28

Podporządkowawszy się nowej władzy, konferowałem z Carvajalem codziennie, czasami nawet kilka razy dziennie, podając mu, zazwyczaj przez telefon, ostatnie zakulisowe informacje polityczne — strategie, projekcje danych i wszystko to, co mogło mieć odległy nawet związek z wprowadzeniem Paula Quinna do Białego Domu. Upychałem owe wiadomości w głowie Carvajala ze względu na efekt peryskopowy: Carvajal nie widział tego, czego w jakiś sposób nie chwytała jego świadomość, a tego, czego nie widział, nie mógł mi przekazać. Właściwie więc telefonowałem sam do siebie, za pośrednictwem Carvajala, po informacje z przyszłości. Bieżące dane były oczywiście bezwartościowe, ponieważ teraźniejszy j a już je przecież znałem; ale to, co powiem mu za miesiąc, mogło okazać się dla mnie ważne dziś, a skoro informacje musiały w jakimś punkcie przeniknąć do wewnątrz systemu, więc otworzyłem im wejście właśnie tutaj, karmiąc Carvajala danymi, które widział wiele miesięcy czy nawet lat temu. W ciągu pozostałego mu jeszcze roku życia Carvajal stał się kopalnią wiadomości na temat przyszłych wydarzeń politycznych. (W zasadzie był nią już wcześniej, ale teraz musiałem iść za ciosem i upewnić się, że otrzyma właściwe informacje, choć obaj wiedzieliśmy, że je otrzyma. Wiążą się z tym wszystkim rozmaite immanentne paradoksy, ale wolałbym nie poświęcać im tutaj zbyt wiele uwagi.)

I tak dzień po dniu Carvajal zwracał mi dane, dotyczące głównie dalekosiężnych losów Quinna. Uzyskane informacje przekazywałem zazwyczaj Haigowi Mardikianowi, chociaż niektóre z nich stawały się domeną George’a Missakiana (kontakty ze środkami masowego przekazu), dane związane z kwestiami finansowymi dostawał Lombroso, a pewne inne sprawy referowałem Quinnowi osobiście. Moje notatki, sporządzane na podstawie wizji Carvajala, wyglądały po tygodniu mniej więcej tak:


Zaprosić komisarza rozw. społ. Spreckelsa na lunch. Wspomnieć o możliw. objęcia urz. sędziego.

Iść na ślub, syna sen. Wilkoma z Mass.

Powiadomić poufnie Con Ed., że nie ma nadziei na zgodę na wybudow. w okol. Flatbush elektrowni termojądrowej.

Brat gubem. — wprowadzić go do władz Trzech Dzielnic. Kwestię nepotyzmu podważyć z góry dowcipami na konf. pras.

Wezwać spik. Zgromadzenia Feinberga i delikatnie go przycisnąć w sprawie ponownej ustawy o połącz, kapsuł pomiędzy NY, Mass. i Conn.

Uporządkować dokumenty: biblioteki, narkotyki, międzystanowa migracja ludności.

Zwiedzić skansen historyczny w okręgu Garment z nowym konsulem generalnym Izraela. Zaprosić także: Leibmana, Berkowitza, pannę Weisbard, rabbiego Dubina i chirurga O’Neilla.


Czasami rozumiałem, dlaczego moje przyszłe j a zalecało Quinnowi dany kierunek działań, lecz niekiedy bywałem nim całkowicie zaskoczony. (Dlaczego na przykład kazałem mu odrzucić zupełnie niewinną propozycje Rady Miejskiej, dotyczącą ponownego otwarcia objętej zakazem parkowania strefy na południe od Canal Street? W jaki sposób miało mu to dopomóc w osiągnięciu stanowiska prezydenta?) Carvajal nie zaoferował żadnej pomocy. Przekazywał nam po prostu wskazówki, które otrzymywał ode mnie osiem czy dziewięć miesięcy w przyszłości. Carvajal musiał umrzeć, nim owe informacje objawią swoje ostateczne implikacje, nie miał wiec pojęcia, jakie mogą powstać za ich sprawą skutki, a ponadto absolutnie go to nie obchodziło. Przekazywał mi wszystko z obcesową obojętnością. Nie wolno mi było zastanawiać się, dlaczego. Postępuj według scenariusza, Lew, postępuj według scenariusza.

Postępowałem według scenariusza.

Moje zastępcze ambicje polityczne zaczynały przybierać charakter boskiej misji: za pomocą daru Carvajala i charyzmy Quinna zdołam przekształcić świat w Lepsze Miejsce o nieokreślonej, idealnej naturze. Czułem, że trzymam w garści pulsujące przewody władzy. Kiedyś uważałem prezydenturę Quinna za cel warty osiągnięcia sam w sobie, teraz zaś stałem się niemal wyznawcą Utopii; planowałem świat, kierowany moją zdolnością widzenia. Manipulacje, układ motywacji i machinacje polityczne traktowałem jako rodzaj służby, prowadzącej do wyższego celu, ku któremu — jak mi się wówczas wydawało — zmierzałem.

Dzień w dzień przekazywałem strumień notatek Quinnowi i jego sługom. Mardikian i burmistrz przypuszczali, że dostarczane przeze mnie wiadomości są rezultatem moich własnych prognoz, produktem moich ankieterów, komputerów i słodkich, przebiegłych szarych komórek. Ponieważ wyniki mych stochastycznych prognoz były od lat niezmiennie znakomite, robili tak, jak im kazałem. Ze ślepym posłuszeństwem. Od czasu do czasu Quinn śmiał się i mówił: „O rany, moim zdaniem, nie ma to żadnego sensu”, a ja odpowiadałem „Zobaczysz, że ma”, i Quinn godził się na wszystko. Lombroso jednak zdawał sobie sprawę, że większość informacji pochodzi w istocie od Carvajala. Nie wspomniał mi jednak o tym ani słowem; o ile wiem, nie rozmawiał również z Quinnem ani z Mardikianem.

Otrzymywałem także od Carvajala polecenia bardziej osobiste.

— Pora, żebyś obciął włosy — oznajmił na początku września.

— Na krótko?

— Na łyso.

— Chcesz, żebym ogolił sobie czaszkę?

— Właśnie.

— Nie — odpowiedziałem. — To głupia moda. Nie znoszę jej.

— Nieważne. Od września byłeś łysy. Zrób to jutro, Lew.

— Nigdy w życiu nie obciąłbym się na pałę — zaoponowałem. — To całkowicie niezgodne z moimi…

— Tak jednak zrobiłeś — powiedział po prostu Carvajal. — Jak możesz się sprzeciwiać?

Nie było sensu się kłócić. Carvajal widział mnie łysego: musiałem iść zatem do fryzjera i obciąć się na zero. Żadnych pytań, powiedział mi kapitan, gdy wstępowałem na pokład: postępuj wyłącznie według scenariusza, chłopcze.

Oddałem się zatem w ręce fryzjera. Wyglądałem jak przerośnięty Erich von Stroheim[43], tylko bez monokla i sztywnego kołnierzyka.

— Wspaniale! — zawołała Sundara. — Przepięknie! Delikatnie pogładziła mnie po szczeciniastej czaszce. Po raz pierwszy od dwóch czy trzech miesięcy przepłynął między nami jakiś prąd. Moja nowa fryzura niezmiernie jej się podobała, uwielbiała ją po prostu. Oczywiście: obciąć się w ten sposób było szaleńczym, Transgresyjnym postępkiem. Był to dla niej znak, że być może będą jeszcze ze mnie ludzie. Otrzymałem także inne polecenia.

— Jedź na weekend do Caracas — powiedział Carvajal. — Wynajmij łódź rybacką. Złapiesz rybę piłę.

— Po co?

— Zrób to — powiedział nieubłaganie.

— Nie widzę żadnego powodu, żeby jechać do…

— Proszę cię, Lew. Jesteś nieznośny.

— Mógłbyś mi to przynajmniej wyjaśnić?

— Nie ma żadnego wyjaśnienia. Musisz jechać do Caracas.

Było to absurdalne, ale pojechałem do Caracas. Wypiłem o kilka margaritas za dużo z paroma nowojorskimi adwokatami, którzy nie wiedzieli, że jestem prawą ręką Quinna, i narzekali na niego dosyć hałaśliwie, opowiadając w kółko o dobrych, starych czasach, gdy Gottfried trzymał motłoch żelazną ręką. Fascynujące. Wynająłem łódź i rzeczywiście złowiłem rybę piłę, niemal łamiąc przy okazji obie ręce w nadgarstkach. Za potworne pieniądze kazałem potem wypchać to cholerne bydlę. Przyszło mi do głowy, że Carvajal i Sundara zmówili się, żeby mnie doprowadzić do szaleństwa lub wpędzić w ramiona najbliższego cenzora Wyznania. (Czy to zresztą nie to samo?) Nie — niemożliwe. Najprawdopodobniej Carvajal udzielił mi po prostu błyskawicznego kursu postępowania według scenariusza. Przyjmuj wszystkie rozkazy, jakie wydaje ci Jutro i nie zadawaj nigdy żadnych pytań.

Przyjmowałem rozkazy.

Zapuściłem brodę. Kupiłem sobie nowe, modne ciuchy. Na Times Square poderwałem pewną markotną szesnastolatkę o krowich piersiach, spoiłem ją koktajlami z rumem na najwyższym piętrze hotelu Hyatt Regency, wynająłem na dwie godziny pokój i spółkowałem z nią ponuro. Spędziłem trzy dni w Columbia Medical Center na badaniach sonopunkturowych jako ochotnik, a kiedy stamtąd wyszedłem, wibrowały mi wszystkie kości. Udałem się do swojej rejonowej kolektury gier liczbowych, postawiłem tysiąc dolarów na 666 i wszystko straciłem, bo tego dnia wygrał numer 667. Po tej historii gorzko poskarżyłem się Carvajalowi.

— Nie przeszkadzają mi rozmaite szaleństwa, ale to zaczyna być kosztowne. Nie mógłbyś mi przynajmniej podać właściwej liczby?

Uśmiechnął się krzywo i powiedział, że przecież podał mi właściwą liczbę. Przypuszczam, że miałem przegrać. Była to chyba część mojego szkolenia. Masochizm egzystencjalny: hazard i zen. W porządku. Nie zadawaj żadnych pytań. Tydzień później Carvajal kazał mi postawić kolejny tysiąc na 333 i wówczas wygrałem nawet niemałą sumę.

Trafiały mi się więc niekiedy odszkodowania.

Postępuj według scenariusza, chłopcze. Nie zadawaj żadnych pytań.

Ubierałem się dziwacznie. Regularnie skrobałem sobie czaszkę. Musiałem cierpieć, ponieważ swędziała mnie broda, ale po jakimś czasie przestałem zwracać na to uwagę. Wysyłałem burmistrza na obiady i kolacje w dziwnym towarzystwie potencjalnie wpływowych polityków. Postępowałem według scenariusza, tak mi dopomóż Bóg.

Na początku października Carvajal powiedział:

— A teraz powinieneś wystąpić o rozwód.

Загрузка...