości małego basenu, osobny prysznic z sześcioma rodzajami natrysku o regulowanej wysokości, suszarka. Kiedyś przez pewien czas mieszkała w jednym z hoteli Roarke’a i wiedziała, że na długiej półce musiała stać cała bateria ekskluzywnych kosmetyków. Tymczasem w apartamencie nie zostało po nich śladu.

Marszcząc czoło podeszła do mosiężnego wieszaka, na którym wisiały 3 grube ręczniki z monogramami.

– Korzystał z tego. Daj torebkę.

– Skąd pani wie że z tego?

– Monogram nie jest na środku, tak jak pozostałe. Używał go. Umył się po tym jak z nią skończył, wytarł dłonie a ponieważ to porządny facet, odwiesił ręcznik na miejsce. Musiała wejść prosto do łazienki, wziąć brudne ręczniki, a powiesić świeże. W tym czasie on się przyglądał, gdzieś tu na nią czekał, przymierzał się. Może w szafie. Dziewczyna bierze brudne ręczniki,, wychodzi, prawdopodobnie rzuca je na podłogę. Podchodzi do łóżka, zaczyna je poprawiać, przygotowuje pościel dla gości. Wtedy on na nią skacze. Wyrywa jej biper, zanim zdążyła nacisnąć guzik alarmu, wyrzuca, tam gdzie go znalazłyśmy.

Reszta rozegrała się na łóżku, pomyślała Eve.

– Nie dał jej najmniejszej szansy. Nie mogła uciec. Nigdzie nie było śladów walki. I tak niewiele by wskórała sama przeciwko takiemu wielkiemu człowiekowi. Pościel się trochę zabrudziła i wymięła, to wszystko. Reszta nietknięta. Dopadł ją tu, w tym miejscu. Przy muzyce.

– To jest najpotworniejsze- mruknęła Peabody. – Cała ta historia przeraża ale najstraszniejsze jest to, że włączył sobie muzykę.

– Kiedy jest już po wszystkim, sprawdza czas. No nieźle, całkiem szybko się uwinąłem. Sukinsyn myje ręce, może się krzywi bo trochę go podrapała, zmienia ubranie, pakuje się, do walizki chowa hotelowe kosmetyki. Potem zbiera z podłogi ręczniki, które tam zostawiła, wynosi apartamentu, wrzuca do jej wózka. Oczywiście nie zamierza zmieniać pościeli, ale po co zostawiać większy bałagan niż to konieczne.

– Wyrachowany bydlak.

– Zgadza się. To łatwa robota. Od czasu do czasu trafia się luksusowy hotel, wszystko zajmuje tylko kilka godzin, a przy tym jesz dobry posiłek, zgarniasz zapas świetnych kosmetyków i niezłą sumkę. Wyobrażam go sobie Peabody, ale nie wyobrażam sobie, kto i dlaczego mu to zlecił.

Eve zamyśliła się. Przed jej oczami pojawiła się Darlene French. Nagle usłyszała odgłos otwieranych drzwi wejściowych. Jedną ręką automatycznie dotknęła broni, drugą dała znak Peabody, by ta odsunęła się pod ścianę. W ułamku sekundy bezszelestnie przemknęła na korytarz. Gotowa do strzału wychyliła się zza rogu.

– Jasna cholera, Roarke! Niech cię wszyscy diabli!- Z niezadowoleniem schowała broń do kabury.- Co ty tu robisz?- zapytała, kiedy zamknął drzwi.

– Szukam ciebie.

– Pokój jest zapieczętowany. To miejsce przestępstwa. Opieczętowane!

Wiedziała, że jej mąż, mający do dyspozycji tylko spryt, szybciej odkodował blokadę, niż ona za pomocą karty dostępu.

– I dlatego kiedy dowiedziałem się, że jesteś na miejscu, od razu domyśliłem się gdzie cię szukać. Witaj Peabody.

– Czego chcesz? – warknęła Eve, nim jej podwładna zdążyła odpowiedzieć na powitanie. – Nie widzisz,że jestem zajęta.

– tak oczywiście wiedziałem o tym. Pomyślałem, ‘że będziesz chciała porozmawiać ztymi osobami, o których wczoraj wspominałaś. Barry Collins jest w domu, ale możesz przesłuchać jego przełożonego. Jest też Sheila Walker, pokojówka, serdeczna przyjaciółka ofiary. Przyszła uprzątnąć szafkę Darlene i oddać jej rzeczy rodzinie.

– Nie wolno jej niczego.

– Tak też jej powiedziałem. Dopiero po tym jak ty to przejrzysz. Poprosiłem żeby zaczekała, bo chcesz z nią porozmawiać.

W Eve jeszcze wrzało, ale w końcu opanowała złość.

– Ile razy mam ci powtarzać że nie potrzebuję twojej pomocy w ustalaniu kolejności przesłuchań.

– Tak, coś o tym wspomniałaś – zgodził się z tak rozbrajającą uprzejmością, że nie wiedziała czy ma dalej na niego warczeć, czy się roześmiać.

– Zaoszczędziłeś mi trochę czasu, więc dziękuję. Powtarzam jeszcze raz, że nie potrzebuję tu ani ciebie, ani nikogo innego dopóki nie skończę.

– Rozumiem, później jeśli będziesz chciała złapiesz mnie przez łącze 0-0-1.

Dobra, nie mamy tu nic więcej do roboty. Porozmawiam z Sheilą Walker.

– Przygotowałem dla ciebie biuro na piętrze konferencyjnym.

– Nie. Pozwól że spotkam się z nimi na ich terenie. Będzie mniej oficjalnie, swobodniej się poczują.

– Skoro tak uważasz. Czeka na ciebie w pomieszczeniu służbowym. Zaprowadzę cię.

– Właściwie możesz mi towarzyszyć- powiedziała Eve, wychodząc z apartamentu przed mężem.- Twoja obecność da jej poczucie bezpieczeństwa.


Eve od razu zorientowała się, że miała rację. Sheila była szczupłą, wysoką dziewczyną o ładnych dużych oczach. Podczas rozmowy co chwilę zerkała w stronę Roarke’a, szukając u niego pocieszenia, wskazówek, potwierdzenia, że postępuje słusznie.

Chocz wysiłkiem powstrzymywała się do płaczu i mówiła z pięknym, śpiewnym akcentem, Eve czuła narastający ból głowy.

– T była taka słodka, miła dziewczyna. Nigdy nie powiedziała na nikogo złego słowa. Zawsze pogodna i uśmiechnięta. Prawie wszyscy goście, którzy rozmawiali z nią, jak sprzątała dawali jej duże napiwki. Bo poprawiała im nastrój. Już nigdy więcej jej nie zobaczę.

– Sheila, wiem że ci ciężko. Straciłaś przyjaciółkę. Spróbuj sobie przypomnieć, czy może ostatnio coś ją zaniepokoiło? Czymś się martwiła?

– O nie, była zadowolona z życia. Za dwa dni miałyśmy mieć wolne. Chciałyśmy pójść na zakupy, po buty. Uwielbiała kupować nowe buty. Tuż przed rozpoczęciem ostatniej zmiany umówiłyśmy się, że wcześnie wstaniemy, żeby zdążyć na pokaz makijażu w centrum urody w Sky Mall. – Jej ładna, egzotyczna twarz wykrzywiła się- Och, panie Roarke.

Kiedy dziewczyna nie mogła już dłużej powstrzymywać łkania, wziął jej dłoń.

Eve rozmawiała z nią jeszcze pół godziny. Z urywków informacji złożyła obraz beztroskiej, wesołej dziewczyny, która lubiła chodzić na zakupy, tańczyć i pierwszy raz poważnie się zakochała. Codziennie rano, po pracy, jadła ze swoim chłopakiem śniadanie w pokoju służbowym. W dzień wypłaty pozwalali sobie na posiłek w restauracji, kilka przecznic od hotelu. Po śniadaniu chłopak zawsze odprowadzał ją na przystanek i czekał aż odjedzie. Zawsze machał jej na pożegnanie. Ostatnio zaczęli coś wspominać o wspólnym mieszkaniu. Zastanawiali się, czy jesienią nie wynająć czegoś razem.

Darlene nie wspomniała swojej najlepszej przyjaciółce, za jaką uważała się Sheila, o niczym niezwykłym czy niepokojącym. Tamtego wieczoru jak zwykle z uśmiechem zabrała swój wózek i ruszyła do pracy.


Szef obsługi hotelowej przedstawił Barry’ego w równie pozytywnym świetle. Młody, pogodny, chętny do pracy, zapatrzony w ciemnowłosa pokojówkę imieniem Darlene. Ledwie miesiąc wcześniej dostał podwyżkę. Przeznaczył ją na zakup złotego łańcuszka z serduszkiem dla swojej dziewczyny, by uczcić 6 miesięcy ich znajomości.

Eve przypomniała sobie, że dziewczyna miała na sobie takie świecidełko. Bawiła się nim przed wejściem do apartamentu 4602.

– Peabody, mam kobiece pytanie- powiedziała, kiedy razem z podwładną i Roarkiem przechodzili przez hotelowy hol.

– Postaram się odpowiedzieć, jestem w końcu kobietą.

– Zgadza się. Gdybyś się pokłóciła ze swoim chłopakiem albo nie była pewna czy chcesz z nim być, nosiłabyś prezent od niego?

– Absolutnie nie. Jeśli to poważna kłótnia, rzucam facetowi prezent w twarz, a jeśli mam wątpliwości, ronię kilka łez, a prezent chowam do szuflady i czekam aż sytuacja się wyklaruje na tyle, by z nim zerwać. W przypadku drobnego nieporozumienia chowam prezent na jakiś czas. Kobieta nosi tego typu podarunki tylko wtedy, a przynajmniej w widocznym miejscu, gdy chce pokazać jemu i całemu światu, że to właśnie on jest jej mężczyzną.

– Jak ty się możesz w tym wszystkim połapać? To takie zawiłe. Ale tez tak pomyślałam. Co jest?- Złapała rękę Roarke’a, kiedy ten próbował wyjąć jej spod koszuli łańcuszek, na którym wisiała maleńka brylantowa łezka, prezent od niego.

– Tylko sprawdzam. Najwyraźniej ciągle jestem twoim facetem.

– To miejsce nie jest zbyt widoczne.- zauważyła z zadowoleniem.

– Mnie wystarczy.

Widząc błysk w jego oczach, Eve rzuciła mu groźne spojrzenie.

– Tylko spróbuj mnie pocałować, a oberwiesz. Peabody, idziemy pogadać z Barrym- zarządziła, chowając wisiorek pod koszulę.- A ty się uspokój.- Puknęła palcem w klatkę piersiowa Roarke’a.- Później muszę spotkać się z kimś z mediów.

– Będę do dyspozycji. Wiesz jak to lubię.- Uśmiech powoli zniknął z jego twarzy. Zmrużył oczy, gdy usłyszał, że ktoś nuci łagodnym głosem irlandzką balladę. Zanim zdążył się odwrócić, poczuł, że na jego szyi zaciskają sieczyjeś dłonie. Chciał je powstrzymać, już był gotowy na kontrę, gdy nagle usłyszał śmiech, który w jednej sekundzie przeniósł go na ulice Dublina.

Oparł się plecami o ścianę. Patrzył w roześmiane oczy martwego człowieka.

– Nie jesteś taki szybki jak dawniej, co, stary?

– Możliwe. – Eve w ułamku sekundy przystawiła pistolet do głowy mężczyzny. – Wystarczy, że ja jestem szybka. Do tyłu, palancie, bo zaraz będziesz trupem.

– Za późno- mruknął Roarke. – On już jest trupem. Micku Connely, dlaczego do cholery nie jesteś w piekle i nie trzymasz tam dla mnie miejsca?

Beztrosko ignorując laser wymierzony w skroń, Mick zarechotał.

– Coś ty, niełatwo zabić samego diabla. No chyba, że on sam tego chce. Cholerny łajdaku, nieźle się trzymasz!

Eve, kompletnie zbita z tropu, nie wiedziała, co o tym sądzić. Obaj mężczyźni uśmiechali się od ucha do ucha jak idioci.

– Spokojnie kochanie. – Roarke delikatnie chwycił sztywną rękę, w której Eve trzymała pistolet, i powoli ją opuścił. – Ten paskudny skurczybyk to coś w rodzaju starego przyjaciela.

– Otóż to. Nająłeś sobie kobietę do ochrony! To do ciebie podobne.

– To glina. – Roarke uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Matko Boska!- Krztusząc się, Mick cofnąl się o krok i poklepał Roarke’a przyjaźnie po policzku. – Nigdy nie kumplowałeś się z glinami.

– Z tą się kumpluję. To moja żona.

Mick otworzył szeroko oczy i złapał się za serce.

– Nie musi mnie zabijać, jestem w takim szoku, że zaraz sam padnę trupem. Coś niecoś słyszałem… cóż, po świecie krążą różne plotki o Roarke’u, ale w to nie wierzyłem.

Kiedy Eve zabezpieczała broń, by schować ją do kabury, mężczyzna pochylił się i zanim zdążyła zaprotestować, pocałował ją w rękę.

– Jestem niezmiernie rad że panią spotykam. Nazywam się Michael Connely, dla przyjaciół Mick. Pani mąż i ja razem się wychowywaliśmy. Dawno, dawno temu byliśmy niegrzecznymi chłopcami.

_ Dallas. Porucznik Dallas. – Złagodniała, widząc przyjazny błysk w jego zielonych, niczym wiosenna trawa oczach. – Eve.

– Proszę wybaczyć, że tak… wylewnie przywitałem starego druha, ale nie mogłem pohamować radości.

– Cóż, to jego szyja. Muszę wracać do pracy. – Wyciągnęła rękę, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że woli by ją uścisnął, niż całował po kostkach.

– Miło cię poznać, Mick.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

– Z pewnością. Na razie- rzuciła na pożegnanie do Roarke’a, po czym kiwnęła na obserwującą całe zamieszanie Peabody i obie ruszyły do wyjścia.

Mick przyglądał się odchodzącym kobietom.

– Nie ma do mnie zaufania, prawda przyjacielu? Bo i dlaczego miała by mieć? Cieszę się, że cię widzę, Roarke.

– Skąd się wziąłeś w Nowym Jorku? Co robisz w moim hotelu?

– Interesy. Zawsze interesy. Właściwie to chciałem się z tobą w tej sprawie spotkać. – Mrugnął znacząco. – Znajdziesz trochę czasu dla starego kumpla?

Загрузка...