ROZDZIAŁ 14. Czarne, lśniące stworzenie

– Co tu robicie, chłopcy? – zapytało stworzenie.

Nagle zdali sobie sprawę z tego, co widzą przed sobą. Był to człowiek w czarnym gumowym ubraniu nurka. Na stopach miał płetwy, niósł podwójny zbiornik tlenowy, pomalowany na czarno, głowę i twarz skrywała gumowa maska.

– Coś takiego! – wykrzyknął z ulgą Pete.

Jupiter wziął się błyskawicznie w garść. Wyprostował się na całą swą wysokość i przybrał wyraz, który nadawał jego okrągłej buzi bardziej dorosły wygląd. Był to jego stary trik, który stosował, gdy czekała go trudna rozmowa z dorosłymi.

– Co pan tu robi? – zapytał głębokim głosem. – Jesteśmy tu za zgodą właścicieli tego rancza. Pan najwyraźniej wszedł ukrytym wejściem, które prowadzi z morza. Pan narusza cudze prawa. Pan jest intruzem.

Nurek ściągnął gumowe okrycie głowy. Odpiął zbiorniki tlenowe i odłożył je na bok. Był przystojnym blondynem i uśmiechał się szeroko do Jupitera.

– No, synu, mówisz niemal tak dostojnie i groźnie jak admirał – powiedział. – Nie kwestionuję waszego prawa do przebywania tu. Dziwię się tylko, co dwaj chłopcy robią w Jaskini El Diablo o tak późnej porze.

– Admirał? – Jupiter zastanawiał się przez chwilę. – Oczywiście! Pan jest płetwonurkiem marynarki wojennej, prawda? Macie tu manewry koło wysp.

Nurek spoważniał.

– Tak, zgadza się. Jesteśmy tu w ściśle tajnej misji treningowej. Musicie mi przysiąc, chłopcy, absolutną dyskrecję. Czy widzieliście przypadkiem w morzu coś, co wydawało wam się niezwykłe?

– Nie – odpowiedział Pete.

– Absolutnie nic – zapewnił Jupiter. Nagle strzelił palcami, przypominając sobie coś. – Z wyjątkiem tego kształtu.

– Jakiego kształtu? – zapytał nurek.

Teraz i Pete sobie przypomniał.

– Długa, ciemna rzecz, która przepłynęła obok nas w oceanie.

– To była łódź podwodna, Pete! – wykrzyknął Jupiter z ożywieniem. – Mała łódź podwodna. Dlatego to było takie sztywne i posuwało się tak równo. Ale dlaczego nie słyszeliśmy maszyn? Dźwięk niesie się bardzo daleko pod wodą.

Twarz płetwonurka zasępiła się.

– Sprawa jest bardzo poważna, chłopcy. Łódź podwodna, którą widzieliście, jest ściśle tajna. Zwłaszcza technikę wyciszania maszyn chroni się tajemnicą wojskową. Obawiam się, że muszę was zatrzymać.

– Zatrzymać? – jęknął Pete.

– Łódź podwodna, która porusza się tak cicho, że nie może być wykryta echosondą, ma niezwykłe znaczenie, Pete – powiedział Jupiter z powagą. – Jednakże możemy udowodnić, że nie ma potrzeby nas zatrzymywać, panie…

– Kapitan Grane. Paul Crane – przedstawił się przybysz. – Przykro mi, ale jestem zmuszony zatrzymać was do chwili, kiedy admirał będzie mógł was przesłuchać.

Jupiter skinął głową ze zrozumieniem. Starał się wyglądać godnie, co nie jest łatwe, kiedy się ma na sobie tylko kąpielówki i pas przeznaczony dla nurków.

– Jestem Jupiter Jones, a to jest Pete Crenshaw – powiedział sięgając do jednego z wodoszczelnych pojemników przyczepionych do pasa. – Ufam, że ten dokument zaświadczy o naszej odpowiedzialności.

Wręczył kapitanowi jedną z ich kart wizytowych i specjalne zaświadczenie wystawione przez Reynoldsa, komendanta policji w Rocky Beach. Crane przeczytał uważnie karty.

– Tak się składa, że pracujemy teraz nad pewnym ważnym przypadkiem – mówił dalej Jupiter. – To powód, dla którego znaleźliśmy się w tej jaskini. Jestem pewien, panie kapitanie, że admirał wyraziłby zgodę na pana współpracę z nami.

Paul Crane spojrzał na Jupitera i zawahał się. Pierwszy Detektyw potrafił zaimponować, gdy zachowywał się tak poważnie i profesjonalnie.

– Sądzę, że na podstawie tych dokumentów można wam zaufać – powiedział w końcu.

– Może zechce pan skomunikować się ze swym okrętem – zasugerował Jupiter. – Załoga mogłaby skonsultować się natychmiast z komendantem Reynoldsem w Rocky Beach. Jestem pewien, że poręczy za nas.

– Co ty mówisz, Jupe – wtrącił Pete. – Jak kapitan może stąd rozmawiać z okrętem?

– Dobry płetwonurek jest zawsze w kontakcie ze swoim statkiem – oświadczył Jupiter. – Sądzę, że kapitan jest wyposażony w coś w rodzaju radia.

Kapitan Crane uśmiechnął się.

– Widzę, że jesteś bardzo bystrym chłopcem. Zgoda, siadajcie tu i nie ruszajcie się.

Jupiter i Pete uczynili, co im kazano, a kapitan odszedł w odległy kąt groty. Mijały minuty. Chłopcy z trudem mogli w mroku dostrzec przykucniętego płetwonurka. Był pochylony nad jakimś małym aparatem. Jupiter obserwował go z ciekawością, ale nie bardzo mógł dojść, co właściwie mężczyzna robi.

W końcu Crane wyprostował się. Schował aparat do kieszeni i podszedł do chłopców. Uśmiechał się.

– Nasza służba bezpieczeństwa sprawdziła was. Nie muszę was zatrzymywać.

– O rany, szybko działacie! – wykrzyknął z uznaniem Pete.

– To konieczność. Admirał ma wysokie priorytety – uśmiechał się kapitan.

– Teraz, skoro nie ma pan do nas zastrzeżeń, czy mogę zadać panu kilka pytań, panie kapitanie? – zapytał Jupiter.

Crane potrząsnął głową, uśmiechając się.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Moja praca jest również ściśle tajna.

– To nie dotyczy pańskiej pracy – zapewnił go Jupiter. – Mam pytania w związku z jaskinią. Po pierwsze, czy to pana widział Pete wczoraj w grocie, w pobliżu wyjścia?

– Był to prawdopodobnie jeden z moich ludzi. Zameldował, że widziano go przez moment.

– To mi poprawia samopoczucie – powiedział Pete. – Chociaż jedna tajemnica tej jaskini się wyjaśniła.

– Po drugie – kontynuował Jupiter – czy pan, lub ktoś z pańskich ludzi, dokonał jakichś zmian w jaskini? W tunelach i wejściach do nich?

– Nie, mogę cię o tym zapewnić.

– Po trzecie, czy to, co pan tu robi, może wywołać te zawodzące jęki?

– Absolutnie nie. Nas też one zainteresowały. Byliśmy w jaskini tylko kilka razy i w ogóle niedługo przebywamy w tym rejonie. Sądziliśmy, że jaskinia zawsze tak zawodziła.

– Wasza praca wymaga absolutnej dyskrecji, prawda? Staracie się więc, by nikt was nie widział?

– Oczywiście – kapitan uśmiechnął się. – Jestem pewien, że nikt nas nie widział poza wami, chłopcy. Większość naszych zajęć ogranicza się do części jaskini od strony oceanu, włączając w to ten staw.

– Czy widział pan kogoś poza nami w jaskini?

– Nie. Oczywiście nie ma tu wroga, ale jest istotne dla naszej misji, by uniknąć kontaktów z postronnymi osobami.

– Tak, rozumiem – powiedział Jupiter z nutą rozczarowania.

– Przykro mi, chłopcy, niewiele mogę wam pomóc. Czy znajdziecie drogę do wyjścia z jaskini?

– Właśnie staraliśmy się ją znaleźć, kiedy napędził nam pan strachu swoim pojawieniem się – wypalił Pete.

– Wobec tego wskażę wam właściwy kierunek. Pamiętajcie, ani słowa o naszym spotkaniu, ani o tym, co widzieliście w związku z naszą operacją.

– Tak, proszę pana, przyrzekamy! – powiedział Pete.

– Oczywiście, panie kapitanie – zawtórował mu Jupiter.

– Dobrze, chodźcie więc za mną.

Poprowadził chłopców przez jeden z tuneli, następnie przez szereg grot i pasaży, aż znaleźli się w grocie, w której Pete po raz pierwszy zobaczył czarne, lśniące stworzenie.

– Dobra, chłopcy – powiedział kapitan Crane. – Jestem pewien, że poradzicie sobie dalej. Muszę wracać do swoich zajęć.

– Dziękujemy panu! – powiedzieli razem.

Nurek uśmiechnął się.

– Powodzenia w waszej pracy!

Zniknął w wąskim otworze pasażu, którym przyszli. Pete ruszył w stronę tunelu, który, jak pamiętał, prowadził do wyjścia na Jęczącą Dolinę.

Jupiter nie przyłączył się do niego. Pete obejrzał się. Jupe stał z utkwionym w przestrzeń pustym spojrzeniem. Pete wiedział aż nadto dobrze, co to oznacza.

– Och, nie – jęknął. – Nie powiesz mi tego, Jupe!

– Jestem bardziej niż kiedykolwiek pewien, że musimy dziś rozwiązać tajemnicę. Człowiek w przebraniu El Diablo wiedział, że prędzej czy później znajdziemy wyjście z zamknięcia. Oznacza to, że nie obchodziło go, co i ile wiemy. Chciał nas tylko usunąć ze swojej drogi na parę godzin.

– Nie mam najmniejszej ochoty wchodzić mu w ogóle w drogę, ale coś mi mówi, że będę musiał – powiedział Pete gorzko.

– To jest prawdziwa okazja, Pete. Ten, kto stara się odstraszyć ludzi od jaskini, sądzi, że się nas pozbył. Nigdy nie będziemy mieli lepszej sposobności, żeby znaleźć miejsce, w którym kopią i odkryć, co sprawia, że jaskinia jęczy.

– Chyba masz rację – zgodził się Pete niechętnie. – Tylko może lepiej pójść najpierw po pana Daltona i jego ludzi.

– Jeśli tylko wyjdziemy z jaskini, zobaczą nas. Poza tym nie ma na to czasu. Musimy działać szybko, aby wykorzystać naszą przewagę.

– Też mi przewaga – mruknął Pete. – Trudno, niech ci będzie. Od czego zaczynamy? Byliśmy tu już i nie bardzo wiedzieliśmy, co robić dalej.

– Tym razem mamy więcej informacji. Wiemy, na przykład, że kopanie jest związane z jękami – powiedział z przekonaniem Jupiter.

– Jak tyś do tego doszedł? – zdziwił się Pete.

– Ponieważ ani szeryf, ani Daltonowie, ani gazety nie wspomnieli o kopaniu. Ktoś robi to w sekrecie. Drogą dedukcji wyciągam wniosek, że kopanie i jęki są ze sobą związane, ponieważ oba te tajemnicze zjawiska występują, gdy nikogo nie ma w jaskini.

– Ale… – Pete zdawał się nie bardzo rozumieć.

– Pete, posłuchaj. Weszliśmy do jaskini niezauważeni. Jęk nie ustał i usłyszeliśmy odgłos kopania. Jedno musi być związane z drugim.

Pete skinął powoli głową.

– Rozumiem. Dobra, od czego zaczynamy?

– Możesz teraz wykorzystać swój nadzwyczajny zmysł orientacyjny i znaleźć drogę do tunelu, w którym usłyszeliśmy odgłos kopania.

Pete zmrużył oczy. Przeszedł w myślach całą ich drogę od miejsca, w którym spotkali fałszywego El Diablo. W końcu powiedział:

– Wydaje mi się, że powinniśmy iść tunelem, który prowadzi na północny zachód.

Jupiter spojrzał na kompas.

– Tędy!

– Zgadza się – potwierdził Pete. – Chodź, sprawdzimy ten tunel.

Byli obaj tak podnieceni możliwością rychłego rozwiązania tajemnicy, że zapomnieli o ewentualnych niebezpieczeństwach. Zapalili świecę i zbliżyli się do otworu w północno-zachodniej ścianie. Jakby na powitanie rozległo się przeciągłe:

– Aaaaa-uuuu-uuu-uu!

– Jęk – szepnął Pete.

– Słychać go było przez cały czas, Pete. Po prostu przywykliśmy do niego.

– Wydaje się teraz bliższy.

– Ponieważ dochodzi z tego tunelu! – Jupiter wyciągnął rękę, w której trzymał świecę. Silny prąd powietrza dobiegający z tunelu zdmuchnął płomień i równocześnie rozległo się głośne:

– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!

Skoczyli w głąb tunelu. Po kilkunastu metrach otworzył się na małą grotę.

– Wiem, gdzie jesteśmy – powiedział Pete przyciszonym głosem.

– Osłoń światło latarki – szepnął Jupiter.

Okryli dłońmi światło latarek, tak że tylko lekka poświata wskazywała im drogę. Pete prowadził. Wszedł do tego samego tunelu, z którego zawrócił ich wcześniej rzekomy El Diablo. W miarę, jak posuwali się do przodu, jęk był coraz głośniejszy:

– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!

Gdy zbliżyli się do poprzecznego tunelu, rozległ się odgłos kopania.

– O rany – szepnął Pete – chyba rzeczywiście ktoś kopie.

– Pewnie, że kopie. Chodź.

Skręcili w tunel o wyglądzie szybu kopalnianego. Poruszali się ostrożnie, jak mogli najciszej. Szyb był długi i prosty. W oddali dostrzegli łunę światła. Jupiter gestem dał znak Pete'owi, by zwolnił.

Źródło światła znajdowało się w otworze w bocznej ścianie szybu. Duża sterta większych i mniejszych kamieni leżała wokół otworu. Odgłos kopania był coraz wyraźniejszy.

Chłopcy przycupnęli za zwałowiskiem kamieni i ostrożnie zajrzeli do otworu. Ostre światło zmusiło ich do zmrużenia oczu. W tym samym momencie rozległ się znowu jęk, tak głośny, że odruchowo zatkali uszy. Rozniósł się echem wokół nich i powoli zamarł w oddali.

– O rany – szepnął Pete – aż mnie uszy rozbolały.

– Patrz! – syknął Jupiter, łapiąc Pete'a za ramię.

Ich wzrok przystosował się już do jasnego światła. W niewielkiej odległości zobaczyli pochyloną sylwetkę z szuflą w ręce. Pete wstrzymał oddech.

Człowiek wyprostował się nagle, odrzucił szuflę i ujął kilof. Przez moment jego twarz była widoczna w świetle latarni, a także białe włosy i długa, siwa broda – stary Ben Jackson.

Загрузка...