ROZDZIAŁ 11. Cień pod wodą

Pete płynął za falującymi przed nim płetwami Jupitera, przez świetliście przejrzystą wodę. Chłopcy byli doświadczonymi nurkami. Posuwali się naprzód bez zbytecznych ruchów, jedynie dzięki pracy stóp. Pete obserwował ciemne cienie skał, podczas gdy Jupe koncentrował się na utrzymaniu właściwego kierunku, zgodnie z kompasem na przegubie dłoni. Ryby śmigały wokół nich. Duża płastuga, niewidoczna na tle skalistego dna, oderwała się nagle od skały i wystraszyła Pete'a, po czym odpłynęła majestatycznie.

Po paru minutach Jupiter zatrzymał się i zwrócił twarzą do Pete'a. Wskazał na swój chronometr, a potem w stronę brzegu. Pete skinął głową. Czas skierować się do jaskini El Diablo.

Jupiter nadal prowadził. Bliżej brzegu woda była zamulona i z dna sterczało więcej głazów. Pete płynął więc bliżej trzepoczących przed nim płetw Jupe'a. Tak blisko, że wpadł na plecy kolegi, gdy ten się nagle zatrzymał. Zaklął zirytowany, ale złość szybko mu przeszła, gdy zobaczył, że Jupiter naglącym gestem wskazuje na coś po lewej stronie. Obrócił głowę.

Ciemny kształt przesuwał się wolno w wodzie, w odległości nie większej niż dziesięć metrów od nich. Był gruby i długi jak wielkie cygaro – sylwetka rekina lub nawet groźnego delfina szablogrzbieta.

Serce Pete'a waliło jak młotem. Ale chłopcy odebrali staranny trening, jak zachować się w takiej sytuacji. Natychmiast obaj zareagowali zgodnie z instrukcją. Wykonując jak najmniej ruchów, które mogłyby przyciągnąć uwagę rekina, opadli na dno. Na wszelki wypadek wyciągnęli zza pasów noże i dryfowali wolno w stronę bezpiecznej osłony skał.

Pete uważnie obserwował ciemny kształt. Doszedł do wniosku, że porusza się zbyt spokojnie, zbyt uparcie w linii prostej i zbyt jest długi jak na rekina. Z drugiej strony był za mały i za powolny jak na delfina szablogrzbieta.

Jupiter dotknął ramienia Pete'a i zrobił znak imitujący rekina. Pete potrząsnął głową. Przez chwilę jeszcze obserwowali dziwny kształt, odpływający niespiesznie w morze. Oddalili się wolno od dna i popłynęli dalej. Wreszcie rozkołysanie fal wskazało im, że są blisko skalnej ściany Diabelskiej Góry. Wynurzyli się ostrożnie. Znajdowali się w niewielkiej odległości od otworu tunelu wiodącego do jaskini.

– Co to było? – zapytał Jupiter, gdy tylko usunął ustnik.

– Nie wiem – odpowiedział Pete nerwowo. – Jestem zupełnie pewien, że to nie był ani rekin, ani delfin. Może powinniśmy wrócić, Jupe, i zawiadomić szeryfa.

– Jak przyjdzie tu z całym oddziałem, niczego nie znajdzie. Cokolwiek to było, odpłynęło, no nie? Jestem pewien, że ma to jakieś proste wyjaśnienie, poza tym jest już daleko.

– Czy ja wiem… – Pete wahał się.

– Teraz, kiedy tak daleko zaszliśmy, byłoby głupotą zawrócić – powiedział Jupiter zdecydowanie. Nie cierpiał gdy coś krzyżowało plany, zwłaszcza kiedy był na tropie. – Chodź, Pete. Wchodzę do jaskini. Trzymaj linę, póki nie znajdę się w środku.

Jupiter zniknął pod wodą. Słońce już zachodziło. Pete czekał w zapadającym zmierzchu. Gdy poczuł dwukrotne szarpnięcie liny, włożył ustnik i wpłynął do pasażu.

Lekka fala kołysała wodę. Pete płynął oświetlając swą drogę wodoszczelną latarką, stanowiącą część jego aparatury nurka. Tunel wznosił się ku górze i wkrótce woda była zbyt płytka, by płynąć. Pete przeszedł ostatnie metry dzielące go od groty, w której czekał Jupiter. Zdejmował właśnie płetwy, gdy rozległo się znajome:

– Aaaaa-uuuuu-uuu-uu!

Jaskinia jęczała!

– O rany, Jupe, miałeś rację – szepnął Pete. – Nikt nie widział, kiedy wchodziliśmy, i jęk nie ustał.

– Na to wygląda, co? – powiedział Jupiter z szerokim uśmiechem. – Godzina zmierzchu, pora naszej pierwszej wizyty w jaskini. Chodźmy.

Zdjęli sprzęt do nurkowania. Jupiter wyjął z wodoszczelnego worka zapałki i wszystkie inne potrzebne im przedmioty. Zapalił dwie świece.

– Podejdziemy z zapalonymi świecami do ujść wszystkich tuneli dochodzących do tej jaskini. Jeśli płomień będzie się chybotał, oznacza to, że w tunelu jest prąd powietrza. Jeśli świeca będzie się palić równo, tunel jest prawdopodobnie zablokowany. To nam zaoszczędzi dużo czasu i wysiłku.

– Sprytny pomysł – Pete skinął głową z uznaniem.

Badali otwory tunelu jeden po drugim. W jednym płomień drgał lekko, ale nie zadowoliło to Jupitera. Pete przeszedł do następnego. Teraz płomień świecy został gwałtownie wciągnięty do ciemnego ujścia tunelu.

– Tutaj Jupe! – krzyknął podniecony.

– Ciii – szepnął Jupiter. – Nie wiadomo, jak blisko ktoś tu może być.

Obaj wstrzymali oddech i nasłuchiwali. Przez długie sekundy panowała cisza i Pete był wściekły na siebie za wydawanie okrzyków. Wreszcie jęk rozległ się ponownie, odległy, ale wyraźny.

– Aaaaa-uuuu-uuu-uu!

Zdawał się dochodzić wprost z korytarza, który wciągnął płomień świecy. Jupe narysował przy wejściu do niego mały znak zapytania, zgasili świece, zapalili latarki i weszli w głąb.

Tymczasem Bob siedział z kukłami na szczycie urwiska i przyglądał się jaskrawo pomarańczowemu zachodowi słońca. Rozprostował ostrożnie nogi. Siedział tak już pół godziny i pozorując rozmowę z przyjaciółmi, gadał do siebie. Zdawało mu się, że czuje czyjś wzrok na sobie. Wiedział, że to tylko jego wyobraźnia, ale wrażenie nie było miłe.

Dla zabicia czasu zaczął czytać książkę o Jęczącej Dolinie. Doszedł do rozdziału, który mówił o zamknięciu szybów kopalnianych, po czym czytał dalej. Nagle wyprostował się.

– O rany! – wydał stłumiony okrzyk.

Dalej książka traktowała o Benie Jacksonie i jego partnerze. Obaj należeli do górników poszukujących złota w Diabelskiej Górze, wykopali w niej jeden z szybów. Kiedy kopalnia została zamknięta, a ich szyb wraz z innymi zaczopowano, nie opuścili oni swej chaty na szczycie pasma wzgórz, tuż obok Diabelskiej Góry. Upierali się, że będą dalej poszukiwać złota i diamentów!

Bob zmarszczył czoło. Był pewien, że Jupe, paląc się do realizacji swego planu, nie przeczytał tego rozdziału do końca. Gdyby przeczytał, że stary Ben uważał, że w Diabelskiej Górze są diamenty, wspomniałby o tym.

Boba ogarnął strach. Jupiter przypuszczał, że jęki mogą być wywołane ponownym otwarciem któregoś szybu. Ben i jego partner znali prawdopodobnie jaskinię lepiej niż ktokolwiek. Wykopali jeden z szybów. Cóż łatwiejszego, jak otworzyć go znowu. Potem Bob przypomniał sobie jeszcze jedno. W jaki sposób stary Ben zaskoczył ich w jaskini poprzedniego wieczoru? Znajdowali się wtedy w wewnętrznej jaskini, a stary Ben twierdził, że usłyszał ich przechodząc na zewnątrz. Nagle Bob uświadomił sobie, że to byłoby niemożliwe. Odległość była za duża. Stary Ben musiał więc być wewnątrz pieczary, gdy ich usłyszał. Kłamał zatem. Dlaczego?

Teraz już mocno zaniepokojony, Bob opuścił się poniżej linii widoczności. Z pośpiechem wypchał stare spodnie i koszulę, podobne do tych, które nosił. Założył kukle sombrero i ostrożnie posadził ją obok pozostałych. W ciemniejącym zmierzchu trzy kukły powinny wyglądać dość przekonująco, by zwieść obserwatora.

Pochylony dał nura w gęste zarośla porastające zbocze poniżej drogi. Szedł szybko wśród nich, równolegle do drogi, ale w sporej od niej odległości. Musi jak najszybciej wrócić do domu i powiedzieć Daltonom, co robią Jupe i Pete. Jeśli stary Ben rzeczywiście znalazł kopalnię diamentów, chłopcy mogą być w poważnym niebezpieczeństwie!

Przedzierając się przez zarośla i walcząc z bólem w skręconej nodze, uszedł kilkaset metrów, gdy dobiegł go delikatny odgłos. Bitą drogą, powyżej, jechał wolno samochód – bez świateł! Bob przykucnął w krzakach i w tym samym momencie samochód zatrzymał się. Ktoś wysiadł, zszedł do doliny i skierował się ku Diabelskiej Górze. Był ubrany na czarno, niemal niewidoczny, jak cień w mroku późnego wieczoru. Doszedł do góry i znikł.

Bob podkradł się do zaparkowanego samochodu. Wóz miał tablicę rejestracyjną Newady.

W głębi jaskini Pete i Jupe tropili nadal jękliwy dźwięk. Po przejściu pierwszego korytarza znaleźli się w następnej grocie i ponownie posłużyli się świecami, by odnaleźć dalszą drogę. W trzeciej grocie, mniejszej od innych, znaleźli trzy otwory tuneli i we wszystkich był silny prąd powietrza. Zdecydowali nie rozdzielać się i razem przeszukiwać każdy korytarz po kolei.

Pierwszy tunel biegł spory kawałek prosto, po czym załamywał się pod kątem prostym.

– Prowadzi w stronę oceanu, Jupe – stwierdził Pete.

– To nie może być właściwy kierunek – powiedział Jupiter po zastanowieniu. – Jęk dobiega raczej od strony doliny. Zgodnie z moim kompasem powinniśmy więc iść na wschód albo północny wschód.

– Ten tunel biegnie na południowy zachód – powiedział Pete spoglądając na kompas Jupe'a.

Zawrócili i weszli w następny tunel, ale i ten skręcił na południowy zachód. Cofnęli się ponownie do małej groty. Pete zaczął się niecierpliwić.

– Jak babcię kocham, Jupe, możemy tak łazić w kółko w nieskończoność.

– Mam pewność, że jesteśmy na właściwym tropie. Ilekroć przesuwamy się na wschód, dźwięk staje się silniejszy.

Pete wszedł niechętnie za Jupiterem w trzeci tunel. Prąd powietrza był tu silniejszy, a jęk brzmiał o wiele głośniej. Tunel prowadził wprost na wschód! Jupiter parł do przodu, jak mógł najszybciej, w słabym świetle latarki. Nagle zatrzymali się obaj.

W ścianie po lewej stronie ział otwór. Boczny pasaż łączył się w tym miejscu z tunelem, w którym się znajdowali.

– Coś takiego! – powiedział Pete. – To pierwszy boczny tunel, jaki tu spotkałem.

– Tak – odparł Jupiter, badając odgałęzienie w świetle latarki. – Został wykuty przez człowieka. Stary szyb, którego nie zablokowano. Pete, patrz!

Płomień świecy Jupe'a odginał się silnie.

– Co to oznacza, Jupe?

– To oznacza, że gdzieś tam dalej jest wyjście na zewnątrz. Prawdopodobnie jedno ze starych wejść do kopalni zostało otworzone potajemnie.

– Dlaczego więc szeryf go nie znalazł, ani pan Dalton?

– Tego jeszcze nie wiem, ale… – Jupiter urwał i zaczął nasłuchiwać.

Pete usłyszał także – ledwie uchwytny odgłos kopania.

– Chodź – szepnął Jupiter i skręcił w odgałęzienie tunelu. Pete właśnie zamierzał iść za nim, gdy nagle dobiegł go odgłos kroków w tunelu, którym przyszli.

– Jupe – jęknął słabo.

Tuż za nimi stał mały, szczupły mężczyzna, o płonących ciemnych oczach i dumnej twarzy. Twarzy nieomal chłopięcej. Nosił czarne sombrero, krótki czarny żakiet, koszulę o wysokim kołnierzyku, obcisłe czarne spodnie, rozszerzające się jak dzwony nad lśniącymi czarnymi butami. To był młody człowiek z portretu, którego zdjęcie pokazywał im profesor Walsh. El Diablo! W lewej ręce trzymał pistolet.

Загрузка...