17

Kręciło mi się w głowie, kiedy wracałem do domu, i jeszcze przez wiele następnych dni. Czułem się odurzony, pijany, upojony przeczuciem nieskończonych możliwości i bezgranicznych przestrzeni. Jak gdybym miał właśnie odkryć jakieś niesamowite źródło energii, ku któremu nieświadomie zmierzałem przez całe życie.

Tym źródłem energii był wizjonerski dar Carvajala.

Udałem się do niego podejrzewając, że jest tym, kim jest, i Carvajal potwierdził moje podejrzenia; ale zrobił także coś więcej. Kiedy skończyliśmy wzajemne testowanie i zabawę, opowiedział mi historię swego życia tak ochoczo, jak gdyby usiłował zwabić mnie w jakiś wspólny związek, oparty na zdolnościach przewidywania, które tak nierówno dzieliliśmy. Był to w końcu człowiek, który żył od dziesięcioleci bez przyjaciół, w celibacie, ukradkiem, potajemnie, jak jakiś odludek po cichu gromadzący grube miliony. Postanowił odszukać mnie w biurze Lombroso, zastawił na mnie pułapkę w postaci trzech dręczących wskazówek, usidlił mnie i wciągnął do swojej nory, odpowiadał chętnie na pytania i wyraził nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Czego Carvajal ode mnie chciał? Jaką wyznaczył mi rolę? Przyjaciela? Zachwyconego widza? Wspólnika? Apostoła?

Spadkobiercy?

Narzucały mi się wszystkie te możliwości. Oszołomił mnie niepohamowany napływ rozmaitych rozstrzygnięć. Nie było jednak wykluczone, że myliłem się całkowicie i że Carvajal nie przeznaczył dla mnie żadnej roli. Role tworzą dramatopisarze, Carvajal był zaś aktorem, a nie dramaturgiem. Wypowiadał tylko swoje kwestie i postępował zgodnie ze scenariuszem. Mogłem być dla niego jedynie nową postacią, wstępującą na scenę zaledwie po to, żeby zająć go rozmową, postacią zjawiającą się z nie znanych mu i nieistotnych przyczyn, które jeśli w ogóle istniały, liczyły się wyłącznie dla niewidzialnego i być może nierealnego autora wielkiego dramatu wszechświata.

Ta strona osobowości Carvajala niepokoiła mnie najbardziej, podobnie jak zawsze niepokoili mnie alkoholicy. Pijak — albo palacz haszyszu, kokainista, wszystko jedno kto — jest w najbardziej dosłownym sensie osobą nie będącą przy zdrowych zmysłach. Jego słów i działań nie należy brać poważnie. Mówi, że cię kocha, że cię nienawidzi, że podziwia twoją pracę, szanuje twoją prawość lub podziela twoje poglądy — ale nigdy nie będziesz wiedział, jak dalece jest szczery, ponieważ słowa podsunął mu alkohol albo haszysz. Proponuje ci interes, ale nie wiadomo, co będzie pamiętał, kiedy wytrzeźwieje. A zatem transakcja zawarta z takim człowiekiem, kiedy pozostaje on pod wpływem narkotyku, jest w zasadzie pusta i nierzeczywista. Należę do uporządkowanych wewnętrznie realistów i kiedy wchodzę z kimś w układy, zależy mi na wzajemnym porozumieniu. Niestety, nie jest ono możliwe wtedy, gdy ja jestem poważny i szczery, a on wygaduje, co tylko wpadnie mu do odurzonej chemikaliami głowy.

Miałem wiele wątpliwości co do Carvajala. Jego słowa wcale nie musiały być koszerne. Wcale nie musiały być sensowne. Wbrew temu, co myślałem, nie działał z pobudek racjonalnych, jak interes własny albo powszechny dobrobyt. Wszystko wydawało mu się nieistotne, łącznie z własnym ocaleniem. Jego postępowanie wymykało się stochastyce i zdrowemu rozsądkowi: był nieprzewidywalny, ponieważ nie działał według czytelnych reguł, ograniczając się do scenariusza, świętego i niezmiennego scenariusza, który objawiał mu się w wybuchach nielogicznego i nieuporządkowanego wizjonerstwa. „Czynię to, co widzę, że czynię” — powiedział. Nie pytając nigdy, dlaczego. Doskonale. Widzi siebie rozdającego pieniądze ubogim, więc rozdaje pieniądze ubogim. Widzi siebie przejeżdżającego most Waszyngtona na hulajnodze, więc przejeżdża most na hulajnodze. Widzi siebie dolewającego H2SO4 do szklanki jakiegoś gościa, więc bez wahania dolewa do niej kwasu. Odpowiada na pytania udzielając ustalonych z góry odpowiedzi, bez względu na to, czy mają one sens, czy nie. I tak dalej, i tak dalej. Poddawszy się całkowicie dyktatowi objawionej mu przyszłości, nie widzi potrzeby badania motywów i konsekwencji swego postępowania. W gruncie rzeczy jest gorszy od alkoholika. Pijak zachowuje przynajmniej w głębi duszy resztkę przytłumionej, ale czynnej, racjonalnej świadomości.

Prawdziwy paradoks. Z punktu widzenia Carvajala każdym jego czynem kierowały sztywne, deterministyczne reguły; ale z punktu widzenia otaczających go ludzi jego zachowanie było nieodpowiedzialnie przypadkowe, niczym zachowanie pierwszego lepszego szaleńca. (Albo głęboko oddanego sprawie wyznawcy Transgresji, wierzącego w fatalistyczne przemiany.) W swoich własnych oczach Carvajal był posłuszny nadrzędnej niezmienności strumienia zdarzeń; patrząc z boku można by jednak sądzić, że zachowuje się kapryśnie jak wiatr. Postępując zgodnie z tym, co widział, wywoływał także niewygodne pytania typu — „co było pierwsze, jajko czy kura?” — a dotyczące fundamentalnych motywów jego działania. Czy takie motywy w ogóle istniały? Czy też może jego wizje były samorodnymi proroctwami, całkowicie bezprzyczynowymi, pozbawionymi uzasadnienia i logiki? Widzi siebie przejeżdżającego most na hulajnodze w święto Czwartego Lipca, a zatem kiedy nadchodzi Czwarty Lipca, Carvajal przejeżdża most jedynie z tego powodu, że widział tę scenę już przedtem. Jaki cel miałoby pokonanie mostu poza zgrabnym zamknięciem wizjonerskiego obiegu? Sprawa hulajnogi była samorodna i bezcelowa. Jak można było nawiązać jakieś stosunki z takim człowiekiem? Był dżokerem w nurcie czasu.

Może oceniałem go jednak zbyt surowo. Może istniały jakieś związki, których nie udało mi się dostrzec. Niewykluczone, że Carvajal naprawdę się mną interesował, że rzeczywiście wyznaczył mi jakąś użyteczną rolę w swoim samotnym życiu. Chciał być mi przewodnikiem, namiastką ojca, chciał przez tych kilka miesięcy, które mu jeszcze zostały, nasycić mnie swoją wiedzą.

Tak czy inaczej, ja miałem dla niego użyteczną role. Chciałem go wykorzystać, by pomógł mi uczynić Paula Quinna prezydentem.

Fakt, że Carvajal nie mógł zobaczyć przyszłorocznej elekcji, był okolicznością nie sprzyjającą, choć nie tak bardzo istotną. Wydarzenia równie poważne jak wybory prezydenckie posiadają głębokie korzenie; decyzje podjęte obecnie, rzutować będą na zmiany i zakręty polityki całe lata naprzód. Carvajal prawdopodobnie posiadał już wystarczającą ilość danych dotyczących przyszłorocznych zdarzeń, by umożliwić Quinnowi zbudowanie sojuszy, które z łatwością przyniosłyby mu nominację w roku 2004. Moja obsesja była tak potężna, że zapragnąłem sterować Carvajalem z korzyścią dla Quinna. Przebiegłymi pytaniami i odpowiedziami mógłbym wycisnąć z tego człowieczka wszystkie istotne dla nas informacje.

Загрузка...